×

Usamos cookies para ayudar a mejorar LingQ. Al visitar este sitio, aceptas nuestras politicas de cookie.


image

Opowieść o Dwóch Szlakach, 28 września

28 września

Obudziłem się wcześnie. Na niebie wisiała gruba warstwa chmur, ponura i złowieszcza. Deszczu póki co nie było, ale wszystko wskazywało na to, że mógł spaść w każdej chwili. W zasadzie mogłem sobie pospać dłużej – do przejścia miałem dziś jedynie 12 km dzielących mnie od miejsca, gdzie zamierzałem spędzić kolejną noc, Bear Beach Camp. Ale nie chciałem się ociągać. Szybko zwinąłem swoje obozowisko i ruszyłem w drogę z nadzieją, że ucieknę deszczowi i może nawet zdążę dotrzeć do celu swojej dzisiejszej wędrówki, zanim się na dobre rozpada. Szanse na taki obrót spraw oceniałem jako niewielkie, ale przecież nadzieja umiera ostatnia, a cuda się zdarzają!

Opuszczając Chin Beach dostrzegłem Jasona siedzącego w samotności na skale i pomachałem uprzejmie w jego stronę. Zostałem ostentacyjnie zignorowany. No idź już sobie!

Na mapie odcinek drogi pomiędzy plażami Chin Beach i Bear Beach oznaczony był jako „bardzo trudny”, ale nie przejmowałem się. Poprzedniego dnia przeszedłem odcinki oznaczone zarówno jako „średnio trudne” i „trudne” i oba uznałem za względnie łatwe w porównaniu to tego, czego doświadczyłem na Szlaku Zachodniego Wybrzeża.

Trasa miała swoje dobre i złe strony, jednak orientacja w terenie i szybki marsz nie sprawiły mi żadnych trudności. Nie zamierzałem się zatrzymywać po drodze – ucieczka przed deszczem była dziś moim priorytetem. Ścieżka powiodła między drzewa i tam pozostała, a las zasłonił widoki, które mogłyby być ewentualną pokusą do zrobienia postoju.

Nie spotkałem na swojej drodze ani jednej żywej duszy, dla odmiany od wczorajszej sytuacji na plaży Sombrio Beach.

Po trzech godzinach marszu dotarłem do plaży Bear Beach. Podstawa chmur znacząco się obniżyła, zasnuwając świat gęstą, wilgotną mgłą. Co prawda nie to samo, co deszcz, ale ulewa wydawał się być tuż-tuż.

Zmierzyłem plażę wzrokiem. Na drugim jej końcu dostrzegłem dwoje oddalających się piechurów. Byłem ciekaw, czy spędzili na tej plaży noc i dopiero teraz wyruszali w drogę. Jeśli tak, to zmarnowali względnie suchy poranek i teraz przyjdzie im spędzić resztę dnia na wędrówce w zimnym, mokrym deszczu. Chętnie bym poznał ich historie, ale poczułem na skórze pierwsze krople deszczu, w który zaczynała się zmieniać gęsta i ciężka mgła. Pospieszyłem się, by rozstawić swój tropik, zanim na dobre się rozpada.

Znalazłem urocze miejsce na rozbicie się, tuż ponad linią plaży. Zrzuciłem plecak z ramion i zacząłem się uwijać jak w ukropie, chcąc rozpostrzeć brezent w rekordowym tempie. Przed upływem dwóch minut byłem już gotowy i dałem nura pod zadaszenie dokładnie w momencie, kiedy zaczęły o nie dzwonić pierwsze krople deszczu. Udało się! I jeszcze to przed południem.

Teraz miałem jednak inny problem. W jaki sposób spędzić całe popołudnie? Od końca Szlaku Nadmorskiego Juan de Fuca dzieliło mnie zaledwie 9 km, czyli nieco ponad 5 mil. Mógłbym dojść tam jeszcze tego samego popołudnia, ale autobus – ten sam, który mnie wywiózł na szlaki – o tej porze roku jeździł tylko raz na dwa dni i akurat tego popołudnia nie kursował. Tak więc miałem około 30 godzin na przejście odległości, którą spodziewałem się pokonać w dwie-trzy godziny. Musiałem jakoś zabić czas . Bardzo dużo czasu!

Opróżniłem plecak i zacząłem robić porządki w zapasach jedzenia. Zwykle w ciągu dnia posilałem się różnego rodzaju przekąskami, ponieważ gotowanie zabiera zbyt dużo czasu. Dziś natomiast miałem zbyt dużo czasu do swojej dyspozycji. Poza tym, nic tak nie poprawia nastroju w chłodny, deszczowy dzień, jak gorący posiłek. Wrzuciłem do menażki garść makaronu z sosem z paczki i zacząłem gotować tuż pod skrajem brezentowego dachu.

Deszcz nagle przeistoczył się w ulewę, waląc ciężko o moje zadaszenie i próbując się pod nie wedrzeć. Przebrałem się w ubrania, których zwykle używałem w obozowiskach i wślizgnąłem się do śpiwora, podczas gdy mój obiad nadal się podgrzewał.

Deszcz przemienił się z powrotem z mżawkę, następnie znów w deszcz, potem znowu w mżawkę i tak w kółko przez resztę dnia. Skończyłem czytać „Opowieści ze Szlaku Zachodniego Wybrzeża” i zrobiłem zapiski w swoim dzienniku podróżnym. Zazwyczaj oddzielenie mojego życia zawodowego od życia na szlaku przychodzi mi bez trudu. Zawodowo zajmuję się projektowaniem i budową stron internetowych, więc brak elektryczności i dostępu do Internetu znacznie ogranicza moją pracę na łonie natury. Teraz jednak byłem tak zdesperowany, szukając jakiegoś zajęcia, że zacząłem na papierze rozrysowywać diagram strukturalnych zmian, które zamierzałem wprowadzić na swojej stronie. Nuda zdawała się kapać z nieba razem z deszczem. Pod brezentem dołączyło do mnie towarzystwo owadów. Pewnie też chciały się schronić przed brzydką pogodą. Mniej więcej raz na godzinę podejmowałem próbę wygnania insektów spod mojego dachu wprost na deszcz, ale one zawały się tylko ze mnie śmiać i jak tylko ja przestawałem wytrzepywać brezent, powracały.

Później tego samego popołudnia, kiedy z nieba padał akurat kapuśniaczek, będący niewinnym interludium pomiędzy ciężkimi ulewami, opuściłem na chwilę swoje schronienie w celu uzupełnienia zapasów wody.

Przyrządziłem ostatnią na szlaku kolację (makaron z serem) i zanim udałem się na nocny spoczynek, przeczytałem parę stron Mężczyzny w brązowym garniturze Agaty Christie.


28 września September 28

Obudziłem się wcześnie. Na niebie wisiała gruba warstwa chmur, ponura i złowieszcza. Deszczu póki co nie było, ale wszystko wskazywało na to, że mógł spaść w każdej chwili. W zasadzie mogłem sobie pospać dłużej – do przejścia miałem dziś jedynie 12 km dzielących mnie od miejsca, gdzie zamierzałem spędzić kolejną noc, Bear Beach Camp. Насправді я міг спати довше - сьогодні мені залишалося лише 12 км пішки від місця, де я збирався провести ще одну ніч, Bear Beach Camp. Ale nie chciałem się ociągać. Але я не хотів зволікати. Szybko zwinąłem swoje obozowisko i ruszyłem w drogę z nadzieją, że ucieknę deszczowi i może nawet zdążę dotrzeć do celu swojej dzisiejszej wędrówki, zanim się na dobre rozpada. Szanse na taki obrót spraw oceniałem jako niewielkie, ale przecież nadzieja umiera ostatnia, a cuda się zdarzają!

Opuszczając Chin Beach dostrzegłem Jasona siedzącego w samotności na skale i pomachałem uprzejmie w jego stronę. Виходячи з пляжу Чин, я помітив Джейсона, який сидів сам на камені, і чемно помахав йому рукою. Zostałem ostentacyjnie zignorowany. No idź już sobie! Давай, іди геть!

Na mapie odcinek drogi pomiędzy plażami Chin Beach i Bear Beach oznaczony był jako „bardzo trudny”, ale nie przejmowałem się. Poprzedniego dnia przeszedłem odcinki oznaczone zarówno jako „średnio trudne” i „trudne” i oba uznałem za względnie łatwe w porównaniu to tego, czego doświadczyłem na Szlaku Zachodniego Wybrzeża.

Trasa miała swoje dobre i złe strony, jednak orientacja w terenie i szybki marsz nie sprawiły mi żadnych trudności. Nie zamierzałem się zatrzymywać po drodze – ucieczka przed deszczem była dziś moim priorytetem. Я не збирався зупинятися по дорозі - втекти від дощу сьогодні було моїм пріоритетом. Ścieżka powiodła między drzewa i tam pozostała, a las zasłonił widoki, które mogłyby być ewentualną pokusą do zrobienia postoju. Стежка вела поміж дерев і залишалася там, а ліс закривав краєвиди, які могли бути спокусою зупинитися.

Nie spotkałem na swojej drodze ani jednej żywej duszy, dla odmiany od wczorajszej sytuacji na plaży Sombrio Beach.

Po trzech godzinach marszu dotarłem do plaży Bear Beach. Podstawa chmur znacząco się obniżyła, zasnuwając świat gęstą, wilgotną mgłą. Нижня частина хмар значно опустилася, огорнувши світ густим вологим туманом. Co prawda nie to samo, co deszcz, ale ulewa wydawał się być tuż-tuż. Не те, що дощ, але злива, здавалося, не за горами.

Zmierzyłem plażę wzrokiem. Я оглядав пляж очима. Na drugim jej końcu dostrzegłem dwoje oddalających się piechurów. На іншому кінці я побачив двох пішоходів, які відходили. Byłem ciekaw, czy spędzili na tej plaży noc i dopiero teraz wyruszali w drogę. Jeśli tak, to zmarnowali względnie suchy poranek i teraz przyjdzie im spędzić resztę dnia na wędrówce w zimnym, mokrym deszczu. Chętnie bym poznał ich historie, ale poczułem na skórze pierwsze krople deszczu, w który zaczynała się zmieniać gęsta i ciężka mgła. Pospieszyłem się, by rozstawić swój tropik, zanim na dobre się rozpada. Я поспішив налаштувати свій аркуш, поки він не розвалиться назавжди.

Znalazłem urocze miejsce na rozbicie się, tuż ponad linią plaży. Знайшов чудове місце, щоб розбитися трохи вище пляжу. Zrzuciłem plecak z ramion i zacząłem się uwijać jak w ukropie, chcąc rozpostrzeć brezent w rekordowym tempie. Я скинув з плечей рюкзак і почав заводитися, бажаючи в рекордно короткий термін розстелити брезент. Przed upływem dwóch minut byłem już gotowy i dałem nura pod zadaszenie dokładnie w momencie, kiedy zaczęły o nie dzwonić pierwsze krople deszczu. Udało się! I jeszcze to przed południem.

Teraz miałem jednak inny problem. W jaki sposób spędzić całe popołudnie? Od końca Szlaku Nadmorskiego Juan de Fuca dzieliło mnie zaledwie 9 km, czyli nieco ponad 5 mil. Mógłbym dojść tam jeszcze tego samego popołudnia, ale autobus – ten sam, który mnie wywiózł na szlaki – o tej porze roku jeździł tylko raz na dwa dni i akurat tego popołudnia nie kursował. Tak więc miałem około 30 godzin na przejście odległości, którą spodziewałem się pokonać w dwie-trzy godziny. Musiałem jakoś zabić czas . Bardzo dużo czasu!

Opróżniłem plecak i zacząłem robić porządki w zapasach jedzenia. Zwykle w ciągu dnia posilałem się różnego rodzaju przekąskami, ponieważ gotowanie zabiera zbyt dużo czasu. Dziś natomiast miałem zbyt dużo czasu do swojej dyspozycji. Poza tym, nic tak nie poprawia nastroju w chłodny, deszczowy dzień, jak gorący posiłek. Wrzuciłem do menażki garść makaronu z sosem z paczki i zacząłem gotować tuż pod skrajem brezentowego dachu.

Deszcz nagle przeistoczył się w ulewę, waląc ciężko o moje zadaszenie i próbując się pod nie wedrzeć. Przebrałem się w ubrania, których zwykle używałem w obozowiskach i wślizgnąłem się do śpiwora, podczas gdy mój obiad nadal się podgrzewał.

Deszcz przemienił się z powrotem z mżawkę, następnie znów w deszcz, potem znowu w mżawkę i tak w kółko przez resztę dnia. Skończyłem czytać „Opowieści ze Szlaku Zachodniego Wybrzeża” i zrobiłem zapiski w swoim dzienniku podróżnym. Zazwyczaj oddzielenie mojego życia zawodowego od życia na szlaku przychodzi mi bez trudu. Zawodowo zajmuję się projektowaniem i budową stron internetowych, więc brak elektryczności i dostępu do Internetu znacznie ogranicza moją pracę na łonie natury. Teraz jednak byłem tak zdesperowany, szukając jakiegoś zajęcia, że zacząłem na papierze rozrysowywać diagram strukturalnych zmian, które zamierzałem wprowadzić na swojej stronie. Nuda zdawała się kapać z nieba razem z deszczem. Pod brezentem dołączyło do mnie towarzystwo owadów. Pewnie też chciały się schronić przed brzydką pogodą. Mniej więcej raz na godzinę podejmowałem próbę wygnania insektów spod mojego dachu wprost na deszcz, ale one zawały się tylko ze mnie śmiać i jak tylko ja przestawałem wytrzepywać brezent, powracały. Приблизно раз на годину я намагався вигнати комах з-під даху під дощ, але вони просто падали, сміяючись наді мною, і як тільки я переставав трясти брезент, вони поверталися.

Później tego samego popołudnia, kiedy z nieba padał akurat kapuśniaczek, będący niewinnym interludium pomiędzy ciężkimi ulewami, opuściłem na chwilę swoje schronienie w celu uzupełnienia zapasów wody.

Przyrządziłem ostatnią na szlaku kolację (makaron z serem) i zanim udałem się na nocny spoczynek, przeczytałem parę stron __„__Mężczyzny w brązowym garniturze__”__ Agaty Christie.