×

Мы используем cookie-файлы, чтобы сделать работу LingQ лучше. Находясь на нашем сайте, вы соглашаетесь на наши правила обработки файлов «cookie».


image

7 metrów pod ziemią, Która akcja sprawiła, że poczuł się spełnionym ratownikiem? – 7 metrów... (1)

Która akcja sprawiła, że poczuł się spełnionym ratownikiem? – 7 metrów... (1)

Cześć, tu Rafał Gębura.

Jeśli jesteś głodny historii, po których nic już nie będzie

takie samo, polecam Ci moją książkę. Zajrzyj na:

i zamów swój egzemplarz. Tymczasem

zapraszam na wywiad.

Wtedy, kiedy wszyscy inni z gór uciekają, to my w te góry idziemy.

Zdarzyło mi się

działać w górach przy temperaturze odczuwalnej

-47 stopni.

To jest kwestia, powiem wprost,

na przykład, nie wiem, pakowania ciał i tak dalej,

i tak dalej. Nie są to

przyjemne rzeczy.

Zdarzało się nam, i to nie jednemu, że po tygodniu

żeśmy schudli po 2-3 kilogramy z samego stresu.

Czy to są pieniądze, które pozwalają godnie żyć,

czy trzeba dorabiać?

Mając 20 lat, zostałeś ratownikiem TOPR-u,

jesteś nim do dzisiaj. Co się w tym czasie zmieniło?

Jak rozpoczynałem

swoją działalność ratowniczą

to ratownictwo wyglądało zupełnie inaczej

niż w tej chwili. To było bardziej

takie, bym powiedział, spontaniczne. Zresztą,

w ogóle działalność

ratowniczą rozpoczyna się od wolontariatu.

U nas to się nazywają ochotnicy, czyli

bardzo długo pracowałem w pogotowiu jako

tzw. ochotnik,

nie pobierając za swoją działalność

pieniędzy.

Takich członków jest zdecydowanie najwięcej.

Tak, takich członków jest najwięcej, bo stowarzyszenie

liczy w tym momencie 250

członków...

Ale nie wszyscy wyjeżdżają na akcje?

Nie, właśnie nie. Około 120-

-130 to są członkowie

tak zwanej straży ratunkowej.

To są ludzie, którzy spełniają

te wymogi, które

należy spełnić, żeby móc ratować, czyli

odpowiedni przeszkoleni i

z odpowiednimi

uprawnieniami medycznymi.

Również po prostu z odpowiednim zdrowiem,

bo koledzy, którzy są starsi, którzy

nie mogą pełnić tej funkcji, nie mogą

ratować w górach, nie przestają być ratownikami.

Oni w dalszym ciągu tymi ratownikami są,

wspierając to pogotowie każdy

na swój sposób, każdy na tyle, ile potrafi.

Natomiast już nie są w stanie jakby

tych wymogów spełnić.

Także jest nas około 120. Ja mówię

około, dlatego że zawsze gdzieś się to zmienia.

I spośród tych 120,

38 jest ratowników, którzy są na etacie.

Wszyscy mają takie same uprawnienia, natomiast

te 38 to są ludzie, którym

się po prostu za to płaci.

Po ilu latach ty zostałeś zawodowym ratownikiem?

W moim przypadku to było dość

długo, dlatego że

ja zostałem zawodowym dopiero po 30 latach.

Po 30 latach działalności zostałem zawodowym

ratownikiem. Wcześniej pracowałem

na tzw. sezony. To są sezony...

W okresie zimowym po prostu potrzebujemy więcej

ratowników z uwagi na to, że obstawiamy

również stoki narciarskie. No i wtedy pracowałem

na sezony, ale tak na pełen etat przeszedłem

po 30 latach bycia ratownikiem,

działania jako ratownik.

To jeszcze dopytam o tę organizację. Jest

około 120 osób, które wyjeżdżają na akcje,

38 mniej więcej to ci zawodowi.

A jak funkcjonują pozostali?

Bo domyślam się, że nie ma ich codziennie?

No nie, tzn. to jest tak, że nawet z tych,

którzy wyjeżdżają na akcje, nie ma

codziennie. Oni

mają obowiązek

wypracowania 120

godzin działalności na rzecz

pogotowia rocznie. To by się wydawało...

Przy dyżurze 12-godzinnym to jest raptem

10 dni, ale to jest 10 dni,

można powiedzieć, wyłączone z życiorysu.

Jeżeli ktoś ma rodzinę,

normalnie jest aktywny zawodowo,

no to

jemu jeszcze te 10 dni wysupłać

ze swojego kalendarza jest trudno,

powiedzmy sobie szczerze. A są ludzie, którzy wypracowują

nie 120, a 500, 600 godzin

dyżuru rocznie. No więc to trzeba rzeczywiście

bardzo się poświęcić

temu, z dużym samozaparciem. I tu

trzeba powiedzieć, że gdyby nie koledzy,

którzy pracują właśnie jako wolontariusze,

przychodzą na te dyżury

nie po to, żeby zarobić jakieś pieniądze,

to pogotowie by nie istniało,

nie byłoby możliwości. Natomiast

pozostali, ci, którzy nie spełniają jakby tych wymogów,

które im pozwalają na tę działalność,

głównie to jest kwestia wieku,

kwestia zdrowia, no to

pozostali po prostu wspierają to pogotowie,

tak jak powiedziałem, każdy na swoje

umiejętności, na swoje możliwości. A to czasami

przyjdą gdzieś...

Trzeba załatwić jakieś sprawy administracyjne, a to gdzieś trzeba

pojechać, a to coś trzeba załatwić, a to po prostu się spotkać

z kolegami, porozmawiać.

Ja też wiem, że jeszcze kilka lat podziałam

czynnie, a później już po prostu

nie będę mógł. Ale dalej

będę ratownikiem i dalej będę w pogotowiu górskim.

A jak wyglądało to twoje 30 lat, kiedy musiałeś łączyć

bycie wolontariuszem,

domyślam się, z jakimś życiem zawodowym,

aby się utrzymać? Jak ty to łączyłeś?

Trudne to było,

ale jakoś się udało. No, były okresy,

kiedy nawet nie spełniałem tych 220 godzin,

nie byłem w stanie tego wypracować. Były takie okresy,

gdzie mnie przez cały rok

w ogóle nie było w pogotowiu.

Ale później

rodzina mi pozwoliła, bo też wychowanie

dzieci, zajmowanie się dziećmi,

jakaś praca zawodowa,

jakaś działalność gospodarcza, coś tam. Prowadziłem

firmę, robiliśmy roboty

wysokościowe. No tak. Jakby

wszyscy, którzy są związani z tymi górami,

w pewnym momencie działali. Więc wiadomo, że wtedy

jakby człowiek bardziej się zajmuje

pozyskaniem tych środków i ustawieniem się

jakoś tam w tym życiu.

A później, jak się już troszeczkę ustawiłem, to znowu

wracałem do tego pogotowia, znowu tam działałem.

Ja mieszkałem... Chociaż pochodzę z

Podhala, jestem - jak to "godajo" -

rodowity "górol",

no to przez wiele lat mieszkałem poza Podhalem.

Potem wróciłem z powrotem na to Podhale, no i

wróciłem do...

Czyli bywało różnie - i bardziej, i mniej intensywnie.

Pogotowie jest taką... Mówiąc o "pogotowiu",

mówię o TOPR-ze.

To jest taka instytucja, która

zawsze jest otwarta na drugiego człowieka, to jest

tak samo jak z przyjęciem do

TOPR-u. My nie zamykamy się, nigdy nie powiedzieliśmy:

"Ty nie możesz", "Ty się nie nadajesz", nie.

My zawsze mówimy:

"Próbuj. Spróbujesz, zobaczymy. Musisz spełnić

odpowiednie kryteria. Musisz

wykazać

się swoim zaangażowaniem.

Jeżeli się wykażesz, jeżeli spełnisz

kryteria, proszę bardzo. Wszystko stoi

przed tobą otworem".

Dlatego u nas to też

nie jest tak, że jeżeli ktoś nie jest w stanie

w danym momencie tych wymogów spełnić,

to my go skreślamy. Nie,

nie ma czegoś takiego. Jak ktoś

przyjdzie i powie: "Słuchajcie, mam taki i taki problem.

Chcę,

już sobie to załatwiłem, chcę wrócić". Proszę bardzo.

Teraz wraca

do pogotowia po 20 latach,

no, może nie 20,

ale, myślę, że po 15 latach,

kolega, który jest w moim wieku.

Dokładnie, ja mam 60 lat.

On wraca, bo powiedział...

(on kiedyś pracował w Pogotowiu zawodowo),

ale powiedział: "Ja jeszcze na stare lata

chcę działać. Uważam, że jestem sprawny, że jestem dobry".

Proszę bardzo, Andrzejku, proszę bardzo, wracaj.

Jesteśmy na to otwarci. Dopytam jeszcze

o jedną rzecz. Kiedy już człowiek zostaje tym zawodowym

ratownikiem, czyli dostaje za to pieniądze

z urzędu, czy to są pieniądze, które

pozwalają godnie żyć czy trzeba

dorabiać?

Bo różnie się o tym mówi.

Ja powiem tak: kto przychodzi do pogotowia górskiego

po to, żeby się jakoś dorobić albo

zaspokoić swoje aspiracje finansowe, to niech

lepiej nie przychodzi.

Nie ma tak, nie ma tak. Każdy z nas,

pracujący zawodowo w TOPR-ze, robi coś

obok tego. Jedni są instruktorami

górskimi, inni są przewodnikami

górskimi, jeszcze ktoś inny prowadzi

działalność gospodarczą, która mu pozwala na to, żeby

pracować. Z tego się nie wyżyje,

nie utrzyma się rodziny.

Tu nie ma

takiej

możliwości.

Często bywa tak, że ludzi trzyma tam jakaś pasja, miłość do tych gór?

Tzn. nie często, tylko zawsze.

Zawsze.

Zawsze to jest pasja.

To widać, ja już tyle jestem w tym pogotowiu, że ja widzę

na przestrzeni czasu, że jeżeli ktoś przychodzi do nas

do TOPR-u i nie jest to dla niego pasja,

to on znika po jakimś czasie.

Dlatego też u nas nie jest tak, że ktoś

przychodzi do TOPR-u i od razu zostaje zawodowym.

Nie, on musi przejść ten etap

pracy jako wolontariusz.

I jeszcze wcześniej, nim

się zostaje w ogóle ratownikiem, to

jest tzw. 2-letni staż,

minimum 2 lata stażu kandydackiego.

Dopiero po tym stażu robi się wszystkie kursy i tak dalej, i tak dalej.

Dopiero po tym stażu zarząd

TOPR-u, a tak naprawdę to wszyscy koledzy

mówią, czy on się nadaje, czy on się nie nadaje.

Czyli wcale nie jest tak łatwo się dostać.

No, nie jest tak łatwo się dostać. Poza tym część ludzi nawet,

tak jak powiedziałem, to nie my eliminujemy, ale poprzez

to, że on musi pracować, on w tym czasie,

kiedy jest na tym stażu

kandydackim, musi wypracować

240 godzin społecznie w roku,

czyli jest mu ta ilość zwiększona,

to on sam dochodzi

do tego, czy on się do tego nadaje czy się nie nadaje.

To jest kwestia stresu, to jest kwestia,

powiem wprost, na przykład,

nie wiem, pakowania ciał i tak dalej, i tak dalej.

Nie są to przyjemne rzeczy.

Jak się młody człowiek z czymś takim zderzy

i nie jest w stanie temu sprostać,

to on sam

dochodzi jednak do wniosku, że nie, że to może

nie jest tak.

Każdego roku podejmujecie kilkaset interwencji,

700, 800, bywa różnie.

Jakie są najbardziej wymagające dla ciebie osobiście?

To wszystko zależy od tego, gdzie się

w danym momencie jest.

Bo...

z czasem

człowiek w tym pogotowiu przechodzi,

zajmuje różne funkcje,

różne stanowiska.

Na początku jest się tym zwykłym ratownikiem, który

chodzi,

nosi, znosi, przenosi,

czyli takim, można powiedzieć,

takim tragarzem troszeczkę.

Oczywiście trzeba mieć te umiejętności

ratowania, ja to troszkę spłycam, ale...

Później już, z czasem,

wchodzą

funkcje kierownicze.

Najpierw się kieruje oddziałem ratowników w terenie,

potem się kieruje całą wyprawą, a potem

się jest kierownikiem dyżuru.

Wraz z tymi funkcjami rośnie

poziom odpowiedzialności i poczucia

odpowiedzialności. Jednak

całe

szkolenie ratownicze,

które... My cały czas się szkolimy, bo to nie jest tak, że ja

jestem już tyle lat, że ja się w ogóle nie szkolę.

Nie, nie, to nie jest tak, że ja zjadłem

wszystkie rozumy, broń Boże. Gdybym

się nie szkolił, tobym się cofał.

Całe nasze szkolenie jest

skierowane przede wszystkim na odpowiedzialność.

Odpowiedzialność za siebie...

Ale też za kolegów.

Odpowiedzialność za tego, kogo się ratuje oraz odpowiedzialność za swoich kolegów.

I tak jak mówię, z tymi funkcjami ten poziom odpowiedzialności

jest coraz wyższy. Czasami

jest akcja, no, nie wiem,

tak jak ta akcja w tym roku

w Jaskini Wielkiej Śnieżnej,

pewnie o niej powiemy za chwilkę,

gdzie ona wymaga bardzo dużego

zaangażowania fizycznego,

poziom stresu jest bardzo duży i tak

dalej, i tak dalej. Ale czasami nawet akcja...

Ktoś, kto jest na dole, tam,

w tej centrali, ktoś, kto odpowiada za to

wszystko, ktoś, kto albo jest koordynatorem

takich działań, albo kierownikiem takich działań

czy kierownikiem dyżuru, gdzie on po prostu musi

ogarnąć wszystko, co się dzieje w tym momencie,

jego poziom

stresu jest tak wysoki,

że,

zdarzało się nam, i to nie jednemu, że po

tygodniu żeśmy schudli po 2-3 kilogramy

z samego stresu, po prostu. W momencie kiedy

był natłok tych wszystkich działań.

A mogłoby się wydawać, że siedzi przy herbatce

i tylko wysyła

ratowników w różne miejsca.

Tak, tak by się mogło wydawać. Tylko tu jest po prostu

ten poziom odpowiedzialności,

poczucia odpowiedzialności za

ludzi.

Siedzisz przy

komputerze,

mamy system, który obrazuje nam,

w którym miejscu jacy ratownicy się

znajdują, ponieważ mamy w radiotelefonach

GPS-y i te GPS-y nam pozwalają

tych ludzi umiejscowić,

a wiem, że jest burza i raptem

wołam do kolegów i oni mi się nie odzywają.

A wiem, że są w takim miejscu, że

może to wyładowanie... Że mogło

im się coś stać.

I teraz te 15 minut,

przez które oni się nie odzywają, to naprawdę jest...,

ja to zapamiętam dość długo. Albo sytuacja

z zimy, zagrożenie lawinowe.

Kwestia rozstrzygnięcia, czy

mamy iść czy nie mamy iść.

Ktoś potrzebuje naszej pomocy,

a z drugiej strony musimy oszacować ryzyko, jakie

to dla nas niesie, tak? I teraz pytanie

jest takie...

No, ja zawsze powtarzam tak: Jak martwy snajper

nikogo nie zastrzeli, tak martwi ratownik nikogo nie

uratuje, nie? My musimy też o swoje

zadbać. Cały czas tu jest to wyważenie.

I to jest na każdym poziomie, zarówno

to działanie

w górach, jak i ten, który już rzeczywiście tam siedzi

na dole.

To jest duży stres.

To, że dowodzenie i branie na siebie

tej odpowiedzialności to

wymagające zajęcie, nie mamy wątpliwości.

Natomiast jeśli chodzi o

uczestnictwo w samych akcjach, jakie z twojej perspektywy

są najbardziej wymagające?

Ja powiem tak: tutaj przez te

lata mojej działalności w różnych akcjach brałem udział,

są bardzo trudne i wymagające

fizycznie wszystkie akcje jaskiniowe.

Te akcje jaskiniowe nie działają,

nie trwają krótko.

Na ogół się wchodzi

do takiej jaskini

na kilka, kilkanaście godzin. I to naprawdę

ciężkiej, fizycznej pracy z

bardzo dużym skupieniem ze względu na to, że

pracuje się permanentnie w zagrożeniu

upadku z dużej wysokości. Pracuje się


Która akcja sprawiła, że poczuł się spełnionym ratownikiem? – 7 metrów... (1)

Cześć, tu Rafał Gębura.

Jeśli jesteś głodny historii, po których nic już nie będzie

takie samo, polecam Ci moją książkę. Zajrzyj na:

i zamów swój egzemplarz. Tymczasem

zapraszam na wywiad.

Wtedy, kiedy wszyscy inni z gór uciekają, to my w te góry idziemy.

Zdarzyło mi się

działać w górach przy temperaturze odczuwalnej

-47 stopni.

To jest kwestia, powiem wprost,

na przykład, nie wiem, pakowania ciał i tak dalej,

i tak dalej. Nie są to

przyjemne rzeczy.

Zdarzało się nam, i to nie jednemu, że po tygodniu

żeśmy schudli po 2-3 kilogramy z samego stresu.

Czy to są pieniądze, które pozwalają godnie żyć,

czy trzeba dorabiać?

Mając 20 lat, zostałeś ratownikiem TOPR-u,

jesteś nim do dzisiaj. Co się w tym czasie zmieniło?

Jak rozpoczynałem

swoją działalność ratowniczą

to ratownictwo wyglądało zupełnie inaczej

niż w tej chwili. To było bardziej

takie, bym powiedział, spontaniczne. Zresztą,

w ogóle działalność

ratowniczą rozpoczyna się od wolontariatu.

U nas to się nazywają ochotnicy, czyli

bardzo długo pracowałem w pogotowiu jako

tzw. ochotnik,

nie pobierając za swoją działalność

pieniędzy.

Takich członków jest zdecydowanie najwięcej.

Tak, takich członków jest najwięcej, bo stowarzyszenie

liczy w tym momencie 250

członków...

Ale nie wszyscy wyjeżdżają na akcje?

Nie, właśnie nie. Około 120-

-130 to są członkowie

tak zwanej straży ratunkowej.

To są ludzie, którzy spełniają

te wymogi, które

należy spełnić, żeby móc ratować, czyli

odpowiedni przeszkoleni i

z odpowiednimi

uprawnieniami medycznymi.

Również po prostu z odpowiednim zdrowiem,

bo koledzy, którzy są starsi, którzy

nie mogą pełnić tej funkcji, nie mogą

ratować w górach, nie przestają być ratownikami.

Oni w dalszym ciągu tymi ratownikami są,

wspierając to pogotowie każdy

na swój sposób, każdy na tyle, ile potrafi.

Natomiast już nie są w stanie jakby

tych wymogów spełnić.

Także jest nas około 120. Ja mówię

około, dlatego że zawsze gdzieś się to zmienia.

I spośród tych 120,

38 jest ratowników, którzy są na etacie.

Wszyscy mają takie same uprawnienia, natomiast

te 38 to są ludzie, którym

się po prostu za to płaci.

Po ilu latach ty zostałeś zawodowym ratownikiem?

W moim przypadku to było dość

długo, dlatego że

ja zostałem zawodowym dopiero po 30 latach.

Po 30 latach działalności zostałem zawodowym

ratownikiem. Wcześniej pracowałem

na tzw. sezony. To są sezony...

W okresie zimowym po prostu potrzebujemy więcej

ratowników z uwagi na to, że obstawiamy

również stoki narciarskie. No i wtedy pracowałem

na sezony, ale tak na pełen etat przeszedłem

po 30 latach bycia ratownikiem,

działania jako ratownik.

To jeszcze dopytam o tę organizację. Jest

około 120 osób, które wyjeżdżają na akcje,

38 mniej więcej to ci zawodowi.

A jak funkcjonują pozostali?

Bo domyślam się, że nie ma ich codziennie?

No nie, tzn. to jest tak, że nawet z tych,

którzy wyjeżdżają na akcje, nie ma

codziennie. Oni

mają obowiązek

wypracowania 120

godzin działalności na rzecz

pogotowia rocznie. To by się wydawało...

Przy dyżurze 12-godzinnym to jest raptem

10 dni, ale to jest 10 dni,

można powiedzieć, wyłączone z życiorysu.

Jeżeli ktoś ma rodzinę,

normalnie jest aktywny zawodowo,

no to

jemu jeszcze te 10 dni wysupłać

ze swojego kalendarza jest trudno,

powiedzmy sobie szczerze. A są ludzie, którzy wypracowują

nie 120, a 500, 600 godzin

dyżuru rocznie. No więc to trzeba rzeczywiście

bardzo się poświęcić

temu, z dużym samozaparciem. I tu

trzeba powiedzieć, że gdyby nie koledzy,

którzy pracują właśnie jako wolontariusze,

przychodzą na te dyżury

nie po to, żeby zarobić jakieś pieniądze,

to pogotowie by nie istniało,

nie byłoby możliwości. Natomiast

pozostali, ci, którzy nie spełniają jakby tych wymogów,

które im pozwalają na tę działalność,

głównie to jest kwestia wieku,

kwestia zdrowia, no to

pozostali po prostu wspierają to pogotowie,

tak jak powiedziałem, każdy na swoje

umiejętności, na swoje możliwości. A to czasami

przyjdą gdzieś...

Trzeba załatwić jakieś sprawy administracyjne, a to gdzieś trzeba

pojechać, a to coś trzeba załatwić, a to po prostu się spotkać

z kolegami, porozmawiać.

Ja też wiem, że jeszcze kilka lat podziałam

czynnie, a później już po prostu

nie będę mógł. Ale dalej

będę ratownikiem i dalej będę w pogotowiu górskim.

A jak wyglądało to twoje 30 lat, kiedy musiałeś łączyć

bycie wolontariuszem,

domyślam się, z jakimś życiem zawodowym,

aby się utrzymać? Jak ty to łączyłeś?

Trudne to było,

ale jakoś się udało. No, były okresy,

kiedy nawet nie spełniałem tych 220 godzin,

nie byłem w stanie tego wypracować. Były takie okresy,

gdzie mnie przez cały rok

w ogóle nie było w pogotowiu.

Ale później

rodzina mi pozwoliła, bo też wychowanie

dzieci, zajmowanie się dziećmi,

jakaś praca zawodowa,

jakaś działalność gospodarcza, coś tam. Prowadziłem

firmę, robiliśmy roboty

wysokościowe. No tak. Jakby

wszyscy, którzy są związani z tymi górami,

w pewnym momencie działali. Więc wiadomo, że wtedy

jakby człowiek bardziej się zajmuje

pozyskaniem tych środków i ustawieniem się

jakoś tam w tym życiu.

A później, jak się już troszeczkę ustawiłem, to znowu

wracałem do tego pogotowia, znowu tam działałem.

Ja mieszkałem... Chociaż pochodzę z

Podhala, jestem - jak to "godajo" -

rodowity "górol",

no to przez wiele lat mieszkałem poza Podhalem.

Potem wróciłem z powrotem na to Podhale, no i

wróciłem do...

Czyli bywało różnie - i bardziej, i mniej intensywnie.

Pogotowie jest taką... Mówiąc o "pogotowiu",

mówię o TOPR-ze.

To jest taka instytucja, która

zawsze jest otwarta na drugiego człowieka, to jest

tak samo jak z przyjęciem do

TOPR-u. My nie zamykamy się, nigdy nie powiedzieliśmy:

"Ty nie możesz", "Ty się nie nadajesz", nie.

My zawsze mówimy:

"Próbuj. Spróbujesz, zobaczymy. Musisz spełnić

odpowiednie kryteria. Musisz

wykazać

się swoim zaangażowaniem.

Jeżeli się wykażesz, jeżeli spełnisz

kryteria, proszę bardzo. Wszystko stoi

przed tobą otworem".

Dlatego u nas to też

nie jest tak, że jeżeli ktoś nie jest w stanie

w danym momencie tych wymogów spełnić,

to my go skreślamy. Nie,

nie ma czegoś takiego. Jak ktoś

przyjdzie i powie: "Słuchajcie, mam taki i taki problem.

Chcę,

już sobie to załatwiłem, chcę wrócić". Proszę bardzo.

Teraz wraca

do pogotowia po 20 latach,

no, może nie 20,

ale, myślę, że po 15 latach,

kolega, który jest w moim wieku.

Dokładnie, ja mam 60 lat.

On wraca, bo powiedział...

(on kiedyś pracował w Pogotowiu zawodowo),

ale powiedział: "Ja jeszcze na stare lata

chcę działać. Uważam, że jestem sprawny, że jestem dobry".

Proszę bardzo, Andrzejku, proszę bardzo, wracaj.

Jesteśmy na to otwarci. Dopytam jeszcze

o jedną rzecz. Kiedy już człowiek zostaje tym zawodowym

ratownikiem, czyli dostaje za to pieniądze

z urzędu, czy to są pieniądze, które

pozwalają godnie żyć czy trzeba

dorabiać?

Bo różnie się o tym mówi.

Ja powiem tak: kto przychodzi do pogotowia górskiego

po to, żeby się jakoś dorobić albo

zaspokoić swoje aspiracje finansowe, to niech

lepiej nie przychodzi.

Nie ma tak, nie ma tak. Każdy z nas,

pracujący zawodowo w TOPR-ze, robi coś

obok tego. Jedni są instruktorami

górskimi, inni są przewodnikami

górskimi, jeszcze ktoś inny prowadzi

działalność gospodarczą, która mu pozwala na to, żeby

pracować. Z tego się nie wyżyje,

nie utrzyma się rodziny.

Tu nie ma

takiej

możliwości.

Często bywa tak, że ludzi trzyma tam jakaś pasja, miłość do tych gór?

Tzn. nie często, tylko zawsze.

Zawsze.

Zawsze to jest pasja.

To widać, ja już tyle jestem w tym pogotowiu, że ja widzę

na przestrzeni czasu, że jeżeli ktoś przychodzi do nas

do TOPR-u i nie jest to dla niego pasja,

to on znika po jakimś czasie.

Dlatego też u nas nie jest tak, że ktoś

przychodzi do TOPR-u i od razu zostaje zawodowym.

Nie, on musi przejść ten etap

pracy jako wolontariusz.

I jeszcze wcześniej, nim

się zostaje w ogóle ratownikiem, to

jest tzw. 2-letni staż,

minimum 2 lata stażu kandydackiego.

Dopiero po tym stażu robi się wszystkie kursy i tak dalej, i tak dalej.

Dopiero po tym stażu zarząd

TOPR-u, a tak naprawdę to wszyscy koledzy

mówią, czy on się nadaje, czy on się nie nadaje.

Czyli wcale nie jest tak łatwo się dostać.

No, nie jest tak łatwo się dostać. Poza tym część ludzi nawet,

tak jak powiedziałem, to nie my eliminujemy, ale poprzez

to, że on musi pracować, on w tym czasie,

kiedy jest na tym stażu

kandydackim, musi wypracować

240 godzin społecznie w roku,

czyli jest mu ta ilość zwiększona,

to on sam dochodzi

do tego, czy on się do tego nadaje czy się nie nadaje.

To jest kwestia stresu, to jest kwestia,

powiem wprost, na przykład,

nie wiem, pakowania ciał i tak dalej, i tak dalej.

Nie są to przyjemne rzeczy.

Jak się młody człowiek z czymś takim zderzy

i nie jest w stanie temu sprostać,

to on sam

dochodzi jednak do wniosku, że nie, że to może

nie jest tak.

Każdego roku podejmujecie kilkaset interwencji,

700, 800, bywa różnie.

Jakie są najbardziej wymagające dla ciebie osobiście?

To wszystko zależy od tego, gdzie się

w danym momencie jest.

Bo...

z czasem

człowiek w tym pogotowiu przechodzi,

zajmuje różne funkcje,

różne stanowiska.

Na początku jest się tym zwykłym ratownikiem, który

chodzi,

nosi, znosi, przenosi,

czyli takim, można powiedzieć,

takim tragarzem troszeczkę.

Oczywiście trzeba mieć te umiejętności

ratowania, ja to troszkę spłycam, ale...

Później już, z czasem,

wchodzą

funkcje kierownicze.

Najpierw się kieruje oddziałem ratowników w terenie,

potem się kieruje całą wyprawą, a potem

się jest kierownikiem dyżuru.

Wraz z tymi funkcjami rośnie

poziom odpowiedzialności i poczucia

odpowiedzialności. Jednak

całe

szkolenie ratownicze,

które... My cały czas się szkolimy, bo to nie jest tak, że ja

jestem już tyle lat, że ja się w ogóle nie szkolę.

Nie, nie, to nie jest tak, że ja zjadłem

wszystkie rozumy, broń Boże. Gdybym

się nie szkolił, tobym się cofał.

Całe nasze szkolenie jest

skierowane przede wszystkim na odpowiedzialność.

Odpowiedzialność za siebie...

Ale też za kolegów.

Odpowiedzialność za tego, kogo się ratuje oraz odpowiedzialność za swoich kolegów.

I tak jak mówię, z tymi funkcjami ten poziom odpowiedzialności

jest coraz wyższy. Czasami

jest akcja, no, nie wiem,

tak jak ta akcja w tym roku

w Jaskini Wielkiej Śnieżnej,

pewnie o niej powiemy za chwilkę,

gdzie ona wymaga bardzo dużego

zaangażowania fizycznego,

poziom stresu jest bardzo duży i tak

dalej, i tak dalej. Ale czasami nawet akcja...

Ktoś, kto jest na dole, tam,

w tej centrali, ktoś, kto odpowiada za to

wszystko, ktoś, kto albo jest koordynatorem

takich działań, albo kierownikiem takich działań

czy kierownikiem dyżuru, gdzie on po prostu musi

ogarnąć wszystko, co się dzieje w tym momencie,

jego poziom

stresu jest tak wysoki,

że,

zdarzało się nam, i to nie jednemu, że po

tygodniu żeśmy schudli po 2-3 kilogramy

z samego stresu, po prostu. W momencie kiedy

był natłok tych wszystkich działań.

A mogłoby się wydawać, że siedzi przy herbatce

i tylko wysyła

ratowników w różne miejsca.

Tak, tak by się mogło wydawać. Tylko tu jest po prostu

ten poziom odpowiedzialności,

poczucia odpowiedzialności za

ludzi.

Siedzisz przy

komputerze,

mamy system, który obrazuje nam,

w którym miejscu jacy ratownicy się

znajdują, ponieważ mamy w radiotelefonach

GPS-y i te GPS-y nam pozwalają

tych ludzi umiejscowić,

a wiem, że jest burza i raptem

wołam do kolegów i oni mi się nie odzywają.

A wiem, że są w takim miejscu, że

może to wyładowanie... Że mogło

im się coś stać.

I teraz te 15 minut,

przez które oni się nie odzywają, to naprawdę jest...,

ja to zapamiętam dość długo. Albo sytuacja

z zimy, zagrożenie lawinowe.

Kwestia rozstrzygnięcia, czy

mamy iść czy nie mamy iść.

Ktoś potrzebuje naszej pomocy,

a z drugiej strony musimy oszacować ryzyko, jakie

to dla nas niesie, tak? I teraz pytanie

jest takie...

No, ja zawsze powtarzam tak: Jak martwy snajper

nikogo nie zastrzeli, tak martwi ratownik nikogo nie

uratuje, nie? My musimy też o swoje

zadbać. Cały czas tu jest to wyważenie.

I to jest na każdym poziomie, zarówno

to działanie

w górach, jak i ten, który już rzeczywiście tam siedzi

na dole.

To jest duży stres.

To, że dowodzenie i branie na siebie

tej odpowiedzialności to

wymagające zajęcie, nie mamy wątpliwości.

Natomiast jeśli chodzi o

uczestnictwo w samych akcjach, jakie z twojej perspektywy

są najbardziej wymagające?

Ja powiem tak: tutaj przez te

lata mojej działalności w różnych akcjach brałem udział,

są bardzo trudne i wymagające

fizycznie wszystkie akcje jaskiniowe.

Te akcje jaskiniowe nie działają,

nie trwają krótko.

Na ogół się wchodzi

do takiej jaskini

na kilka, kilkanaście godzin. I to naprawdę

ciężkiej, fizycznej pracy z

bardzo dużym skupieniem ze względu na to, że

pracuje się permanentnie w zagrożeniu

upadku z dużej wysokości. Pracuje się