×

Usamos cookies para ayudar a mejorar LingQ. Al visitar este sitio, aceptas nuestras politicas de cookie.


image

Robinson Crusoe - Daniel Defoe, 07. Rozdział siódmy

07. Rozdział siódmy

Rozdział siódmy

— Robinson knuje mordercze plany. — Druga strona sprawy. — Przygoda w jaskini. — Różności odnoszące się do zwierząt Robinsona. — Ludożercy przy ucieczce. — Nowe plany mordercze.

W gruncie rzeczy nie brakowało mi już teraz niczego i dla rozrywki tylko zajmowałem się tym i owym, co bym chciał pozyskać. Te słowa ostatnie dotyczą jednak czasu, zanim mnie ogarnął strach przed dzikimi, gdyż potem znikł cały mój popęd wynalazczy.

Pośród innych, zajmowało mnie też pytanie, czy zdołałbym wytworzyć z jęczmienia słód, a z niego piwo. Było to niemal zuchwalstwem, gdyż ważniejsze od piwa miałem przed sobą zadania. Przyszła mi jednak ta chętka, zgoła przyznam niewykonalna, gdyż do piwowarstwa trzeba mnóstwa przedmiotów, których sporządzić do tej pory nie zdołałem, jak na przykład beczek. Całymi tygodniami usiłowałem zrobić beczkę, ale wszystko szło na marne. Poza tym skądże wziąć chmielu, by piwo uczynić smacznym i trwałym, a także kotła, by je uwarzyć? Mimo to pewny jestem, że miałbym pewnego dnia na stole piwo, gdyby nie strach przed ludożercami, gdyż powziąwszy raz plan, zawsze wprowadzałem go w życie.

Teraz jednak mój zmysł wynalazczy skierował się w inną stronę. Po całych dniach i nocach dumałem, jak by zaskoczyć dzikich przy krwawej uczcie i zniweczyć ich. Książka dwa razy obszerniejsza od tej nie pomieściłaby wszystkich planów, jakie układałem, by dzikich pokonać lub co najmniej postrachem odpędzić ich daleko. Wszystko było jednakże na nic, bo jakże walczyć samemu z dwudziestoma czy trzydziestoma dzikimi, którzy umieli trafiać strzałami i włóczniami równie dobrze do celu jak ja z mych muszkietów.

Od czasu do czasu przychodziło mi na myśl zakopać kilka funtów prochu w miejscu, gdzie zakładali ognisko, tak by sami przez się ulegli zniszczeniu, ale miałem jedną zaledwie beczkę prochu, toteż nie mogłem się zdecydować na taką rozrzutność. Poza tym nie byłem pewny skutku. Dzicy mogliby zostać tylko obrzuceni węglem i głowniami, a to nie odstraszyłoby ich na pewno od wyspy.

Należało raczej ukryć się w zasadzce, wziąwszy trzy podwójnie nabite muszkiety i strzelać stamtąd podczas ich ohydnej biesiady. Na każdy strzał powinno by paść dwu lub trzech, jak sądziłem, potem zaś chciałem wypaść na nich z pistoletami i szpadą, tak by żaden nie uszedł. Dawało to nadzieję pokonania około dwudziestu dzikich.

Całymi tygodniami zajmował mnie ten plan i to tak żywo, że mi się po nocach śniły utarczki z niezliczonymi hordami ludożerców oraz świetne nad nimi zwycięstwa.

Nie poprzestając na snuciu planów, wyszukałem w ciągu kilku dni sposobne na zasadzkę miejsce, w pobliżu skalistej wyżyny, skąd mogłem widzieć przybywające czółna dzikich. Rosło tam kilka wielkich drzew, jedno zaś było wypróchniałe. Obrałem je sobie za placówkę i umyśliłem strzelać stąd, mierząc dobrze, tak by kilku dzikich kłaść za każdym strzałem.

W ponurym nastroju nabiłem dwa muszkiety siekańcem ołowianym oraz małymi kulkami, zaś strzelbę grubym śrutem. Każdy pistolet dostał cztery kule, po czym zabrawszy amunicję na dalszych sześć, czy osiem strzałów uznałem, że jestem dostatecznie wyposażony na moją wojenną wyprawę.

Każdego ranka ruszałem w pełnym rynsztunku do mej zasadzki odległej o jakieś trzy mile angielskie w celu wyglądania czółen nieprzyjacielskich. W końcu jednak znużyło mnie to, gdyż przez dwa lub trzy miesiące nie odkryłem śladu dzikich na lądzie, ni na morzu.

Przez czas trwania tych wypraw nie opuszczała mnie chętka zamordowania jakichś dwudziestu czy trzydziestu nagich dzikusów, by ich ukarać za nieludzkie postępki, nad którymi zresztą nie zastanawiałem się dotąd poważnie.

W każdym razie dla dzikich ludożerstwo nie było czymś tak ohydnym jak dla mnie. Wstrętny ten obyczaj odziedziczyli po przodkach i uznawali go za słuszny i zgodny z naturą.

Tracąc ochotę do codziennych marszów wywiadowczych, zacząłem też jednocześnie zmieniać zapatrywania na postępki dzikich oraz własne wojownicze plany. Zadałem sobie pytanie, jakie mam prawo sądzić tych nieświadomych zła ludzi i mordować ich, skoro niczym przeciw mnie samemu nie wykroczyli, a obyczaje ich nic mnie przecież nie obchodziły.

— Czyliż wiem — pytałem sam siebie — jakim okiem patrzy Bóg na czyny tych biedaków? Nie uważają oni ludożerstwa za grzech, a przeto są mniej karygodni od wielu chrześcijan, którzy, wiedząc co grzech, dopuszczają się go codziennie. Zabijają oni jeńców swych jak my bydło i jedzą ich mięso jak my wołowinę lub kozinę, przeto nie widzą w tym nic złego.

Te rozważania doprowadziły mnie do wniosku, że nie miałem słuszności, zwąc dzikich mordercami. Iluż chrześcijan pomordowało jeńców wojennych? Cóż mnie zresztą obchodzić mogło ich wzajemne, nieludzkie postępowanie, skoro osobiście dotąd nie poniosłem krzywdy. Póki nie byłem zagrożony, nie miałem prawa występować zbrojnie.

Należało także wziąć pod rozwagę, że przedwczesnym rozpoczęciem walki mogłem sobie wielce zaszkodzić. Gdyby uszedł żywcem bodaj jeden z dzikich, doniósłby o wszystkim niezawodnie swym ziomkom, tysiące ich wylądowałoby na wyspie, ja zaś zginąłbym bez ratunku.

Jedną rzeczą było teraz, jak i przedtem, żyć ile możności w ukryciu, tak by dzicy uważali wyspę za całkiem bezludną.

Zaprzestałem więc mych marszów wywiadowczych i wykreśliłem z myśli wszystko, co dotyczyć mogło zachodniego wybrzeża mej wyspy. Przewiozłem natomiast drogą od wschodu na koniec mą pirogę i umieściłem ją w skalistej zatoce. Tutaj nie mogli dotrzeć dzicy, gdyż przeszkodą był im prąd wodny.

Warunki, w których teraz żyłem, odwiodły mnie oczywiście od pożytecznych wynalazków i przedsięwzięć, a cała moja uwaga poświęcona została wyłącznie bezpieczeństwu osobistemu. Nie śmiejąc wbić gwoździa, ni rozłupać kawałka drzewa z obawy by hałas ten nie zdradził mej obecności, radbym był też nie rozpalać ogniska, o widzialnym daleko słupie dymu.

Prace wymagające ognia wykonywałem przeto teraz pośród lesistej kotliny, gdziem sporządził ostatnie wiadome zagrodzenie dla kóz. Tutaj odkryłem ku wielkiej mej radości obszerną jaskinię, do której na pewno nie mógł się dostać żaden z dzikich.

Wejście do niej leżało u podnóża skalnej ściany i byłbym go zgoła nie odkrył, gdyby nie to, żem ściął kilka pniaków, by z nich wypalić węgiel drzewny.

Zanotuję tu mimochodem, na co mi były potrzebne te węgle. Oto nie chcąc rozpalać w fortecy mej ogniska dającego dym, wypalałem tutaj zakryty lasem węgle na sposób węglarzy, w mielerzach, czyli stertach drzewa, okrytych darniną, potem zaś używałem tego nie dymiącego już materiału w domu do gotowania i wypieku. Nosiłem te węgle w koszyku plecznym.

Odkryte wejście pobudziło mą ciekawość i wszedłem do wnętrza. Jaskinia była wysoka, tak że mogłem iść wyprostowany. Po kilku jednak krokach zawróciłem i umknąłem co sił. W głębokiej ciemności ujrzałem parę błyszczących, wbitych we mnie oczu. Na polu nabrałem jednak odwagi i powiedziałem sobie, że istota będąca w jaskini doznała niewątpliwie podobnego jak ja strachu. Chwyciłem tedy żagiew z ogniska i ruszyłem ponownie. I tym jednak razem uciekłem, bardziej jeszcze może przerażony, albowiem usłyszałem jęk, jaki wydaje człowiek w chwili wielkiego cierpienia. Włosy mi stanęły na głowie, ale zebrałem po chwili całą odwagę i wzniósłszy żagiew ruszyłem w stronę, skąd jęk dochodził. Po paru krokach zobaczyłem wielkiego bardzo starego kozła, który wydawał ostatnie tchnienie właśnie w chwili mego nadejścia. Potrąciłem go z lekka nogą, chcąc wiedzieć, czy nie da się wypędzić z jaskini. Uczynił ruch jakby chciał wstać, ale padł zaraz bezsilny.

Przyszedłszy z przerażenia do siebie, rozejrzałem się wokoło. Jaskinia była mała i bardzo niekształtna. Wysokość jej, znaczna u wejścia, malała ku tyłowi nagle, tak że posuwać się mogłem tylko na czworakach. Dałem więc na razie pokój, postanowiwszy jednak zbadać rzecz nazajutrz dokładniej.

Zaopatrzyłem się w tym celu w sześć wielkich świec, jakie sporządzałem teraz z łoju koziego i kłaków. Krzesiwo stanowił zamek jednego z muszkietów napełniony hubką zbutwiałego drzewa. Wyposażony tak wszedłem do jaskini, co nie było sprawą błahą, gdyż nie wiedziałem, co mnie tam czeka w ciemności. Niskie przejście miało około dziesięciu metrów długości, po czym sklepienie wznosiło się na jakieś dwadzieścia stóp. Widok, jaki mnie tu uderzył, był czymś, czego, zaprawdę, nie widziałem w życiu. Światło mych świec odbijały tysiąckrotnie ściany okryte, sam nie wiedziałem czym, klejnotami, diamentami czy złotem. Wnętrze lśniło takim blaskiem, że trudno było uwierzyć, iż patrzę na rzeczywistość, a nie śnię. Ziemię pokrywał sypki, suchy piasek, nigdzie śladu wilgoci nie dostrzegłem, a przy tym grota wolna była całkiem od brzydkich stworzeń, jakie chętnie przebywają w miejscach ciemnych. Jedyną stroną ujemną było niskie przejście, ale wzmagało to bardzo bezpieczeństwo tej kryjówki.

Uradowany wielce odkryciem postanowiłem przenieść tu niezwłocznie wszystkie najcenniejsze przedmioty.

Przede wszystkim szło mi o proch, dwie strzelby i trzy muszkiety. Pierwszego rodzaju broni posiadałem trzy sztuki, drugiego zaś osiem. Pięć muszkietów stało na rusztowaniach przy strzelnicach fortecy i były w każdej chwili gotowe do strzału.

Przy tej sposobności otwarłem beczkę z przemoczonym prochem i przekonałem się, że woda dotarła tylko na kilka cali w głąb, zaś reszta pozostała nietknięta. W ten sposób zapas mój wzrósł znowu o sześćdziesiąt funtów. Przeniosłem całą amunicję do nowej jaskini, zostawiając w fortecy tylko trzy funty na nieprzewidziany wypadek.

Byłem teraz czymś w rodzaju olbrzymów zamierzchłych czasów, którzy mieszkali w przepastnych jamach i dziurach skalnych, gdzie nikt się do nich zbliżyć nie mógł. Nawet pięciuset dzikich nie znalazłoby mnie tutaj, zaś w razie odkrycia nie mieliby oni sposobu napaści wykonać.

Stary kozioł zdechł dnia następnego, ja zaś pogrzebałem go na miejscu.

Zbliżył się dwudziesty trzeci rok mego pobytu na wyspie. Nawykłem do tego życia zupełnie i nie przerażało mnie już, że dokonam tu życia w samotności, kładąc się, jak stary kozioł, na śmierć w głębi jaskini. Jedno mi tylko mąciło spokój, to jest strach przed dzikimi. W wolnych chwilach pozwalałem sobie na różne rozrywki i żarty. Wspomniałem już, że mój Pol umiał mówić. Paplanina tej papugi sprawiała mi wielką przyjemność. Była mi ona przez lat dwadzieścia sześć wierną towarzyszką i żyć by mogła pewnie dłużej jeszcze, gdyż słyszałem wielokrotnie w Brazylii, że nieraz papugi żyją do stu lat.

Poczciwy mój pies dochował mi przez lat szesnaście wierności, po czym zdechł z upadku sił, ja zaś niejednokrotnie opłakiwałem jego utratę.

Mówiłem już o kotach moich. Trzymałem tylko dwa oswojone w domu, nie dopuszczając do siebie gromady dzikich. Koty te sprawiały mi również dużo uciechy.

Prócz lamy miałem w obejściu wewnętrznym także kilka kóz. Żywiłem je z ręki, one zaś odwdzięczały mi się wielką przyjaźnią i przybiegały na zawołanie, skacząc wesoło.

Oswoiłem potem jeszcze kilka papug, ale chociaż umiały wymawiać me imię, nie były tak pojętne, jak stary mój Pol. Przyczynę stanowiła może ta okoliczność, że nie zajmowałem się nimi tak troskliwie i wytrwale.

Do mych zwierząt domowych zaliczałem też kilka kurek wodnych. Złapałem je na wybrzeżu, podciąłem im skrzydła i puściłem w obręb palisady. Niebawem jednak rozmnożyły się tak bardzo, że musiałem wypuścić stado na zewnątrz. Porobiły sobie gniazda w gałęziach młodego lasu, którym, jak wiadomo, otoczyłem mą siedzibę, a wesoły ich świergot i skoki radowały mnie często.

Życie na wyspie mógłbym był tedy nazwać szczęśliwym i spokojnym, gdyby nie strach przed ludożercami.

Bóg miał jednak co do mnie swe zamiary i okazał dowodnie na mym przykładzie, jak to ludzie nie zdają sobie sprawy, iż nieraz jedynym ich wyzwoleniem i środkiem ratunku jest to właśnie, czego się boją najbardziej i co uważają za ostatnie nieszczęście. Mógłbym złożyć na to liczne dowody z przeżyć własnych, jednakże nic nie daje lepszego stwierdzenia, jak wydarzenia zaszłe w ostatnich latach mego pobytu na wyspie.

Nadszedł grudzień dwudziestego trzeciego roku mego wygnania, właśnie dojrzało zboże i miałem się wziąć do żniw.

Wstałem pewnego dnia przed świtem jeszcze i wyruszyłem na moje pole. Uszedłszy jednakże mały kawałek drogi zobaczyłem dym na wybrzeżu, w odległości jakichś dwu mil angielskich. Oczywiście wylądowali dzicy i to tym razem na mojej stronie wyspy.

Stałem przez chwilę skamieniały ze strachu, potem zaś wróciłem pędem do fortecy.

Wyciągnąłem drabiny, przysposobiłem wszystko do obrony, nabiłem muszkiety i pistolety i postanowiłem stawiać opór do ostatniego tchnienia. Nie zaniedbałem też polecić się opiece nieba i błagałem Boga, by mi nie dał wpaść w ręce barbarzyńców.

Siedziałem przez dwie godziny w fortecy, czekając napadu, potem wzięła mnie ochota ruszyć na wywiad do obozu nieprzyjaciela.

Nie mogąc nikogo wysłać, trapiony ciekawością, wylazłem po drabinie na szczyt mej góry, położyłem się na brzuchu i skierowałem lunetę na wybrzeże.

Wokoło ognia siedziało dziewięciu dzikusów i to nie w celu grzania się, ale po to, by urządzić sobie ohydną ucztę z ofiar, które przywlekli ze sobą.

Opodal leżały wyciągnięte na piasku dwa kanoe, że zaś był właśnie odpływ, sądziłem, iż dzicy czekają na przypływ, by odpłynąć.

Wzburzył mnie wielce widok straszliwych ludożerców w takiej bliskości mego osiedla, przekonawszy się jednak, że mogą wylądować tylko w czasie niskiego stanu wody, powiedziałem sobie, iż w porze stanu wysokiego i panującego przy nim prądu nic mi z ich strony nie zagraża, o ile, naturalnie, nie wylądują przedtem.

Przewidywanie moje było słuszne. Zaledwie nastał prąd zachodni i woda zaczęła się podnosić, dzicy zepchnęli co prędzej swe pirogi w morze i odpłynęli. Przedtem jednakże wykonali taniec, który obserwowałem najdokładniej przez lunetę. Byli oni całkiem nadzy i nie mieli ni strzępka odzieży na ciele.

Gdy tylko opuścili wyspę, zsunąłem się po skale do fortecy, wziąłem na plecy dwa muszkiety, zatknąłem za pas dwa pistolety, przypasałem szpadę i ruszyłem śpiesznie w stronę skalistych wzgórz, gdzie po raz pierwszy widziałem ślady dzikich. Po dwugodzinnym marszu przekonałem się po różnych znakach, że na wyspie wylądowały jeszcze trzy dalsze czółna, po chwili zaś dostrzegłem je istotnie w dali, na widnokręgu, jak zmierzały ku lądowi.

Widok ten odebrał mi otuchę, a przerażenie me wzrosło jeszcze, gdym zobaczył szkaradne szczątki uczty, krew, kości i inne resztki ciał ludzkich, pożartych tu w radosnym upojeniu.

Rozgorzałem ponownie gniewem na tych obrzydłych barbarzyńców i postanowiłem wytropić bez litości załogę pierwszego czółna, jakie tu wyląduje.

Dzicy nie odwiedzali widać wyspy zbyt często, gdyż przez następnych piętnaście miesięcy nie odkryłem nigdzie ich śladu. Pora deszczowa czyniła też niemożliwym taki przyjazd, mimo to jednak żyłem w ciągłej obawie napadu, co dowodzi, że niebezpieczeństwo spodziewane jest stokroć gorsze od rzeczywistego.

Po całych dniach i nocach knułem plany mordercze, tracąc na tym czas, który mogłem spożytkować znacznie lepiej. Szło mi o najlepszy sposób podejścia ludożerców za następną ich bytnością, zwłaszcza gdyby znowu przybyli w dwu oddziałach. Zapomniałem przy tym całkiem, że chcąc uniknąć zdrady, będę musiał mordować jeden po drugim każdy przybywający tu oddział, tak by z wieścią nie wrócił nikt, a w ten sposób stanę się z czasem mordercą nierównie gorszym od tych nieświadomych pogan.

Na takich rozmyślaniach i obawach upłynął mi rok i trzy miesiące, a dzikich nie było ni śladu, chociaż zachodziła możliwość, że lądują i to nieraz w miejscach mi nieznanych.


07. Rozdział siódmy 07 Kapitel Sieben 07 Chapter Seven 07 Розділ сьомий

Rozdział siódmy Chapter Seven

— Robinson knuje mordercze plany. - Робинсон замышляет убийственные планы. — Druga strona sprawy. - Інша сторона справи. — Przygoda w jaskini. — Różności odnoszące się do zwierząt Robinsona. — Ludożercy przy ucieczce. - Cannibals on the run. — Nowe plany mordercze.

W gruncie rzeczy nie brakowało mi już teraz niczego i dla rozrywki tylko zajmowałem się tym i owym, co bym chciał pozyskać. As a matter of fact, I didn't lack anything now, and for the sake of amusement I just dealt with this and that, which I would like to acquire. В сущности, сейчас я ни в чем не испытывал недостатка и ради развлечения присматривался к тому и другому, что приобрету. Te słowa ostatnie dotyczą jednak czasu, zanim mnie ogarnął strach przed dzikimi, gdyż potem znikł cały mój popęd wynalazczy. Последние слова, однако, относятся к тому времени, когда меня одолевал страх перед дикой природой, потому что тогда весь мой изобретательский драйв исчез.

Pośród innych, zajmowało mnie też pytanie, czy zdołałbym wytworzyć z jęczmienia słód, a z niego piwo. Było to niemal zuchwalstwem, gdyż ważniejsze od piwa miałem przed sobą zadania. Przyszła mi jednak ta chętka, zgoła przyznam niewykonalna, gdyż do piwowarstwa trzeba mnóstwa przedmiotów, których sporządzić do tej pory nie zdołałem, jak na przykład beczek. Całymi tygodniami usiłowałem zrobić beczkę, ale wszystko szło na marne. Poza tym skądże wziąć chmielu, by piwo uczynić smacznym i trwałym, a także kotła, by je uwarzyć? Mimo to pewny jestem, że miałbym pewnego dnia na stole piwo, gdyby nie strach przed ludożercami, gdyż powziąwszy raz plan, zawsze wprowadzałem go w życie.

Teraz jednak mój zmysł wynalazczy skierował się w inną stronę. Po całych dniach i nocach dumałem, jak by zaskoczyć dzikich przy krwawej uczcie i zniweczyć ich. Несколько дней и ночей после этого я ломал голову над тем, как удивить дикарей на кровавом пиру и свести их на нет. Książka dwa razy obszerniejsza od tej nie pomieściłaby wszystkich planów, jakie układałem, by dzikich pokonać lub co najmniej postrachem odpędzić ich daleko. Wszystko było jednakże na nic, bo jakże walczyć samemu z dwudziestoma czy trzydziestoma dzikimi, którzy umieli trafiać strzałami i włóczniami równie dobrze do celu jak ja z mych muszkietów. Aber es war alles umsonst, denn wie kann ich allein mit zwanzig oder dreißig Wilden kämpfen, die ihre Ziele mit Pfeilen und Speeren so gut treffen konnten wie ich mit meinen Musketen.

Od czasu do czasu przychodziło mi na myśl zakopać kilka funtów prochu w miejscu, gdzie zakładali ognisko, tak by sami przez się ulegli zniszczeniu, ale miałem jedną zaledwie beczkę prochu, toteż nie mogłem się zdecydować na taką rozrzutność. From time to time it occurred to me to bury a few pounds of gunpowder in the place where they were setting up a bonfire, so that they would be destroyed by themselves, but I had only one barrel of gunpowder, so I could not decide on such extravagance. Poza tym nie byłem pewny skutku. Dzicy mogliby zostać tylko obrzuceni węglem i głowniami, a to nie odstraszyłoby ich na pewno od wyspy.

Należało raczej ukryć się w zasadzce, wziąwszy trzy podwójnie nabite muszkiety i strzelać stamtąd podczas ich ohydnej biesiady. Rather, it was necessary to hide in an ambush, take three double-loaded muskets and shoot from there during their hideous feast. Na każdy strzał powinno by paść dwu lub trzech, jak sądziłem, potem zaś chciałem wypaść na nich z pistoletami i szpadą, tak by żaden nie uszedł. There should have been two or three for each shot, I thought, and then I wanted to hit them with guns and a sword without any getting away. Dawało to nadzieję pokonania około dwudziestu dzikich.

Całymi tygodniami zajmował mnie ten plan i to tak żywo, że mi się po nocach śniły utarczki z niezliczonymi hordami ludożerców oraz świetne nad nimi zwycięstwa.

Nie poprzestając na snuciu planów, wyszukałem w ciągu kilku dni sposobne na zasadzkę miejsce, w pobliżu skalistej wyżyny, skąd mogłem widzieć przybywające czółna dzikich. Не останавливаясь на достигнутом, через несколько дней я нашел подходящее место для засады - возле скального выступа, откуда было видно, как приближаются кабаньи землянки. Rosło tam kilka wielkich drzew, jedno zaś było wypróchniałe. Obrałem je sobie za placówkę i umyśliłem strzelać stąd, mierząc dobrze, tak by kilku dzikich kłaść za każdym strzałem. I took them as an outpost and contrived to shoot from there, measuring well so that a few wild boars would lie down with each shot. Я принял его за форпост и решил стрелять отсюда, отмеряя так, чтобы с каждым выстрелом укладывать по несколько кабанов.

W ponurym nastroju nabiłem dwa muszkiety siekańcem ołowianym oraz małymi kulkami, zaś strzelbę grubym śrutem. In a gloomy mood, I loaded two muskets with chopped lead and small balls, while the rifle was loaded with coarse shot. В мрачном настроении я зарядил два мушкета свинцовой дробиной и мелкими шариками, а винтовку - крупной дробью. Każdy pistolet dostał cztery kule, po czym zabrawszy amunicję na dalszych sześć, czy osiem strzałów uznałem, że jestem dostatecznie wyposażony na moją wojenną wyprawę. Каждый пистолет получил по четыре пули, а затем, взяв боеприпасов еще на шесть или восемь выстрелов, я решил, что достаточно экипирован для своей военной экспедиции.

Każdego ranka ruszałem w pełnym rynsztunku do mej zasadzki odległej o jakieś trzy mile angielskie w celu wyglądania czółen nieprzyjacielskich. W końcu jednak znużyło mnie to, gdyż przez dwa lub trzy miesiące nie odkryłem śladu dzikich na lądzie, ni na morzu.

Przez czas trwania tych wypraw nie opuszczała mnie chętka zamordowania jakichś dwudziestu czy trzydziestu nagich dzikusów, by ich ukarać za nieludzkie postępki, nad którymi zresztą nie zastanawiałem się dotąd poważnie. Throughout the duration of these expeditions, the urge to murder some twenty or thirty naked savages to punish them for their inhumane deeds, which, by the way, I had not seriously considered until now.

W każdym razie dla dzikich ludożerstwo nie było czymś tak ohydnym jak dla mnie. Zumindest war Kannibalismus für Wilde nicht so abscheulich wie für mich. Wstrętny ten obyczaj odziedziczyli po przodkach i uznawali go za słuszny i zgodny z naturą.

Tracąc ochotę do codziennych marszów wywiadowczych, zacząłem też jednocześnie zmieniać zapatrywania na postępki dzikich oraz własne wojownicze plany. Потеряв желание совершать ежедневные разведывательные марши, я одновременно начал менять свои взгляды на успехи дикарей и собственные планы воина. Zadałem sobie pytanie, jakie mam prawo sądzić tych nieświadomych zła ludzi i mordować ich, skoro niczym przeciw mnie samemu nie wykroczyli, a obyczaje ich nic mnie przecież nie obchodziły. Я спрашивал себя, какое право я имею судить этих злобных людей и убивать их, ведь они ничем не провинились передо мной и, в конце концов, мне нет никакого дела до их обычаев.

— Czyliż wiem — pytałem sam siebie — jakim okiem patrzy Bóg na czyny tych biedaków? - Знаю ли я, - спросил я себя, - каким оком Бог смотрит на поступки этих бедных людей? Nie uważają oni ludożerstwa za grzech, a przeto są mniej karygodni od wielu chrześcijan, którzy, wiedząc co grzech, dopuszczają się go codziennie. Они не считают каннибализм грехом, а потому менее предосудительны, чем многие христиане, которые, зная, что такое грех, совершают его ежедневно. Zabijają oni jeńców swych jak my bydło i jedzą ich mięso jak my wołowinę lub kozinę, przeto nie widzą w tym nic złego.

Te rozważania doprowadziły mnie do wniosku, że nie miałem słuszności, zwąc dzikich mordercami. Iluż chrześcijan pomordowało jeńców wojennych? Cóż mnie zresztą obchodzić mogło ich wzajemne, nieludzkie postępowanie, skoro osobiście dotąd nie poniosłem krzywdy. Was kümmerte mich außerdem ihr gegenseitiges, menschenverachtendes Verhalten, da ich bisher persönlich nicht verletzt worden war. After all, what could I care about their mutual inhumane behavior, since I have not personally suffered harm so far. Póki nie byłem zagrożony, nie miałem prawa występować zbrojnie.

Należało także wziąć pod rozwagę, że przedwczesnym rozpoczęciem walki mogłem sobie wielce zaszkodzić. Gdyby uszedł żywcem bodaj jeden z dzikich, doniósłby o wszystkim niezawodnie swym ziomkom, tysiące ich wylądowałoby na wyspie, ja zaś zginąłbym bez ratunku.

Jedną rzeczą było teraz, jak i przedtem, żyć ile możności w ukryciu, tak by dzicy uważali wyspę za całkiem bezludną. Одно дело, как и раньше, жить, по возможности скрываясь, чтобы дикари считали остров совершенно необитаемым.

Zaprzestałem więc mych marszów wywiadowczych i wykreśliłem z myśli wszystko, co dotyczyć mogło zachodniego wybrzeża mej wyspy. Przewiozłem natomiast drogą od wschodu na koniec mą pirogę i umieściłem ją w skalistej zatoce. Вместо этого я перевез свой пирог по дороге с востока в конец и поставил его в скалистой бухте. Tutaj nie mogli dotrzeć dzicy, gdyż przeszkodą był im prąd wodny.

Warunki, w których teraz żyłem, odwiodły mnie oczywiście od pożytecznych wynalazków i przedsięwzięć, a cała moja uwaga poświęcona została wyłącznie bezpieczeństwu osobistemu. Nie śmiejąc wbić gwoździa, ni rozłupać kawałka drzewa z obawy by hałas ten nie zdradził mej obecności, radbym był też nie rozpalać ogniska, o widzialnym daleko słupie dymu. Ohne es zu wagen, einen Nagel einzuschlagen oder ein Stück Holz zu spalten, aus Angst, der Lärm würde meine Anwesenheit verraten, wäre ich auch froh, kein Feuer anzuzünden, mit einer weithin sichtbaren Rauchsäule.

Prace wymagające ognia wykonywałem przeto teraz pośród lesistej kotliny, gdziem sporządził ostatnie wiadome zagrodzenie dla kóz. Deshalb führte ich jetzt Arbeiten aus, die Feuer in dem bewaldeten Becken erforderten, wo ich den letzten bekannten Ziegenpferch gemacht hatte. Work requiring fire was therefore now being done in the midst of a wooded basin, where I had drawn up the last known goat enclosure. Tutaj odkryłem ku wielkiej mej radości obszerną jaskinię, do której na pewno nie mógł się dostać żaden z dzikich.

Wejście do niej leżało u podnóża skalnej ściany i byłbym go zgoła nie odkrył, gdyby nie to, żem ściął kilka pniaków, by z nich wypalić węgiel drzewny.

Zanotuję tu mimochodem, na co mi były potrzebne te węgle. Oto nie chcąc rozpalać w fortecy mej ogniska dającego dym, wypalałem tutaj zakryty lasem węgle na sposób węglarzy, w mielerzach, czyli stertach drzewa, okrytych darniną, potem zaś używałem tego nie dymiącego już materiału w domu do gotowania i wypieku. Hier, da ich mein Feuer nicht in meiner Festung anzünden wollte, verbrannte ich Kohlen, bedeckt mit einem Wald, wie Köhler, in Kohlenhaufen oder Holzhaufen, bedeckt mit Torf, und dann benutzte ich dieses nicht mehr rauchende Material zu Hause kochen und backen. Не желая разжигать в своей крепости дымящийся костер, я сжигал угли здесь, под лесом, на манер угольщиков, в милерзах, или кучах дров, покрытых дерном, а затем использовал этот уже не дымящийся материал дома для приготовления пищи и выпечки. Nosiłem te węgle w koszyku plecznym. Ich trug diese Kohlen in einem Korb.

Odkryte wejście pobudziło mą ciekawość i wszedłem do wnętrza. Der exponierte Eingang weckte meine Neugier und ich ging hinein. Jaskinia była wysoka, tak że mogłem iść wyprostowany. Po kilku jednak krokach zawróciłem i umknąłem co sił. Nach ein paar Schritten drehte ich mich jedoch um und floh so schnell ich konnte. W głębokiej ciemności ujrzałem parę błyszczących, wbitych we mnie oczu. В глубокой темноте я увидел пару сверкающих глаз, устремленных на меня. Na polu nabrałem jednak odwagi i powiedziałem sobie, że istota będąca w jaskini doznała niewątpliwie podobnego jak ja strachu. Im Feld fasste ich jedoch Mut und sagte mir, dass die Kreatur in der Höhle zweifellos eine ähnliche Angst wie ich erlebt hatte. Chwyciłem tedy żagiew z ogniska i ruszyłem ponownie. Also schnappte ich mir die Fackel vom Feuer und machte mich wieder auf den Weg. I tym jednak razem uciekłem, bardziej jeszcze może przerażony, albowiem usłyszałem jęk, jaki wydaje człowiek w chwili wielkiego cierpienia. Włosy mi stanęły na głowie, ale zebrałem po chwili całą odwagę i wzniósłszy żagiew ruszyłem w stronę, skąd jęk dochodził. Po paru krokach zobaczyłem wielkiego bardzo starego kozła, który wydawał ostatnie tchnienie właśnie w chwili mego nadejścia. Nach ein paar Schritten sah ich eine große, sehr alte Ziege, die gerade als ich ankam, ihren letzten Atemzug machte. Potrąciłem go z lekka nogą, chcąc wiedzieć, czy nie da się wypędzić z jaskini. Ich schlug ihn leicht mit meinem Fuß, wollte wissen, ob er aus der Höhle vertrieben werden könnte. Uczynił ruch jakby chciał wstać, ale padł zaraz bezsilny. Er machte eine Bewegung, als wollte er aufstehen, brach aber sofort hilflos zusammen.

Przyszedłszy z przerażenia do siebie, rozejrzałem się wokoło. Als ich entsetzt nach Hause kam, sah ich mich um. Jaskinia była mała i bardzo niekształtna. Die Höhle war klein und sehr unförmig. Wysokość jej, znaczna u wejścia, malała ku tyłowi nagle, tak że posuwać się mogłem tylko na czworakach. Seine am Eingang beträchtliche Höhe nahm nach hinten plötzlich ab, so dass ich mich nur noch auf allen Vieren fortbewegen konnte. Dałem więc na razie pokój, postanowiwszy jednak zbadać rzecz nazajutrz dokładniej. Ich habe also vorerst Ruhe gegeben, habe mir aber vorgenommen, die Sache am nächsten Tag genauer zu untersuchen.

Zaopatrzyłem się w tym celu w sześć wielkich świec, jakie sporządzałem teraz z łoju koziego i kłaków. Для этой цели я запасся шестью большими свечами, которые теперь делал из козьего сала и туссока. Krzesiwo stanowił zamek jednego z muszkietów napełniony hubką zbutwiałego drzewa. Zunder war ein Schloss einer der Musketen, gefüllt mit Zunder aus verrottendem Holz. The chimney was a lock of one of the muskets filled with the hub of decayed wood. Wyposażony tak wszedłem do jaskini, co nie było sprawą błahą, gdyż nie wiedziałem, co mnie tam czeka w ciemności. Niskie przejście miało około dziesięciu metrów długości, po czym sklepienie wznosiło się na jakieś dwadzieścia stóp. Widok, jaki mnie tu uderzył, był czymś, czego, zaprawdę, nie widziałem w życiu. Der Anblick, der mir hier auffiel, war etwas, das ich wirklich noch nie in meinem Leben gesehen habe. Światło mych świec odbijały tysiąckrotnie ściany okryte, sam nie wiedziałem czym, klejnotami, diamentami czy złotem. Wnętrze lśniło takim blaskiem, że trudno było uwierzyć, iż patrzę na rzeczywistość, a nie śnię. Ziemię pokrywał sypki, suchy piasek, nigdzie śladu wilgoci nie dostrzegłem, a przy tym grota wolna była całkiem od brzydkich stworzeń, jakie chętnie przebywają w miejscach ciemnych. Der Boden war mit pulvrigem, trockenem Sand bedeckt, ich konnte nirgendwo eine Spur von Feuchtigkeit erkennen, und gleichzeitig war die Höhle völlig frei von hässlichen Kreaturen, die sich gerne an dunklen Orten aufhalten. Jedyną stroną ujemną było niskie przejście, ale wzmagało to bardzo bezpieczeństwo tej kryjówki. Einziges Manko war der niedrige Durchgang, der das Versteck aber sehr sicher machte.

Uradowany wielce odkryciem postanowiłem przenieść tu niezwłocznie wszystkie najcenniejsze przedmioty.

Przede wszystkim szło mi o proch, dwie strzelby i trzy muszkiety. Pierwszego rodzaju broni posiadałem trzy sztuki, drugiego zaś osiem. Pięć muszkietów stało na rusztowaniach przy strzelnicach fortecy i były w każdej chwili gotowe do strzału.

Przy tej sposobności otwarłem beczkę z przemoczonym prochem i przekonałem się, że woda dotarła tylko na kilka cali w głąb, zaś reszta pozostała nietknięta. W ten sposób zapas mój wzrósł znowu o sześćdziesiąt funtów. Przeniosłem całą amunicję do nowej jaskini, zostawiając w fortecy tylko trzy funty na nieprzewidziany wypadek.

Byłem teraz czymś w rodzaju olbrzymów zamierzchłych czasów, którzy mieszkali w przepastnych jamach i dziurach skalnych, gdzie nikt się do nich zbliżyć nie mógł. Ich war jetzt eine Art Riese aus alten Zeiten, die in höhlenartigen Gruben und Felslöchern lebten, wo ihnen niemand nahe kommen konnte. Nawet pięciuset dzikich nie znalazłoby mnie tutaj, zaś w razie odkrycia nie mieliby oni sposobu napaści wykonać.

Stary kozioł zdechł dnia następnego, ja zaś pogrzebałem go na miejscu.

Zbliżył się dwudziesty trzeci rok mego pobytu na wyspie. Nawykłem do tego życia zupełnie i nie przerażało mnie już, że dokonam tu życia w samotności, kładąc się, jak stary kozioł, na śmierć w głębi jaskini. Jedno mi tylko mąciło spokój, to jest strach przed dzikimi. W wolnych chwilach pozwalałem sobie na różne rozrywki i żarty. Wspomniałem już, że mój Pol umiał mówić. Paplanina tej papugi sprawiała mi wielką przyjemność. Była mi ona przez lat dwadzieścia sześć wierną towarzyszką i żyć by mogła pewnie dłużej jeszcze, gdyż słyszałem wielokrotnie w Brazylii, że nieraz papugi żyją do stu lat.

Poczciwy mój pies dochował mi przez lat szesnaście wierności, po czym zdechł z upadku sił, ja zaś niejednokrotnie opłakiwałem jego utratę.

Mówiłem już o kotach moich. Trzymałem tylko dwa oswojone w domu, nie dopuszczając do siebie gromady dzikich. Koty te sprawiały mi również dużo uciechy.

Prócz lamy miałem w obejściu wewnętrznym także kilka kóz. Żywiłem je z ręki, one zaś odwdzięczały mi się wielką przyjaźnią i przybiegały na zawołanie, skacząc wesoło.

Oswoiłem potem jeszcze kilka papug, ale chociaż umiały wymawiać me imię, nie były tak pojętne, jak stary mój Pol. Przyczynę stanowiła może ta okoliczność, że nie zajmowałem się nimi tak troskliwie i wytrwale. Vielleicht lag es daran, dass ich mich nicht so sorgfältig und ausdauernd um sie gekümmert habe.

Do mych zwierząt domowych zaliczałem też kilka kurek wodnych. Złapałem je na wybrzeżu, podciąłem im skrzydła i puściłem w obręb palisady. Niebawem jednak rozmnożyły się tak bardzo, że musiałem wypuścić stado na zewnątrz. Porobiły sobie gniazda w gałęziach młodego lasu, którym, jak wiadomo, otoczyłem mą siedzibę, a wesoły ich świergot i skoki radowały mnie często.

Życie na wyspie mógłbym był tedy nazwać szczęśliwym i spokojnym, gdyby nie strach przed ludożercami.

Bóg miał jednak co do mnie swe zamiary i okazał dowodnie na mym przykładzie, jak to ludzie nie zdają sobie sprawy, iż nieraz jedynym ich wyzwoleniem i środkiem ratunku jest to właśnie, czego się boją najbardziej i co uważają za ostatnie nieszczęście. Mógłbym złożyć na to liczne dowody z przeżyć własnych, jednakże nic nie daje lepszego stwierdzenia, jak wydarzenia zaszłe w ostatnich latach mego pobytu na wyspie. Dafür könnte ich aus eigener Erfahrung eine Menge Beweise vorlegen, aber nichts gibt eine bessere Aussage als die Ereignisse, die sich in den letzten Jahren meines Aufenthalts auf der Insel abgespielt haben.

Nadszedł grudzień dwudziestego trzeciego roku mego wygnania, właśnie dojrzało zboże i miałem się wziąć do żniw.

Wstałem pewnego dnia przed świtem jeszcze i wyruszyłem na moje pole. Uszedłszy jednakże mały kawałek drogi zobaczyłem dym na wybrzeżu, w odległości jakichś dwu mil angielskich. Nachdem ich jedoch ein Stück weit gegangen war, sah ich Rauch an der Küste, etwa zwei englische Meilen entfernt. Oczywiście wylądowali dzicy i to tym razem na mojej stronie wyspy.

Stałem przez chwilę skamieniały ze strachu, potem zaś wróciłem pędem do fortecy.

Wyciągnąłem drabiny, przysposobiłem wszystko do obrony, nabiłem muszkiety i pistolety i postanowiłem stawiać opór do ostatniego tchnienia. Nie zaniedbałem też polecić się opiece nieba i błagałem Boga, by mi nie dał wpaść w ręce barbarzyńców.

Siedziałem przez dwie godziny w fortecy, czekając napadu, potem wzięła mnie ochota ruszyć na wywiad do obozu nieprzyjaciela. Ich saß zwei Stunden in der Festung und wartete auf den Überfall, dann verspürte ich den Drang, zu einem Interview ins feindliche Lager zu gehen.

Nie mogąc nikogo wysłać, trapiony ciekawością, wylazłem po drabinie na szczyt mej góry, położyłem się na brzuchu i skierowałem lunetę na wybrzeże.

Wokoło ognia siedziało dziewięciu dzikusów i to nie w celu grzania się, ale po to, by urządzić sobie ohydną ucztę z ofiar, które przywlekli ze sobą.

Opodal leżały wyciągnięte na piasku dwa kanoe, że zaś był właśnie odpływ, sądziłem, iż dzicy czekają na przypływ, by odpłynąć. In der Nähe lagen zwei im Sand ausgestreckte Kanus, und während die Flut im Begriff war zu fließen, dachte ich, die Wilden warteten darauf, dass die Flut in See stach.

Wzburzył mnie wielce widok straszliwych ludożerców w takiej bliskości mego osiedla, przekonawszy się jednak, że mogą wylądować tylko w czasie niskiego stanu wody, powiedziałem sobie, iż w porze stanu wysokiego i panującego przy nim prądu nic mi z ich strony nie zagraża, o ile, naturalnie, nie wylądują przedtem. Der Anblick der schrecklichen Kannibalen in der Nähe meiner Siedlung beunruhigte mich sehr, aber nachdem ich festgestellt hatte, dass sie nur bei Niedrigwasser landen konnten, sagte ich mir, dass mich in der Hochsaison und der daneben herrschenden Strömung nichts bedrohen würde ihrerseits, solange: vorher landen sie natürlich nicht. I was greatly agitated by the sight of the terrible cannibals in such close proximity to my settlement, but having convinced myself that they can only land during low water, I said to myself that in the season of high water and the prevailing current, nothing threatens me from their side, as long as, naturally, they do not land beforehand.

Przewidywanie moje było słuszne. Zaledwie nastał prąd zachodni i woda zaczęła się podnosić, dzicy zepchnęli co prędzej swe pirogi w morze i odpłynęli. Przedtem jednakże wykonali taniec, który obserwowałem najdokładniej przez lunetę. Byli oni całkiem nadzy i nie mieli ni strzępka odzieży na ciele.

Gdy tylko opuścili wyspę, zsunąłem się po skale do fortecy, wziąłem na plecy dwa muszkiety, zatknąłem za pas dwa pistolety, przypasałem szpadę i ruszyłem śpiesznie w stronę skalistych wzgórz, gdzie po raz pierwszy widziałem ślady dzikich. Po dwugodzinnym marszu przekonałem się po różnych znakach, że na wyspie wylądowały jeszcze trzy dalsze czółna, po chwili zaś dostrzegłem je istotnie w dali, na widnokręgu, jak zmierzały ku lądowi. Nach einem zweistündigen Marsch sah ich an verschiedenen Zeichen, dass drei weitere Kanus auf der Insel gelandet waren, und nach einer Weile sah ich sie tatsächlich in der Ferne am Horizont, als sie auf das Land zusteuerten.

Widok ten odebrał mi otuchę, a przerażenie me wzrosło jeszcze, gdym zobaczył szkaradne szczątki uczty, krew, kości i inne resztki ciał ludzkich, pożartych tu w radosnym upojeniu.

Rozgorzałem ponownie gniewem na tych obrzydłych barbarzyńców i postanowiłem wytropić bez litości załogę pierwszego czółna, jakie tu wyląduje.

Dzicy nie odwiedzali widać wyspy zbyt często, gdyż przez następnych piętnaście miesięcy nie odkryłem nigdzie ich śladu. Die Wilden besuchten die Insel nicht sehr oft, denn in den nächsten fünfzehn Monaten fand ich nirgendwo eine Spur von ihnen. Pora deszczowa czyniła też niemożliwym taki przyjazd, mimo to jednak żyłem w ciągłej obawie napadu, co dowodzi, że niebezpieczeństwo spodziewane jest stokroć gorsze od rzeczywistego.

Po całych dniach i nocach knułem plany mordercze, tracąc na tym czas, który mogłem spożytkować znacznie lepiej. Szło mi o najlepszy sposób podejścia ludożerców za następną ich bytnością, zwłaszcza gdyby znowu przybyli w dwu oddziałach. Zapomniałem przy tym całkiem, że chcąc uniknąć zdrady, będę musiał mordować jeden po drugim każdy przybywający tu oddział, tak by z wieścią nie wrócił nikt, a w ten sposób stanę się z czasem mordercą nierównie gorszym od tych nieświadomych pogan. При этом я совсем забыл, что, чтобы избежать предательства, мне придется убивать по очереди каждый прибывающий сюда отряд, чтобы никто не вернулся с вестями, и таким образом со временем я стану убийцей, не меньшим, чем эти невежественные язычники.

Na takich rozmyślaniach i obawach upłynął mi rok i trzy miesiące, a dzikich nie było ni śladu, chociaż zachodziła możliwość, że lądują i to nieraz w miejscach mi nieznanych. A year and three months passed on such ponderings and concerns, and there was no sign of the wild boars, although there was a possibility that they were landing, and sometimes in places unknown to me.