×

我们使用cookies帮助改善LingQ。通过浏览本网站,表示你同意我们的 cookie 政策.


image

Studium w szkarłacie Arthur Conan Doyle, 1

1

Część pierwsza ze wspomnień Johna H.

Watsona, byłego lekarza Armii Angielskiej.

Rozdział pierwszy.

Sherlock Holmes.

W roku 1870 uzyskałem stopień doktora medycyny na Uniwersytecie Londyńskim i

udałem się do Natlay, na kurs dla chirurgów armii.

Uzupełniwszy tam swoje studia medyczne, zostałem mianowany asystentem chirurga w

V Pułku Strzelców Nortumberlanskich. Pułk stał wówczas w Indiach i zanim

zajechałem na miejsce, wybuchła II Wojna Afgańska.

Po wylądowaniu w Bombaju dowiedziałem się, że mój pułk przekroczył już wąwozy

pograniczne i wtargnął w głąb kraju wrogów.

Wraz z gronem oficerów, którzy znajdowali się w tym samym co ja położeniu,

wyruszyliśmy w dalszą drogę i przybyliśmy bez przygód do Kambaharu, gdzie zastałem

swój pułk i objąłem od razu swoje obowiązki.

Wojna przyniosła niejednemu zaszczyty, mnie zaś tylko niedolę.

Przeniesiony ze swojej brygady do oddziału Berkszerów brałem udział w

nieszczęsnej bitwie pod Meywandem. Tam kula strzaskała mi obojczyk i

zadrasnęła arterię. Byłbym niechybnie wpadł w ręce

krwiożerczych gazi, gdyby nie przywiązanie i odwaga Mareya, mojego

ordynansa, który pochwycił mnie, rzucił na grzbiet konia i dowiozł tak do

szeregów brytyjskich. Wycieńczonego bólem, osłabionego

dotkliwymi niewygodami, wysłano mnie wraz z licznym gronem rannych do szpitala

głównego w Peszawarze. Tu zacząłem wkrótce odzyskiwać siły

i poprawiłem się już o tyle, że mogłem chodzić po salach, a nawet

wygrzewać się na słońcu, gdy powaliła mnie znowu gorączka tyfoidalna.

Ta plaga naszych posiadłości indyjskich. Przez kilka miesięcy walczyłem ze śmiercią.

A gdy nareszcie niebezpieczeństwo minęło i zaczęła się rekonwalescencja,

ja byłem tak wychudzony i słaby, że konsylium lekarskie orzekło,

iż każdy dzień zwłoki jest groźny i należy niezwłocznie odesłać mnie do

Anglii. Wsiadłem wtedy na okręt Orontes i w

miesiąc później wylądowałem w Plymouth. Mając zdrowie bezpowrotnie zrujnowane,

lecz zaopatrzony w zamian w dziewięciomiesięczny urlop.

Ojcowski rząd pozwolił mi spędzić ten czas na usiłowaniach zmierzających do

odzyskania zdrowia. Nie miałem w Anglii ani krewnych,

ani własnego domu, byłem zatem wolny jak ptak, albo raczej tak wolny,

jak może być człowiek mający do wydania dziennie 11 shillingów i 6 pęców.

W tych warunkach udałem się oczywiście do Londynu.

Tego wielkiego ogniska, do którego gnany nieprzepartą, przyciągającą siłą dąży

z całego Imperium Brytyjskiego tłum próżniaków bez zajęcia i określonego celu

w życiu. Przez krótki czas mieszkałem w małym

hotelu na strandzie, prowadząc życie jednostajne, bezczynne i wydając znacznie

więcej pieniędzy niż mnie było stać na to.

Stan moich finansów stał się niebawem tak niepokojący, że uprzytomniłem sobie,

iż należało albo opuścić stolice i osiąść gdzieś na wsi, albo zmienić

i najzupełniej tryb życia. Wybrawszy tę ostatnią alternatywę,

postanowiłem wynieść się z hotelu i poszukać mieszkania mniej świetnego na

pozór i mniej kosztownego. Tego samego dnia, w którym doszedłem do

tego wniosku, stałem w barze Criterion, gdy nagle uczułem czyjąś dłoń na swym

ramieniu. Odwróciłem się i ujrzałem młodego

Stamforda, który był moim pomocnikiem w szpitalu Bird's.

Widok znajomej twarzy jest bardzo miły dla człowieka samotnego wśród wielkomiejskiego

gwaru. Stamford nie był moim bliskim

przyjacielem, ale teraz powitałem go z uniesieniem, a on nawzajem był,

jak się zdawało, zachwycony spotkaniem. W radosnym zapale zaprosiłem go na

śniadanie do Holborna i po chwili wsiadaliśmy do dorożki.

Co się z Panem działo, Watsonie? Zapytał Stamford z nieskrywanym zdziwieniem,

gdy jechaliśmy gwarnymi ulicami londyńskimi.

Wychudł Pan jak szczawa i poczerniał jak święta ziemia.

Opowiedziałem mu w krótkich słowach swoje przygody i skończyłem właśnie,

gdy stanęliśmy u celu. Biedaku, rzekł tonem współczucia.

A cóż Pan teraz robi? Szukam mieszkania, odparłem.

Usiłuję rozstrzygnąć zagadnienie, czy możliwe jest znaleźć wygodne lokum za

jakąś rozsądną cenę. Szczególna rzecz, zauważył mój towarzysz.

Już drugi człowiek dzisiaj porusza ze mną ten sam temat.

A kto był pierwszy? spytałem.

Pewien jegowość pracujący w laboratorium chemicznym w szpitalu.

Żalił się dziś rano, że nie może znaleźć nikogo, kto by chciał wziąć z nim do

spółki mieszkanie, podobno bardzo ładne, ale za drogie dla niego.

A, Boże, zawołałem. Jeśli istotnie pragnie znaleźć kogoś,

kto by dzielił z nim mieszkanie i komorne, służę mu.

Wolę mieć wspólne mieszkanie aniżeli żyć samotnie.

Młody Stamford spojrzał na mnie szczególnym wzrokiem, popijając wino.

Nie zna Pan jeszcze Sherlocka Holmesa, rzekł.

Może nie będzie go Pan chciał za stałego współlokatora.

Dlaczego? Co ma Pan mu do zarzucenia?

Och, nie mam mu nic do zarzucenia, ale to poniekąd dziwak, entuzjasta w pewnych

dziedzinach nauki. O ile jednak go znam, człowiek bardzo

przyzwoity. Czy nie pytał go Pan, jaki zawód

zamierza obrać? Nie, nie należy do ludzi, z których

można by coś wydobyć, choć z drugiej strony potrafi się wywnętrzyć, gdy mu

przyjdzie fantazja. Radłbym się z nim spotkać, rzekłem.

Jeśli mam mieć współlokatora, wolałbym, żeby to był człowiek pracowity i

spokojnych przyzwyczajeń. Nie mam jeszcze sił na znoszenie hałasu

lub wzruszeń. Miałem i jednego i drugiego, tyle w

Afganistanie, że mi to starczy na resztę mego życia.

Kiedy mógłbym się spotkać z Pana znajomym?

Jest teraz na pewno w laboratorium, odparł mój towarzysz.

Albo nie przychodzi tygodniami, albo też pracuje od rana do wieczora.

Jeśli chce Pan, pojedziemy tam po śniadaniu.

No i owszem, odparłem, po czym rozmowa weszła na inne tory.

W drodze do szpitala po wyjściu od Holborna, Stamford opowiedział mi jeszcze

kilka szczegółów o człowieku, z którym miałem mieszkać.

Tylko niech Pan nie ma do mnie żalu, jeśli się Pan z nim nie porozumie,

mówił. Znam go jedynie z laboratorium.

Sam wparł Pan na myśl wspólnego mieszkania z nim, proszę nie cynić mnie

za nic odpowiedzialnym. Jeśli wspólne pożycie okaże się dla nas

niemożliwe, nietrudno nam będzie się rozstać, odrzekłem.

Zdaje mi się Stamfordzie, dodałem patrząc bystro na swego towarzysza,

że są jakieś specjalne powody, aby tak umywać ręce od wszystkiego,

co by mogło zajść. Czy ten człowiek ma taki gwałtowny

temperament, że należy się go obawiać?

Niech Pan nie będzie taki skryty i powie, co ma na myśli.

Niełatwa to rzecz wypowiedzieć to, co jest nieuchwytne, odrzekł ze śmiechem.

Holmes jest jak dla mnie za wielkim fanatykiem nauki.

Zdaje mi się, że skutkiem tego zatracił wszelką wrażliwość.

Wyobrażam sobie, że byłby zdolny zaaplikować przyjacielowi szczyptę

świeżo odkrytej trucizny roślinnej i to bynajmniej nie przez niegodziwość,

ale po prostu pod wpływem swego zmysłu badawczego, dlatego aby móc zdać sobie

dokładnie sprawę z tego, jak ta trucizna działa.

Trzeba jednak oddać mu sprawiedliwość i zaznaczyć, że sam zażyłby trucizny

z niemniejszą skwapliwością. Jest to człowiek mający wprost

namiętność do wiedzy ścisłej i dokładnej.

I słusznie, moim zdaniem. Tak, ale można posunąć te zalety do

przesady. Gdy badacz dochodzi do tego, że obija

kijem na stole anatomicznym poddawanego sekcji trupa, może się to wydawać co

najmniej dziwne. Obija trupa?

Tak, dla sprawdzenia, o ile ślady ciosów występują po śmierci.

Widziałem to na własne oczy. A jednak mówi Pan, że nie jest studentem

medycyny. Nie, Bóg jeden wie, jaki jest cel jego

studiów. Oto jesteśmy na miejscu i niebawem

będzie Pan mógł sam wyrobić sobie opinię o nim.

Gdy to mówił, skręciliśmy w wąską uliczkę i weszliśmy małymi bocznymi

drzwiami prowadzącymi do jednego ze skrzydeł wielkiego szpitala.

Znałem tu wszystkie zakątki i nie potrzebowałem przewodnika,

idąc po zimnych schodach kamiennych i dążąc długim korytarzem o białych,

pobielonych wapnem ścianach, na który wychodziły drzwi pomalowane brązową

farbą. Na samym prawie końcu korytarza

skręciliśmy w nisko sklepione odgałęzienie prowadzące do laboratorium

chemicznego. Był to pokój bardzo obszerny,

wysoki, zastawiony niezliczonymi butelkami i flaszkami.

Szerokie, niskie stoły poustawiane były we wszystkich kierunkach,

a na nich wśród retort i probówek jaśniały błękitnawe płomyki małych

palników Bunsena i rzucały migocące blaski.

W sali tej, prawie na samym końcu, stał tylko jeden student pochylony nad

stołem i zatopiony w swej pracy. Na odgłos naszych kroków obejrzał się

i z radosnym okrzykiem podbiegł ku nam, trzymając probówkę w ręku.

Mam go! Mam go!

Zawołał zwracając się do mego towarzysza.

Znalazłem jedyny odczynnik, który osadza hemoglobinę.

Jedyny! Gdyby odkrył kopalnię złota,

oblicze jego nie mogłoby być rozpromienione większą radością.

Doktor Watson, pan Sherlock Holmes, rzekł Stamford przedstawiając nas.

Dzień dobry, panu, panie doktorze. Powiedział Holmes przyjaźnie i uścisnął

moją dłoń z siłą, o jaką nigdy bym go nie posądzał.

Widzę, że pan był w Afganistanie. A skąd pan to wie?

spytałem zdumiony. Mniejsza oto, rzekł uśmiechając się

z zadowoleniem. W tej chwili najważniejszą sprawą jest

hemoglobina i jej odczynnik. Nie wątpię, że panowie pojmą całą

doniosłość mojego odkrycia. Jest niewątpliwie ważne dla nauki chemii,

odparłem, ale z punktu widzenia praktycznego, jak to, panie doktorze?

Ależ od wielu lat nie dokonano odkrycia, które miałoby takie praktyczne znaczenie

dla celów sądowo-lekarskich. Czyż pan nie widzi?

I? Że jest to niezawodny sposób

rozpoznawania plam pochodzących od krwi. Proszę, niech pan podejdzie do stołu.

I w zapale chwycił mnie za rękaw i pociągnął do stołu, przy którym pracował.

Weźmy trochę świeżej krwi, rzekł, ukłuł się w palec lancetem i krople

krwi, która wyprysła, zebrał w małą rurkę. Teraz wlewam te krople krwi do litra

wody. Jak pan widzi, woda pozostaje zupełnie

czysta. Stosunek krwi nie może przewyższać

jednej milionowej części. Nie wątpię wszakże, iż będziemy mogli

otrzymać reakcję charakterystyczną. Mówiąc to, wrzucił do naczynia z wodą

kilka białych kryształów, a potem dodał parę kropel przezroczystego płynu.

W jednej chwili zawartość naczynia przybrała ciemną barwę mahońową,

a na dnie naczynia szklanego ukazał się brunatny osad.

Zawołał Holmes, klaszcząc w ręce jak dziecko zachwycone nową zabawką.

I? Cóż pan na to? Zdaje się istotnie, że odczynnik bardzo

czuły. Zauważyłem.

Świetny, znakomity. Dawniej przy pomocy gwajakolu można

było otrzymać z trudnością, jakie takie wyniki i to jeszcze bardzo niepewne.

Rozbiór mikroskopowy krwi nie jest bynajmniej ściślejszy, a nie ma wprost

żadnej wartości, jeśli plamy mają kilka godzin.

Tymczasem mój odczynnik działa równie dobrze bez względu na to, czy krew jest

świeża czy stara. Gdyby był znany wcześniej setki ludzi

spacerujących swobodnie po kuli ziemskiej, byłoby już dawno ukaranych za

popełnione przestępstwa. Istotnie, szepnąłem.

Jest to punkt główny wszystkich niemal spraw kryminalnych.

Często bywa, że podejrzenie pada na człowieka w kilka miesięcy po spełnieniu

zbrodni. Eksperci badają wtedy jego bieliznę albo

ubranie i znajdują brunatne plamy. Co to za plamy?

Od krwi, błota, rdzy czy soku owocowego? Pytanie to wprowadziło w niemały kłopot

niejednego biegłego. A dlaczego?

Dlatego, że nie było niezawodnego odczynnika.

Teraz mamy odczynnik Sherlocka Holmesa i wszelka niepewność jest odtąd wyłączona.

Jego oczy iskrzyły się, gdy mówił, a skończywszy przyłożył dłoń do serca

i złożył ukłon. Jak gdyby dziękował jakiemuś urojonemu,

oklaskującemu go tłumowi? Na leżą się panu gratulacje,

rzekłem zdziwiony jego uniesieniem. No od, na przykład sprawa von Bischoffa

we Frankfurcie w zeszłym roku, no byłby niewątpliwie powieszony,

gdyby ten odczynnik już istniał. A Mason z Bradfordu, a słynny Miller,

ale ziewr z Montpellier, albo Samson z Nowego Orleanu, mógłbym wymienić cały

szereg spraw, w których mój odczynnik odegrałby decydującą rolę.

Ależ pan jest chodzącym kalendarzem zbrodni, wtrącił Stamford ze śmiechem.

Mógłby pan wydawać piszmo pod tytułem nowiny policyjne z przeszłości.

Ręcze panu, że byłyby bardzo zajmujące. Odparł Sherlock Holmes, przylepiając

plasterek na rankę zrobioną w palcu lancetem.

Muszę być ostrożny. Ciągnął dalej, zwracając się do mnie

z uśmiechem i pokazał mi dłoń pozalepianą w różnych miejscach plasterkami i pełną

plam od silnych kwasów. Przyszliśmy tu w pewnej sprawie,

rzekł wreszcie Stamford, siadając na wysokim trójnogu i podsuwając mi nogą

drugi. Ten oto mój przyjaciel szuka

mieszkania, że pan skarżył się, iż nie może znaleźć współlokatora.

Pomyślałem sobie, że dobrze by było was skojarzyć.

Sherlock Holmes przyjął z zapałem myśl wspólnego zamieszkania ze mną.

Mam na widoku lokal przy Baker Street, rzekł.

Jak stworzony dla nas. Mam nadzieję, że panu nie przeszkadza

wąś silnego tytoniu. Sam palę tylko tytoń okrętowy.

Odparłem. Doskonale.

Uprzedzam pana, że zawsze pełno u mnie różnych chemikaliów i że niekiedy robię

doświadczenia. Czy to panu nie będzie przeszkadzało?

Bynajmniej. Chwileczkę, niech się zastanowię nad

tym, jakie mam jeszcze wady niemiłe dla współlokatora.

A! Miewam napady czarnej melancholii.

A wówczas całymi dniami nie otwieram ust.

Proszę wtedy nie przypuszczać, że dąsam się na pana.

Proszę mnie zostawić w spokoju i niebawem powrócę do równowagi.

A teraz pana kolej. Cóż mi pan powie o sobie?

Uważam bowiem, że skoro dwaj ludzie mają razem zamieszkać, lepiej jest, aby z góry

uprzedzili się wzajemnie o swoich wadach. Roześmiałem się z tego badania.

Mam szczeniaka, Brytana, odrzekłem. Protestuję przeciw wszelkim hałasom,

gdyż nerwy moje są bardzo rozstrojone. Wstaję o rozmaitych, niemożliwych

godzinach i jestem niesłychanie leniwy. Posiadam jeszcze całą serię innych wad,

gdyż jestem zdrów, ale na razie te są najważniejsze.

Czy grę na skrzypcach włącza pan do kategorii hałasów?

Zapytał z pewnym niepokojem. Zależy, odparłem.

Dobra gra na skrzypcach jest rozkoszą dla bogów, gdy tymczasem rzempolenie.

O, to znakomicie, zawołał wesoło. Zdaje mi się, że możemy uważać sprawę

za ubitą, to jest, jeśli lokal spodoba się panu.

Kiedy go obejrzymy? Niech pan wstąpi do mnie tutaj

jutro w południe. Pójdziemy razem.

Odparł. Doskonale, w południe,

punktualnie. Rzekłem ściskając dłoń Holmesa.

Pozostawiliśmy go wśród retort i butelek i skierowaliśmy się w stronę

mojego hotelu. Ale, ale, rzekłem nagle zatrzymując się

i zwracając się do Stamforda. Skąd on u licha wiedział, że powróciłem

z Afganistanu? Mój towarzysz uśmiechnął się

zagadkowo. Jest to właśnie jeden z jego

osobliwych przymiotów, odrzekł. Niemało ludzi już łamało sobie głowy

nad tym, w jaki sposób Holmes odgaduje rozmaite rzeczy.

Oho, a więc jest w tym jakaś tajemnica. Zawołałem zacierając dłonie.

To zaczyna być zajmujące. Jestem panu bardzo wdzięczny za tę

znajomość. Najwłaściwszym sposobem studiowania

ludzkości jest stopniowe studiowanie różnych jednostek.

A więc niech pan przestudiuje tę jednostkę, rzekł Stamford żegnając się

ze mną. Uprzedzam tylko, że będzie to zadanie

niełatwe do rozwiązania. Założę się, że niebawem on będzie

wiedział o panu więcej niż pan o nim. Do widzenia.

Do widzenia. Odparłem i ruszyłem w dalszą drogę do

hotelu, na serio zaintrygowany osobą mojego nowego znajomego.


1 1 1 1 1 1 1 1 1

Część pierwsza ze wspomnień Johna H. Part one from the memoirs of John H. Primera parte de las memorias de John H.

Watsona, byłego lekarza Armii Angielskiej. Watson, a former English Army doctor. Watson, un antiguo médico del ejército inglés.

Rozdział pierwszy. Chapter One. Capítulo primero.

Sherlock Holmes. Sherlock Holmes.

W roku 1870 uzyskałem stopień doktora medycyny na Uniwersytecie Londyńskim i In 1870, I obtained a doctorate in medicine from the University of London and En 1870 obtuve el doctorado en medicina por la Universidad de Londres y

udałem się do Natlay, na kurs dla chirurgów armii. I went to Natlay, for a course for army surgeons. Fui a Natlay, a un curso para cirujanos del ejército.

Uzupełniwszy tam swoje studia medyczne, zostałem mianowany asystentem chirurga w Having completed my medical studies there, I was appointed assistant surgeon at the Tras completar mis estudios de medicina allí, me nombraron cirujano asistente en el Закінчивши там медичну освіту, я був призначений асистентом хірурга в

V Pułku Strzelców Nortumberlanskich. Pułk stał wówczas w Indiach i zanim 5th Nortumberland Rifle Regiment. The regiment was standing in India at the time and before

zajechałem na miejsce, wybuchła II Wojna Afgańska. I arrived on the scene, the Second Afghan War had broken out. Я прибув на місце події, коли почалася Друга афганська війна.

Po wylądowaniu w Bombaju dowiedziałem się, że mój pułk przekroczył już wąwozy After landing in Mumbai, I learned that my regiment had already crossed the gorges

pograniczne i wtargnął w głąb kraju wrogów. Borderlands and invaded deep into the enemies' country.

Wraz z gronem oficerów, którzy znajdowali się w tym samym co ja położeniu, Along with a group of officers who were in the same position as me,

wyruszyliśmy w dalszą drogę i przybyliśmy bez przygód do Kambaharu, gdzie zastałem We continued on our way and arrived without adventures in Kambahar, where I found a

swój pułk i objąłem od razu swoje obowiązki. His regiment and assumed my duties at once.

Wojna przyniosła niejednemu zaszczyty, mnie zaś tylko niedolę. The war brought honor to many, while to me it brought only misery.

Przeniesiony ze swojej brygady do oddziału Berkszerów brałem udział w Transferred from my brigade to the Berkszer unit, I took part in the

nieszczęsnej bitwie pod Meywandem. Tam kula strzaskała mi obojczyk i

zadrasnęła arterię. Byłbym niechybnie wpadł w ręce

krwiożerczych gazi, gdyby nie przywiązanie i odwaga Mareya, mojego

ordynansa, który pochwycił mnie, rzucił na grzbiet konia i dowiozł tak do

szeregów brytyjskich. Wycieńczonego bólem, osłabionego

dotkliwymi niewygodami, wysłano mnie wraz z licznym gronem rannych do szpitala

głównego w Peszawarze. Tu zacząłem wkrótce odzyskiwać siły

i poprawiłem się już o tyle, że mogłem chodzić po salach, a nawet

wygrzewać się na słońcu, gdy powaliła mnie znowu gorączka tyfoidalna.

Ta plaga naszych posiadłości indyjskich. Przez kilka miesięcy walczyłem ze śmiercią.

A gdy nareszcie niebezpieczeństwo minęło i zaczęła się rekonwalescencja,

ja byłem tak wychudzony i słaby, że konsylium lekarskie orzekło,

iż każdy dzień zwłoki jest groźny i należy niezwłocznie odesłać mnie do

Anglii. Wsiadłem wtedy na okręt Orontes i w

miesiąc później wylądowałem w Plymouth. Mając zdrowie bezpowrotnie zrujnowane,

lecz zaopatrzony w zamian w dziewięciomiesięczny urlop.

Ojcowski rząd pozwolił mi spędzić ten czas na usiłowaniach zmierzających do

odzyskania zdrowia. Nie miałem w Anglii ani krewnych,

ani własnego domu, byłem zatem wolny jak ptak, albo raczej tak wolny,

jak może być człowiek mający do wydania dziennie 11 shillingów i 6 pęców.

W tych warunkach udałem się oczywiście do Londynu.

Tego wielkiego ogniska, do którego gnany nieprzepartą, przyciągającą siłą dąży

z całego Imperium Brytyjskiego tłum próżniaków bez zajęcia i określonego celu

w życiu. Przez krótki czas mieszkałem w małym

hotelu na strandzie, prowadząc życie jednostajne, bezczynne i wydając znacznie

więcej pieniędzy niż mnie było stać na to.

Stan moich finansów stał się niebawem tak niepokojący, że uprzytomniłem sobie,

iż należało albo opuścić stolice i osiąść gdzieś na wsi, albo zmienić

i najzupełniej tryb życia. Wybrawszy tę ostatnią alternatywę,

postanowiłem wynieść się z hotelu i poszukać mieszkania mniej świetnego na

pozór i mniej kosztownego. Tego samego dnia, w którym doszedłem do

tego wniosku, stałem w barze Criterion, gdy nagle uczułem czyjąś dłoń na swym

ramieniu. Odwróciłem się i ujrzałem młodego

Stamforda, który był moim pomocnikiem w szpitalu Bird's.

Widok znajomej twarzy jest bardzo miły dla człowieka samotnego wśród wielkomiejskiego

gwaru. Stamford nie był moim bliskim

przyjacielem, ale teraz powitałem go z uniesieniem, a on nawzajem był,

jak się zdawało, zachwycony spotkaniem. W radosnym zapale zaprosiłem go na

śniadanie do Holborna i po chwili wsiadaliśmy do dorożki.

Co się z Panem działo, Watsonie? Zapytał Stamford z nieskrywanym zdziwieniem,

gdy jechaliśmy gwarnymi ulicami londyńskimi.

Wychudł Pan jak szczawa i poczerniał jak święta ziemia.

Opowiedziałem mu w krótkich słowach swoje przygody i skończyłem właśnie,

gdy stanęliśmy u celu. Biedaku, rzekł tonem współczucia.

A cóż Pan teraz robi? Szukam mieszkania, odparłem.

Usiłuję rozstrzygnąć zagadnienie, czy możliwe jest znaleźć wygodne lokum za

jakąś rozsądną cenę. Szczególna rzecz, zauważył mój towarzysz.

Już drugi człowiek dzisiaj porusza ze mną ten sam temat.

A kto był pierwszy? spytałem.

Pewien jegowość pracujący w laboratorium chemicznym w szpitalu.

Żalił się dziś rano, że nie może znaleźć nikogo, kto by chciał wziąć z nim do

spółki mieszkanie, podobno bardzo ładne, ale za drogie dla niego.

A, Boże, zawołałem. Jeśli istotnie pragnie znaleźć kogoś,

kto by dzielił z nim mieszkanie i komorne, służę mu.

Wolę mieć wspólne mieszkanie aniżeli żyć samotnie.

Młody Stamford spojrzał na mnie szczególnym wzrokiem, popijając wino.

Nie zna Pan jeszcze Sherlocka Holmesa, rzekł.

Może nie będzie go Pan chciał za stałego współlokatora.

Dlaczego? Co ma Pan mu do zarzucenia?

Och, nie mam mu nic do zarzucenia, ale to poniekąd dziwak, entuzjasta w pewnych

dziedzinach nauki. O ile jednak go znam, człowiek bardzo

przyzwoity. Czy nie pytał go Pan, jaki zawód

zamierza obrać? Nie, nie należy do ludzi, z których

można by coś wydobyć, choć z drugiej strony potrafi się wywnętrzyć, gdy mu

przyjdzie fantazja. Radłbym się z nim spotkać, rzekłem.

Jeśli mam mieć współlokatora, wolałbym, żeby to był człowiek pracowity i

spokojnych przyzwyczajeń. Nie mam jeszcze sił na znoszenie hałasu

lub wzruszeń. Miałem i jednego i drugiego, tyle w

Afganistanie, że mi to starczy na resztę mego życia.

Kiedy mógłbym się spotkać z Pana znajomym?

Jest teraz na pewno w laboratorium, odparł mój towarzysz.

Albo nie przychodzi tygodniami, albo też pracuje od rana do wieczora.

Jeśli chce Pan, pojedziemy tam po śniadaniu.

No i owszem, odparłem, po czym rozmowa weszła na inne tory.

W drodze do szpitala po wyjściu od Holborna, Stamford opowiedział mi jeszcze

kilka szczegółów o człowieku, z którym miałem mieszkać.

Tylko niech Pan nie ma do mnie żalu, jeśli się Pan z nim nie porozumie,

mówił. Znam go jedynie z laboratorium.

Sam wparł Pan na myśl wspólnego mieszkania z nim, proszę nie cynić mnie

za nic odpowiedzialnym. Jeśli wspólne pożycie okaże się dla nas

niemożliwe, nietrudno nam będzie się rozstać, odrzekłem.

Zdaje mi się Stamfordzie, dodałem patrząc bystro na swego towarzysza,

że są jakieś specjalne powody, aby tak umywać ręce od wszystkiego,

co by mogło zajść. Czy ten człowiek ma taki gwałtowny

temperament, że należy się go obawiać?

Niech Pan nie będzie taki skryty i powie, co ma na myśli.

Niełatwa to rzecz wypowiedzieć to, co jest nieuchwytne, odrzekł ze śmiechem.

Holmes jest jak dla mnie za wielkim fanatykiem nauki.

Zdaje mi się, że skutkiem tego zatracił wszelką wrażliwość.

Wyobrażam sobie, że byłby zdolny zaaplikować przyjacielowi szczyptę

świeżo odkrytej trucizny roślinnej i to bynajmniej nie przez niegodziwość,

ale po prostu pod wpływem swego zmysłu badawczego, dlatego aby móc zdać sobie

dokładnie sprawę z tego, jak ta trucizna działa.

Trzeba jednak oddać mu sprawiedliwość i zaznaczyć, że sam zażyłby trucizny

z niemniejszą skwapliwością. Jest to człowiek mający wprost

namiętność do wiedzy ścisłej i dokładnej.

I słusznie, moim zdaniem. Tak, ale można posunąć te zalety do

przesady. Gdy badacz dochodzi do tego, że obija

kijem na stole anatomicznym poddawanego sekcji trupa, może się to wydawać co

najmniej dziwne. Obija trupa?

Tak, dla sprawdzenia, o ile ślady ciosów występują po śmierci.

Widziałem to na własne oczy. A jednak mówi Pan, że nie jest studentem

medycyny. Nie, Bóg jeden wie, jaki jest cel jego

studiów. Oto jesteśmy na miejscu i niebawem

będzie Pan mógł sam wyrobić sobie opinię o nim.

Gdy to mówił, skręciliśmy w wąską uliczkę i weszliśmy małymi bocznymi

drzwiami prowadzącymi do jednego ze skrzydeł wielkiego szpitala.

Znałem tu wszystkie zakątki i nie potrzebowałem przewodnika,

idąc po zimnych schodach kamiennych i dążąc długim korytarzem o białych,

pobielonych wapnem ścianach, na który wychodziły drzwi pomalowane brązową

farbą. Na samym prawie końcu korytarza

skręciliśmy w nisko sklepione odgałęzienie prowadzące do laboratorium

chemicznego. Był to pokój bardzo obszerny,

wysoki, zastawiony niezliczonymi butelkami i flaszkami.

Szerokie, niskie stoły poustawiane były we wszystkich kierunkach,

a na nich wśród retort i probówek jaśniały błękitnawe płomyki małych

palników Bunsena i rzucały migocące blaski.

W sali tej, prawie na samym końcu, stał tylko jeden student pochylony nad

stołem i zatopiony w swej pracy. Na odgłos naszych kroków obejrzał się

i z radosnym okrzykiem podbiegł ku nam, trzymając probówkę w ręku.

Mam go! Mam go!

Zawołał zwracając się do mego towarzysza.

Znalazłem jedyny odczynnik, który osadza hemoglobinę.

Jedyny! Gdyby odkrył kopalnię złota,

oblicze jego nie mogłoby być rozpromienione większą radością.

Doktor Watson, pan Sherlock Holmes, rzekł Stamford przedstawiając nas.

Dzień dobry, panu, panie doktorze. Powiedział Holmes przyjaźnie i uścisnął

moją dłoń z siłą, o jaką nigdy bym go nie posądzał. meine Hand mit einer Kraft, die ich ihm nie zugetraut hätte.

Widzę, że pan był w Afganistanie. A skąd pan to wie?

spytałem zdumiony. Mniejsza oto, rzekł uśmiechając się

z zadowoleniem. W tej chwili najważniejszą sprawą jest

hemoglobina i jej odczynnik. Nie wątpię, że panowie pojmą całą

doniosłość mojego odkrycia. Jest niewątpliwie ważne dla nauki chemii,

odparłem, ale z punktu widzenia praktycznego, jak to, panie doktorze?

Ależ od wielu lat nie dokonano odkrycia, które miałoby takie praktyczne znaczenie

dla celów sądowo-lekarskich. Czyż pan nie widzi?

I? Że jest to niezawodny sposób

rozpoznawania plam pochodzących od krwi. Proszę, niech pan podejdzie do stołu.

I w zapale chwycił mnie za rękaw i pociągnął do stołu, przy którym pracował.

Weźmy trochę świeżej krwi, rzekł, ukłuł się w palec lancetem i krople

krwi, która wyprysła, zebrał w małą rurkę. Teraz wlewam te krople krwi do litra

wody. Jak pan widzi, woda pozostaje zupełnie

czysta. Stosunek krwi nie może przewyższać

jednej milionowej części. Nie wątpię wszakże, iż będziemy mogli

otrzymać reakcję charakterystyczną. Mówiąc to, wrzucił do naczynia z wodą

kilka białych kryształów, a potem dodał parę kropel przezroczystego płynu.

W jednej chwili zawartość naczynia przybrała ciemną barwę mahońową,

a na dnie naczynia szklanego ukazał się brunatny osad.

Zawołał Holmes, klaszcząc w ręce jak dziecko zachwycone nową zabawką.

I? Cóż pan na to? Zdaje się istotnie, że odczynnik bardzo

czuły. Zauważyłem.

Świetny, znakomity. Dawniej przy pomocy gwajakolu można

było otrzymać z trudnością, jakie takie wyniki i to jeszcze bardzo niepewne.

Rozbiór mikroskopowy krwi nie jest bynajmniej ściślejszy, a nie ma wprost Die mikroskopische Zerlegung von Blut ist keineswegs straffer, und es gibt keine direkte

żadnej wartości, jeśli plamy mają kilka godzin. keinen Wert, wenn die Flecken mehrere Stunden alt sind.

Tymczasem mój odczynnik działa równie dobrze bez względu na to, czy krew jest In der Zwischenzeit funktioniert mein Reagenz gleich gut, egal ob das Blut

świeża czy stara. Gdyby był znany wcześniej setki ludzi frisch oder alt. Wenn es vorher bekannt gewesen wäre, hätten Hunderte von Menschen

spacerujących swobodnie po kuli ziemskiej, byłoby już dawno ukaranych za frei auf dem Globus herumlaufen, wären schon längst für die Vergehen bestraft worden.

popełnione przestępstwa. Istotnie, szepnąłem.

Jest to punkt główny wszystkich niemal spraw kryminalnych. Dies ist der Kernpunkt fast aller Strafverfahren.

Często bywa, że podejrzenie pada na człowieka w kilka miesięcy po spełnieniu Häufig fällt der Verdacht auf eine Person erst einige Monate nach der Erfüllung des

zbrodni. Eksperci badają wtedy jego bieliznę albo

ubranie i znajdują brunatne plamy. Co to za plamy?

Od krwi, błota, rdzy czy soku owocowego? Pytanie to wprowadziło w niemały kłopot

niejednego biegłego. A dlaczego?

Dlatego, że nie było niezawodnego odczynnika.

Teraz mamy odczynnik Sherlocka Holmesa i wszelka niepewność jest odtąd wyłączona.

Jego oczy iskrzyły się, gdy mówił, a skończywszy przyłożył dłoń do serca

i złożył ukłon. Jak gdyby dziękował jakiemuś urojonemu,

oklaskującemu go tłumowi? Na leżą się panu gratulacje,

rzekłem zdziwiony jego uniesieniem. No od, na przykład sprawa von Bischoffa

we Frankfurcie w zeszłym roku, no byłby niewątpliwie powieszony,

gdyby ten odczynnik już istniał. A Mason z Bradfordu, a słynny Miller,

ale ziewr z Montpellier, albo Samson z Nowego Orleanu, mógłbym wymienić cały

szereg spraw, w których mój odczynnik odegrałby decydującą rolę.

Ależ pan jest chodzącym kalendarzem zbrodni, wtrącił Stamford ze śmiechem. Aber Sie sind ein wandelnder Verbrechenskalender", warf Stamford lachend ein.

Mógłby pan wydawać piszmo pod tytułem nowiny policyjne z przeszłości.

Ręcze panu, że byłyby bardzo zajmujące. Odparł Sherlock Holmes, przylepiając

plasterek na rankę zrobioną w palcu lancetem.

Muszę być ostrożny. Ciągnął dalej, zwracając się do mnie

z uśmiechem i pokazał mi dłoń pozalepianą w różnych miejscach plasterkami i pełną

plam od silnych kwasów. Przyszliśmy tu w pewnej sprawie, Flecken von starken Säuren. Wir sind aus einem bestimmten Grund hierher gekommen,

rzekł wreszcie Stamford, siadając na wysokim trójnogu i podsuwając mi nogą sagte Stamford schließlich, indem er sich auf ein hohes Stativ setzte und mir ein Bein stellte

drugi. Ten oto mój przyjaciel szuka zweite. Dieser Freund von mir ist auf der Suche nach

mieszkania, że pan skarżył się, iż nie może znaleźć współlokatora.

Pomyślałem sobie, że dobrze by było was skojarzyć.

Sherlock Holmes przyjął z zapałem myśl wspólnego zamieszkania ze mną.

Mam na widoku lokal przy Baker Street, rzekł.

Jak stworzony dla nas. Mam nadzieję, że panu nie przeszkadza

wąś silnego tytoniu. Sam palę tylko tytoń okrętowy.

Odparłem. Doskonale.

Uprzedzam pana, że zawsze pełno u mnie różnych chemikaliów i że niekiedy robię

doświadczenia. Czy to panu nie będzie przeszkadzało?

Bynajmniej. Chwileczkę, niech się zastanowię nad Ungeachtet dessen. Ich möchte mir einen Moment Zeit nehmen, um über Folgendes nachzudenken

tym, jakie mam jeszcze wady niemiłe dla współlokatora. welche anderen Nachteile ich für meinen Mitbewohner habe.

A! Miewam napady czarnej melancholii.

A wówczas całymi dniami nie otwieram ust.

Proszę wtedy nie przypuszczać, że dąsam się na pana.

Proszę mnie zostawić w spokoju i niebawem powrócę do równowagi.

A teraz pana kolej. Cóż mi pan powie o sobie?

Uważam bowiem, że skoro dwaj ludzie mają razem zamieszkać, lepiej jest, aby z góry

uprzedzili się wzajemnie o swoich wadach. Roześmiałem się z tego badania.

Mam szczeniaka, Brytana, odrzekłem. Protestuję przeciw wszelkim hałasom,

gdyż nerwy moje są bardzo rozstrojone. Wstaję o rozmaitych, niemożliwych

godzinach i jestem niesłychanie leniwy. Posiadam jeszcze całą serię innych wad,

gdyż jestem zdrów, ale na razie te są najważniejsze.

Czy grę na skrzypcach włącza pan do kategorii hałasów?

Zapytał z pewnym niepokojem. Zależy, odparłem.

Dobra gra na skrzypcach jest rozkoszą dla bogów, gdy tymczasem rzempolenie.

O, to znakomicie, zawołał wesoło. Zdaje mi się, że możemy uważać sprawę Oh, das ist ausgezeichnet", rief er fröhlich aus. Ich denke, wir können die Angelegenheit

za ubitą, to jest, jeśli lokal spodoba się panu. für die Geschlagenen, d.h. wenn Ihnen die Voraussetzungen zusagen.

Kiedy go obejrzymy? Niech pan wstąpi do mnie tutaj

jutro w południe. Pójdziemy razem.

Odparł. Doskonale, w południe,

punktualnie. Rzekłem ściskając dłoń Holmesa.

Pozostawiliśmy go wśród retort i butelek i skierowaliśmy się w stronę

mojego hotelu. Ale, ale, rzekłem nagle zatrzymując się

i zwracając się do Stamforda. Skąd on u licha wiedział, że powróciłem

z Afganistanu? Mój towarzysz uśmiechnął się

zagadkowo. Jest to właśnie jeden z jego

osobliwych przymiotów, odrzekł. Niemało ludzi już łamało sobie głowy

nad tym, w jaki sposób Holmes odgaduje rozmaite rzeczy.

Oho, a więc jest w tym jakaś tajemnica. Zawołałem zacierając dłonie.

To zaczyna być zajmujące. Jestem panu bardzo wdzięczny za tę

znajomość. Najwłaściwszym sposobem studiowania

ludzkości jest stopniowe studiowanie różnych jednostek.

A więc niech pan przestudiuje tę jednostkę, rzekł Stamford żegnając się

ze mną. Uprzedzam tylko, że będzie to zadanie

niełatwe do rozwiązania. Założę się, że niebawem on będzie

wiedział o panu więcej niż pan o nim. Do widzenia.

Do widzenia. Odparłem i ruszyłem w dalszą drogę do

hotelu, na serio zaintrygowany osobą mojego nowego znajomego.