×

我们使用cookies帮助改善LingQ。通过浏览本网站,表示你同意我们的 cookie 政策.


image

Emigracja - Malcolm XD, Carlos

Carlos

Następnego dnia była sobota. Od rana wzięliśmy laptopa i zaczęliśmy ostro przeglądać ogłoszenia o pracę. Na początku próbowaliśmy jeszcze szukać w Londynie, na różnej maści polskich portalach. Nie szukaliśmy pracy w jednym konkretnym zawodzie, tylko ogólnie jako POMOCNIK – może być murarza, hydraulika, byleby nie trzeba było zbyt dużo umieć. Połowa ogłoszeń nie odbierała, druga połowa była nieaktualna, a trzecia połowa, w sensie te kilka, które były aktualne, oczekiwały na przykład od pomocnika tynkarza posiadania własnego samochodu i maszyny do natryskowego kładzenia tynków.

Sporo było też ogłoszeń, w których obiecywali zajebistą pracę, ale trzeba było im najpierw przesłać przelewem 100 funtów ZA KOSZTY MANIPULACYJNE I SZKOLENIE, a tak głupi nie byliśmy.

W międzyczasie przez salon przewinął się Kuba, którego podpytaliśmy o pracę w Subwayu, ale powiedział, że NO KURDE WIECIE CHŁOPAKI, JAK BYŚCIE TYDZIEŃ TEMU ZAPYTALI, TO AKURAT SZUKALI DO PRACY, ALE TERAZ TO… Potem przyszedł Mike z Tajwanu i zobaczył, że się trapimy, więc zaproponował, żebyśmy przyszli do niego do szkoły językowej, do której chodził raz w tygodniu. Kminimy, kurwa, jak to my, niewykwalifikowani imigranci zarobkowi z Europy Środkowej, a nawet Środkowo-Wschodniej, mamy uczyć angielskiego, ale potem pomyśleliśmy, że jeżeli wszyscy uczniowie tej szkoły są Tajwańczykami, to może po prostu nie skminią, co i jak. Powiemy, że jesteśmy ze Szkocji czy tam Irlandii Północnej i dlatego dziwny akcent, i będziemy sobie ich uczyli, czego nam się tam zachce, i nikt nie ogarnie, skoro oni po angielsku nie mówią tak samo jak my. Zdążyliśmy się już zajarać tym pomysłem, ale wtedy Mike doprecyzował, żebyśmy chodzili z nim do tej szkoły się uczyć, a nie przekazywać wiedzę innym. Pytamy go, kurwa człowieku, jak to nas niby urządza, skoro my chcemy pieniądze zarabiać, a nie jeszcze płacić? To mówi, że nie wie, że tylko chciał pomóc. Dziwny był ten Mike, bez kitu.

No to dzwonimy dalej po ogłoszeniach z neta, tym razem już poza Londynem, bardziej w głąb kraju. Trochę późno już było i w dodatku sobota, więc prawie nikt nie odbierał, aż w końcu jakimś cudem dobiliśmy się do ogłoszenia pod zachęcającym tytułem DO PRACY W ROLNICTWIE BEZ KWALIFIKACJI. Odbiera jakaś Polka, my mówimy, że jesteśmy ludźmi szukającymi pracy, ona mówi, że dobrze się składa, bo u nich praca szuka człowieka. Szuka go konkretnie do pracy na farmie kapusty. Wynagrodzenie, że tak powiem, uzależnione od wyników. Na miejscu dostępne zakwaterowanie i wyżywienie w atrakcyjnej cenie oraz bezpłatne szkolenie. Praca jest od zaraz, miejscowość taka i taka, centralna Anglia.

Powiedzieliśmy, że my się jeszcze zastanowimy, a potem zgodnie z obietnicą siedzieliśmy i się zastanawialiśmy.

Potem przyszedł Steven, ale żeby z nim założyć zawodową drużynę piłki nożnej, to potrzebowalibyśmy jeszcze 8 typa i piłkę. Zaraz przyszła ta niedoszła żona Stevena, ale tym razem jakoś wyjątkowo obyło się bez awantury, tylko zostawiła mu jedzenie i poszła. Zostawiła dwie pełne reklamówki żarcia, w tym z jakiegoś powodu wyjątkowo dużo parówek, a Steven zaproponował, że może byśmy chcieli z nim te parówki zjeść z grilla – bo mieliśmy w ogródku grilla. Steven to była taka morda, że rzadko coś miał, ale jak już miał, to zawsze się z bliźnim podzielił. Myślę, że wynikało to w dużej mierze z jego religijności, która, jak zresztą wspominałem, była cechą wszystkich Afrykańczyków, których w UK poznałem. Mówi się, że w Polsce mamy kościół toruński i kościół łagiewnicki, a moim zdaniem z korzyścią dla Kościoła w ogóle byłoby, gdyby zrobili jeszcze kościół murzyński. Mogłaby to jednak być zbyt duża konkurencja dla kościołów już istniejących, bo na przykład jak u nas w mieście była msza dla młodzieży na 9:00 rano, to największą rozrywką było, że taki młody ksiądz Tomek grał na gitarze, a jak by do nas wjechał cały chór gospel jak w tych czarnych kościołach w Ameryce, toby ksiądz Tomek wypadał w tym porównaniu dosyć kurwa blado – nie tylko ze względu na pigment skóry.

Steven dał parówek, to żeby nie było, że Polacy gorsi, to my skoczyliśmy po żubrzyki. Zaraz przyszedł John Lin i już żubra łapie z lodówki i mówi, że hehe chłopaki, widzę, że grilla rozpalacie, to może ja ze swojej strony zaoferuję dla uczczenia dzisiejszego wieczoru jakieś jaranie, tylko musimy zaczekać, bo dopiero za chwilę przyjdzie moja dostawa – czyli Carlos z Wenezueli.

No i fajnie, usiedliśmy na ogródku, a jak się parówki upiekły, to Steven zawołał jeszcze Kubę i Mike'a, którzy zamulali w swoich pokojach, żeby chłopaki też podjedli. Za chwilę przyszedł Carlos, ale on z nami nie siedział, tylko postał chwilę z Johnem Linem w kuchni, gdzie dobili interesu, i sobie poszedł. Ten Carlos nigdy zbyt długo nie siedział, a po Johnie też było widać, że on wcale nie nalegał, bo chyba się go trochę bał, bo jednak byle leszcz nie ma tydzień w tydzień 60 gramów i nie nosi ich w tylnej kieszeni spodni, bo ma tak wyjebane na policję. W dodatku miał wygolone żyletką fragmenty jednej brwi, w sensie takie małe łyse paski z góry na dół, co podobno było znakiem przynależności jakiegoś gangu u nas z dzielnicy, tylko nie wiem którego.

Potem jeszcze z godzinę siedzieliśmy na ogródku przy jointach i browarach, aż w pewnym momencie Stomil poszedł do kibla, a jak wrócił, to mówi, że nie ma jego karty OYSTER, która leżała w kuchni na stole. Karta OYSTER to jest w Londynie po prostu karta miejska na komunikację publiczną, która od kart miejskich we wszystkich innych miastach różni się tym, że jest zajebiście droga, bo kosztuje około 150 funtów, czyli ponad 700 złotych za miesiąc, zależnie jeszcze, na które strefy miasta się kupi. John Lin się pyta Stomila, czy jest pewien, że zostawiał ją na stole w kuchni, bo przecież kilka browarków poszło, to człowiekowi ma prawo się pomylić. To było pytanie retoryczne, bo wszyscy mieli na myśli to samo, czyli że pewnie Carlos z Wenezueli wziął i zajebał, bo on się wszystkim od zawsze wydawał śliski, a nikogo innego w domu nie było, bo my siedzieliśmy na ogródku. Przeszukaliśmy razem cały dom, karty nie ma, więc John Lin do niego dzwoni

SIEMASZ HEHE, SŁUCHAJ, GŁUPIA SPRAWA, NIE WZIĄŁEŚ MOŻE PRZYPADKIEM OD NAS Z MIESZKANIA ZE STOŁU KARTY OYSTER? A NIE, NIE, TAK PO PROSTU PYTAM, BO WIESZ, TUTAJ KOLEDZE SIĘ GDZIEŚ ZGUBIŁA, A PRZECIEŻ TE KARTY WSZYSTKIE TAKIE SAME, TO CZŁOWIEKOWI MA PRAWO SIĘ POMYLIĆ I MOŻNA WZIĄĆ NIECHCĄCY NIE SWOJĄ. CO? ALE NIE, NIE, STARY, TAK TYLKO PYTAM…

I wtedy Carlos się rozłączył, a John posmutniał i mówi, że Carlos właśnie tu idzie, żeby nam pomóc szukać. Widocznie daleko nie miał, bo maksymalnie z 5 minut później wbił do nas do kuchni i pyta, komu ta Oyster karta zginęła, to Stomil mówi, że jemu, a Carlos pyta, czy on w takim razie uważa, że on ją zajebał. Stomil tłumaczy, że on nic nie uważa, tylko karta była, a teraz nie ma, a oprócz niego nikogo obcego u nas w domu nie było. Carlos na to zaczyna do niego gadać takim braterskim, niemal mentorskim tonem, że on jest z Ameryki Południowej, że tam są wszyscy bardzo wierzący i on też jest bardzo wierzący i by nigdy nic nikomu nie ukradł. I nagle ściąga koszulkę, a był w samym T-shircie, bo była ciepła noc, i zaczyna nam pokazywać swoją klatę, przez której całą wielkość ma wytatuowanego Jezusa na krzyżu. Podchodzi do Stomila bliżej i już znacznie mniej przyjemnie zaczyna mu mówić, żeby on patrzył uważnie na tego Jezusa, bo ktoś, kto sobie takiego Jezusa wydziarał, musi być bardzo wierzący, więc chyba by nic nie ukradł, co, ty kurwo jebana? Do mnie taka forma religijności przemawiała znacznie mniej niż polegająca na dzieleniu się parówkami religijność Stevena, szczególnie że dookoła tego krzyża Carlos miał wydziarane jeszcze znacznie więcej rzeczy i nawet bez pogłębionej znajomości języka hiszpańskiego dało się wywnioskować, że są to raczej motywy więzienne niż religijne.

John Lin chciał trochę załagodzić sytuację i próbował wejść pomiędzy Carlosa a Stomila, ale wtedy nagle Carlos wyciąga z kieszeni kurwa nóż sprężynowy i zaczyna nim przed nami wywijać, celując nim to w Johna, to w Stomila, a to w swoją klatkę piersiową i zaczyna już krzyczeć, czy wygląda nam na jakiegoś bandytę, skoro ma wytatuowanego takiego wielkiego Jezusa. Kompletnie mu już odpierdoliło i byłem pewien, że zaraz tę kosę albo Stomilowi, albo sobie wbije pod żebra, ale w tym momencie stał się cud. Mike, który siedział z boku i się nie odzywał, zerwał się w ciągu ułamka sekundy z krzesła ogrodowego i krzycząc STOP BULLYING zapierdolił temu Carlosowi bokiem dłoni prosto w gardło, jak kurwa na filmach karate. Carlos aż wypuścił ten nóż, złapał się za szyję i zaczął się dusić, a wtedy Mike jeszcze mu poprawił, wkładając z całej siły kciuk w oko. Nie wiem kurwa, na jakichś kursach obrony przed gnębieniem w szkole musieli go nauczyć tej krav magi czy co to tam było. Zaryzykowałbym nawet teorię, że te jego wszystkie różnokolorowe koszulki STOP BULLYING to były jak pasy w karate, że każdy kolejny kolor to kolejny poziom wtajemniczenia, i dlatego miał ich tak dużo, bo był wielkim mistrzem powstrzymywania gnębienia.

W każdym razie po tym palcu w oko to Carlos padł na plecy na trawę na ogródku i pewnie wyłby jak jakiś ranny łoś, gdyby nie to, że coś mu się stało z gardłem, więc powiedziałbym raczej, że rzęził. Zanim Mike zadał finałowy cios swojego combosa, który prawdopodobnie byłby śmiertelny, to zdążyliśmy go od Carlosa odciągnąć. John przerażony pyta, kurwa człowieku, czy ty wiesz, coś ty narobił? Wpierdoliłeś typowi, który ma za sobą najgorszych chamów na dzielnicy, którzy ludziom łamią ręce za 10 gramów zielska. Wtedy wtrącił się Stomil, że jak by nie Mike, to przecież ten pojebus by nas wszystkich za moment tym nożem pochlastał, więc mu zawdzięczamy życie. Tak więc zdania były podzielone, ale nie było czasu na debatowanie nad tym, bo trzeba było szybko wykminić, co robimy z tym Carlosem, który się na ziemi zwijał z bólu, ale powoli dochodził do siebie. Mike schował gdzieś jego nóż, a John Lin starał się mu pomóc wstać z ziemi, przepraszając go jednocześnie, że KOLEŻCE ODJEBAŁO, NO STARY MÓWIĘ CI, NIE WIEM, CO MU ODJEBAŁO. No bo co kurwa, mieliśmy jak w filmach go tam zajebać i zakopać w ogródku? Carlos ledwo stał na nogach, ale jakoś zaczął się wlec w kierunku drzwi, odgrażając się po drodze, jak to nie mamy przejebane. Zabawne było to, że mówił wtedy bardzo podobnie do Dartha Vadera, a mniej zabawne było to, że obiecywał, że przyjdzie z chłopakami i nas kurwa zajebie. Jak tylko wyszedł z naszego domu, to John Lin mówi, że kurwa chłopaki, kto jak kto, ale on nie żartuje. Mogą nas serio zajebać, a w najlepszym wypadku połamać. To ja pytam, NAS, czyli kogo? A on mówi, że Mike'a, Stomila, jego i mnie, bo jestem kolegą Stomila. Steven i Kuba się nie mieli czego bać, bo nawet ich nie było przy tej całej akcji, bo już poszli spać, ale my musimy centralnie zawijać się i wypierdalać w podskokach. Na to ja protestuję, że nie no, kurwa ludzie, dopiero co wczoraj nas miała dojeżdżać mafia czechosłowacka i mafia taksówkarska, że za konflikty na rikszy mamy się nie pokazywać w centrum, więc pierdolę codziennie słuchać takich gróźb. Ale John przekonuje, że to nie jest jakaś taka gównomafia, która cię dojeżdża dopiero wtedy, jak ty przyjdziesz do niej, tylko mamy pewnie koło pół godziny, zanim Carlos dowlecze się na melinę do jakichś swoich ziomków i oni nas dojadą z dostawą do domu.

Na to pada pytanie, co w takim razie robimy, a John mówi, że my przynajmniej na kilka tygodni musimy zniknąć z dzielnicy, nie ma innej opcji, a Mike to najlepiej jak by spierdalał z powrotem na Tajwan, bo jemu to na pewno nie zapomną, ale żeby na razie to uciekał z nami gdziekolwiek. No dobra, a gdziekolwiek to znaczy gdzie? Dla Johna Lina to znaczy na przykład do Sheffield, czyli z 200 kilometrów na północ od Londynu, bo on tam ma jakiegoś kuzyna. Mike mówi, że w takim razie jedzie z nim, a stamtąd albo na Tajwan, albo będzie kontynuował naukę angielskiego w Sheffield. Stomil natomiast do mnie mówi TY, A TA FARMA KAPUSTY TO GDZIE JEST. To sprawdzamy zajebiście szybko w Internecie, bo miałem zanotowaną tę miejscowość, co podała kilka godzin wcześniej kobieta przez telefon. Okazuje się, że może nie idealnie po drodze do Sheffield, ale też jakoś daleko nie trzeba nadkładać, może z godzinę więcej jazdy będzie. To John Lin mówi, że dobra, może nas tam zawieźć, tylko musimy cały dobytek spakować do jego starego renault clio w czasie poniżej 10 minut.

Carlos

Następnego dnia była sobota. Od rana wzięliśmy laptopa i zaczęliśmy ostro przeglądać ogłoszenia o pracę. Na początku próbowaliśmy jeszcze szukać w Londynie, na różnej maści polskich portalach. Nie szukaliśmy pracy w jednym konkretnym zawodzie, tylko ogólnie jako POMOCNIK – może być murarza, hydraulika, byleby nie trzeba było zbyt dużo umieć. Połowa ogłoszeń nie odbierała, druga połowa była nieaktualna, a trzecia połowa, w sensie te kilka, które były aktualne, oczekiwały na przykład od pomocnika tynkarza posiadania własnego samochodu i maszyny do natryskowego kładzenia tynków.

Sporo było też ogłoszeń, w których obiecywali zajebistą pracę, ale trzeba było im najpierw przesłać przelewem 100 funtów ZA KOSZTY MANIPULACYJNE I SZKOLENIE, a tak głupi nie byliśmy.

W międzyczasie przez salon przewinął się Kuba, którego podpytaliśmy o pracę w Subwayu, ale powiedział, że NO KURDE WIECIE CHŁOPAKI, JAK BYŚCIE TYDZIEŃ TEMU ZAPYTALI, TO AKURAT SZUKALI DO PRACY, ALE TERAZ TO… Potem przyszedł Mike z Tajwanu i zobaczył, że się trapimy, więc zaproponował, żebyśmy przyszli do niego do szkoły językowej, do której chodził raz w tygodniu. Kminimy, kurwa, jak to my, niewykwalifikowani imigranci zarobkowi z Europy Środkowej, a nawet Środkowo-Wschodniej, mamy uczyć angielskiego, ale potem pomyśleliśmy, że jeżeli wszyscy uczniowie tej szkoły są Tajwańczykami, to może po prostu nie skminią, co i jak. Powiemy, że jesteśmy ze Szkocji czy tam Irlandii Północnej i dlatego dziwny akcent, i będziemy sobie ich uczyli, czego nam się tam zachce, i nikt nie ogarnie, skoro oni po angielsku nie mówią tak samo jak my. Zdążyliśmy się już zajarać tym pomysłem, ale wtedy Mike doprecyzował, żebyśmy chodzili z nim do tej szkoły się uczyć, a nie przekazywać wiedzę innym. Pytamy go, kurwa człowieku, jak to nas niby urządza, skoro my chcemy pieniądze zarabiać, a nie jeszcze płacić? To mówi, że nie wie, że tylko chciał pomóc. Dziwny był ten Mike, bez kitu.

No to dzwonimy dalej po ogłoszeniach z neta, tym razem już poza Londynem, bardziej w głąb kraju. Trochę późno już było i w dodatku sobota, więc prawie nikt nie odbierał, aż w końcu jakimś cudem dobiliśmy się do ogłoszenia pod zachęcającym tytułem DO PRACY W ROLNICTWIE BEZ KWALIFIKACJI. Odbiera jakaś Polka, my mówimy, że jesteśmy ludźmi szukającymi pracy, ona mówi, że dobrze się składa, bo u nich praca szuka człowieka. Szuka go konkretnie do pracy na farmie kapusty. Wynagrodzenie, że tak powiem, uzależnione od wyników. Na miejscu dostępne zakwaterowanie i wyżywienie w atrakcyjnej cenie oraz bezpłatne szkolenie. Praca jest od zaraz, miejscowość taka i taka, centralna Anglia.

Powiedzieliśmy, że my się jeszcze zastanowimy, a potem zgodnie z obietnicą siedzieliśmy i się zastanawialiśmy.

Potem przyszedł Steven, ale żeby z nim założyć zawodową drużynę piłki nożnej, to potrzebowalibyśmy jeszcze 8 typa i piłkę. Zaraz przyszła ta niedoszła żona Stevena, ale tym razem jakoś wyjątkowo obyło się bez awantury, tylko zostawiła mu jedzenie i poszła. Zostawiła dwie pełne reklamówki żarcia, w tym z jakiegoś powodu wyjątkowo dużo parówek, a Steven zaproponował, że może byśmy chcieli z nim te parówki zjeść z grilla – bo mieliśmy w ogródku grilla. Steven to była taka morda, że rzadko coś miał, ale jak już miał, to zawsze się z bliźnim podzielił. Myślę, że wynikało to w dużej mierze z jego religijności, która, jak zresztą wspominałem, była cechą wszystkich Afrykańczyków, których w UK poznałem. Mówi się, że w Polsce mamy kościół toruński i kościół łagiewnicki, a moim zdaniem z korzyścią dla Kościoła w ogóle byłoby, gdyby zrobili jeszcze kościół murzyński. Mogłaby to jednak być zbyt duża konkurencja dla kościołów już istniejących, bo na przykład jak u nas w mieście była msza dla młodzieży na 9:00 rano, to największą rozrywką było, że taki młody ksiądz Tomek grał na gitarze, a jak by do nas wjechał cały chór gospel jak w tych czarnych kościołach w Ameryce, toby ksiądz Tomek wypadał w tym porównaniu dosyć kurwa blado – nie tylko ze względu na pigment skóry.

Steven dał parówek, to żeby nie było, że Polacy gorsi, to my skoczyliśmy po żubrzyki. Zaraz przyszedł John Lin i już żubra łapie z lodówki i mówi, że hehe chłopaki, widzę, że grilla rozpalacie, to może ja ze swojej strony zaoferuję dla uczczenia dzisiejszego wieczoru jakieś jaranie, tylko musimy zaczekać, bo dopiero za chwilę przyjdzie moja dostawa – czyli Carlos z Wenezueli.

No i fajnie, usiedliśmy na ogródku, a jak się parówki upiekły, to Steven zawołał jeszcze Kubę i Mike'a, którzy zamulali w swoich pokojach, żeby chłopaki też podjedli. Za chwilę przyszedł Carlos, ale on z nami nie siedział, tylko postał chwilę z Johnem Linem w kuchni, gdzie dobili interesu, i sobie poszedł. Ten Carlos nigdy zbyt długo nie siedział, a po Johnie też było widać, że on wcale nie nalegał, bo chyba się go trochę bał, bo jednak byle leszcz nie ma tydzień w tydzień 60 gramów i nie nosi ich w tylnej kieszeni spodni, bo ma tak wyjebane na policję. W dodatku miał wygolone żyletką fragmenty jednej brwi, w sensie takie małe łyse paski z góry na dół, co podobno było znakiem przynależności jakiegoś gangu u nas z dzielnicy, tylko nie wiem którego.

Potem jeszcze z godzinę siedzieliśmy na ogródku przy jointach i browarach, aż w pewnym momencie Stomil poszedł do kibla, a jak wrócił, to mówi, że nie ma jego karty OYSTER, która leżała w kuchni na stole. Karta OYSTER to jest w Londynie po prostu karta miejska na komunikację publiczną, która od kart miejskich we wszystkich innych miastach różni się tym, że jest zajebiście droga, bo kosztuje około 150 funtów, czyli ponad 700 złotych za miesiąc, zależnie jeszcze, na które strefy miasta się kupi. John Lin się pyta Stomila, czy jest pewien, że zostawiał ją na stole w kuchni, bo przecież kilka browarków poszło, to człowiekowi ma prawo się pomylić. To było pytanie retoryczne, bo wszyscy mieli na myśli to samo, czyli że pewnie Carlos z Wenezueli wziął i zajebał, bo on się wszystkim od zawsze wydawał śliski, a nikogo innego w domu nie było, bo my siedzieliśmy na ogródku. Przeszukaliśmy razem cały dom, karty nie ma, więc John Lin do niego dzwoni

SIEMASZ HEHE, SŁUCHAJ, GŁUPIA SPRAWA, NIE WZIĄŁEŚ MOŻE PRZYPADKIEM OD NAS Z MIESZKANIA ZE STOŁU KARTY OYSTER? A NIE, NIE, TAK PO PROSTU PYTAM, BO WIESZ, TUTAJ KOLEDZE SIĘ GDZIEŚ ZGUBIŁA, A PRZECIEŻ TE KARTY WSZYSTKIE TAKIE SAME, TO CZŁOWIEKOWI MA PRAWO SIĘ POMYLIĆ I MOŻNA WZIĄĆ NIECHCĄCY NIE SWOJĄ. CO? ALE NIE, NIE, STARY, TAK TYLKO PYTAM…

I wtedy Carlos się rozłączył, a John posmutniał i mówi, że Carlos właśnie tu idzie, żeby nam pomóc szukać. Widocznie daleko nie miał, bo maksymalnie z 5 minut później wbił do nas do kuchni i pyta, komu ta Oyster karta zginęła, to Stomil mówi, że jemu, a Carlos pyta, czy on w takim razie uważa, że on ją zajebał. Stomil tłumaczy, że on nic nie uważa, tylko karta była, a teraz nie ma, a oprócz niego nikogo obcego u nas w domu nie było. Carlos na to zaczyna do niego gadać takim braterskim, niemal mentorskim tonem, że on jest z Ameryki Południowej, że tam są wszyscy bardzo wierzący i on też jest bardzo wierzący i by nigdy nic nikomu nie ukradł. I nagle ściąga koszulkę, a był w samym T-shircie, bo była ciepła noc, i zaczyna nam pokazywać swoją klatę, przez której całą wielkość ma wytatuowanego Jezusa na krzyżu. Podchodzi do Stomila bliżej i już znacznie mniej przyjemnie zaczyna mu mówić, żeby on patrzył uważnie na tego Jezusa, bo ktoś, kto sobie takiego Jezusa wydziarał, musi być bardzo wierzący, więc chyba by nic nie ukradł, co, ty kurwo jebana? Do mnie taka forma religijności przemawiała znacznie mniej niż polegająca na dzieleniu się parówkami religijność Stevena, szczególnie że dookoła tego krzyża Carlos miał wydziarane jeszcze znacznie więcej rzeczy i nawet bez pogłębionej znajomości języka hiszpańskiego dało się wywnioskować, że są to raczej motywy więzienne niż religijne.

John Lin chciał trochę załagodzić sytuację i próbował wejść pomiędzy Carlosa a Stomila, ale wtedy nagle Carlos wyciąga z kieszeni kurwa nóż sprężynowy i zaczyna nim przed nami wywijać, celując nim to w Johna, to w Stomila, a to w swoją klatkę piersiową i zaczyna już krzyczeć, czy wygląda nam na jakiegoś bandytę, skoro ma wytatuowanego takiego wielkiego Jezusa. Kompletnie mu już odpierdoliło i byłem pewien, że zaraz tę kosę albo Stomilowi, albo sobie wbije pod żebra, ale w tym momencie stał się cud. Mike, który siedział z boku i się nie odzywał, zerwał się w ciągu ułamka sekundy z krzesła ogrodowego i krzycząc STOP BULLYING zapierdolił temu Carlosowi bokiem dłoni prosto w gardło, jak kurwa na filmach karate. Carlos aż wypuścił ten nóż, złapał się za szyję i zaczął się dusić, a wtedy Mike jeszcze mu poprawił, wkładając z całej siły kciuk w oko. Nie wiem kurwa, na jakichś kursach obrony przed gnębieniem w szkole musieli go nauczyć tej krav magi czy co to tam było. Zaryzykowałbym nawet teorię, że te jego wszystkie różnokolorowe koszulki STOP BULLYING to były jak pasy w karate, że każdy kolejny kolor to kolejny poziom wtajemniczenia, i dlatego miał ich tak dużo, bo był wielkim mistrzem powstrzymywania gnębienia.

W każdym razie po tym palcu w oko to Carlos padł na plecy na trawę na ogródku i pewnie wyłby jak jakiś ranny łoś, gdyby nie to, że coś mu się stało z gardłem, więc powiedziałbym raczej, że rzęził. Zanim Mike zadał finałowy cios swojego combosa, który prawdopodobnie byłby śmiertelny, to zdążyliśmy go od Carlosa odciągnąć. John przerażony pyta, kurwa człowieku, czy ty wiesz, coś ty narobił? Wpierdoliłeś typowi, który ma za sobą najgorszych chamów na dzielnicy, którzy ludziom łamią ręce za 10 gramów zielska. Wtedy wtrącił się Stomil, że jak by nie Mike, to przecież ten pojebus by nas wszystkich za moment tym nożem pochlastał, więc mu zawdzięczamy życie. Tak więc zdania były podzielone, ale nie było czasu na debatowanie nad tym, bo trzeba było szybko wykminić, co robimy z tym Carlosem, który się na ziemi zwijał z bólu, ale powoli dochodził do siebie. Mike schował gdzieś jego nóż, a John Lin starał się mu pomóc wstać z ziemi, przepraszając go jednocześnie, że KOLEŻCE ODJEBAŁO, NO STARY MÓWIĘ CI, NIE WIEM, CO MU ODJEBAŁO. No bo co kurwa, mieliśmy jak w filmach go tam zajebać i zakopać w ogródku? Carlos ledwo stał na nogach, ale jakoś zaczął się wlec w kierunku drzwi, odgrażając się po drodze, jak to nie mamy przejebane. Zabawne było to, że mówił wtedy bardzo podobnie do Dartha Vadera, a mniej zabawne było to, że obiecywał, że przyjdzie z chłopakami i nas kurwa zajebie. Jak tylko wyszedł z naszego domu, to John Lin mówi, że kurwa chłopaki, kto jak kto, ale on nie żartuje. Mogą nas serio zajebać, a w najlepszym wypadku połamać. To ja pytam, NAS, czyli kogo? A on mówi, że Mike'a, Stomila, jego i mnie, bo jestem kolegą Stomila. Steven i Kuba się nie mieli czego bać, bo nawet ich nie było przy tej całej akcji, bo już poszli spać, ale my musimy centralnie zawijać się i wypierdalać w podskokach. Na to ja protestuję, że nie no, kurwa ludzie, dopiero co wczoraj nas miała dojeżdżać mafia czechosłowacka i mafia taksówkarska, że za konflikty na rikszy mamy się nie pokazywać w centrum, więc pierdolę codziennie słuchać takich gróźb. Ale John przekonuje, że to nie jest jakaś taka gównomafia, która cię dojeżdża dopiero wtedy, jak ty przyjdziesz do niej, tylko mamy pewnie koło pół godziny, zanim Carlos dowlecze się na melinę do jakichś swoich ziomków i oni nas dojadą z dostawą do domu.

Na to pada pytanie, co w takim razie robimy, a John mówi, że my przynajmniej na kilka tygodni musimy zniknąć z dzielnicy, nie ma innej opcji, a Mike to najlepiej jak by spierdalał z powrotem na Tajwan, bo jemu to na pewno nie zapomną, ale żeby na razie to uciekał z nami gdziekolwiek. No dobra, a gdziekolwiek to znaczy gdzie? Dla Johna Lina to znaczy na przykład do Sheffield, czyli z 200 kilometrów na północ od Londynu, bo on tam ma jakiegoś kuzyna. Mike mówi, że w takim razie jedzie z nim, a stamtąd albo na Tajwan, albo będzie kontynuował naukę angielskiego w Sheffield. Stomil natomiast do mnie mówi TY, A TA FARMA KAPUSTY TO GDZIE JEST. To sprawdzamy zajebiście szybko w Internecie, bo miałem zanotowaną tę miejscowość, co podała kilka godzin wcześniej kobieta przez telefon. Okazuje się, że może nie idealnie po drodze do Sheffield, ale też jakoś daleko nie trzeba nadkładać, może z godzinę więcej jazdy będzie. To John Lin mówi, że dobra, może nas tam zawieźć, tylko musimy cały dobytek spakować do jego starego renault clio w czasie poniżej 10 minut.