RATUNEK ZE WSZYSTKICH STRON
Ze snu obudził go dzwonek telefonu. Gardło paliło żywym ogniem, kiedy przełykał ślinę. Zwlókł się z łóżka i poczłapał do toalety. Wciąż był w spodniach i swetrze, choć buty, które miał na nogach, kiedy poprzedniego wieczora z temperaturą rzucił się na łóżko − zniknęły.
„Mama” – pomyślał Maciek z czułością. Zaraz potem przypomniał sobie jednak Małgosię i wczorajszy dzień. Spojrzał na zegarek. Była dziesiąta rano. Właśnie trwała trzecia lekcja, a jego nikt nie obudził. Zresztą… i tak nie poszedłby do szkoły. Czuł, że kręci mu się w głowie. A ból gardła to tylko jedna z dolegliwości, jakie go dopadły. Wrócił do łóżka.
– Jak się czujesz? – spytała mama, stając na progu pokoju.
– Tak sobie.
– Twój dziadek powiedziałby, że jak groch przy drodze do socjalizmu.
Maciek zaśmiał się, ale zaraz zaniósł się kaszlem.
– Idź się umyj. Za pięć minut przyniosę ci mleko z masłem i z miodem. W południe będzie ciocia Ania, to cię zbada.
Ciocia Ania, kuzynka mamy, od małego leczyła Maćka z różnych chorób. Była pediatrą i choć już jakiś czas temu powiedziała, że właściwie powinna przestać zajmować się leczeniem dorastającego chłopaka, bo jej specjalizacja to dzieci, jednak nadal w nagłych przypadkach przychodziła i badała. I to nie tylko Maćka. Także całą rodzinę.
Kiedy po kilku minutach wrócił z łazienki do pokoju, mama właśnie stawiała na stoliku kubek mleka z masłem i z miodem oraz talerzyk, na którym leżały dwie kanapki obficie posmarowane masłem z czosnkiem i posypane solą. Dotknęła czoła syna.
– Zimne, ale wczoraj to miałeś temperaturę. Nawet przez sen cały czas wołałeś Małgosię – powiedziała i wyszła z pokoju.
Nie chciało mu się jeść. Nie po tym, co usłyszał… Niechętnie podniósł pierwszą kanapkę do ust.
Z korytarza dobiegł go głos mamy:
– Wychodzę do sklepu. Chcesz coś?
– Nie – odparł krótko i naciągnął mocniej kołdrę.
Leżał tak przez chwilę, patrząc w sufit. Myślał tylko o tym, jak wyjaśnić Małgosi, że nic go nie łączy z Agatą. Zadzwonić? Nie. Może odebrać mama Małgosi. Przyjdzie do jej pokoju, powie, że to on, a wtedy Małgosia rzuci, że nie chce z nim rozmawiać, a on, Maciek, już na zawsze będzie miał kompletnie przechlapane u Małgosinej mamy. Wysłać esemesa? Przecież może wykasować bez czytania. Pójść do niej? Teraz nieprędko wyjdzie z domu. Wysłać e-mail? Też może wykasować. To samo z wiadomością na Gadu-Gadu. Maciek myślał o tym, aż znowu zasnął. Obudził go dopiero domofon. Było południe. Przed drzwiami stała ciocia Ania. Mama jeszcze nie wróciła ze sklepu.
* * *
Mama Maćka nie poszła do sklepu. Swoje zamaszyste kroki skierowała w stronę szkoły. Telefon, który rano oderwał ją od pracy na temat Zuzanny Valadon i jej roli jako modelki impresjonistów, wzywał do szkoły. „Proszę natychmiast przyjść w pilnej sprawie dotyczącej pani syna” – grzmiał w słuchawce głos nauczycielki od polskiego.
„Ja zwariuję – myślała mama Maćka, idąc do szkoły. – Nie dość, że wrócił wczoraj bez ubrania, że dostał temperatury, to jeszcze to! Ja chyba nie nadaję się na matkę – westchnęła ciężko i ze strachem pomyślała, że Piotr, jej drugi mąż, chce dziecka, a ona przecież najwyraźniej nie radzi sobie z tym jednym. – Co jest grane?” – powtarzała w myślach przez całą drogę.
Na szczęście na to pytanie dość szybko uzyskała odpowiedź. W dyrektorskim gabinecie czekała na nią pani dyrektor i profesor Płochowska.
– Pani syn zachował się wczoraj jak ulicznik! – grzmiała profesor Płochowska takim głosem, że pani Janka wreszcie zrozumiała, dlaczego Maciek i inni uczniowie boją się polonistki. Przez plecy przebiegł jej dreszcz strachu. – Czy jest pani aby pewna, że nie stacza się on na margines społeczeństwa?! – pytała, grzmiąc coraz głośniej. – Takie zachowanie może sprawić, że skończy w poprawczaku!
„Rany boskie! – Mama Maćka była przerażona. – Co on takiego zrobił?”.
Nie podejrzewała, by syn palił czy zażywał narkotyki, ale skoro ta kobieta tak krzyczy, to znaczy, że musiał zrobić coś strasznego. Tymczasem profesor Płochowska grzmiała coraz głośniej i głośniej. Pani Janka miała wrażenie, że nawet słuchającej tego dyrektorce cały wywód jest nie w smak.
– Trzeba coś z tym zrobić! – krzyczała profesor Płochowska kolejną minutę.
„…zanim zagrozi mu krzesło elektryczne!” – W głowie pani Janki od razu pojawił się cytat z disnejowskiego filmu Goofy na wakacjach, który tak chętnie oglądała razem z Maćkiem, gdy był mały. Wspomnienie sprawiło, że nagle zaczęła się uśmiechać.
– Panią to cieszy?! – ponownie zagrzmiał głos profesor Płochowskiej.
– Przepraszam, ale pani używa mocnych słów, tymczasem ja nadal nie wiem, co takiego zrobił mój syn.
– Jak to co?! – krzyknęła profesor Płochowska. – Zachował się na lekcji jak ostatni ulicznik!
– No nie! – rzuciła wzburzona pani Janka. – Nie bądźmy dziećmi! Proszę wyjaśnić dokładnie, co takiego mój syn zrobił, bo zaczynam tracić cierpliwość.
– Pani Ziuto! – odezwała się milcząca do tej pory dyrektorka. – Ja też chętnie bym się dowiedziała, co takiego zrobił uczeń Adamski, że prosiła pani o wezwanie jego matki.
– Na cały regulator na lekcji wrzasnął „kurwa mać!” i wybiegł z klasy – wyrecytowała profesor Płochowska jednym tchem. Z triumfem i pogardą spojrzała najpierw na panią dyrektor, a potem na mamę Maćka, która w tym momencie zagotowała się z wściekłości.
– Przepraszam, ale to już szczyt!
– No to właśnie mówię! – powiedziała profesor Płochowska. – Proszę porozmawiać z synem, a ja, pani dyrektor, żądam zawieszenia ucznia Adamskiego na tydzień.
– Przepraszam! – Mama Maćka aż trzęsła się z oburzenia. – Nie zrozumiałyśmy się. Ja, owszem, porozmawiam z synem, by czegoś takiego więcej w szkole nie robił, ale… szczytem jest wzywanie mnie do szkoły z takiego powodu! Szłam tu cała w nerwach. Myślałam, że syn kogoś pobił, że jest przywódcą szkolnej bandy, że rozprowadza, nie daj Boże, narkotyki, a pani mi tu mówi, że on zaklął na lekcji?! Czy wyjaśniała pani, dlaczego to zrobił? Co się takiego stało? Pamiętam, że kiedy w szkole podstawowej narysował na kartce karykaturę kolegi i podpisał „Witek to kutas”, to nikt mnie do szkoły nie wzywał. Choć Maciek był wtedy dziewięcioletnim dzieckiem. Wpisano uwagę, którą przyjęłam do wiadomości, i przeprowadziłam rozmowę z synem. Teraz to jest prawie dorosły człowiek. A dorośli nie takie słowa w gniewie wypowiadają. Ja się zgadzam, że szkoła to nie jest miejsce, gdzie można sobie pozwolić na takie zachowanie, i na ten temat porozmawiam z synem, ale mam niedobre wrażenie, że pani się albo nudzi, albo wyżywa na uczniach, bo tu wystarczyło wpisać uwagę. A co do zawieszenia w prawach ucznia na tydzień, to może go pani zawiesić. Maciek jest ciężko chory i przez tydzień na pewno nie będzie chodził do szkoły.
W mamie Maćka wzbierał coraz większy gniew. Kiedy skończyła, odezwała się dyrektor Marczak.
– Pani się tu odniosła do tej kwestii, że syn użył brzydkich słów, ale chciałam zauważyć, że jest jeszcze jedna sprawa. Syn samowolnie oddalił się ze szkoły…
– Proszę pani! – przerwała zniecierpliwiona mama Maćka. – To ja pani coś teraz powiem. Ja mam do państwa żal, że dopuścili państwo do tego, że wczoraj mój syn wyszedł ze szkoły bez kurtki. Teraz leży w domu ciężko chory. Przecież za to, co dzieje się z uczniami w czasie lekcji, to wy ponosicie odpowiedzialność, prawda?
– Ale pani syn… – Dyrektor Marczak bezradnie rozłożyła ręce.
– Niech pani już lepiej nic nie mówi, bo się państwo tylko ośmieszają – przerwała jej znów pani Janka. – Porozmawiam z nim na temat wulgarnych słów. Dowiem się też, co takiego się stało, że opuścił zajęcia. Ale na przyszłość w takich sprawach proszę mnie nie wzywać. To można było załatwić telefonicznie. – To powiedziawszy, mama Maćka wyszła z gabinetu. Po chwili jednak cofnęła się i spytała: – Do kogo mam się zgłosić, by odebrać kurtkę syna?
* * *
Trwała akurat przerwa, kiedy mama Maćka szła korytarzem w kierunku szatni. Nic więc dziwnego, że na zakręcie tuż przy schodach zderzyła się z Małgosią.
– Dzień dobry – powiedziała Małgosia, ale w jej głosie nie wyczuwało się nawet cienia sympatii, jaką zazwyczaj darzyła mamę Maćka.
– Dzień dobry. Maciek jest chory – rzuciła pani Janka i chciała jeszcze coś dodać, ale dziewczyna odezwała się pierwsza:
– Nie interesuje mnie to. Niech się o to martwi Agata – burknęła, ale nie ruszyła się z miejsca.
– Kto to jest Agata? O ile wiem, to Maciek nie zna żadnej Agaty, a tylko Małgosię, której imię dziś w nocy wzywał kilka razy przez sen. – To powiedziawszy, ruszyła w stronę szkolnej szatni, by wreszcie odebrać kurtkę Maćka.
Tymczasem za plecami Małgosi rozległo się wołanie. Ewa.
– No gdzie ty się podziewasz?! Chciałaś, żebym ci powróżyła.
Wróciły pędem do klasy. Ewa rozłożyła na ławce karty. Postawiona przez nią kabała brzmiała: „Oszukał cię nie ten, kogo o oszustwo podejrzewasz. Przez to cierpisz nie tylko ty, lecz także ktoś, kto cię kocha”.
– No jak tam, wróżbitki? – spytał Marcin, trącając Małgosię w ramię.
– Odwal się!
– Idziesz po lekcjach do Maćka? Jest chory…
– Niech Agata idzie.
– Kto to jest Agata? – Marcin nic nie rozumiał, a i Ewa spoglądała na Małgosię ze zdumieniem.
Małgosia już miała powiedzieć, że to dziewczyna, z którą Maciek ją zdradzał, że jest oszustem i kłamcą. Ale nagle tuż za plecami usłyszała głos Aleksa:
– To taka wariatka, która jeszcze na obozie przyczepiła się do Maćka. Wczoraj pojawiła się pod szkołą. Diabli wiedzą, w jaki sposób tu trafiła…
* * *
Kiedy Maciek z temperaturą leżał w łóżku i drzemał, Małgosia siadła przy nim na małym stołeczku.
– Przepraszam – powiedziała i wsunęła mu w dłoń lizaka serduszko.