×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Studium w szkarłacie Arthur Conan Doyle, 8

8

Część druga, w krainie świętych.

Rozdział pierwszy, na słonej pustyni.

Środkową część rozległych obszarów Ameryki Północnej zajmuje wielka,

przerażająca pustynia, która przez szereg lat stanowiła nieprzebytą zaporę

powstrzymującą pochód cywilizacji. Od Sierra Nevada do Nebraska,

od rzeki Yellowstone na północy do rzeki Colorado na południu panuje

wszechwładnie pustka i milczenie. Przyroda nie jest jednostajna na tej

ponurej przestrzeni. Wznoszą się tu wysokie góry o pokrytych

śniegiem szczytach, są ciemne, smętne doliny.

Wartkie potoki torują sobie drogę przez ciasne wąwozy, to znów ciągną się

bezbrzeżne równiny. W zimie pokryte śnieżnym całunem,

a latem zasłane grubą, szarą warstwą solnego pyłu.

Wszędzie jednakże wyciśnięte to samo niegościnne piętno bezpłodności i nędzy.

Ta kraina rozpaczy nie ma stałych mieszkańców.

Od czasu do czasu przebiega ją tylko gromada czerwonoskórych pałnisów

szukając nowych terenów do polowania, lecz najśmielsi z odważnych cieszą się,

gdy znikną im z oczu te okropne obrazy, a oni znajdą się znów wśród swoich

rozległych łąk. Myszołów przecinający szybkim lotem

powietrze, ociężały niedźwiedź szukający wśród urwisk skalistych pożywienia,

oto jedyni mieszkańcy tej pustyni. Na całym świecie nie ma smutniejszego

krajobrazu niż ten, który roztacza się z północnego stoku Sierra Blanco.

Jak okiem sięgnąć ciągnie się płaszczyzna zasłana jakby wielkimi płatami soli,

poprzecinana skarłowaciałymi zaroślami. Na krańcu widnokręgu wznosi się łańcuch

gór, które rozdzierają obłoki swymi nagimi zaśnieżonymi szczytami.

Na tym rozległym obszarze ustało wszelkie życie.

Nigdy ptak nie szybuje pod stalowym sklepieniem nieba, żadna żywa istota

nie porusza się na martwej szarej ziemi. Ponad wszystkim góruje bezwzględne

milczenie. Największe wytężenie słuchu nie pochwyci

śladu dźwięku wśród tej potężnej pustyni.

Wszędzie cisza. Nic oprócz ścinającej lodem serce

ciszy. Czy naprawdę można twierdzić,

że na tym rozległym obszarze nie ma śladów istnienia żywych stworzeń?

Kto z wysokości Sierra Blanco spojrzy na równinę, ten dostrzeże szlak wijący się

wśród pustyni i niknący w dali. Wyżłobiły na nim bruzdy, nieliczne koła.

Wydeptały ślady stopy licznych awanturników.

Tu i ówdzie lśnią w słońcu jakieś białe przedmioty i odcinają się jaskrawo od

szarej warstwy pyłu solnego. To kości i szkielety.

Jedne wielkie, grube, inne znacznie mniejsze, delikatniejsze.

Pierwsze to szczątki zwierzęce, drugie ludzkie.

Na przestrzeni 1500 mil ciągnie się ta karawana szkieletów, rozwsiane kościotrupy

tych, którzy padli na szlaku. W dniu 4 maja 1847 roku samotny

podróżnik patrzył ze szczytu na ten rozpaczliwy krajobraz.

Wyglądał jak duch pokutujący wśród tej pustki.

Trudno było określić jego wiek. Czy bliższy był czterdziestki,

czy też sześćdziesiątki. Twarz miał wychudłą, rysy ostre,

a pożółkła skóra, suche niby pergamin, przylegała do wystających kości.

Srebrne pasma przewijały się w gęstej, ciemnej czuprynie i rozczochranej brodzie.

Oczy głęboko zapadłe gorzały nienaturalnym blaskiem.

Dłoń zaciśnięta na strzelbie mogła uchodzić za dłoń szkieletu.

Opierał się na broni, nie mogąc widocznie się utrzymać, chociaż wysoki wzrost i

barczysta postać wskazywały na męską siłę.

Lecz zapadnięta twarz, zbyt szerokie ubranie, obwisły na wychudzonej postaci

wskazywały na zbyt jasno przyczynę tego nędznego wyglądu.

Człowiek ten umierał. Umierał z głodu i pragnienia.

Umiera. Z trudnością zeszedł do wąwozu,

z większym mozołem wdrapał się na wzgórze w nadziei daremnej niestety,

że tam znajdzie jakiś ślad wody. Ale teraz przed jego wzrokiem rozciągała

się tylko wielka równina solna, a w dali grzbiety groźnego łańcucha

gór. Nigdzie znaku rośliny ani drzewa,

które wskazywało by istnienie źródła lub jakiejś kałuży.

Daremnie wodził błędnym okiem dookoła, zwracał wzrok to na północ, to na wschód,

to na zachód. Zrozumiał, że nadszedł koniec,

że tu kres jego wędrówki i że skona tu, na tej nagiej skale.

Dlaczego nie? Wszystko jedno, czy tu, teraz,

czy za lat dwadzieścia w wygodnym łóżku.

Szepnął, siadając pod osłoną olbrzymiego głazu.

Zanim usiadł, rzucił na ziemię swoją niepotrzebną broń, złożył duży tłumok

związany szarym szalem. Dźwigał go na prawym ramieniu,

a był widocznie za ciężki na jego siły, gdyż opuścił go zbyt gwałtownie na

ziemię. W tejże chwili z wnętrza szarego

zawiniątka odezwał się żałosny okrzyk i wysunęła się drobna, wylękła twarzyczka

dziecięca, w której jaśniały wielkie piwne oczęta, a po niej maleńkie,

pulchne, zaciśnięte piąstki. Uderzyłeś mnie.

Odezwał się dziecięcy głos tonem wyrzutu.

O Boże! Odparł zmieszany mężczyzna.

To nieumyślnie. Mówiąc to, odwinął szary szal i wydobył

z niego pięcioletnią może dziewczynkę. Ładne trzewiczki, zgrabna różowa

sukienka i biały fartuszek wskazywały, że ubierała ją troskliwa matka.

Dziecko było blade i znużone, ale zaokrąglone ręce i łydki świadczyły,

że nie przecierpiało tyle, co jego towarzysz.

Boli Cię jeszcze? spytał z niepokojem, widząc,

że dziewczynka pociera tył głowy, okryty bujnymi, jasnymi jak jedwab,

miękkimi kędziorami. Kocałuj mnie tu, to się zagoi.

I odparła z całą powagą, wskazując o bolałe miejsce.

Mama zawsze tak robi. A gdzie mama?

Odeszła. Myślę, że niedługo znów ją zobaczysz.

Odeszła? Rzekła dziewczynka.

Jakie to dziwne, że się ze mną nie pożegnała.

Zawsze się żegnała, choćby tylko poszła do cioci na herbatę,

a teraz to już nie ma jej trzy dni. Słuchaj, tak mi się chce pić.

Nie ma wody? Chce mi się jeść.

Daj mi coś do jedzenia. Nie mam nic, kochanie.

Musisz być jeszcze trochę cierpliwa, a, a potem już Ci będzie dobrze.

Oprzyj główkę o moje ramię. O, tak.

Będzie Ci wygodniej. Niełatwo to mówić, gdy język suchy jak skóra,

ale wolę Ci już powiedzieć wszystko. Co Ty tam masz?

O, jakie to ładne, jakie to śliczne.

Zawołało dziecko radośnie, pokazując mu dwa kawałki miki i skrząca się w słońcu.

Jak wrócimy do domu, dam to braciszkowi Bobowi.

Ujrzysz niedługo ładniejsze rzeczy, szepnął mężczyzna.

Poczekaj trochę, ale chciałem Ci powiedzieć, czy pamiętasz, jak minęliśmy rzekę?

O, tak. A więc liczmy, liczmy, liczmy.

Liczyliśmy, że znajdziemy nie za długo drugą rzekę, ale pomyliliśmy się.

Kompas czy mapa wskazały nam złą drogę, nie wiem i nie znaleźliśmy rzeki.

Nasza woda wyczerpała się, zostało kilka kropel dla Ciebie i, i.

I nie mogłeś się umyć? Przerwała dziewczynka poważnie,

spoglądając na jego okrytą kurzem twarz. Tak, ani napić.

A potem umarł najpierw Pan Bender, a potem Indianin Pete i Pani McGregor i

Johnny Holmes i w końcu, kochanie, Twoja mama.

To mama także umarła? Krzyknęło dziecku, wtuliło buzię w

twartuszek i rozszlochało się żałośnie. Tak, umarli wszyscy, prócz mnie i Ciebie.

Potem myślałem, że znajdziemy wodę w tych stronach.

Wziąłem Cię na plecy i powębrowaliśmy, ale zawiodła mnie nadzieja.

Teraz nie mamy już chyba czego się spodziewać.

To może i my umrzemy, co? Spytało dziecko przerywając nagle płacz

i zwracając do towarzysza zalaną łzami twarzyczkę.

Tak, dziecko moje, tak mi się zdaje. Dlaczegoś mi tego od razu nie powiedział?

spytała śmiejąc się radośnie. Tak mnie przestraszyłeś?

Przecież jak umrzemy, to będziemy znów razem z mamusią.

Tak, kochanie, Ty pójdziesz do mamusi. I Ty także.

Ale ja już jej powiem jak iść. Ty był dla mnie dobry.

Wiesz, założę się z Tobą, że będzie czekała na nas we drzwiach nieba

z wielkim dzbankiem wody i z koszyczkiem gorących placków gryczanych.

Obsmażonych z obu stron, wiesz? Takich jak Bob i ja bardzo lubimy.

A jak to długo jeszcze potrwa? Nie wiem.

Pewnie niedługo. Mężczyzna skierował wzrok w północną

stronę widnokręgu. Na błękitnym sklepieniu nieba ukazały

się trzy ciemne punkciki, które wzrastały i zbliżały się z niesłychaną szybkością.

Były to trzy wielkie ptaki o ciemnych piórach, które zataczały koła ponad

głowami podróżników i w końcu usiadły na skalę ponad nimi.

Były to myszołowy, sępy zachodu, zwiastuny śmierci.

Koguty i kury, zawołała dziewczynka z radością wskazując zło wróżbne ptaki

i klaszcząc w dłonie, aby je spłoszyć. Powiedz, czy to Pan Bóg stworzył ten kraj?

Naturalnie, odparł mężczyzna zdumiony tym zapytaniem.

Chyba, że nie, szczepiotało dalej dziecko.

Bóg stworzył przecież tamten kraj, Illinois, ale ten to musiał zrobić ktoś

inny, bo jest dużo gorzej zrobiony. Zapomniano tu o wodzie i drzewach.

A może byś się trochę pomodliła? spytał mężczyzna nieśmiało.

Kiedy jeszcze nie noc? Nic nie szkodzi.

Ręcze, że Pan Bóg nie będzie się gniewał, chociaż to dzień.

Zmów te modlitwy, które odmawiałaś co wieczór na wózku, jak byliśmy jeszcze

w prerjach. A dlaczego ty sam nie mówisz?

spytało dziecko patrząc zdumionymi oczyma na mężczyznę.

Zapomniałem, odpowiedział. Byłem jak połowa tej strzelby,

kiedy mi się już odzwyczaił od modlitwy.

Nigdy nie jest za późno. Odmawiaj kochanie modlitwy głośno,

a ja będę powtarzał za tobą. No, to musisz uklęknąć.

I ja także. Odparła dziewczynka rozpościerając

szal. Teraz złożysz ręce, o tak.

Tak. Zobaczysz, zaraz poczujesz,

żeś lepszy. Szczególny to był widok,

któremu przypatrywały się tylko myszołowy.

Na wąskim szalu uklękli obok siebie swawolne dziecko i stary, zahartowany

awanturnik. Okrągła, niewinna twarzyczka i

wynędzniałe, kościste oblicze zwróciły się razem ku błękitowi nieba, a zdwojga

serc tak różnych, wzniosła się w jednakim porywie modlitwa do najwyższego.

Dwa głosy, jeden cienki i czysty, drugi niski i ochrypły, zlały się w

błaganiu o miłosierdzie i przebaczenie. Gdy skończyli modlitwę, powrócili na

miejsce pod osłoną głazu i niebawem dziecko zasnęło, przytulone do szerokiej

piersi opiekuna. On zaś czuwał przez czas jakiś nad

snem dziecka, lecz w końcu natura wzięła górę.

Przez trzy dni i trzy noce nie zaznał snu ani odpoczynku.

Powieki opadały na znużone oczy, głowa pochylała się coraz niżej na pierś,

aż wreszcie siwa broda mężczyzny złączyła się ze złotymi kędziurami dziecka i oboje

spali snem twardym, bez marzeń. Gdyby wędrowiec zasnął o pół godziny

później, oczom jego ukazałby się osobliwy widok.

Na samym krańcu rozległej płaszczyzny solnej ukazał się maleńki obłoczek kurzu.

Zrazu bardzo lekki i zaledwie dostrzegalny w dali, wzrastał stopniowo,

aż utworzył gęsty wielki tuman, który zbliżał się i rusł ciągle tak,

że w końcu oczywiste stało się, iż wywołuje go liczna gromada żywych

stworzeń w ruchu. W żyźniejszej okolicy można by

przypuszczać, że to zbliża się jedno z wielkich stad żubrów pasących się na

prerii, ale w tej pustce, wśród tej suszy przypuszczenie takie było wprost

niemożliwe. W miarę jak tuman kurzu zbliżał się do

samotnej skały, na której spoczywali zbłąkani wędrowcy, zarysowały się coraz

wyraźniej wozy z budami płóciennymi i postacie uzbrojonych jeźdźców.

Była to wtedy wędrująca na zachód karawana.

Jakaż olbrzymia. Gdy początek znajdował się już u stóp

gór, koniec nie ukazał się jeszcze na widnokręgu.

Wędrujące szeregi rozproszyły się po całej bezbrzeżnej równinie.

Furgony i wózki, mężczyźni konno i pieszo zajęli ją od krańca do krańca.

Kobiety szły chwiejnym krokiem, uginając się pod nadmiernymi ciężarami.

Dzieci dreptały obok wózków lub wychylały się spod płóciennych but.

Nie była to niewątpliwie zwyczajna gromada wychodźców, lecz raczej jakiś

koczujący naród, zniewolony siłą okoliczności do szukania nowej ojczyzny.

Spośród tego olbrzymiego tłumu wznosiła się głucha wrzawa głosów ludzkich

zmieszana ze skrzypem kół i rżeniem koni.

Jakkolwiek była głośna, nie zdołała jednak obudzić znużonych wędrowców

śpiących na skale nad karawanu. Na czele pochodu jechało konno kilkunastu

mężczyzn o twarzach poważnych i surowych.

Odziani byli w ubrania z ciemnego, grubego sukna i uzbrojeni w strzelby.

Dotarłszy do stóp urwiska, zatrzymali się i odbyli krótką naradę.

Studnie są na prawo bracia, rzekł jeden z nich z twarzą zupełnie

wygoloną, z wąskimi, zaciśniętymi ustami i siwiejącymi włosami.

Na prawo od Sierra Blanco, w takim razie dotrzemy do Rio Grande,

odezwał się inny. Nie obawiajmy się braku wody,

zawołał trzeci. Ten, który sprawił, iż woda wytrysła ze

skały nie opuści swego wybranego narodu.

Amen, amen, odpowiedzieli wszyscy chudem.

I zamierzali ruszyć w dalszą drogę, gdy jeden z najmłodszych, obdarzony

najbystrzejszym wzrokiem, wydał okrzyk i wskazał głaz, wznoszący się nad

nimi. Na szczycie powiewał kawałek różowego

materiału, odcinając się ostrym, jaskrawym tonem od szarego tła skał.

Na ten widok wszyscy powstrzymali konie i chwycili za broń, a inni jeźdźcy

nadbiegli galopem, aby wzmocnić awangardę.

Wyraz czerwonskórzy był na wszystkich ustach.

Niepodobna, żeby znalazła się tu liczniejsza gromada Indian, rzekł starszy

mężczyzna, który był, jak się zdawało, dowódcą.

Minęliśmy osady pawnisów i nie powinniśmy spotkać innych szczepów, aż poza

łańcuchem wielkich gór. Czy mogę pójść zobaczyć bracie

Stangerson? spytał jeden z gromady.

I ja też, i ja też, odezwało się kilkanaście głosów.

Pozostawcie wasze konie, będziemy tu na was czekali, odparł starszy.

W jednej chwili najmłodsi zaskoczyli z siodeł, związali razem konie i zaczęli

się wdrapywać na stromą pochyłość, wiodącą do przedmiotu, który wzbudził

zaciekawienie. Szli szybko i bez hałasu, z wprawą i

pewnością ludzi przywykłych do chodzenia na zwiady.

Pozostali na dole, ścigali wzrokiem skaczących ze skały na skałę, aż wreszcie

postacie ich zarysowały się na błękitnym tle nieba.

Szli teraz, a przedował ten, który pierwszy uderzył na alarm.

Nagle jego towarzysze ujrzeli, że unosi ręce w geść zdumienia, a zbliżywszy się

do niego, sami osłupieli na widok, jaki przedstawił się ich oczom.

Na małej płaszczyźnie na szczycie skały wznosił się olbrzymi głaz, pod którym

leżał wyciągnięty wysoki mężczyzna z długą brodą, barczysty, lecz wychudzony jak

szkielet. Jego spokojna twarz i regularny oddech

wskazywały, że śpi mocno. Obok niego spoczywało dziecko,

które zarzuciło białe, pulchne rączęta na żelastą, ogorzałą szyję, a złotą główkę

złożyło na piersi okrytej wytartą aksamitną kurtką.

W rozchylonych, różowych ustach dziewczynki jaśniały śnieżną białością drobne ząbki.

Radosny uśmiech opromieniał dziecinną twarzyczkę.

Okrągłe łydki zakończone stopkami, w białych skarpetkach i pantofelki ze

sprzączkami, wszystko to stanowiło szczególny kontrast z wychudzoną

postacią jej towarzysza. Nad śpiącymi na skraju skały siedziały

nieruchomo trzy wielkie myszołowy, które na widok przybyszów zaczęły

wydawać przeraźliwe wrzaski, jakby rozgniewane, że wydzierają im żer i

zabrały się ociężale do odlotu. Krzyk ptaków obudził śpiących.

Zerwali się przerażeni i rozglądali się z trwogą dookoła.

Mężczyzna po chwili skoczył na równe nogi i patrzył na równinę, która była tak

pusta, gdy sen go zmożył, a teraz roiła się od ludzi i zwierząt.

Na jego twarzy odbił się wyraz niedowierzania.

Przesunął kościstą dłonią po oczach. Zaczynają się już gorączkowe widzenia.

Szepnął do siebie. Dziewczynka stała obok niego,

uczepiła się rączką kurtki i nic nie mówiła, tylko zdumionym, pytającym

wzrokiem dziecka rozglądała się dookoła.

Ludzie, którzy przybyli tak niespodzianie na ratunek biednym

zabłąkanym, przekonali ich niebawem, że nie byli tylko widzeniem.

Jeden z nich wziął dziewczynkę i posadził ją sobie na ramieniu,

dwaj inni ofiarowali swą pomoc jej wycieńczonemu towarzyszowi i poprowadzili

go do wozów. Nazywam się John Ferrier,

objaśnił Wędrowiec. Z 21 ludzi pozostaliśmy tylko ja i ona,

reszta umarła z głodu i pragnienia tam na południu.

Czy to twoje dziecko? spytał jeden z mężczyzn.

Myślę, że teraz nabyłem do tego prawo, zawołał Wędrowiec.

Jest moja, bo ją uratowałem. Nikt nie zdoła mi jej odebrać.

Od dziś nazywa się Lucy Ferrier. A wy kim jesteście?

Dodał spoglądając na swoich barczystych ogorzałych wybawców.

Jest was jak widzę mnóstwo. Blisko 10 tysięcy, odezwał się jeden z

młodzieńców. Jesteśmy prześladowanymi dziećmi Boga,

wybranymi anioła, moroni. Nigdy o nim nie słyszałem, odparł

Wędrowiec, ale też wybrał sobie niemałą gromadę.

Nie żartuj z tego co święte. Jesteśmy z tych, którzy wierzą w święte

pisma skreślone egipskimi zgłoskami na płytach skutego złota, które przekazane

zostały świętemu Józefowi Smithowi w Palmirze.

Idziemy z Nauvu, w stanie Illinois, gdzie wznieśliśmy naszą świątynię.

Szukamy schronienia przed człowiekiem niesprawiedliwym i bezbożnym,

choćbyśmy je mieli znaleźć dopiero w głębi pustyni.

Nazwa Nauvu obudziła widocznie wspomnienie w umyśle Johna Ferriera.

Ja wiem już, rzekł. Jesteście mormonami.

Jesteśmy mormonami, którym odpowiedzieli jego towarzysze.

A dokąd idziecie? Nie wiemy.

Prowadzi nas ręka Boga w osobie naszego proroka.

Ta. Musicie stanąć przed jego obliczem,

a on powie, co należy z wami uczynić. W tej chwili dotarli właśnie do stóp

wzgórza i otoczył ich tłum pielgrzymów. Blade i przygnębione kobiety,

czerstwe i roześmiane dzieci, mężczyźni o surowych twarzach i

wyzywającym spojrzeniu. Na widok przybyłych, z których jedno

było takie młode, a drugi taki wynędzniały, ze wszystkich stron

odezwały się okrzyki zdumienia i współczucia.

Ci, co ich przyprowadzili, nie pozwolili im jednak się zatrzymać,

lecz naglili do dalszej drogi i szli tak, otoczeni licznym tłumem mormonów,

dopóki nie stanęli przed wozem, który zwracał uwagę wielkością i

bogactwem przyborów. Zaprzężony był w sześć koni,

gdy inne tylko w dwa lub co najwyżej w cztery.

Obok woźnicy siedział mężczyzna, który nie mógł mieć więcej niż 30 lat,

lecz wyrazista głowa i energia malująca się we wzroku i na twarzy wskazywały,

że był przywódcą. Czytał książkę w brązowej okładce,

lecz na widok zbliżającego się tłumu odłożył ją i wysłuchał uważnie

przygody. Po czym zwrócił się do dwóch

wędrowców. Jeśli was weźmiemy ze sobą,

rzekł uroczystym głosem, to tylko jako dzielących naszą wiarę.

Nie chcemy wilków w naszej owczarni. Lepiej, aby wasze kości bielały na

pustyni niż byście się mogli stać zaczątkiem zgnilizny, który z czasem

niweczy cały owoc. Czy zechcecie pójść z nami na tych

warunkach? Domyślacie się chyba, że wobec

położenia w jakim jestem, pójdę z wami przyjmując wszelkie warunki.

Odparł Ferrier z taką skwapliwością, że nawet starsi mimo swej powagi nie

mogli się powstrzymać od śmiechu. Tylko przywódca zachował surowy,

nieubłagany wyraz twarzy. Weź go bracie Stangerson, rzekł.

Trzeba nakarmić i napoić i jego i dziecko.

Twoim zadaniem bracie będzie uczyć go naszej świętej wiary.

Przystanek trwa już za długo. Naprzód, w drogę do Syjonu.

W drogę do Syjonu. Ryknął tłum mormonów, a słowa te

powtarzane z ust do ust przepłynęły przez karawanę jak fala, której szum

przycichał i skonał w oddali. Rozległ się ponownie zgrzytku,

trzask biczów, wielkie furgony i wózki potoczyły się dalej i karawana wiła się

znów po pustyni niby pierścienie olbrzymiego węża.

Starszy, którego pieczy, powierzonych zostało dwoje wędrowców,

zaprowadził ich do swego wozu, gdzie czekało już na nich jedzenie.

Pozostaniecie tutaj, rzekł. Za kilka dni wypoczniecie,

a tymczasem pamiętajcie, że na wieki dzielić musicie nasze wierzenia.

Tak powiedział Brigham Young, a przemówił on głosem Józefa Smeeta,

który jest głosem Boga.


8 8 8

Część druga, w krainie świętych.

Rozdział pierwszy, na słonej pustyni.

Środkową część rozległych obszarów Ameryki Północnej zajmuje wielka, Der zentrale Teil der riesigen Gebiete Nordamerikas wird von den großen,

przerażająca pustynia, która przez szereg lat stanowiła nieprzebytą zaporę Die furchterregende Wüste, die jahrelang eine unüberwindbare Barriere darstellte

powstrzymującą pochód cywilizacji. Od Sierra Nevada do Nebraska, den Marsch der Zivilisation aufzuhalten. Von der Sierra Nevada bis Nebraska,

od rzeki Yellowstone na północy do rzeki Colorado na południu panuje

wszechwładnie pustka i milczenie. Przyroda nie jest jednostajna na tej

ponurej przestrzeni. Wznoszą się tu wysokie góry o pokrytych

śniegiem szczytach, są ciemne, smętne doliny.

Wartkie potoki torują sobie drogę przez ciasne wąwozy, to znów ciągną się

bezbrzeżne równiny. W zimie pokryte śnieżnym całunem,

a latem zasłane grubą, szarą warstwą solnego pyłu.

Wszędzie jednakże wyciśnięte to samo niegościnne piętno bezpłodności i nędzy.

Ta kraina rozpaczy nie ma stałych mieszkańców.

Od czasu do czasu przebiega ją tylko gromada czerwonoskórych pałnisów

szukając nowych terenów do polowania, lecz najśmielsi z odważnych cieszą się,

gdy znikną im z oczu te okropne obrazy, a oni znajdą się znów wśród swoich

rozległych łąk. Myszołów przecinający szybkim lotem

powietrze, ociężały niedźwiedź szukający wśród urwisk skalistych pożywienia,

oto jedyni mieszkańcy tej pustyni. Na całym świecie nie ma smutniejszego

krajobrazu niż ten, który roztacza się z północnego stoku Sierra Blanco.

Jak okiem sięgnąć ciągnie się płaszczyzna zasłana jakby wielkimi płatami soli,

poprzecinana skarłowaciałymi zaroślami. Na krańcu widnokręgu wznosi się łańcuch

gór, które rozdzierają obłoki swymi nagimi zaśnieżonymi szczytami.

Na tym rozległym obszarze ustało wszelkie życie.

Nigdy ptak nie szybuje pod stalowym sklepieniem nieba, żadna żywa istota

nie porusza się na martwej szarej ziemi. Ponad wszystkim góruje bezwzględne

milczenie. Największe wytężenie słuchu nie pochwyci

śladu dźwięku wśród tej potężnej pustyni.

Wszędzie cisza. Nic oprócz ścinającej lodem serce

ciszy. Czy naprawdę można twierdzić,

że na tym rozległym obszarze nie ma śladów istnienia żywych stworzeń?

Kto z wysokości Sierra Blanco spojrzy na równinę, ten dostrzeże szlak wijący się

wśród pustyni i niknący w dali. Wyżłobiły na nim bruzdy, nieliczne koła. in der Wüste und verschwindet in der Ferne. Sie ritzten Furchen in den Boden, spärliche Kreise.

Wydeptały ślady stopy licznych awanturników.

Tu i ówdzie lśnią w słońcu jakieś białe przedmioty i odcinają się jaskrawo od

szarej warstwy pyłu solnego. To kości i szkielety.

Jedne wielkie, grube, inne znacznie mniejsze, delikatniejsze.

Pierwsze to szczątki zwierzęce, drugie ludzkie.

Na przestrzeni 1500 mil ciągnie się ta karawana szkieletów, rozwsiane kościotrupy

tych, którzy padli na szlaku. W dniu 4 maja 1847 roku samotny

podróżnik patrzył ze szczytu na ten rozpaczliwy krajobraz.

Wyglądał jak duch pokutujący wśród tej pustki.

Trudno było określić jego wiek. Czy bliższy był czterdziestki,

czy też sześćdziesiątki. Twarz miał wychudłą, rysy ostre,

a pożółkła skóra, suche niby pergamin, przylegała do wystających kości.

Srebrne pasma przewijały się w gęstej, ciemnej czuprynie i rozczochranej brodzie.

Oczy głęboko zapadłe gorzały nienaturalnym blaskiem.

Dłoń zaciśnięta na strzelbie mogła uchodzić za dłoń szkieletu.

Opierał się na broni, nie mogąc widocznie się utrzymać, chociaż wysoki wzrost i Er stützte sich auf seine Arme, sichtlich unfähig, sich abzustützen, obwohl seine hohe Statur und seine

barczysta postać wskazywały na męską siłę.

Lecz zapadnięta twarz, zbyt szerokie ubranie, obwisły na wychudzonej postaci

wskazywały na zbyt jasno przyczynę tego nędznego wyglądu.

Człowiek ten umierał. Umierał z głodu i pragnienia.

Umiera. Z trudnością zeszedł do wąwozu,

z większym mozołem wdrapał się na wzgórze w nadziei daremnej niestety,

że tam znajdzie jakiś ślad wody. Ale teraz przed jego wzrokiem rozciągała

się tylko wielka równina solna, a w dali grzbiety groźnego łańcucha

gór. Nigdzie znaku rośliny ani drzewa,

które wskazywało by istnienie źródła lub jakiejś kałuży.

Daremnie wodził błędnym okiem dookoła, zwracał wzrok to na północ, to na wschód,

to na zachód. Zrozumiał, że nadszedł koniec,

że tu kres jego wędrówki i że skona tu, na tej nagiej skale.

Dlaczego nie? Wszystko jedno, czy tu, teraz, Warum nicht? Egal, ob hier oder jetzt,

czy za lat dwadzieścia w wygodnym łóżku. oder in zwanzig Jahren in einem bequemen Bett.

Szepnął, siadając pod osłoną olbrzymiego głazu. flüsterte er und setzte sich in den Schutz eines großen Felsblocks.

Zanim usiadł, rzucił na ziemię swoją niepotrzebną broń, złożył duży tłumok Bevor er sich setzte, warf er seine nicht mehr benötigten Waffen auf den Boden, faltete einen großen Schalldämpfer zusammen

związany szarym szalem. Dźwigał go na prawym ramieniu, mit einem grauen Schal gebunden. Er trug es über seiner rechten Schulter,

a był widocznie za ciężki na jego siły, gdyż opuścił go zbyt gwałtownie na und war offensichtlich zu schwer für seine Kräfte, denn er verließ sie zu abrupt auf dem

ziemię. W tejże chwili z wnętrza szarego Erde. In diesem Moment, aus dem Inneren der grauen

zawiniątka odezwał się żałosny okrzyk i wysunęła się drobna, wylękła twarzyczka ertönte ein kläglicher Schrei aus dem Bündel und ein kleines, ängstliches Gesicht glitt hervor

dziecięca, w której jaśniały wielkie piwne oczęta, a po niej maleńkie,

pulchne, zaciśnięte piąstki. Uderzyłeś mnie.

Odezwał się dziecięcy głos tonem wyrzutu.

O Boże! Odparł zmieszany mężczyzna.

To nieumyślnie. Mówiąc to, odwinął szary szal i wydobył Das ist unabsichtlich. Mit diesen Worten wickelte er den grauen Schal aus und holte eine

z niego pięcioletnią może dziewczynkę. Ładne trzewiczki, zgrabna różowa Von ihm, einem fünfjährigen Mädchen vielleicht. Süße Turnschuhe, hübsches Rosa

sukienka i biały fartuszek wskazywały, że ubierała ją troskliwa matka. Das Kleid und die weiße Schürze zeigen, dass sie von einer fürsorglichen Mutter angezogen wurde.

Dziecko było blade i znużone, ale zaokrąglone ręce i łydki świadczyły, Das Kind war blass und müde, aber seine runden Arme und Waden zeugten davon,

że nie przecierpiało tyle, co jego towarzysz. dass er nicht so sehr gelitten hat wie sein Begleiter.

Boli Cię jeszcze? spytał z niepokojem, widząc,

że dziewczynka pociera tył głowy, okryty bujnymi, jasnymi jak jedwab,

miękkimi kędziorami. Kocałuj mnie tu, to się zagoi.

I odparła z całą powagą, wskazując o bolałe miejsce.

Mama zawsze tak robi. A gdzie mama?

Odeszła. Myślę, że niedługo znów ją zobaczysz.

Odeszła? Rzekła dziewczynka.

Jakie to dziwne, że się ze mną nie pożegnała.

Zawsze się żegnała, choćby tylko poszła do cioci na herbatę,

a teraz to już nie ma jej trzy dni. Słuchaj, tak mi się chce pić.

Nie ma wody? Chce mi się jeść.

Daj mi coś do jedzenia. Nie mam nic, kochanie.

Musisz być jeszcze trochę cierpliwa, a, a potem już Ci będzie dobrze.

Oprzyj główkę o moje ramię. O, tak.

Będzie Ci wygodniej. Niełatwo to mówić, gdy język suchy jak skóra,

ale wolę Ci już powiedzieć wszystko. Co Ty tam masz?

O, jakie to ładne, jakie to śliczne. Oh, wie schön, wie reizend.

Zawołało dziecko radośnie, pokazując mu dwa kawałki miki i skrząca się w słońcu. rief das Kind freudig und zeigte ihm zwei Glimmerstücke, die in der Sonne funkelten.

Jak wrócimy do domu, dam to braciszkowi Bobowi. Wenn wir zu Hause sind, gebe ich sie meinem Bruder Bob.

Ujrzysz niedługo ładniejsze rzeczy, szepnął mężczyzna. Du wirst bald schönere Dinge sehen, flüsterte der Mann.

Poczekaj trochę, ale chciałem Ci powiedzieć, czy pamiętasz, jak minęliśmy rzekę?

O, tak. A więc liczmy, liczmy, liczmy.

Liczyliśmy, że znajdziemy nie za długo drugą rzekę, ale pomyliliśmy się.

Kompas czy mapa wskazały nam złą drogę, nie wiem i nie znaleźliśmy rzeki.

Nasza woda wyczerpała się, zostało kilka kropel dla Ciebie i, i.

I nie mogłeś się umyć? Przerwała dziewczynka poważnie, Und du konntest dich nicht waschen? Das Mädchen unterbrach sie ernsthaft,

spoglądając na jego okrytą kurzem twarz. Tak, ani napić.

A potem umarł najpierw Pan Bender, a potem Indianin Pete i Pani McGregor i Und dann starb erst Herr Bender, dann Indianer Pete und Frau McGregor und

Johnny Holmes i w końcu, kochanie, Twoja mama.

To mama także umarła? Krzyknęło dziecku, wtuliło buzię w Ist die Mutti auch tot? Schrie das Kind und drückte sein Gesicht in die

twartuszek i rozszlochało się żałośnie. Tak, umarli wszyscy, prócz mnie i Ciebie.

Potem myślałem, że znajdziemy wodę w tych stronach.

Wziąłem Cię na plecy i powębrowaliśmy, ale zawiodła mnie nadzieja. Ich nahm dich auf den Rücken und wir dribbelten, aber meine Hoffnung wurde enttäuscht.

Teraz nie mamy już chyba czego się spodziewać. Jetzt haben wir wahrscheinlich nichts mehr, worauf wir uns freuen können.

To może i my umrzemy, co? Spytało dziecko przerywając nagle płacz Dann werden wir vielleicht auch sterben, oder? Fragte das Kind plötzlich und unterbrach sein Weinen

i zwracając do towarzysza zalaną łzami twarzyczkę.

Tak, dziecko moje, tak mi się zdaje. Dlaczegoś mi tego od razu nie powiedział?

spytała śmiejąc się radośnie. Tak mnie przestraszyłeś?

Przecież jak umrzemy, to będziemy znów razem z mamusią.

Tak, kochanie, Ty pójdziesz do mamusi. I Ty także. Ja, mein Schatz, du wirst zu deiner Mami gehen. Und du auch.

Ale ja już jej powiem jak iść. Ty był dla mnie dobry. Aber ich werde ihr sagen, wie sie gehen soll. Du bist gut zu mir gewesen.

Wiesz, założę się z Tobą, że będzie czekała na nas we drzwiach nieba Ich wette, dass sie an der Himmelspforte auf uns warten wird.

z wielkim dzbankiem wody i z koszyczkiem gorących placków gryczanych.

Obsmażonych z obu stron, wiesz? Takich jak Bob i ja bardzo lubimy.

A jak to długo jeszcze potrwa? Nie wiem.

Pewnie niedługo. Mężczyzna skierował wzrok w północną

stronę widnokręgu. Na błękitnym sklepieniu nieba ukazały

się trzy ciemne punkciki, które wzrastały i zbliżały się z niesłychaną szybkością.

Były to trzy wielkie ptaki o ciemnych piórach, które zataczały koła ponad

głowami podróżników i w końcu usiadły na skalę ponad nimi.

Były to myszołowy, sępy zachodu, zwiastuny śmierci.

Koguty i kury, zawołała dziewczynka z radością wskazując zło wróżbne ptaki

i klaszcząc w dłonie, aby je spłoszyć. Powiedz, czy to Pan Bóg stworzył ten kraj?

Naturalnie, odparł mężczyzna zdumiony tym zapytaniem.

Chyba, że nie, szczepiotało dalej dziecko. Wenn nicht, wird das Kind weiter geimpft.

Bóg stworzył przecież tamten kraj, Illinois, ale ten to musiał zrobić ktoś

inny, bo jest dużo gorzej zrobiony. Zapomniano tu o wodzie i drzewach.

A może byś się trochę pomodliła? spytał mężczyzna nieśmiało. Wie wäre es mit einem kleinen Gebet? fragte der Mann schüchtern.

Kiedy jeszcze nie noc? Nic nie szkodzi.

Ręcze, że Pan Bóg nie będzie się gniewał, chociaż to dzień.

Zmów te modlitwy, które odmawiałaś co wieczór na wózku, jak byliśmy jeszcze Sprich die Gebete, die du jeden Abend in deinem Rollstuhl gesprochen hast, als wir noch

w prerjach. A dlaczego ty sam nie mówisz?

spytało dziecko patrząc zdumionymi oczyma na mężczyznę.

Zapomniałem, odpowiedział. Byłem jak połowa tej strzelby,

kiedy mi się już odzwyczaił od modlitwy.

Nigdy nie jest za późno. Odmawiaj kochanie modlitwy głośno,

a ja będę powtarzał za tobą. No, to musisz uklęknąć.

I ja także. Odparła dziewczynka rozpościerając

szal. Teraz złożysz ręce, o tak.

Tak. Zobaczysz, zaraz poczujesz,

żeś lepszy. Szczególny to był widok, dass es dir besser ging. Es war ein besonderer Anblick,

któremu przypatrywały się tylko myszołowy. die nur von Bussarden beobachtet wurde.

Na wąskim szalu uklękli obok siebie swawolne dziecko i stary, zahartowany

awanturnik. Okrągła, niewinna twarzyczka i

wynędzniałe, kościste oblicze zwróciły się razem ku błękitowi nieba, a zdwojga

serc tak różnych, wzniosła się w jednakim porywie modlitwa do najwyższego.

Dwa głosy, jeden cienki i czysty, drugi niski i ochrypły, zlały się w

błaganiu o miłosierdzie i przebaczenie. Gdy skończyli modlitwę, powrócili na

miejsce pod osłoną głazu i niebawem dziecko zasnęło, przytulone do szerokiej unter dem Schutz eines Felsblocks, und schon bald schlief das Kind, an den breiten Felsen gekuschelt.

piersi opiekuna. On zaś czuwał przez czas jakiś nad

snem dziecka, lecz w końcu natura wzięła górę.

Przez trzy dni i trzy noce nie zaznał snu ani odpoczynku.

Powieki opadały na znużone oczy, głowa pochylała się coraz niżej na pierś,

aż wreszcie siwa broda mężczyzny złączyła się ze złotymi kędziurami dziecka i oboje

spali snem twardym, bez marzeń. Gdyby wędrowiec zasnął o pół godziny

później, oczom jego ukazałby się osobliwy widok.

Na samym krańcu rozległej płaszczyzny solnej ukazał się maleńki obłoczek kurzu. Ganz am Rande der riesigen Salzebene erschien eine winzige Staubwolke.

Zrazu bardzo lekki i zaledwie dostrzegalny w dali, wzrastał stopniowo,

aż utworzył gęsty wielki tuman, który zbliżał się i rusł ciągle tak, bis sie eine dichte, große Wolke bildete, die sich ständig näherte und so schwärmte,

że w końcu oczywiste stało się, iż wywołuje go liczna gromada żywych

stworzeń w ruchu. W żyźniejszej okolicy można by

przypuszczać, że to zbliża się jedno z wielkich stad żubrów pasących się na vermuten, dass es sich um das Herannahen einer der großen Bisonherden handelt, die in den Bergen grasen.

prerii, ale w tej pustce, wśród tej suszy przypuszczenie takie było wprost

niemożliwe. W miarę jak tuman kurzu zbliżał się do unmöglich. Als die Staubwolke sich dem

samotnej skały, na której spoczywali zbłąkani wędrowcy, zarysowały się coraz einsamen Felsen, auf denen sich Wanderer ausruhten, umrissen die zunehmend

wyraźniej wozy z budami płóciennymi i postacie uzbrojonych jeźdźców. deutlichere Karren mit Leinwandgestellen und Figuren von bewaffneten Reitern.

Była to wtedy wędrująca na zachód karawana.

Jakaż olbrzymia. Gdy początek znajdował się już u stóp Wie gewaltig. Als der Anfang schon zu den Füßen der

gór, koniec nie ukazał się jeszcze na widnokręgu. Berge, das Ende ist noch nicht am Horizont zu sehen.

Wędrujące szeregi rozproszyły się po całej bezbrzeżnej równinie. Wandernde Scharen verteilten sich über die grenzenlose Ebene.

Furgony i wózki, mężczyźni konno i pieszo zajęli ją od krańca do krańca.

Kobiety szły chwiejnym krokiem, uginając się pod nadmiernymi ciężarami.

Dzieci dreptały obok wózków lub wychylały się spod płóciennych but.

Nie była to niewątpliwie zwyczajna gromada wychodźców, lecz raczej jakiś Es handelte sich zweifelsohne nicht um eine gewöhnliche Gruppe von Exilanten, sondern um eine Art von

koczujący naród, zniewolony siłą okoliczności do szukania nowej ojczyzny. Nomadenvolk, das durch die Umstände gezwungen wurde, eine neue Heimat zu suchen.

Spośród tego olbrzymiego tłumu wznosiła się głucha wrzawa głosów ludzkich Aus dieser riesigen Menge erhob sich ein ohrenbetäubender Lärm von Menschenstimmen

zmieszana ze skrzypem kół i rżeniem koni.

Jakkolwiek była głośna, nie zdołała jednak obudzić znużonych wędrowców So laut es auch war, es gelang nicht, die müden Wanderer zu wecken.

śpiących na skale nad karawanu. Na czele pochodu jechało konno kilkunastu schlafend auf einem Felsen oberhalb der Karawane. An der Spitze der Prozession ritten etwa ein Dutzend Reiter.

mężczyzn o twarzach poważnych i surowych. Männer mit ernsten und strengen Gesichtern.

Odziani byli w ubrania z ciemnego, grubego sukna i uzbrojeni w strzelby.

Dotarłszy do stóp urwiska, zatrzymali się i odbyli krótką naradę.

Studnie są na prawo bracia, rzekł jeden z nich z twarzą zupełnie Die Brunnen befinden sich rechts von den Brüdern, sagte einer von ihnen mit einem völlig verkniffenen Gesicht.

wygoloną, z wąskimi, zaciśniętymi ustami i siwiejącymi włosami.

Na prawo od Sierra Blanco, w takim razie dotrzemy do Rio Grande, Rechts der Sierra Blanco erreichen wir dann den Rio Grande,

odezwał się inny. Nie obawiajmy się braku wody,

zawołał trzeci. Ten, który sprawił, iż woda wytrysła ze rief ein Dritter. Derjenige, der das Wasser aus dem Brunnen sprudeln ließ

skały nie opuści swego wybranego narodu. Rock wird sein auserwähltes Volk nicht im Stich lassen.

Amen, amen, odpowiedzieli wszyscy chudem.

I zamierzali ruszyć w dalszą drogę, gdy jeden z najmłodszych, obdarzony

najbystrzejszym wzrokiem, wydał okrzyk i wskazał głaz, wznoszący się nad mit den schärfsten Augen, stieß einen Ausruf aus und zeigte auf einen Felsblock, der sich über die

nimi. Na szczycie powiewał kawałek różowego

materiału, odcinając się ostrym, jaskrawym tonem od szarego tła skał.

Na ten widok wszyscy powstrzymali konie i chwycili za broń, a inni jeźdźcy

nadbiegli galopem, aby wzmocnić awangardę. kamen im Galopp herüber, um die Vorhut zu verstärken.

Wyraz czerwonskórzy był na wszystkich ustach.

Niepodobna, żeby znalazła się tu liczniejsza gromada Indian, rzekł starszy Es ist unwahrscheinlich, dass es hier einen zahlreicheren Haufen von Indianern geben wird, sagte der Älteste.

mężczyzna, który był, jak się zdawało, dowódcą.

Minęliśmy osady pawnisów i nie powinniśmy spotkać innych szczepów, aż poza Wir haben die Siedlungen der Pavnis hinter uns gelassen und sollten erst jenseits der Grenze auf andere Stämme treffen.

łańcuchem wielkich gór. Czy mogę pójść zobaczyć bracie

Stangerson? spytał jeden z gromady.

I ja też, i ja też, odezwało się kilkanaście głosów.

Pozostawcie wasze konie, będziemy tu na was czekali, odparł starszy.

W jednej chwili najmłodsi zaskoczyli z siodeł, związali razem konie i zaczęli In einem Augenblick schreckten die Jüngsten aus ihren Sätteln auf, banden ihre Pferde zusammen und begannen

się wdrapywać na stromą pochyłość, wiodącą do przedmiotu, który wzbudził

zaciekawienie. Szli szybko i bez hałasu, z wprawą i

pewnością ludzi przywykłych do chodzenia na zwiady. Sicherlich Leute, die es gewohnt sind, auf Erkundungstour zu gehen.

Pozostali na dole, ścigali wzrokiem skaczących ze skały na skałę, aż wreszcie Die anderen unten verfolgten sie mit ihren Augen, die von Fels zu Fels sprangen, bis sie schließlich

postacie ich zarysowały się na błękitnym tle nieba. Ihre Figuren zeichnen sich vor dem blauen Hintergrund des Himmels ab.

Szli teraz, a przedował ten, który pierwszy uderzył na alarm.

Nagle jego towarzysze ujrzeli, że unosi ręce w geść zdumienia, a zbliżywszy się

do niego, sami osłupieli na widok, jaki przedstawił się ich oczom. zu ihm, die selbst verblüfft waren von dem Anblick, der sich ihnen bot.

Na małej płaszczyźnie na szczycie skały wznosił się olbrzymi głaz, pod którym Auf einer kleinen Ebene auf der Spitze des Felsens erhob sich ein riesiger Felsblock, unter dem die

leżał wyciągnięty wysoki mężczyzna z długą brodą, barczysty, lecz wychudzony jak

szkielet. Jego spokojna twarz i regularny oddech

wskazywały, że śpi mocno. Obok niego spoczywało dziecko,

które zarzuciło białe, pulchne rączęta na żelastą, ogorzałą szyję, a złotą główkę

złożyło na piersi okrytej wytartą aksamitną kurtką. über einer Brust gefaltet, die mit einer abgenutzten Samtjacke bedeckt ist.

W rozchylonych, różowych ustach dziewczynki jaśniały śnieżną białością drobne ząbki. In den geschürzten, rosafarbenen Lippen des Mädchens leuchteten winzige Zähne in schneeweißer Farbe.

Radosny uśmiech opromieniał dziecinną twarzyczkę.

Okrągłe łydki zakończone stopkami, w białych skarpetkach i pantofelki ze Runde Waden mit Füßen, in weißen Socken und Pantoffeln mit

sprzączkami, wszystko to stanowiło szczególny kontrast z wychudzoną

postacią jej towarzysza. Nad śpiącymi na skraju skały siedziały

nieruchomo trzy wielkie myszołowy, które na widok przybyszów zaczęły drei große Bussarde, die, als sie die Neuankömmlinge sahen, anfingen zu

wydawać przeraźliwe wrzaski, jakby rozgniewane, że wydzierają im żer i schrille Schreie ausstoßen, als wären sie verärgert darüber, dass sie herausgerissen wurden, um sie zu füttern und

zabrały się ociężale do odlotu. Krzyk ptaków obudził śpiących.

Zerwali się przerażeni i rozglądali się z trwogą dookoła. Sie brachen erschrocken ab und sahen sich ängstlich um.

Mężczyzna po chwili skoczył na równe nogi i patrzył na równinę, która była tak Der Mann sprang nach einem Moment auf und blickte über die Ebene, die so groß war.

pusta, gdy sen go zmożył, a teraz roiła się od ludzi i zwierząt. leer, als der Schlaf ihn benetzt hatte, und jetzt wimmelte es von Menschen und Tieren.

Na jego twarzy odbił się wyraz niedowierzania. Auf seinem Gesicht spiegelte sich ein Ausdruck des Unglaubens wider.

Przesunął kościstą dłonią po oczach. Zaczynają się już gorączkowe widzenia.

Szepnął do siebie. Dziewczynka stała obok niego,

uczepiła się rączką kurtki i nic nie mówiła, tylko zdumionym, pytającym

wzrokiem dziecka rozglądała się dookoła.

Ludzie, którzy przybyli tak niespodzianie na ratunek biednym

zabłąkanym, przekonali ich niebawem, że nie byli tylko widzeniem.

Jeden z nich wziął dziewczynkę i posadził ją sobie na ramieniu,

dwaj inni ofiarowali swą pomoc jej wycieńczonemu towarzyszowi i poprowadzili

go do wozów. Nazywam się John Ferrier, ihn zu den Karren. Mein Name ist John Ferrier,

objaśnił Wędrowiec. Z 21 ludzi pozostaliśmy tylko ja i ona, erklärte der Wanderer. Von den 21 Leuten waren nur sie und ich übrig,

reszta umarła z głodu i pragnienia tam na południu.

Czy to twoje dziecko? spytał jeden z mężczyzn.

Myślę, że teraz nabyłem do tego prawo, zawołał Wędrowiec. Ich glaube, ich habe jetzt das Recht dazu erworben, rief Wanderer.

Jest moja, bo ją uratowałem. Nikt nie zdoła mi jej odebrać. Sie gehört mir, weil ich sie gerettet habe. Keiner wird sie mir wegnehmen können.

Od dziś nazywa się Lucy Ferrier. A wy kim jesteście?

Dodał spoglądając na swoich barczystych ogorzałych wybawców.

Jest was jak widzę mnóstwo. Blisko 10 tysięcy, odezwał się jeden z Wie ich sehe, gibt es viele von euch. Fast 10.000, sagte einer der

młodzieńców. Jesteśmy prześladowanymi dziećmi Boga, junge Männer. Wir sind verfolgte Kinder Gottes,

wybranymi anioła, moroni. Nigdy o nim nie słyszałem, odparł der auserwählte Engel, Moroni. Ich habe noch nie von ihm gehört, antwortete er

Wędrowiec, ale też wybrał sobie niemałą gromadę. Wanderer, aber er hat auch einen beachtlichen Haufen ausgewählt.

Nie żartuj z tego co święte. Jesteśmy z tych, którzy wierzą w święte Mach dich nicht über das Heilige lustig. Wir sind von denen, die an das Heilige glauben

pisma skreślone egipskimi zgłoskami na płytach skutego złota, które przekazane

zostały świętemu Józefowi Smithowi w Palmirze.

Idziemy z Nauvu, w stanie Illinois, gdzie wznieśliśmy naszą świątynię. Wir kommen aus Nauvu, Illinois, wo wir unseren Tempel errichtet haben.

Szukamy schronienia przed człowiekiem niesprawiedliwym i bezbożnym,

choćbyśmy je mieli znaleźć dopiero w głębi pustyni. selbst wenn wir sie nur in den Tiefen der Wüste finden würden.

Nazwa Nauvu obudziła widocznie wspomnienie w umyśle Johna Ferriera. Der Name Nauvu weckte offenbar eine Erinnerung in John Ferriers Gedächtnis.

Ja wiem już, rzekł. Jesteście mormonami.

Jesteśmy mormonami, którym odpowiedzieli jego towarzysze.

A dokąd idziecie? Nie wiemy.

Prowadzi nas ręka Boga w osobie naszego proroka. Wir werden von der Hand Gottes in der Person unseres Propheten geleitet.

Ta. Musicie stanąć przed jego obliczem, Dies. Du musst vor ihm stehen,

a on powie, co należy z wami uczynić. W tej chwili dotarli właśnie do stóp und er wird dir sagen, was mit dir zu tun ist. In diesem Moment hatten sie gerade die Füße des

wzgórza i otoczył ich tłum pielgrzymów. Blade i przygnębione kobiety, Hügeln und waren von einer Pilgerschar umgeben. Bleiche und deprimierte Frauen,

czerstwe i roześmiane dzieci, mężczyźni o surowych twarzach i

wyzywającym spojrzeniu. Na widok przybyłych, z których jedno

było takie młode, a drugi taki wynędzniały, ze wszystkich stron war so jung und der andere so abgemagert, von allen Seiten

odezwały się okrzyki zdumienia i współczucia. gab es Ausrufe des Erstaunens und der Anteilnahme.

Ci, co ich przyprowadzili, nie pozwolili im jednak się zatrzymać, Diejenigen, die sie brachten, ließen sie jedoch nicht stehen,

lecz naglili do dalszej drogi i szli tak, otoczeni licznym tłumem mormonów, Aber sie drängten weiter und gingen so, umgeben von einer großen Menge von Mormonen,

dopóki nie stanęli przed wozem, który zwracał uwagę wielkością i bis sie vor dem Wagen standen, der durch seine Größe und sein Aussehen auffiel.

bogactwem przyborów. Zaprzężony był w sześć koni,

gdy inne tylko w dwa lub co najwyżej w cztery. wenn andere nur in zwei oder höchstens in vier.

Obok woźnicy siedział mężczyzna, który nie mógł mieć więcej niż 30 lat, Neben dem Kutscher saß ein Mann, der nicht älter als 30 Jahre alt sein konnte,

lecz wyrazista głowa i energia malująca się we wzroku i na twarzy wskazywały, aber der ausdrucksstarke Kopf und die Energie, die sich in seinem Blick und Gesicht abzeichneten, deuteten darauf hin,

że był przywódcą. Czytał książkę w brązowej okładce, Dass er ein Anführer war. Er las ein Buch mit einem braunen Einband,

lecz na widok zbliżającego się tłumu odłożył ją i wysłuchał uważnie aber beim Anblick der herannahenden Menschenmenge legte er ihn weg und hörte aufmerksam den

przygody. Po czym zwrócił się do dwóch

wędrowców. Jeśli was weźmiemy ze sobą,

rzekł uroczystym głosem, to tylko jako dzielących naszą wiarę. sagte er mit feierlicher Stimme, es gehe nur darum, unseren Glauben zu teilen.

Nie chcemy wilków w naszej owczarni. Lepiej, aby wasze kości bielały na Wir wollen keine Wölfe in unserer Herde. Es ist besser für deine Knochen, wenn sie weiß werden

pustyni niż byście się mogli stać zaczątkiem zgnilizny, który z czasem

niweczy cały owoc. Czy zechcecie pójść z nami na tych

warunkach? Domyślacie się chyba, że wobec

położenia w jakim jestem, pójdę z wami przyjmując wszelkie warunki.

Odparł Ferrier z taką skwapliwością, że nawet starsi mimo swej powagi nie

mogli się powstrzymać od śmiechu. Tylko przywódca zachował surowy,

nieubłagany wyraz twarzy. Weź go bracie Stangerson, rzekł. einen unnachgiebigen Ausdruck auf seinem Gesicht. Nimm es Bruder Stangerson, sagte er.

Trzeba nakarmić i napoić i jego i dziecko.

Twoim zadaniem bracie będzie uczyć go naszej świętej wiary.

Przystanek trwa już za długo. Naprzód, w drogę do Syjonu. Der Zwischenstopp hat zu lange gedauert. Vorwärts, auf dem Weg nach Zion.

W drogę do Syjonu. Ryknął tłum mormonów, a słowa te

powtarzane z ust do ust przepłynęły przez karawanę jak fala, której szum die von Mund zu Mund weitergegeben wurden, durchliefen die Karawane wie eine Welle, deren Lärm

przycichał i skonał w oddali. Rozległ się ponownie zgrzytku, wurde leise und verhallte in der Ferne. Ein rasselndes Geräusch ertönte,

trzask biczów, wielkie furgony i wózki potoczyły się dalej i karawana wiła się Peitschenknall, die großen Wagen und Karren rollten weiter und die Karawane drehte sich

znów po pustyni niby pierścienie olbrzymiego węża.

Starszy, którego pieczy, powierzonych zostało dwoje wędrowców, Ältester, dessen Betreuung zwei Wanderern anvertraut wurde,

zaprowadził ich do swego wozu, gdzie czekało już na nich jedzenie.

Pozostaniecie tutaj, rzekł. Za kilka dni wypoczniecie,

a tymczasem pamiętajcie, że na wieki dzielić musicie nasze wierzenia.

Tak powiedział Brigham Young, a przemówił on głosem Józefa Smeeta,

który jest głosem Boga.