×

Usamos cookies para ayudar a mejorar LingQ. Al visitar este sitio, aceptas nuestras politicas de cookie.


image

Emigracja - Malcolm XD, Z lewej na prawą, z prawej na lewą

Z lewej na prawą, z prawej na lewą

Niestety nie mogę powiedzieć, że gdy tylko opuściliśmy teren farmy, to ogarnęła nas ulga, bo doświadczeni pokoleniami ciężkich, cygańskich doświadczeń życiowych Szuki i Vano mówili, że musimy jeszcze jak najszybciej wyjechać z UK, bo jak rano tam opadnie już dym nad pogorzeliskiem i policja zacznie dochodzić, co i jak, to na pewno zaraz ktoś powie, że na farmie wszystko było dobrze, aż pewnego dnia przyjechało dwóch Cyganów i o, proszę teraz spojrzeć. Nerwowej atmosfery dodawało też to, że aby szybko dotrzeć do granicy, to Wano zapierdalał tym kamperem ze 120 na godzinę, co jest bardzo dużą prędkością jak na taki pojazd, szczególnie gdy trzyma się ręce skrzyżowane na kierownicy, która skręcała w złą stronę. Smutno było nam również z powodu pana Wojtka, który już 4 raz w życiu stracił wszystko, a na 5 to już mu chyba nie wystarczy czasu, więc tylko patrzył w milczeniu przez okno.

Do Dover dojechaliśmy około 4 nad ranem, gdy już powoli robiło się jasno. Przed wjazdem do portu, gdzie mieliśmy dostać się z kamperem na prom, jest jeszcze takie rondo, na którym ruch zmienia się z prawostronnego – angielskiego, na lewostronny– kontynentalny. Wjechaliśmy na nie, jesteśmy już w tym momencie, jak Wano powinien zmienić pas i wyjechać z drugiej strony ronda, po prawej stronie ulicy prosto na prom, ale tego nie zrobił, tylko pojechał dalej w kółko na rondzie, a potem znowu i znowu. Pytamy, ty mordo, co jest? A on spanikowany krzyczy, że nie wie kurwa, że nie rozumie, że tego wszystkiego jest już za dużo: bo to jest samochód na angielskie drogi, którymi jeździ się po lewej, a nie po prawej, ale kierownicę ma po prawej stronie, ale przełożoną przez kuzyna z Bristolu na lewą, ale jak się nią kręci w lewo, to skręca w prawo, a jak w prawo, to w lewo – no chyba że ma się skrzyżowane ręce tak jak on, to wtedy jednak odwrotnie, a tutaj jeszcze w dodatku musi się na rondzie przestawić się z ruchu lewostronnego na prawostronny. Szuki mu mówi, żeby się po prostu zatrzymał, na spokojnie sobie to wszystko rozkminimy. Na to Wano zamiast hamować to zaczyna przyspieszać, bo widocznie jego mózg nie był w stanie ogarnąć tylu przełożeń z lewej na prawą i z prawej na lewą i nogi też mu się pomyliły, więc wciskał gaz zamiast hamulca. Przejeżdżamy następne okrążenie ronda jeszcze szybciej, a następne jeszcze szybciej, a następne to już tak szybko, że opony zaczynają piszczeć i zaraz kurwa wylecimy z drogi i zginiemy. Wano w panice wykrzyczał swoje ostatnie słowa, które brzmiały KURWOOO JEBANOOOOO!! !, po czym uderzył pięścią w kierownicę.

Potem przez moment zrobiło się jakoś tak dziwnie cicho, coś zatrzeszczało pod deską rozdzielczą samochodu, a potem nagle wylecieliśmy z ronda prosto na drogę na prom, tylko jednym kołem zahaczyliśmy trochę pobocza, a samochód potem zaczął jechać normalnie, po prawej stronie ulicy, a jak się skręcało kierownicą w lewo, to jechał w lewo. Nie mam pojęcia, co zaszło w jego układzie mechanicznym. Pytaliśmy potem na promie Szukiego i Wano, co tam się wydarzyło, ale oni zbytnio nie chcieli o tym gadać i powiedzieli tylko bardzo ogólnikowo, że to są takie tam cygańskie sprawy. Swoją drogą to o niczym nie chcieli zbytnio gadać, bo byli mega spięci tym, czy jak koło 6 rano dopłyniemy z Dover do Calais, to francuscy pogranicznicy nas tam nie zawiną, bo może będzie już za nami list gończy z UK za rzekomy udział w spaleniu farmy kapusty, a może i zabójstwo Ządkowskiego. O tym, jak byli zestresowani, najlepiej świadczy fakt, że z nerwów w ogóle nie palili papierosów, chociaż wcześniej odpalali jednego od drugiego.

Ich obawy okazały się natomiast nietrafione, Francuzi sprawdzili tylko dokumenty pojazdu i nasze, które wszystkie okazały się w porządku – również pana Wojtka, który jako doświadczony emigrant zawsze nosił paszport przy sobie, więc nie spłonął on w pożarze jego przyczepy. Ci pogranicznicy nawet nie wchodzili do środka kampera, bo byli pewnie zjebani po całonocnej zmianie, tylko życzyli szerokiej drogi i nas puścili. Jak wyjechaliśmy z przejścia granicznego, to wszyscy zrobili UFFFF. Cyganie nas pytają TO GDZIE WAS CHŁOPAKI PODRZUCIĆ HEHE, a ja mówię, że MNIE TO DO WARSZAWY HEHE, a Stomil mówi, że ojciec przed wyjazdem mu powiedział, że bez co najmniej kilku tysięcy funtów na doinwestowanie jego średnio łamane przez słabo prosperującego warsztatu blacharsko-lakierniczego to może się z powrotem nie pokazywać, więc że w tej sytuacji, wioząc ze sobą z emigracji jedynie 450 funtów, to on też jedzie HEHE DO WARSZAWY razem ze mną. Nawet pan Wojtek się rozchmurzył i tłumaczy Stomilowi, że z ojcem się jeszcze zdążą pogodzić, bo o pieniądze to się w życiu nie ma co kłócić i on teraz też już sądzi, że pomimo tego, że po raz 4 stracił cały majątek, to może jakoś sobie życie ułoży, no nie wiem. Że kilkaset funtów mu się ostało w portfelu, to żeby może jego podrzucić do Krynicy-Zdrój, może tam kogoś pozna, zobaczymy.

W tym momencie z tyłu kampera otwierają się kurwa drzwi do kibla, zza których wychodzi pani Ządkowska, która nie wiem, jak w ogóle w swojej potężnej osobie do tej malutkiej toalety turystycznej się zmieściła, a co dopiero przeczekała tam dobre 5 godzin.

UFFF PANOWIE, SZCZĘŚCIE, ŻE CI FRANCUZI DO TEGO KLOZETU NIE ZAJRZELI, BO JA WCZORAJ W PRZYPŁYWIE EMOCJI CHYBA ZABIŁAM MĘŻA I JESTEM OBECNIE WDOWĄ, BYĆ MOŻE POSZUKIWANĄ. NATOMIAST JEŻELI PAN KIEROWCA I PAN WOJTEK NIE MAJĄ NIC PRZECIWKO, TO JA TEŻ BYM POPROSIŁA Z PANEM DO KRYNICY-ZDRÓJ.

Tak więc pan Wojtek pojechał w celu ułożenia sobie życia do Krynicy z panią Ządkowską, która jeszcze przed wyjazdem z Francji wróciła do panieńskiego nazwiska. Szuki i Wano pojechali do Cieszyna sprzedać kampera, a potem po kolejnego pod Hamburg, Leipzig, Bamberg czy gdzie ich tam poniosły dostatnie, niemieckie autostrady. My ze Stomilem pojechaliśmy do Warszawy, gdzie miał nas czekać dalszy ciąg wchodzenia w dorosłość, ale o tym to opowiem już innym razem, bo teraz i tak już za bardzo się rozpisałem i zrobiłem zbyt dużo dygresji, biorąc pod uwagę, że chciałem tylko opisać Dni Agrestu w miejscowości o liczbie mieszkańców 10 000–19 999.

Z lewej na prawą, z prawej na lewą From left to right, from right to left

Niestety nie mogę powiedzieć, że gdy tylko opuściliśmy teren farmy, to ogarnęła nas ulga, bo doświadczeni pokoleniami ciężkich, cygańskich doświadczeń życiowych Szuki i Vano mówili, że musimy jeszcze jak najszybciej wyjechać z UK, bo jak rano tam opadnie już dym nad pogorzeliskiem i policja zacznie dochodzić, co i jak, to na pewno zaraz ktoś powie, że na farmie wszystko było dobrze, aż pewnego dnia przyjechało dwóch Cyganów i o, proszę teraz spojrzeć. Nerwowej atmosfery dodawało też to, że aby szybko dotrzeć do granicy, to Wano zapierdalał tym kamperem ze 120 na godzinę, co jest bardzo dużą prędkością jak na taki pojazd, szczególnie gdy trzyma się ręce skrzyżowane na kierownicy, która skręcała w złą stronę. Smutno było nam również z powodu pana Wojtka, który już 4 raz w życiu stracił wszystko, a na 5 to już mu chyba nie wystarczy czasu, więc tylko patrzył w milczeniu przez okno.

Do Dover dojechaliśmy około 4 nad ranem, gdy już powoli robiło się jasno. Przed wjazdem do portu, gdzie mieliśmy dostać się z kamperem na prom, jest jeszcze takie rondo, na którym ruch zmienia się z prawostronnego – angielskiego, na lewostronny– kontynentalny. Wjechaliśmy na nie, jesteśmy już w tym momencie, jak Wano powinien zmienić pas i wyjechać z drugiej strony ronda, po prawej stronie ulicy prosto na prom, ale tego nie zrobił, tylko pojechał dalej w kółko na rondzie, a potem znowu i znowu. Pytamy, ty mordo, co jest? A on spanikowany krzyczy, że nie wie kurwa, że nie rozumie, że tego wszystkiego jest już za dużo: bo to jest samochód na angielskie drogi, którymi jeździ się po lewej, a nie po prawej, ale kierownicę ma po prawej stronie, ale przełożoną przez kuzyna z Bristolu na lewą, ale jak się nią kręci w lewo, to skręca w prawo, a jak w prawo, to w lewo – no chyba że ma się skrzyżowane ręce tak jak on, to wtedy jednak odwrotnie, a tutaj jeszcze w dodatku musi się na rondzie przestawić się z ruchu lewostronnego na prawostronny. Szuki mu mówi, żeby się po prostu zatrzymał, na spokojnie sobie to wszystko rozkminimy. Na to Wano zamiast hamować to zaczyna przyspieszać, bo widocznie jego mózg nie był w stanie ogarnąć tylu przełożeń z lewej na prawą i z prawej na lewą i nogi też mu się pomyliły, więc wciskał gaz zamiast hamulca. Przejeżdżamy następne okrążenie ronda jeszcze szybciej, a następne jeszcze szybciej, a następne to już tak szybko, że opony zaczynają piszczeć i zaraz kurwa wylecimy z drogi i zginiemy. Wano w panice wykrzyczał swoje ostatnie słowa, które brzmiały KURWOOO JEBANOOOOO!! !, po czym uderzył pięścią w kierownicę.

Potem przez moment zrobiło się jakoś tak dziwnie cicho, coś zatrzeszczało pod deską rozdzielczą samochodu, a potem nagle wylecieliśmy z ronda prosto na drogę na prom, tylko jednym kołem zahaczyliśmy trochę pobocza, a samochód potem zaczął jechać normalnie, po prawej stronie ulicy, a jak się skręcało kierownicą w lewo, to jechał w lewo. Nie mam pojęcia, co zaszło w jego układzie mechanicznym. Pytaliśmy potem na promie Szukiego i Wano, co tam się wydarzyło, ale oni zbytnio nie chcieli o tym gadać i powiedzieli tylko bardzo ogólnikowo, że to są takie tam cygańskie sprawy. Swoją drogą to o niczym nie chcieli zbytnio gadać, bo byli mega spięci tym, czy jak koło 6 rano dopłyniemy z Dover do Calais, to francuscy pogranicznicy nas tam nie zawiną, bo może będzie już za nami list gończy z UK za rzekomy udział w spaleniu farmy kapusty, a może i zabójstwo Ządkowskiego. O tym, jak byli zestresowani, najlepiej świadczy fakt, że z nerwów w ogóle nie palili papierosów, chociaż wcześniej odpalali jednego od drugiego.

Ich obawy okazały się natomiast nietrafione, Francuzi sprawdzili tylko dokumenty pojazdu i nasze, które wszystkie okazały się w porządku – również pana Wojtka, który jako doświadczony emigrant zawsze nosił paszport przy sobie, więc nie spłonął on w pożarze jego przyczepy. Ci pogranicznicy nawet nie wchodzili do środka kampera, bo byli pewnie zjebani po całonocnej zmianie, tylko życzyli szerokiej drogi i nas puścili. Jak wyjechaliśmy z przejścia granicznego, to wszyscy zrobili UFFFF. Cyganie nas pytają TO GDZIE WAS CHŁOPAKI PODRZUCIĆ HEHE, a ja mówię, że MNIE TO DO WARSZAWY HEHE, a Stomil mówi, że ojciec przed wyjazdem mu powiedział, że bez co najmniej kilku tysięcy funtów na doinwestowanie jego średnio łamane przez słabo prosperującego warsztatu blacharsko-lakierniczego to może się z powrotem nie pokazywać, więc że w tej sytuacji, wioząc ze sobą z emigracji jedynie 450 funtów, to on też jedzie HEHE DO WARSZAWY razem ze mną. Nawet pan Wojtek się rozchmurzył i tłumaczy Stomilowi, że z ojcem się jeszcze zdążą pogodzić, bo o pieniądze to się w życiu nie ma co kłócić i on teraz też już sądzi, że pomimo tego, że po raz 4 stracił cały majątek, to może jakoś sobie życie ułoży, no nie wiem. Że kilkaset funtów mu się ostało w portfelu, to żeby może jego podrzucić do Krynicy-Zdrój, może tam kogoś pozna, zobaczymy.

W tym momencie z tyłu kampera otwierają się kurwa drzwi do kibla, zza których wychodzi pani Ządkowska, która nie wiem, jak w ogóle w swojej potężnej osobie do tej malutkiej toalety turystycznej się zmieściła, a co dopiero przeczekała tam dobre 5 godzin.

UFFF PANOWIE, SZCZĘŚCIE, ŻE CI FRANCUZI DO TEGO KLOZETU NIE ZAJRZELI, BO JA WCZORAJ W PRZYPŁYWIE EMOCJI CHYBA ZABIŁAM MĘŻA I JESTEM OBECNIE WDOWĄ, BYĆ MOŻE POSZUKIWANĄ. NATOMIAST JEŻELI PAN KIEROWCA I PAN WOJTEK NIE MAJĄ NIC PRZECIWKO, TO JA TEŻ BYM POPROSIŁA Z PANEM DO KRYNICY-ZDRÓJ.

Tak więc pan Wojtek pojechał w celu ułożenia sobie życia do Krynicy z panią Ządkowską, która jeszcze przed wyjazdem z Francji wróciła do panieńskiego nazwiska. Szuki i Wano pojechali do Cieszyna sprzedać kampera, a potem po kolejnego pod Hamburg, Leipzig, Bamberg czy gdzie ich tam poniosły dostatnie, niemieckie autostrady. My ze Stomilem pojechaliśmy do Warszawy, gdzie miał nas czekać dalszy ciąg wchodzenia w dorosłość, ale o tym to opowiem już innym razem, bo teraz i tak już za bardzo się rozpisałem i zrobiłem zbyt dużo dygresji, biorąc pod uwagę, że chciałem tylko opisać Dni Agrestu w miejscowości o liczbie mieszkańców 10 000–19 999.