×

我们使用cookies帮助改善LingQ。通过浏览本网站,表示你同意我们的 cookie 政策.


image

Emigracja - Malcolm XD, Kamper (1)

Kamper (1)

Nie minęło 5 minut, a tu podjeżdża karawan, ale NA ZACHODZIE to nie jest jak w Polsce, że karawan, to od razu pogrzebowy, tylko taki mobilny dom na kółkach – innymi słowami kamper. Fura miała niemieckie rejestracje, a za kierownicą siedział Arab, więc jak zatrzymał się koło mnie i uchylił okno, to z odmętów umysłu wyciągnąłem cały swój zasób słów w języku niemieckim i mu tłumaczę, że GUTEN MORGEN, AUTOSTOP AUF GROSE BRYTANJE?

Kierowca pyta WAS? To ja próbuję z innej strony podejść, że ME GEJEN AUF LONDON, NEED AUTOMOTO.

Po typie widać, że ani jednego słowa debil nie zajarzył, odwraca się do tyłu i woła w głąb kampera

SZUKI! SZUKI! WEŹ TY Z NIM GADAJ, BO JA NIEMIECKIEGO NIE ZNAM!

No kurwa szok. Arab w Niemczech, w niemieckim samochodzie, niemieckiego nie zna, a polski zna. Mówię do niego, że dobrze się w takim razie składa, bo ja też nie. Typ zdezorientowany jeszcze bardziej ode mnie pyta, co ja tu w ogóle robię i czy mam coś wspólnego z tymi tirowcami, co się na parkingu kłócą z drogówką. Mówię zgodnie z prawdą, że poniekąd tak, ale to dosyć trudno wytłumaczyć, a w chwili obecnej najbardziej zależy mi na tym, żeby się dostać do Londynu. W tym czasie z części mieszkalnej za pomocą mieszczących się z boku kampera drzwi wyszedł tamten Szuki, też Arab, dzierżąc w ręce jakieś kartki. Podchodzi do mnie i zaczyna je pokazywać tłumacząc, że AUTO PAPIREN ALLES GUT – REGISTRAZION, INSCHURANCE, ALLES GUT. Ten kierowca mu mówi, żeby się nie wydurniał, bo ja jestem zwykły autostopowicz z Polski To Szuki na mnie naskoczył, że po chuj kurwa ludzi straszę. Jak sytuacja trochę się uspokoiła, to mi się udało wytłumaczyć, że jadę do Londynu, a im udało się wytłumaczyć, że jadą do Birmingham, więc ich trasa tak właściwie to przebiega przez Londyn, więc mogę się z nimi zabrać.

Wsiadłem do środka i zajęliśmy z Szukim miejsca siedzące w części mieszkalnej, przy stole, ale blisko kierowcy, a ten drugi – który miał na imię Wano – prowadził. Obydwaj mieli tak koło trzydziestki, a gdy po pół godzinie skończyłem opowiadać historię o tym, jak bez żadnego bagażu i środka transportu znalazłem się w Niemczech, to miałem okazję dowiedzieć się, jak to możliwe, że tak dobrze mówią po polsku.

Wano i Szuki okazali się Cyganami z okolic Cieszyna, którzy pod Frankfurtem kupili na handel tego kampera, którym jechaliśmy, a teraz obrali kurs na Wielką Brytanię, żeby tam go sprzedać. Tłumaczyli mi swój model biznesowy, krzycząc jeden przed drugiego ponad 3 godziny, a pomimo tego nadal nie skumałem do końca, o co chodzi, więc jeżeli coś pomieszałem, to soraweczka. Pomysł z grubsza był taki:

W Polsce oszczędzili pieniędzy na kampera. Pojechali go potem kupić pod Hanower. Teraz z Hanoweru jadą do Birmingham kupić drugiego kampera, a potem dwoma kamperami jadą do Bristolu, gdzie mają brata, co już tam siedzi 5 lat i pracuje w warsztacie samochodowym. W Bristolu przekładają kierownicę z tego pierwszego kampera do tego drugiego, żeby miał kierownicę po prawej stronie, jak to w Wielkiej Brytanii. Z tego drugiego natomiast przekładają kierownicę do tego pierwszego, żeby miał kierownicę po lewej stronie, jak to w Europie kontynentalnej. No i jeszcze elektrykę też przekładają, bo Brytyjczycy mają inaczej, ale to już będą musieli znaleźć do tego fachowca, bo ten brat się podobno nie zna. Aha, ostatnia rzecz do przełożenia do tablice rejestracyjne. Wtedy tego pierwszego kampera, który był niemiecki, a jest angielski, sprzedają tam na miejscu, a tego drugiego, co był angielski, a stał się niemiecki, sprzedają nie – jak pewnie myślicie – w Niemczech, a w Polsce.

Jak wspominałem, 3 godziny mi to kurwa tłumaczyli i nadal nie jestem w stanie ogarnąć, gdzie tu jest sens. Mówili, że jak się zrobi taki manewr, to się nie płaci cła czy coś tam, a ich brat to jest taki fachowiec, że jak przełoży kierownicę, to nie będzie szło poznać, który był który. I że na takim biznesie to można na jeden raz zarobić z 10, a czasami to i 20 tysięcy euro, bo oni mają wszystko wyliczone. Dalszy plan jest taki, że jak to się powiedzie, to na następny raz wezmą już dwa kampery zamiast jednego, potem cztery, potem osiem i tak dalej, aż będą mieli całą flotę kamperów. A wtedy jej już nie sprzedadzą, żeby mieć na dwie floty na następny raz, tylko całą przywiozą do Polski, aby nią wwieźć naród cygański w XXI wiek, z wieku XX, w którym spotkało go nie mniej nieprzyjemności niż okoliczne narody polskie i żydowskie, o czym się nie mówi. Bo w wozie cygańskim to wiadomo, jak jest, jak w jakimś wozie Drzymały, że raz na wozie, raz pod wozem, a w takim kamperze to nie dosyć, że można naraz sobie pojechać nawet do Portugalii, to jeszcze urządzone jest lepiej niż niejeden ma w mieszkaniu. To akurat była prawda, bo w tym, którym my aktualnie jechaliśmy, było lepiej niż w mieszkaniu moim i moich starych.

W czasie gdy to wszystko mi opowiadali, to według oznaczeń autostradowych zdążyliśmy już minąć Bielefeld, potem Dortmund, potem Essen i potem w końcu wjechać do Holandii, przez którą mieliśmy do przejechania jakieś 100 kilometrów. Lecimy dziarsko szosą, Wano i Szuki palą szluga od szluga – po czym można było poznać, że nie mają HIV-a – a ja z tyłu kampera miałem wczasy all inclusive, bo Cyganie, korzystając z dużej ładowności kampera, nakupili w Lidlu pod Hanowerem zapasów na całą wyprawę: mielonki, zupki chińskie, kabanosy niemieckie, co się nazywają Frankfurter, i tym podobne niepsujące się wiktuały podróżne. W tym oczywiście tę słynną niemiecką czekoladę z Lidla, co kosztuje tyle samo co w Polsce, a rzekomo jest lepsza jakościowo, ale głowy nie dam, czy to prawda, bo jadłem pierwszy raz. Jeszcze muzyczka leciała, i to wbrew temu, co możecie podejrzewać, nie żaden Don Wasyl, tylko Szuki nagrał na podróż prawilną składankę na CD, z Peją, WWO, Onarem i trochę techniawki. Zacząłem już sobie myśleć, że w sumie to miałem szczęście z tym uciekniętym autokarem, bo jadę tu w lepszych warunkach niż tam Stomil koło tego typa, co się pod Poczdamem obrzygał. Niby koszulkę zmienił, ale jak wiadomo, to potem i tak cały czas trochę czuć, a ja tutaj w kamperze mam jak basza osmański, że nawet łóżko jest, jak bym się chciał przespać.

Niestety, zawsze miałem tak, że jak pomyślałem sobie coś takiego, to życie za chwilę starało przywrócić się do ustawień fabrycznych, czyli stanu chujowego. Kamperem jechaliśmy przepisowo prawym pasem autostrady, a lewym pasem podjechał do nas policjant na motorze, zrównał się z nami i zaczął gapić. Wano zaczął patrzeć po kontrolkach na desce rozdzielczej, czy może światła ma wyłączone, ale nic z tych rzeczy. To zwolnił, a tamten też zwolnił. Przyspieszył, to tamten też przyspieszył i jeszcze zaczął gadać przez krótkofalówkę. Myślę sobie, pojebane to jest, niech już nas haltuje jak człowiek, mówi, o co chodzi, daje mandat i jedziemy dalej. Policjant się zgodził z moimi myślami, bo zaraz zajechał nam drogę, włączył syrenę i kierunkowskazem zaczął pokazywać, że mamy za nim zjeżdżać na parking przy autostradzie. Zauważyłem taką prawidłowość, że jak czegoś jest gdzieś mało, na przykład autostrad czy linii metra w Polsce, to jest to okazałe i zadbane i nie ma siły, żeby po którejś z 15 stacji metra w Warszawie (bo jakoś tyle wtedy było) latały szczury i wszędzie leżały śmieci, czego, jak miałem się wkrótce przekonać, nie można powiedzieć o stacjach metra w Londynie, których jest ponad 200, a każda wygląda właśnie tak. To samo z tymi parkingami przy autostradach, że jak u nas są na krzyż dwa MOP KRZYŻANÓW, czyli MOP KRZYŻANÓW WSCHÓD i MOP KRZYŻANÓW ZACHÓD, to jest miejsca na 100 tirów, cztery kible, interaktywną tablicę informacyjną napędzaną panelem słonecznym i tym podobne. Analogicznie Holendrzy – podobnie jak Niemcy – mają wszędzie autostrady, więc ten parking, na który nas zawijali, nie zawierał w sobie nawet stacji benzynowej, tylko były z 3 wiaty turystyczno-rekreacyjne i kibel uniseks, żeby nie trzeba było wstawiać dwóch sedesów. Tym dziwniejsze było, że do ochrony tak mało reprezentacyjnego obiektu oddelegowano aż dwa radiowozy, czterech policjantów, psa gończo-śledczego i dwóch jakichś starszych typów w dziwnych mundurach, którzy trzymali taką wielką tarczę kuloodporną, jak mają antyterroryści w Ameryce, gdy wchodzą do jakiegoś gangstera do mieszkania.

Jak tylko się zatrzymaliśmy, to policjanci nam pokazują, że mamy wychodzić na zewnątrz i już się zrobiło nieprzyjemnie, a tam było jeszcze gorzej, bo centralnie wszyscy na nas powyciągali pistolety (z wyjątkiem tych dziadków od tarczy, bo oni nie mieli) i kazali nam się kłaść na ziemi. W tym momencie mi zaświtało, że oni raczej nie pilnują tego parkingu i wróciło do mnie wiele uprzedzeń antycygańskich, co do których wydawało mi się, że przez ostatnie kilka godzin zanikły. Pierwsza myśl, to że kamper pod Hanowerem nie kupiony, a skradziony. Że ja im z nieba spadłem, autostopowicz debil, i zaraz na mnie zwalą, że to ja ukradłem, a ich porwałem i zmusiłem, żeby prowadzili. A przecież będzie to głos ich dwóch przeciwko głosowi mnie jednego. Że w kamperze po szafkach pod czekoladami z Lidla nie wiadomo co pochowane. Jeszcze jak by marihuana była to pół biedy, bo w Holandii jesteśmy, ale pewnie tam jest kokaina nakrapiana heroiną, albo ten słynny narkotyk, co się podaje małym dzieciom, żeby je odurzyć i potem było z nimi łatwiej żebrać. Dowódca tych policjantów do nas mówi, że najpierw będzie przeszukanie pojazdu w poszukiwaniu środków niebezpiecznych, a potem się zajmiemy formalnościami. Zrozumiałem, co mówił, dlatego że Holendrzy mają pojebany język, z czego jednak zdają sobie sprawę, biorą za to pełną odpowiedzialność, więc wszyscy zajebiście mówią po angielsku. Do przeszukania oddelegowano tych dziadków z tarczą, którzy ją dźwignęli i podeszli do bocznych drzwi od kampera, ale okazało się, że są one za wąskie w stosunku do tego, jak szeroka jest tarcza, dlatego trzeba ją wnieść bokiem. Jeden dziadek wszedł pierwszy, plecami do środka, a drugi mu tarczę trochę podniósł z zewnątrz, ale tym uchwytem na rękę co tarcza ma po wewnętrznej stronie się zahaczyła o klamkę, więc musieli się cofnąć i spróbować jeszcze raz. Przeszukiwali kampera kawałek po kawałku i po każdej przeszukanej sekcji tarczę przenosili kawałek dalej, co leżąc na zewnątrz, można było poznać po tym, że z samochodu dobiegał odgłos podnoszenia I RAZ I DWA I TRZY I OOOOOP, czyli po holendersku EN TWE DRIE OOOOOP, a następnie głośne upuszczanie tarczy na podłogę metr dalej. My tymczasem ciągle przebywaliśmy brzuchami na betonie, aż nagle ten ich pies śledczy do mnie podchodzi i zaczyna lizać po mordzie. Wtedy pomyślałem, że ze mną już koniec, bo zostałem organoleptycznie wskazany przez obiektywnego psa jako przywódca gangu i na pewno dostanę w tej sytuacji z 10 lat więzienia, a Szuki i Wano to najwyżej po 2–3 lata, i to pewnie w zawiasach. Jednak zamiast natychmiastowego przewiezienia mnie do zakładu karnego stała się rzecz dziwna, bo jeden z policjantów tego psa opierdolił, żeby mnie nie lizał, i wziął go na smycz i przywiązał do wiaty kawałek dalej, żeby nie podchodził i mi nie dokuczał.

Kamper (1) Camper (1)

Nie minęło 5 minut, a tu podjeżdża karawan, ale NA ZACHODZIE to nie jest jak w Polsce, że karawan, to od razu pogrzebowy, tylko taki mobilny dom na kółkach – innymi słowami kamper. Fura miała niemieckie rejestracje, a za kierownicą siedział Arab, więc jak zatrzymał się koło mnie i uchylił okno, to z odmętów umysłu wyciągnąłem cały swój zasób słów w języku niemieckim i mu tłumaczę, że GUTEN MORGEN, AUTOSTOP AUF GROSE BRYTANJE?

Kierowca pyta WAS? The driver asks YOU? To ja próbuję z innej strony podejść, że ME GEJEN AUF LONDON, NEED AUTOMOTO.

Po typie widać, że ani jednego słowa debil nie zajarzył, odwraca się do tyłu i woła w głąb kampera

SZUKI! SZUKI! WEŹ TY Z NIM GADAJ, BO JA NIEMIECKIEGO NIE ZNAM!

No kurwa szok. No fuckin' shock. Arab w Niemczech, w niemieckim samochodzie, niemieckiego nie zna, a polski zna. An Arab in Germany, in a German car, doesn't know German and knows Polish. Mówię do niego, że dobrze się w takim razie składa, bo ja też nie. I tell him it's okay then, because neither am I. Typ zdezorientowany jeszcze bardziej ode mnie pyta, co ja tu w ogóle robię i czy mam coś wspólnego z tymi tirowcami, co się na parkingu kłócą z drogówką. Mówię zgodnie z prawdą, że poniekąd tak, ale to dosyć trudno wytłumaczyć, a w chwili obecnej najbardziej zależy mi na tym, żeby się dostać do Londynu. W tym czasie z części mieszkalnej za pomocą mieszczących się z boku kampera drzwi wyszedł tamten Szuki, też Arab, dzierżąc w ręce jakieś kartki. At that time, Szuki, also an Arab, came out of the living part through the door located on the side of the motorhome, holding some papers in his hands. Podchodzi do mnie i zaczyna je pokazywać tłumacząc, że AUTO PAPIREN ALLES GUT – REGISTRAZION, INSCHURANCE, ALLES GUT. He comes to me and starts showing them, explaining that AUTO PAPIREN ALLES GUT - REGISTRAZION, INSCHURANCE, ALLES GUT. Ten kierowca mu mówi, żeby się nie wydurniał, bo ja jestem zwykły autostopowicz z Polski To Szuki na mnie naskoczył, że po chuj kurwa ludzi straszę. Jak sytuacja trochę się uspokoiła, to mi się udało wytłumaczyć, że jadę do Londynu, a im udało się wytłumaczyć, że jadą do Birmingham, więc ich trasa tak właściwie to przebiega przez Londyn, więc mogę się z nimi zabrać.

Wsiadłem do środka i zajęliśmy z Szukim miejsca siedzące w części mieszkalnej, przy stole, ale blisko kierowcy, a ten drugi – który miał na imię Wano – prowadził. Obydwaj mieli tak koło trzydziestki, a gdy po pół godzinie skończyłem opowiadać historię o tym, jak bez żadnego bagażu i środka transportu znalazłem się w Niemczech, to miałem okazję dowiedzieć się, jak to możliwe, że tak dobrze mówią po polsku.

Wano i Szuki okazali się Cyganami z okolic Cieszyna, którzy pod Frankfurtem kupili na handel tego kampera, którym jechaliśmy, a teraz obrali kurs na Wielką Brytanię, żeby tam go sprzedać. Tłumaczyli mi swój model biznesowy, krzycząc jeden przed drugiego ponad 3 godziny, a pomimo tego nadal nie skumałem do końca, o co chodzi, więc jeżeli coś pomieszałem, to soraweczka. Pomysł z grubsza był taki:

W Polsce oszczędzili pieniędzy na kampera. Pojechali go potem kupić pod Hanower. Teraz z Hanoweru jadą do Birmingham kupić drugiego kampera, a potem dwoma kamperami jadą do Bristolu, gdzie mają brata, co już tam siedzi 5 lat i pracuje w warsztacie samochodowym. W Bristolu przekładają kierownicę z tego pierwszego kampera do tego drugiego, żeby miał kierownicę po prawej stronie, jak to w Wielkiej Brytanii. Z tego drugiego natomiast przekładają kierownicę do tego pierwszego, żeby miał kierownicę po lewej stronie, jak to w Europie kontynentalnej. No i jeszcze elektrykę też przekładają, bo Brytyjczycy mają inaczej, ale to już będą musieli znaleźć do tego fachowca, bo ten brat się podobno nie zna. Aha, ostatnia rzecz do przełożenia do tablice rejestracyjne. Oh, one last thing to translate into license plates. Wtedy tego pierwszego kampera, który był niemiecki, a jest angielski, sprzedają tam na miejscu, a tego drugiego, co był angielski, a stał się niemiecki, sprzedają nie – jak pewnie myślicie – w Niemczech, a w Polsce.

Jak wspominałem, 3 godziny mi to kurwa tłumaczyli i nadal nie jestem w stanie ogarnąć, gdzie tu jest sens. Mówili, że jak się zrobi taki manewr, to się nie płaci cła czy coś tam, a ich brat to jest taki fachowiec, że jak przełoży kierownicę, to nie będzie szło poznać, który był który. I że na takim biznesie to można na jeden raz zarobić z 10, a czasami to i 20 tysięcy euro, bo oni mają wszystko wyliczone. Dalszy plan jest taki, że jak to się powiedzie, to na następny raz wezmą już dwa kampery zamiast jednego, potem cztery, potem osiem i tak dalej, aż będą mieli całą flotę kamperów. A wtedy jej już nie sprzedadzą, żeby mieć na dwie floty na następny raz, tylko całą przywiozą do Polski, aby nią wwieźć naród cygański w XXI wiek, z wieku XX, w którym spotkało go nie mniej nieprzyjemności niż okoliczne narody polskie i żydowskie, o czym się nie mówi. Bo w wozie cygańskim to wiadomo, jak jest, jak w jakimś wozie Drzymały, że raz na wozie, raz pod wozem, a w takim kamperze to nie dosyć, że można naraz sobie pojechać nawet do Portugalii, to jeszcze urządzone jest lepiej niż niejeden ma w mieszkaniu. To akurat była prawda, bo w tym, którym my aktualnie jechaliśmy, było lepiej niż w mieszkaniu moim i moich starych.

W czasie gdy to wszystko mi opowiadali, to według oznaczeń autostradowych zdążyliśmy już minąć Bielefeld, potem Dortmund, potem Essen i potem w końcu wjechać do Holandii, przez którą mieliśmy do przejechania jakieś 100 kilometrów. Lecimy dziarsko szosą, Wano i Szuki palą szluga od szluga – po czym można było poznać, że nie mają HIV-a – a ja z tyłu kampera miałem wczasy all inclusive, bo Cyganie, korzystając z dużej ładowności kampera, nakupili w Lidlu pod Hanowerem zapasów na całą wyprawę: mielonki, zupki chińskie, kabanosy niemieckie, co się nazywają Frankfurter, i tym podobne niepsujące się wiktuały podróżne. We fly briskly along the road, Wano and Szuki smoke cigarette after cigarette - after which you could tell that they did not have HIV - and I had all inclusive holidays in the back of the motorhome, because the Gypsies, using the large capacity of the motorhome, bought supplies in Lidl near Hannover for the whole trip: luncheon meats, Chinese soups, German sausages called Frankfurter, and similar non-perishable travel victuals. W tym oczywiście tę słynną niemiecką czekoladę z Lidla, co kosztuje tyle samo co w Polsce, a rzekomo jest lepsza jakościowo, ale głowy nie dam, czy to prawda, bo jadłem pierwszy raz. Jeszcze muzyczka leciała, i to wbrew temu, co możecie podejrzewać, nie żaden Don Wasyl, tylko Szuki nagrał na podróż prawilną składankę na CD, z Peją, WWO, Onarem i trochę techniawki. Zacząłem już sobie myśleć, że w sumie to miałem szczęście z tym uciekniętym autokarem, bo jadę tu w lepszych warunkach niż tam Stomil koło tego typa, co się pod Poczdamem obrzygał. I started to think that I was actually lucky with this escaped coach, because I'm going here in better conditions than there Stomil next to that guy who puked up near Potsdam. Niby koszulkę zmienił, ale jak wiadomo, to potem i tak cały czas trochę czuć, a ja tutaj w kamperze mam jak basza osmański, że nawet łóżko jest, jak bym się chciał przespać.

Niestety, zawsze miałem tak, że jak pomyślałem sobie coś takiego, to życie za chwilę starało przywrócić się do ustawień fabrycznych, czyli stanu chujowego. Kamperem jechaliśmy przepisowo prawym pasem autostrady, a lewym pasem podjechał do nas policjant na motorze, zrównał się z nami i zaczął gapić. Wano zaczął patrzeć po kontrolkach na desce rozdzielczej, czy może światła ma wyłączone, ale nic z tych rzeczy. To zwolnił, a tamten też zwolnił. Przyspieszył, to tamten też przyspieszył i jeszcze zaczął gadać przez krótkofalówkę. Myślę sobie, pojebane to jest, niech już nas haltuje jak człowiek, mówi, o co chodzi, daje mandat i jedziemy dalej. Policjant się zgodził z moimi myślami, bo zaraz zajechał nam drogę, włączył syrenę i kierunkowskazem zaczął pokazywać, że mamy za nim zjeżdżać na parking przy autostradzie. Zauważyłem taką prawidłowość, że jak czegoś jest gdzieś mało, na przykład autostrad czy linii metra w Polsce, to jest to okazałe i zadbane i nie ma siły, żeby po którejś z 15 stacji metra w Warszawie (bo jakoś tyle wtedy było) latały szczury i wszędzie leżały śmieci, czego, jak miałem się wkrótce przekonać, nie można powiedzieć o stacjach metra w Londynie, których jest ponad 200, a każda wygląda właśnie tak. I noticed a regularity that if something is scarce somewhere, for example highways or metro lines in Poland, it is impressive and well-kept and there is no strength for rats and there was garbage everywhere, which I was about to find out wasn't the case with London Underground stations, of which there are over 200, all of which look like this. To samo z tymi parkingami przy autostradach, że jak u nas są na krzyż dwa MOP KRZYŻANÓW, czyli MOP KRZYŻANÓW WSCHÓD i MOP KRZYŻANÓW ZACHÓD, to jest miejsca na 100 tirów, cztery kible, interaktywną tablicę informacyjną napędzaną panelem słonecznym i tym podobne. Analogicznie Holendrzy – podobnie jak Niemcy – mają wszędzie autostrady, więc ten parking, na który nas zawijali, nie zawierał w sobie nawet stacji benzynowej, tylko były z 3 wiaty turystyczno-rekreacyjne i kibel uniseks, żeby nie trzeba było wstawiać dwóch sedesów. Similarly, the Dutch - like the Germans - have highways everywhere, so the parking lot where they stopped us didn't even have a gas station, but there were 3 tourist and recreation shelters and a unisex restroom so that we didn't have to put two toilets. Tym dziwniejsze było, że do ochrony tak mało reprezentacyjnego obiektu oddelegowano aż dwa radiowozy, czterech policjantów, psa gończo-śledczego i dwóch jakichś starszych typów w dziwnych mundurach, którzy trzymali taką wielką tarczę kuloodporną, jak mają antyterroryści w Ameryce, gdy wchodzą do jakiegoś gangstera do mieszkania.

Jak tylko się zatrzymaliśmy, to policjanci nam pokazują, że mamy wychodzić na zewnątrz i już się zrobiło nieprzyjemnie, a tam było jeszcze gorzej, bo centralnie wszyscy na nas powyciągali pistolety (z wyjątkiem tych dziadków od tarczy, bo oni nie mieli) i kazali nam się kłaść na ziemi. W tym momencie mi zaświtało, że oni raczej nie pilnują tego parkingu i wróciło do mnie wiele uprzedzeń antycygańskich, co do których wydawało mi się, że przez ostatnie kilka godzin zanikły. Pierwsza myśl, to że kamper pod Hanowerem nie kupiony, a skradziony. The first thought is that the motorhome near Hanover was not bought, but stolen. Że ja im z nieba spadłem, autostopowicz debil, i zaraz na mnie zwalą, że to ja ukradłem, a ich porwałem i zmusiłem, żeby prowadzili. That I fell from the sky, a moron hitchhiker, and they're going to blame me, that I stole it, and I kidnapped them and forced them to drive. A przecież będzie to głos ich dwóch przeciwko głosowi mnie jednego. And yet it will be the vote of two of them against the vote of one of me. Że w kamperze po szafkach pod czekoladami z Lidla nie wiadomo co pochowane. Jeszcze jak by marihuana była to pół biedy, bo w Holandii jesteśmy, ale pewnie tam jest kokaina nakrapiana heroiną, albo ten słynny narkotyk, co się podaje małym dzieciom, żeby je odurzyć i potem było z nimi łatwiej żebrać. Dowódca tych policjantów do nas mówi, że najpierw będzie przeszukanie pojazdu w poszukiwaniu środków niebezpiecznych, a potem się zajmiemy formalnościami. Zrozumiałem, co mówił, dlatego że Holendrzy mają pojebany język, z czego jednak zdają sobie sprawę, biorą za to pełną odpowiedzialność, więc wszyscy zajebiście mówią po angielsku. Do przeszukania oddelegowano tych dziadków z tarczą, którzy ją dźwignęli i podeszli do bocznych drzwi od kampera, ale okazało się, że są one za wąskie w stosunku do tego, jak szeroka jest tarcza, dlatego trzeba ją wnieść bokiem. Jeden dziadek wszedł pierwszy, plecami do środka, a drugi mu tarczę trochę podniósł z zewnątrz, ale tym uchwytem na rękę co tarcza ma po wewnętrznej stronie się zahaczyła o klamkę, więc musieli się cofnąć i spróbować jeszcze raz. Przeszukiwali kampera kawałek po kawałku i po każdej przeszukanej sekcji tarczę przenosili kawałek dalej, co leżąc na zewnątrz, można było poznać po tym, że z samochodu dobiegał odgłos podnoszenia I RAZ I DWA I TRZY I OOOOOP, czyli po holendersku EN TWE DRIE OOOOOP, a następnie głośne upuszczanie tarczy na podłogę metr dalej. My tymczasem ciągle przebywaliśmy brzuchami na betonie, aż nagle ten ich pies śledczy do mnie podchodzi i zaczyna lizać po mordzie. Wtedy pomyślałem, że ze mną już koniec, bo zostałem organoleptycznie wskazany przez obiektywnego psa jako przywódca gangu i na pewno dostanę w tej sytuacji z 10 lat więzienia, a Szuki i Wano to najwyżej po 2–3 lata, i to pewnie w zawiasach. Jednak zamiast natychmiastowego przewiezienia mnie do zakładu karnego stała się rzecz dziwna, bo jeden z policjantów tego psa opierdolił, żeby mnie nie lizał, i wziął go na smycz i przywiązał do wiaty kawałek dalej, żeby nie podchodził i mi nie dokuczał.