×

Usamos cookies para ayudar a mejorar LingQ. Al visitar este sitio, aceptas nuestras politicas de cookie.


image

Tomek na Czarnym Lądzie - Alfred Szklarski, Żelazne pazury

Żelazne pazury

Mijał trzeci tydzień od chwili opuszczenia osady Bambutte. Nasi łowcy rozłożyli się obozem na małym wzniesieniu w pobliżu pokrytej bagnami dżungli. W tej okolicy, według zapewnień starego czarownika pigmejskiego, miały przebywać okapi. Smuga przekonał się wkrótce, że bagnista dżungla absolutnie nie nadaje się do przeprowadzenia łowów na większą skalę. Grząska ziemia usuwała się spod nóg, a głębokie bajora stanowiły zdradliwe pułapki. Nieuchronna, straszna śmierć groziła człowiekowi, który by się nieopatrznie zapuścił w rozległe, przepastne błota.

Smuga nie zraził się nieprzystępnością okolicy. Natychmiast też podjął małe rekonesansowe wypady na obszar topieliska porosłego dżunglą. Oczywiście nie mógł zabierać z sobą jednocześnie Tomka i bosmana. Jeden z nich, oprócz Murzynów, musiał czuwać nad obozem. Z tego też powodu Tomek lub bosman na zmianę towarzyszyli Smudze podczas poszukiwań okapi. Jedynie Dingo brał udział w każdej wyprawie.

Od czterech dni Tomek był niepodzielnym panem obozu. Smuga w towarzystwie bosmana oraz dwóch Bugandczyków i jednego Masaja udali się w odległe, zachodnie okolice dżungli. Tomek nie spodziewał się rychłego powrotu towarzyszy. Żywe usposobienie nie pozwoliło mu na bezczynność, toteż już po dwóch dniach zaczął przemyśliwać, jak by sobie urozmaicić przymusowy pobyt w obozie.

Niecały kilometr na północ rozpoczynał się szeroki pas sawanny. Tomek miał ogromną ochotę wyprawić się tam na polowanie. Zapasy żywności kurczyły się w przerażający sposób, lecz Smuga kategorycznie zabronił mu oddalać się zbytnio od obozu. Tymczasem Inuszi odkrył nieopodal ślady słoni, znalazł legowisko nosorożca, a w końcu zwrócił uwagę Tomka na małpy koczujące na skraju dżungli.

– Gdzie są małpy, tam mogą być też lamparty. Duży biały buana chciał lamparty – kusił Inuszi.

Tomek mężnie nie ulegał ponętnym podszeptom, lecz przy wieczornym ognisku z uwagą przysłuchiwał się rozmowom Murzynów.

– Bambutte to mądrzy i odważni ludzie – chwalił jakiś Bugandczyk. – Taki mały człowiek, a nie boi się nawet wielkiego słonia.

– Szkoda, że Mtoto nie przyszedł tu z nami. Nie bylibyśmy głodni – dodał inny.

– Duży biały buana szuka dziwnych zwierząt w błotach, a nie dba o jedzenie – mruknął któryś.

– Duży biały buana to wielki myśliwy, ale mały biały buana jest jeszcze większy. Kto zabił soko? – zacietrzewił się Sambo. – Jak mały buana zechce, to będziemy mieć całe góry mięsa.

Tomek z serdecznością spojrzał na Samba, który poniesiony zapałem zaczął opowiadać, ilu to wielkich i niezwykłych czynów dokonał mały biały buana. Murzyni co chwila wołali z podziwem: „Ho, ho!” lub „O matko, czy to możliwe?”.

Tomek, opędzając się od chmar owadów, kraśniał z dumy. Czuły na pochlebstwa, uwierzył, że nie ma dla niego przedsięwzięć niemożliwych do podjęcia.

Inuszi uważał Masajów za wyższą kastę ludzi. Na ogół nie mieszał się do ogólnych rozmów tragarzy, mimo że nudził się ogromnie. Toteż gdy Sambo zamilkł na chwilę, opowiedział, jak to mały buana wywiódł w pole ich czarownika zabawną sztuczką z monetą, którą wyjął z jego ucha.

Bugandczycy aż pokładali się ze śmiechu i prosili Tomka, aby zademonstrował im swe umiejętności. Chłopiec nie dał się długo prosić. Przy ognisku rozbrzmiały śmiechy i pochwały.

Murzyni wołali:

– O matko! To naprawdę wielki czarownik!

– Ho, ho, jak tylko zechce, to schwyta okapi!

– Zabił soko jak małą muchę, żaden zwierz mu nie umknie!

– Na pewno da nam jeść!

– Duży biały buana kazał nam słuchać małego buany. Będziemy polować, jak mały buana chce – zapewnił Sambo.

– Lamparty są w pobliżu. Wykopiemy duży dół, przykryjemy go gałęziami, a u góry nad pułapką powiesimy kawał mięsa. Lamparty wpadną w dół, a my zamkniemy je w klatce – podszepnął Inuszi.

Tomek wahał się jeszcze, chociaż perspektywa samodzielnych łowów nęciła go coraz bardziej. Postanowił spokojnie przemyśleć całą sprawę. Udał się do namiotu na spoczynek, polecając Inusziemu, aby jak zwykle wyznaczył Murzynom kolejność nocnego czuwania.

Tomek długo nie mógł zasnąć. Rozmyślał o Smudze i bosmanie, którzy w tej chwili spali zapewne gdzieś na moczarach w nędznym szałasie. Ciekaw był, czy uda im się wytropić okapi. Obliczał, ile to pieniędzy otrzymaliby za nieznane zwierzę. Stawał się coraz bardziej senny i już przymknął oczy, gdy Sambo wsunął się do namiotu.

– Buana, buana! Czy słyszysz? – szepnął.

Tomek natychmiast zapomniał o śnie. Usiadł na posłaniu. W spowitej ciemnością nocy dżungli rozmawiały tam-tamy. Zerwał się i wybiegł przed namiot. Odległe, ciche dudnienie płynęło gdzieś z północy. Więc Smuga mylił się, twierdząc, że okolica była całkowicie bezludna!

Prawdopodobnie ambitny i czuły na pochwały, lecz rozsądny chłopiec nie zdecydowałby się opuścić obozu, gdyby chodziło jedynie o szukanie rozrywki. Miał zbyt wiele doświadczenia, aby nie docenić niebezpieczeństw grożących w dżungli. Teraz jednak sytuacja zupełnie się zmieniła. Smuga był przekonany, że w pobliżu nie ma siedzib ludzkich. Skoro okazało się inaczej, należało się jak najszybciej upewnić, czy nic nie grozi obozowi.

Olbrzymi Masaj, Inuszi, cicho zbliżył się do Tomka i szepnął:

– Tam-tamy mówią, buana. One daleko, ale lepiej w nocy palić małe ognisko.

– Masz rację, Inuszi. Tam-tamy grają gdzieś na północy. Głos leci po sawannie na znaczną odległość. Myślę, że teraz musimy się rozejrzeć po okolicy.

– Dobrze mówisz, buana – przytaknął Masaj.

– Weźmiemy trzech ludzi i sprawdzimy, czy nie grozi nam niebezpieczeństwo.

– Dobrze, buana, tak zrobimy. Teraz, buana, idź spać, a Inuszi będzie czuwał.

– Zgoda. O świcie urządzimy małą wyprawę na północ – zakończył Tomek.

Zadowolony z siebie powrócił do namiotu. Teraz nikt nie mógł mu zarzucić, że lekkomyślnie złamał rozkaz Smugi.

Krzykliwa kłótnia małp i wrzask papug wyrwały Tomka z głębokiego snu. Przyzwyczajony do niebezpieczeństw chłopiec zaledwie otworzył oczy, natychmiast rozejrzał się czujnym wzrokiem dokoła. Przez tkaninę namiotu przesączało się światło dzienne. Sambo chrapał jeszcze w najlepsze. Tomek mocno potrząsnął go za ramię i polecił: – Przygotuj śniadanie, Sambo. Zaraz wyruszamy na zwiady.

– Szkoda, buana, że tak prędko przebudziłeś Samba. Śnił mi się Mtoto i wielki, wielki słoń. Mtoto zabił słonia i dał Sambowi mnóstwo jedzenia – markotnie powiedział Murzyn.

– Nie martw się, Sambo. Może napotkamy po drodze jakąś zwierzynę – pocieszył go Tomek.

Sambo zaraz się rozchmurzył i wybiegł z namiotu. Tymczasem Tomek zaczął się przygotowywać do wyprawy. Wybrał kilka długich, mocnych rzemieni oraz lasso, przeczyścił i nabił broń, po czym udał się na posiłek. Czarna kawa i trochę konserw zaspokoiły jego pierwszy głód, lecz Murzyni upominali się o zwiększone racje. Tomek obiecał, że podczas wyprawy postara się upolować jakieś zwierzę.

Inuszi wybrał trzech rosłych tragarzy, polecił im zabrać broń, Tomek wytłumaczył Bugandczykom, jak mają się zachowywać w obozie podczas jego nieobecności.

Poprzedzany przez uzbrojonego w karabin Inusziego ruszył na północ ku sawannie. Trzeba przyznać, że chociaż duma rozpierała ambitnego chłopca, nie zaniedbywał ostrożności. Nie polegał na Inuszim ani towarzyszących im trzech Bugandczykach. Co kilkadziesiąt kroków pozostawiał dobrze widoczne znaki na drzewach, uważnie badał wszelkie ślady na ziemi, jak przystało na wytrawnego tropiciela. Roztropne zachowanie białego chłopca budziło uznanie wśród Murzynów. Toteż bez jakichkolwiek sprzeciwów wykonywali wszystkie jego rozkazy i natychmiast dzielili się z nim spostrzeżeniami.

– Buana, buana! Tędy szła wielka leśna świnia[62] – poinformował jeden z Bugandczyków.

[62] Phacochoerus aethiopicus, inaczej guziec pustynny, zamieszkuje całą Afrykę na południe od Sahary. Żyje w sawannach i w buszu, zwłaszcza w pobliżu wody.

Tomek słyszał o leśnych świniach przebywających w gąszczu dżungli. Miały to być zwierzęta kopytne, których budowa świadczyła, że stanowią przejście od dzika do południowoafrykańskich świń brodawkowych. Spotkanie z dziką świnią nie należało do bezpiecznych. Miały one po dwie pary potężnych, długich (do dwudziestu pięciu centymetrów) kłów, groźnie sterczących z pyska, którymi w razie potrzeby potrafiły się zajadle bronić. Tomek nie zamierzał ryzykować spotkania z nimi. Huk strzału mógłby ściągnąć w pobliże obozowiska tubylcze plemię, co w obecnej sytuacji nie było pożądane. Przyjrzał się więc śladom świni i ruszył w dalszą drogę.

Niebawem znaleźli się na skraju lasu. Tutaj, w pobliżu małpich gniazd, Murzyni odkryli ślady lampartów. Na brzegu sawanny Tomek wszedł na wysokie drzewo, aby przez lunetę dokładnie się przyjrzeć okolicy. Po długim penetrowaniu terenu zadowolony zeskoczył na ziemię. Nigdzie nie było widać śladu ludzkich siedzib. W bujnej zieleni sawanny spokojnie pasły się stada antylop i żyraf. Był to najlepszy dowód, że nikt nie niepokoił zwierzyny.

Tomek poinformował o tym Murzynów i oznajmił im, że postanowił urządzić kilka pułapek na lamparty. Chwytanie tych drapieżników w głębokie doły nie stanowiło większego ryzyka i mogło urozmaicić nudny okres oczekiwania na powrót towarzyszy. Nastrój Murzynów poprawił się po upolowaniu przez Tomka elanda o pięknych, śrubowato skręconych rogach, zaliczanego do największych antylop żyjących w sawannach afrykańskich. Po posiłku w obozie dał hasło do ponownego wymarszu. Tym razem Murzyni zabrali łopaty do kopania dołów.

Niemal cztery dni upłynęło na przygotowywaniu pułapek. Były to głębokie doły wykopane w pobliżu małpich gniazd. Każdy dół maskowano rusztowaniem z gałęzi. Nim minął tydzień, schwytano dwa piękne okazy. Tomek proponował poczekać z wydobyciem drapieżników aż do powrotu Smugi, ale Inuszi zapewniał go, że sami na pewno dadzą sobie radę z zamknięciem zwierząt w klatkach.

Odważny, zręczny Masaj umiał zabrać się do rzeczy. Przygotował długie drągi z rozwidleniem na jednym końcu, którymi Bugandczycy unieruchomili lamparta, przyciskając go do ziemi, a Inuszi bez wahania wskoczył do pułapki. Zbliżył się do szczerzącego kły drapieżnika i podsunął mu krótki, gruby kij. Kły natychmiast wpiły się w drewno, a wtedy Inuszi zarzucił na pysk rzemienną pętlę. Związanie łap było już drobnostką. W ten sposób w ciągu godziny obydwa lamparty przeniesiono w klatkach do obozu.

Schwytanie lampartów zmuszało Tomka do polowania. Jednego dnia wybrał się z Sambem na skraj dżungli. Wypatrywali na drzewach małpich gniazd. Nagle usłyszeli nawoływanie miodowoda.

– Buana, buana! Ptak miodowy! – zawołał Sambo. – Zaraz będziemy mieli słodki miód!

Zwyczajem krajowców Tomek gwizdnął przeciągle. Ptak, jakby zrozumiał, że przyjęto jego wezwanie, poderwał się do lotu. Chłopcy pobiegli za nim. W pierwszej chwili Tomek bez zastanowienia podążył za zmyślnym miodowodem, lecz gdy się trochę zmęczył, przystanął i rzekł:

– Nie powinniśmy sami oddalać się zbytnio od obozu. Ptak wprawdzie doprowadzi nas do ula, ale czy potrafimy sami odnaleźć właściwy kierunek, aby wrócić do obozowiska? Nie, nie pójdziemy dalej!

– Trafimy, buana! Sawanna niedaleko, pójdziemy wzdłuż lasu i trafimy – zapewnił Sambo.

Tomek wahał się, ale miodowód nie dawał za wygraną. Gdy tylko spostrzegł, że chłopcy przystanęli niezdecydowani, zaczął zataczać nad nimi koła, mknął jak strzała w las, zawracał i krzyczał donośnie.

– Ul już blisko, buana! – zachęcał Sambo.

Ptak kilkakrotnie znikał w lesie i powracał, wołając coraz głośniej i natarczywiej. Tomek rozejrzał się uważnie. Chociaż znajdowali się w dżungli, Sambo słusznie dowodził, że nie mogło być mowy o zbłądzeniu. Wystarczyło przecież wyjść na skraj sawanny widocznej między drzewami i udać się brzegiem lasu, by dojść do obozu.

– Miodowód zachowuje się tak, jakby ul naprawdę znajdował się już blisko – odezwał się Tomek. – Chodźmy za nim jeszcze trochę.

Zaledwie się poruszyli, ptak krzyknął donośnie i powiódł ich w las. Wkrótce znaleźli się na leśnej polance. Miodowód wyprzedził amatorów miodu, usiadł na gałęzi olbrzymiego, zbutwiałego baobabu i głośno wyrażał swą radość.

Tomek spoglądał na baobab, w którego pniu widać było duży otwór, ale nie mógł wypatrzeć pszczół w pobliżu dziupli.

– Spójrz, Sambo! Ktoś już musiał nas uprzedzić i wybrał miód. Ani jednej pszczoły nie ma wokół dziupli. Wystrychnięto nas na dudków – powiedział. – Ale kto to mógł być?

Sambo jeszcze nie dowierzał.

– Buana, zajrzę do dziupli. Może tam jest choć trochę miodu – zaproponował.

– Zajrzyj, ale wygląda na to, że obejdziemy się smakiem – odparł Tomek.

Murzyn szybko wspiął się na najniższą gałąź, stanął na niej, ostrożnie zajrzał do dziupli.

– Nie ma pszczół ani miodu, ale tu coś jest, buana – poinformował. – To pewno jakiś mały zwierz. Sambo widzi skórę.

– Nie wkładaj tam ręki, Sambo! Licho wie, co za zwierzątko może być w dziupli zbutwiałego drzewa – ostrzegł Tomek.

Sambo był zbyt zaciekawiony, aby usłuchać dobrej rady. Powoli wsunął rękę do dziupli. Po chwili wydobył jakiś przedmiot i natychmiast zeskoczył na ziemię.

– Patrz, buana, to było na drzewie! – zawołał podniecony.

– Ciekawe, co jest w tym zawiniątku z lamparciej skóry? – powiedział Tomek. – Zajrzyj do środka!

– Nie, nie, buana! Ty to zrób! Inuszi mówił, że jesteś wielki czarownik – pospiesznie odparł Murzyn i skwapliwie wsunął do rąk Tomka dziwne zawiniątko.

Tomek uśmiechnął się wyrozumiale do zabobonnego towarzysza. Położył zawiniątko na ziemi, po czym szybko rozsupłał duży węzeł. Rozwinął skórę. Zdumieni chłopcy ujrzeli sporą woskową kulę. W jednym miejscu wyschnięty wosk był pęknięty. Tomek wcisnął palec w szczelinę, rozszerzył ją, a wtedy ujrzał kłąb wysuszonych roślin, zwierzęcych włosów oraz kły i pazury.

– Cóż to może być? – zdumiał się.

– Fetysz[63], wielki fetysz – szepnął Sambo z nabożną czcią. – Chociaż jesteś wielki czarownik, buana, włóżmy to lepiej z powrotem do dziupli.

[63] Wszystkie przedmioty, którym ludy pierwotne oddają boską cześć, zwą się fetyszami. Fetysz zwierzęcy jest totemem.

Tomek nie był zaskoczony przestrachem młodego Samba. Wiedział, że wielu uczonych uważało fetyszyzm za najstarszą religię murzyńską. Kult ten rozpowszechniony był szczególnie w Afryce Zachodniej. Każdy fetysz reprezentował jakiegoś ducha. Z tego też względu fetysze otaczano czcią i zwracano się do nich z różnymi prośbami. Fetyszem mógł być każdy przedmiot, jak: kamień, kawał drewna, kości zwierząt bądź zwierzęta.

Tomek jeszcze raz uważnie przyjrzał się woskowej kuli. Z łatwością rozpoznał, że kły oraz pazury znajdujące się między ziołami i włosami należały do lamparta.

– Buana, Sambo włoży to do dziupli i uciekajmy stąd – szepnął Murzyn, rozglądając się trwożliwie.

Tomek nie podzielał jego obaw i nie miał ochoty rozstawać się z fetyszem. Postanowił zabrać go dla ojca, który kolekcjonował różne ciekawostki z podróży po świecie. Nie namyślał się długo. Pospiesznie owinął kulę w skrawek lamparciej skóry.

– Masz rację, że najlepiej będzie, jeśli znikniemy stąd jak najprędzej, lecz fetysz zabieram jako upominek dla ojca – odezwał się Tomek.

– Buana, nie rób tego – doradzał zaniepokojony Sambo. – Duch się pogniewa i będzie bardzo źle.

– Duchy nic nam nie zrobią, bo istnieją tylko w twojej wyobraźni.

– Nie mów tak, buana! Duchów jest bardzo, bardzo dużo! Są duchy złe i dobre. Sambo zawsze składa ofiary złym duchom.

– Oj, Sambo, Sambo! Dlaczego składasz ofiary złym duchom? Przecież to grzech! Módl się do jednego dobrego i sprawiedliwego Boga, a nie stanie ci się żadna krzywda.

– Nie, buana, Sambo jest mądry i wie, co robić. Dobry Bóg i tak będzie dobry, a jak złe duchy dostaną ofiarę, to nic Sambowi nie zrobią. Uciekajmy stąd szybko!

– No, dobrze, porozmawiam z tobą przy sposobności na temat twoich duchów. A teraz rzeczywiście wracajmy do obozu.

Pobiegli w kierunku obozowiska, nie podejrzewając nawet, że od dłuższej chwili byli pilnie obserwowani. Otóż kiedy miodowód przyfrunął na polanę, z przeciwnej strony dochodził do niej stary, dobrze zbudowany Murzyn. Natarczywy głos ptaka od razu zwrócił jego uwagę. Cofnął się więc w krzewy, niespokojnie spoglądając w kierunku, skąd nadleciał wszędobylski i ciekawski miodowód. Wkrótce też ujrzał nadchodzących chłopców. Gdy Sambo wspinał się na baobab, Murzyn odruchowo chwycił za rękojeść noża, ale widok sztucera w rękach młodego białego człowieka skłonił go do zachowania ostrożności. Czekał, drżąc z gniewu i niepokoju. Chłopcy rozglądali się na wszystkie strony, co wykluczało możliwość zaskoczenia. Tomek schował zawiniątko za pazuchę i obaj z Sambem pospiesznie wrócili do obozu. Stary Murzyn dążył za nimi trop w trop. Widział Tomka wchodzącego do namiotu, policzył tragarzy, których zachowanie świadczyło o tym, że nie mieli zamiaru zwijać obozu, po czym mrucząc tajemne zaklęcia, pobiegł szybko na północ.

Zaledwie noc zapadła nad dżunglą, na polanie wokół zbutwiałego baobabu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. W srebrzystej poświacie księżycowej widać było zgromadzonych kilkunastu Murzynów. Każdy z nich trzymał w ręku jakieś zawiniątko. Od czasu do czasu przykucali na ziemi, obrzucając się wzajemnie nieufnymi spojrzeniami. Jeden z zebranych – stary Murzyn – usunął głaz sterczący u stóp drzewa. Wydobył spod niego mały żelazny kociołek i duży ludzki czerep. Inni rozniecili ognisko i umieścili nad nim kociołek napełniony wodą. Wkrótce woda gotowała się, bulgocząc, a stary Murzyn szeptał zaklęcia, wsypywał do wody drobno utarty proszek, liście ziół i korzenie roślin, po czym przykrył kocioł płaskim kamieniem. Murzyni kołem przycupnęli przy ognisku. Nie odzywali się ani słowem. Dopiero gdy ogień wygasł, stary Murzyn odrzucił kamień-pokrywę. Zaczerpnął czerepem płynu o odurzającej woni. Pili kolejno. W miarę jak podawano nowe porcje, oczy pijących nabierały blasku, ruchy się ożywiały. Mistrz tajemnego obrzędu schował w końcu opróżniony kociołek pod głaz, wydobył z zawiniątka skórę lamparta, zarzucił ją na głowę i ramiona, naciągnął na ręce jakby rękawice z lamparciej skóry o palcach zakończonych ostrymi pazurami. W ślad za starcem wszyscy Murzyni nałożyli podobne kaptury i rękawice. Przez wycięte otwory błyskały półprzytomne oczy.

– Bracia lamparty, nie mogę pokazać wam dzisiaj naszego wszechmocnego fetysza – ponuro odezwał się starzec. – Zaręczam jednak, że przebywająca w nim dusza lamparta łaknęła wczoraj krwi. Wosk pękł z pragnienia. Lampart upomina się o ofiarę. Musimy odzyskać fetysz i napoić go krwią podstępnego białego człowieka, który odważył się zabrać naszego brata lamparta z dziupli świętego baobabu.

– O, ooo… – jęknęli głucho Murzyni.

– Teraz przygotujmy się, bracia lamparty, do spełnienia ofiary – polecił czarownik.

Murzyni otoczyli baobab. Rozpoczęli dziwny taniec. Czołgali się na czworakach, wykonywali lamparcie skoki, aż oszołomienie ich doszło do obłędnego szału. Zgrzytali zębami i wołali:

– Prowadź nas, bracie lamparcie!

Czarownik wyciągnął przed siebie ręce. Błysnęły pazury. Murzyni pobiegli za nim. Z gardzieli ich wyrwało się nieludzkie wycie. Warcząc i mrucząc, ludzie lamparty jak szaleni pędzili przez las w kierunku obozu.


Żelazne pazury Iron claws Griffes de fer Залізні пазурі

Mijał trzeci tydzień od chwili opuszczenia osady Bambutte. Шла третья неделя с тех пор, как мы покинули поселение Бамбутте. Nasi łowcy rozłożyli się obozem na małym wzniesieniu w pobliżu pokrytej bagnami dżungli. W tej okolicy, według zapewnień starego czarownika pigmejskiego, miały przebywać okapi. Smuga przekonał się wkrótce, że bagnista dżungla absolutnie nie nadaje się do przeprowadzenia łowów na większą skalę. Вскоре Смуга убедился, что болотистые джунгли совершенно не подходят для масштабной охоты. Grząska ziemia usuwała się spod nóg, a głębokie bajora stanowiły zdradliwe pułapki. Дерновая земля уходила из-под ног, а глубокие пороги были коварными ловушками. Nieuchronna, straszna śmierć groziła człowiekowi, który by się nieopatrznie zapuścił w rozległe, przepastne błota. Неизбежная, страшная смерть грозила любому, кто по неосторожности решился бы войти в огромные, обрывистые пороги.

Smuga nie zraził się nieprzystępnością okolicy. Смудж не был обескуражен труднодоступностью местности. Natychmiast też podjął małe rekonesansowe wypady na obszar topieliska porosłego dżunglą. Он также сразу же предпринял небольшие разведывательные вылазки в покрытую джунглями зону таяния. Oczywiście nie mógł zabierać z sobą jednocześnie Tomka i bosmana. Jeden z nich, oprócz Murzynów, musiał czuwać nad obozem. Один из них, помимо негров, должен был присматривать за лагерем. Z tego też powodu Tomek lub bosman na zmianę towarzyszyli Smudze podczas poszukiwań okapi. Jedynie Dingo brał udział w każdej wyprawie.

Od czterech dni Tomek był niepodzielnym panem obozu. Smuga w towarzystwie bosmana oraz dwóch Bugandczyków i jednego Masaja udali się w odległe, zachodnie okolice dżungli. Tomek nie spodziewał się rychłego powrotu towarzyszy. Żywe usposobienie nie pozwoliło mu na bezczynność, toteż już po dwóch dniach zaczął przemyśliwać, jak by sobie urozmaicić przymusowy pobyt w obozie. Живой нрав не позволял ему оставаться без дела, поэтому уже через два дня он начал придумывать, как разнообразить свое вынужденное пребывание в лагере.

Niecały kilometr na północ rozpoczynał się szeroki pas sawanny. Tomek miał ogromną ochotę wyprawić się tam na polowanie. Zapasy żywności kurczyły się w przerażający sposób, lecz Smuga kategorycznie zabronił mu oddalać się zbytnio od obozu. Tymczasem Inuszi odkrył nieopodal ślady słoni, znalazł legowisko nosorożca, a w końcu zwrócił uwagę Tomka na małpy koczujące na skraju dżungli.

– Gdzie są małpy, tam mogą być też lamparty. Duży biały buana chciał lamparty – kusił Inuszi.

Tomek mężnie nie ulegał ponętnym podszeptom, lecz przy wieczornym ognisku z uwagą przysłuchiwał się rozmowom Murzynów. Том не поддался на назойливые перешептывания, а внимательно прислушался к разговорам негров у вечернего костра.

– Bambutte to mądrzy i odważni ludzie – chwalił jakiś Bugandczyk. – Taki mały człowiek, a nie boi się nawet wielkiego słonia.

– Szkoda, że Mtoto nie przyszedł tu z nami. Nie bylibyśmy głodni – dodał inny.

– Duży biały buana szuka dziwnych zwierząt w błotach, a nie dba o jedzenie – mruknął któryś.

– Duży biały buana to wielki myśliwy, ale mały biały buana jest jeszcze większy. Kto zabił soko? – zacietrzewił się Sambo. – Jak mały buana zechce, to będziemy mieć całe góry mięsa.

Tomek z serdecznością spojrzał na Samba, który poniesiony zapałem zaczął opowiadać, ilu to wielkich i niezwykłych czynów dokonał mały biały buana. Murzyni co chwila wołali z podziwem: „Ho, ho!” lub „O matko, czy to możliwe?”.

Tomek, opędzając się od chmar owadów, kraśniał z dumy. Czuły na pochlebstwa, uwierzył, że nie ma dla niego przedsięwzięć niemożliwych do podjęcia.

Inuszi uważał Masajów za wyższą kastę ludzi. Na ogół nie mieszał się do ogólnych rozmów tragarzy, mimo że nudził się ogromnie. Toteż gdy Sambo zamilkł na chwilę, opowiedział, jak to mały buana wywiódł w pole ich czarownika zabawną sztuczką z monetą, którą wyjął z jego ucha.

Bugandczycy aż pokładali się ze śmiechu i prosili Tomka, aby zademonstrował im swe umiejętności. Chłopiec nie dał się długo prosić. Przy ognisku rozbrzmiały śmiechy i pochwały.

Murzyni wołali:

– O matko! To naprawdę wielki czarownik!

– Ho, ho, jak tylko zechce, to schwyta okapi!

– Zabił soko jak małą muchę, żaden zwierz mu nie umknie!

– Na pewno da nam jeść!

– Duży biały buana kazał nam słuchać małego buany. Będziemy polować, jak mały buana chce – zapewnił Sambo.

– Lamparty są w pobliżu. Wykopiemy duży dół, przykryjemy go gałęziami, a u góry nad pułapką powiesimy kawał mięsa. Lamparty wpadną w dół, a my zamkniemy je w klatce – podszepnął Inuszi.

Tomek wahał się jeszcze, chociaż perspektywa samodzielnych łowów nęciła go coraz bardziej. Postanowił spokojnie przemyśleć całą sprawę. Udał się do namiotu na spoczynek, polecając Inusziemu, aby jak zwykle wyznaczył Murzynom kolejność nocnego czuwania.

Tomek długo nie mógł zasnąć. Rozmyślał o Smudze i bosmanie, którzy w tej chwili spali zapewne gdzieś na moczarach w nędznym szałasie. Он посмотрел на Смугу и старшину, которые в данный момент, вероятно, спали где-то на болотах в ветхой хижине. Ciekaw był, czy uda im się wytropić okapi. Obliczał, ile to pieniędzy otrzymaliby za nieznane zwierzę. Stawał się coraz bardziej senny i już przymknął oczy, gdy Sambo wsunął się do namiotu.

– Buana, buana! Czy słyszysz? – szepnął.

Tomek natychmiast zapomniał o śnie. Usiadł na posłaniu. W spowitej ciemnością nocy dżungli rozmawiały tam-tamy. Zerwał się i wybiegł przed namiot. Odległe, ciche dudnienie płynęło gdzieś z północy. Więc Smuga mylił się, twierdząc, że okolica była całkowicie bezludna!

Prawdopodobnie ambitny i czuły na pochwały, lecz rozsądny chłopiec nie zdecydowałby się opuścić obozu, gdyby chodziło jedynie o szukanie rozrywki. Возможно, амбициозный и чувствительный к похвалам, но здравомыслящий мальчик не стал бы покидать лагерь, если бы речь шла только о поиске развлечений. Miał zbyt wiele doświadczenia, aby nie docenić niebezpieczeństw grożących w dżungli. Teraz jednak sytuacja zupełnie się zmieniła. Smuga był przekonany, że w pobliżu nie ma siedzib ludzkich. Skoro okazało się inaczej, należało się jak najszybciej upewnić, czy nic nie grozi obozowi.

Olbrzymi Masaj, Inuszi, cicho zbliżył się do Tomka i szepnął:

– Tam-tamy mówią, buana. One daleko, ale lepiej w nocy palić małe ognisko.

– Masz rację, Inuszi. Tam-tamy grają gdzieś na północy. Głos leci po sawannie na znaczną odległość. Myślę, że teraz musimy się rozejrzeć po okolicy.

– Dobrze mówisz, buana – przytaknął Masaj.

– Weźmiemy trzech ludzi i sprawdzimy, czy nie grozi nam niebezpieczeństwo.

– Dobrze, buana, tak zrobimy. Teraz, buana, idź spać, a Inuszi będzie czuwał.

– Zgoda. O świcie urządzimy małą wyprawę na północ – zakończył Tomek.

Zadowolony z siebie powrócił do namiotu. Teraz nikt nie mógł mu zarzucić, że lekkomyślnie złamał rozkaz Smugi. Теперь никто не мог обвинить его в безрассудном неповиновении приказу Пятна.

Krzykliwa kłótnia małp i wrzask papug wyrwały Tomka z głębokiego snu. Przyzwyczajony do niebezpieczeństw chłopiec zaledwie otworzył oczy, natychmiast rozejrzał się czujnym wzrokiem dokoła. Przez tkaninę namiotu przesączało się światło dzienne. Sambo chrapał jeszcze w najlepsze. Tomek mocno potrząsnął go za ramię i polecił: – Przygotuj śniadanie, Sambo. Zaraz wyruszamy na zwiady.

– Szkoda, buana, że tak prędko przebudziłeś Samba. Śnił mi się Mtoto i wielki, wielki słoń. Mtoto zabił słonia i dał Sambowi mnóstwo jedzenia – markotnie powiedział Murzyn.

– Nie martw się, Sambo. Może napotkamy po drodze jakąś zwierzynę – pocieszył go Tomek.

Sambo zaraz się rozchmurzył i wybiegł z namiotu. Tymczasem Tomek zaczął się przygotowywać do wyprawy. Wybrał kilka długich, mocnych rzemieni oraz lasso, przeczyścił i nabił broń, po czym udał się na posiłek. Czarna kawa i trochę konserw zaspokoiły jego pierwszy głód, lecz Murzyni upominali się o zwiększone racje. Tomek obiecał, że podczas wyprawy postara się upolować jakieś zwierzę.

Inuszi wybrał trzech rosłych tragarzy, polecił im zabrać broń, Tomek wytłumaczył Bugandczykom, jak mają się zachowywać w obozie podczas jego nieobecności.

Poprzedzany przez uzbrojonego w karabin Inusziego ruszył na północ ku sawannie. Trzeba przyznać, że chociaż duma rozpierała ambitnego chłopca, nie zaniedbywał ostrożności. Nie polegał na Inuszim ani towarzyszących im trzech Bugandczykach. Co kilkadziesiąt kroków pozostawiał dobrze widoczne znaki na drzewach, uważnie badał wszelkie ślady na ziemi, jak przystało na wytrawnego tropiciela. Roztropne zachowanie białego chłopca budziło uznanie wśród Murzynów. Toteż bez jakichkolwiek sprzeciwów wykonywali wszystkie jego rozkazy i natychmiast dzielili się z nim spostrzeżeniami.

– Buana, buana! Tędy szła wielka leśna świnia[62] – poinformował jeden z Bugandczyków.

[62] Phacochoerus aethiopicus, inaczej guziec pustynny, zamieszkuje całą Afrykę na południe od Sahary. Żyje w sawannach i w buszu, zwłaszcza w pobliżu wody.

Tomek słyszał o leśnych świniach przebywających w gąszczu dżungli. Miały to być zwierzęta kopytne, których budowa świadczyła, że stanowią przejście od dzika do południowoafrykańskich świń brodawkowych. Считалось, что это копытные животные, по строению которых было видно, что они представляют собой переход от дикого кабана к южноафриканским бородавчатым свиньям. Spotkanie z dziką świnią nie należało do bezpiecznych. Miały one po dwie pary potężnych, długich (do dwudziestu pięciu centymetrów) kłów, groźnie sterczących z pyska, którymi w razie potrzeby potrafiły się zajadle bronić. У каждого из них было по две пары мощных, длинных (до двадцати пяти сантиметров) клыков, угрожающе торчащих из пасти, которыми они могли при необходимости яростно защищаться. Tomek nie zamierzał ryzykować spotkania z nimi. Huk strzału mógłby ściągnąć w pobliże obozowiska tubylcze plemię, co w obecnej sytuacji nie było pożądane. Przyjrzał się więc śladom świni i ruszył w dalszą drogę.

Niebawem znaleźli się na skraju lasu. Tutaj, w pobliżu małpich gniazd, Murzyni odkryli ślady lampartów. Na brzegu sawanny Tomek wszedł na wysokie drzewo, aby przez lunetę dokładnie się przyjrzeć okolicy. Po długim penetrowaniu terenu zadowolony zeskoczył na ziemię. Nigdzie nie było widać śladu ludzkich siedzib. W bujnej zieleni sawanny spokojnie pasły się stada antylop i żyraf. Był to najlepszy dowód, że nikt nie niepokoił zwierzyny.

Tomek poinformował o tym Murzynów i oznajmił im, że postanowił urządzić kilka pułapek na lamparty. Chwytanie tych drapieżników w głębokie doły nie stanowiło większego ryzyka i mogło urozmaicić nudny okres oczekiwania na powrót towarzyszy. Nastrój Murzynów poprawił się po upolowaniu przez Tomka elanda o pięknych, śrubowato skręconych rogach, zaliczanego do największych antylop żyjących w sawannach afrykańskich. Po posiłku w obozie dał hasło do ponownego wymarszu. Tym razem Murzyni zabrali łopaty do kopania dołów.

Niemal cztery dni upłynęło na przygotowywaniu pułapek. Były to głębokie doły wykopane w pobliżu małpich gniazd. Każdy dół maskowano rusztowaniem z gałęzi. Nim minął tydzień, schwytano dwa piękne okazy. Tomek proponował poczekać z wydobyciem drapieżników aż do powrotu Smugi, ale Inuszi zapewniał go, że sami na pewno dadzą sobie radę z zamknięciem zwierząt w klatkach.

Odważny, zręczny Masaj umiał zabrać się do rzeczy. Przygotował długie drągi z rozwidleniem na jednym końcu, którymi Bugandczycy unieruchomili lamparta, przyciskając go do ziemi, a Inuszi bez wahania wskoczył do pułapki. Zbliżył się do szczerzącego kły drapieżnika i podsunął mu krótki, gruby kij. Kły natychmiast wpiły się w drewno, a wtedy Inuszi zarzucił na pysk rzemienną pętlę. Związanie łap było już drobnostką. W ten sposób w ciągu godziny obydwa lamparty przeniesiono w klatkach do obozu.

Schwytanie lampartów zmuszało Tomka do polowania. Jednego dnia wybrał się z Sambem na skraj dżungli. Wypatrywali na drzewach małpich gniazd. Они высматривали на деревьях гнезда обезьян. Nagle usłyszeli nawoływanie miodowoda. Вдруг они услышали зов медового горшка.

– Buana, buana! Ptak miodowy! – zawołał Sambo. – Zaraz będziemy mieli słodki miód!

Zwyczajem krajowców Tomek gwizdnął przeciągle. Ptak, jakby zrozumiał, że przyjęto jego wezwanie, poderwał się do lotu. Chłopcy pobiegli za nim. W pierwszej chwili Tomek bez zastanowienia podążył za zmyślnym miodowodem, lecz gdy się trochę zmęczył, przystanął i rzekł: Сначала Том не задумываясь следовал за чудесным медовым горшочком, но когда он немного устал, то остановился и сказал:

– Nie powinniśmy sami oddalać się zbytnio od obozu. Ptak wprawdzie doprowadzi nas do ula, ale czy potrafimy sami odnaleźć właściwy kierunek, aby wrócić do obozowiska? Nie, nie pójdziemy dalej!

– Trafimy, buana! - Бей, буана! Sawanna niedaleko, pójdziemy wzdłuż lasu i trafimy – zapewnił Sambo.

Tomek wahał się, ale miodowód nie dawał za wygraną. Том колебался, но денежный мастер не сдавался. Gdy tylko spostrzegł, że chłopcy przystanęli niezdecydowani, zaczął zataczać nad nimi koła, mknął jak strzała w las, zawracał i krzyczał donośnie.

– Ul już blisko, buana! – zachęcał Sambo.

Ptak kilkakrotnie znikał w lesie i powracał, wołając coraz głośniej i natarczywiej. Tomek rozejrzał się uważnie. Chociaż znajdowali się w dżungli, Sambo słusznie dowodził, że nie mogło być mowy o zbłądzeniu. Хотя они находились в джунглях, Самбо справедливо утверждал, что о блуждании не может быть и речи. Wystarczyło przecież wyjść na skraj sawanny widocznej między drzewami i udać się brzegiem lasu, by dojść do obozu.

– Miodowód zachowuje się tak, jakby ul naprawdę znajdował się już blisko – odezwał się Tomek. – Chodźmy za nim jeszcze trochę.

Zaledwie się poruszyli, ptak krzyknął donośnie i powiódł ich w las. Wkrótce znaleźli się na leśnej polance. Miodowód wyprzedził amatorów miodu, usiadł na gałęzi olbrzymiego, zbutwiałego baobabu i głośno wyrażał swą radość. Пчела обогнала любителей меда, села на ветку гигантского разложившегося баобаба и громко выразила свою радость.

Tomek spoglądał na baobab, w którego pniu widać było duży otwór, ale nie mógł wypatrzeć pszczół w pobliżu dziupli.

– Spójrz, Sambo! Ktoś już musiał nas uprzedzić i wybrał miód. Ani jednej pszczoły nie ma wokół dziupli. Wystrychnięto nas na dudków – powiedział. Нас одурачили, - сказал он. – Ale kto to mógł być?

Sambo jeszcze nie dowierzał.

– Buana, zajrzę do dziupli. Może tam jest choć trochę miodu – zaproponował.

– Zajrzyj, ale wygląda na to, że obejdziemy się smakiem – odparł Tomek. - Посмотри, но, похоже, нам придется по вкусу, - ответил Том.

Murzyn szybko wspiął się na najniższą gałąź, stanął na niej, ostrożnie zajrzał do dziupli.

– Nie ma pszczół ani miodu, ale tu coś jest, buana – poinformował. – To pewno jakiś mały zwierz. Sambo widzi skórę.

– Nie wkładaj tam ręki, Sambo! Licho wie, co za zwierzątko może być w dziupli zbutwiałego drzewa – ostrzegł Tomek.

Sambo był zbyt zaciekawiony, aby usłuchać dobrej rady. Powoli wsunął rękę do dziupli. Po chwili wydobył jakiś przedmiot i natychmiast zeskoczył na ziemię.

– Patrz, buana, to było na drzewie! – zawołał podniecony.

– Ciekawe, co jest w tym zawiniątku z lamparciej skóry? – powiedział Tomek. – Zajrzyj do środka!

– Nie, nie, buana! Ty to zrób! Inuszi mówił, że jesteś wielki czarownik – pospiesznie odparł Murzyn i skwapliwie wsunął do rąk Tomka dziwne zawiniątko.

Tomek uśmiechnął się wyrozumiale do zabobonnego towarzysza. Położył zawiniątko na ziemi, po czym szybko rozsupłał duży węzeł. Rozwinął skórę. Zdumieni chłopcy ujrzeli sporą woskową kulę. W jednym miejscu wyschnięty wosk był pęknięty. Tomek wcisnął palec w szczelinę, rozszerzył ją, a wtedy ujrzał kłąb wysuszonych roślin, zwierzęcych włosów oraz kły i pazury.

– Cóż to może być? – zdumiał się.

– Fetysz[63], wielki fetysz – szepnął Sambo z nabożną czcią. - Фетиш[63], великий фетиш, - прошептал Самбо с благоговением. – Chociaż jesteś wielki czarownik, buana, włóżmy to lepiej z powrotem do dziupli.

[63] Wszystkie przedmioty, którym ludy pierwotne oddają boską cześć, zwą się fetyszami. Fetysz zwierzęcy jest totemem.

Tomek nie był zaskoczony przestrachem młodego Samba. Wiedział, że wielu uczonych uważało fetyszyzm za najstarszą religię murzyńską. Kult ten rozpowszechniony był szczególnie w Afryce Zachodniej. Każdy fetysz reprezentował jakiegoś ducha. Z tego też względu fetysze otaczano czcią i zwracano się do nich z różnymi prośbami. Fetyszem mógł być każdy przedmiot, jak: kamień, kawał drewna, kości zwierząt bądź zwierzęta.

Tomek jeszcze raz uważnie przyjrzał się woskowej kuli. Z łatwością rozpoznał, że kły oraz pazury znajdujące się między ziołami i włosami należały do lamparta.

– Buana, Sambo włoży to do dziupli i uciekajmy stąd – szepnął Murzyn, rozglądając się trwożliwie.

Tomek nie podzielał jego obaw i nie miał ochoty rozstawać się z fetyszem. Postanowił zabrać go dla ojca, który kolekcjonował różne ciekawostki z podróży po świecie. Nie namyślał się długo. Pospiesznie owinął kulę w skrawek lamparciej skóry.

– Masz rację, że najlepiej będzie, jeśli znikniemy stąd jak najprędzej, lecz fetysz zabieram jako upominek dla ojca – odezwał się Tomek.

– Buana, nie rób tego – doradzał zaniepokojony Sambo. – Duch się pogniewa i będzie bardzo źle.

– Duchy nic nam nie zrobią, bo istnieją tylko w twojej wyobraźni.

– Nie mów tak, buana! Duchów jest bardzo, bardzo dużo! Są duchy złe i dobre. Sambo zawsze składa ofiary złym duchom. Самбо постоянно делает подношения злым духам.

– Oj, Sambo, Sambo! Dlaczego składasz ofiary złym duchom? Почему вы делаете подношения злым духам? Przecież to grzech! Módl się do jednego dobrego i sprawiedliwego Boga, a nie stanie ci się żadna krzywda. Молитесь единственному доброму и справедливому Богу, и никакая беда не постигнет вас.

– Nie, buana, Sambo jest mądry i wie, co robić. Dobry Bóg i tak będzie dobry, a jak złe duchy dostaną ofiarę, to nic Sambowi nie zrobią. Uciekajmy stąd szybko!

– No, dobrze, porozmawiam z tobą przy sposobności na temat twoich duchów. A teraz rzeczywiście wracajmy do obozu.

Pobiegli w kierunku obozowiska, nie podejrzewając nawet, że od dłuższej chwili byli pilnie obserwowani. Otóż kiedy miodowód przyfrunął na polanę, z przeciwnej strony dochodził do niej stary, dobrze zbudowany Murzyn. Natarczywy głos ptaka od razu zwrócił jego uwagę. Cofnął się więc w krzewy, niespokojnie spoglądając w kierunku, skąd nadleciał wszędobylski i ciekawski miodowód. Wkrótce też ujrzał nadchodzących chłopców. Gdy Sambo wspinał się na baobab, Murzyn odruchowo chwycił za rękojeść noża, ale widok sztucera w rękach młodego białego człowieka skłonił go do zachowania ostrożności. Czekał, drżąc z gniewu i niepokoju. Chłopcy rozglądali się na wszystkie strony, co wykluczało możliwość zaskoczenia. Tomek schował zawiniątko za pazuchę i obaj z Sambem pospiesznie wrócili do obozu. Stary Murzyn dążył za nimi trop w trop. Widział Tomka wchodzącego do namiotu, policzył tragarzy, których zachowanie świadczyło o tym, że nie mieli zamiaru zwijać obozu, po czym mrucząc tajemne zaklęcia, pobiegł szybko na północ.

Zaledwie noc zapadła nad dżunglą, na polanie wokół zbutwiałego baobabu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. W srebrzystej poświacie księżycowej widać było zgromadzonych kilkunastu Murzynów. В серебристом лунном свете было видно, как собралось около дюжины негров. Każdy z nich trzymał w ręku jakieś zawiniątko. Od czasu do czasu przykucali na ziemi, obrzucając się wzajemnie nieufnymi spojrzeniami. Jeden z zebranych – stary Murzyn – usunął głaz sterczący u stóp drzewa. Один из собравшихся - пожилой чернокожий мужчина - убрал валун, стоявший у подножия дерева. Wydobył spod niego mały żelazny kociołek i duży ludzki czerep. Inni rozniecili ognisko i umieścili nad nim kociołek napełniony wodą. Wkrótce woda gotowała się, bulgocząc, a stary Murzyn szeptał zaklęcia, wsypywał do wody drobno utarty proszek, liście ziół i korzenie roślin, po czym przykrył kocioł płaskim kamieniem. Murzyni kołem przycupnęli przy ognisku. Nie odzywali się ani słowem. Dopiero gdy ogień wygasł, stary Murzyn odrzucił kamień-pokrywę. Zaczerpnął czerepem płynu o odurzającej woni. Pili kolejno. W miarę jak podawano nowe porcje, oczy pijących nabierały blasku, ruchy się ożywiały. Mistrz tajemnego obrzędu schował w końcu opróżniony kociołek pod głaz, wydobył z zawiniątka skórę lamparta, zarzucił ją na głowę i ramiona, naciągnął na ręce jakby rękawice z lamparciej skóry o palcach zakończonych ostrymi pazurami. W ślad za starcem wszyscy Murzyni nałożyli podobne kaptury i rękawice. Przez wycięte otwory błyskały półprzytomne oczy.

– Bracia lamparty, nie mogę pokazać wam dzisiaj naszego wszechmocnego fetysza – ponuro odezwał się starzec. – Zaręczam jednak, że przebywająca w nim dusza lamparta łaknęła wczoraj krwi. Wosk pękł z pragnienia. Lampart upomina się o ofiarę. Musimy odzyskać fetysz i napoić go krwią podstępnego białego człowieka, który odważył się zabrać naszego brata lamparta z dziupli świętego baobabu.

– O, ooo… – jęknęli głucho Murzyni.

– Teraz przygotujmy się, bracia lamparty, do spełnienia ofiary – polecił czarownik. - А теперь давайте приготовимся, братья леопарды, к жертвоприношению, - распорядился колдун.

Murzyni otoczyli baobab. Rozpoczęli dziwny taniec. Czołgali się na czworakach, wykonywali lamparcie skoki, aż oszołomienie ich doszło do obłędnego szału. Zgrzytali zębami i wołali:

– Prowadź nas, bracie lamparcie!

Czarownik wyciągnął przed siebie ręce. Błysnęły pazury. Murzyni pobiegli za nim. Z gardzieli ich wyrwało się nieludzkie wycie. Warcząc i mrucząc, ludzie lamparty jak szaleni pędzili przez las w kierunku obozu.