×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tajemnicza wyprawa Tomka - Alfred Szklarski, Śnieżna pantera (1)

Śnieżna pantera (1)

Księżyc wyjrzał zza gór. Karawana posuwała się teraz wzdłuż linii rzadkiego lasu. Z szeroko rozwartej gardzieli doliny płynął orzeźwiający chłód. Konie widocznie poczuły bliskość ludzkiej sadyby, gdyż same przyspieszały tempo.

– Już niedaleko, nasza fanza znajduje się tuż za lasem! – zawołał Fu Czau ku Smudze jadącemu wierzchem.

– Jeśli tak, to podskoczymy prędzej i zbudzimy twego ojca – odparł łowca.

Popędzili wierzchowce; wkrótce wóz pozostał daleko za nimi. Nim minął kwadrans, wjeżdżali w dolinę. Nieopodal zaszczekał pies, zaraz wszakże umilkł i znów zapanowała cisza. Rzadki las urywał się na skraju poletka. W świetle księżyca łowcy ujrzeli charakterystyczną, ulepioną z gliny chińską fanzę z kamiennym kominem zbudowanym na tyłach domostwa. Dwie ściany szczytowe oraz tylna były całkowicie pozbawione otworów, natomiast niemal całą frontową zajmowały dwa wielkie okna, podzielone listwami na małe kwadraty, starannie oklejone papierem. Pomiędzy oknami widniały szeroko otwarte drzwi. Fanzę pokrywał dwuspadowy dach z płatów kory.

Łowcy zatrzymali wierzchowce przed domem. Na kilkakrotne wołanie nikt nie odpowiedział, jakby fanza była zupełnie niezamieszkana. Zeskoczyli z koni i zbliżyli się do stojących otworem drzwi. Tomek ostrożnie przekroczył próg domu. Przy blasku drgającego płomyka zapałki rozejrzał się wokoło.

Tuż z lewej strony drzwi stał niski, kamienny piec, ogrzewający kany[69], czyli prawie dwumetrowej szerokości ławy do spania, zbudowane również z kamienia, które ciągnęły się wzdłuż połowy frontowej oraz jednej szczytowej ściany. Na kanie leżała słomiana mata i odrzucona w nieładzie watowana kołdra upstrzona łatami.

[69] Kany buduje się z cegły lub kamienia i ogrzewa się je za pomocą umieszczonych wewnątrz kanałów, łączących piec z kominem.

Tomek dotknął ręką kany; była ciepła. W głębi fanzy zwisała z belek podtrzymujących dach, który jednocześnie stanowił sufit, część przepierzenia, dawniej zapewne dzielącego dom na połowy. Tomek zapalił nową zapałkę. Postąpił kilka kroków. Na czysto wymytym stole z heblowanych desek stał świecznik z ogarkiem świecy. Tomek przytknął do niej zapałkę. Teraz ujrzał pod szczytową ścianą, naprzeciwko kany, mały domowy ołtarzyk, przypominający wyglądem kapliczkę, ozdobiony błyszczącymi papierkami oraz polnymi kwiatami. Oprócz stołu oraz trzech koślawych stołków w fanzie znajdowała się jeszcze stara chińska skrzynia. Stała z odrzuconym do góry wiekiem, jakby ktoś w pośpiechu porwał jej zawartość.

Młodzieniec nie gasząc świecy, wyszedł z fanzy.

– Nikogo tam nie ma – poinformował przyjaciół. – Ojciec Fu Czau chyba uciekł, słysząc tętent koni. Przypuszczał zapewne, że jesteśmy chunchuzami.

– A może ktoś naprawdę napadł go przed naszym przybyciem? – zaniepokoił się bosman.

– Przedtem pies szczekał, a teraz go nie ma – wtrącił Udadżalaka. – Obudził gospodarza, a potem uciekł razem z nim.

– Nic dziwnego, po nieszczęściu, jakie tych ludzi spotkało, żyją teraz jak zające pod miedzą – zauważył Smuga. – Nasze wołania na nic się nie zdadzą, lepiej poczekamy na Fu Czau.

Zdrożone konie stały spokojnie, łowcy tymczasem przysiedli na ławie stojącej przed fanzą. Opodal budynku mieszkalnego stała drewniana szopa. Za nią widniał warzywny ogródek okolony niskim, ażurowym płotkiem. Łowcy cierpliwie czekali, aż wóz zajechał przed fanzę. Fu Czau zeskoczył na ziemię.

– Drzwi zastaliśmy otwarte, a dom opustoszały! – zawołał Tomek.

Fu Czau wbiegł do fanzy. Przy ostatnich błyskach świecy bystrym wzrokiem obrzucił jej wnętrze, po czym wyszedł przed dom i wysokim głosem krzyknął coś po chińsku w ciemność nocy.

Wokół panowała cisza przerywana jedynie parskaniem koni. Fu Czau ponowił wołanie. Z krzaków wynurzył się lekko przygarbiony mężczyzna. Z wycelowaną prosto przed siebie lufą starej flinty wolno podszedł do Fu Czau. Młodzieniec skrzyżował ręce na piersiach; nisko pokłonił się starcowi. Ten zaś dłonią najpierw dotknął ramienia syna, jak gdyby chciał się upewnić, że wzrok go nie myli, a następnie pochyleniem głowy powitał nieznanych przybyszów.

Fu Czau po chińsku wytłumaczył ojcu, kim są jego towarzysze. Starzec kiwnął głową, podreptał ku zaroślom. Powrócił ze sporym zawiniątkiem na plecach i z kudłatym psiskiem u nogi. Ruchem dłoni zaprosił gości do fanzy.

Łowcy rozkulbaczyli wierzchowce. Razem z dwoma wyprzęgniętymi z wozu luzakami przywiązali je do poprzecznej żerdki obok szopy. Następnie całą uprząż oraz wszystkie juki wnieśli do fanzy. Udadżalaka zapalił dwie świecowe latarnie, podczas gdy Smuga i bosman zaczęli wydobywać z juków zapasy żywności.

Stary Chińczyk przykucnął przy piecu. Otworzył drzwiczki i rozdmuchał żar tlący się w popiele. Fu Czau przyniósł naręcze drobno porąbanego drewna. Wkrótce ogień trzaskał w piecu; starzec zbliżył się do stołu, na którym uprzednio położył zawiniątko. Łowcy ujrzeli skarb ukrywany przed chunchuzami. Stanowiły go: niebieska bluza i spodnie, wytarty barani kożuszek, kilka wiewiórczych skórek, jedna lisia oraz dobrze już podniszczony blaszany czajnik. W ten ostatni starzec nalał wody z wiadra. Postawił go na piecu. Resztę rzeczy schował do skrzyni pod ścianą.

Tomek dyskretnie rozglądał się po fanzie. Górne części ścian oraz belki podtrzymujące dach, dawno nieczyszczone, znacznie już pociemniały. Poza tym w izbie panowała czystość, aczkolwiek z każdego kąta wyzierała skrajna nędza gospodarzy. Starzec wydobył ze skrytki pod podłogą garnek z odrobiną gotowanego ryżu, lecz bosman natychmiast zaprosił go na posiłek przyrządzony z przywiezionych zapasów.

Obydwaj Chińczycy przysiedli na brzegu kany, olśnieni bogactwem rozpakowanych juków.

Bosman przygotował niemal prawdziwą ucztę. Otworzył puszki konserw mięsnych i rybnych, podał solone masło, ser, suchary, konserwowaną fasolę w sosie pomidorowym, suszone owoce i butelkę rosyjskiej wódki. Wszyscy, porządnie zgłodniali, ochoczo zasiedli do stołu.

Na zakończenie posiłku Smuga podarował gospodarzowi woreczek tytoniu. Stary Chińczyk natychmiast przytroczył go sobie do paska spodni. Pykając z fajeczki, zafrasowany, potrząsał głową. Niepewnie zerkał na uchylone drzwi. Widoczne było, że jakaś myśl nie daje mu spokoju. Łowcy niebawem zauważyli dziwne zachowanie starca, toteż Smuga zapytał, czy przypadkiem nie jest mu zimno. Chińczyk zaprzeczył ruchem głowy.

– Wóz, dużo koni, broń dobra, worki pełne drogich rzeczy, to niedobrze. Jeśli chunchuzi dowiedzą się, że mamy tak bogatych gości, na pewno tu przyjdą! – wyjaśnił w żargonie rosyjsko-chińskim.

Smuga zmierzył starca przenikliwym wzrokiem. Czyżby ci dwaj Chińczycy byli w zmowie z chunchuzami? Pawłow nieraz mówił, że bandyci posiadają wywiadowców wśród licznych mieszkańców, którzy informują ich, kiedy i na kogo warto dokonać napadu. Dlaczego ten starzec i chłopak pozostali na zgliszczach osady w tak bliskim sąsiedztwie dzikiej bandy? Może historia o wymordowaniu rodziny była zwykłą bajeczką, a irbis jedynie przynętą w celu zwabienia w pułapkę?

– Czy liczna to banda? – zagadnął, obserwując uważnie tajemniczych gospodarzy.

– Wypatrzyłem ich, gdy przeprawiali się na drugi brzeg. Kilkunastu ludzi, może nawet dwudziestu – odparł starzec. – Potem mówiono, że napadli budujących kolej…

– Bagatelka! To wypadałoby najwyżej po pięciu na każdego z nas – niedbale wtrącił bosman.

Smuga również nie wyglądał na zakłopotanego możliwością spotkania z bandytami. Tomek dostrzegł zagadkowy uśmiech na jego ustach, pomyślał więc, że tym razem złe wiadomości musiały mu być bardzo na rękę.

– Ano zobaczymy, jak to będzie! – rzekł Smuga. – Teraz kładźmy się spać, bo nocy zostało nam już niewiele!

– Kto pierwszy stanie na straży? – zapytał Tomek.

– Nie warto dzisiaj czuwać! Tylko patrzeć świtu – głośno odparł Smuga.

Udadżalaka rozścielał właśnie koce na kanach. Bosman ziewnął potężnie; zaczął się rozbierać.

– Skoro nie trzymamy wachty, to kimajmy jak susły – mruknął. – Wprawdzie niejeden już, co zaniedbał obowiązku, ze zdziwieniem budził się w królestwie świętego Piotra, ale pan żeś tu dowódcą!

– Święta racja, bosmanie, wobec tego nie mrucz i kładź się spać – szepnął Smuga. – Dzisiaj już nikt by nie zdążył powiadomić chunchuzów…

– Być może, ale zawsze lepiej nikomu zbytnio nie dowierzać!

– Zawsze wierzę tylko sobie – odparował Smuga.

– To mów pan tak od razu! – burknął uspokojony marynarz i domyślnie zmrużył oko.

Upewniwszy się w ten sposób, że Smuga nie zaniedba ostrożności, bosman, zwyczajem Chińczyków, nago legł na kanach zwrócony głową do środka fanzy, a nogami do ściany. Naciągnął koc na głowę. Prawie zaraz zaczął chrapać. Tomek oraz Udadżalaka poszli w jego ślady. Smuga również ułożył się na posłaniu, twarzą zwrócony ku drzwiom. Udając sen, spod przymrużonych powiek obserwował Chińczyków.

Przez jakiś czas Fu Czau szeptem rozmawiał z ojcem. Ten potrząsał głową, co chwila zerkał na śpiących gości. W końcu Fu Czau zdjął z kołka na ścianie starą, powiązaną drutem strzelbę, nabił ją starannie i usiadł na progu w otwartych drzwiach fanzy. Ojciec zdmuchnął świece w latarniach, przykucnął za plecami syna.

Smuga odwrócił się na drugi bok.

Kwik koni przerwał łowcom zasłużony odpoczynek. Jak na komendę zerwali się z posłań. Jednym spojrzeniem upewnili się, czy nikt nie ruszał ich broni. Karabiny stały rzędem oparte o ścianę. Wylegli przed fanzę. Fu Czau właśnie pętał konie i puszczał je na łąkę. Jego ojciec, w słomianym stożkowym kapeluszu na głowie, wyganiał z ogródka warzywnego dwa warchlaki.

Łowcy przystanęli przed zagrodą. Starzec powitał ich pokłonem, a następnie rzekł:

– Syn mówił mi, że czcigodni goście zamierzają schwytać irbisa. Pewno na wyżynach zapowiada się ostra zima, bo jedna pantera zawędrowała już aż tutaj. Niedawno porwała mi najlepszą świnię.

– Czy wiesz może, gdzie urządziła sobie legowisko?– zapytał Smuga.

– Wytropiłem ją kilka dni temu – odparł Chińczyk. – To przebiegła sztuka! Zazwyczaj czatuje nad strumieniem przy wodopoju.

– Wobec tego prosimy cię, dostojny panie, abyś jeszcze dzisiaj wskazał nam to miejsce – wtrącił Tomek.

– Czy naprawdę obiecaliście za to mojemu synowi karabin? – niedowierzająco spytał Chińczyk.

Smuga jakby nie dosłyszał pytania i znów zagadnął:

– Podobno chunchuzi odwiedzają was dość często? Twój syn mówił nam, że przeżyliście przez nich bardzo ciężkie chwile, czy to prawda?

Starzec wyszedł z zagrody. Ręką dał znak, aby goście poszli za nim. Kilkadziesiąt kroków za fanzą ujrzeli niezbyt wysoki płotek upleciony z gałęzi. Okalał on siedem mogił usypanych w jednym rzędzie. Groby były bardzo starannie utrzymane, pokryte kwieciem.

– To moja szlachetna małżonka i dzieci – powiedział starzec, oddając głęboki pokłon każdej mogile. – Chunchuzi odebrali mi ich wraz z całym dobytkiem.

– Słuchaj, poczciwy człowieku, jeśli kiedykolwiek spotkamy chunchuzów, będziemy o tym pamiętać – powiedział bosman, groźnie marszcząc brwi. – A o ten karabin, przyobiecany twemu chłopakowi, nie kłopocz się więcej! Dostanie go jak amen w pacierzu!

Starzec pokłonił się bosmanowi.

– Czcigodny panie, taka broń drogo kosztuje. Mój dobry syn odłożył już trochę pieniędzy, mówił mi, że wam je odda!

Wsunął się za ogrodzenie. Spod darniny na środkowej mogile wydobył blaszaną puszkę do herbaty, po czym wręczył ją bosmanowi. Marynarz zakłopotany zajrzał do jej wnętrza. Trochę wzruszony spoglądał na garść srebrnych monet. W końcu zanurzył dłoń w kieszeni, wyjął złotą pięciorublówkę, wrzucił ją do „skarbonki” i zamknął wieko.

– Schowaj to na czarną godzinę – mruknął, wciskając puszkę do rąk Chińczyka. – Chodźmy do fanzy, zaraz damy ci ten karabin.

Starzec jeszcze raz pokłonił się marynarzowi do kolan, ten zaś, nie chcąc być mniej uprzejmy, uczynił to samo, naraz jednak stuknęli się głowami jak dwa kozły. Zasmucony Tomek zaraz poweselał. Ujął przyjaciół pod ręce i ochoczo poprowadził ich ku fanzie.

Radość obydwu Chińczyków nie miała granic. Smuga bowiem wręczył im nowy karabin, a bosman dodał do niego własną lunetkę do zakładania na lufę. Tomek dołożył paczkę nabojów. Udadżalaka zaś ofiarował im swój kukri[70], czyli krótki zakrzywiony nóż o szerokim ostrzu.

[70] Nożów kukri używają plemiona Gurkhów, zamieszkujące Nepal i zachodni Bengal, z których właśnie wywodził się Udadżalaka.

Po śniadaniu łowcy razem z gospodarzami udali się na poszukiwanie tropów pantery śnieżnej.


Śnieżna pantera (1) Schneeleopard (1)

Księżyc wyjrzał zza gór. Karawana posuwała się teraz wzdłuż linii rzadkiego lasu. Z szeroko rozwartej gardzieli doliny płynął orzeźwiający chłód. Konie widocznie poczuły bliskość ludzkiej sadyby, gdyż same przyspieszały tempo.

– Już niedaleko, nasza fanza znajduje się tuż za lasem! – zawołał Fu Czau ku Smudze jadącemu wierzchem.

– Jeśli tak, to podskoczymy prędzej i zbudzimy twego ojca – odparł łowca.

Popędzili wierzchowce; wkrótce wóz pozostał daleko za nimi. Nim minął kwadrans, wjeżdżali w dolinę. Nieopodal zaszczekał pies, zaraz wszakże umilkł i znów zapanowała cisza. Rzadki las urywał się na skraju poletka. W świetle księżyca łowcy ujrzeli charakterystyczną, ulepioną z gliny chińską fanzę z kamiennym kominem zbudowanym na tyłach domostwa. Dwie ściany szczytowe oraz tylna były całkowicie pozbawione otworów, natomiast niemal całą frontową zajmowały dwa wielkie okna, podzielone listwami na małe kwadraty, starannie oklejone papierem. Pomiędzy oknami widniały szeroko otwarte drzwi. Fanzę pokrywał dwuspadowy dach z płatów kory.

Łowcy zatrzymali wierzchowce przed domem. Na kilkakrotne wołanie nikt nie odpowiedział, jakby fanza była zupełnie niezamieszkana. Zeskoczyli z koni i zbliżyli się do stojących otworem drzwi. Tomek ostrożnie przekroczył próg domu. Przy blasku drgającego płomyka zapałki rozejrzał się wokoło.

Tuż z lewej strony drzwi stał niski, kamienny piec, ogrzewający kany[69], czyli prawie dwumetrowej szerokości ławy do spania, zbudowane również z kamienia, które ciągnęły się wzdłuż połowy frontowej oraz jednej szczytowej ściany. Na kanie leżała słomiana mata i odrzucona w nieładzie watowana kołdra upstrzona łatami.

[69] Kany buduje się z cegły lub kamienia i ogrzewa się je za pomocą umieszczonych wewnątrz kanałów, łączących piec z kominem.

Tomek dotknął ręką kany; była ciepła. W głębi fanzy zwisała z belek podtrzymujących dach, który jednocześnie stanowił sufit, część przepierzenia, dawniej zapewne dzielącego dom na połowy. Tomek zapalił nową zapałkę. Postąpił kilka kroków. Na czysto wymytym stole z heblowanych desek stał świecznik z ogarkiem świecy. Tomek przytknął do niej zapałkę. Teraz ujrzał pod szczytową ścianą, naprzeciwko kany, mały domowy ołtarzyk, przypominający wyglądem kapliczkę, ozdobiony błyszczącymi papierkami oraz polnymi kwiatami. Oprócz stołu oraz trzech koślawych stołków w fanzie znajdowała się jeszcze stara chińska skrzynia. Stała z odrzuconym do góry wiekiem, jakby ktoś w pośpiechu porwał jej zawartość.

Młodzieniec nie gasząc świecy, wyszedł z fanzy.

– Nikogo tam nie ma – poinformował przyjaciół. – Ojciec Fu Czau chyba uciekł, słysząc tętent koni. Przypuszczał zapewne, że jesteśmy chunchuzami.

– A może ktoś naprawdę napadł go przed naszym przybyciem? – zaniepokoił się bosman.

– Przedtem pies szczekał, a teraz go nie ma – wtrącił Udadżalaka. – Obudził gospodarza, a potem uciekł razem z nim.

– Nic dziwnego, po nieszczęściu, jakie tych ludzi spotkało, żyją teraz jak zające pod miedzą – zauważył Smuga. – Nasze wołania na nic się nie zdadzą, lepiej poczekamy na Fu Czau.

Zdrożone konie stały spokojnie, łowcy tymczasem przysiedli na ławie stojącej przed fanzą. Opodal budynku mieszkalnego stała drewniana szopa. Za nią widniał warzywny ogródek okolony niskim, ażurowym płotkiem. Łowcy cierpliwie czekali, aż wóz zajechał przed fanzę. Fu Czau zeskoczył na ziemię.

– Drzwi zastaliśmy otwarte, a dom opustoszały! – zawołał Tomek.

Fu Czau wbiegł do fanzy. Przy ostatnich błyskach świecy bystrym wzrokiem obrzucił jej wnętrze, po czym wyszedł przed dom i wysokim głosem krzyknął coś po chińsku w ciemność nocy.

Wokół panowała cisza przerywana jedynie parskaniem koni. Fu Czau ponowił wołanie. Z krzaków wynurzył się lekko przygarbiony mężczyzna. Z wycelowaną prosto przed siebie lufą starej flinty wolno podszedł do Fu Czau. Młodzieniec skrzyżował ręce na piersiach; nisko pokłonił się starcowi. Ten zaś dłonią najpierw dotknął ramienia syna, jak gdyby chciał się upewnić, że wzrok go nie myli, a następnie pochyleniem głowy powitał nieznanych przybyszów.

Fu Czau po chińsku wytłumaczył ojcu, kim są jego towarzysze. Starzec kiwnął głową, podreptał ku zaroślom. Powrócił ze sporym zawiniątkiem na plecach i z kudłatym psiskiem u nogi. Ruchem dłoni zaprosił gości do fanzy.

Łowcy rozkulbaczyli wierzchowce. Razem z dwoma wyprzęgniętymi z wozu luzakami przywiązali je do poprzecznej żerdki obok szopy. Następnie całą uprząż oraz wszystkie juki wnieśli do fanzy. Udadżalaka zapalił dwie świecowe latarnie, podczas gdy Smuga i bosman zaczęli wydobywać z juków zapasy żywności.

Stary Chińczyk przykucnął przy piecu. Otworzył drzwiczki i rozdmuchał żar tlący się w popiele. Fu Czau przyniósł naręcze drobno porąbanego drewna. Wkrótce ogień trzaskał w piecu; starzec zbliżył się do stołu, na którym uprzednio położył zawiniątko. Łowcy ujrzeli skarb ukrywany przed chunchuzami. Stanowiły go: niebieska bluza i spodnie, wytarty barani kożuszek, kilka wiewiórczych skórek, jedna lisia oraz dobrze już podniszczony blaszany czajnik. W ten ostatni starzec nalał wody z wiadra. Postawił go na piecu. Resztę rzeczy schował do skrzyni pod ścianą.

Tomek dyskretnie rozglądał się po fanzie. Górne części ścian oraz belki podtrzymujące dach, dawno nieczyszczone, znacznie już pociemniały. Poza tym w izbie panowała czystość, aczkolwiek z każdego kąta wyzierała skrajna nędza gospodarzy. Starzec wydobył ze skrytki pod podłogą garnek z odrobiną gotowanego ryżu, lecz bosman natychmiast zaprosił go na posiłek przyrządzony z przywiezionych zapasów.

Obydwaj Chińczycy przysiedli na brzegu kany, olśnieni bogactwem rozpakowanych juków.

Bosman przygotował niemal prawdziwą ucztę. Otworzył puszki konserw mięsnych i rybnych, podał solone masło, ser, suchary, konserwowaną fasolę w sosie pomidorowym, suszone owoce i butelkę rosyjskiej wódki. Wszyscy, porządnie zgłodniali, ochoczo zasiedli do stołu.

Na zakończenie posiłku Smuga podarował gospodarzowi woreczek tytoniu. Stary Chińczyk natychmiast przytroczył go sobie do paska spodni. Pykając z fajeczki, zafrasowany, potrząsał głową. Niepewnie zerkał na uchylone drzwi. Widoczne było, że jakaś myśl nie daje mu spokoju. Łowcy niebawem zauważyli dziwne zachowanie starca, toteż Smuga zapytał, czy przypadkiem nie jest mu zimno. Chińczyk zaprzeczył ruchem głowy.

– Wóz, dużo koni, broń dobra, worki pełne drogich rzeczy, to niedobrze. Jeśli chunchuzi dowiedzą się, że mamy tak bogatych gości, na pewno tu przyjdą! – wyjaśnił w żargonie rosyjsko-chińskim.

Smuga zmierzył starca przenikliwym wzrokiem. Czyżby ci dwaj Chińczycy byli w zmowie z chunchuzami? Pawłow nieraz mówił, że bandyci posiadają wywiadowców wśród licznych mieszkańców, którzy informują ich, kiedy i na kogo warto dokonać napadu. Dlaczego ten starzec i chłopak pozostali na zgliszczach osady w tak bliskim sąsiedztwie dzikiej bandy? Może historia o wymordowaniu rodziny była zwykłą bajeczką, a irbis jedynie przynętą w celu zwabienia w pułapkę?

– Czy liczna to banda? – zagadnął, obserwując uważnie tajemniczych gospodarzy.

– Wypatrzyłem ich, gdy przeprawiali się na drugi brzeg. Kilkunastu ludzi, może nawet dwudziestu – odparł starzec. – Potem mówiono, że napadli budujących kolej…

– Bagatelka! To wypadałoby najwyżej po pięciu na każdego z nas – niedbale wtrącił bosman.

Smuga również nie wyglądał na zakłopotanego możliwością spotkania z bandytami. Tomek dostrzegł zagadkowy uśmiech na jego ustach, pomyślał więc, że tym razem złe wiadomości musiały mu być bardzo na rękę.

– Ano zobaczymy, jak to będzie! – rzekł Smuga. – Teraz kładźmy się spać, bo nocy zostało nam już niewiele!

– Kto pierwszy stanie na straży? – zapytał Tomek.

– Nie warto dzisiaj czuwać! Tylko patrzeć świtu – głośno odparł Smuga.

Udadżalaka rozścielał właśnie koce na kanach. Bosman ziewnął potężnie; zaczął się rozbierać.

– Skoro nie trzymamy wachty, to kimajmy jak susły – mruknął. – Wprawdzie niejeden już, co zaniedbał obowiązku, ze zdziwieniem budził się w królestwie świętego Piotra, ale pan żeś tu dowódcą!

– Święta racja, bosmanie, wobec tego nie mrucz i kładź się spać – szepnął Smuga. – Dzisiaj już nikt by nie zdążył powiadomić chunchuzów…

– Być może, ale zawsze lepiej nikomu zbytnio nie dowierzać!

– Zawsze wierzę tylko sobie – odparował Smuga.

– To mów pan tak od razu! – burknął uspokojony marynarz i domyślnie zmrużył oko.

Upewniwszy się w ten sposób, że Smuga nie zaniedba ostrożności, bosman, zwyczajem Chińczyków, nago legł na kanach zwrócony głową do środka fanzy, a nogami do ściany. Naciągnął koc na głowę. Prawie zaraz zaczął chrapać. Tomek oraz Udadżalaka poszli w jego ślady. Smuga również ułożył się na posłaniu, twarzą zwrócony ku drzwiom. Udając sen, spod przymrużonych powiek obserwował Chińczyków.

Przez jakiś czas Fu Czau szeptem rozmawiał z ojcem. Ten potrząsał głową, co chwila zerkał na śpiących gości. W końcu Fu Czau zdjął z kołka na ścianie starą, powiązaną drutem strzelbę, nabił ją starannie i usiadł na progu w otwartych drzwiach fanzy. Ojciec zdmuchnął świece w latarniach, przykucnął za plecami syna.

Smuga odwrócił się na drugi bok.

Kwik koni przerwał łowcom zasłużony odpoczynek. Jak na komendę zerwali się z posłań. Jednym spojrzeniem upewnili się, czy nikt nie ruszał ich broni. Karabiny stały rzędem oparte o ścianę. Wylegli przed fanzę. Fu Czau właśnie pętał konie i puszczał je na łąkę. Jego ojciec, w słomianym stożkowym kapeluszu na głowie, wyganiał z ogródka warzywnego dwa warchlaki.

Łowcy przystanęli przed zagrodą. Starzec powitał ich pokłonem, a następnie rzekł:

– Syn mówił mi, że czcigodni goście zamierzają schwytać irbisa. Pewno na wyżynach zapowiada się ostra zima, bo jedna pantera zawędrowała już aż tutaj. Niedawno porwała mi najlepszą świnię.

– Czy wiesz może, gdzie urządziła sobie legowisko?– zapytał Smuga.

– Wytropiłem ją kilka dni temu – odparł Chińczyk. – To przebiegła sztuka! Zazwyczaj czatuje nad strumieniem przy wodopoju.

– Wobec tego prosimy cię, dostojny panie, abyś jeszcze dzisiaj wskazał nam to miejsce – wtrącił Tomek.

– Czy naprawdę obiecaliście za to mojemu synowi karabin? – niedowierzająco spytał Chińczyk.

Smuga jakby nie dosłyszał pytania i znów zagadnął:

– Podobno chunchuzi odwiedzają was dość często? Twój syn mówił nam, że przeżyliście przez nich bardzo ciężkie chwile, czy to prawda?

Starzec wyszedł z zagrody. Ręką dał znak, aby goście poszli za nim. Kilkadziesiąt kroków za fanzą ujrzeli niezbyt wysoki płotek upleciony z gałęzi. Okalał on siedem mogił usypanych w jednym rzędzie. Groby były bardzo starannie utrzymane, pokryte kwieciem.

– To moja szlachetna małżonka i dzieci – powiedział starzec, oddając głęboki pokłon każdej mogile. – Chunchuzi odebrali mi ich wraz z całym dobytkiem.

– Słuchaj, poczciwy człowieku, jeśli kiedykolwiek spotkamy chunchuzów, będziemy o tym pamiętać – powiedział bosman, groźnie marszcząc brwi. – A o ten karabin, przyobiecany twemu chłopakowi, nie kłopocz się więcej! Dostanie go jak amen w pacierzu!

Starzec pokłonił się bosmanowi.

– Czcigodny panie, taka broń drogo kosztuje. Mój dobry syn odłożył już trochę pieniędzy, mówił mi, że wam je odda!

Wsunął się za ogrodzenie. Spod darniny na środkowej mogile wydobył blaszaną puszkę do herbaty, po czym wręczył ją bosmanowi. Marynarz zakłopotany zajrzał do jej wnętrza. Trochę wzruszony spoglądał na garść srebrnych monet. W końcu zanurzył dłoń w kieszeni, wyjął złotą pięciorublówkę, wrzucił ją do „skarbonki” i zamknął wieko.

– Schowaj to na czarną godzinę – mruknął, wciskając puszkę do rąk Chińczyka. – Chodźmy do fanzy, zaraz damy ci ten karabin.

Starzec jeszcze raz pokłonił się marynarzowi do kolan, ten zaś, nie chcąc być mniej uprzejmy, uczynił to samo, naraz jednak stuknęli się głowami jak dwa kozły. Zasmucony Tomek zaraz poweselał. Ujął przyjaciół pod ręce i ochoczo poprowadził ich ku fanzie.

Radość obydwu Chińczyków nie miała granic. Smuga bowiem wręczył im nowy karabin, a bosman dodał do niego własną lunetkę do zakładania na lufę. Tomek dołożył paczkę nabojów. Udadżalaka zaś ofiarował im swój kukri[70], czyli krótki zakrzywiony nóż o szerokim ostrzu.

[70] Nożów kukri używają plemiona Gurkhów, zamieszkujące Nepal i zachodni Bengal, z których właśnie wywodził się Udadżalaka.

Po śniadaniu łowcy razem z gospodarzami udali się na poszukiwanie tropów pantery śnieżnej.