×

Mes naudojame slapukus, kad padėtume pagerinti LingQ. Apsilankę avetainėje Jūs sutinkate su mūsų slapukų politika.


image

LO-teria - Małgorzata Karolina Piekarska, PRZYSIĘGA (3)

PRZYSIĘGA (3)

– Słuchaj, Mateusz – zaczął Marcin, gdy wracali, pożegnawszy rozwrzeszczaną kobietę, która już po wszystkim, gdy Marcin z pomocą winowajcy umył jej okno, okazała się całkiem sympatyczna i nawet poczęstowała ich ciastem. – Nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać?

– Przecież rozmawiamy. – Mateusz podskoczył śmiesznie.

Szli chodnikiem wzdłuż Saskiej kładką przerzuconą nad aleją Stanów Zjednoczonych.

– Dobrze wiesz, że nie o taką rozmowę mi chodzi…

– Marcin… – Mateusz nagle pomarkotniał. – Ale nie mów tacie, okej?

– Ja nie powiem, ale nie wiem, czy Magda nie wygada, w końcu była w domu i mogła słyszeć wrzaski tej kobiety. To, że nie wyszła z pokoju, nie znaczy, że nie słyszała.

– Yhm… – mruknął Mateusz i posmutniał jeszcze bardziej, przestał nawet podskakiwać.

– Słuchaj… – znów podjął Marcin. Mocno się zastanawiał nad zachowaniem brata.

– Przecież ja cały czas słucham – zapewnił Mateusz.

– Nie wydaje mi się – stwierdził Marcin.

Zeszli już kładki na Saską i minęli Brazylijską. Stanęli przy przejściu, gdzie zatrzymała się taksówka, a Marcin błyskawicznie podjął decyzję.

– Chodź.

Podszedł do auta i otworzył drzwi od strony pasażera.

– Wolny pan?

– Tak…

– To jedziemy. – Marcin, zapakowawszy brata na tylne siedzenie, siadł z przodu. – Na Świętego Wincentego pod kościół – rzucił niedbale, modląc się w duchu, by taksówkarz nie zaczął się upewniać i by nie wypowiedział słowa „cmentarz”.

Taksówkarz na szczęście milczał. Dopiero gdy samochód ruszył, Marcin zajrzał do kieszeni spodni. Czy aby ma pieniądze? Na szczęście miał.

Że idą na grób mamy, Mateusz zorientował się dopiero wtedy, gdy taksówka zatrzymała się przed bramą murowanego kościoła na Bródnie.

– Ale dlaczego… – zaczął, urwał jednak, widząc wyraz twarzy Marcina, który wziął go za rękę i pociągnął na drugą stronę ulicy.

Podeszli do kwiaciarni. O tej porze otwarta była tylko jedna. Marcin przeliczył pieniądze. Wybrał jedną czerwoną różę, którą wręczył Mateuszowi.

– Idziemy – powiedział, starając się nadać swojemu głosowi obojętny ton, ale gula ściskała go w gardle.

Po chwili dotarli na grób mamy.

– Pamiętasz jeszcze mamę? – spytał Mateusza, gdy położywszy na marmurowej płycie różę, usiedli na ławeczce.

– Trochę… – mruknął Mateusz, a Marcin się zamyślił.

Patrzył na wyryty na nagrobku napis. Cóż… ostatnie dwa lata mama spędziła w szpitalu. To nie było miejsce dla dzieci, więc Mateusz rzadko się z nią widywał.

– Ale wiesz, że mama ciebie bardzo kochała?

– Yhm…

– Czy myślisz, że byłaby zadowolona z twojego postępowania?

Mateusz milczał. Marcin go nie poganiał. Czekał cierpliwie, aż młodszy brat wykrztusi jedno słowo.

– Nie – odparł cichutko.

– To porozmawiajmy teraz jak mężczyźni, dobrze? – Marcin spojrzał na Mateusza i przytulił go do siebie.

– Yhm… – mruknął Mateusz i skinąwszy głową, spuścił wzrok.

– Przysięgnij mi teraz, że to, co ci powiem, zachowasz dla siebie. Nie powiesz nikomu. Ani domownikom, ani kolegom czy koleżankom w klasie. To ważna przysięga, bo jesteśmy na grobie mamy.

– Przysięgam.

– Agnieszka musiała odejść, bo okłamała tatę. Powiedziała mu, że nie może mieć dzieci, a okazało się, że ma dzieci… – Marcin mówił powoli, jakby jeszcze ważył, czy takiemu małemu chłopcu można to zdradzić. – Ma dwóch synów, z którymi są same kłopoty. Starszy jest przestępcą i właśnie uciekł z więzienia.

– Och! – krzyknął przerażony Mateusz.

Jego mina sprawiła, że Marcin trochę się zdenerwował. Może niepotrzebnie mówi takie rzeczy młodszemu bratu?

– A co on zrobił? – spytał chłopiec, wpatrując się w brata przestraszony.

– Nie wiem dokładnie – skłamał Marcin. − Ale to nieważne. Wiesz, dlaczego ci to mówię?

– Bo masz do mnie zaufanie? – zainteresował się z nadzieją.

– To też − odparł Marcin i się uśmiechnął. – Ale tak naprawdę mówię ci to przede wszystkim dlatego, że nie chcę, żebyś ty wyrósł na bandytę.

– Marcin, ale ja… – zaczął Mateusz płaczliwie.

– Poczekaj! Nic nie mów. Zaczyna się od wbijania pióra w czyjąś głowę, potem jest kupa z dachu. Już masz obniżone sprawowanie. Co ty jeszcze chcesz osiągnąć?

– Ale to Koper. To Piotrek! – jęczał Mateusz.

– Ale ty swój rozum też masz. Na drugi raz myśl. I pamiętaj, w atmosferze to wszystko się rozpada, ale na baaardzo dużych wysokościach. Wysoko ponad chmurami, rozumiesz? A człowiek ma wiele żył i tętnic, że tak wrócę na chwilę do wieloryba…

– Marcin! Ja już nigdy! Naprawdę!

– Jak będziesz się tak zachowywał, to możesz trafić do jakiegoś zakładu dla niegrzecznych, rozumiesz? Przysięgnij teraz tutaj i mnie, i mamie, że wyrośniesz na porządnego człowieka. Ona cały czas na ciebie patrzy. Rozumiesz?

Ona codziennie ciebie widzi. Codziennie jest przy tobie. I martwi się. Rozumiesz?

– Rozumiem, Marcin, ja rozumiem. Ja nawet czasem czuję, że ona jest. Ale… ja jej prawie nie pamiętam. Czasem tęsknię. Ale czasem to sam już nie wiem, czy za nią. Czy może to mi się wszystko śniło – mówił Mateusz, mocno tuląc się do brata.

Chwilę obaj milczeli, patrząc na wyryty na marmurowej płycie napis: „Krystyna Niewiadomska – ukochana żona i mama – żyła lat 37”. – Ale przysięgam, Marcin. Przysięgam!


PRZYSIĘGA (3) PRIDE (3)

– Słuchaj, Mateusz – zaczął Marcin, gdy wracali, pożegnawszy rozwrzeszczaną kobietę, która już po wszystkim, gdy Marcin z pomocą winowajcy umył jej okno, okazała się całkiem sympatyczna i nawet poczęstowała ich ciastem. – Nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać?

– Przecież rozmawiamy. – Mateusz podskoczył śmiesznie.

Szli chodnikiem wzdłuż Saskiej kładką przerzuconą nad aleją Stanów Zjednoczonych.

– Dobrze wiesz, że nie o taką rozmowę mi chodzi…

– Marcin… – Mateusz nagle pomarkotniał. – Ale nie mów tacie, okej?

– Ja nie powiem, ale nie wiem, czy Magda nie wygada, w końcu była w domu i mogła słyszeć wrzaski tej kobiety. To, że nie wyszła z pokoju, nie znaczy, że nie słyszała.

– Yhm… – mruknął Mateusz i posmutniał jeszcze bardziej, przestał nawet podskakiwać.

– Słuchaj… – znów podjął Marcin. Mocno się zastanawiał nad zachowaniem brata.

– Przecież ja cały czas słucham – zapewnił Mateusz.

– Nie wydaje mi się – stwierdził Marcin.

Zeszli już kładki na Saską i minęli Brazylijską. Stanęli przy przejściu, gdzie zatrzymała się taksówka, a Marcin błyskawicznie podjął decyzję.

– Chodź.

Podszedł do auta i otworzył drzwi od strony pasażera.

– Wolny pan?

– Tak…

– To jedziemy. – Marcin, zapakowawszy brata na tylne siedzenie, siadł z przodu. – Na Świętego Wincentego pod kościół – rzucił niedbale, modląc się w duchu, by taksówkarz nie zaczął się upewniać i by nie wypowiedział słowa „cmentarz”.

Taksówkarz na szczęście milczał. Dopiero gdy samochód ruszył, Marcin zajrzał do kieszeni spodni. Czy aby ma pieniądze? Na szczęście miał.

Że idą na grób mamy, Mateusz zorientował się dopiero wtedy, gdy taksówka zatrzymała się przed bramą murowanego kościoła na Bródnie.

– Ale dlaczego… – zaczął, urwał jednak, widząc wyraz twarzy Marcina, który wziął go za rękę i pociągnął na drugą stronę ulicy.

Podeszli do kwiaciarni. O tej porze otwarta była tylko jedna. Marcin przeliczył pieniądze. Wybrał jedną czerwoną różę, którą wręczył Mateuszowi.

– Idziemy – powiedział, starając się nadać swojemu głosowi obojętny ton, ale gula ściskała go w gardle.

Po chwili dotarli na grób mamy.

– Pamiętasz jeszcze mamę? – spytał Mateusza, gdy położywszy na marmurowej płycie różę, usiedli na ławeczce.

– Trochę… – mruknął Mateusz, a Marcin się zamyślił.

Patrzył na wyryty na nagrobku napis. Cóż… ostatnie dwa lata mama spędziła w szpitalu. To nie było miejsce dla dzieci, więc Mateusz rzadko się z nią widywał.

– Ale wiesz, że mama ciebie bardzo kochała?

– Yhm…

– Czy myślisz, że byłaby zadowolona z twojego postępowania?

Mateusz milczał. Marcin go nie poganiał. Czekał cierpliwie, aż młodszy brat wykrztusi jedno słowo.

– Nie – odparł cichutko.

– To porozmawiajmy teraz jak mężczyźni, dobrze? – Marcin spojrzał na Mateusza i przytulił go do siebie.

– Yhm… – mruknął Mateusz i skinąwszy głową, spuścił wzrok.

– Przysięgnij mi teraz, że to, co ci powiem, zachowasz dla siebie. Nie powiesz nikomu. Ani domownikom, ani kolegom czy koleżankom w klasie. To ważna przysięga, bo jesteśmy na grobie mamy.

– Przysięgam.

– Agnieszka musiała odejść, bo okłamała tatę. Powiedziała mu, że nie może mieć dzieci, a okazało się, że ma dzieci… – Marcin mówił powoli, jakby jeszcze ważył, czy takiemu małemu chłopcu można to zdradzić. – Ma dwóch synów, z którymi są same kłopoty. Starszy jest przestępcą i właśnie uciekł z więzienia.

– Och! – krzyknął przerażony Mateusz.

Jego mina sprawiła, że Marcin trochę się zdenerwował. Może niepotrzebnie mówi takie rzeczy młodszemu bratu?

– A co on zrobił? – spytał chłopiec, wpatrując się w brata przestraszony.

– Nie wiem dokładnie – skłamał Marcin. − Ale to nieważne. Wiesz, dlaczego ci to mówię?

– Bo masz do mnie zaufanie? – zainteresował się z nadzieją.

– To też − odparł Marcin i się uśmiechnął. – Ale tak naprawdę mówię ci to przede wszystkim dlatego, że nie chcę, żebyś ty wyrósł na bandytę.

– Marcin, ale ja… – zaczął Mateusz płaczliwie.

– Poczekaj! Nic nie mów. Zaczyna się od wbijania pióra w czyjąś głowę, potem jest kupa z dachu. Już masz obniżone sprawowanie. Co ty jeszcze chcesz osiągnąć?

– Ale to Koper. To Piotrek! – jęczał Mateusz.

– Ale ty swój rozum też masz. Na drugi raz myśl. I pamiętaj, w atmosferze to wszystko się rozpada, ale na baaardzo dużych wysokościach. Wysoko ponad chmurami, rozumiesz? A człowiek ma wiele żył i tętnic, że tak wrócę na chwilę do wieloryba…

– Marcin! Ja już nigdy! Naprawdę!

– Jak będziesz się tak zachowywał, to możesz trafić do jakiegoś zakładu dla niegrzecznych, rozumiesz? Przysięgnij teraz tutaj i mnie, i mamie, że wyrośniesz na porządnego człowieka. Ona cały czas na ciebie patrzy. Rozumiesz?

Ona codziennie ciebie widzi. Codziennie jest przy tobie. I martwi się. Rozumiesz?

– Rozumiem, Marcin, ja rozumiem. Ja nawet czasem czuję, że ona jest. Ale… ja jej prawie nie pamiętam. Czasem tęsknię. Ale czasem to sam już nie wiem, czy za nią. Czy może to mi się wszystko śniło – mówił Mateusz, mocno tuląc się do brata.

Chwilę obaj milczeli, patrząc na wyryty na marmurowej płycie napis: „Krystyna Niewiadomska – ukochana żona i mama – żyła lat 37”. – Ale przysięgam, Marcin. Przysięgam!