×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tomek na wojennej ścieżce - Alfred Szklarski, Biały i czerwony brat

Biały i czerwony brat

Tomek krzyknął z bólu, lecz ani na chwilę nie stracił przytomności. Gdy staczali się z grani, silnie przywarł do przeciwnika. Dzięki przypadkowi w momencie upadku na głaz Indianin znalazł się pod nim. Tym samym uchronił go przed bezpośrednim uderzeniem o skałę. Tomek poczuł tylko ogromny ból w rękach, którymi obejmował napastnika. Po dłuższej chwili z największym wysiłkiem uwolnił krwawiące dłonie. Skóra na nich była popękana i starta. Syknął z bólu, próbując rozprostować palce. Na szczęście były to tylko powierzchowne obrażenia, o których prawie natychmiast zapomniał, gdy spojrzał na leżącego w bezruchu czerwonoskórego.

Zaniepokojony pochylił się nad nieprzytomnym Nawahem. Wąska strużka krwi sączyła się spod leżącej na głazie głowy. Tomek uniósł ją ostrożnie. Indianin miał skórę na tyle głowy rozciętą, lecz splecione w warkocze włosy musiały złagodzić siłę uderzenia, gdyż czaszka zdawała się być nienaruszona. Z kolei Tomek uważnie obejrzał posiniaczone ciało czerwonoskórego. Nie znalazł poważniejszych obrażeń. Jedynie kostka nad stopą prawej nogi zaczęła zatracać swój kształt, ginąc w powiększającej się opuchliźnie.

Tomek szybko ściągnął z siebie resztki koszuli i podarł ją na pasy. Jednym z nich mocno obwiązał krwawiącą głowę nieprzytomnego, a następnie zaczął bandażować puchnącą stopę. Indianin jęknął głucho.

– Widzisz, do czego doprowadziłeś? – mruknął Tomek. – Co za licho podkusiło cię do nastawania na moje życie?

Indianin leżał w dalszym ciągu nieruchomo, toteż Tomek gorączkowo zaczął się zastanawiać, w jaki sposób mógłby pomóc rannemu przeciwnikowi. Od szczytu oddzielała ich dziesięciometrowa stroma ściana, aby zaś zejść w dół, trzeba było pokonać ostro ścięty, usiany kamieniami stok.

Nie namyślając się długo, powziął decyzję. Przerzucił sobie Indianina przez prawe ramię, po czym ostrożnie zszedł z głazu na górski stok.

Zejście nie było łatwe. Tomek z trudem znajdował pewniejsze oparcie dla stóp. To zsuwał się razem z lawiną drobnych kamieni, to znów przyklękał, aż w końcu opanowało go wielkie znużenie. Kilkakrotnie musiał przysiadać, aby nabrać tchu. Indianin, spoczywający bezwładnie na jego barkach, ciążył mu coraz bardziej. Tomek jednak nie myślał o sobie. Nie zważał na własne zmęczenie i skaleczenia. Zaciskał zęby i całą uwagę skupiał wciąż na nieprzytomnym przeciwniku. Dzięki olbrzymiemu wysiłkowi, na jaki potrafił się zdobywać w chwilach nagłej potrzeby, po niesłychanie uciążliwym schodzeniu Tomek znalazł się w końcu u podnóża góry.

Złożył Indianina na ziemi. Wyszukał duży, o jajowatym kształcie kaktus. Nożem usunął kolce, odciął go od grubej łodygi i przyniósł do leżącego na ziemi Nawaha. Rozkrojenie kaktusa było dziełem jednej chwili. Teraz wydobywał soczysty miąższ i wyciskał z niego wodę na twarz zemdlonego.

Minęła dłuższa chwila, zanim przez twarz Nawaha przebiegł skurcz wywołany bólem. Otworzył oczy, lecz gdy ujrzał nachylonego nad sobą Tomka, szybko opuścił powieki. Zdawało się, że znów popadł w omdlenie, niebawem jednak spojrzał przytomniej, wreszcie już całkiem świadomie wbił wzrok w twarz białego chłopca.

– No, nareszcie odzyskałeś przytomność – odezwał się Tomek, siląc się na uśmiech.

– Zwyciężyłeś mnie, nie oszczędzaj, dobij! – szepnął Nawah.

– Chyba zły duch cię opętał – rozgniewał się Tomek. – Najpierw zupełnie bez powodu nastajesz na moje życie, a teraz chciałbyś uczynić ze mnie tchórzliwego mordercę!

– Szeryf Allan kazał ci iść moim tropem…

– Cóż za głupstwo! – wykrzyknął Tomek. – Nikt mi nie polecił cię śledzić i wcale cię nie zwyciężyłem. Chciałem się po prostu przyjrzeć okolicy po stronie meksykańskiej i dlatego wyprawiłem się na ten samotny szczyt. Przypadkiem natknąłem się na ciebie. Nie wiem, z jakiego powodu na mnie napadłeś, ale pewne jest, że czubiliśmy się jak dwa zacietrzewione koguty. Stoczyliśmy się z krawędzi, a ty uderzyłeś głową o głaz. Tak oto wygląda to moje „zwycięstwo”.

– Mieszkasz jednak u szeryfa Allana – powtórzył z goryczą Nawah, szukając oczu Tomka.

– Jeżeli już wiesz, że mieszkam u pana Allana, to powinieneś wiedzieć również, iż przebywam u niego zaledwie od kilku dni. Przyjechałem z dalekiego zamorskiego kraju po tę młodą squaw[7], z którą mam pojechać do Anglii.

[7] Squaw – po indiańsku kobieta.

– Ugh! Więc ty naprawdę nie należysz do ludzi szeryfa? – Nie mam z nimi nic wspólnego – zapewnił Tomek. – Ale wróćmy do ciebie. W jaki sposób mógłbym ci pomóc? Na nieszczęście mocno się potłukłeś przy upadku.

– Więc mój biały brat nie jest jankesem[8]? – jeszcze zapytał czerwonoskóry.

[8] Jankes (z ang. Yankee) – nazwa nadawana w Stanach Zjednoczonych początkowo mieszkańcom Nowej Anglii (sześciu północno-wschodnich stanów), później, w okresie wojny secesyjnej (1861–1865), południowcy nazywali tak swoich przeciwników z północnych stanów; w Europie natomiast od I wojny światowej nazywano tak wszystkich białych Amerykanów.

– Jestem Polakiem, moja ojczyzna znajduje się daleko za wielką wodą – wyjaśnił Tomek, zadowolony, iż Nawah nazwał go białym bratem.

– Ugh! Naprawdę zły duch przysłonił mój wzrok, abym nie dojrzał prawdy. Muszę szybko naprawić błąd, może jeszcze nie jest za późno… – mówił Nawah gorączkowo, usiłując jednocześnie wstać.

Zachwiał się jednak. Upadłby, gdyby Tomek nie podtrzymał go w ostatniej chwili.

– Co ty wyprawiasz? Masz zwichniętą nogę – oburzył się biały chłopiec.

– Pomóż mi wejść na górę, nie mam chwili do stracenia – odparł Indianin, opierając się na ramieniu towarzysza.

– Tędy nie uda nam się wspiąć na szczyt – zaoponował Tomek. – Najlepiej obejdźmy górę dookoła, aż do ścieżki.

– Jeśli mój biały brat chce mnie przekonać, że nasze spotkanie było zupełnie przypadkowe, to… pomoże mi wejść jak najszybciej na szczyt góry – niecierpliwie odparł Nawah.

– Ha, nie ma rady, próbujmy! – westchnął Tomek, niespokojnie spoglądając na stromy stok.

Zaczęli powoli wspinać się po stoku. Twarz młodego Nawaha pobladła z olbrzymiego wysiłku. Był mokry od potu. Co chwila osuwał się na ziemię, mimo że Tomek ze wszystkich sił podtrzymywał go pod ramię. Indianin wlókł za sobą zwichniętą nogę, nie zważał na ból, nie godził się na odpoczynki, uparcie dążył ku szczytowi.

Tomek był już niemal zupełnie wyczerpany; nogi odmawiały mu posłuszeństwa, z trudem chwytał ustami powietrze, a tymczasem znajdowali się zaledwie w połowie drogi. Indianin jednak musiał tu znać doskonale każdą piędź ziemi, gdyż zamiast piąć się pionowo pod górę, podążał ukosem i odnajdywał niewidoczne dla Tomka, łagodniej opadające skłony. Platforma skalna, na którą spadli z głównej grani, znajdowała się teraz kilkadziesiąt metrów na prawo od nich.

Indianin okazywał coraz większy niepokój. W pewnej chwili przysiadł na stoku. Prawą dłonią osłonił oczy przed słonecznym blaskiem; długo wpatrywał się w falisty step.

– Ugh! Jest, jest tam, na wschodzie! – zawołał naraz, wskazując ręką kierunek.

Tomek wytężył wzrok. W oddali na małym wzniesieniu ujrzał jeźdźca spoglądającego na samotną górę.

Młody Indianin machał rękoma, wołał coś głośno w nieznanym języku, lecz tajemniczy jeździec stał w bezruchu jak kamienny posąg. Zbyt wielka odległość oddzielała go od chłopców, aby mógł usłyszeć nawoływania. Na szarozielonym, stromym stoku byli dla niego niewidoczni. Tomek zrozumiał, że gdyby Nawah znajdował się teraz na samym wierzchołku góry, na olbrzymim głazie, jeździec musiałby zauważyć jego sylwetkę na tle jasnego nieba.

– On nie może nas spostrzec ani usłyszeć! – zawołał Tomek do swego towarzysza.

– Wystrzel w górę z rewolweru! Na pewno usłyszy strzał! – krzyknął Nawah. – Prędzej, prędzej! Patrz, on odjeżdża!

Była to prawda. Jeździec ruszył już z pagórka; jego wierzchowiec biegł coraz szybciej wprost ku granicy Stanów Zjednoczonych.

– Strzelaj! – krzyknął Nawah, chwytając Tomka za ramię.

Tomek chciał dobyć broni, lecz jego dłoń zamiast na rękojeść trafiła w pustą kaburę.

– Zgubiłem rewolwer, musiał mi wypaść w czasie naszej bijatyki! – zawołał.

– Szukaj prędko, inaczej hańba mi! – przynaglał Indianin zrozpaczonym głosem.

Tomek, jakby nagle przybyło mu sił, rzucił się w kierunku głazu, gdzie spodziewał się znaleźć zgubiony rewolwer. Potykał się, lazł na czworakach, aż w końcu dotarł do stóp wielkiego bloku skalnego. Wyciągnął ręce, by uchwycić się krawędzi, lecz chociaż wspiął się na palce, nie mógł jej dosięgnąć. Był zbyt zmęczony, aby ryzykować karkołomną wspinaczkę. Postanowił odszukać przejście, którym zsunął się przedtem z kamienia, niosąc nieprzytomnego Indianina. Niebawem odnalazł je i za chwilę był już na głazie.

Po krótkich poszukiwaniach ujrzał czarny rewolwer na piargu. Z okrzykiem triumfu porwał z ziemi broń. Na nieszczęście lufa zapchana była ziemią. Nim zdołał przeczyścić ją wyciorem, jeździec, pędzący teraz po stepie jak wicher, znajdował się na linii samotnej góry. Tomek uniósł rewolwer i raz za razem naciskał spust. Niestety, tajemniczy jeździec nie mógł już usłyszeć strzałów. W tej bowiem właśnie chwili znikał za wysoką górą, która stłumiła odgłos palby.

Tomek zorientował się w sytuacji. Nie tracił czasu na powtórne naładowanie broni; schował rewolwer i podążył z pomocą Indianinowi, który zaczął się wspinać.

Wytrzymałość młodego Nawaha oraz upór, z jakim dążył ku szczytowi, wzbudziły w białym chłopcu wielkie uznanie.

Tomkowi nie zbywało na rozsądku i sprycie. Nie miał wątpliwości, że Indianin przybył na samotną górę, aby się spotkać z nieznanym jeźdźcem. Musiało to być nadzwyczaj ważne spotkanie, skoro Nawah rozpoczął walkę na śmierć i życie, przypuszczając, iż Tomek śledził go na polecenie szeryfa Allana.

Minęło sporo czasu, zanim obaj chłopcy znaleźli się z powrotem na szczycie. Indianin był całkowicie wyczerpany. Rana na głowie i zwichnięta noga musiały mu mocno dolegać, chociaż dotychczas zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Widocznie przez cały czas myślał o tajemniczym jeźdźcu, zaledwie bowiem osiągnęli szczyt góry, natychmiast skierował się ku północnej krawędzi, skąd roztaczał się widok na step leżący po stronie amerykańskiej.

Obaj chłopcy natężali wzrok, wypatrując jeźdźca. Nigdzie go jednak nie było widać. Indianin zasępił się jeszcze bardziej. W końcu przerwał milczenie:

– Czy mój brat mógłby odszukać strzelbę?

– Zaraz to zrobię. Na pewno jest przy głazie. Niech mój czerwony brat poczeka tu na mnie – odparł Tomek.

Z łatwością znalazł strzelbę. Była to stara, dobrze już zużyta broń. Tomek obejrzał ją starannie – wiedział, że niepozorne nieraz na pierwszy rzut oka strzelby traperów i czerwonoskórych odznaczały się niezwykłymi zaletami. Na długiej lufie widniały nacięcia: zwyczajem Dzikiego Zachodu mogły oznaczać liczbę zabitych wrogów. Tomek zliczył karby. Było ich trzynaście obok siebie, a w pewnym oddaleniu znajdowały się dalsze cztery.

Indianin był jeszcze zbyt młody, aby wszystkie nacięcia na lufie strzelby upamiętniały jego zwycięstwa. Zapewne więc odziedziczył broń po jakimś znamienitym wojowniku. Sam fakt posiadania takiej broni stanowił dowód, iż młody Nawah musiał być wśród swoich nie byle jaką osobistością.

Tak rozumując, Tomek postanowił przyjrzeć mu się uważnie. Szedł ostrożnie, chowając się za głazami. W ten sposób niepostrzeżenie przybliżył się do Nawaha. Indianin siedział na ziemi i oparłszy łokcie na kolanach, ukrył twarz w dłoniach.

Tomek zdumiał się: czyżby czerwonoskóry płakał? Było to mało prawdopodobne, ponieważ łzy nie licowały z jego poprzednim mężnym zachowaniem. A jednak Tomek nie mylił się: spomiędzy kurczowo przyciśniętych do twarzy palców spływały łzy. Nawah naprawdę płakał. Czy były to łzy bólu, czy też wyraz rozpaczy i zawodu? Tomek nie mógł odgadnąć, zrozumiał wszakże, iż podpatrywanie człowieka w chwili jego słabości nie jest szlachetne. Jak najostrożniej wycofał się i dopiero po jakimś czasie jawnie już powrócił do towarzysza.

Indianin w dalszym ciągu siedział na ziemi. Poprawiał włosy rozczochrane podczas walki. Obok niego leżał strzęp koszuli, którym Tomek zabandażował mu ranę. Na twarzy Indianina nie było widać jakiegokolwiek podniecenia. Doskonale panował nad sobą. Na widok Tomka odezwał się:

– Mój biały brat znalazł strzelbę. To dobrze. Czas już na mnie, muszę się spieszyć.

Tomek położył strzelbę obok czerwonoskórego, po czym powiedział:

– Mój czerwony brat źle zrobił, zdejmując opatrunek z głowy. Rana krwawi jeszcze.

Nawah spojrzał na niego. Długo wpatrywał się w oczy białego chłopca. Widocznie nie dopatrzył się w nich podstępu czy zdrady, gdyż uśmiechnął się smutno i odparł:

– Biali ludzie najbardziej lubią czerwonoskórych, gdy oglądają ich kości bielące się w słońcu na stepie. Każdy Indianin jest dla nich parszywym psem, upierającym się mieszkać na ziemi, którą oni chcą mieć dla siebie. Nawahowie, Apacze i Siuksowie potrafią jednak skoczyć wrogowi do gardła. Jestem Nawahem. Gdyby jakikolwiek biały lub czerwonoskóry policjant na usługach białych spotkał mnie na stepie rannego, byłbym narażony na doprowadzenie do szeryfa jako podejrzany o napad. Powiedziałem to, ponieważ mój brat przyjechał tu zza wielkiej wody po małą białą squaw i niebawem odjedzie z nią do swojej ojczyzny.

– Słyszałem już nieraz o podłym postępowaniu białych ludzi wobec Indian, lecz nie spodziewałem się, że znaleźli się wśród was zdrajcy, którzy pozostają na usługach najeźdźców. Bo przecież amerykańska ziemia do was należy, to wasza ojczyzna.

– Mój biały brat jest tak młody jak ja, lecz Manitu[9] obdarzył go wielkim rozsądkiem. Mój biały brat powinien zasiadać już w radzie starszych swego szczepu. Gdyby inni biali mówili i postępowali jak ty, to indiański topór wojenny nigdy by nie był przeciwko nim wykopany. Niestety, nawet nie wszyscy Indianie rozumieją konieczność wspólnej obrony. Znaleźli się zdrajcy. To naprawdę parszywe czerwone psy!

[9] Manitu – Wielki Duch, indiański odpowiednik chrześcijańskiego Boga.

– Rozumiem twoją nienawiść, ponieważ mój kraj także jest w niewoli. I u nas również znajdują się zdrajcy. Teraz jednak musimy pomyśleć o twoich ranach. Trzeba podłożyć skrawek koszuli pod opaskę, za którą masz zatknięte pióra. Czekaj, pomogę ci! No, tak jest dobrze. Stopę natomiast naciągniemy i owiniemy.

Tomek z wielką zręcznością naciągnął zwichniętą stopę, po czym usztywnił ją bandażem z koszuli. Indianin mimo bólu zamyślił się nad czymś, lecz dopiero po dłuższej chwili wyraził swą obawę:

– Mój biały brat mieszka u szeryfa Allana, gdy wróci podrapany i w podartym ubraniu, szeryf na pewno zapyta go, co się stało. Co mój brat odpowie?

– Przede wszystkim postaram się o to, aby pan Allan nie ujrzał mnie w takim stanie. Wywabię z domu mego druha, bosmana Nowickiego, i poproszę, aby mi przyniósł świeżą koszulę.

– Czy mój brat ma na myśli tego olbrzymiego białego mężczyznę, który również mieszka u szeryfa? – zapytał Nawah.

– Więc ty widziałeś bosmana Nowickiego? Jak to się stało? – odparł Tomek pytaniem, zaczynając podejrzewać, iż Nawah śledził wszystkie osoby mieszkające na ranczu Allana.

– Pracuję jako kowboj u szeryfa – padła krótka odpowiedź.

– Och, więc to tak! – roześmiał się Tomek. – Wobec tego możemy razem wrócić do domu.

– Nie, ja przebywam ze stadem na pobliskim pastwisku. Gdyby szeryf ujrzał nas razem, z łatwością by się domyślił prawdy. A jak mój biały brat wytłumaczy przed przyjacielem swój niezwykły wygląd?

– Nie kłopocz się o to. Powiem mu, że koń zrzucił mnie na wielki kaktus. Bosman Nowicki jest wspaniałym towarzyszem. Nigdy nie zadaje więcej pytań, niż to jest konieczne.

– A mała biała squaw? – indagował Indianin.

– Jeżeli masz na myśli Sally, to możesz być całkowicie spokojny. Uwierzy we wszystko, co powiem, a jej matka jest uosobieniem dobroci i bardzo mnie lubi. Obydwie mieszkają w dalekim kraju nazywanym Australią. Farma ich znajduje się na stepie, na skraju ogromnego lasu. Otóż mała squaw zgubiła się pewnego dnia w tym lesie. Ściągnięci z okolicy farmerzy nie mogli jej odszukać. Miałem szczęście. Znalazłem ją przypadkiem; zwichnęła nogę, tak jak ty obecnie, i nie mogła sama wrócić do domu. Pani Allan i Sally uczynią wszystko, o co je poproszę. Nie kłopocz się.

– Dlaczego mój biały brat jeździ do różnych dalekich krajów?

– Wraz z ojcem i jego dwoma przyjaciółmi łowimy dzikie zwierzęta, a następnie sprzedajemy je w Europie. Zwierzęta te można potem oglądać w specjalnie przystosowanych do tego celu ogrodach.

– Ugh! Czerwony Orzeł słyszał o takich ludziach, którzy chwytają dzikie zwierzęta.

– Widzę, że mój brat ma piękne imię – zauważył Tomek. – Czy mogę nazywać mego brata Czerwonym Orłem?

– Wszyscy mnie tak nazywają – odparł Nawah. – Chodźmy do naszych koni.

– Czerwony Orzeł nie powinien forsować zwichniętej nogi. Wezmę mego brata na plecy. Bierz strzelbę i siadaj – zaproponował Tomek.

Po krótkim wahaniu Tomek wziął Indianina „na barana”. Ruszyli ścieżką w dół stoku. Tomek był bardzo silny, lecz zmęczony wydarzeniami tego ranka wielokrotnie przystawał, aby chwilę odpocząć, zanim dotarli do koni. Mustang natychmiast zwietrzył ludzi – parskał i bił kopytami o ziemię. Nawah gwizdnął. Mustang zarżał i uspokoił się.

Indianin zszedł z pleców Tomka tuż przy koniu. Odwiązał koniec arkanu od gałęzi krzewu, a następnie, nie wypuszczając strzelby z ręki, uczepił się długiej grzywy mustanga. Zgrabnym skokiem znalazł się na jego grzbiecie.

– Niech mój brat usiądzie za mną – zaproponował.

– Nie warto, kilkadziesiąt kroków stąd zostawiłem mojego wierzchowca – odpowiedział Tomek.

Wkrótce odszukał i dosiadł swego konia. Szybko zjechali na szeroki step. W milczeniu ruszyli galopem. Dopiero po półgodzinnej jeździe Nawah osadził wierzchowca.

– Tutaj nasze drogi się rozchodzą – odezwał się. – Mój biały brat pojedzie na północny zachód, a ja muszę się udać wprost na północ, tam znajduje się pastwisko.

– Czy Czerwony Orzeł przybędzie wkrótce na ranczo pana Allana? Chciałbym porozmawiać o różnych sprawach – powiedział Tomek.

– Postaram się niebawem spotkać z moim białym bratem.

– Będę czekał. Do widzenia!

Tomek machnął przyjaźnie ręką, po czym zawrócił konia w kierunku rancza.

Indianin siedział nieruchomo na grzbiecie mustanga, lekko pochylony do przodu, trzymając w dłoniach swą długą, naznaczoną karbami strzelbę. Gdy biały chłopiec zaczął się oddalać, wskazujący palec prawej ręki Indianina dotknął spustu.

„Umarli nie zdradzają tajemnic” – pomyślał, unosząc broń do ramienia.

Już miał nacisnąć spust, gdy naraz uświadomił sobie, że biały chłopiec ani jednym słowem nie zapytał go o nieznanego jeźdźca.

„Przecież to ja chciałem go zabić, a on nie tylko nie wykorzystał zwycięstwa, lecz pomógł mi jak przyjacielowi. Ten biały nie wie nic o Czarnej Błyskawicy, a więc tym samym nie może nas zdradzić”.

Wolno, z ulgą opuścił broń i szepnął:

„O Wielki Manitu! Nienawidzę białych i gotów jestem polec w walce z nimi. Nie mogę jednak zabić człowieka, który zachował się wobec mnie tak szlachetnie”.


Biały i czerwony brat Weißer und roter Bruder White and red brother Hermano blanco y rojo Frère blanc et rouge Белый и красный брат Білий і червоний брат

Tomek krzyknął z bólu, lecz ani na chwilę nie stracił przytomności. Gdy staczali się z grani, silnie przywarł do przeciwnika. As they rolled down the ridge, he clung strongly to his opponent. Когда они скатились с хребта, он крепко вцепился в своего противника. Dzięki przypadkowi w momencie upadku na głaz Indianin znalazł się pod nim. Tym samym uchronił go przed bezpośrednim uderzeniem o skałę. Tomek poczuł tylko ogromny ból w rękach, którymi obejmował napastnika. Po dłuższej chwili z największym wysiłkiem uwolnił krwawiące dłonie. Skóra na nich była popękana i starta. Syknął z bólu, próbując rozprostować palce. Na szczęście były to tylko powierzchowne obrażenia, o których prawie natychmiast zapomniał, gdy spojrzał na leżącego w bezruchu czerwonoskórego.

Zaniepokojony pochylił się nad nieprzytomnym Nawahem. Wąska strużka krwi sączyła się spod leżącej na głazie głowy. Tomek uniósł ją ostrożnie. Том осторожно поднял его. Indianin miał skórę na tyle głowy rozciętą, lecz splecione w warkocze włosy musiały złagodzić siłę uderzenia, gdyż czaszka zdawała się być nienaruszona. У индейца была рассечена кожа на затылке, но заплетенные в косу волосы, видимо, смягчили силу удара, так как череп остался цел. Z kolei Tomek uważnie obejrzał posiniaczone ciało czerwonoskórego. Nie znalazł poważniejszych obrażeń. Он не обнаружил серьезных повреждений. Jedynie kostka nad stopą prawej nogi zaczęła zatracać swój kształt, ginąc w powiększającej się opuchliźnie.

Tomek szybko ściągnął z siebie resztki koszuli i podarł ją na pasy. Jednym z nich mocno obwiązał krwawiącą głowę nieprzytomnego, a następnie zaczął bandażować puchnącą stopę. Indianin jęknął głucho.

– Widzisz, do czego doprowadziłeś? – mruknął Tomek. – Co za licho podkusiło cię do nastawania na moje życie?

Indianin leżał w dalszym ciągu nieruchomo, toteż Tomek gorączkowo zaczął się zastanawiać, w jaki sposób mógłby pomóc rannemu przeciwnikowi. Od szczytu oddzielała ich dziesięciometrowa stroma ściana, aby zaś zejść w dół, trzeba było pokonać ostro ścięty, usiany kamieniami stok. От вершины их отделяла отвесная стена высотой десять метров, а для спуска пришлось преодолевать резко обрывистый, усыпанный камнями склон.

Nie namyślając się długo, powziął decyzję. Przerzucił sobie Indianina przez prawe ramię, po czym ostrożnie zszedł z głazu na górski stok.

Zejście nie było łatwe. Tomek z trudem znajdował pewniejsze oparcie dla stóp. To zsuwał się razem z lawiną drobnych kamieni, to znów przyklękał, aż w końcu opanowało go wielkie znużenie. Kilkakrotnie musiał przysiadać, aby nabrać tchu. Ему пришлось несколько раз приседать, чтобы отдышаться. Indianin, spoczywający bezwładnie na jego barkach, ciążył mu coraz bardziej. Tomek jednak nie myślał o sobie. Nie zważał na własne zmęczenie i skaleczenia. Zaciskał zęby i całą uwagę skupiał wciąż na nieprzytomnym przeciwniku. Dzięki olbrzymiemu wysiłkowi, na jaki potrafił się zdobywać w chwilach nagłej potrzeby, po niesłychanie uciążliwym schodzeniu Tomek znalazł się w końcu u podnóża góry. Благодаря огромным усилиям, которые он смог приложить в критические моменты, после невероятно трудного спуска Том наконец оказался у подножия горы.

Złożył Indianina na ziemi. Wyszukał duży, o jajowatym kształcie kaktus. Он выбрал большой яйцевидный кактус. Nożem usunął kolce, odciął go od grubej łodygi i przyniósł do leżącego na ziemi Nawaha. Rozkrojenie kaktusa było dziełem jednej chwili. Teraz wydobywał soczysty miąższ i wyciskał z niego wodę na twarz zemdlonego. Теперь он извлекал сочную мякоть и выжимал из нее воду на лицо потерявшего сознание человека.

Minęła dłuższa chwila, zanim przez twarz Nawaha przebiegł skurcz wywołany bólem. Otworzył oczy, lecz gdy ujrzał nachylonego nad sobą Tomka, szybko opuścił powieki. Zdawało się, że znów popadł w omdlenie, niebawem jednak spojrzał przytomniej, wreszcie już całkiem świadomie wbił wzrok w twarz białego chłopca.

– No, nareszcie odzyskałeś przytomność – odezwał się Tomek, siląc się na uśmiech. - Ну, наконец-то ты пришел в себя, - проговорил Том, заставив себя улыбнуться.

– Zwyciężyłeś mnie, nie oszczędzaj, dobij! - Ты покорил меня, не жалей меня, бей меня! – szepnął Nawah.

– Chyba zły duch cię opętał – rozgniewał się Tomek. – Najpierw zupełnie bez powodu nastajesz na moje życie, a teraz chciałbyś uczynić ze mnie tchórzliwego mordercę!

– Szeryf Allan kazał ci iść moim tropem…

– Cóż za głupstwo! – wykrzyknął Tomek. – Nikt mi nie polecił cię śledzić i wcale cię nie zwyciężyłem. - Никто не поручал мне следовать за вами, и я нисколько вас не покорил. Chciałem się po prostu przyjrzeć okolicy po stronie meksykańskiej i dlatego wyprawiłem się na ten samotny szczyt. Przypadkiem natknąłem się na ciebie. Nie wiem, z jakiego powodu na mnie napadłeś, ale pewne jest, że czubiliśmy się jak dwa zacietrzewione koguty. Я не знаю, по какой причине вы на меня напали, но что точно, так это то, что мы задирали друг друга, как два свирепых петуха. Stoczyliśmy się z krawędzi, a ty uderzyłeś głową o głaz. Мы скатились с края, и ты ударился головой о валун. Tak oto wygląda to moje „zwycięstwo”.

– Mieszkasz jednak u szeryfa Allana – powtórzył z goryczą Nawah, szukając oczu Tomka.

– Jeżeli już wiesz, że mieszkam u pana Allana, to powinieneś wiedzieć również, iż przebywam u niego zaledwie od kilku dni. Przyjechałem z dalekiego zamorskiego kraju po tę młodą squaw[7], z którą mam pojechać do Anglii. Я приехал из далекой заморской страны, чтобы забрать молодую скво[7], с которой мне предстоит отправиться в Англию.

[7] Squaw – po indiańsku kobieta.

– Ugh! Więc ty naprawdę nie należysz do ludzi szeryfa? – Nie mam z nimi nic wspólnego – zapewnił Tomek. – Ale wróćmy do ciebie. W jaki sposób mógłbym ci pomóc? Na nieszczęście mocno się potłukłeś przy upadku. К несчастью, вы сильно ушиблись при падении.

– Więc mój biały brat nie jest jankesem[8]? – jeszcze zapytał czerwonoskóry.

[8] Jankes (z ang. Yankee) – nazwa nadawana w Stanach Zjednoczonych początkowo mieszkańcom Nowej Anglii (sześciu północno-wschodnich stanów), później, w okresie wojny secesyjnej (1861–1865), południowcy nazywali tak swoich przeciwników z północnych stanów; w Europie natomiast od I wojny światowej nazywano tak wszystkich białych Amerykanów.

– Jestem Polakiem, moja ojczyzna znajduje się daleko za wielką wodą – wyjaśnił Tomek, zadowolony, iż Nawah nazwał go białym bratem.

– Ugh! Naprawdę zły duch przysłonił mój wzrok, abym nie dojrzał prawdy. Muszę szybko naprawić błąd, może jeszcze nie jest za późno… – mówił Nawah gorączkowo, usiłując jednocześnie wstać.

Zachwiał się jednak. Однако он замешкался. Upadłby, gdyby Tomek nie podtrzymał go w ostatniej chwili.

– Co ty wyprawiasz? Masz zwichniętą nogę – oburzył się biały chłopiec.

– Pomóż mi wejść na górę, nie mam chwili do stracenia – odparł Indianin, opierając się na ramieniu towarzysza.

– Tędy nie uda nam się wspiąć na szczyt – zaoponował Tomek. – Najlepiej obejdźmy górę dookoła, aż do ścieżki.

– Jeśli mój biały brat chce mnie przekonać, że nasze spotkanie było zupełnie przypadkowe, to… pomoże mi wejść jak najszybciej na szczyt góry – niecierpliwie odparł Nawah.

– Ha, nie ma rady, próbujmy! - Ха, не советую, давайте попробуем! – westchnął Tomek, niespokojnie spoglądając na stromy stok. - вздохнул Том, с тревогой глядя вверх по крутому склону.

Zaczęli powoli wspinać się po stoku. Twarz młodego Nawaha pobladła z olbrzymiego wysiłku. Był mokry od potu. Co chwila osuwał się na ziemię, mimo że Tomek ze wszystkich sił podtrzymywał go pod ramię. Indianin wlókł za sobą zwichniętą nogę, nie zważał na ból, nie godził się na odpoczynki, uparcie dążył ku szczytowi.

Tomek był już niemal zupełnie wyczerpany; nogi odmawiały mu posłuszeństwa, z trudem chwytał ustami powietrze, a tymczasem znajdowali się zaledwie w połowie drogi. Indianin jednak musiał tu znać doskonale każdą piędź ziemi, gdyż zamiast piąć się pionowo pod górę, podążał ukosem i odnajdywał niewidoczne dla Tomka, łagodniej opadające skłony. Однако индеец здесь, должно быть, прекрасно знал каждый дюйм земли, потому что вместо того, чтобы подниматься вертикально вверх по склону, он пошел по наклонной и обнаружил невидимый для Тома пологий склон. Platforma skalna, na którą spadli z głównej grani, znajdowała się teraz kilkadziesiąt metrów na prawo od nich.

Indianin okazywał coraz większy niepokój. W pewnej chwili przysiadł na stoku. Prawą dłonią osłonił oczy przed słonecznym blaskiem; długo wpatrywał się w falisty step.

– Ugh! Jest, jest tam, na wschodzie! – zawołał naraz, wskazując ręką kierunek.

Tomek wytężył wzrok. W oddali na małym wzniesieniu ujrzał jeźdźca spoglądającego na samotną górę.

Młody Indianin machał rękoma, wołał coś głośno w nieznanym języku, lecz tajemniczy jeździec stał w bezruchu jak kamienny posąg. Zbyt wielka odległość oddzielała go od chłopców, aby mógł usłyszeć nawoływania. Его отделяло от мальчиков слишком большое расстояние, чтобы он мог услышать призывы. Na szarozielonym, stromym stoku byli dla niego niewidoczni. Tomek zrozumiał, że gdyby Nawah znajdował się teraz na samym wierzchołku góry, na olbrzymim głazie, jeździec musiałby zauważyć jego sylwetkę na tle jasnego nieba.

– On nie może nas spostrzec ani usłyszeć! – zawołał Tomek do swego towarzysza.

– Wystrzel w górę z rewolweru! Na pewno usłyszy strzał! – krzyknął Nawah. – Prędzej, prędzej! Patrz, on odjeżdża!

Była to prawda. Jeździec ruszył już z pagórka; jego wierzchowiec biegł coraz szybciej wprost ku granicy Stanów Zjednoczonych.

– Strzelaj! – krzyknął Nawah, chwytając Tomka za ramię.

Tomek chciał dobyć broni, lecz jego dłoń zamiast na rękojeść trafiła w pustą kaburę.

– Zgubiłem rewolwer, musiał mi wypaść w czasie naszej bijatyki! – zawołał.

– Szukaj prędko, inaczej hańba mi! – przynaglał Indianin zrozpaczonym głosem.

Tomek, jakby nagle przybyło mu sił, rzucił się w kierunku głazu, gdzie spodziewał się znaleźć zgubiony rewolwer. Potykał się, lazł na czworakach, aż w końcu dotarł do stóp wielkiego bloku skalnego. Wyciągnął ręce, by uchwycić się krawędzi, lecz chociaż wspiął się na palce, nie mógł jej dosięgnąć. Он протянул руки, чтобы ухватиться за край, но, поднявшись на носочки, не смог до него дотянуться. Był zbyt zmęczony, aby ryzykować karkołomną wspinaczkę. Он слишком устал, чтобы рисковать при резком подъеме. Postanowił odszukać przejście, którym zsunął się przedtem z kamienia, niosąc nieprzytomnego Indianina. Niebawem odnalazł je i za chwilę był już na głazie.

Po krótkich poszukiwaniach ujrzał czarny rewolwer na piargu. После недолгих поисков он увидел на осыпи черный револьвер. Z okrzykiem triumfu porwał z ziemi broń. Na nieszczęście lufa zapchana była ziemią. К несчастью, бочка была забита землей. Nim zdołał przeczyścić ją wyciorem, jeździec, pędzący teraz po stepie jak wicher, znajdował się na linii samotnej góry. Не успел он очистить ее от зазубрин, как всадник, мчавшийся по степи, словно вихрь, оказался на линии одинокой горы. Tomek uniósł rewolwer i raz za razem naciskał spust. Niestety, tajemniczy jeździec nie mógł już usłyszeć strzałów. W tej bowiem właśnie chwili znikał za wysoką górą, która stłumiła odgłos palby.

Tomek zorientował się w sytuacji. Nie tracił czasu na powtórne naładowanie broni; schował rewolwer i podążył z pomocą Indianinowi, który zaczął się wspinać. Не теряя времени, он перезарядил оружие, убрал револьвер в кобуру и бросился на помощь индейцу, который начал подниматься.

Wytrzymałość młodego Nawaha oraz upór, z jakim dążył ku szczytowi, wzbudziły w białym chłopcu wielkie uznanie. Стойкость юного Наваха и упорство, с которым он стремился к вершине, заслужили высокую оценку белого мальчика.

Tomkowi nie zbywało na rozsądku i sprycie. Nie miał wątpliwości, że Indianin przybył na samotną górę, aby się spotkać z nieznanym jeźdźcem. Musiało to być nadzwyczaj ważne spotkanie, skoro Nawah rozpoczął walkę na śmierć i życie, przypuszczając, iż Tomek śledził go na polecenie szeryfa Allana.

Minęło sporo czasu, zanim obaj chłopcy znaleźli się z powrotem na szczycie. Indianin był całkowicie wyczerpany. Rana na głowie i zwichnięta noga musiały mu mocno dolegać, chociaż dotychczas zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Рана на голове и вывихнутая нога, должно быть, сильно беспокоили его, хотя до сих пор он, казалось, не замечал этого. Widocznie przez cały czas myślał o tajemniczym jeźdźcu, zaledwie bowiem osiągnęli szczyt góry, natychmiast skierował się ku północnej krawędzi, skąd roztaczał się widok na step leżący po stronie amerykańskiej.

Obaj chłopcy natężali wzrok, wypatrując jeźdźca. Nigdzie go jednak nie było widać. Indianin zasępił się jeszcze bardziej. W końcu przerwał milczenie:

– Czy mój brat mógłby odszukać strzelbę?

– Zaraz to zrobię. Na pewno jest przy głazie. Niech mój czerwony brat poczeka tu na mnie – odparł Tomek.

Z łatwością znalazł strzelbę. Он легко нашел дробовик. Była to stara, dobrze już zużyta broń. Это было старое, хорошо изношенное оружие. Tomek obejrzał ją starannie – wiedział, że niepozorne nieraz na pierwszy rzut oka strzelby traperów i czerwonoskórych odznaczały się niezwykłymi zaletami. Том внимательно осмотрел его - он знал, что порой неприметные на первый взгляд винтовки трапперов и краснокожих отличались необычными качествами. Na długiej lufie widniały nacięcia: zwyczajem Dzikiego Zachodu mogły oznaczać liczbę zabitych wrogów. На длинном стволе были зарубки: по обычаям Дикого Запада, они могли означать количество убитых врагов. Tomek zliczył karby. Było ich trzynaście obok siebie, a w pewnym oddaleniu znajdowały się dalsze cztery.

Indianin był jeszcze zbyt młody, aby wszystkie nacięcia na lufie strzelby upamiętniały jego zwycięstwa. Zapewne więc odziedziczył broń po jakimś znamienitym wojowniku. Sam fakt posiadania takiej broni stanowił dowód, iż młody Nawah musiał być wśród swoich nie byle jaką osobistością.

Tak rozumując, Tomek postanowił przyjrzeć mu się uważnie. Szedł ostrożnie, chowając się za głazami. W ten sposób niepostrzeżenie przybliżył się do Nawaha. Indianin siedział na ziemi i oparłszy łokcie na kolanach, ukrył twarz w dłoniach.

Tomek zdumiał się: czyżby czerwonoskóry płakał? Było to mało prawdopodobne, ponieważ łzy nie licowały z jego poprzednim mężnym zachowaniem. Это было маловероятно, поскольку слезы не соответствовали его предыдущему храброму поведению. A jednak Tomek nie mylił się: spomiędzy kurczowo przyciśniętych do twarzy palców spływały łzy. Nawah naprawdę płakał. Czy były to łzy bólu, czy też wyraz rozpaczy i zawodu? Были ли это слезы боли или выражение отчаяния и разочарования? Tomek nie mógł odgadnąć, zrozumiał wszakże, iż podpatrywanie człowieka w chwili jego słabości nie jest szlachetne. Jak najostrożniej wycofał się i dopiero po jakimś czasie jawnie już powrócił do towarzysza. Он отступал как можно осторожнее и только через некоторое время открыто вернулся к своей спутнице.

Indianin w dalszym ciągu siedział na ziemi. Poprawiał włosy rozczochrane podczas walki. Obok niego leżał strzęp koszuli, którym Tomek zabandażował mu ranę. Na twarzy Indianina nie było widać jakiegokolwiek podniecenia. На лице индейца не было и следа волнения. Doskonale panował nad sobą. Na widok Tomka odezwał się:

– Mój biały brat znalazł strzelbę. To dobrze. Czas już na mnie, muszę się spieszyć. Мне пора идти, я должен спешить.

Tomek położył strzelbę obok czerwonoskórego, po czym powiedział:

– Mój czerwony brat źle zrobił, zdejmując opatrunek z głowy. - Мой красный брат поступил неправильно, сняв повязку с головы. Rana krwawi jeszcze.

Nawah spojrzał na niego. Długo wpatrywał się w oczy białego chłopca. Widocznie nie dopatrzył się w nich podstępu czy zdrady, gdyż uśmiechnął się smutno i odparł:

– Biali ludzie najbardziej lubią czerwonoskórych, gdy oglądają ich kości bielące się w słońcu na stepie. Każdy Indianin jest dla nich parszywym psem, upierającym się mieszkać na ziemi, którą oni chcą mieć dla siebie. Nawahowie, Apacze i Siuksowie potrafią jednak skoczyć wrogowi do gardła. Jestem Nawahem. Gdyby jakikolwiek biały lub czerwonoskóry policjant na usługach białych spotkał mnie na stepie rannego, byłbym narażony na doprowadzenie do szeryfa jako podejrzany o napad. Powiedziałem to, ponieważ mój brat przyjechał tu zza wielkiej wody po małą białą squaw i niebawem odjedzie z nią do swojej ojczyzny.

– Słyszałem już nieraz o podłym postępowaniu białych ludzi wobec Indian, lecz nie spodziewałem się, że znaleźli się wśród was zdrajcy, którzy pozostają na usługach najeźdźców. Bo przecież amerykańska ziemia do was należy, to wasza ojczyzna.

– Mój biały brat jest tak młody jak ja, lecz Manitu[9] obdarzył go wielkim rozsądkiem. Mój biały brat powinien zasiadać już w radzie starszych swego szczepu. Gdyby inni biali mówili i postępowali jak ty, to indiański topór wojenny nigdy by nie był przeciwko nim wykopany. Niestety, nawet nie wszyscy Indianie rozumieją konieczność wspólnej obrony. Znaleźli się zdrajcy. To naprawdę parszywe czerwone psy!

[9] Manitu – Wielki Duch, indiański odpowiednik chrześcijańskiego Boga.

– Rozumiem twoją nienawiść, ponieważ mój kraj także jest w niewoli. I u nas również znajdują się zdrajcy. Teraz jednak musimy pomyśleć o twoich ranach. Trzeba podłożyć skrawek koszuli pod opaskę, za którą masz zatknięte pióra. Czekaj, pomogę ci! No, tak jest dobrze. Stopę natomiast naciągniemy i owiniemy. Нога, с другой стороны, растягивается и обматывается.

Tomek z wielką zręcznością naciągnął zwichniętą stopę, po czym usztywnił ją bandażem z koszuli. Indianin mimo bólu zamyślił się nad czymś, lecz dopiero po dłuższej chwili wyraził swą obawę:

– Mój biały brat mieszka u szeryfa Allana, gdy wróci podrapany i w podartym ubraniu, szeryf na pewno zapyta go, co się stało. Co mój brat odpowie?

– Przede wszystkim postaram się o to, aby pan Allan nie ujrzał mnie w takim stanie. Wywabię z domu mego druha, bosmana Nowickiego, i poproszę, aby mi przyniósł świeżą koszulę.

– Czy mój brat ma na myśli tego olbrzymiego białego mężczyznę, który również mieszka u szeryfa? – zapytał Nawah.

– Więc ty widziałeś bosmana Nowickiego? Jak to się stało? – odparł Tomek pytaniem, zaczynając podejrzewać, iż Nawah śledził wszystkie osoby mieszkające na ranczu Allana.

– Pracuję jako kowboj u szeryfa – padła krótka odpowiedź.

– Och, więc to tak! – roześmiał się Tomek. – Wobec tego możemy razem wrócić do domu.

– Nie, ja przebywam ze stadem na pobliskim pastwisku. Gdyby szeryf ujrzał nas razem, z łatwością by się domyślił prawdy. A jak mój biały brat wytłumaczy przed przyjacielem swój niezwykły wygląd?

– Nie kłopocz się o to. Powiem mu, że koń zrzucił mnie na wielki kaktus. Bosman Nowicki jest wspaniałym towarzyszem. Nigdy nie zadaje więcej pytań, niż to jest konieczne.

– A mała biała squaw? – indagował Indianin.

– Jeżeli masz na myśli Sally, to możesz być całkowicie spokojny. Uwierzy we wszystko, co powiem, a jej matka jest uosobieniem dobroci i bardzo mnie lubi. Obydwie mieszkają w dalekim kraju nazywanym Australią. Farma ich znajduje się na stepie, na skraju ogromnego lasu. Otóż mała squaw zgubiła się pewnego dnia w tym lesie. Ściągnięci z okolicy farmerzy nie mogli jej odszukać. Miałem szczęście. Znalazłem ją przypadkiem; zwichnęła nogę, tak jak ty obecnie, i nie mogła sama wrócić do domu. Pani Allan i Sally uczynią wszystko, o co je poproszę. Nie kłopocz się.

– Dlaczego mój biały brat jeździ do różnych dalekich krajów?

– Wraz z ojcem i jego dwoma przyjaciółmi łowimy dzikie zwierzęta, a następnie sprzedajemy je w Europie. Zwierzęta te można potem oglądać w specjalnie przystosowanych do tego celu ogrodach.

– Ugh! Czerwony Orzeł słyszał o takich ludziach, którzy chwytają dzikie zwierzęta.

– Widzę, że mój brat ma piękne imię – zauważył Tomek. – Czy mogę nazywać mego brata Czerwonym Orłem?

– Wszyscy mnie tak nazywają – odparł Nawah. – Chodźmy do naszych koni.

– Czerwony Orzeł nie powinien forsować zwichniętej nogi. - Красного орла не следует заставлять вывихнуть ногу. Wezmę mego brata na plecy. Bierz strzelbę i siadaj – zaproponował Tomek.

Po krótkim wahaniu Tomek wziął Indianina „na barana”. Ruszyli ścieżką w dół stoku. Tomek był bardzo silny, lecz zmęczony wydarzeniami tego ranka wielokrotnie przystawał, aby chwilę odpocząć, zanim dotarli do koni. Mustang natychmiast zwietrzył ludzi – parskał i bił kopytami o ziemię. Nawah gwizdnął. Mustang zarżał i uspokoił się.

Indianin zszedł z pleców Tomka tuż przy koniu. Odwiązał koniec arkanu od gałęzi krzewu, a następnie, nie wypuszczając strzelby z ręki, uczepił się długiej grzywy mustanga. Zgrabnym skokiem znalazł się na jego grzbiecie.

– Niech mój brat usiądzie za mną – zaproponował.

– Nie warto, kilkadziesiąt kroków stąd zostawiłem mojego wierzchowca – odpowiedział Tomek.

Wkrótce odszukał i dosiadł swego konia. Szybko zjechali na szeroki step. W milczeniu ruszyli galopem. Dopiero po półgodzinnej jeździe Nawah osadził wierzchowca. Только после получасовой езды Наваху удалось успокоить лошадь.

– Tutaj nasze drogi się rozchodzą – odezwał się. – Mój biały brat pojedzie na północny zachód, a ja muszę się udać wprost na północ, tam znajduje się pastwisko.

– Czy Czerwony Orzeł przybędzie wkrótce na ranczo pana Allana? Chciałbym porozmawiać o różnych sprawach – powiedział Tomek.

– Postaram się niebawem spotkać z moim białym bratem.

– Będę czekał. Do widzenia!

Tomek machnął przyjaźnie ręką, po czym zawrócił konia w kierunku rancza.

Indianin siedział nieruchomo na grzbiecie mustanga, lekko pochylony do przodu, trzymając w dłoniach swą długą, naznaczoną karbami strzelbę. Индеец неподвижно сидел на спине мустанга, слегка наклонившись вперед и держа в руках свою длинную винтовку с насечками. Gdy biały chłopiec zaczął się oddalać, wskazujący palec prawej ręki Indianina dotknął spustu.

„Umarli nie zdradzają tajemnic” – pomyślał, unosząc broń do ramienia.

Już miał nacisnąć spust, gdy naraz uświadomił sobie, że biały chłopiec ani jednym słowem nie zapytał go o nieznanego jeźdźca.

„Przecież to ja chciałem go zabić, a on nie tylko nie wykorzystał zwycięstwa, lecz pomógł mi jak przyjacielowi. Ten biały nie wie nic o Czarnej Błyskawicy, a więc tym samym nie może nas zdradzić”.

Wolno, z ulgą opuścił broń i szepnął:

„O Wielki Manitu! Nienawidzę białych i gotów jestem polec w walce z nimi. Nie mogę jednak zabić człowieka, który zachował się wobec mnie tak szlachetnie”.