×

Usamos cookies para ayudar a mejorar LingQ. Al visitar este sitio, aceptas nuestras politicas de cookie.


image

Emigracja - Malcolm XD, Współlokatorzy (1)

Współlokatorzy (1)

Jeszcze tego samego wieczora, kończąc kupione na promocji żubry, poznaliśmy naszych pozostałych współlokatorów.

Po Johnie Linie był Kuba z Polski, który miał 30 lat i pracował co drugi dzień w fast foodzie, co się nazywa Subway. Tylko co drugi dzień dlatego, że nie brał więcej godzin, bo nie potrzebował więcej pieniędzy, gdyż nic nie oszczędzał ani przesadnie nie wydawał, tylko przez cały pozostały czas siedział w pokoju i oglądał filmy albo czatował w internetach. Można było go spotkać 3 razy dziennie, jak schodził do kuchni po jedzenie, które zabierał do pokoju. Ewentualnie pod kiblem. Nie wiem, jaki był cel jego egzystencji, ale nikomu nie przeszkadzał, więc nikt też nie przeszkadzał jemu.

Następny był Mike z Tajwanu, który wcale nie nazywał się Mike, tylko jakoś inaczej, ale dla uproszczenia mówiło się Mike. Miał tak z 18 lat i podobnie jak Kuba z Polski przez 95% czasu siedział w pokoju, a wychodził z domu tylko po zakupy i kilka razy w tygodniu do jakiejś szkoły językowej, bo właśnie nauka języka była głównym celem jego pobytu w UK, na który zesłali go jego starzy Tajwańczycy. Ciekawe było to, że zawsze nosił taki sam T-shirt, tylko w różnych kolorach. Jeszcze ciekawsze, że na T-shircie było napisane STOP BULLYING, czyli STOP GNĘBIENIU (w domyśle takiemu gnębieniu w szkole). Tak więc jednego dnia miał czerwoną koszulkę z żółtym bullyingiem, drugiego zieloną koszulkę z żółtym itd. Wnioskowałem, że albo musiał być w opór gnębiony w szkole, że aż tyle koszulek antygnębieniowych mu przydzielono, albo brał udział w jakiejś kampanii społecznej i im na koniec takie koszulki zostały i sobie wziął, ile dało radę. Patrząc na jego postać jako na całość skłaniałem się raczej ku temu, że nie był nigdy organizatorem kampanii społecznych. Natomiast jako osoba, która sama była w szkole gnębiona, to nigdy bym takiej koszulki nie założył, bo w moim przekonaniu może ona mieć efekt odwrotny od zamierzonego i posłużyć gnębicielom do łatwiej identyfikacji tych, których można gnębić. Nie wiem, jak w tej szkole językowej, ale u nas w domu żadnych łobuzów nie było, więc zgodnie z postulatem T-shirtu Mike siedział sobie niegnębiony u siebie w pokoju i głównie grał na kompie.

Naszym ostatnim współlokatorem był już Steven z Ghany, którego historia (poznana przez nas na przestrzeni kilku tygodni) jest dosyć smutna, a składała się na nią miłość, namiętność, grzech oraz – jak w przypadku nas wszystkich – emigracja.

Steven miał 21 lat i mieszkał w Ghanie w niedużym mieście, którego nazwy nie jestem w stanie powtórzyć, bo o ile on to mówił, to jednak z takim nietypowym akcentem, że trudno było go zrozumieć. Grał w tym mieście w jakimś lokalnym klubie piłkarskim i jego największym marzeniem było, żeby zostać zawodowym piłkarzem gdzieś w Europie i poznać Zinedine Zidane'a. Właściwie było to jego drugie największe marzenie, bo pierwszym było, żeby pójść kiedyś do nieba, bo był zajebiście religijny. Na jego cały dobytek w UK składały się: Biblia, gazeta „The Sun” sprzed dwóch miesięcy, jedna koszulka i spodenki „normalne”, takie po domu, jedna koszulka i spodenki odświętne, piłkarskie, z napisem „10 ZIDANE”, laczki „po domu” oraz naprawdę zajebiste korki piłkarskie Nike, takie oczojebnie srebrne. Nie miał natomiast piłki do nogi, co było jedną z głównych przyczyn jego nieszczęścia.

Steven oglądał kiedyś w Ghanie jakiś ważny mecz z ziomkami w telewizji, ale nagle była przerwa w dostawie prądu, co się podobno często tam zdarza, więc telewizor im przestał działać. Wybitnie ciekawi dalszego przebiegu rozgrywki polecieli do najdroższego hotelu w okolicy, gdzie mieszkali sami turyści z zagranicy, bo tam był agregat paliwowy i prąd był zawsze, a w barze puszczali mecze, bo, jak wiadomo, Europejczycy też lubią sobie pooglądać. Stanęli sobie w kąciku sali, żeby nikomu nie przeszkadzać, i oglądali, bo nie było ich stać, żeby sobie zamówić po browarze i normalnie usiąść przy stoliku, bo to w przeliczeniu tak jakby u nas w Polsce piwo kosztowało 150 złotych.

W tym barze wyczaiła go Brytyjka Katy, która była tam na wakacjach z koleżankami. Muszę przyznać, że nic dziwnego, że go wyczaiła, bo typ był wysoki, przystojny i zajebiście wysportowany – sześciopak itd. ; jak czasami chodził po naszym domu bez koszulki, to sobie myślałem, że jakbym tak wyglądał, to moje życie zupełnie inaczej by się potoczyło. Katy zaprosiła go do stolika, postawiła mu kilka drinów, a Steven się cieszył, bo nie dosyć, że się napił za równowartość swojej miesięcznej wypłaty, to jeszcze nie musi stać w kącie, żeby ten mecz zobaczyć. Katy natomiast cieszyła się, że siedzi z nią taki typ, bo o ile nie wiem, jakie są standardy w Ghanie, to według standardów polsko-brytyjskich ona w kwestii aparycji miała szansę na tymczasowy awans do trzeciej ligi, jak położyła mocny makijaż, podczas gdy Steven grał w ekstraklasie.

Potem wzięła go do pokoju na ruchanie, które przekształciło się w tygodniowy romans, w czasie którego Steven w ciągu dnia oglądał sobie mecze w eleganckim barze hotelowym o niemal nieograniczonych zasobach energii elektrycznej, a wieczorem pukał Katy i wszyscy byli szczęśliwi. Katy to w ogóle była tak szczęśliwa, że po tym tygodniu stwierdziła, że ona Stevena zabiera do Londynu, żeby ją tam pyrał dalej, bo nie będzie przecież co tydzień do niego dojeżdżać do Ghany. Steven oczywiście też się zajarał, bo znacznie przybliżało go to geograficznie do poznania Zidane'a i zostania tutaj piłkarzem.

Pierwszym problemem po przyjeździe do UK było, że przeprowadzka z małej miejscowości w Ghanie do metropolii, jaką jest Londyn, była takim szokiem kulturowym, że Steven się bał sam wychodzić z domu – szczególnie że okazało się, że angielski w jego części Ghany jest tak różny od angielskiego w Londynie, że prawie z nikim nie mógł się dogadać. To samo zjawisko widywałem zresztą u naszych Zbyszków, którzy poza siedzeniem w domu z 10 Polakami i chodzeniem do zakładu, gdzie też byli sami Polacy, to tylko zapierdalali do polskiego sklepu, i to też było widać, że po drodze na ulicy się nie czuli zbyt pewnie – chyba że to już był któryś kurs po browary danego dnia. Steven miał w porównaniu do Zbyszków jeszcze o tyle gorzej, że Katy mu ogarnęła tylko wizę turystyczną, więc nawet nie mógł podjąć legalnej pracy. Siedział więc całymi dniami u Katy w mieszkaniu i czekał, aż ona wróci z pracy, żeby mógł spełnić swój konkubencki obowiązek.

Sytuacja ta trwała kilka miesięcy, aż w Stevenie, który, jak wspominałem, był gorliwie wierzący, zaczęło narastać poczucie, że on już nie chce żyć w grzechu i powinien zalegalizować swój związek z Katy przed Bogiem i ludźmi. Kulminacyjnym momentem było, jak w któryś weekend Katy poszła z koleżankami na driny, a jak wróciła po spożyciu do domu, to zażądała od Stevena, żeby z nią współżył. On odparł, że już nie zamierza cudzołożyć i się jej oświadcza, i będą się pyrali ile wlezie, ale dopiero po ślubie. Katy go wyśmiała, bo ślub w jej przekonaniu to ona może brać z jakimś typem po Oxfordzie albo Cambridge, a takiemu Stevenowi to ona może się co najwyżej nadziać i to też w zaciszu domowym, bo na wyjście ze znajomymi do restauracji to ona go nie weźmie, bo wstyd w towarzystwie. Steven twardo obstawał przy ślubie, więc Katy – szczególnie że była wypita – wypierdoliła go z mieszkania prosto na ulicę.

W efekcie chłopak tułał się z 3 dni po londyńskich parkach, aż go spotkały jakieś typy z pomocy społecznej, sprawdziły mu paszport i ustaliły, że wypełniając jego wniosek wizowy, Katy formalnie zadeklarowała, że on będzie mieszkał u niej, po czym go do niej odwieźli i ją opierdolili, że jak będzie robiła takie rzeczy, to ją oskarżą o przekręty imigracyjne. Dla Stevena te 3 dni były taką traumą, że potem jeszcze bardziej zamknął się w sobie, w sensie w domu, i już w ogóle na ulicę nie wychodził.

Po tych zajściach atmosfera w mieszkaniu była napięta, więc Katy wynajęła Stevenowi pokój w naszym biedadomu, żeby przypadkiem go jacyś jej znajomi nie zobaczyli, jak do niej wpadną na humus i prosecco, bo, jak wspominałem, wstydziła się, że Steven nie jest w stanie z nimi pogadać o najnowszych sztukach, co wystawiają na ShaftesburyAvenue. Przychodziła do nas tylko raz w tygodniu i przynosiła mu trochę jedzenia, ale też tak nie za dużo, że pod koniec tygodnia to chłopak żarł suchy chleb tostowy, ewentualnie to, czym my go poczęstowaliśmy. Wizyta Katy zawsze kończyła się grubą inbą, bo domagała się od Stevena seksu, on mówił, że po ślubie, ona zaczynała się drzeć, że przed ślubem, a on wtedy się zaczynał modlić na cały głos, żeby odpędzić od siebie grzech i kusicielkę. Katy się wtedy darła, że jest pojebany i żeby się do zakonu zapisał, i wychodziła, trzaskając drzwiami, i był spokój na kolejny tydzień.

W tym czasie Steven cały czas marzył o karierze piłkarskiej, ale nie miał piłki, żeby ćwiczyć, a przez wcześniejsze traumy bał się pójść do najbliższego parku na boisko i zapytać tam chłopaków, czy się może przyłączyć. Ogólnie Steven prawie nie pił, ale kilka razy, jak się przy nas załapał na jakiegoś żubrzyka, to potem się zamykał w swoim pokoju, który miał okno na ogródek, przez które widzieliśmy, jak wychodziliśmy na szluga, jak przebierał się w swój odświętny strój Zidane'a. Skakał wtedy po pokoju, kiwając się „na sucho” z jakimś wyimaginowanym przeciwnikiem i udając przy tym jakiegoś komentatora sportowego, komentującego, jak oto Steven ZIDANE z Ghany, po przejściu 3 obrońców, strzela decydującego gola w finale mistrzostw świata.

HACKNEY

Jak może zauważyliście, nasi współlokatorzy byli raczej typami domatorów i tylko ja i Stomil codziennie (lub prawie codziennie) wychodziliśmy na zewnątrz do roboty. John Lin jarał niesamowite ilości skuna i czytał książki, Kuba co drugi dzień szedł na 6 godzin do Subwaya, Mike grał na kompie, a Steven czyścił swoje oczojebne korki najka.

Po pierwszych kilku dniach mieszkania na Hackney zaczęliśmy podejrzewać, że być może jest to celowo obrana strategia przetrwania, bo jak się okazało, u nas na dzielnicy strach było kurwa wyjść z domu – przynajmniej na początku. Żeby posłużyć się przykładem, to z 2 lata przed naszym zamieszkaniem na Hackney brytyjska telewizja wyprodukowała program SECRET MILLIONAIRE, który polegał na tym, że różnych milionerów w przebraniach pracowników pomocy społecznej czy jakichś fundacji wysyłało się do najgorszych kurwa dzielnic w całej Wielkiej Brytanii, gdzie mieli poznać problemy trapiące lokalną społeczność, zaprzyjaźnić się z nią, a następnie za pomocą swojego milionerstwa odmienić jej los. Symboliczne jest, że jako lokację pierwszego odcinka pierwszego sezonu, a tym samym najchujowszą dzielnię w całym Zjednoczonym Królestwie, wybrano właśnie Hackney.

Znacie pewnie to przykre uczucie, że odkąd Polska jest w UE, to stawia się wobec nas takie wymagania jak wobec świata Zachodu, czyli porównuje z państwami typu kurwa Niemcy, Francja czy Dania i tym samym jesteśmy zawsze najbiedniejsi. Wcześniej byliśmy sobie po prostu krajem postkomunistycznym, więc mogliśmy się porównywać do Albanii, Białorusi, Armenii czy Kazachstanu i wtedy było fajnie. Co prawda takie porównania nie motywują do pięcia się w górę, bo byliśmy już na samej górze i wyżej się nie dało, ale jednak zapewniają dobre samopoczucie. Potem sytuacja się odwróciła i prawie wszystkie rankingi, w których byliśmy wysoko, to były te mało pozytywne.

NAJWYŻSZE ZANIECZYSZCZENIE POWIETRZA:

1. POLSKA, 2. BUŁGARIA, 3. RUMUNIA

NAJNIŻSZE ZASIŁKI DLA BEZROBOTNYCH:

1. LITWA, 2. POLSKA, 3. ŁOTWA

NAJDŁUŻSZE KOLEJKI DO LEKARZA:

1. RUMUNIA, 2. SŁOWACJA, 3. POLSKA

Pozostają jeszcze rankingi, w których dla jednych im lepiej, tym gorzej, a dla drugich im lepiej, tym lepiej. Przykładem z czasów obecnych, o których wówczas nikomu się jeszcze nie śniło, jest choćby ranking, ilu uchodźców przyjęła Polska w stosunku do liczby mieszkańców, gdzie zajmujemy miejsce pierwsze lub ostatnie, zależnie, jak się kto na tę kwestię zapatruje, ale do tego problemu jeszcze za chwilę wrócimy.

Mówię o tym wszystkim tylko dlatego, że z Hackney było bardzo podobnie jak z Polską, tylko w Londynie, i tak oto w różnych klasyfikacjach dzielnic publikowanych w gazetach Hackney wypadało następująco:

DZIELNICE, GDZIE NAJŁTAWIEJ DOSTAĆ PLOMBĘ:

1. CROYDON, 2. HACKNEY, 3. HAMMERSMITH

DZIELNICE, GDZIE NAJŁATWIEJ DOSTAĆ KOSĘ:

1. HACKNEY, 2. LAMBETH, 3. CROYDON

DZIELNICE, GDZIE NAJŁATWIEJ ZOSTAĆ OBRABOWANYM:

1. NEWHAM, 2. EALING, 3. HACKNEY


Współlokatorzy (1)

Jeszcze tego samego wieczora, kończąc kupione na promocji żubry, poznaliśmy naszych pozostałych współlokatorów.

Po Johnie Linie był Kuba z Polski, który miał 30 lat i pracował co drugi dzień w fast foodzie, co się nazywa Subway. Tylko co drugi dzień dlatego, że nie brał więcej godzin, bo nie potrzebował więcej pieniędzy, gdyż nic nie oszczędzał ani przesadnie nie wydawał, tylko przez cały pozostały czas siedział w pokoju i oglądał filmy albo czatował w internetach. Można było go spotkać 3 razy dziennie, jak schodził do kuchni po jedzenie, które zabierał do pokoju. Ewentualnie pod kiblem. Nie wiem, jaki był cel jego egzystencji, ale nikomu nie przeszkadzał, więc nikt też nie przeszkadzał jemu.

Następny był Mike z Tajwanu, który wcale nie nazywał się Mike, tylko jakoś inaczej, ale dla uproszczenia mówiło się Mike. Miał tak z 18 lat i podobnie jak Kuba z Polski przez 95% czasu siedział w pokoju, a wychodził z domu tylko po zakupy i kilka razy w tygodniu do jakiejś szkoły językowej, bo właśnie nauka języka była głównym celem jego pobytu w UK, na który zesłali go jego starzy Tajwańczycy. Ciekawe było to, że zawsze nosił taki sam T-shirt, tylko w różnych kolorach. Jeszcze ciekawsze, że na T-shircie było napisane STOP BULLYING, czyli STOP GNĘBIENIU (w domyśle takiemu gnębieniu w szkole). Tak więc jednego dnia miał czerwoną koszulkę z żółtym bullyingiem, drugiego zieloną koszulkę z żółtym itd. Wnioskowałem, że albo musiał być w opór gnębiony w szkole, że aż tyle koszulek antygnębieniowych mu przydzielono, albo brał udział w jakiejś kampanii społecznej i im na koniec takie koszulki zostały i sobie wziął, ile dało radę. Patrząc na jego postać jako na całość skłaniałem się raczej ku temu, że nie był nigdy organizatorem kampanii społecznych. Natomiast jako osoba, która sama była w szkole gnębiona, to nigdy bym takiej koszulki nie założył, bo w moim przekonaniu może ona mieć efekt odwrotny od zamierzonego i posłużyć gnębicielom do łatwiej identyfikacji tych, których można gnębić. Nie wiem, jak w tej szkole językowej, ale u nas w domu żadnych łobuzów nie było, więc zgodnie z postulatem T-shirtu Mike siedział sobie niegnębiony u siebie w pokoju i głównie grał na kompie. I don't know about this language school, but there were no bullies in our house, so in accordance with the T-shirt postulate, Mike sat in his room unmoused and mostly played on the computer.

Naszym ostatnim współlokatorem był już Steven z Ghany, którego historia (poznana przez nas na przestrzeni kilku tygodni) jest dosyć smutna, a składała się na nią miłość, namiętność, grzech oraz – jak w przypadku nas wszystkich – emigracja.

Steven miał 21 lat i mieszkał w Ghanie w niedużym mieście, którego nazwy nie jestem w stanie powtórzyć, bo o ile on to mówił, to jednak z takim nietypowym akcentem, że trudno było go zrozumieć. Grał w tym mieście w jakimś lokalnym klubie piłkarskim i jego największym marzeniem było, żeby zostać zawodowym piłkarzem gdzieś w Europie i poznać Zinedine Zidane'a. Właściwie było to jego drugie największe marzenie, bo pierwszym było, żeby pójść kiedyś do nieba, bo był zajebiście religijny. Na jego cały dobytek w UK składały się: Biblia, gazeta „The Sun” sprzed dwóch miesięcy, jedna koszulka i spodenki „normalne”, takie po domu, jedna koszulka i spodenki odświętne, piłkarskie, z napisem „10 ZIDANE”, laczki „po domu” oraz naprawdę zajebiste korki piłkarskie Nike, takie oczojebnie srebrne. Nie miał natomiast piłki do nogi, co było jedną z głównych przyczyn jego nieszczęścia.

Steven oglądał kiedyś w Ghanie jakiś ważny mecz z ziomkami w telewizji, ale nagle była przerwa w dostawie prądu, co się podobno często tam zdarza, więc telewizor im przestał działać. Wybitnie ciekawi dalszego przebiegu rozgrywki polecieli do najdroższego hotelu w okolicy, gdzie mieszkali sami turyści z zagranicy, bo tam był agregat paliwowy i prąd był zawsze, a w barze puszczali mecze, bo, jak wiadomo, Europejczycy też lubią sobie pooglądać. Stanęli sobie w kąciku sali, żeby nikomu nie przeszkadzać, i oglądali, bo nie było ich stać, żeby sobie zamówić po browarze i normalnie usiąść przy stoliku, bo to w przeliczeniu tak jakby u nas w Polsce piwo kosztowało 150 złotych. They stood in a corner of the room, so as not to disturb anyone, and watched, because they couldn't afford to order a brewery and sit at the table normally, because it's as if a beer costs 150 zlotys in Poland.

W tym barze wyczaiła go Brytyjka Katy, która była tam na wakacjach z koleżankami. Muszę przyznać, że nic dziwnego, że go wyczaiła, bo typ był wysoki, przystojny i zajebiście wysportowany – sześciopak itd. ; jak czasami chodził po naszym domu bez koszulki, to sobie myślałem, że jakbym tak wyglądał, to moje życie zupełnie inaczej by się potoczyło. Katy zaprosiła go do stolika, postawiła mu kilka drinów, a Steven się cieszył, bo nie dosyć, że się napił za równowartość swojej miesięcznej wypłaty, to jeszcze nie musi stać w kącie, żeby ten mecz zobaczyć. Katy natomiast cieszyła się, że siedzi z nią taki typ, bo o ile nie wiem, jakie są standardy w Ghanie, to według standardów polsko-brytyjskich ona w kwestii aparycji miała szansę na tymczasowy awans do trzeciej ligi, jak położyła mocny makijaż, podczas gdy Steven grał w ekstraklasie.

Potem wzięła go do pokoju na ruchanie, które przekształciło się w tygodniowy romans, w czasie którego Steven w ciągu dnia oglądał sobie mecze w eleganckim barze hotelowym o niemal nieograniczonych zasobach energii elektrycznej, a wieczorem pukał Katy i wszyscy byli szczęśliwi. Katy to w ogóle była tak szczęśliwa, że po tym tygodniu stwierdziła, że ona Stevena zabiera do Londynu, żeby ją tam pyrał dalej, bo nie będzie przecież co tydzień do niego dojeżdżać do Ghany. Steven oczywiście też się zajarał, bo znacznie przybliżało go to geograficznie do poznania Zidane'a i zostania tutaj piłkarzem.

Pierwszym problemem po przyjeździe do UK było, że przeprowadzka z małej miejscowości w Ghanie do metropolii, jaką jest Londyn, była takim szokiem kulturowym, że Steven się bał sam wychodzić z domu – szczególnie że okazało się, że angielski w jego części Ghany jest tak różny od angielskiego w Londynie, że prawie z nikim nie mógł się dogadać. To samo zjawisko widywałem zresztą u naszych Zbyszków, którzy poza siedzeniem w domu z 10 Polakami i chodzeniem do zakładu, gdzie też byli sami Polacy, to tylko zapierdalali do polskiego sklepu, i to też było widać, że po drodze na ulicy się nie czuli zbyt pewnie – chyba że to już był któryś kurs po browary danego dnia. Steven miał w porównaniu do Zbyszków jeszcze o tyle gorzej, że Katy mu ogarnęła tylko wizę turystyczną, więc nawet nie mógł podjąć legalnej pracy. Siedział więc całymi dniami u Katy w mieszkaniu i czekał, aż ona wróci z pracy, żeby mógł spełnić swój konkubencki obowiązek.

Sytuacja ta trwała kilka miesięcy, aż w Stevenie, który, jak wspominałem, był gorliwie wierzący, zaczęło narastać poczucie, że on już nie chce żyć w grzechu i powinien zalegalizować swój związek z Katy przed Bogiem i ludźmi. Kulminacyjnym momentem było, jak w któryś weekend Katy poszła z koleżankami na driny, a jak wróciła po spożyciu do domu, to zażądała od Stevena, żeby z nią współżył. On odparł, że już nie zamierza cudzołożyć i się jej oświadcza, i będą się pyrali ile wlezie, ale dopiero po ślubie. Katy go wyśmiała, bo ślub w jej przekonaniu to ona może brać z jakimś typem po Oxfordzie albo Cambridge, a takiemu Stevenowi to ona może się co najwyżej nadziać i to też w zaciszu domowym, bo na wyjście ze znajomymi do restauracji to ona go nie weźmie, bo wstyd w towarzystwie. Steven twardo obstawał przy ślubie, więc Katy – szczególnie że była wypita – wypierdoliła go z mieszkania prosto na ulicę.

W efekcie chłopak tułał się z 3 dni po londyńskich parkach, aż go spotkały jakieś typy z pomocy społecznej, sprawdziły mu paszport i ustaliły, że wypełniając jego wniosek wizowy, Katy formalnie zadeklarowała, że on będzie mieszkał u niej, po czym go do niej odwieźli i ją opierdolili, że jak będzie robiła takie rzeczy, to ją oskarżą o przekręty imigracyjne. Dla Stevena te 3 dni były taką traumą, że potem jeszcze bardziej zamknął się w sobie, w sensie w domu, i już w ogóle na ulicę nie wychodził.

Po tych zajściach atmosfera w mieszkaniu była napięta, więc Katy wynajęła Stevenowi pokój w naszym biedadomu, żeby przypadkiem go jacyś jej znajomi nie zobaczyli, jak do niej wpadną na humus i prosecco, bo, jak wspominałem, wstydziła się, że Steven nie jest w stanie z nimi pogadać o najnowszych sztukach, co wystawiają na ShaftesburyAvenue. Przychodziła do nas tylko raz w tygodniu i przynosiła mu trochę jedzenia, ale też tak nie za dużo, że pod koniec tygodnia to chłopak żarł suchy chleb tostowy, ewentualnie to, czym my go poczęstowaliśmy. Wizyta Katy zawsze kończyła się grubą inbą, bo domagała się od Stevena seksu, on mówił, że po ślubie, ona zaczynała się drzeć, że przed ślubem, a on wtedy się zaczynał modlić na cały głos, żeby odpędzić od siebie grzech i kusicielkę. Katy się wtedy darła, że jest pojebany i żeby się do zakonu zapisał, i wychodziła, trzaskając drzwiami, i był spokój na kolejny tydzień.

W tym czasie Steven cały czas marzył o karierze piłkarskiej, ale nie miał piłki, żeby ćwiczyć, a przez wcześniejsze traumy bał się pójść do najbliższego parku na boisko i zapytać tam chłopaków, czy się może przyłączyć. Ogólnie Steven prawie nie pił, ale kilka razy, jak się przy nas załapał na jakiegoś żubrzyka, to potem się zamykał w swoim pokoju, który miał okno na ogródek, przez które widzieliśmy, jak wychodziliśmy na szluga, jak przebierał się w swój odświętny strój Zidane'a. Skakał wtedy po pokoju, kiwając się „na sucho” z jakimś wyimaginowanym przeciwnikiem i udając przy tym jakiegoś komentatora sportowego, komentującego, jak oto Steven ZIDANE z Ghany, po przejściu 3 obrońców, strzela decydującego gola w finale mistrzostw świata.

HACKNEY

Jak może zauważyliście, nasi współlokatorzy byli raczej typami domatorów i tylko ja i Stomil codziennie (lub prawie codziennie) wychodziliśmy na zewnątrz do roboty. John Lin jarał niesamowite ilości skuna i czytał książki, Kuba co drugi dzień szedł na 6 godzin do Subwaya, Mike grał na kompie, a Steven czyścił swoje oczojebne korki najka.

Po pierwszych kilku dniach mieszkania na Hackney zaczęliśmy podejrzewać, że być może jest to celowo obrana strategia przetrwania, bo jak się okazało, u nas na dzielnicy strach było kurwa wyjść z domu – przynajmniej na początku. Żeby posłużyć się przykładem, to z 2 lata przed naszym zamieszkaniem na Hackney brytyjska telewizja wyprodukowała program SECRET MILLIONAIRE, który polegał na tym, że różnych milionerów w przebraniach pracowników pomocy społecznej czy jakichś fundacji wysyłało się do najgorszych kurwa dzielnic w całej Wielkiej Brytanii, gdzie mieli poznać problemy trapiące lokalną społeczność, zaprzyjaźnić się z nią, a następnie za pomocą swojego milionerstwa odmienić jej los. Symboliczne jest, że jako lokację pierwszego odcinka pierwszego sezonu, a tym samym najchujowszą dzielnię w całym Zjednoczonym Królestwie, wybrano właśnie Hackney.

Znacie pewnie to przykre uczucie, że odkąd Polska jest w UE, to stawia się wobec nas takie wymagania jak wobec świata Zachodu, czyli porównuje z państwami typu kurwa Niemcy, Francja czy Dania i tym samym jesteśmy zawsze najbiedniejsi. Wcześniej byliśmy sobie po prostu krajem postkomunistycznym, więc mogliśmy się porównywać do Albanii, Białorusi, Armenii czy Kazachstanu i wtedy było fajnie. Co prawda takie porównania nie motywują do pięcia się w górę, bo byliśmy już na samej górze i wyżej się nie dało, ale jednak zapewniają dobre samopoczucie. Potem sytuacja się odwróciła i prawie wszystkie rankingi, w których byliśmy wysoko, to były te mało pozytywne.

NAJWYŻSZE ZANIECZYSZCZENIE POWIETRZA:

1. POLSKA, 2. BUŁGARIA, 3. RUMUNIA

NAJNIŻSZE ZASIŁKI DLA BEZROBOTNYCH: LOWEST UNEMPLOYMENT BENEFITS:

1. LITWA, 2. POLSKA, 3. ŁOTWA

NAJDŁUŻSZE KOLEJKI DO LEKARZA:

1. RUMUNIA, 2. SŁOWACJA, 3. POLSKA

Pozostają jeszcze rankingi, w których dla jednych im lepiej, tym gorzej, a dla drugich im lepiej, tym lepiej. Przykładem z czasów obecnych, o których wówczas nikomu się jeszcze nie śniło, jest choćby ranking, ilu uchodźców przyjęła Polska w stosunku do liczby mieszkańców, gdzie zajmujemy miejsce pierwsze lub ostatnie, zależnie, jak się kto na tę kwestię zapatruje, ale do tego problemu jeszcze za chwilę wrócimy.

Mówię o tym wszystkim tylko dlatego, że z Hackney było bardzo podobnie jak z Polską, tylko w Londynie, i tak oto w różnych klasyfikacjach dzielnic publikowanych w gazetach Hackney wypadało następująco:

DZIELNICE, GDZIE NAJŁTAWIEJ DOSTAĆ PLOMBĘ:

1. CROYDON, 2. HACKNEY, 3. HAMMERSMITH

DZIELNICE, GDZIE NAJŁATWIEJ DOSTAĆ KOSĘ:

1. HACKNEY, 2. LAMBETH, 3. CROYDON

DZIELNICE, GDZIE NAJŁATWIEJ ZOSTAĆ OBRABOWANYM:

1. NEWHAM, 2. EALING, 3. HACKNEY