×

Usamos cookies para ayudar a mejorar LingQ. Al visitar este sitio, aceptas nuestras politicas de cookie.


image

Opowieść o Dwóch Szlakach, 27 września

27 września

Promienie porannego słońca migotały wśród wierzchołków drzew, daremnie próbując przedostać się w dół, do mojego posłania. Kolejny przepiękny poranek i niestety zapewne ostatni taki, jeśli miałem wierzyć prognozie pogody. Szybko spakowałem swoje rzeczy i ruszyłem w drogę.

Trasa wiodła przez trzy wiszące mosty, z których dwa zawieszone były ekscytująco wysoko, przy czym były one znacząco stabilniejsze od wiszących mostów na Szlaku Zachodniego Wybrzeża. Dzisiejszy poranek zaoferował mi też szereg niesamowitych widoków, pojawiających się jeden za drugim i zlewających w jedno piękne wspomnienie.

W końcu dotarłem do plaży Sombrio Beach, zapchanej tłumem ludzi, którzy leżeli w słońcu, popijali chłodne napoje i rozmawiali. Dookoła biegały bawiące się dzieci, a widok morza i linii brzegowej przebijał wszystko to, co dane mi było podziwiać wcześniej tego dnia. Widoki warte milion dolarów zostały zastąpione widokami zwartymi miliard, trochę tylko popsute ludzką masą tłoczącą się po okolicy – co odbierałem jako dosyć frustrujące.

Miałem ochotę zatrzymać się na dłużej, by móc się nacieszyć przepięknym krajobrazem, ale wolałbym robić to sam – lub przynajmniej w towarzystwie kilku innych, podobnych mi miłośników natury i pieszych wycieczek, którzy nie byliby wyposażeni w ogromne przenośne lodówki czy namioty w rozmiarze małej kawalerki. Z drugiej jednak strony, obecność ludzi oznaczała dodatkowe możliwości – możliwości zdobycia schłodzonego napoju, paczki czipsów albo jabłka lub banana – jeśli tylko dobrze uda mi się rozegrać sytuację.

Chociaż… takie tłumy…

Przedostałem się przez plażę, z powrotem do lasu, w stronę Sombrio Point. Ścieżka zdawała się jakby rozpadać pod moimi stopami. Podłoże stało się nierówne, błotniste i niezbyt dobrze utrzymane. Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie zboczyłem z właściwej trasy. Ale nie, mapa pokazywała drogę wijącą się wzdłuż linii brzegu, dokładnie tam, gdzie wiodła ta kiepskiej jakości ścieżka, którą szedłem. Dużo później doczytałem, że ta część szlaku została podmyta przez morze, a mnie dane było iść zbudowaną w pośpiechu ścieżką zastępczą, która wymagała jeszcze usprawnienia.

Tłum się zdecydowanie rozrzedził, ale i tak tego popołudnia spotkałem więcej spacerowiczów, niż w przeciągu całego minionego tygodnia. To psuło mi trochę nastrój i drażniło. Lubię ludzi, ale w rozsądnych dawkach.

Do dobrych wiadomości należało to, że konieczność martwienia się przypływami należała już do przeszłości. Szlak Nadmorski Juan de Fuca wiódł w większej części ponad linią przypływu. Tylko bardzo wysoki stan wody mógł odciąć najniżej położone plaże, jednak żaden z dziennych przypływów nie był dosyć duży, by tego dokonać.

Stany Zjednoczone zdawały się być bliżej, niż przedtem. Widziałem je po drugiej stronie Cieśniny Juan de Fuca. Kiedy rozpoczynałem wędrówkę Szlakiem Zachodniego Wybrzeża, Góry Olimpijskie mgliście majaczyły w oddali. Teraz widziałem je bardzo wyraźnie, górujące majestatycznie ponad horyzontem. Dostrzegłem coś, co wyglądało na obserwatorium na jednym ze szczytów, a poniżej coś, co zdawało się być małym miasteczkiem. Niestety, nie nie byłem na tyle obeznany z geografią Gór Olimpijskich, by wiedzieć, co to za miasteczko i obserwatorium, a na moich mapach nie było amerykańskiej strony cieśniny.

Dotarłem do plaży Chin Beach – nie mylić z końcem trasy przy plaży China Beach - gdzie para piechurów zdążyła już rozbić obozowisko. Siedzieli teraz oboje na skale nad wodą i przytulali się. Postanowiłem więc zostawić ich w spokoju.

Prognoza pogody przewidywała deszcze w najbliższym czasie. Nadchodzące chmury z pewnością wyglądały na pełne deszczu. Rozpostarłem swój brezent pomiędzy drzewami w pobliżu plaży i zacząłem przygotowywać kolację, podziwiając przy tym zachodzące słońce. Chociaż chmury groziły ulewą, to stworzyły najbardziej spektakularny zachód słońca, jaki dane mi było obserwować w trakcie tej wędrówki. Gęste obłoki eksplodowały pomarańczami i czerwieniami, rzucając na niebo ciemne cienie, które tańczyły w blednącym świetle dnia.

Wkrótce po tym, jak słońce skryło się za horyzontem, a ja posprzątałem po kolacji, postanowiłem przedstawić się dwóm pozostałym obozowiczom pod pozorem nabrania wody do picia. Naprawdę potrzebowałem wody, ale mógłbym zaczekać dłużej, gdybym tylko chciał. Założyłem, że dałem im już wystarczająco dużo czasu na przytulanki i chociaż wcześniej spotkane na plaży Sombrio Beach tłumy ludzi mnie irytowały, to czułem się nieco samotny, noc w noc biwakując bez towarzystwa, za którym zaczynałem tęsknić.

Para przedstawiła się jako Jason i Sophie. Dowiedziałem się, że poznali się zaledwie kilka tygodni wcześniej. Ani trochę mnie nie zaskoczyło. Nadal mieli ten specyficzny wygląd zakochanych, którzy nie mogą się bez siebie obejść. Opowiedziałem im trochę o swojej Wyprawie Szlakiem Zachodniego Wybrzeża. Sophie wydawała się być zainteresowana moimi historyjkami, natomiast Jason spoglądał w moim kierunku spode łba, wiercąc się niecierpliwie.

Wyglądało na to, że Jasonowi moje towarzystwo było nie w smak, ale Sophie sprawiała wrażenie czującej się swobodnie ze mną siedzącym nieopodal. Nie wiedziałem, od jak dawna przebywali już razem na tej plaży, ale Sophie zaczęła prowadzić ze mną rozmowę tak, jakby tematy do rozmów z Jasonem już się wyczerpały. Zdecydowanie cieszyła się obecnością swojego chłopaka, ale wyglądało na to, że możliwość porozmawiania również z kimś innym sprawiła jej ulgę i przyjemność.

Nastawienie Jasona kontrastowało z humorem jego dziewczyny. Pomyślałem z duchu, że prędzej czy później ona go rzuci. Jeszcze o tym nie wiedziała, ale odniosłem wrażenie, że ona lgnie do ludzi i lubi ich, lubi z nimi rozmawiać i dzielić się historiami, a on przeciwnie – ale Sophie jeszcze tego nie dostrzegła, bo Jason traktował ją dobrze. W końcu jednak ekscytująca nowość związku wyblaknie i Sophie dostrzeże w swoim chłopaku kontrolującego i zazdrosnego typa. Ona była otwarta i towarzyska, podczas gdy sprawiał wrażenie ponurego i małomównego. Dla mnie to wszystko było oczywiste, ale para zdawała się być nieświadoma dzielących ich różnic.

Jako że dobrze mi się z Sophie rozmawiało, postanowiłem udać, że nie zauważam pochmurnych spojrzeń rzucanych przez Jasona.

Po jakiejś półgodzinie Sophie wstała, żeby przynieść coś z namiotu, albo może żeby zrobić siusiu, a wzięcie czegoś z namiotu było tylko wymówką do oddalenia się na moment. Jak tylko odeszła, Jason odwrócił się w moim kierunku i powiedział:

- Mógłbyś wreszcie odejść i dać nam trochę czasu sam na sam?

Teraz już nie mogłem udawać nieświadomego bycia niemile widzianym i mimo, że Jason odezwał się do mnie w uprzejmy sposób, dotknął mnie. Skoro to przez niego poczułem się tak nieprzyjemnie, miałem ochotę odpłacić się pięknym za nadobne, na przykład demaskując go przed Sophie pytaniem, czy też się tak czuła. Na pewno byłaby zniesmaczona, słysząc że Jason kazał mi sobie iść. W ten przedziwny sposób poczułem nagle, że daje mi to pewnego rodzaju władzę. Mogłem jednym ciosem zrujnować ten związek. A przynajmniej pozostawić na nim głęboką rysę.

Nie chciałem jednak tego robić. Nadal uważałem, że związek Sophie i Jasona spotka żałosny koniec, ale nie chciałem się do tego przyczyniać własnoręcznie. Udałem zdziwienie i życzyłem Jasonowi szczęścia. W głębi duszy czułem rozczarowanie, bo szczerze cieszyła mnie rozmowa z Sophie.

Wróciłem do swojego obozowiska, gdzie zabrałem się za czytanie „Opowieści ze Szlaku Zachodniego Wybrzeża, książki pełnej prawdziwych opowiadań o morskich wrakach i przygodach, które się rozegrały wzdłuż Zachodniego Wybrzeża Kanady. Lubię czytać historie dotyczące miejsc, które odwiedzam.


27 września

Promienie porannego słońca migotały wśród wierzchołków drzew, daremnie próbując przedostać się w dół, do mojego posłania. Kolejny przepiękny poranek i niestety zapewne ostatni taki, jeśli miałem wierzyć prognozie pogody. Szybko spakowałem swoje rzeczy i ruszyłem w drogę.

Trasa wiodła przez trzy wiszące mosty, z których dwa zawieszone były ekscytująco wysoko, przy czym były one znacząco stabilniejsze od wiszących mostów na Szlaku Zachodniego Wybrzeża. Dzisiejszy poranek zaoferował mi też szereg niesamowitych widoków, pojawiających się jeden za drugim i zlewających w jedno piękne wspomnienie.

W końcu dotarłem do plaży Sombrio Beach, zapchanej tłumem ludzi, którzy leżeli w słońcu, popijali chłodne napoje i rozmawiali. Dookoła biegały bawiące się dzieci, a widok morza i linii brzegowej przebijał wszystko to, co dane mi było podziwiać wcześniej tego dnia. Widoki warte milion dolarów zostały zastąpione widokami zwartymi miliard, trochę tylko popsute ludzką masą tłoczącą się po okolicy – co odbierałem jako dosyć frustrujące.

Miałem ochotę zatrzymać się na dłużej, by móc się nacieszyć przepięknym krajobrazem, ale wolałbym robić to sam – lub przynajmniej w towarzystwie kilku innych, podobnych mi miłośników natury i pieszych wycieczek, którzy nie byliby wyposażeni w ogromne przenośne lodówki czy namioty w rozmiarze małej kawalerki. Z drugiej jednak strony, obecność ludzi oznaczała dodatkowe możliwości – możliwości zdobycia schłodzonego napoju, paczki czipsów albo jabłka lub banana – jeśli tylko dobrze uda mi się rozegrać sytuację.

Chociaż… takie tłumy…

Przedostałem się przez plażę, z powrotem do lasu, w stronę Sombrio Point. Ścieżka zdawała się jakby rozpadać pod moimi stopami. Podłoże stało się nierówne, błotniste i niezbyt dobrze utrzymane. Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie zboczyłem z właściwej trasy. Ale nie, mapa pokazywała drogę wijącą się wzdłuż linii brzegu, dokładnie tam, gdzie wiodła ta kiepskiej jakości ścieżka, którą szedłem. Dużo później doczytałem, że ta część szlaku została podmyta przez morze, a mnie dane było iść zbudowaną w pośpiechu ścieżką zastępczą, która wymagała jeszcze usprawnienia.

Tłum się zdecydowanie rozrzedził, ale i tak tego popołudnia spotkałem więcej spacerowiczów, niż w przeciągu całego minionego tygodnia. To psuło mi trochę nastrój i drażniło. Lubię ludzi, ale w rozsądnych dawkach.

Do dobrych wiadomości należało to, że konieczność martwienia się przypływami należała już do przeszłości. Szlak Nadmorski Juan de Fuca wiódł w większej części ponad linią przypływu. Tylko bardzo wysoki stan wody mógł odciąć najniżej położone plaże, jednak żaden z dziennych przypływów nie był dosyć duży, by tego dokonać.

Stany Zjednoczone zdawały się być bliżej, niż przedtem. Widziałem je po drugiej stronie Cieśniny Juan de Fuca. Kiedy rozpoczynałem wędrówkę Szlakiem Zachodniego Wybrzeża, Góry Olimpijskie mgliście majaczyły w oddali. Teraz widziałem je bardzo wyraźnie, górujące majestatycznie ponad horyzontem. Dostrzegłem coś, co wyglądało na obserwatorium na jednym ze szczytów, a poniżej coś, co zdawało się być małym miasteczkiem. Niestety, nie nie byłem na tyle obeznany z geografią Gór Olimpijskich, by wiedzieć, co to za miasteczko i obserwatorium, a na moich mapach nie było amerykańskiej strony cieśniny.

Dotarłem do plaży Chin Beach – nie mylić z końcem trasy przy plaży China Beach - gdzie para piechurów zdążyła już rozbić obozowisko. Siedzieli teraz oboje na skale nad wodą i przytulali się. Postanowiłem więc zostawić ich w spokoju.

Prognoza pogody przewidywała deszcze w najbliższym czasie. Nadchodzące chmury z pewnością wyglądały na pełne deszczu. Rozpostarłem swój brezent pomiędzy drzewami w pobliżu plaży i zacząłem przygotowywać kolację, podziwiając przy tym zachodzące słońce. Chociaż chmury groziły ulewą, to stworzyły najbardziej spektakularny zachód słońca, jaki dane mi było obserwować w trakcie tej wędrówki. Gęste obłoki eksplodowały pomarańczami i czerwieniami, rzucając na niebo ciemne cienie, które tańczyły w blednącym świetle dnia.

Wkrótce po tym, jak słońce skryło się za horyzontem, a ja posprzątałem po kolacji, postanowiłem przedstawić się dwóm pozostałym obozowiczom pod pozorem nabrania wody do picia. Naprawdę potrzebowałem wody, ale mógłbym zaczekać dłużej, gdybym tylko chciał. Założyłem, że dałem im już wystarczająco dużo czasu na przytulanki i chociaż wcześniej spotkane na plaży Sombrio Beach tłumy ludzi mnie irytowały, to czułem się nieco samotny, noc w noc biwakując bez towarzystwa, za którym zaczynałem tęsknić.

Para przedstawiła się jako Jason i Sophie. Dowiedziałem się, że poznali się zaledwie kilka tygodni wcześniej. Ani trochę mnie nie zaskoczyło. Nadal mieli ten specyficzny wygląd zakochanych, którzy nie mogą się bez siebie obejść. Opowiedziałem im trochę o swojej Wyprawie Szlakiem Zachodniego Wybrzeża. Sophie wydawała się być zainteresowana moimi historyjkami, natomiast Jason spoglądał w moim kierunku spode łba, wiercąc się niecierpliwie.

Wyglądało na to, że Jasonowi moje towarzystwo było nie w smak, ale Sophie sprawiała wrażenie czującej się swobodnie ze mną siedzącym nieopodal. Nie wiedziałem, od jak dawna przebywali już razem na tej plaży, ale Sophie zaczęła prowadzić ze mną rozmowę tak, jakby tematy do rozmów z Jasonem już się wyczerpały. Zdecydowanie cieszyła się obecnością swojego chłopaka, ale wyglądało na to, że możliwość porozmawiania również z kimś innym sprawiła jej ulgę i przyjemność.

Nastawienie Jasona kontrastowało z humorem jego dziewczyny. Pomyślałem z duchu, że prędzej czy później ona go rzuci. Jeszcze o tym nie wiedziała, ale odniosłem wrażenie, że ona lgnie do ludzi i lubi ich, lubi z nimi rozmawiać i dzielić się historiami, a on przeciwnie – ale Sophie jeszcze tego nie dostrzegła, bo Jason traktował ją dobrze. W końcu jednak ekscytująca nowość związku wyblaknie i Sophie dostrzeże w swoim chłopaku kontrolującego i zazdrosnego typa. Ona była otwarta i towarzyska, podczas gdy sprawiał wrażenie ponurego i małomównego. Dla mnie to wszystko było oczywiste, ale para zdawała się być nieświadoma dzielących ich różnic.

Jako że dobrze mi się z Sophie rozmawiało, postanowiłem udać, że nie zauważam pochmurnych spojrzeń rzucanych przez Jasona.

Po jakiejś półgodzinie Sophie wstała, żeby przynieść coś z namiotu, albo może żeby zrobić siusiu, a wzięcie czegoś z namiotu było tylko wymówką do oddalenia się na moment. Jak tylko odeszła, Jason odwrócił się w moim kierunku i powiedział:

- Mógłbyś wreszcie odejść i dać nam trochę czasu sam na sam?

Teraz już nie mogłem udawać nieświadomego bycia niemile widzianym i mimo, że Jason odezwał się do mnie w uprzejmy sposób, dotknął mnie. Skoro to przez niego poczułem się tak nieprzyjemnie, miałem ochotę odpłacić się pięknym za nadobne, na przykład demaskując go przed Sophie pytaniem, czy też się tak czuła. Na pewno byłaby zniesmaczona, słysząc że Jason kazał mi sobie iść. W ten przedziwny sposób poczułem nagle, że daje mi to pewnego rodzaju władzę. Mogłem jednym ciosem zrujnować ten związek. A przynajmniej pozostawić na nim głęboką rysę.

Nie chciałem jednak tego robić. Nadal uważałem, że związek Sophie i Jasona spotka żałosny koniec, ale nie chciałem się do tego przyczyniać własnoręcznie. Udałem zdziwienie i życzyłem Jasonowi szczęścia. W głębi duszy czułem rozczarowanie, bo szczerze cieszyła mnie rozmowa z Sophie.

Wróciłem do swojego obozowiska, gdzie zabrałem się za czytanie „Opowieści ze Szlaku Zachodniego Wybrzeża__”__, książki pełnej prawdziwych opowiadań o morskich wrakach i przygodach, które się rozegrały wzdłuż Zachodniego Wybrzeża Kanady. Lubię czytać historie dotyczące miejsc, które odwiedzam.