BRELOCZEK
„Wszystko przez Kingę! To ona wprowadziła modę na te cholerne breloczki! – szlochała w domu Małgosia, próbując złapać oddech. Spazmatyczny płacz na to nie pozwalał. Zamknięta w pokoju wyła, aż ściany się trzęsły. – Jakie to niesprawiedliwe! – chlipała. – W życiu bym czegoś takiego nie zrobiła!”.
Od kilku tygodni nastała w klasie moda na breloczki zwierzaczki. Dziewczyny przyczepiały je do kluczy od mieszkania, do plecaków, portfeli i gdzie tylko się dało.
Kinga uwielbiała zwierzęta, ale już wiedziała, że nie będzie mogła zostać ani weterynarzem, ani zoologiem, ani zootechnikiem. Nic z tych rzeczy. Uczulenie na sierść wykluczało nawet posiadanie chomika. A tymczasem marzyła o własnym zwierzaku! Tak więc Kinga otaczała się namiastkami. Miała torebkę w kształcie pieska, portfel w kształcie kociej głowy, a pewnego dnia przyniosła do klasy breloczek myszkę. Ten breloczek zachwycił wszystkie dziewczyny. Na dodatek Ewa powiedziała, że zwierzęta przynoszą szczęście – nie tylko słonie, każda figurka zwierzęcia może stać się amuletem. I tak rozpoczęła się oszałamiająca kariera pluszowych breloczków w klasie pani Czajki.
Oczywiście nosiły je wszystkie dziewczyny oprócz Kaśki, która skrytykowała modę jako zbyt dziecinną, choć po lekcjach podobno sama nosiła taką torebkę pieska, z jaką paradowała Kinga. Ale Kaśka – wiadomo, chciała za wszelką cenę pozować na dorosłą.
Breloczka nie miała też Małgosia. Ten pluszowy kosztował trzydzieści złotych. A dla niej to za dużo! Jakiś miesiąc temu (po perypetiach z kinem) tata przyznał jej kieszonkowe – trzydzieści złotych miesięcznie – równowartość dwóch biletów kinowych. Gdy kupi sobie breloczek, już nic jej nie zostanie. Rodziców nie poprosi – i tak wie, co odpowiedzą.
Małgosia z westchnieniem patrzyła na dyndające przy plecakach koleżanek pieski, kotki, słoniki, żyrafy, hipopotamy oraz myszki. Było jej przykro i czuła się osamotniona, bo nawet Kamila uległa breloczkomanii i powiesiła przy plecaku owieczkę. Nazwała ją Kluską i na lekcjach sadzała na ławce. A dziś… owieczka Kamili nagle zniknęła!
– Nie widziałaś mojej Kluski? – spytała Kamila na dużej przerwie.
– Nie – odpowiedziała Małgosia, nie podnosząc wzroku znad książki.
Kamila wysypała wszystko z plecaka, powiodła wzrokiem po podłodze pod ławką. Wszystko na próżno. Owieczki Kluski nigdzie nie było. Małgosia oderwała się od lektury.
– Wiesz co? Pójdźmy do pani woźnej, może ona coś wie.
Ale woźna nie tylko nie widziała owieczki, lecz także nakrzyczała, że wydają pieniądze na głupoty, nie pilnują, a rodzice tylko pracują na te bzdury. W takim razie co się stało z Kluską? Do końca przerwy Kamila miała zbolałą minę. Nie mogła się skupić na matematyce. Małgosia pocieszała przyjaciółkę:
– Znajdzie się!
Kamila pokręciła głową – nie była tego już taka pewna. Aż nagle… klasowa poczta pantoflowa przyniosła jej jakąś karteczkę. Kamila przeczytała i z dziwną miną nachyliła się do Małgosi.
– A może ją ktoś ukradł? – powiedziała Kamila szeptem.
– A po co ktoś miałby kraść breloczek? – zdziwiła się Małgosia.
– Bo nie ma swojego – wyszeptała Kamila, przerysowując z tablicy zadanie o trójkątach.
– Głupi kawał. – Małgosia wzruszyła ramionami. – Przecież z całej klasy breloczka nie mam tylko ja… – nagle urwała, spojrzawszy na Kamilę. W oczach przyjaciółki zobaczyła nieufność, która wyglądała jak wielki znak zapytania.
– Ach tak! – rzuciła zagniewana na tyle głośno, że ściągnęła na siebie karcący wzrok matematyczki. – To proszę! Zajrzyj sobie do mojego plecaka!
Małgosia to zrobiła, a w plecaku… na samym wierzchu leżała Kluska! Małgosię aż zatkało! Wyjęła breloczek z plecaka, jednym ruchem zgarnęła do środka książki i wybiegła z klasy, nie zważając na krzyk matematyczki:
– Co to ma znaczyć?! Proszę tu natychmiast wrócić, bo wstawię złą ocenę z zachowania!
Małgosia popędziła do szatni. Woźna nie chciała wydać jej ubrania, bo trwały lekcje, ale dla wzburzonej dziewczynki brak kurtki nie był przeszkodą. W końcu już wiosna. Tak jak stała, wybiegła ze szkoły. Wprawdzie i pan ochroniarz protestował, ale… co tam jego protesty! Plama na honorze, jaka powstała za sprawą owieczki Kluski, była zbyt wielka, by przejmować się matematyczką, woźną czy ochroniarzem. Teraz Małgosia chciała tylko jednego – jak najszybciej wyjść ze szkoły.
W domu nie mogła się uspokoić – cały czas szlochała. Wreszcie przyszedł tata! Zapłakana urywanym głosem opowiedziała, co się stało. O breloczkomanii, o Klusce i spojrzeniu Kamili. Tata kazał się uspokoić, a potem zapytał:
– A czemu Kamila tak nagle wpadła na pomysł, że może ktoś ukradł ten breloczek?
– Nie wiem!
– A wcześniej o tym nie pomyślała?
– Nie.
– Ale nagle ni z tego, ni z owego…
– Nie ni z tego, ni z owego, tylko jakąś karteczkę dostała…
– Małgosiu! To co ty? Dziecko jesteś?
– Dziecko, dziecko… Ty ciągle, że ja jestem dziecko.
– Oj. – Tata zniecierpliwionym gestem nakazał spokój. – Ktoś jej na karteczce coś napisał. Co? Pewnie, że jakaś głupia owieczka jest w twojej torbie. W ogóle zamieszanie z powodu jakiegoś głupiego breloczka uważam za dziecinadę, ale o to już mniejsza. A poza tym skąd ten ktoś wszystko wiedział? Bo sam tę owieczkę tam włożył. Trzeba zerknąć na tę kartkę. A Kamila też głupia! Brać sobie do serca anonim. Nikt dorosły nie traktuje poważnie listów podpisanych życzliwy. Przecież gdybyś ty pierwsza bez tej historii z kartką zajrzała do torby, to sama byś jej breloczek oddała…
– Tak! Ale co z tego! Kiedy… nie zajrzałam pierwsza! Kiedy najpierw przyszła ta nieszczęsna kartka! Poza tym czy ty nie rozumiesz, tato, że mnie nie chodzi o to, skąd się wziął w moim plecaku breloczek, ale o to, że Kamila uwierzyła, że jestem w stanie go ukraść! Uwierzyła tylko dlatego, że ciągle nie mam pieniędzy? Że nie na wszystko mnie stać?!
– Małgorzata! – Głos taty był karcący. Ilekroć mówił do niej „Małgorzata”, oznaczało to, że coś robi źle. – Gdyby ilością pieniędzy mierzono wartość człowieka…
– Wiem, wiem… – Małgosia poglądy taty znała na pamięć.
Ale z całej klasy ona jedna nie miała breloczka. No i Kaśka! Nagle coś jej przyszło do głowy… Czyżby to Kaśka uknuła ten spisek? Tylko po co? I jakie to ma znaczenie, skoro okazało się, że Kamila wierzy, że Małgosia może coś jej ukraść?
– Małgorela! – Tata szturchnął córkę łokciem i mrugnął porozumiewawczo. – Daj Kamili ochłonąć. Prawdziwa przyjaźń przechodzi czasem burze. Ona działała pod wpływem emocji, takiej nagłej chwili. Rozumiesz? Jak sobie wszystko w domu przemyśli, to zadzwoni albo przyjdzie…
I jakby na potwierdzenie słów ojca w tym momencie rozległ się dzwonek. Za drzwiami stali Kamila, Kinga i Maciek, który trzymał w ręku kurtkę Małgosi.
Kamila nic nie powiedziała, tylko ze szlochem padła przyjaciółce w objęcia. Wtoczyli się do ciasnego pokoiku Małgosi. Pierwszy odezwał się Maciek i Małgosia dopiero teraz spostrzegła, że ma guza i podbite oko.
– Pewnie zastanawiasz się, co się stało? – powiedział, odgadując niezadane pytanie Małgosi. – Ano tyle, że musiałem stłuc na kwaśne jabłko Czarnego Michała!
– Ta historia z Kluską to jego sprawka – wyjaśniła Kinga. – Chciał jakoś zwrócić na siebie uwagę Kamili. Pomyślał, że jak was skłóci, to będzie miał szansę i swoje pięć minut.
– Małgoś… – szlochała Kamila. – Ja przepraszam, że mogłam choć przez chwilę pomyśleć, że to ty. Kartka zupełnie mnie zmyliła. Zgłupiałam. Poza tym… ten breloczek… bzdura. Nie wart takich emocji. A ten debil Michał nie ma u mnie żadnych szans. Jutro przyniosę do szkoły jego walentynkowego słonika i mu na łbie rozbiję!! ! – A ja mam coś dla ciebie – powiedziała wesoło Kinga i wyciągnęła z kieszeni kurtki maleńką paczuszkę. – To nie ode mnie – zastrzegła. – Nie powiem od kogo.
– Małgorela! Jeśli zależy ci tak bardzo na tym breloczku, to trochę ci dołożę, a trochę zarób – w drzwiach rozległ się głos taty. – Zanieś stare gazety do punktu skupu, zbierz butelki i oddaj do sklepu… No i nadal aktualna jest propozycja pani Anny, możesz wyprowadzać jej psa. Za każdy spacer dwa złote!
– Pieniądze chętnie zarobię – odpowiedziała Małgosia. – Ale breloczka kupować nie będę! – Uśmiechnęła się i pokazała to, co wyjęła z wręczonej przez Kingę paczuszki.
Na jej dłoni leżał pluszowy breloczek małpka. Tylko kto jej to podarował?