×

Usamos cookies para ayudar a mejorar LingQ. Al visitar este sitio, aceptas nuestras politicas de cookie.


image

7 metrów pod ziemią, „Czuję wielki żal. Do nauczycieli, lekarzy, do całego społeczeństwa” (2)

„Czuję wielki żal. Do nauczycieli, lekarzy, do całego społeczeństwa” (2)

Moja mama nie wypowiadała się na ten

temat, powiedziała, że zobaczymy, może

to się zmieni. Podeszła do tego tak,

no, sceptycznie.

Najbliżsi mówili ci:

"nie pozwalaj jej

się zmienić".

A ty nie miałaś takich myśli, żeby

jakoś próbować wpłynąć na to? Czy już

wtedy wiedziałaś, że to nie ma sensu?

Ja zaczęłam o tym jeszcze bardziej

czytać. Zaczęłam wgłębiać

się w to, zaczęłam szukać po grupach

dzieci

transpłciowych.

I wiem, że...

jedyną...

jedyne, co mogłam wtedy zrobić, to wspierać.

Nie negować, nie

krytykować, nie mówić,

że pewnie przejdzie, tylko po prostu wspierać

w danym momencie. I szukać dobrych

specjalistów, którzy się na tym znają,

którzy pracują z tymi dzieciakami.

Okej. Wiktor

wraca do szkoły. Jak ten

powrót wygląda?

Po tej zmianie?

Tak.

Cała klasa zaczęła się od razu śmiać. Oprócz

przyjaciółki.

Żaden nauczyciel po tej zmianie nie

zapytał się Wiktora,

jak ma się do niego zwracać. Cały czas

była Wiktorią w dzienniku i cały czas

tak była wyczytywana. Przy każdej

lekcji. Za każdym razem,

jak Wiktor przy odpowiedzi bądź

przy jakimkolwiek pytaniu mówił

o sobie w formie męskiej, cała klasa

zaczynała się śmiać, a nauczyciel w ogóle nie reagował.

Po kilku tygodniach

Wiktor powiedział, że on już nie chce chodzić do tej szkoły.

Powiedział, że ma myśli samobójcze

i wtedy

na szybko zaczęłam szukać prywatnie

psychoterapeuty.

Znalazłam bardzo dobrą

panią, która złapała

świetny kontakt z Wiktorem od samego początku,

ale niestety po pewnym czasie, co jest zrozumiałe,

powiedziała mi, że nie może prowadzić

dalej terapii z moim dzieckiem,

ponieważ cały czas występują

u niego myśli samobójcze.

I niestety jedynym rozwiązaniem

byłoby...

no, byłby pobyt w szpitalu

i zdiagnozowanie, co jest,

czy to jest depresja...

Czyli sytuacja była zbyt poważna?

To znaczy to był jedyny pomysł,

żeby pomóc Wiktorowi na ten moment,

czyli konsultacja psychiatryczna,

z której

skorzystaliśmy w tej samej placówce.

Okazała się oczywiście wielką

pomyłką, bo lekarz

nie potraktował nas

poważnie.

Kiedy Wiktor zakomunikował mu, że chce

być mężczyzną, patrzył się na nas

tak, jakby nas nie rozumiał.

Mówił Wiktorowi, że najpierw

powinien spróbować pieszczot z

mężczyzną, a dopiero potem zastanowić się,

czy chce zmienić płeć, czy nie.

Że od tego powinien zacząć.

W karcie pacjenta

wpisał jako jedną, w zasadzie

chyba jedyną, diagnozę po

pierwszej czy po drugiej wizycie, że

lubi dziewczynki.

Tak brzmiała diagnoza?

Tak, tak. Dokładnie

tak. I przepisał

leki przeciwdepresyjne i

poprosił o kolejną wizytę za

chyba cztery tygodnie.

Czy leki pomogły? Co działo się później?

Nie, leki nie pomogły.

Wiktor cały czas miał

myśli samobójcze. Bardzo źle się czuł.

I na drugiej wizycie

powiedziałam, co mnie

niepokoi i że nie ma dalej poprawy.

I z tego, co pamiętam,

dawka chyba została

troszeczkę zwiększona

przez lekarza.

Było lepiej?

Nie, nie było lepiej, ponieważ w sylwestra

Wiktor, siedząc

w pokoju, podciął sobie

żyły

w nadgarstku.

Pojechaliśmy na zszycie

rany do szpitala

na Saskiej Kępie,

nie pamiętam dokładnie na jakiej ulicy.

I stamtąd został przewieziony

na Żwirki i Wigury do szpitala

psychiatrycznego.

Tam

został przyjęty...

no i

kolejny szpital. Tym razem

powiedziałam sobie, że na pewno nie mogę

zabrać dziecka wtedy, kiedy chcę.

Tylko wiedziałam, że teraz musi zostać

do momentu wypisu.

I liczyłam, że ktoś w końcu zdiagnozuje

moje dziecko, powie mi, co jest,

co robić dalej. Ja mogłam wtedy

spokojnie chodzić do pracy.

Nie martwiłam się,

czy Wiktor sobie coś zrobi.

I codziennie

po pracy jeździłam

do szpitala, żeby porozmawiać z lekarzem.

Oczywiście żadnych lekarzy o tej godzinie nie było, były

same pielęgniarki.

Codziennie pytałam się Wiktora,

czy miał już jakąś konsultację, czy rozmawiał

z psychoterapeutą, i codziennie

mówił mi, że nie.

I przez trzy tygodnie miał dwa razy

rozmowę z doktor prowadzącą

po pięć minut. I pytanie brzmiało, jak się czujesz

i czy masz jeszcze myśli samobójcze.

To była ta rozmowa.

Kiepsko to brzmi.

No... Brzmi to kiepsko,

myślałam, że jeszcze skonsultuję się

przy wypisie, tak? Że porozmawiam, co mam

robić w takich sytuacjach, co mam robić

dalej, co mam robić

w momencie, kiedy dziecko będzie miało z powrotem myśli

samobójcze.

Na pierwszej konsultacji dowiedziałam się,

zapytałam się, czy

dobrym pomysłem jest przeniesienie dziecka w trakcie roku

szkolnego do innej

placówki. Otrzymałam

odpowiedź od doktor prowadzącej

oraz od pani psycholog, że to nie jest dobry

pomysł, że to już jest ósma klasa,

że są

dzieciaki... Uczą się do

egzaminu ósmoklasisty, że nie wiadomo, jak zareaguje

nowa szkoła, że może być gorzej, że to może być

kolejny stres i żeby lepiej

dziecko zostało po prostu w tej placówce.

No i też posłuchałam pani doktor.

Zostawiłam dziecko w tej samej

szkole.

Przy wypisie chciałam się jeszcze dowiedzieć

kilku istotnych rzeczy.

Oczywiście przy wypisie nie było pani doktor.

bo była

na zwolnieniu lekarskim.

Wypis i receptę wręczyła mi

pani pielęgniarka. Na wypisie zobaczyłam,

że dziecko ma

zmienione leki,

w innej dawce. Nie zostałam poinformowana

przez trzy tygodnie,

a sądzę, że powinnam.

No i z tą kartą wyszłam, pojechałam

do domu, zaczęły się ferie,

bo to był wypis...

Wypis był gotowy w piątek, od poniedziałku

zaczynały się ferie zimowe, więc

te dwa tygodnie jeszcze

były okej.

A po tych dwóch tygodniach?

Po dwóch tygodniach

Wiktor wrócił do szkoły dosłownie

na dwa dni.

I dokładnie 14 lutego, kiedy byliśmy umówieni

na kolejną wizytę u...

psychoterapeuty,

czekałam na Wiktora

pod budynkiem i on się nie pojawił.

I zadzwoniła do mnie wtedy mama

Kacpra.

Kacper jest...

był kolegą Wiktora. Poznali się na oddziale właśnie,

w styczniu, na

Żwirkach. Kacper

zadzwonił do mamy tego dnia

i powiedział, że Wiktor jest

w domu, że chce sobie coś zrobić.

I mama Kacpra

I mama Kacpra wybłagała Wiktora, żeby

podał numer do mamy.

On podał numer, ja szybko

przyjechałam do domu...

I tak się dowiedziałaś, że znowu jest niebezpiecznie.

Przyjechałam do domu, roztrzęsiona oczywiście.

Bo przecież dopiero co

moje dziecko zostało wypisane

ze szpitala, tak? Czyli powinno być

w miarę okej.

Pojechaliśmy znowu na

Żwirki i Wigury, na konsultację. Przyjęła nas...

Do tego samego szpitala.

Tak, do tego samego szpitala.

Okazało się, że nie ma miejsc,

w ogóle, w tym szpitalu, i że

mogą z tym...

zapytać w szpitalu oddalonym

o prawie 500 kilometrów

od Warszawy,

czy jest jakieś miejsce.

Tam najprawdopodobniej było jakieś miejsce,

ale po pierwsze Wiktor powiedział, że on

absolutnie nie chce tam jechać, ja też nie miałabym możliwości

jeździć tam codziennie, no bo - niestety -

musiałam pracować.

Musiałam zarabiać na tą całą terapię,

na prywatne wizyty.

Nie mogłam sobie pozwolić na

kolejny urlop, niestety.

I na odwiedzanie dziecka w tej placówce, no bo...

po prostu nie mogłam.

Znowu zgłosiłyśmy się... zgłosiliśmy się

do tej pani psycholog,

do której chodziliśmy.

Czyli tej, do której Wiktor

chodził na samym początku i miał z nią fajną relację, tak?

Tak, bardzo fajną.

Ona była po prostu

w szoku, że Wiktor był tylko 3

tygodnie w szpitalu i że 14 lutego

nie został przyjęty na oddział

z powodu przepełnienia.

Co poleciła?

Po prostu rozłożyła ręce. Powiedziała, że nie wie, jak to

jest możliwe. A tak naprawdę, to była jedyna

osoba, która

jest tylko psychoterapeutą, która

postawiła trafną diagnozę.

Że moje dziecko powinno być w szpitalu.

Później,

po czternastym,

było troszeczkę lepiej.

Wiktor kolegował się z Kacprem.

Spędzali bardzo dużo

czasu ze sobą.

Ja poprosiłam w szkole

o indywidualne nauczanie.

Wiedziałam, że Wiktor niestety

nie będzie już chodził do tej szkoły.

Czyli nauczyciele przychodzili do domu? Tak to wyglądało?

Tak, nauczyciele przychodzili do domu,

niestety nie trwało to długo, bo zaczął się strajk

nauczycieli.

Więc ta praca wyglądała...

to nauczanie wyglądało tak, że

nauczyciele przychodzili

chyba przez pierwszy tydzień,

w kolejnym tygodniu zaczął się strajk

i już nikt nie odwiedzał Wiktora.

Było

chyba w marcu,

nie pamiętam już dokładnie, którego.

Wiktor spóźnił się do

domu, nie odbierał telefonu,

Agnieszka też dzwoniła do Kacpra...

Agnieszka, czyli mama Kacpra.

Mama Kacpra, tak.

Na przemian dzwoniłyśmy do naszych dzieciaków.

Było to już

po 23.00.

Czekałam na

przystanku, myślałam, że

może wysiądą. Okazało się...

że tego dnia

Kacper

próbował...

Wiktor tego dnia chciał

wskoczyć pod metro.

Kacper na szczęście nie doprowadził do takiej sytuacji.

Odwiózł Wiktora do domu...

Czyli powstrzymał go, tak?

Tak, powstrzymał go.

Na drugi dzień znowu pojechałam.

Tym razem do Józefowa, bo tam znowu

był dyżur.

Z Wiktorem, tak?

Tak, z Wiktorem.

Pojechałam do Józefowa, powiedziałam, jaka jest

sytuacja. Dostałam informację od pani

doktor, że tak naprawdę,

to moje dziecko nie ma myśli samobójczych,

tylko miał myśl samobójczą...

Mimo że dzień wcześniej

próbował...

wskoczyć pod pociąg?

Tak, tak. Mimo że było już dwa razy w szpitalu

psychiatrycznym, mówiłam, że bierze leki,

które nie pomagają niestety...

Że chodzi na terapię, że powinien

chodzić na terapię, ale niestety

psychoterapeutka powiedziała, że

nie może prowadzić dłużej terapii, bo dziecko

powinno być pod

opieką lekarzy w szpitalu.

Dostałam

odpowiedź od pani doktor, że

najwyraźniej pani psycholog nie radzi sobie

z prowadzeniem terapii, żebym

poszukała kogoś bardziej kompetentnego,

kto się na tym zna.

I odesłano cię wtedy z kwitkiem.

Tak, odesłano mnie wtedy z kwitkiem.

Miałam napisane na wypisie,

na karcie konsultacyjnej:

"brak zagrożenia życia i zdrowia

pacjenta".

W głowie były inne myśli?

W głowie były inne myśli. Z jednej strony

mój instynkt podpowiadał mi, że jest na pewno

źle, z drugiej, mówi mi to kolejny

lekarz. Że

nie jest tak źle. Że powinien brać

dalej leki, żeby szukać psychoterapeuty.

Że może... naprawdę

sobie ten nie radzi. Wiktor

zakomunikował mi, że nie będzie chodził

do nikogo innego, że ufa tylko i wyłącznie

tej pani psycholog.

Po długiej rozmowie z Wiktorem,

zgodził się

na rozmowę z innym psychoterapeutą.

Musiałam szukać.

Mimo prywatnych

wizyt

udało mi się znaleźć

pewnego psychoterapeutę

w poradni niedaleko

naszego miejsca zamieszkania,

który przyjął

mojego syna, ale

na drugiej konsultacji

Wiktor wyszedł w połowie.

Nie wiedziałam, co się dzieje.

Psychoterapeuta zawołał mnie, poprosił

mnie do gabinetu i powiedział, że

Wiktor odmówił dalszej psychoterapii,

powiedział, że nie czuje

takiej potrzeby, że nie chce, żeby mama

wyrzucała pieniądze w błoto i że

nie potrzebuje tutaj przychodzić.

Więc...

To oznacza, że terapeuta w takiej sytuacji jest bezsilny.

Tak, w takiej sytuacji tak.

Co było dalej?

Mniej więcej dwa lub trzy tygodnie

później, po tym

zdarzeniu,

zadzwonił do mnie

partner

Agnieszki,

że Wiktor jest u nich

na klatce, ma

podcięte gardło

i...

Wezwał już karetkę.

Czyli kolejna próba samobójcza?

Tak, kolejne wołanie o pomoc.

Kolejna próba.

I ty zupełnie bezsilna w tym wszystkim?

Tak. Dostałam informację, że

zostanie przewieziony do szpitala

na Powiślu. Tam też udałam się w taksówce.

Po zszyciu rany

dostaliśmy już skierowanie na papierze

do szpitala psychiatrycznego w Józefowie.

I przetransportowali nas karetką

z Warszawy do...

do Józefowa po raz kolejny.

Wtedy

lekarze musieli przyjąć

Wiktora na oddział?

No wydawało się, że tak. Miałam skierowanie,

dziecko miało podciętą szyję, zszytą,

no i myśli samobójcze.

No niestety po konsultacji

dowiedziałam się, że to nie jest powód

do przyjęcia na oddział.

Za mało, tak?

Za mało, tak.

Lekarz powiedział mi, że

po rozmowie z Wiktorem

dowiedział się, że

mój syn interesuje się

biologią, że wie, gdzie

się zranić, żeby

nie zrobić sobie krzywdy.

Że nie ma myśli samobójczych.

I dał mi dobrą radę, żebym przestała

się trząść nad dzieckiem, żebym zajęła się sobą,

i żebym znalazła sobie jakieś zajęcie, bo

ja niedługo zwariuję i nie będę

silnym rodzicem, który wspiera swoje dziecko.

Mniej więcej użył takich słów.

Godzina 22:40.

Pokazał nam jeszcze ręką, w którą

stronę mamy kierować się

na pociąg,

który zawiezie nas z powrotem do Warszawy.

I kolejna diagnoza: brak zagrożenia życia

i zdrowia pacjenta.

Znowu dostałaś to na piśmie, tak?

Tak, znowu dostałam tak na piśmie.

Nie dostałam informacji tego dnia, że

oddział jest przepełniony.

Nie było w ogóle...

Nikt mi nic takiego nie powiedział. A nawet gdyby powiedział,

to lekarz powinien zrobić wszystko, żeby

znaleźć najbliższą placówkę, tak? Żeby

przewieźć Wiktora,

bo moim zdaniem był już w takim stanie...

Zresztą...

Podcięte gardło moim zdaniem

jest bardzo poważne.

To bardzo poważna sprawa i...

Byłam pewna, że tego dnia Wiktor zostanie

przyjęty na oddział, mimo tych panujących

warunków.

Bałaś się wracać do domu?

Tak. Bałam się.

Bałam się. Bałam się za każdym razem, gdy wchodziłam

do pracy.

Za każdym razem, gdy

zamykałam drzwi, wykonywałam

do Wiktora

co najmniej 40 telefonów.

W ciągu dnia?

W ciągu dnia. W ciągu 8 godzin,

tak naprawdę.

I co? Sprawdzałaś, tak?

Czy wszystko okej?

Sprawdzałam, czy wszystko jest okej. Czy wyłączyłam żelazko,


„Czuję wielki żal. Do nauczycieli, lekarzy, do całego społeczeństwa” (2)

Moja mama nie wypowiadała się na ten

temat, powiedziała, że zobaczymy, może

to się zmieni. Podeszła do tego tak,

no, sceptycznie.

Najbliżsi mówili ci:

"nie pozwalaj jej

się zmienić".

A ty nie miałaś takich myśli, żeby

jakoś próbować wpłynąć na to? Czy już

wtedy wiedziałaś, że to nie ma sensu?

Ja zaczęłam o tym jeszcze bardziej

czytać. Zaczęłam wgłębiać

się w to, zaczęłam szukać po grupach

dzieci

transpłciowych.

I wiem, że...

jedyną...

jedyne, co mogłam wtedy zrobić, to wspierać.

Nie negować, nie

krytykować, nie mówić,

że pewnie przejdzie, tylko po prostu wspierać

w danym momencie. I szukać dobrych

specjalistów, którzy się na tym znają,

którzy pracują z tymi dzieciakami.

Okej. Wiktor

wraca do szkoły. Jak ten

powrót wygląda?

Po tej zmianie?

Tak.

Cała klasa zaczęła się od razu śmiać. Oprócz

przyjaciółki.

Żaden nauczyciel po tej zmianie nie

zapytał się Wiktora,

jak ma się do niego zwracać. Cały czas

była Wiktorią w dzienniku i cały czas

tak była wyczytywana. Przy każdej

lekcji. Za każdym razem,

jak Wiktor przy odpowiedzi bądź

przy jakimkolwiek pytaniu mówił

o sobie w formie męskiej, cała klasa

zaczynała się śmiać, a nauczyciel w ogóle nie reagował.

Po kilku tygodniach

Wiktor powiedział, że on już nie chce chodzić do tej szkoły.

Powiedział, że ma myśli samobójcze

i wtedy

na szybko zaczęłam szukać prywatnie

psychoterapeuty.

Znalazłam bardzo dobrą

panią, która złapała

świetny kontakt z Wiktorem od samego początku,

ale niestety po pewnym czasie, co jest zrozumiałe,

powiedziała mi, że nie może prowadzić

dalej terapii z moim dzieckiem,

ponieważ cały czas występują

u niego myśli samobójcze.

I niestety jedynym rozwiązaniem

byłoby...

no, byłby pobyt w szpitalu

i zdiagnozowanie, co jest,

czy to jest depresja...

Czyli sytuacja była zbyt poważna?

To znaczy to był jedyny pomysł,

żeby pomóc Wiktorowi na ten moment,

czyli konsultacja psychiatryczna,

z której

skorzystaliśmy w tej samej placówce.

Okazała się oczywiście wielką

pomyłką, bo lekarz

nie potraktował nas

poważnie.

Kiedy Wiktor zakomunikował mu, że chce

być mężczyzną, patrzył się na nas

tak, jakby nas nie rozumiał.

Mówił Wiktorowi, że najpierw

powinien spróbować pieszczot z

mężczyzną, a dopiero potem zastanowić się,

czy chce zmienić płeć, czy nie.

Że od tego powinien zacząć.

W karcie pacjenta

wpisał jako jedną, w zasadzie

chyba jedyną, diagnozę po

pierwszej czy po drugiej wizycie, że

lubi dziewczynki.

Tak brzmiała diagnoza?

Tak, tak. Dokładnie

tak. I przepisał

leki przeciwdepresyjne i

poprosił o kolejną wizytę za

chyba cztery tygodnie.

Czy leki pomogły? Co działo się później?

Nie, leki nie pomogły.

Wiktor cały czas miał

myśli samobójcze. Bardzo źle się czuł.

I na drugiej wizycie

powiedziałam, co mnie

niepokoi i że nie ma dalej poprawy.

I z tego, co pamiętam,

dawka chyba została

troszeczkę zwiększona

przez lekarza.

Było lepiej?

Nie, nie było lepiej, ponieważ w sylwestra

Wiktor, siedząc

w pokoju, podciął sobie

żyły

w nadgarstku.

Pojechaliśmy na zszycie

rany do szpitala

na Saskiej Kępie,

nie pamiętam dokładnie na jakiej ulicy.

I stamtąd został przewieziony

na Żwirki i Wigury do szpitala

psychiatrycznego.

Tam

został przyjęty...

no i

kolejny szpital. Tym razem

powiedziałam sobie, że na pewno nie mogę

zabrać dziecka wtedy, kiedy chcę.

Tylko wiedziałam, że teraz musi zostać

do momentu wypisu.

I liczyłam, że ktoś w końcu zdiagnozuje

moje dziecko, powie mi, co jest,

co robić dalej. Ja mogłam wtedy

spokojnie chodzić do pracy.

Nie martwiłam się,

czy Wiktor sobie coś zrobi.

I codziennie

po pracy jeździłam

do szpitala, żeby porozmawiać z lekarzem.

Oczywiście żadnych lekarzy o tej godzinie nie było, były

same pielęgniarki.

Codziennie pytałam się Wiktora,

czy miał już jakąś konsultację, czy rozmawiał

z psychoterapeutą, i codziennie

mówił mi, że nie.

I przez trzy tygodnie miał dwa razy

rozmowę z doktor prowadzącą

po pięć minut. I pytanie brzmiało, jak się czujesz

i czy masz jeszcze myśli samobójcze.

To była ta rozmowa.

Kiepsko to brzmi.

No... Brzmi to kiepsko,

myślałam, że jeszcze skonsultuję się

przy wypisie, tak? Że porozmawiam, co mam

robić w takich sytuacjach, co mam robić

dalej, co mam robić

w momencie, kiedy dziecko będzie miało z powrotem myśli

samobójcze.

Na pierwszej konsultacji dowiedziałam się,

zapytałam się, czy

dobrym pomysłem jest przeniesienie dziecka w trakcie roku

szkolnego do innej

placówki. Otrzymałam

odpowiedź od doktor prowadzącej

oraz od pani psycholog, że to nie jest dobry

pomysł, że to już jest ósma klasa,

że są

dzieciaki... Uczą się do

egzaminu ósmoklasisty, że nie wiadomo, jak zareaguje

nowa szkoła, że może być gorzej, że to może być

kolejny stres i żeby lepiej

dziecko zostało po prostu w tej placówce.

No i też posłuchałam pani doktor.

Zostawiłam dziecko w tej samej

szkole.

Przy wypisie chciałam się jeszcze dowiedzieć

kilku istotnych rzeczy.

Oczywiście przy wypisie nie było pani doktor.

bo była

na zwolnieniu lekarskim.

Wypis i receptę wręczyła mi

pani pielęgniarka. Na wypisie zobaczyłam,

że dziecko ma

zmienione leki,

w innej dawce. Nie zostałam poinformowana

przez trzy tygodnie,

a sądzę, że powinnam.

No i z tą kartą wyszłam, pojechałam

do domu, zaczęły się ferie,

bo to był wypis...

Wypis był gotowy w piątek, od poniedziałku

zaczynały się ferie zimowe, więc

te dwa tygodnie jeszcze

były okej.

A po tych dwóch tygodniach?

Po dwóch tygodniach

Wiktor wrócił do szkoły dosłownie

na dwa dni.

I dokładnie 14 lutego, kiedy byliśmy umówieni

na kolejną wizytę u...

psychoterapeuty,

czekałam na Wiktora

pod budynkiem i on się nie pojawił.

I zadzwoniła do mnie wtedy mama

Kacpra.

Kacper jest...

był kolegą Wiktora. Poznali się na oddziale właśnie,

w styczniu, na

Żwirkach. Kacper

zadzwonił do mamy tego dnia

i powiedział, że Wiktor jest

w domu, że chce sobie coś zrobić.

I mama Kacpra

I mama Kacpra wybłagała Wiktora, żeby

podał numer do mamy.

On podał numer, ja szybko

przyjechałam do domu...

I tak się dowiedziałaś, że znowu jest niebezpiecznie.

Przyjechałam do domu, roztrzęsiona oczywiście.

Bo przecież dopiero co

moje dziecko zostało wypisane

ze szpitala, tak? Czyli powinno być

w miarę okej.

Pojechaliśmy znowu na

Żwirki i Wigury, na konsultację. Przyjęła nas...

Do tego samego szpitala.

Tak, do tego samego szpitala.

Okazało się, że nie ma miejsc,

w ogóle, w tym szpitalu, i że

mogą z tym...

zapytać w szpitalu oddalonym

o prawie 500 kilometrów

od Warszawy,

czy jest jakieś miejsce.

Tam najprawdopodobniej było jakieś miejsce,

ale po pierwsze Wiktor powiedział, że on

absolutnie nie chce tam jechać, ja też nie miałabym możliwości

jeździć tam codziennie, no bo - niestety -

musiałam pracować.

Musiałam zarabiać na tą całą terapię,

na prywatne wizyty.

Nie mogłam sobie pozwolić na

kolejny urlop, niestety.

I na odwiedzanie dziecka w tej placówce, no bo...

po prostu nie mogłam.

Znowu zgłosiłyśmy się... zgłosiliśmy się

do tej pani psycholog,

do której chodziliśmy.

Czyli tej, do której Wiktor

chodził na samym początku i miał z nią fajną relację, tak?

Tak, bardzo fajną.

Ona była po prostu

w szoku, że Wiktor był tylko 3

tygodnie w szpitalu i że 14 lutego

nie został przyjęty na oddział

z powodu przepełnienia.

Co poleciła?

Po prostu rozłożyła ręce. Powiedziała, że nie wie, jak to

jest możliwe. A tak naprawdę, to była jedyna

osoba, która

jest tylko psychoterapeutą, która

postawiła trafną diagnozę.

Że moje dziecko powinno być w szpitalu.

Później,

po czternastym,

było troszeczkę lepiej.

Wiktor kolegował się z Kacprem.

Spędzali bardzo dużo

czasu ze sobą.

Ja poprosiłam w szkole

o indywidualne nauczanie.

Wiedziałam, że Wiktor niestety

nie będzie już chodził do tej szkoły.

Czyli nauczyciele przychodzili do domu? Tak to wyglądało?

Tak, nauczyciele przychodzili do domu,

niestety nie trwało to długo, bo zaczął się strajk

nauczycieli.

Więc ta praca wyglądała...

to nauczanie wyglądało tak, że

nauczyciele przychodzili

chyba przez pierwszy tydzień,

w kolejnym tygodniu zaczął się strajk

i już nikt nie odwiedzał Wiktora.

Było

chyba w marcu,

nie pamiętam już dokładnie, którego.

Wiktor spóźnił się do

domu, nie odbierał telefonu,

Agnieszka też dzwoniła do Kacpra...

Agnieszka, czyli mama Kacpra.

Mama Kacpra, tak.

Na przemian dzwoniłyśmy do naszych dzieciaków.

Było to już

po 23.00.

Czekałam na

przystanku, myślałam, że

może wysiądą. Okazało się...

że tego dnia

Kacper

próbował...

Wiktor tego dnia chciał

wskoczyć pod metro.

Kacper na szczęście nie doprowadził do takiej sytuacji.

Odwiózł Wiktora do domu...

Czyli powstrzymał go, tak?

Tak, powstrzymał go.

Na drugi dzień znowu pojechałam.

Tym razem do Józefowa, bo tam znowu

był dyżur.

Z Wiktorem, tak?

Tak, z Wiktorem.

Pojechałam do Józefowa, powiedziałam, jaka jest

sytuacja. Dostałam informację od pani

doktor, że tak naprawdę,

to moje dziecko nie ma myśli samobójczych,

tylko miał myśl samobójczą...

Mimo że dzień wcześniej

próbował...

wskoczyć pod pociąg?

Tak, tak. Mimo że było już dwa razy w szpitalu

psychiatrycznym, mówiłam, że bierze leki,

które nie pomagają niestety...

Że chodzi na terapię, że powinien

chodzić na terapię, ale niestety

psychoterapeutka powiedziała, że

nie może prowadzić dłużej terapii, bo dziecko

powinno być pod

opieką lekarzy w szpitalu.

Dostałam

odpowiedź od pani doktor, że

najwyraźniej pani psycholog nie radzi sobie

z prowadzeniem terapii, żebym

poszukała kogoś bardziej kompetentnego,

kto się na tym zna.

I odesłano cię wtedy z kwitkiem.

Tak, odesłano mnie wtedy z kwitkiem.

Miałam napisane na wypisie,

na karcie konsultacyjnej:

"brak zagrożenia życia i zdrowia

pacjenta".

W głowie były inne myśli?

W głowie były inne myśli. Z jednej strony

mój instynkt podpowiadał mi, że jest na pewno

źle, z drugiej, mówi mi to kolejny

lekarz. Że

nie jest tak źle. Że powinien brać

dalej leki, żeby szukać psychoterapeuty.

Że może... naprawdę

sobie ten nie radzi. Wiktor

zakomunikował mi, że nie będzie chodził

do nikogo innego, że ufa tylko i wyłącznie

tej pani psycholog.

Po długiej rozmowie z Wiktorem,

zgodził się

na rozmowę z innym psychoterapeutą.

Musiałam szukać.

Mimo prywatnych

wizyt

udało mi się znaleźć

pewnego psychoterapeutę

w poradni niedaleko

naszego miejsca zamieszkania,

który przyjął

mojego syna, ale

na drugiej konsultacji

Wiktor wyszedł w połowie.

Nie wiedziałam, co się dzieje.

Psychoterapeuta zawołał mnie, poprosił

mnie do gabinetu i powiedział, że

Wiktor odmówił dalszej psychoterapii,

powiedział, że nie czuje

takiej potrzeby, że nie chce, żeby mama

wyrzucała pieniądze w błoto i że

nie potrzebuje tutaj przychodzić.

Więc...

To oznacza, że terapeuta w takiej sytuacji jest bezsilny.

Tak, w takiej sytuacji tak.

Co było dalej?

Mniej więcej dwa lub trzy tygodnie

później, po tym

zdarzeniu,

zadzwonił do mnie

partner

Agnieszki,

że Wiktor jest u nich

na klatce, ma

podcięte gardło

i...

Wezwał już karetkę.

Czyli kolejna próba samobójcza?

Tak, kolejne wołanie o pomoc.

Kolejna próba.

I ty zupełnie bezsilna w tym wszystkim?

Tak. Dostałam informację, że

zostanie przewieziony do szpitala

na Powiślu. Tam też udałam się w taksówce.

Po zszyciu rany

dostaliśmy już skierowanie na papierze

do szpitala psychiatrycznego w Józefowie.

I przetransportowali nas karetką

z Warszawy do...

do Józefowa po raz kolejny.

Wtedy

lekarze musieli przyjąć

Wiktora na oddział?

No wydawało się, że tak. Miałam skierowanie,

dziecko miało podciętą szyję, zszytą,

no i myśli samobójcze.

No niestety po konsultacji

dowiedziałam się, że to nie jest powód

do przyjęcia na oddział.

Za mało, tak?

Za mało, tak.

Lekarz powiedział mi, że

po rozmowie z Wiktorem

dowiedział się, że

mój syn interesuje się

biologią, że wie, gdzie

się zranić, żeby

nie zrobić sobie krzywdy.

Że nie ma myśli samobójczych.

I dał mi dobrą radę, żebym przestała

się trząść nad dzieckiem, żebym zajęła się sobą,

i żebym znalazła sobie jakieś zajęcie, bo

ja niedługo zwariuję i nie będę

silnym rodzicem, który wspiera swoje dziecko.

Mniej więcej użył takich słów.

Godzina 22:40.

Pokazał nam jeszcze ręką, w którą

stronę mamy kierować się

na pociąg,

który zawiezie nas z powrotem do Warszawy.

I kolejna diagnoza: brak zagrożenia życia

i zdrowia pacjenta.

Znowu dostałaś to na piśmie, tak?

Tak, znowu dostałam tak na piśmie.

Nie dostałam informacji tego dnia, że

oddział jest przepełniony.

Nie było w ogóle...

Nikt mi nic takiego nie powiedział. A nawet gdyby powiedział,

to lekarz powinien zrobić wszystko, żeby

znaleźć najbliższą placówkę, tak? Żeby

przewieźć Wiktora,

bo moim zdaniem był już w takim stanie...

Zresztą...

Podcięte gardło moim zdaniem

jest bardzo poważne.

To bardzo poważna sprawa i...

Byłam pewna, że tego dnia Wiktor zostanie

przyjęty na oddział, mimo tych panujących

warunków.

Bałaś się wracać do domu?

Tak. Bałam się.

Bałam się. Bałam się za każdym razem, gdy wchodziłam

do pracy.

Za każdym razem, gdy

zamykałam drzwi, wykonywałam

do Wiktora

co najmniej 40 telefonów.

W ciągu dnia?

W ciągu dnia. W ciągu 8 godzin,

tak naprawdę.

I co? Sprawdzałaś, tak?

Czy wszystko okej?

Sprawdzałam, czy wszystko jest okej. Czy wyłączyłam żelazko,