×

Usamos cookies para ayudar a mejorar LingQ. Al visitar este sitio, aceptas nuestras politicas de cookie.


image

Robinson Crusoe - Daniel Defoe, 14. Rozdział czternasty

14. Rozdział czternasty

Rozdział czternasty

— Robinson i Piętaszek przybywają do Anglii. — Synu, drogi synu! — Robinson zostaje przedsiębiorcą okrętowym i otrzymuje pomyślne wieści o stanie swych plantacji w Brazylii. — Udaje się w podróż i przybywa na wyspę.— Robinson spotyka Hiszpana, a Piętaszek swego starego ojca. — Co zaszło na wyspie w ciągu lat dziesięciu. — Odjazd Robinsona. — Zakończenie.

Po długiej podróży przybyłem do Londynu dnia 11 czerwca roku Pańskiego 1687. Stanąłem po trzydziestopięcioletniej nieobecności znowu na ziemi ojczystej wraz z Piętaszkiem, którego ruch i życie tutejsze wprawiło w takie osłupienie, że nie mógł wyrzec słowa.

Po upływie połowy ludzkiego żywota znalazłem się z powrotem w kraju cywilizowanym, pośród równych sobie, w ludnym mieście.

A jednak jakże obcy się poczułem tutaj! Wysokie budynki i ciasne ulice dławiły mnie i niepokoiły, a w sercu tętniło ponadto trwożne pytanie, czy zastanę jeszcze przy życiu ojca i matkę?

Rychło znalazłem statek pobrzeżny, który nas obu zawiózł do Hull, skąd ruszyliśmy karetką pocztową do mego rodzinnego Yorku.

Wydało mi się tu bardziej jeszcze obco niż w Londynie. Nie zmieniły co prawda postaci stare ulice i domy, ale z okien spoglądały obce twarze na podstarzałego człowieka, który kroczył wraz z czarnym towarzyszem po kamienistym bruku, tak jakby nie nawykł doń wcale.

Spotykałem samych nieznanych ludzi i dziwiło mnie to bardzo. Spodziewałem się zastać tu rówieśników swoich, a zapomniałem całkiem, iż ci, młodzi ongiś ludzie, dziś liczą lat pięćdziesiąt pięć i chylą się ku starości.

W końcu stanąłem przed znanym dobrze domem.

— Piętaszku! — powiedziałem wzruszony, kładąc dłoń na klamce. — Tutaj mieszkał ongiś ojciec mój!

— Czy ojciec żyć jeszcze? — spytał z cicha, składając ręce.

— Głos wewnętrzny powiada mi — odparłem — że Bóg raczy nam użyczyć radości powitania się jeszcze tu, na ziemi.

To rzekłszy otwarłem drzwi i wszedłem.

W wąskiej sieni stały te same, stare szafy, ta sama woń przepajała wszystko, toteż uczułem się na nowo dzieckiem… młodzieńcem.

W izbie mieszkalnej tykał głośno, powoli znany mi dobrze zegar wahadłowy. Słyszałem go doskonale przez zamknięte drzwi.

Bezwiednie chwyciłem ramię mego towarzysza. Zdjęliśmy kapelusze.

Otworzyłem cicho… całkiem cicho…

Nikt się nie odezwał.

Przekroczyłem próg.

Zgrzybiały starzec o śnieżnych włosach siedział w fotelu o wysokich poręczach.

Na szmer kroków naszych podniósł głowę.

— Nie wiem, kim jesteś, czcigodny panie — rzekł głosem słabym, niepewnym, starczym — ale witam cię uprzejmie. Proszę, usiądź pan. Zaraz nadejdzie córka moja i spyta czym panu możemy służyć.

Przystąpiłem doń i ukląkłem.

— Nie znasz mnie, panie? — spytałem ujmując jego dłoń.

— Nie, nie znam! — odparł patrząc w mą brodatą twarz. — Oczy mi osłabły całkiem. Ale mimo to wydaje mi się, żem cię ongiś widywał, panie. Któż jesteś?

Nie mogąc wytrzymać wybuchnąłem płaczem.

— Gdzież się to podziała córka moja? — mruknął starzec. — Uspokójcież się, drogi panie! — dodał. — Jeśli cię spotkało nieszczęście, a będę w stanie dopomóc, to uczynię to jak najchętniej! Córka moja zaraz wróci i rozmówi się z panem.

— Nie spotkało mnie wcale żadne nieszczęście! — odparłem — Przeciwnie, Bóg obdarował mnie tym wielkim szczęściem, że mogę cię jeszcze widzieć, drogi ojcze mój. Czyż mnie naprawdę nie poznajesz, ojcze? Jestem Robinson, syn twój!

Starzec wyprostował się i spojrzał uważnie. Wielka radość zabłysła w jego na poły zagasłych oczach. Potem podniósł drżące ramiona, otoczył mą szyję i przycisnął mnie do piersi.

— Synu mój! — zawołał. — Syn utracony wrócił! Chwała bądź Bogu przedwiecznemu! O, teraz już zaprawdę mogę lec spokojnie w grobie!

Szczęsny to był dzień.

Ojciec trzymał mnie ciągle przy sobie i nie puszczał mej ręki z dłoni.

Radość siostry mojej była też wielka, a niebawem dom zaroił się sąsiadami i dawnymi znajomymi, którzy przybiegli, chcąc zobaczyć odzyskanego Robinsona i jego czarnego towarzysza.

Poczciwy Piętaszek był bardzo uradowany szczęściem swego pana i zaczął opowiadać wszystko w sposób tak komiczny, że cały dom zawrzał niezmierną wesołością, a śmiał się nawet nieraz serdecznie sędziwy ojciec, który liczył obecnie sześćdziesiąt dziewięć lat.

Matka moja zmarła już przed dwudziestu laty, ale, jak mi powiedział ojciec, udzieliła na łożu śmierci błogosławieństwa synowi.

Całe tygodnie zbiegły na szczegółowym opowiadaniu dziejów mego życia i przygód, a zacny ojciec słuchał z wielką uwagą. Toteż każdą wolną chwilę spędzałem u jego boku, opowiadając, jak to Bóg miłosierny ochronił mnie przed dzikimi i zastawił mi stół obfity wśród bezludnej pustyni.

Zdarzyło się tak szczęśliwie, że mogłem przystąpić jako wspólnik do pewnego przedsiębiorstwa okrętowego w Hull, którą to sposobność pochwyciłem z radością.

Właściciele okrętu, którym ocaliłem kapitana, a tym samem statek i cały jego ładunek, ofiarowali mi w darze dwieście funtów szterlingów. Przyjąłem chętnie pieniądze, gdyż moje środki materialne były ograniczone, a musiałem dbać nie tylko o przyszłość własną, ale także mego, zacnego towarzysza.

Przez kilka jednak tylko miesięcy dane mi było osładzać ostatnie chwile drogiego ojca mego, którego Bóg rychło powołał do siebie.

Spuściznę oddałem w całości osamotnionej teraz siostrze, a mogłem to uczynić tym łatwiej, że otrzymałem pomyślne wieści o stanie mych dawno kupionych plantacji w Brazylii, którymi zarządzali teraz synowie dawniejszego kierownika. Byli to ludzie uczciwi i chociaż sądzili, żem dawno zginął, teraz, dowiedziawszy się o mym powrocie, złożyli mi dokładne rachunki z obrotów, dokonywanych w ciągu tak długiego czasu.

W siedem miesięcy po śmierci ojca otrzymałem od nich bardzo znaczną sumę jako czysty zysk za czas ubiegły. Wynosiła ona przeszło pięć tysięcy funtów szterlingów, a prócz tego w podarunku pięć pak cukrowych owoców, sto małych bryłek rodzimego złota oraz sześć pięknych skór lamparcich.

Zostałem tedy bogaczem. Kazałem kształcić Piętaszka we wszystkim, co znać musi człowiek cywilizowany i chrześcijanin, i po kilku latach wstąpił on jako pomocnik handlowy do naszego przedsiębiorstwa. Mimo to pozostał nadal mym serdecznym przyjacielem i drogim towarzyszem.

Nie opuściła mnie jednak żądza podróżnicza, a gdy zarządcy plantacji zaprosili mnie, bym sam przekonał się o stanie posiadłości moich, wyruszyłem razem z Piętaszkiem w podróż dnia 8 stycznia 1694 roku, kierując się przede wszystkim ku mojej wyspie.

Kazałem wyposażyć należycie najlepszy okręt naszego przedsiębiorstwa, którego kapitanem był mój krewniak, i naładować rzeczami, które mogły być przydatne kolonistom, a więc płótnem, kapeluszami, obuwiem i inną odzieżą, potem naczyniami i sprzętami gospodarczymi, dalej zaś pościelą, żelaziwem, bronią i amunicją, wśród której były też dwie armaty, sto beczek prochu, ołów, miecze, lance i halabardy.

Podróż odbyła się bez szczególniejszych przypadków, pomyślny wiatr pędził nas przez Atlantyk i prędzej, niż się spodziewać było można, zarzuciliśmy kotwicę u wybrzeża wyspy, tuż przy ujściu rzeczki, niemal pod progiem mego dawnego mieszkania.

Przywołałem z kajuty Piętaszka i spytałem, czy wie, co to za ląd.

Spojrzał, potem zaś zaczął klaskać w dłonie i wołać:

— O, wiem… Tu… tu… tu!

Wyciągnął rękę w stronę góry, pod którą znajdowała się forteca, gdzieśmy mieszkali tak długo. Zaraz potem zaczął tańczyć i skakać, jakby był jeszcze dzikim. Z trudem wstrzymałem go, by nie skoczył z pokładu i nie dotarł wpław do wyspy.

— Czy sądzisz, że zastaniemy tam ludzi? — spytałem. — Czy spodziewasz się zastać ojca swego?

Milczał przez chwilę i łzy mu przysłoniły oczy.

— O nie! — powiedział — Nie zastanę pewnie ojca mego. Umarł niezawodnie. Był już wówczas zgrzybiałym starcem.

— Wszakże mój ojciec był jeszcze starszy, a zastałem go w pełnym zdrowiu! Nie martw się przed czasem. Czy widzisz kogo na wybrzeżu?

Piętaszek wytężył wzrok, gdzie mimo lunety nie mogłem dostrzec żywej istoty. Ale oczy jego ostrzejsze były widać od szkieł, gdyż po chwili zawołał:

— O tak, widzę mnóstwo ludzi, tu i tam!

Miał zupełną słuszność.

Nazajutrz rano ruszyłem ku wybrzeżu łodzią pełną uzbrojonych marynarzy, gdyż nie wiedziałem, jakiego rodzaju ludzi spotkam na wyspie.

Wpłynęliśmy w ujście rzeczki, ja zaś wydałem rozkaz, by nikt przede mną nie postawił stopy na wybrzeżu.

Ujrzałem gromadkę ludzi, stojących w pewnej odległości, a pośród nich rozpoznałem z radością Hiszpana, któremu ocaliłem życie. Ale uprzedził mnie Piętaszek. Dostrzegł poza Hiszpanem ojca swego i żadna siła ludzka wstrzymać go nie była w stanie. Wyskoczył na wybrzeże i pomknął ku starcowi jak strzała.

Trudno opisać scenę powitania. Piętaszek obejmował starca, całował go, głaskał po twarzy, potem wziął go na ręce, zaniósł do powalonego pnia, posadził na nim, położył się w trawie, głaskał mu i całował stopy, wstawał i patrzył nań jak znawca obrazów na piękny portret, brał za rękę, prowadził ostrożnie, to znów biegł raz po raz do łodzi, by mu przynieść kawałek cukru, chleba lub łyk wina, słowem coś smakowitego. Następnie posadził go znów w trawie i skakał wokoło, jakby stracił zmysły. Przez cały zaś czas gadał przy tym nieustannie, opowiadając ojcu swe przygody u białych ludzi, w dalekim kraju, poza wielką wodą.

Podszedłem tymczasem do Hiszpana, którego poznałem doskonale, a on zbliżył się też na pół drogi ku mnie. Miał w ręku muszkiet i białą chorągiewkę parlamentariusza.

— Señor! — powiedziałem doń — nie poznajesz mnie pan, widzę?

Nie rzekł słowa, tylko obrócił się, oddał broń idącemu za nim człowiekowi, potem podbiegł i chwyciwszy mnie wpół przycisnął w długim uścisku do piersi.

— O, señor! — zawołał, gdy minęło pierwsze wrażenie i mógł przemówić. — Jakże się stało, żem nie rozpoznał zaraz rysów człowieka, który mi się ongiś zjawił jak anioł boski i ocalił z rąk ludożerców. Wówczas miałeś pan ogromną brodę, a dziś twarz pańska jest gładka.

Potem skinął na innych, by się zbliżyli i spytał, czy chcę iść do mojej dawnej fortecy, którą mi pragnie oddać w posiadanie, a także pokazać, jak została powiększona i wzmocniona.

Zgodziłem się ochotnie, nie mogłem jednak poznać tego miejsca. Hiszpanie nasadzili tak gęsto drzew, że forteca była zgoła niedostępna temu, kto nie znał tajnych ścieżek i przesmyków.

Spytałem, czemu tyle pracy włożyli w ubezpieczenie fortecy, on zaś odparł, że mieli po temu ważne powody, jak się sam przekonam z dalszego toku opowieści.

On i ziomkowie jego przeżyli niejedno od czasu przyjazdu na wyspę. Doznał wielkiego rozczarowania i zmartwił się bardzo, nie zastawszy mnie tutaj, jednocześnie jednak uradowało go, iż Opatrzność zesłała mi piękny okręt dla powrotu do ojczyzny. Nigdy też nie stracił nadziei, że mnie jeszcze kiedyś zobaczy.

Następnie zaczął długą opowieść o trzech pozostałych na wyspie… jak ich nazwał… barbarzyńcach i oświadczył, iż gdyby im pozostawiono swobodę działania, przybyli tu Hiszpanie żałować by musieli gorzko czasu spędzonego pośród ludożerców.

— Nie bierz mi za złe, señor — powiedział — jeśli oznajmię, że musieliśmy ze względu na własne bezpieczeństwo rozbroić tych Anglików i wziąć ich pod swe rozkazy, nie tylko bowiem kazali nam służyć sobie, ale godzili nawet na nasze życie.

Odparłem, że wyjeżdżając obawiałem się sam czegoś podobnego. Żałowałem też, iż nie mogę przedtem oddać wyspy wedle wszelkich form panu i pańskim towarzyszom tak, by uczynić stanowisko marynarzy, jak należało, zależnym. Powinszowałem mu też, że zdołał utrzymać w szrankach tych ludzi, co do których nie miałem żadnych złudzeń.

Tymczasem przyszła reszta Hiszpanów celem powitania mnie i zauważyłem, iż są to ludzie nader grzeczni, o zachowaniu obyczajnym i pełnym godności, jakie się nie zawsze spotyka nawet w najbardziej wykształconych sferach Anglii.

Okręt stał u wybrzeża przez dni dwadzieścia pięć. Wraz z Piętaszkiem mieszkałem w swojej fortecy, słuchając sprawozdań kolonistów, robiąc wycieczki w różne miejsca mej dawnej posiadłości i oglądając osady Hiszpanów i Anglików.

Opowiadano mi też szczegółowo historię ostatnich lat dziesięciu. Atkins i dwaj jego towarzysze wszczęli walkę ze spokojnymi Hiszpanami, napastowali ich i drażnili, tak że musieli się jąć przemocy aż do zupełnego obezwładnienia burzycieli porządku, zaś Hiszpanie postępowali potem z nimi uczciwie. Niebawem zalali wyspę ludożercy, a odparto ich i wystraszono dopiero po upartych walkach. Następnie pojechało pięciu kolonistów na stały ląd i przywieźli jedenastu czerwonoskórych mężczyzn i pięć kobiet. Te pięć kobiet wzięli oni sobie za żony i obecnie ludność wyspy wzrosła o dwadzieścioro dzieci.

Przeżycia i przygody kolonistów w ciągu tych lat dziesięciu były tak liczne i urozmaicone, że można by o tym napisać książkę obszerniejszą jeszcze niż niniejsza, nie wdaję się w to jednak, ponieważ chcę spisać tylko dzieje własnego życia.

Rozdałem własnoręcznie pomiędzy kolonistów broń i zapasy, czym im sprawiłem wielką radość. Osadziłem również dwu nowych kolonistów, cieślę i kowala, którzy się przyłączyli w Anglii do mojej wyprawy.

Potem rozdzieliłem całą zdatną pod uprawę przestrzeń na określone części i osadziłem na nich każdego kolonistę z osobna, stosownie do życzeń i potrzeb, jakie który wyraził. Zachowałem sobie jednak prawo własności całej wyspy.

Atkins i towarzysze jego stali się z biegiem czasu ludźmi statecznymi i rozsądnymi. Przewaga Hiszpanów wyszła im na korzyść, a spokojne usposobienie i obyczajne ich życie oddziałały w końcu na zdziczałych marynarzy.

Dałem Atkinsowi Biblię, którą przyjął ze szczerą wdzięcznością. Posłałem mu potem i towarzyszom jego z Anglii kilka byków, krów i świń, które się rychło bardzo rozmnożyły.

Nadszedł czas rozstania. Zebrałem raz jeszcze wkoło siebie mieszkańców wyspy, zaleciłem im, by żyli bogobojnie i pracowali wytrwale, a potem pożegnałem się z nimi.

Piętaszek nie chciał się jednak rozstawać z ojcem, tak że musiałem zezwolić, by zacny ten chłopak zabrał starca do Anglii, gdzie, jak sądził, mieszkać muszą bogowie.

Ale los zaoszczędził mu tego rozczarowania, zmarł w drodze, znalazł swój grób w oceanie, a kochający syn żałował go długo.

Opuściłem wyspę ze smutkiem, a jednak radowała mnie świadomość, że postąpiłem z jej mieszkańcami jak przystało człowiekowi i chrześcijaninowi.

Dzień odjazdu przypadł na 6 maja 1694 roku.

Skierowaliśmy się ku południu, do Brazylii, gdzie znalazłem plantacje moje w pełni rozkwitu.

Pod koniec roku wróciłem do ojczyzny.

Tutaj, jak sądzę, dożyję reszty dni żywota mego. Sądząc po licznych siwych nitkach we włosach mego Piętaszka oraz innych oznakach, widzę, że jestem starcem, który stoi już niedaleko bram wieczności. Tam to właśnie skieruję się w ostatniej mojej podróży.

14. Rozdział czternasty 14. chapter fourteen Глава четырнадцатая

Rozdział czternasty

— Robinson i Piętaszek przybywają do Anglii. — Synu, drogi synu! — Robinson zostaje przedsiębiorcą okrętowym i otrzymuje pomyślne wieści o stanie swych plantacji w Brazylii. — Udaje się w podróż i przybywa na wyspę.— Robinson spotyka Hiszpana, a Piętaszek swego starego ojca. — Co zaszło na wyspie w ciągu lat dziesięciu. — Odjazd Robinsona. — Zakończenie.

Po długiej podróży przybyłem do Londynu dnia 11 czerwca roku Pańskiego 1687. Stanąłem po trzydziestopięcioletniej nieobecności znowu na ziemi ojczystej wraz z Piętaszkiem, którego ruch i życie tutejsze wprawiło w takie osłupienie, że nie mógł wyrzec słowa.

Po upływie połowy ludzkiego żywota znalazłem się z powrotem w kraju cywilizowanym, pośród równych sobie, w ludnym mieście. Nach einem halben Menschenleben fand ich mich wieder in einem zivilisierten Land, unter Gleichen, in einer bevölkerungsreichen Stadt.

A jednak jakże obcy się poczułem tutaj! Wysokie budynki i ciasne ulice dławiły mnie i niepokoiły, a w sercu tętniło ponadto trwożne pytanie, czy zastanę jeszcze przy życiu ojca i matkę?

Rychło znalazłem statek pobrzeżny, który nas obu zawiózł do Hull, skąd ruszyliśmy karetką pocztową do mego rodzinnego Yorku.

Wydało mi się tu bardziej jeszcze obco niż w Londynie. Es kam mir noch fremder vor als in London. Nie zmieniły co prawda postaci stare ulice i domy, ale z okien spoglądały obce twarze na podstarzałego człowieka, który kroczył wraz z czarnym towarzyszem po kamienistym bruku, tak jakby nie nawykł doń wcale. Die alten Straßen und Häuser veränderten ihre Form nicht, aber fremde Gesichter starrten aus den Fenstern auf den älteren Mann, der mit seinem schwarzen Begleiter über das steinige Kopfsteinpflaster ging, als wäre er es überhaupt nicht gewohnt.

Spotykałem samych nieznanych ludzi i dziwiło mnie to bardzo. Spodziewałem się zastać tu rówieśników swoich, a zapomniałem całkiem, iż ci, młodzi ongiś ludzie, dziś liczą lat pięćdziesiąt pięć i chylą się ku starości. Ich hatte erwartet, hier meinesgleichen zu finden, und ich hatte völlig vergessen, dass diese jungen Leute heute fünfundfünfzig Jahre alt sind und ins hohe Alter gehen.

W końcu stanąłem przed znanym dobrze domem.

— Piętaszku! — powiedziałem wzruszony, kładąc dłoń na klamce. — Tutaj mieszkał ongiś ojciec mój!

— Czy ojciec żyć jeszcze? — spytał z cicha, składając ręce.

— Głos wewnętrzny powiada mi — odparłem — że Bóg raczy nam użyczyć radości powitania się jeszcze tu, na ziemi.

To rzekłszy otwarłem drzwi i wszedłem.

W wąskiej sieni stały te same, stare szafy, ta sama woń przepajała wszystko, toteż uczułem się na nowo dzieckiem… młodzieńcem.

W izbie mieszkalnej tykał głośno, powoli znany mi dobrze zegar wahadłowy. В гостиной громко и медленно тикали знакомые часы с маятником. Słyszałem go doskonale przez zamknięte drzwi.

Bezwiednie chwyciłem ramię mego towarzysza. Zdjęliśmy kapelusze.

Otworzyłem cicho… całkiem cicho…

Nikt się nie odezwał.

Przekroczyłem próg.

Zgrzybiały starzec o śnieżnych włosach siedział w fotelu o wysokich poręczach.

Na szmer kroków naszych podniósł głowę.

— Nie wiem, kim jesteś, czcigodny panie — rzekł głosem słabym, niepewnym, starczym — ale witam cię uprzejmie. Proszę, usiądź pan. Zaraz nadejdzie córka moja i spyta czym panu możemy służyć.

Przystąpiłem doń i ukląkłem.

— Nie znasz mnie, panie? — spytałem ujmując jego dłoń.

— Nie, nie znam! — odparł patrząc w mą brodatą twarz. — Oczy mi osłabły całkiem. Ale mimo to wydaje mi się, żem cię ongiś widywał, panie. Któż jesteś?

Nie mogąc wytrzymać wybuchnąłem płaczem.

— Gdzież się to podziała córka moja? — mruknął starzec. — Uspokójcież się, drogi panie! — dodał. — Jeśli cię spotkało nieszczęście, a będę w stanie dopomóc, to uczynię to jak najchętniej! Córka moja zaraz wróci i rozmówi się z panem.

— Nie spotkało mnie wcale żadne nieszczęście! — odparłem — Przeciwnie, Bóg obdarował mnie tym wielkim szczęściem, że mogę cię jeszcze widzieć, drogi ojcze mój. Czyż mnie naprawdę nie poznajesz, ojcze? Jestem Robinson, syn twój!

Starzec wyprostował się i spojrzał uważnie. Wielka radość zabłysła w jego na poły zagasłych oczach. Potem podniósł drżące ramiona, otoczył mą szyję i przycisnął mnie do piersi.

— Synu mój! — zawołał. — Syn utracony wrócił! Chwała bądź Bogu przedwiecznemu! Слава Вечному Богу! O, teraz już zaprawdę mogę lec spokojnie w grobie!

Szczęsny to był dzień. В этот день был Щенсный.

Ojciec trzymał mnie ciągle przy sobie i nie puszczał mej ręki z dłoni.

Radość siostry mojej była też wielka, a niebawem dom zaroił się sąsiadami i dawnymi znajomymi, którzy przybiegli, chcąc zobaczyć odzyskanego Robinsona i jego czarnego towarzysza.

Poczciwy Piętaszek był bardzo uradowany szczęściem swego pana i zaczął opowiadać wszystko w sposób tak komiczny, że cały dom zawrzał niezmierną wesołością, a śmiał się nawet nieraz serdecznie sędziwy ojciec, który liczył obecnie sześćdziesiąt dziewięć lat.

Matka moja zmarła już przed dwudziestu laty, ale, jak mi powiedział ojciec, udzieliła na łożu śmierci błogosławieństwa synowi.

Całe tygodnie zbiegły na szczegółowym opowiadaniu dziejów mego życia i przygód, a zacny ojciec słuchał z wielką uwagą. Недели проходили за подробным рассказом о моей жизни и приключениях, и благородный отец слушал с большим вниманием. Toteż każdą wolną chwilę spędzałem u jego boku, opowiadając, jak to Bóg miłosierny ochronił mnie przed dzikimi i zastawił mi stół obfity wśród bezludnej pustyni.

Zdarzyło się tak szczęśliwie, że mogłem przystąpić jako wspólnik do pewnego przedsiębiorstwa okrętowego w Hull, którą to sposobność pochwyciłem z radością. It happened so fortuitously that I was able to join as a partner in a certain shipbuilding company in Hull, an opportunity I seized with joy. Мне посчастливилось стать партнером одной судостроительной компании в Халле, и я с радостью воспользовался этой возможностью.

Właściciele okrętu, którym ocaliłem kapitana, a tym samem statek i cały jego ładunek, ofiarowali mi w darze dwieście funtów szterlingów. Przyjąłem chętnie pieniądze, gdyż moje środki materialne były ograniczone, a musiałem dbać nie tylko o przyszłość własną, ale także mego, zacnego towarzysza. Ich nahm das Geld bereitwillig an, da meine materiellen Mittel begrenzt waren und ich nicht nur für meine eigene Zukunft, sondern auch für meinen guten Gefährten sorgen musste.

Przez kilka jednak tylko miesięcy dane mi było osładzać ostatnie chwile drogiego ojca mego, którego Bóg rychło powołał do siebie. Für ein paar Monate aber konnte ich meinem lieben Vater, den Gott bald zu sich gerufen hatte, die letzten Augenblicke versüßen. Однако всего на несколько месяцев мне было дано скрасить последние минуты жизни моего дорогого отца, которого Бог вскоре призвал к Себе.

Spuściznę oddałem w całości osamotnionej teraz siostrze, a mogłem to uczynić tym łatwiej, że otrzymałem pomyślne wieści o stanie mych dawno kupionych plantacji w Brazylii, którymi zarządzali teraz synowie dawniejszego kierownika. Ich übergab mein Erbe vollständig an meine nun einsame Schwester und konnte es mir umso leichter machen, als ich gute Nachrichten über den Zustand meiner lang gekauften Plantagen in Brasilien erhielt, die nun von den Söhnen des ehemaligen Managers verwaltet wurden . Byli to ludzie uczciwi i chociaż sądzili, żem dawno zginął, teraz, dowiedziawszy się o mym powrocie, złożyli mi dokładne rachunki z obrotów, dokonywanych w ciągu tak długiego czasu. Sie waren ehrliche Leute, und obwohl sie dachten, ich sei schon lange tot, gaben sie mir jetzt, als sie von meiner Rückkehr erfuhren, genaue Berichte über den Umsatz, der über so lange Zeit gemacht wurde.

W siedem miesięcy po śmierci ojca otrzymałem od nich bardzo znaczną sumę jako czysty zysk za czas ubiegły. Wynosiła ona przeszło pięć tysięcy funtów szterlingów, a prócz tego w podarunku pięć pak cukrowych owoców, sto małych bryłek rodzimego złota oraz sześć pięknych skór lamparcich.

Zostałem tedy bogaczem. Kazałem kształcić Piętaszka we wszystkim, co znać musi człowiek cywilizowany i chrześcijanin, i po kilku latach wstąpił on jako pomocnik handlowy do naszego przedsiębiorstwa. Mimo to pozostał nadal mym serdecznym przyjacielem i drogim towarzyszem.

Nie opuściła mnie jednak żądza podróżnicza, a gdy zarządcy plantacji zaprosili mnie, bym sam przekonał się o stanie posiadłości moich, wyruszyłem razem z Piętaszkiem w podróż dnia 8 stycznia 1694 roku, kierując się przede wszystkim ku mojej wyspie.

Kazałem wyposażyć należycie najlepszy okręt naszego przedsiębiorstwa, którego kapitanem był mój krewniak, i naładować rzeczami, które mogły być przydatne kolonistom, a więc płótnem, kapeluszami, obuwiem i inną odzieżą, potem naczyniami i sprzętami gospodarczymi, dalej zaś pościelą, żelaziwem, bronią i amunicją, wśród której były też dwie armaty, sto beczek prochu, ołów, miecze, lance i halabardy. У меня был лучший корабль нашей компании, капитаном которого был мой родственник, должным образом оснащенный и загруженный вещами, которые могли пригодиться колонистам, а именно: бельем, шляпами, обувью и другой одеждой, затем посудой и домашней утварью, затем постельными принадлежностями, железом, оружием и боеприпасами, среди которых были также две пушки, сто бочек пороха, свинец, мечи, копья и алебарды.

Podróż odbyła się bez szczególniejszych przypadków, pomyślny wiatr pędził nas przez Atlantyk i prędzej, niż się spodziewać było można, zarzuciliśmy kotwicę u wybrzeża wyspy, tuż przy ujściu rzeczki, niemal pod progiem mego dawnego mieszkania.

Przywołałem z kajuty Piętaszka i spytałem, czy wie, co to za ląd.

Spojrzał, potem zaś zaczął klaskać w dłonie i wołać:

— O, wiem… Tu… tu… tu!

Wyciągnął rękę w stronę góry, pod którą znajdowała się forteca, gdzieśmy mieszkali tak długo. Zaraz potem zaczął tańczyć i skakać, jakby był jeszcze dzikim. Z trudem wstrzymałem go, by nie skoczył z pokładu i nie dotarł wpław do wyspy.

— Czy sądzisz, że zastaniemy tam ludzi? — spytałem. — Czy spodziewasz się zastać ojca swego?

Milczał przez chwilę i łzy mu przysłoniły oczy.

— O nie! — powiedział — Nie zastanę pewnie ojca mego. Umarł niezawodnie. Он умер надежно. Był już wówczas zgrzybiałym starcem.

— Wszakże mój ojciec był jeszcze starszy, a zastałem go w pełnym zdrowiu! Nie martw się przed czasem. Czy widzisz kogo na wybrzeżu?

Piętaszek wytężył wzrok, gdzie mimo lunety nie mogłem dostrzec żywej istoty. Ale oczy jego ostrzejsze były widać od szkieł, gdyż po chwili zawołał:

— O tak, widzę mnóstwo ludzi, tu i tam!

Miał zupełną słuszność.

Nazajutrz rano ruszyłem ku wybrzeżu łodzią pełną uzbrojonych marynarzy, gdyż nie wiedziałem, jakiego rodzaju ludzi spotkam na wyspie. Am nächsten Morgen fuhr ich in einem Boot voller bewaffneter Matrosen Richtung Küste, denn ich wusste nicht, was für Leute ich auf der Insel treffen würde.

Wpłynęliśmy w ujście rzeczki, ja zaś wydałem rozkaz, by nikt przede mną nie postawił stopy na wybrzeżu. Wir betraten die Mündung des Flusses, und ich gab den Befehl, dass niemand vor mich an die Küste treten sollte. Мы заплыли в устье реки, и я отдал приказ, чтобы никто до меня не ступал на берег.

Ujrzałem gromadkę ludzi, stojących w pewnej odległości, a pośród nich rozpoznałem z radością Hiszpana, któremu ocaliłem życie. Ale uprzedził mnie Piętaszek. Dostrzegł poza Hiszpanem ojca swego i żadna siła ludzka wstrzymać go nie była w stanie. Wyskoczył na wybrzeże i pomknął ku starcowi jak strzała.

Trudno opisać scenę powitania. Piętaszek obejmował starca, całował go, głaskał po twarzy, potem wziął go na ręce, zaniósł do powalonego pnia, posadził na nim, położył się w trawie, głaskał mu i całował stopy, wstawał i patrzył nań jak znawca obrazów na piękny portret, brał za rękę, prowadził ostrożnie, to znów biegł raz po raz do łodzi, by mu przynieść kawałek cukru, chleba lub łyk wina, słowem coś smakowitego. Następnie posadził go znów w trawie i skakał wokoło, jakby stracił zmysły. Przez cały zaś czas gadał przy tym nieustannie, opowiadając ojcu swe przygody u białych ludzi, w dalekim kraju, poza wielką wodą.

Podszedłem tymczasem do Hiszpana, którego poznałem doskonale, a on zbliżył się też na pół drogi ku mnie. Miał w ręku muszkiet i białą chorągiewkę parlamentariusza.

— Señor! — powiedziałem doń — nie poznajesz mnie pan, widzę?

Nie rzekł słowa, tylko obrócił się, oddał broń idącemu za nim człowiekowi, potem podbiegł i chwyciwszy mnie wpół przycisnął w długim uścisku do piersi.

— O, señor! — zawołał, gdy minęło pierwsze wrażenie i mógł przemówić. rief er aus, als der erste Eindruck verging und er sprechen konnte. — Jakże się stało, żem nie rozpoznał zaraz rysów człowieka, który mi się ongiś zjawił jak anioł boski i ocalił z rąk ludożerców. - Wie es dazu kam, dass ich die Züge des Mannes nicht sofort erkannte, der mir einst wie ein göttlicher Engel erschien und mich aus den Händen der Kannibalen rettete. Wówczas miałeś pan ogromną brodę, a dziś twarz pańska jest gładka.

Potem skinął na innych, by się zbliżyli i spytał, czy chcę iść do mojej dawnej fortecy, którą mi pragnie oddać w posiadanie, a także pokazać, jak została powiększona i wzmocniona.

Zgodziłem się ochotnie, nie mogłem jednak poznać tego miejsca. Ich stimmte freiwillig zu, aber ich konnte diesen Ort nicht kennenlernen. Hiszpanie nasadzili tak gęsto drzew, że forteca była zgoła niedostępna temu, kto nie znał tajnych ścieżek i przesmyków. Die Spanier hatten so dicht Bäume gepflanzt, dass die Festung für diejenigen unzugänglich war, die keine geheimen Wege und Gänge kannten.

Spytałem, czemu tyle pracy włożyli w ubezpieczenie fortecy, on zaś odparł, że mieli po temu ważne powody, jak się sam przekonam z dalszego toku opowieści.

On i ziomkowie jego przeżyli niejedno od czasu przyjazdu na wyspę. Doznał wielkiego rozczarowania i zmartwił się bardzo, nie zastawszy mnie tutaj, jednocześnie jednak uradowało go, iż Opatrzność zesłała mi piękny okręt dla powrotu do ojczyzny. Nigdy też nie stracił nadziei, że mnie jeszcze kiedyś zobaczy. Er verlor auch nie die Hoffnung, dass er mich wiedersehen würde.

Następnie zaczął długą opowieść o trzech pozostałych na wyspie… jak ich nazwał… barbarzyńcach i oświadczył, iż gdyby im pozostawiono swobodę działania, przybyli tu Hiszpanie żałować by musieli gorzko czasu spędzonego pośród ludożerców. Dann begann er eine lange Geschichte über die drei auf der Insel verbliebenen ... wie er sie nannte ... Barbaren und erklärte, wenn man ihnen die Freiheit gelassen hätte zu handeln, seien die Spanier hierher gekommen, um zu bereuen, dass sie es hätten tun müssen verbringen ihre Zeit bitterlich unter den Kannibalen. He then began a long story about the three remaining on the island... as he called them... barbarians, and declared that if they had been left free to operate, the Spaniards who came here would have bitterly regretted their time spent among the cannibals. Затем он начал долгий рассказ о трех оставшихся на острове... как он их называл... варварах, и заявил, что если бы им дали свободу действий, то приехавшие сюда испанцы горько пожалели бы о времени, проведенном среди каннибалов.

— Nie bierz mi za złe, señor — powiedział — jeśli oznajmię, że musieliśmy ze względu na własne bezpieczeństwo rozbroić tych Anglików i wziąć ich pod swe rozkazy, nie tylko bowiem kazali nam służyć sobie, ale godzili nawet na nasze życie. „Machen Sie mir keine Vorwürfe, Señor“, sagte er, „wenn ich ankündige, dass wir zu unserer eigenen Sicherheit diese Engländer entwaffnen und unter unser Kommando nehmen mussten, denn sie haben uns nicht nur befohlen, uns selbst zu dienen, sondern haben es auch getan sogar unserem Leben geschadet." - Don't take it too badly, señor," he said, "if I announce that we had to disarm these Englishmen for the sake of our own safety and take them under our orders, for not only did they order us to serve themselves, but they even condoned our lives. - Не обижайтесь, сеньор, - сказал он, - если я скажу, что ради собственной безопасности мы были вынуждены разоружить этих англичан и взять их под свое командование, ибо они не только приказали нам служить себе, но и потворствовали даже нашей жизни.

Odparłem, że wyjeżdżając obawiałem się sam czegoś podobnego. Żałowałem też, iż nie mogę przedtem oddać wyspy wedle wszelkich form panu i pańskim towarzyszom tak, by uczynić stanowisko marynarzy, jak należało, zależnym. Ich bedauerte auch, dass ich die Insel nicht zuerst in allen möglichen Formen dem Lord und Ihren Gefährten übergeben konnte, um die Position der Seeleute, wie sie hätte sein sollen, abhängig zu machen. I also regretted that I could not beforehand give the island in all forms to you and your comrades so as to make the position of the sailors, as it should have been, dependent. Powinszowałem mu też, że zdołał utrzymać w szrankach tych ludzi, co do których nie miałem żadnych złudzeń. Ich habe ihm auch gratuliert, dass er es geschafft hat, Leute in den Reihen zu halten, für die ich mir keine Illusionen gemacht habe. Я также аплодировал ему за то, что он сумел удержать в поле зрения тех людей, относительно которых у меня не было никаких иллюзий.

Tymczasem przyszła reszta Hiszpanów celem powitania mnie i zauważyłem, iż są to ludzie nader grzeczni, o zachowaniu obyczajnym i pełnym godności, jakie się nie zawsze spotyka nawet w najbardziej wykształconych sferach Anglii.

Okręt stał u wybrzeża przez dni dwadzieścia pięć. Wraz z Piętaszkiem mieszkałem w swojej fortecy, słuchając sprawozdań kolonistów, robiąc wycieczki w różne miejsca mej dawnej posiadłości i oglądając osady Hiszpanów i Anglików.

Opowiadano mi też szczegółowo historię ostatnich lat dziesięciu. Atkins i dwaj jego towarzysze wszczęli walkę ze spokojnymi Hiszpanami, napastowali ich i drażnili, tak że musieli się jąć przemocy aż do zupełnego obezwładnienia burzycieli porządku, zaś Hiszpanie postępowali potem z nimi uczciwie. Atkins und zwei seiner Gefährten bekämpften die friedlichen Spanier, belästigten und neckten sie, so dass sie Gewalt ertragen mussten, bis sie die Ordnungsbrecher völlig überwältigten, und die Spanier gingen dann fair mit ihnen um. Niebawem zalali wyspę ludożercy, a odparto ich i wystraszono dopiero po upartych walkach. Menschenfresser überschwemmten bald die Insel, und erst nach hartnäckigen Kämpfen wurden sie zurückgedrängt und verängstigt. Następnie pojechało pięciu kolonistów na stały ląd i przywieźli jedenastu czerwonoskórych mężczyzn i pięć kobiet. Te pięć kobiet wzięli oni sobie za żony i obecnie ludność wyspy wzrosła o dwadzieścioro dzieci.

Przeżycia i przygody kolonistów w ciągu tych lat dziesięciu były tak liczne i urozmaicone, że można by o tym napisać książkę obszerniejszą jeszcze niż niniejsza, nie wdaję się w to jednak, ponieważ chcę spisać tylko dzieje własnego życia. Die Erfahrungen und Abenteuer der Kolonisten in diesen zehn Jahren waren so zahlreich und vielfältig, dass ich ein noch umfangreicheres Buch darüber schreiben könnte, aber ich gehe nicht darauf ein, weil ich meine eigene Lebensgeschichte aufschreiben möchte .

Rozdałem własnoręcznie pomiędzy kolonistów broń i zapasy, czym im sprawiłem wielką radość. Osadziłem również dwu nowych kolonistów, cieślę i kowala, którzy się przyłączyli w Anglii do mojej wyprawy.

Potem rozdzieliłem całą zdatną pod uprawę przestrzeń na określone części i osadziłem na nich każdego kolonistę z osobna, stosownie do życzeń i potrzeb, jakie który wyraził. Dann teilte ich den gesamten kultivierbaren Raum in bestimmte Teile und platzierte jeden Kolonisten einzeln darauf, gemäß den Wünschen und Bedürfnissen, die er äußerte. Then I divided all the cultivatable space into specific parts and settled each colonist on them individually, according to the wishes and needs that he expressed. Zachowałem sobie jednak prawo własności całej wyspy. However, I retained ownership of the entire island.

Atkins i towarzysze jego stali się z biegiem czasu ludźmi statecznymi i rozsądnymi. Przewaga Hiszpanów wyszła im na korzyść, a spokojne usposobienie i obyczajne ich życie oddziałały w końcu na zdziczałych marynarzy. Der Vorteil der Spanier stellte sich zu ihrem Vorteil heraus, und ihre ruhige Gesinnung und ihr gewohnheitsmäßiges Leben beeinflussten schließlich die wilden Seefahrer. The superiority of the Spaniards worked out in their favor, and their calm disposition and familiarity eventually had an effect on the feral sailors.

Dałem Atkinsowi Biblię, którą przyjął ze szczerą wdzięcznością. Posłałem mu potem i towarzyszom jego z Anglii kilka byków, krów i świń, które się rychło bardzo rozmnożyły. Dann schickte ich ihm und seinen Gefährten aus England einige Bullen, Kühe und Schweine, und sie vermehrten sich schnell.

Nadszedł czas rozstania. Zebrałem raz jeszcze wkoło siebie mieszkańców wyspy, zaleciłem im, by żyli bogobojnie i pracowali wytrwale, a potem pożegnałem się z nimi.

Piętaszek nie chciał się jednak rozstawać z ojcem, tak że musiałem zezwolić, by zacny ten chłopak zabrał starca do Anglii, gdzie, jak sądził, mieszkać muszą bogowie. Однако Хил не хотел расставаться с отцом, и мне пришлось разрешить этому достойному парню забрать старика в Англию, где, по его мнению, должны обитать боги.

Ale los zaoszczędził mu tego rozczarowania, zmarł w drodze, znalazł swój grób w oceanie, a kochający syn żałował go długo.

Opuściłem wyspę ze smutkiem, a jednak radowała mnie świadomość, że postąpiłem z jej mieszkańcami jak przystało człowiekowi i chrześcijaninowi.

Dzień odjazdu przypadł na 6 maja 1694 roku.

Skierowaliśmy się ku południu, do Brazylii, gdzie znalazłem plantacje moje w pełni rozkwitu.

Pod koniec roku wróciłem do ojczyzny.

Tutaj, jak sądzę, dożyję reszty dni żywota mego. Hier, glaube ich, werde ich den Rest der Tage meines Lebens verbringen. Sądząc po licznych siwych nitkach we włosach mego Piętaszka oraz innych oznakach, widzę, że jestem starcem, który stoi już niedaleko bram wieczności. Den zahlreichen grauen Fäden in meinem Freitagshaar und anderen Zeichen nach zu urteilen, erkenne ich, dass ich ein alter Mann bin, der schon vor den Toren der Ewigkeit steht. Tam to właśnie skieruję się w ostatniej mojej podróży.