×

Ми використовуємо файли cookie, щоб зробити LingQ кращим. Відвідавши сайт, Ви погоджуєтесь з нашими правилами обробки файлів «cookie».


image

Emigracja - Malcolm XD, Slowford

Slowford

Położone najbliżej farmy miasto, do którego było 5 kilometrów ścieżką na skróty przez pole albo z 8 kilometrów szosą naokoło, powinno nazywać się Slowford, bo wiało tam chujem. O ile Londyn to jak wiadomo jedna z najważniejszych metropolii na świecie i obecna stolica nieobecnego imperium, to Slowford nie było prawdopodobnie nawet trzecią najważniejszą metropolią w powiecie, który po angielsku nazywa się COUNTY. Żeby dostać się do miasta od strony pola kapusty, trzeba było najpierw przedostać się przez tory kolejowe, korzystając z tak zwanego dzikiego przejścia. Ryzyko było, bo pociągi faktycznie przez Slowford jeździły. Natomiast pomimo tego, że była tam stacja, to się nie zatrzymywały. Kilka lat wcześniej lokalną linię kolejową przejęła prywatna korporacja, znana wcześniej głównie z prowadzenia sieci: z jednej strony sieci telefonii komórkowej, z drugiej strony sieci klubów fitness. Specjaliści tej korporacji wyliczyli, że biorąc pod uwagę, jak sprawy się w Slowford mają, nie opłaca się wyhamowywać pociągu, żeby zatrzymał się na stacji, a następnie od nowa go rozpędzać, bo zużywa to zbyt dużo energii w stosunku do ludzko-pasażerskiego potencjału miasta. Pociągi po prostu przecinały Slowford bez zwalniania, na drodze pomiędzy jedną a drugą większą miejscowością. Z punktu widzenia mieszkańców lepiej by chyba było, żeby linię całkowicie zlikwidowano, bo w tej sytuacji każdy przejeżdżający skład kolejowy był dla nich jak policzek, przypominający, że ekspercki algorytm uznał ich niegodnymi postoju pociągu. W dodatku przejeżdżając przez miasto, składy przepisowo wydawały ostrzegawczy sygnał dźwiękowy, na który mieszkańcy reagowali splunięciami bądź mamrotanymi pod nosem przekleństwami skierowanymi do władz korporacji kolejowej. Natomiast według relacji miejscowych przynajmniej część zaoszczędzonej na postojach pociągu energii firma zainwestowała w budowę nowego masztu telefonii komórkowej, bo podobno od czasu zlikwidowania połączenia zasięg tej sieci bardzo się poprawił. W tym przypadku trzeba przyznać, że rynek niejako sam się wyregulował, bo lepszy zasięg komórek pozwolił na utrzymywanie kontaktów z tymi bliskimi i przyjaciółmi, których nie dało się już odwiedzać tak często jak kiedyś z powodu braku połączenia kolejowego. Natomiast prawdopodobnie z tego samego powodu w Slowford nie powstał klub fitness tej samej firmy, bo nieobecność pociągów skłaniała do długich spacerów, marszobiegów czy joggingu – kto płaciłby kilkadziesiąt funtów miesięcznie za możliwość korzystania z bieżni na siłowni, skoro to samo miało się za darmo za każdym razem, gdy chciało się odwiedzić szpital czy urząd skarbowy w miejscowości obok.

Po przejściu przez tory wchodziło się bezpośrednio na PLAC, który z jednej strony miał nieczynną już stację kolejową, z drugiej Tesco, z trzeciej parterowy budynek usługowo-handlowy, w którym była poczta, urząd pracy, pub i kilka fast foodów, a z czwartej strony nie było nic, w sensie była ulica. Na środku placu był natomiast parking samochodowy. Dookoła parkingu siedzieli wszyscy mieszkańcy Slowford, podzieleni na ekipy: młodzież bliżej stacji kolejowej, emeryci w okolicach pubu, bo ich było stać, menele pod Tesco i tak dalej. Opisywana przeze mnie na Hackney polityka multikulturalizmu tutaj nie odniosła aż tak spektakularnych sukcesów (lub nie poniosła porażek – w zależności od poglądów na tę politykę), bo w Slowford nie była po prostu realizowana, co dało się poznać po tym, że jakieś 99% mieszkańców miasta stanowili biali Brytyjczycy. Jedynym wyjątkiem, jaki widziałem, był jeden taksówkarz o pochodzeniu pakistańskim, który swoją drogą poza byciem jedynym Pakistańczykiem (czy też Brytyjczykiem o korzeniach pakistańskich) w Slowford był również jedynym taksówkarzem. Sądzę, że pojawienie się w ciągu kilku lat kilkuset przybyszy z Europy Środkowej, Wschodniej i Środkowo-Wschodniej na farmie obok jego miejscowości było w jego życiu przełomem, bo w końcu i on miał okazję, żeby po kimś sobie pocisnąć, bo wcześniej pewnie pozostałych 99% mieszkańców miasta cisnęło po nim. W soboty do Tesco ciągnęły z naszej farmy prawdziwe pielgrzymki i na przykład między 18:00 a 20:00 przez supermarket przewijało się 200 Polaków, Rumunów, Litwinów i Hiszpanów, zaopatrujących się zarówno na nadchodzący wieczór, jak i cały następny tydzień. Ludzie wychodzili z Tesco obładowani siatami, z którymi trzeba było przejść jeszcze 5 kilometrów przez pola. Ten taksówkarz stał przy samym wyjściu z Tesco i w przedrzeźniający sposób namawiał wychodzących, żeby dali się zawieźć z zakupami z powrotem na farmę taksówką – czego oczywiście nikt nie robił, bo każdemu było szkoda te 20 czy 30 funtów, więc wszyscy odmawiali. Spotykając się z odmową, taryfiarz krzyczał do meneli, którzy też siedzieli przy wyjściu z Tesco PATRZCIE, WOLĄ GODZINĘ IŚĆ Z SIATAMI PRZEZ BŁOTO ZAMIAST SIĘ PRZEJECHAĆ SAMOCHODEM ZA 20 FUNTÓW, A POTEM TE PIENIĄDZE WYSYŁAJĄ DO SIEBIE ZA GRANICĘ! Tak jak pewnie 20 lat za nim krzyczało 99% homogenicznych etnicznie mieszkańców miasta.

To właśnie w sobotnie wieczory sytuacja była najbardziej napięta, bo dookoła parkingu siedzieli dosłownie wszyscy mieszkańcy Slowford, w większości przynajmniej lekko najebani, bo nie było zbytnio co innego robić. W tym samym czasie do supermarketu schodziły się dziesiątki, a czasami i setki pracowników farmy, którzy następnie wychodzili, dzierżąc siatki wypełnione rożnymi dobrami, kupionymi za pieniądze pozyskane z pracy ukradzionej obserwującym ich miejscowym. Co bardziej spragnieni farmerzy też nierzadko odpalali jakąś flaszkę z Tesco tuż po wyjściu, a piwka na drogę przez pole brał właściwie każdy. Najbardziej doświadczeni robili tak, że jak chcieli dużo wypić, a nie chcieli dużo nosić, to najpierw pili na parkingu, a potem dokupywali jeszcze zapas do domu i tym sposobem musieli nieść ze sobą tylko połowę. No a jak wiadomo, alkohol + taki parking = nieszczęście, bo jeszcze w dodatku obydwie strony miały poczucie krzywdy. Miejscowi, że im skradziono pracę, marzenia i pociągi. Przyjezdni ogólne pretensje dziejowe: że my ich broniliśmy w czasie bitwy o Anglię, a oni nas sprzedali w Jałcie, i przez to my tutaj musimy wydzierać z obcej ziemi kapustę po 10 godzin dziennie przez 6 dni w tygodniu, żeby zarabiać na zasiłki dla tych leniwych Angoli, co cały tydzień siedzą z browarami dookoła parkingu, a my możemy to robić tylko w weekendy. Chyba zrozumiałe jest, że w tej sytuacji pojawiały się tak zwane KOMENTARZE, które mają to do siebie, że w sobotnie wieczory lubią przeistaczać się w czyny, dlatego w tej właśnie porze dnia i tygodnia na parkingu zawsze stał patrol policji i pilnował porządku – zresztą nawet gdyby porządek stanowił się samoistnie, to i tak pewnie by tam stali, bo niespecjalnie było gdzie. Ten patrol podobno ustawili po wielkiej awanturze, która była rok albo dwa lata wcześniej. Według Polaka, który mi to opowiadał jako pierwszy, to 10 Anglików zaczęło bić przechodzącą sobie spokojnie Słowaczkę, a wtedy z Tesco wyleciało 3 Polaków i tym 10 Anglikom najebało. Według jednego Bułgara ode mnie z gangu od kapusty to 15 Anglików chciało okraść Rumunkę, a wtedy dwóch przechodzących obok Bułgarów stanęło w jej obronie i najebało tym Anglikom do nieprzytomności. Natomiast według jednego Anglika z magazynu, z którym raz paliłem szluga, to w rzeczywistości było tak, że 20 Litwinów chciało zgwałcić Angielkę, ale wtedy przyleciał jeden Anglik i naczelnemu gwałcicielowi zapierdolił tak, że tamten padł na miejscu trupem, a poboczni gwałciciele, jak to zobaczyli, to wszyscy uciekli. No ale że niestety ten typ teraz siedzi za tego Litwina, bo mu to zakwalifikowali jako przekroczenie granic obrony koniecznej. Którakolwiek wersja nie byłaby prawdziwa, to kobiety wszystkich nacji mogły z pewnością czuć się w Slowford bezpieczne.

Jednym słowem w tym angielskim mieście było tak chujowo jak w moim rodzinnym mieście 10 000–19 999 mieszkańców. Jeden większy supermarket, trzy restauracje (pizza, burger, kebab), trzy sklepy monopolowe, trochę młodzieży pozbawionej perspektyw i sporo starszych ludzi wspominających, że KIEDYŚ TO BYŁO. Największa na pierwszy rzut oka różnica istniejąca wtedy pomiędzy Slowford a moim miastem, to że u nas nie było imigrantów zarobkowych, tylko emigranci. Natomiast gdy w zeszłym roku byłem przejazdem w swoim mieście 10 000–19 999, to dowiedziałem się, że ¾ zatrudnionych w KOŁCHOZIE, czyli na farmie agrestu, to imigranci zarobkowi z Europy Wschodniej (bez Środkowo). A dowiedziałem się tego od typów, co siedzieli z browarami pod Biedronką i wkurwieni obcinali tychże imigrantów robiących zakupy po całym tygodniu zapierdalania. Słuchając tych bejów narzekających na SZOSZONÓW, uświadomiłem sobie, że oto w Polsce dokonuje się awans cywilizacyjny. Jak jeszcze tylko u nas w mieście zrobią Ubera – a będzie tylko jeden na całe miasteczko, bo na więcej raczej nie ma popytu – którego kierowcą będzie jakiś Pakistańczyk, tak jak w Warszawie, to rzeczony awans cywilizacyjny się dopełni i nikt do nikogo już nie będzie miał żalu o bitwę o Anglię i Jałtę. Będzie można bez kompleksów zasiąść pod supermarketem i sączyć browarki z krajami Europy Zachodniej (absolutnie bez Środkowo).

Slowford

Położone najbliżej farmy miasto, do którego było 5 kilometrów ścieżką na skróty przez pole albo z 8 kilometrów szosą naokoło, powinno nazywać się Slowford, bo wiało tam chujem. O ile Londyn to jak wiadomo jedna z najważniejszych metropolii na świecie i obecna stolica nieobecnego imperium, to Slowford nie było prawdopodobnie nawet trzecią najważniejszą metropolią w powiecie, który po angielsku nazywa się COUNTY. Żeby dostać się do miasta od strony pola kapusty, trzeba było najpierw przedostać się przez tory kolejowe, korzystając z tak zwanego dzikiego przejścia. Ryzyko było, bo pociągi faktycznie przez Slowford jeździły. Natomiast pomimo tego, że była tam stacja, to się nie zatrzymywały. Kilka lat wcześniej lokalną linię kolejową przejęła prywatna korporacja, znana wcześniej głównie z prowadzenia sieci: z jednej strony sieci telefonii komórkowej, z drugiej strony sieci klubów fitness. Specjaliści tej korporacji wyliczyli, że biorąc pod uwagę, jak sprawy się w Slowford mają, nie opłaca się wyhamowywać pociągu, żeby zatrzymał się na stacji, a następnie od nowa go rozpędzać, bo zużywa to zbyt dużo energii w stosunku do ludzko-pasażerskiego potencjału miasta. Pociągi po prostu przecinały Slowford bez zwalniania, na drodze pomiędzy jedną a drugą większą miejscowością. Z punktu widzenia mieszkańców lepiej by chyba było, żeby linię całkowicie zlikwidowano, bo w tej sytuacji każdy przejeżdżający skład kolejowy był dla nich jak policzek, przypominający, że ekspercki algorytm uznał ich niegodnymi postoju pociągu. W dodatku przejeżdżając przez miasto, składy przepisowo wydawały ostrzegawczy sygnał dźwiękowy, na który mieszkańcy reagowali splunięciami bądź mamrotanymi pod nosem przekleństwami skierowanymi do władz korporacji kolejowej. Natomiast według relacji miejscowych przynajmniej część zaoszczędzonej na postojach pociągu energii firma zainwestowała w budowę nowego masztu telefonii komórkowej, bo podobno od czasu zlikwidowania połączenia zasięg tej sieci bardzo się poprawił. W tym przypadku trzeba przyznać, że rynek niejako sam się wyregulował, bo lepszy zasięg komórek pozwolił na utrzymywanie kontaktów z tymi bliskimi i przyjaciółmi, których nie dało się już odwiedzać tak często jak kiedyś z powodu braku połączenia kolejowego. Natomiast prawdopodobnie z tego samego powodu w Slowford nie powstał klub fitness tej samej firmy, bo nieobecność pociągów skłaniała do długich spacerów, marszobiegów czy joggingu – kto płaciłby kilkadziesiąt funtów miesięcznie za możliwość korzystania z bieżni na siłowni, skoro to samo miało się za darmo za każdym razem, gdy chciało się odwiedzić szpital czy urząd skarbowy w miejscowości obok.

Po przejściu przez tory wchodziło się bezpośrednio na PLAC, który z jednej strony miał nieczynną już stację kolejową, z drugiej Tesco, z trzeciej parterowy budynek usługowo-handlowy, w którym była poczta, urząd pracy, pub i kilka fast foodów, a z czwartej strony nie było nic, w sensie była ulica. Na środku placu był natomiast parking samochodowy. Dookoła parkingu siedzieli wszyscy mieszkańcy Slowford, podzieleni na ekipy: młodzież bliżej stacji kolejowej, emeryci w okolicach pubu, bo ich było stać, menele pod Tesco i tak dalej. Opisywana przeze mnie na Hackney polityka multikulturalizmu tutaj nie odniosła aż tak spektakularnych sukcesów (lub nie poniosła porażek – w zależności od poglądów na tę politykę), bo w Slowford nie była po prostu realizowana, co dało się poznać po tym, że jakieś 99% mieszkańców miasta stanowili biali Brytyjczycy. Jedynym wyjątkiem, jaki widziałem, był jeden taksówkarz o pochodzeniu pakistańskim, który swoją drogą poza byciem jedynym Pakistańczykiem (czy też Brytyjczykiem o korzeniach pakistańskich) w Slowford był również jedynym taksówkarzem. Sądzę, że pojawienie się w ciągu kilku lat kilkuset przybyszy z Europy Środkowej, Wschodniej i Środkowo-Wschodniej na farmie obok jego miejscowości było w jego życiu przełomem, bo w końcu i on miał okazję, żeby po kimś sobie pocisnąć, bo wcześniej pewnie pozostałych 99% mieszkańców miasta cisnęło po nim. W soboty do Tesco ciągnęły z naszej farmy prawdziwe pielgrzymki i na przykład między 18:00 a 20:00 przez supermarket przewijało się 200 Polaków, Rumunów, Litwinów i Hiszpanów, zaopatrujących się zarówno na nadchodzący wieczór, jak i cały następny tydzień. Ludzie wychodzili z Tesco obładowani siatami, z którymi trzeba było przejść jeszcze 5 kilometrów przez pola. Ten taksówkarz stał przy samym wyjściu z Tesco i w przedrzeźniający sposób namawiał wychodzących, żeby dali się zawieźć z zakupami z powrotem na farmę taksówką – czego oczywiście nikt nie robił, bo każdemu było szkoda te 20 czy 30 funtów, więc wszyscy odmawiali. Spotykając się z odmową, taryfiarz krzyczał do meneli, którzy też siedzieli przy wyjściu z Tesco PATRZCIE, WOLĄ GODZINĘ IŚĆ Z SIATAMI PRZEZ BŁOTO ZAMIAST SIĘ PRZEJECHAĆ SAMOCHODEM ZA 20 FUNTÓW, A POTEM TE PIENIĄDZE WYSYŁAJĄ DO SIEBIE ZA GRANICĘ! Tak jak pewnie 20 lat za nim krzyczało 99% homogenicznych etnicznie mieszkańców miasta.

To właśnie w sobotnie wieczory sytuacja była najbardziej napięta, bo dookoła parkingu siedzieli dosłownie wszyscy mieszkańcy Slowford, w większości przynajmniej lekko najebani, bo nie było zbytnio co innego robić. W tym samym czasie do supermarketu schodziły się dziesiątki, a czasami i setki pracowników farmy, którzy następnie wychodzili, dzierżąc siatki wypełnione rożnymi dobrami, kupionymi za pieniądze pozyskane z pracy ukradzionej obserwującym ich miejscowym. Co bardziej spragnieni farmerzy też nierzadko odpalali jakąś flaszkę z Tesco tuż po wyjściu, a piwka na drogę przez pole brał właściwie każdy. Najbardziej doświadczeni robili tak, że jak chcieli dużo wypić, a nie chcieli dużo nosić, to najpierw pili na parkingu, a potem dokupywali jeszcze zapas do domu i tym sposobem musieli nieść ze sobą tylko połowę. No a jak wiadomo, alkohol + taki parking = nieszczęście, bo jeszcze w dodatku obydwie strony miały poczucie krzywdy. Miejscowi, że im skradziono pracę, marzenia i pociągi. Przyjezdni ogólne pretensje dziejowe: że my ich broniliśmy w czasie bitwy o Anglię, a oni nas sprzedali w Jałcie, i przez to my tutaj musimy wydzierać z obcej ziemi kapustę po 10 godzin dziennie przez 6 dni w tygodniu, żeby zarabiać na zasiłki dla tych leniwych Angoli, co cały tydzień siedzą z browarami dookoła parkingu, a my możemy to robić tylko w weekendy. Chyba zrozumiałe jest, że w tej sytuacji pojawiały się tak zwane KOMENTARZE, które mają to do siebie, że w sobotnie wieczory lubią przeistaczać się w czyny, dlatego w tej właśnie porze dnia i tygodnia na parkingu zawsze stał patrol policji i pilnował porządku – zresztą nawet gdyby porządek stanowił się samoistnie, to i tak pewnie by tam stali, bo niespecjalnie było gdzie. Ten patrol podobno ustawili po wielkiej awanturze, która była rok albo dwa lata wcześniej. Według Polaka, który mi to opowiadał jako pierwszy, to 10 Anglików zaczęło bić przechodzącą sobie spokojnie Słowaczkę, a wtedy z Tesco wyleciało 3 Polaków i tym 10 Anglikom najebało. Według jednego Bułgara ode mnie z gangu od kapusty to 15 Anglików chciało okraść Rumunkę, a wtedy dwóch przechodzących obok Bułgarów stanęło w jej obronie i najebało tym Anglikom do nieprzytomności. Natomiast według jednego Anglika z magazynu, z którym raz paliłem szluga, to w rzeczywistości było tak, że 20 Litwinów chciało zgwałcić Angielkę, ale wtedy przyleciał jeden Anglik i naczelnemu gwałcicielowi zapierdolił tak, że tamten padł na miejscu trupem, a poboczni gwałciciele, jak to zobaczyli, to wszyscy uciekli. No ale że niestety ten typ teraz siedzi za tego Litwina, bo mu to zakwalifikowali jako przekroczenie granic obrony koniecznej. Którakolwiek wersja nie byłaby prawdziwa, to kobiety wszystkich nacji mogły z pewnością czuć się w Slowford bezpieczne.

Jednym słowem w tym angielskim mieście było tak chujowo jak w moim rodzinnym mieście 10 000–19 999 mieszkańców. Jeden większy supermarket, trzy restauracje (pizza, burger, kebab), trzy sklepy monopolowe, trochę młodzieży pozbawionej perspektyw i sporo starszych ludzi wspominających, że KIEDYŚ TO BYŁO. Największa na pierwszy rzut oka różnica istniejąca wtedy pomiędzy Slowford a moim miastem, to że u nas nie było imigrantów zarobkowych, tylko emigranci. Natomiast gdy w zeszłym roku byłem przejazdem w swoim mieście 10 000–19 999, to dowiedziałem się, że ¾ zatrudnionych w KOŁCHOZIE, czyli na farmie agrestu, to imigranci zarobkowi z Europy Wschodniej (bez Środkowo). A dowiedziałem się tego od typów, co siedzieli z browarami pod Biedronką i wkurwieni obcinali tychże imigrantów robiących zakupy po całym tygodniu zapierdalania. Słuchając tych bejów narzekających na SZOSZONÓW, uświadomiłem sobie, że oto w Polsce dokonuje się awans cywilizacyjny. Jak jeszcze tylko u nas w mieście zrobią Ubera – a będzie tylko jeden na całe miasteczko, bo na więcej raczej nie ma popytu – którego kierowcą będzie jakiś Pakistańczyk, tak jak w Warszawie, to rzeczony awans cywilizacyjny się dopełni i nikt do nikogo już nie będzie miał żalu o bitwę o Anglię i Jałtę. Będzie można bez kompleksów zasiąść pod supermarketem i sączyć browarki z krajami Europy Zachodniej (absolutnie bez Środkowo).