×

Usamos cookies para ayudar a mejorar LingQ. Al visitar este sitio, aceptas nuestras politicas de cookie.


image

7 metrów pod ziemią, „Czuję wielki żal. Do nauczycieli, lekarzy, do całego społeczeństwa” (1)

„Czuję wielki żal. Do nauczycieli, lekarzy, do całego społeczeństwa” (1)

Sala, na której miało leżeć moje dziecko,

wyglądała dosłownie jak z horroru.

Cały czas strach,

lęk,

pytanie o pomoc, odbijanie się

od szpitala do szpitala

i kolejna diagnoza: brak zagrożenia

życia i zdrowia pacjenta.

Ja już wtedy wiedziałam, że coś się stało.

Byłam przekonana, że moje dziecko

po prostu skoczyło pod pociąg.

17 kwietnia zeszłego roku

Twoje nastoletnie dziecko

wskoczyło pod

koła pociągu.

Wiktor

z połamanym kręgosłupem, miednicą,

żuchwą

przez dwa kolejne dni walczył o życie,

ale niestety ta walka zakończyła się

niepowodzeniem.

O tym wypadku informowały media,

później odnosili się do niego

publicyści, dziennikarze,

komentatorzy, także politycy.

Jak ty to wszystko przeżyłaś?

Przez pierwszy okres

byłam...

brałam leki.

Bardzo silne. Przez kilka tygodni, więc

tak naprawdę przez pierwsze osiem tygodni

niewiele pamiętam.

Pamiętam dosłownie urywki

- od momentu wypadku do...

przez kolejne dwa miesiące.

Później niestety

trzeba było wrócić do rzeczywistości.

Odstawić leki, poradzić sobie

z tym.

Wróciłam do pracy od razu. Czyli

najszybciej jak tylko mogłam. Żeby zająć

sobie głowę, żeby po prostu nie zwariować.

Było mi bardzo

ciężko.

Czułam wielki żal. Do wszystkich

tak naprawdę.

Do nauczycieli w szkole, którzy nie reagowali

na moje prośby.

Że coś dzieje się z moim

dzieckiem niedobrego.

Że dokuczają mu w klasie,

że jest wyśmiewany.

Oczywiście nauczyciele

z jednej strony

mówili, że nie widzą nic,

a z drugiej strony

mówili, że "oni porozmawiają na godzinie

wychowawczej albo...

że porozmawiają z uczniami,

zapytają się, co się dzieje.

Oczywiście nikt nic nie widział,

nikt nic nie słyszał, wszystko jest

w porządku. Że może

Wiktor wyolbrzymia.

No ale rozmowy niby zostały

przeprowadzone z dzieciakami,

miała być poprawa, której oczywiście

nie było widać.

Oczywiście mam żal nie tylko do klasy i do nauczycieli,

ale też do całego społeczeństwa.

Wiktor już w tym wieku też korzystał

z internetu i też

czytał

różne obraźliwe komentarze

na osoby LGBT.

Czytał wszystkie artykuły,

czytał...

no po prostu

wszystko, co jest z tym związane.

Wiedział, że

w tym kraju niestety nie jest łatwo

być osobą transpłciową. Mówił

mi o tym tak naprawdę otwarcie.

Nawet po jakimś czasie

mieliśmy pomysł,

że gdy Wiktor skończy liceum,

na studia będzie mógł

wyjechać do Anglii. Tam,

gdzie mieszka moja rodzina. Że tam będzie...

Że być może tam będzie lepiej, tak?

Tak, że być może tam będzie lepiej.

Zdaję sobie sprawę, że odpowiedź

na pytanie o to, dlaczego Wiktor

popełnił samobójstwo,

jest bardzo złożone i skomplikowane,

dlatego może zacznijmy

od początku.

Kiedy ty po raz pierwszy zauważyłaś,

że Wiktor ma jakiegoś rodzaju

problem? Że jest kłopot?

To było w siódmej klasie, kiedy

Wiktor musiał zmienić szkołę,

ponieważ po reformie nie mógł zostać

w swojej placówce,

więc znalazłam szkołę jak najbliżej

domu.

Czyli idąc do siódmej klasy,

szedł do nowej szkoły, zmienił placówkę.

Tak. W klasie niestety nie znał

nikogo. Nikogo ze starej szkoły nie było

w tej klasie, więc nawet nie miał się z kim od początku

zaprzyjaźnić.

Klasa była zgrana. Większość uczniów

chodziła do tej klasy od pierwszej klasy

szkoły podstawowej.

Czyli on dołączył jakby do nich.

Tak, dołączył do nich. Niestety miał tylko

i wyłącznie jedną koleżankę.

Chociaż może "stety", bo to była jedyna osoba,

która była tak naprawdę przyjazna i pomocna

Wiktorowi od samego początku, nawet

po tej całej zmianie.

I na samym początku...

Chociaż przez pierwsze półrocze

było jeszcze w miarę jako tako, choć nikt nie odzywał

się do Wiktora poza tą jedną koleżanką.

Później zaczęło się dokuczanie.

Na początku...

słowa typu "mangozjebie",

Wiktor interesował się mangą,

lubił bardzo

rysować te postacie. Na przerwie

zamiast nagrywać

głupie filmiki z klasą i wygłupiać się,

on po prostu albo rysował, albo czytał książki.

No i chyba był świetnym

tematem do drwin.

Od razu wszyscy

zaczęli mu dokuczać, wyzywać go.

Na początku jeszcze mi nie mówił o tym

wprost.

Ale w czerwcu, pod koniec szóstej

klasy, dostałam

telefon ze szkoły od pani

psycholog. Poprosiła mnie,

abym przyjechała jak najszybciej, chce ze mną

porozmawiać.

Przyjechałam na wizytę

i pani

pedagog powiedziała, że

Wiktor, wtedy jeszcze Wiktoria,

ma myśli samobójcze i dowiedziała się

od koleżanki z klasy.

Wiktor powiedział, że

jak wróci i mamy jeszcze nie będzie, to

chce popełnić samobójstwo w domu.

Koleżanka poinformowała

wychowawcę

i wychowawca powiadomił psychologa szkolnego.

Psycholog poinformował ciebie.

Tak.

I ty dostajesz taką informację. I...

jak to przyjęłaś wtedy, w tamtym czasie?

Byłam w szoku.

Ty wiedziałaś wcześniej, że cokolwiek jest niepokojącego?

Nie. Aż tak nie.

Czyli to był taki pierwszy moment...

Tak. Widziałam, że Wiktor jest smutny, wiedziałam, że nie ma przyjaciół, myślałam, że ta jedyna

koleżanka, nie wiem, zrekompensuje każdy

dzień samotności w tej szkole.

W momencie kiedy koleżanka była chora,

zdarzały się takie sytuacje, to Wiktor siedział

sam na korytarzu.

No informacja o myślach samobójczych

była dla mnie wielkim szokiem.

Zapytałam się od razu, co ja mogę zrobić w takiej sytuacji.

Wiedziałam, że muszę

zasięgnąć porady specjalisty.

Dowiedziałam się wtedy od Wiktora,

że od dłuższego czasu ma takie myśli, tylko

dopiero teraz odważył się

powiedzieć o tym.

I dostałam informację

o... ostrym dyżurze

w Józefowie. Że tam mogę pojechać,

skonsultować dziecko i w razie

potrzeby będzie ono tam mogło zostać.

W Józefowie. Co tam jest?

W Józefowie jest szpital psychiatryczny dla dzieci

i młodzieży.

Akurat to była środa i tam był

ostry dyżur. I tam tylko mogłam się udać.

Pojechaliście tam?

Tak, pojechaliśmy tam od razu

w zasadzie po wyjściu ze szkoły.

Najpierw czekaliśmy w Józefowie na

konsultację

trzy lub cztery godziny.

Z jaką nadzieją ty tam pojechałaś?

Z nadzieją tak naprawdę głupią,

bo myślałam, że po pierwszej konsultacji

dostanę od razu recepty, co

dolega mojemu dziecku i jak mogę mu pomóc.

Gdy lekarz, po rozmowie, najpierw z Wiktorem,

później ze mną, stwierdził, że

chce zostawić dziecko pod obserwacją,

było dla mnie

wielkim szokiem, ale jednocześnie nadzieją, że

jest to konieczne,

że być może poleży kilka dni,

będę wiedziała, jak pomóc

mojemu dziecku i będę mogła działać.

Gdy poszłam na górę, żeby przygotować moje dziecko,

czyli zabrać wszystkie

sznurówki, podpisać wszystkie

dokumenty,

jak zobaczyłam stan tego oddziału...

Ja myślałam, że...

Ja byłam po prostu w szoku. Ja nie sądziłam,

że takie miejsca w

XXI wieku w Europie

jeszcze działają.

Czy możesz to opisać?

Co zobaczyłaś?

Sala,

na której miało leżeć moje

dziecko,

wyglądała dosłownie jak z horroru.

Ściany były

pomazane, w zasadzie chyba nie było żadnego wolnego

miejsca, żeby cokolwiek jeszcze dopisać.

Były wymazane flamastrami,

były wymazane krwią,

były wulgarne napisy,

napisy o

śmierci, że "nie chce

mi się żyć".

Oprócz tych napisów były wymalowane

na ścianach genitalia,

przeróżne przekleństwa,

kraty w oknach, co jest

z jednej strony zrozumiałe

w takim miejscu.

Stare łóżka, brudne materace,

pościel...

Nawet nie wiedziałam, czy ta

pościel jest już

po jakimś dziecku, czy ona jest po prostu

ze starości w takim stanie.

Szafki

w stanie

tylko i wyłącznie do wyrzucenia. Wystające

gwoździe, oberwane szafki,

brud na parapecie.

Wystające gwoździe. W tych szafkach?

Wystające gwoździe w tych szafkach, tak.

Łózko było brudne.

Poprosiłam męża, żeby przyniósł mi z samochodu

mokre chusteczki. Jak zaczęłam to wszystko wycierać,

to po prostu te

chusteczki były całe czarne, tak jakby nigdy

nikt nie sprzątał od momentu powstania tej

placówki.

Pamiętam, jak poprosiliśmy o inny pokój,

a pielęgniarka zaśmiała się

nam się w twarz i powiedziała: "jaki

inny pokój? Tu wszystkie pokoje tak

wyglądają, czego pani oczekuje?".

Byłam w...

byłam po prostu w szoku, ale wiedziałam, że

być może to jest jedyne miejsce, które

pomoże mojemu dziecku.

Zostawiłam dziecko w szpitalu, pojechałam

do domu, wzięłam kilka dni

wolnego, od razu zaznaczyłam, że nie wiem, kiedy przyjadę,

bo codziennie muszę tutaj

przyjeżdżać w odwiedziny.

Codziennie starałam się dodzwonić,

zapytać się, czy ktoś już z dzieckiem rozmawiał, kiedy

mogę umówić się z lekarzem na jakąś

konsultację.

Albo nie odbierali ode mnie telefonów, albo mówili,

że jeszcze lekarza nie ma, albo że był

i już go nie ma, i w zasadzie

moje codzienne wizyty

w tym szpitalu

odbywały się tylko i wyłącznie z pielęgniarkami.

Cały czas poszukiwałam lekarza,

nie wiedziałam, kto jest lekarzem prowadzącym,

po kilku dniach.

I Wiktor powiedział

mi po czterech dniach,

że chciałby wyjść z tego szpitala, że nie

czuje się tutaj dobrze.

I powiedział mi, że będzie chodził na psychoterapię.

Bardzo chciałam zabrać dziecko

z tego miejsca.

Ale stwierdziłam, że sama nie

mogę podjąć tej decyzji, więc

chciałam porozmawiać z lekarzem, który był obecnie

na dyżurze, żeby to on podjął ostateczną decyzję,

chciałam to z nim skonsultować.

Jasne.

Znalazłam lekarza, powiedziałam, jaka jest sytuacja,

zapytałam się, czy może porozmawiać z moim

dzieckiem, bo wiem, że to od niego zależy decyzja,

czy może wyjść, czy nie.

Powiedział, że porozmawia, jeszcze wtedy,

z Wiktorią.

Czekałam 40 minut.

Czy 30, już dokładnie

nie pamiętam. Po czym wyszedł,

powiedział, że mogę zabrać do domu,

że mogę zabrać dziecko do domu,

że

Wiktor nie ma już myśli samobójczych,

przynajmniej na tę chwilę,

gdyby coś się działo,

no powinnam jeszcze raz po prostu przyjechać do szpitala.

Poczułaś się uspokojona

wtedy? Odetchnęłaś z ulgą?

Wtedy tak. Bo wtedy myślałam, że sama,

prywatnie poszukam

dobrych lekarzy, dobrych specjalistów.

Myślałam, że jakoś wyjdziemy z tego.

Wróciliście do domu.

Wróciliśmy do domu,

zaraz było zakończenie roku szkolnego,

Wiktor już nie chodził wtedy do szkoły.

I te wakacje przebiegły

nawet spokojnie.

W sierpniu byliśmy nad morzem,

nad morzem Wiktor

poprosił mnie o spacer, chciał mi wyznać

pewną rzecz, o której chciał mi

powiedzieć już jakiś czas temu.

Powiedział, że podjął decyzję

o zmianie płci.

Czyli to był pierwszy moment...

Tak, to był pierwszy

moment, kiedy Wiktor zakomunikował mi

o tym jak się czuje, kim chce być

i co chce zrobić.

Do tamtej pory ty patrzyłaś na Wiktora

jako na córkę?

Jako na Wiktorię, tak. I wtedy Wiktor poprosił

mnie, abym zwracała się do niego... czy mogę

się do niego zwracać

"Wiktor".

Jak ty to przyjęłaś?

Wyobrażam sobie, że dla rodzica to nie jest łatwa sytuacja.

To było ogromne zaskoczenie.

Z jednej strony myślałam, że może to taki

wiek, że może to przejdzie.

Ale wiedziałam, że póki

Wiktor chciałby, żebym mówiła do niego "Wiktor",

to powinnam

akceptować wszystkie jego decyzje,

wszystkie jego prośby

i...

No i powiedziałam

Wiktorowi, że jestem w szoku,

że na pewno będę go wspierać,

ale żeby nie obrażał się na mnie,

gdy jeszcze czasami zapomnę formy

męskiej. Wiktor powiedział: "mamo, ja rozumiem,

potrzebujemy czasu".

No i z takim nowym doświadczeniem

wróciliśmy do Warszawy po wakacjach.

Było ci ciężko?

z tą sytuacją nową?

Wtedy jeszcze nie.

Ciężko mi było dopiero

w październiku, kiedy

Wiktor zakomunikował mi, że bardzo chciałby

zmienić swój wygląd, że źle się czuje

w wyglądzie

dziewczynki. Poprosił

mnie, żebym kupiła,

wymieniła całą szafę na męską.

Pojechaliśmy wtedy po zakupy.

Wymienił sobie całą garderobę,

począwszy od kurtek po

bieliznę, buty, spodnie,

bluzy. Wszystko.

Na końcu poprosił mnie o

pieniądze na fryzjera, chciał obciąć włosy,

pomalować na inny kolor.

No i tak też się stało

w listopadzie.

Czyli właściwie jednego dnia całkowicie

zmienił swój wygląd.

Tak.

Powiedziałaś, że to wtedy było ci najciężej.

Dlaczego wtedy?

Poczułam strach.

Wiedziałam, że społeczeństwo i klasa na pewno nie zaakceptuje

takiego wyglądu.

Bałaś się powrotu do szkoły, tak?

Bałam się, tak. Bałam się

powrotu do szkoły.

Rozmawiałam z Wiktorem, że mimo tej

decyzji, że bardzo go wspieram,

że jestem pełna podziwu, że mimo braku akceptacji

w klasie,

ma tę siłę i taką wolę zmiany tego wszystkiego.

Że nie boi... Na pewno się bał.

Chociaż twierdził, że nie.

Powiedziałam, że zawsze, jeżeli będzie miał jakiś problem,

może do mnie przyjść, porozmawiać.

Poprosiłam, żeby mi dał znać, jak zareagowali

nauczyciele, czy bardziej nie dokuczają

mu w klasie czy w szkole.

No niestety okazało się, że jest

coraz gorzej. Choć Wiktor na początku

nie chciał mi tego mówić, że jest gorzej.

Żebym się po prostu nie martwiła.

A zanim zapytam, jak wyglądał ten

powrót do szkoły. Powiedz, jak

najbliżsi to przyjęli? Jak

ojciec Wiktora, jak

dziadkowie być może, jak sąsiedzi?

No bo to były te pierwsze konfrontacje.

Akurat z sąsiadami mam najmniejszy

kontakt, bo poza "dzień dobry" nikt

nie utrzymuje ze sobą kontaktu.

Ojciec Wiktora

napisał mi w wiadomości prywatnej, że

"chyba ją popierdoliło".

Po czym się już więcej nie odezwał do mnie.

Moja babcia niestety

też nie zaakceptowała tego.

Kazała mi

zabronić jej zmiany tego wyglądu

i mówienia do siebie w formie

męskiej.


„Czuję wielki żal. Do nauczycieli, lekarzy, do całego społeczeństwa” (1) "I feel great regret. To teachers, to doctors, to society as a whole" (1). "Siento un gran pesar. Por los profesores, por los médicos, por toda la sociedad" (1)

Sala, na której miało leżeć moje dziecko,

wyglądała dosłownie jak z horroru.

Cały czas strach,

lęk,

pytanie o pomoc, odbijanie się

od szpitala do szpitala

i kolejna diagnoza: brak zagrożenia

życia i zdrowia pacjenta.

Ja już wtedy wiedziałam, że coś się stało.

Byłam przekonana, że moje dziecko

po prostu skoczyło pod pociąg.

17 kwietnia zeszłego roku

Twoje nastoletnie dziecko

wskoczyło pod

koła pociągu.

Wiktor

z połamanym kręgosłupem, miednicą,

żuchwą

przez dwa kolejne dni walczył o życie,

ale niestety ta walka zakończyła się

niepowodzeniem.

O tym wypadku informowały media,

później odnosili się do niego

publicyści, dziennikarze,

komentatorzy, także politycy.

Jak ty to wszystko przeżyłaś?

Przez pierwszy okres

byłam...

brałam leki.

Bardzo silne. Przez kilka tygodni, więc

tak naprawdę przez pierwsze osiem tygodni

niewiele pamiętam.

Pamiętam dosłownie urywki

- od momentu wypadku do...

przez kolejne dwa miesiące.

Później niestety

trzeba było wrócić do rzeczywistości.

Odstawić leki, poradzić sobie

z tym.

Wróciłam do pracy od razu. Czyli

najszybciej jak tylko mogłam. Żeby zająć

sobie głowę, żeby po prostu nie zwariować.

Było mi bardzo

ciężko.

Czułam wielki żal. Do wszystkich

tak naprawdę.

Do nauczycieli w szkole, którzy nie reagowali

na moje prośby.

Że coś dzieje się z moim

dzieckiem niedobrego.

Że dokuczają mu w klasie,

że jest wyśmiewany.

Oczywiście nauczyciele

z jednej strony

mówili, że nie widzą nic,

a z drugiej strony

mówili, że "oni porozmawiają na godzinie

wychowawczej albo...

że porozmawiają z uczniami,

zapytają się, co się dzieje.

Oczywiście nikt nic nie widział,

nikt nic nie słyszał, wszystko jest

w porządku. Że może

Wiktor wyolbrzymia.

No ale rozmowy niby zostały

przeprowadzone z dzieciakami,

miała być poprawa, której oczywiście

nie było widać.

Oczywiście mam żal nie tylko do klasy i do nauczycieli,

ale też do całego społeczeństwa.

Wiktor już w tym wieku też korzystał

z internetu i też

czytał

różne obraźliwe komentarze

na osoby LGBT.

Czytał wszystkie artykuły,

czytał...

no po prostu

wszystko, co jest z tym związane.

Wiedział, że

w tym kraju niestety nie jest łatwo

być osobą transpłciową. Mówił

mi o tym tak naprawdę otwarcie.

Nawet po jakimś czasie

mieliśmy pomysł,

że gdy Wiktor skończy liceum,

na studia będzie mógł

wyjechać do Anglii. Tam,

gdzie mieszka moja rodzina. Że tam będzie...

Że być może tam będzie lepiej, tak?

Tak, że być może tam będzie lepiej.

Zdaję sobie sprawę, że odpowiedź

na pytanie o to, dlaczego Wiktor

popełnił samobójstwo,

jest bardzo złożone i skomplikowane,

dlatego może zacznijmy

od początku.

Kiedy ty po raz pierwszy zauważyłaś,

że Wiktor ma jakiegoś rodzaju

problem? Że jest kłopot?

To było w siódmej klasie, kiedy

Wiktor musiał zmienić szkołę,

ponieważ po reformie nie mógł zostać

w swojej placówce,

więc znalazłam szkołę jak najbliżej

domu.

Czyli idąc do siódmej klasy,

szedł do nowej szkoły, zmienił placówkę.

Tak. W klasie niestety nie znał

nikogo. Nikogo ze starej szkoły nie było

w tej klasie, więc nawet nie miał się z kim od początku

zaprzyjaźnić.

Klasa była zgrana. Większość uczniów

chodziła do tej klasy od pierwszej klasy

szkoły podstawowej.

Czyli on dołączył jakby do nich.

Tak, dołączył do nich. Niestety miał tylko

i wyłącznie jedną koleżankę.

Chociaż może "stety", bo to była jedyna osoba,

która była tak naprawdę przyjazna i pomocna

Wiktorowi od samego początku, nawet

po tej całej zmianie.

I na samym początku...

Chociaż przez pierwsze półrocze

było jeszcze w miarę jako tako, choć nikt nie odzywał

się do Wiktora poza tą jedną koleżanką.

Później zaczęło się dokuczanie.

Na początku...

słowa typu "mangozjebie",

Wiktor interesował się mangą,

lubił bardzo

rysować te postacie. Na przerwie

zamiast nagrywać

głupie filmiki z klasą i wygłupiać się,

on po prostu albo rysował, albo czytał książki.

No i chyba był świetnym

tematem do drwin.

Od razu wszyscy

zaczęli mu dokuczać, wyzywać go.

Na początku jeszcze mi nie mówił o tym

wprost.

Ale w czerwcu, pod koniec szóstej

klasy, dostałam

telefon ze szkoły od pani

psycholog. Poprosiła mnie,

abym przyjechała jak najszybciej, chce ze mną

porozmawiać.

Przyjechałam na wizytę

i pani

pedagog powiedziała, że

Wiktor, wtedy jeszcze Wiktoria,

ma myśli samobójcze i dowiedziała się

od koleżanki z klasy.

Wiktor powiedział, że

jak wróci i mamy jeszcze nie będzie, to

chce popełnić samobójstwo w domu.

Koleżanka poinformowała

wychowawcę

i wychowawca powiadomił psychologa szkolnego.

Psycholog poinformował ciebie.

Tak.

I ty dostajesz taką informację. I...

jak to przyjęłaś wtedy, w tamtym czasie?

Byłam w szoku.

Ty wiedziałaś wcześniej, że cokolwiek jest niepokojącego?

Nie. Aż tak nie.

Czyli to był taki pierwszy moment...

Tak. Widziałam, że Wiktor jest smutny, wiedziałam, że nie ma przyjaciół, myślałam, że ta jedyna

koleżanka, nie wiem, zrekompensuje każdy

dzień samotności w tej szkole.

W momencie kiedy koleżanka była chora,

zdarzały się takie sytuacje, to Wiktor siedział

sam na korytarzu.

No informacja o myślach samobójczych

była dla mnie wielkim szokiem.

Zapytałam się od razu, co ja mogę zrobić w takiej sytuacji.

Wiedziałam, że muszę

zasięgnąć porady specjalisty.

Dowiedziałam się wtedy od Wiktora,

że od dłuższego czasu ma takie myśli, tylko

dopiero teraz odważył się

powiedzieć o tym.

I dostałam informację

o... ostrym dyżurze

w Józefowie. Że tam mogę pojechać,

skonsultować dziecko i w razie

potrzeby będzie ono tam mogło zostać.

W Józefowie. Co tam jest?

W Józefowie jest szpital psychiatryczny dla dzieci

i młodzieży.

Akurat to była środa i tam był

ostry dyżur. I tam tylko mogłam się udać.

Pojechaliście tam?

Tak, pojechaliśmy tam od razu

w zasadzie po wyjściu ze szkoły.

Najpierw czekaliśmy w Józefowie na

konsultację

trzy lub cztery godziny.

Z jaką nadzieją ty tam pojechałaś?

Z nadzieją tak naprawdę głupią,

bo myślałam, że po pierwszej konsultacji

dostanę od razu recepty, co

dolega mojemu dziecku i jak mogę mu pomóc.

Gdy lekarz, po rozmowie, najpierw z Wiktorem,

później ze mną, stwierdził, że

chce zostawić dziecko pod obserwacją,

było dla mnie

wielkim szokiem, ale jednocześnie nadzieją, że

jest to konieczne,

że być może poleży kilka dni,

będę wiedziała, jak pomóc

mojemu dziecku i będę mogła działać.

Gdy poszłam na górę, żeby przygotować moje dziecko,

czyli zabrać wszystkie

sznurówki, podpisać wszystkie

dokumenty,

jak zobaczyłam stan tego oddziału...

Ja myślałam, że...

Ja byłam po prostu w szoku. Ja nie sądziłam,

że takie miejsca w

XXI wieku w Europie

jeszcze działają.

Czy możesz to opisać?

Co zobaczyłaś?

Sala,

na której miało leżeć moje

dziecko,

wyglądała dosłownie jak z horroru.

Ściany były

pomazane, w zasadzie chyba nie było żadnego wolnego

miejsca, żeby cokolwiek jeszcze dopisać.

Były wymazane flamastrami,

były wymazane krwią,

były wulgarne napisy,

napisy o

śmierci, że "nie chce

mi się żyć".

Oprócz tych napisów były wymalowane

na ścianach genitalia,

przeróżne przekleństwa,

kraty w oknach, co jest

z jednej strony zrozumiałe

w takim miejscu.

Stare łóżka, brudne materace,

pościel...

Nawet nie wiedziałam, czy ta

pościel jest już

po jakimś dziecku, czy ona jest po prostu

ze starości w takim stanie.

Szafki

w stanie

tylko i wyłącznie do wyrzucenia. Wystające

gwoździe, oberwane szafki,

brud na parapecie.

Wystające gwoździe. W tych szafkach?

Wystające gwoździe w tych szafkach, tak.

Łózko było brudne.

Poprosiłam męża, żeby przyniósł mi z samochodu

mokre chusteczki. Jak zaczęłam to wszystko wycierać,

to po prostu te

chusteczki były całe czarne, tak jakby nigdy

nikt nie sprzątał od momentu powstania tej

placówki.

Pamiętam, jak poprosiliśmy o inny pokój,

a pielęgniarka zaśmiała się

nam się w twarz i powiedziała: "jaki

inny pokój? Tu wszystkie pokoje tak

wyglądają, czego pani oczekuje?".

Byłam w...

byłam po prostu w szoku, ale wiedziałam, że

być może to jest jedyne miejsce, które

pomoże mojemu dziecku.

Zostawiłam dziecko w szpitalu, pojechałam

do domu, wzięłam kilka dni

wolnego, od razu zaznaczyłam, że nie wiem, kiedy przyjadę,

bo codziennie muszę tutaj

przyjeżdżać w odwiedziny.

Codziennie starałam się dodzwonić,

zapytać się, czy ktoś już z dzieckiem rozmawiał, kiedy

mogę umówić się z lekarzem na jakąś

konsultację.

Albo nie odbierali ode mnie telefonów, albo mówili,

że jeszcze lekarza nie ma, albo że był

i już go nie ma, i w zasadzie

moje codzienne wizyty

w tym szpitalu

odbywały się tylko i wyłącznie z pielęgniarkami.

Cały czas poszukiwałam lekarza,

nie wiedziałam, kto jest lekarzem prowadzącym,

po kilku dniach.

I Wiktor powiedział

mi po czterech dniach,

że chciałby wyjść z tego szpitala, że nie

czuje się tutaj dobrze.

I powiedział mi, że będzie chodził na psychoterapię.

Bardzo chciałam zabrać dziecko

z tego miejsca.

Ale stwierdziłam, że sama nie

mogę podjąć tej decyzji, więc

chciałam porozmawiać z lekarzem, który był obecnie

na dyżurze, żeby to on podjął ostateczną decyzję,

chciałam to z nim skonsultować.

Jasne.

Znalazłam lekarza, powiedziałam, jaka jest sytuacja,

zapytałam się, czy może porozmawiać z moim

dzieckiem, bo wiem, że to od niego zależy decyzja,

czy może wyjść, czy nie.

Powiedział, że porozmawia, jeszcze wtedy,

z Wiktorią.

Czekałam 40 minut.

Czy 30, już dokładnie

nie pamiętam. Po czym wyszedł,

powiedział, że mogę zabrać do domu,

że mogę zabrać dziecko do domu,

że

Wiktor nie ma już myśli samobójczych,

przynajmniej na tę chwilę,

gdyby coś się działo,

no powinnam jeszcze raz po prostu przyjechać do szpitala.

Poczułaś się uspokojona

wtedy? Odetchnęłaś z ulgą?

Wtedy tak. Bo wtedy myślałam, że sama,

prywatnie poszukam

dobrych lekarzy, dobrych specjalistów.

Myślałam, że jakoś wyjdziemy z tego.

Wróciliście do domu.

Wróciliśmy do domu,

zaraz było zakończenie roku szkolnego,

Wiktor już nie chodził wtedy do szkoły.

I te wakacje przebiegły

nawet spokojnie.

W sierpniu byliśmy nad morzem,

nad morzem Wiktor

poprosił mnie o spacer, chciał mi wyznać

pewną rzecz, o której chciał mi

powiedzieć już jakiś czas temu.

Powiedział, że podjął decyzję

o zmianie płci.

Czyli to był pierwszy moment...

Tak, to był pierwszy

moment, kiedy Wiktor zakomunikował mi

o tym jak się czuje, kim chce być

i co chce zrobić.

Do tamtej pory ty patrzyłaś na Wiktora

jako na córkę?

Jako na Wiktorię, tak. I wtedy Wiktor poprosił

mnie, abym zwracała się do niego... czy mogę

się do niego zwracać

"Wiktor".

Jak ty to przyjęłaś?

Wyobrażam sobie, że dla rodzica to nie jest łatwa sytuacja.

To było ogromne zaskoczenie.

Z jednej strony myślałam, że może to taki

wiek, że może to przejdzie.

Ale wiedziałam, że póki

Wiktor chciałby, żebym mówiła do niego "Wiktor",

to powinnam

akceptować wszystkie jego decyzje,

wszystkie jego prośby

i...

No i powiedziałam

Wiktorowi, że jestem w szoku,

że na pewno będę go wspierać,

ale żeby nie obrażał się na mnie,

gdy jeszcze czasami zapomnę formy

męskiej. Wiktor powiedział: "mamo, ja rozumiem,

potrzebujemy czasu".

No i z takim nowym doświadczeniem

wróciliśmy do Warszawy po wakacjach.

Było ci ciężko?

z tą sytuacją nową?

Wtedy jeszcze nie.

Ciężko mi było dopiero

w październiku, kiedy

Wiktor zakomunikował mi, że bardzo chciałby

zmienić swój wygląd, że źle się czuje

w wyglądzie

dziewczynki. Poprosił

mnie, żebym kupiła,

wymieniła całą szafę na męską.

Pojechaliśmy wtedy po zakupy.

Wymienił sobie całą garderobę,

począwszy od kurtek po

bieliznę, buty, spodnie,

bluzy. Wszystko.

Na końcu poprosił mnie o

pieniądze na fryzjera, chciał obciąć włosy,

pomalować na inny kolor.

No i tak też się stało

w listopadzie.

Czyli właściwie jednego dnia całkowicie

zmienił swój wygląd.

Tak.

Powiedziałaś, że to wtedy było ci najciężej.

Dlaczego wtedy?

Poczułam strach.

Wiedziałam, że społeczeństwo i klasa na pewno nie zaakceptuje

takiego wyglądu.

Bałaś się powrotu do szkoły, tak?

Bałam się, tak. Bałam się

powrotu do szkoły.

Rozmawiałam z Wiktorem, że mimo tej

decyzji, że bardzo go wspieram,

że jestem pełna podziwu, że mimo braku akceptacji

w klasie,

ma tę siłę i taką wolę zmiany tego wszystkiego.

Że nie boi... Na pewno się bał.

Chociaż twierdził, że nie.

Powiedziałam, że zawsze, jeżeli będzie miał jakiś problem,

może do mnie przyjść, porozmawiać.

Poprosiłam, żeby mi dał znać, jak zareagowali

nauczyciele, czy bardziej nie dokuczają

mu w klasie czy w szkole.

No niestety okazało się, że jest

coraz gorzej. Choć Wiktor na początku

nie chciał mi tego mówić, że jest gorzej.

Żebym się po prostu nie martwiła.

A zanim zapytam, jak wyglądał ten

powrót do szkoły. Powiedz, jak

najbliżsi to przyjęli? Jak

ojciec Wiktora, jak

dziadkowie być może, jak sąsiedzi?

No bo to były te pierwsze konfrontacje.

Akurat z sąsiadami mam najmniejszy

kontakt, bo poza "dzień dobry" nikt

nie utrzymuje ze sobą kontaktu.

Ojciec Wiktora

napisał mi w wiadomości prywatnej, że

"chyba ją popierdoliło".

Po czym się już więcej nie odezwał do mnie.

Moja babcia niestety

też nie zaakceptowała tego.

Kazała mi

zabronić jej zmiany tego wyglądu

i mówienia do siebie w formie

męskiej.