×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tomek na Czarnym Lądzie - Alfred Szklarski, U źródeł Nilu Białego

U źródeł Nilu Białego

Przez dwie doby Hunter i Wilmowski nie odstępowali od łoża gorączkującego Smugi. Trzeciego dnia ranny poczuł się trochę lepiej. Wilmowski stwierdził z zadowoleniem, że gorączka znacznie opadła. Zaraz też polecił sporządzić dla niego pożywny bulion. Zadania tego ochoczo podjął się bosman Nowicki. Nalewając bulion do kubka, mówił do rozradowanego Tomka:

– Widzisz, kochany brachu, jaka to w Smudze rogata dusza? Zaraz można poznać w nim Polaka! Murzyniaki tłukli go młotkiem po głowie jak szczupaka na Wigilię, a on nie tylko nie puścił ostatniej pary, ale już krzyczy, że jest głodny.

– Wielka szkoda, że pan Smuga nie mógł rozpoznać napastników. Nie chciałbym, żeby ten okropny czyn uszedł im na sucho – zafrasował się chłopiec.

– He, he, he! – roześmiał się marynarz. – Żeby Smuga mógł rozpoznać tych drani, to by musiał ich zobaczyć, a gdyby ich był zobaczył, to z miejsca musieliby się wynieść do Abrahama na piwo i już nie byłoby o czym gadać. Teraz zaś, kochany brachu, jeżeli tylko los mi będzie sprzyjał, to oni wpadną w moje łapy, a wtedy…

Bosman wykonał rękoma charakterystyczny ruch, jakby ukręcał ptakowi głowę.

– Więc pan ich zabije? – przeraził się Tomek.

– Jak amen w pacierzu! Ale my tu sobie gadu-gadu, a tam nasz chory czeka. No, chodźmy z tym bulionem. Myślę jednak, że lepiej by mu pomógł rum.

– Ranny nie powienien pić alkoholu – ostro zaoponował Tomek.

– A po czym to odzyskał przytomność jak nie po jamajce? Nie przekonasz mnie, brachu! Chodźmy!

Smuga posilił się, po czym, nie zważając na protesty Huntera, zapalił fajkę. Wypuścił kilka kłębów dymu i rzekł:

– Andrzeju, każ przygotować dla mnie jakąś lektykę. Jutro możemy wyruszyć w dalszą drogę. Dość tego leniuchowania.

– Wykluczone, Janie! – zaprotestował Wilmowski. – W tropikalnych krajach rany źle się goją.

– Nic mi nie będzie, Andrzeju. Gorzej urządził mnie swego czasu tygrys w Bengalu, a przecież wszystko się dobrze skończyło. Mam organizm przyzwyczajony do gorącego klimatu. Prędzej wyzdrowieję podczas marszu.

Wilmowski w dalszym ciągu oponował, lecz wtedy odezwał się Hunter:

– Pan Smuga ma żelazną czaszkę, jeżeli nie pękła pod tak silnymi uderzeniami. Proponowałbym również rozpoczęcie marszu, lecz nie jutro, tylko pojutrze. Mam ku temu dwa powody. Po pierwsze, pan Smuga nabierze więcej sił, a po drugie… – pochylił się do towarzyszy zgrupowanych przy łóżku rannego i dodał ciszej: – Po drugie, chcę opóźnić marsz dlatego, że Kawirondo nagle nabrali gwałtownej chęci do wyruszenia z nami w dalszą drogę. Czy to nie wydaje się wam dziwne?

– Zanim jeszcze przynieśliście rannego do obozu, tragarze wyrazili zgodę na kontynuowanie marszu. Zapytałem wtedy, czy już się nie obawiają swych sąsiadów Luo. Wyjaśnili, że teraz nie muszą się ich bać, gdyż tam-tamy zapowiedziały im gościnne przyjęcie – odparł Wilmowski.

– Zapewne wysłannik Castanedo, o którego przybyciu powiadomił nas wierny Sambo, polecił im udać się dalej – dodał Hunter.

– Oby chęć przysłużenia się nam nie wyszła Sambowi na złe – rzekł Wilmowski. – Chłopak ustawicznie kręci się wśród Kawirondo, przeszkadzając im w konszachtach. Patrzą też na niego bardzo niechętnie.

– Bosmanie, niech pan czuwa nad nim – zwrócił się Hunter do marynarza.

– Iiii… nie taki znów diabeł straszny, jak go malują. Wprowadziłem trochę rygoru. Kawirondziaki stali się łagodni jak baranki. Nic mu już nie zrobią.

Wilmowski spojrzał uważnie na bosmana. Przez dwa dni czuwał z Hunterem przy łożu rannego, pozostawiając obóz pod opieką marynarza. Teraz zaniepokoił go lekki ton, jakim bosman udzielił wyjaśnienia. Podejrzewał, że chce coś przed nim ukryć. Spojrzał więc z kolei na Tomka, który po oświadczeniu swego serdecznego druha zaczął kręcić się i chichotać.

– Czy i ty, Tomku, uważasz, że Sambo jest zupełnie bezpieczny? – zapytał.

– Od wczoraj tragarze patrzą z szacunkiem na naszego Samba. Na pewno nic mu teraz nie grozi – odparł chłopiec.

– Dlaczego tak nagle zmienili swój stosunek do niego? – pytał dalej Wilmowski.

Bosman chrząknął ostrzegawczo, lecz Tomek, nie zważając na niego, wyjaśnił triumfująco:

– Wczoraj jeden Kawirondo uderzył Samba, gdy ten przykucnął przy grupce dyskutujących. Wtedy pan bosman sprawił mu tęgie lanie i zapowiedział wszystkim, że jeżeli Sambowi stanie się coś złego, to wróci do ich wioski, spali domy i powiesi mieszkańców.

Wilmowski nachmurzył się, lecz nie skarcił bosmana. Niespodziewany napad na Smugę był groźnym dowodem zbytniego rozzuchwalenia się Kawirondo.

– Dobrze pan zrobił, bosmanie. Murzyni cenią silnych ludzi – wtrącił Hunter. – Trzeba ich teraz trzymać krótko. Przy najbliższej okazji postaramy się o nowych tragarzy. Wtedy też prawdopodobnie zaginie słuch o Castanedo, którego cień podąża za nami. Jak widać, jest to bardzo mściwy łotr.

– Daj Boże, żebym mógł go spotkać jeszcze raz – mruknął bosman zawzięcie.

– Jak więc powiedziałem, proponuję odłożyć wymarsz w dalszą drogę na pojutrze. W ten sposób pokrzyżujemy choć w części plany Kawirondo.

– Rozumowanie pana Huntera wydaje się słuszne. Wobec tego odpoczniemy tutaj jeszcze jeden dzień, a pojutrze ruszamy dalej – powiedział Wilmowski.

– Gdyby zaszła potrzeba, to w forcie angielskim w Kampali na pewno zastaniemy lekarza – dodał Hunter. – Miejmy jednak nadzieję, że pan Smuga wróci do zdrowia bez jego pomocy.

– Ha, niech będzie tak, jak radzicie – zgodził się Smuga.

W obozie panował całkowity spokój. Uzbrojeni po zęby Masajowie dzień i noc pełnili straż. Tymczasem bosman, Tomek i Sambo zbudowali wygodną lektykę dla Smugi; mieli ją nieść najzręczniejsi Kawirondo.

Gdy nadszedł oznaczony czas wymarszu, Sambo ze sztandarem stanął na czele karawany. Tomek na polecenie ojca zastąpił Smugę. Teraz razem z bosmanem stanowili tylną straż karawany. W takt monotonnej pieśni tragarzy ruszyli w drogę.

Podróżnicy wędrowali sawanną porosłą kępami krzewów i drzew akacjowych. Pod koniec dnia coraz częściej zaczęli napotykać dość duże bajora zarosłe karłowatymi mimozami o czerwonej korze, które utrudniały drogę. Dingo spuszczony ze smyczy buszował wśród tych chaszczy, to znów biegł ze wzniesionym do góry łbem, węsząc w powietrzu. Tomek i bosman pilnie obserwowali jego zachowanie; nie ulegało wątpliwości – okolica obfitowała w zwierzynę. W pewnej chwili Dingo dał nura w pobliskie krzewy. Zaraz też obydwaj łowcy usłyszeli niskie, głuche chrząkanie, a potem ostry pisk. Trzask łamanych gałęzi i głośne chrapliwe szczeknięcie Dinga ostrzegły podróżników przed niebezpieczeństwem. Zadudniła ziemia. Dingo, szczekając zajadle, wybiegł z krzewów. Za nim z głuchym tupotem ukazał się olbrzymi zwierz o ciężkiej i niezgrabnej budowie. Wysokość potwora dorównywała średniemu wzrostowi człowieka, podczas gdy długość szaroczarnego cielska dochodziła do około czterech metrów. Olbrzymie zwierzę o grubej, sfałdowanej na karku skórze gnało z pochylonym nisko potężnym łbem, na nosie widniały sterczące jeden za drugim dwa rogi.

– Kifaru! [43] – wrzasnął któryś z Murzynów.

[43] Kifaru (w języku suahili) – nosorożec.

Szyk karawany załamał się w jednej chwili. Tragarze rozpierzchli się, pozostawiając bagaże na ścieżce; spłoszone wierzchowce stawały dęba. Czoło karawany, oddalone nieco od szarżującego nosorożca, utrzymało się w jakim takim porządku, ponieważ kroczące na przedzie osły z filozoficznym spokojem szły dalej, nie zważając na niebezpieczeństwo. Tymczasem ogromnych rozmiarów nosorożec pędził za zręcznie umykającym Dingiem. Mądry pies skupił na sobie całą jego uwagę. Przebiegł ukosem ścieżkę i zaszył się w zaroślach po przeciwnej stronie drogi. Tomek i bosman nie zdążyli się nawet złożyć do strzału. Nim uspokoili konie, było już po wszystkim. Wkrótce Dingo powrócił, machając wesoło ogonem. Zatrzymał się przed Tomkiem, jakby oczekiwał na pochwałę; chłopiec zeskoczył z wierzchowca i mocno uściskał roztropnego psa.

Na wieczornym biwaku głównym tematem rozmów było wydarzenie z nosorożcem. Najwięcej do powiedzenia mieli Hunter i Smuga, który po całodziennym marszu czuł się zupełnie znośnie.

– Nigdy nie można przewidzieć, co uczyni nosorożec – mówił Hunter. – Niekiedy ucieka nawet przed jednym psem. Czasem na sam widok człowieka wpada w szał wściekłości i wtedy ślepo nań szarżuje. Doświadczony, wprawny myśliwy uskakuje w bok w ostatniej chwili przed stratowaniem, nosorożec zaś zwykle pędzi dalej; gdy traci z oczu prawdziwego przeciwnika, wyładowuje swój gniew na pierwszym lepszym krzaku albo drzewie. Wynika to stąd, że nosorożce są krótkowidzami. Polowanie na te zwierzęta nie należy do bezpiecznych. Mieliśmy dzisiaj szczęście, że czujny Dingo wytropił nosorożca kryjącego się w zaroślach, a my uszliśmy jego uwagi. Źle by się mogło skończyć, gdyby na nas napadł.

– Do jakiej rodziny zwierząt należą nosorożce? – zapytał Tomek.

– Są to zwierzęta nieparzystokopytne – wyjaśnił Smuga. – Pierwszą rodziną wśród nich są nosorożce mające kończyny o trzech palcach, drugą stanowią tapiry z trzema palcami u przednich, a czterema u tylnych nóg, do trzeciej rodziny zaliczamy konie z rozwiniętym tylko jednym palcem w kształcie kopyta.

– Czy nosorożce żyją tylko w Afryce? – indagował dalej Tomek, który pragnąc zostać wytrawnym łowcą dzikich zwierząt, chciał wiedzieć o nich jak najwięcej.

– Nosorożce żyją również w podzwrotnikowej Azji – odparł Smuga. – W Afryce są reprezentowane przez dwa gatunki. Pierwszy, zwany przez Burów[44] czarnym[45], a w narzeczu Murzynów kifaru jest bardziej znany od drugiego gatunku, nosorożca białego[46], będącego najpotężniejszym przedstawicielem całej rodziny.

[44] Burowie – potomkowie kolonistów holenderskich osiedlających się od XVII w. w Afryce Południowej. Wypierani w XIX w. na północ przez osadników brytyjskich, po zaciętych walkach z ludami bantu utworzyli republiki: Natal, Oranię i Transwal, o których niezależność walczyli z Brytyjczykami (tzw. wojny burskie) i ponieśli klęskę. Po zawarciu pokoju w 1902 r. republiki te włączone zostały do imperium brytyjskiego. Obecnie Burowie nazywani są Afrykanerami.

[45] Diceros bicornis.

[46] Ceratotherium simum.

– Po czym można odróżnić te dwa gatunki? – wypytywał Tomek.

– Czarny nosorożec lub, jak mówią Murzyni, kifaru, jest barwy szaroczarnej bądź brudnobrunatnej. Dorosłe samce dochodzą prawie do czterech metrów długości, wysokość ich zaś waha się około metra sześćdziesięciu centymetrów. Spotyka się je w Afryce Środkowej i Wschodniej. Natomiast wysokość nosorożca białego dochodzi do dwóch metrów, a długość do pięciu. Na nadzwyczaj wydłużonej głowie sterczy półtorametrowej nieraz długości przedni róg, którego obwód u podstawy przekracza pół metra, czyli wynosi tyle, ile długość tylnego rogu. Obydwa gatunki nosorożców są trawożerne, lecz podczas gdy biały żyje na otwartych sawannach, kifaru trzyma się raczej zarośli.

– Ho, ho! Jak z tego wynika, biały nosorożec musi być olbrzymim zwierzęciem! – zdumiał się chłopiec.

– Oczywiście, Tomku! – potwierdził Smuga. – Biały nosorożec jest po słoniu największym ze ssaków lądowych. Jako łowcę zwierząt powinno cię zaciekawić, że dotąd nie udało się takiego żywego okazu sprowadzić do Europy. Czarny nosorożec jest niższy, a mimo to uchodzi za jedno z najniebezpieczniejszych afrykańskich zwierząt. Dlatego też nasze dzisiejsze spotkanie z kifaru możemy uważać za bardzo ciekawe przeżycie.

– Chciałbym się jeszcze dowiedzieć, jaki tryb życia prowadzą te niezwykłe zwierzęta – prosił Tomek.

– Mój chłopcze, nie męcz za bardzo pana Smugi – wtrącił Wilmowski. – Wiesz przecież, że jest jeszcze bardzo osłabiony.

– Ja ci bardzo chętnie wyjaśnię, a pan Smuga tymczasem trochę odsapnie – rzekł Hunter, przysuwając się do Tomka.

– Bardzo pana proszę, bardzo lubię słuchać takich opowiadań – ucieszył się Tomek.

– Nosorożce żyją najchętniej w okolicach obfitujących w wodę, lecz gatunki afrykańskie spotyka się również na suchych sawannach i w górzystych, kamienistych obszarach – zaczął tropiciel. – Wszystkie lubią się wylegiwać w błocie, chrząkają głośno podczas kąpieli. Prowadzą raczej nocny tryb życia. W dzień śpią przeważnie gdzieś w cienistym miejscu, po południu się kąpią, a przed wieczorem wyruszają na poszukiwanie pożywienia. Podczas żerowania opierają się przednim rogiem o ziemię i zrywają trawę grubymi wargami; gałązki krzewów kruszą ryjkowatym wyrostkiem pyska. Żywią się: gałęziami krzaków, twardymi łodygami, trawą, ziołami, kłączami, korzeniami i cebulkami roślin.

– Tak olbrzymie rogi mają pewnie tylko stare osobniki? – pytająco dodał Tomek.

– Mylisz się, co kilka lat rogi te odpadają, po czym odrastają, wielkość ich więc nie świadczy o liczbie przeżytych lat. Dodam jeszcze, że młode widzą natychmiast po urodzeniu.

Tę interesującą dla Tomka rozmowę przerwał bosman Nowicki, stawiając na stoliku dymiący kociołek z zupą. Zgłodniali łowcy z zapałem zabrali się do jedzenia. Wkrótce po posiłku udali się do swych namiotów. Hunter, jak zwykle, porozstawiał na noc straże, które zmieniały się co dwie godziny.

Noc upłynęła spokojnie. Nazajutrz, zaledwie słońce ukazało się na niebie, natychmiast zwinięto obóz. Tego dnia Wilmowski spodziewał się dotrzeć do źródeł Nilu Białego, wypływającego z najdalej wysuniętego na północ krańca Jeziora Wiktorii.

Na każdym postoju Tomek wydobywał z podręcznej torby mapę Ugandy. Skwapliwie mierzył odległość dzielącą karawanę od źródeł najdłuższej i największej na Ziemi rzeki[47]. Wiedział już przecież, że źródła Nilu były przez przeszło tysiąc lat zagadką, o rozwiązanie której kusiło się wielu odważnych podróżników. Toteż z niezmierną niecierpliwością oczekiwał na ujrzenie miejsca, z którego Anglik Speke w tysiąc osiemset sześćdziesiątym drugim roku rozpoczął historyczną wyprawę, aby wypełnić ostatnie stronice tajemniczej historii źródeł Nilu.

[47] Nil (arab. Nahr an-Nil) płynie przez Burundi, Rwandę, Tanzanię, Ugandę, Sudan i Egipt. Długość Nilu wynosi 6671 km, powierzchnia dorzecza 2870 tys. km2. Za źródłową rzekę Nilu uważa się Kagerę; od ujścia Aswa, prawego dopływu, przybiera nazwę Nilu Górskiego, który od Bahr al-Ghazal, lewego dopływu, płynie dalej jako Nil Biały, w Chartumie przejmuje największy swój dopływ – Nil Błękitny – i przybiera nazwę Nil. Uchodzi do Morza Śródziemnego dwoma ramionami.

Niebawem nadeszła ta upragniona przez chłopca chwila. Już z dala usłyszał szum spadającej wody, potężniejszy w miarę jak się zbliżali do niepozornego wzgórza. W końcu wspięli się na szczyt wzniesienia.

Tomek krzyknął zdumiony nieoczekiwanym widokiem. Oczom jego ukazało się, jak na dłoni, szerokie ujście Jeziora Wiktorii. Poprzez krawędź jeziora, obramowaną z obu stron wysokim brzegiem porosłym drzewami, przelewały się kaskady wody, które, pieniąc się i burząc, z grzmotem spadały w przepaść.

Tomek z trudem uzmysławiał sobie, że znajduje się w miejscu, skąd Nil Biały[48] bierze swój początek. Zamiast szemrzącego łagodnie strumyka pieniła się przed nim wielka rzeka. Pamiętał z lekcji geografii w szkole, że Nil Biały, wypływając z Jeziora Wiktorii, przebywa setki kilometrów przez dżungle i busz Ugandy, zasila z kolei swe wody w jeziorze Kioga, za Wodospadem Murchisona przecina Jezioro Alberta, a daleko na północy, w okolicy Chartumu, łączy się z Nilem Błękitnym, wypływającym z gór Abisynii, i z rzeką Atbara.

[48] Nil Biały (arab. Bahr al-Abjed, An-Nil al-Abjad), jedno z dwóch głównych ramion Nilu, które w okolicach Chartumu (Sudan) łączy się z Nilem Błękitnym i tworzy Nil. Niektórzy badacze za Nil Biały uważają Kagerę, rzekę uchodzącą do Jeziora Wiktorii, inni za jego początek uznają ciek wypływający z tego jeziora zwany Nilem Wiktorii.

– No cóż, Tomku, czy tak sobie wyobrażałeś miejsce, skąd bierze początek Nil Biały? – zagadnął Wilmowski, zatrzymując się przy synu.

– Och, nie, tatusiu! – zaprotestował chłopiec, przekrzykując huk wody. – Przecież to prawdziwy wodospad!

– Tak właśnie jest, to wodospad Ripon.

Długo sycili oczy malowniczym widokiem spienionych wód Riponu, nim udali się w dół Nilu Białego, by na niskim brzegu rozłożyć obóz. Zdecydowali się tu zatrzymać, gdyż Wilmowski stwierdził, że stan rannego przyjaciela uległ pogorszeniu. Zasklepiona już poprzedniego dnia rana na ramieniu znów się otworzyła i przybrała fioletowy odcień. Łowcy ułożyli Smugę w namiocie, starannie zdezynfekowali i zabandażowali ranę. Zmęczony Smuga niebawem zasnął, lecz Tomek z ojcem i przyjaciółmi długo jeszcze siedzieli przed jego namiotem.

Tomek przepadał za wieczornymi rozmowami przy ognisku. Tym razem, przy spokojnym poszumie płynącego opodal Nilu Białego, zainteresował się historią poszukiwań legendarnego niemal do niedawna źródła rzeki. Poprosił ojca, aby opowiedział o odkrywcach źródeł Nilu Białego. Wilmowski, zamiłowany geograf, ulegając nastrojowi wieczoru chętnie rozpoczął ciekawą opowieść.

– Od dawna panowało przekonanie, że rzeka Nil wypływa z wielkich jezior leżących u stóp Gór Księżycowych[49]. Mimo to do połowy dziewiętnastego stulecia nikomu nie udało się odkryć ani tych gór, ani jezior. Arabowie osiedleni w Afryce Wschodniej zapewniali Europejczyków, iż wewnątrz kontynentu afrykańskiego istnieją olbrzymie jeziora. Z tego też powodu zaczęto przypuszczać, że znajduje się tam wielkie morze, zwane przez krajowców Ukerewe, Uniamwesi lub Niansa, z którego Nil bierze swój początek. Do jego źródeł usiłowano dotrzeć, dążąc z północy od Morza Śródziemnego wzdłuż rzeki i drogą lądową od wybrzeży Oceanu Indyjskiego.

Wyprawy przedsiębrane w górę Nilu nie zostały uwieńczone powodzeniem. Ledyard zmarł na skraju Pustyni Libijskiej, Brown dotarł tylko do sułtanatu Dar Furu, a inni zawracali z drogi zrażeni licznymi kataraktami uniemożliwiającymi podróż.

Ostatecznie górny bieg Nilu zbadał Wenecjanin Giovanni Miani, lecz tajemnicę źródła rzeki rozwiązali dopiero uczeni i podróżnicy wysłani przez angielskie Towarzystwo Geograficzne. Odkrywcą źródeł Nilu Białego jest Anglik John Speke, który z Richardem Burtonem wyruszył z Bagamojo w Afryce Wschodniej, aby dotrzeć do jeziora Ukerewe. Burton rozchorował się ciężko w drodze, lecz Speke zdołał przybyć do południowych krańców wielkiego jeziora, które krajowcy, zgodnie z opowiadaniami Arabów, nazywali Ukerewe. Speke był przekonany, że z jeziora tego wypływa Nil Biały. Na cześć królowej Anglii nazwał je Victoria Nyganza.

W Europie mimo to nie uwierzono w sprawozdanie Speke'a. Wyruszył więc w tysiąc osiemset sześćdziesiątym roku na nową wyprawę, tym razem w towarzystwie Granta. Dotarłszy do potężnego państwa w Ugandzie, podróżnicy rozdzielili się. Grant podążył na północ, idąc jakby po cięciwie łuku tworzonego przez Nil. Speke natomiast wędrował wzdłuż koryta rzeki. Po połączeniu przebytych tras Speke mógł z pewnością stwierdzić, że źródła Nilu zostały odkryte. W Gondokoro podróżnicy spotkali się z Samuelem Bakerem. Ten zaś, usłyszawszy o ich odkryciu, podążył na południe, gdzie po drodze natrafił na ominięte przez Speke'a jezioro Mwutan Nzige, obecnie zwane Jeziorem Alberta, przez które przepływa Nil Biały.

Wybitny podróżnik i dziennikarz, Stanley, potwierdził później zgodność relacji i obliczeń dokonanych przez Speke'a, a ponadto odkrył Jezioro Edwarda, łączące się z wodami Jeziora Alberta i tym samym wchodzące do systemu wód Nilu.

– A kto jeszcze badał Afrykę Równikową? – znów zapytał niestrudzony Tomek.

– Do bliższego poznania krajów leżących nad górnym Nilem Białym przyczynili się również Baker, Gordon i Gessie, mianowani wielkorządcami przez egipskiego kedywa[50]. Wiele cennych informacji o florze, faunie i mieszkańcach zebrał Eduard Schnitzer[51] ze Śląska, który po przejściu na islam przyjął imię Mehmed Emin, od roku tysiąc osiemset siedemdziesiątego ósmego był gubernatorem (paszą) Ekwatorii[52]. Zdołał on zgromadzić bardzo liczne i cenne dla nauki zbiory.

[50] Kedyw – do 1922 r. oficjalny tytuł dziedziczny wicekróla Egiptu, nadany w 1867 r. przez sułtana tureckiego, od którego wówczas Egipt zależał nominalnie.

[51] Eduard Schnitzer (lub Schnitzler), wybitny badacz Sudanu i Afryki Wschodniej, pochodził z rodziny żydowskiej osiadłej na Śląsku. Przeszedł na islam i został urzędnikiem egipskim.

[52] Ekwatorią zwano prowincje egipskie leżące nad górnym Nilem.

Miejsce urodzenia Emina Paszy przypomniało Tomkowi odległą ojczyznę. Zaraz też ten obcy człowiek wydał mu się bliższy i wzbudził większe zainteresowanie.

– Tatusiu, opowiedz coś więcej o losach Emina Paszy ze Śląska – poprosił.

– Wojna rozpętana przez powstanie Mahdiego przeciw Egipcjanom i Anglikom uniemożliwiła wówczas dalsze badania w okolicach górnego Nilu. W roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym piątym Gordon poległ, broniąc Chartumu przed mahdystami, a Emin Pasza, przebywający wtedy w okolicy Jeziora Wiktorii, znalazł się w ciężkiej sytuacji. Nieustraszony Stanley wyruszył na swą ostatnią wyprawę afrykańską, aby udzielić mu pomocy. Tym razem Stanley przedzierał się przez Kongo, gdzie przez cały czas musiał staczać niebezpieczne walki z krajowcami. Dopiero po blisko rocznym marszu, wśród ciągłych starć i dokuczliwych trudności aprowizacyjnych, dotarł do Jeziora Wiktorii. Tam właśnie spotkał się z Eminem Paszą i Casatim. Długo wahał się Emin Pasza, czy powinien opuścić kraj, którego był wielkorządcą z ramienia egipskiego kedywa, lecz po chwilowym pobycie w niewoli u nieprzyjaciół ruszył ze Stanleyem w kierunku Bagamojo[53]. Tam wstąpił do służby niemieckiej i wkrótce zorganizował nową wyprawę. Tym razem dotarł do zachodnich wybrzeży Jeziora Wiktorii, założył stację Bukoba, gdy jednak posunął się za daleko na zachód, został zabity przez Arabów.

– Pan Smuga opowiadał mi już kiedyś, że mieszkańcy Afryki nie są tak łagodni jak Australijczycy, którzy nie stawiali Europejczykom żadnego oporu – wtrącił Tomek. – Ciekaw jestem, czy Polacy również brali udział w odkryciach w Afryce?

Wilmowski zastanowił się chwilę.

– Wśród podróżników i odkrywców afrykańskich spotyka się przeważnie Anglików, Francuzów i Niemców, oni to bowiem najbardziej się tym kontynentem interesowali. Większość ekspedycji badawczych miała przeważnie na celu utorowanie drogi do przeistoczenia odkrytych ziem w kolonie państw europejskich. Polacy nigdy nie prowadzili polityki zaborczej, a teraz przecież sami od ponad stu lat znajdują się w niewoli. Niemniej w różnych okresach czasu przybywali na Czarny Ląd z pobudek naukowo-badawczych bądź po prostu w pogoni za niezwykłymi przygodami.

– Tatusiu, proszę cię, opowiedz nam jeszcze o polskich podróżnikach i odkrywcach w Afryce. Na pewno pan bosman także posłucha z przyjemnością o czynach Polaków.

– Lubię opowieści o naszych zuchach – przytaknął marynarz, nabijając fajkę tytoniem.

Wilmowski również zapalił i po krótkiej przerwie ciągnął znowu:

– Z Polaków najwcześniej zjawił się w Afryce Maurycy August Beniowski. Był to niezwykle przedsiębiorczy i odważny człowiek. Jako pułkownik konfederacji barskiej walczył przeciw carskiej Rosji…

– I na pewno tak jak ty i pan bosman musiał uciekać z kraju – wtrącił Tomek.

Wilmowski uśmiechnął się do syna i mówił dalej:

– Beniowski został wzięty przez Rosjan do niewoli i zesłany na Kamczatkę. Udało mu się wzniecić tam bunt więźniów. Na ich czele zdobył rosyjski statek, na którym wraz z towarzyszami uciekł na pełne morze. Po wielu przygodach w roku tysiąc siedemset siedemdziesiątym trzecim przybył z ramienia rządu francuskiego na wyspę Madagaskar leżącą u południowo-wschodnich wybrzeży Czarnego Lądu. Wśród ustawicznych walk z krajowcami, przedzierając się przez rozległe błota, niedostępne góry i skały, opanował Beniowski najżyźniejszą część wyspy. Rok później został obwołany przez krajowców ampansakabą, czyli królem Madagaskaru. Miał własną stolicę, dwór i ciemnoskórą armię ubraną w rogatywki. Panował niespełna dwa lata, lecz przez ten czas przyczynił się do zaprzestania walk wewnętrznych nękających mieszkańców wyspy, wytępił barbarzyński zwyczaj mordowania ułomnych dzieci, zakładał w zdrowych okolicach osady, budował szpitale i przytułki, zyskując coraz większe uznanie krajowców. Kiedy chciał uwolnić ostatecznie Madagaskar od uciążliwej opieki Francji, zginął w bitwie z Francuzami.

– A to ci był nie lada zuch! – zawołał bosman Nowicki. – Ho, ho! Może i ciebie, brachu, Murzyniaki ogłoszą królem na przykład w Bugandzie. Pamiętaj wtedy o swoim druhu i zrób mnie chociaż generałem.

– Niech pan ze mnie nie kpi – oburzył się Tomek.

– Wcale nie kpię! Jeżeli Masajowie na samym początku wyprawy zrobili z ciebie wielkiego czarownika, to teraz Bugandczyki mogą ich przecież prześcignąć i obwołają mojego kumpla swoim królem. Licz na mnie, pomogę ci rządzić!

– Że też pan zawsze musi żartować! Mów dalej, tatusiu!

Wilmowski rozweselony ciągnął opowieść:

– Na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku bardzo zasłużył się swymi badaniami Jan Potocki. Zwiedził Egipt, Tunis i Maroko, a potem opisał te kraje. Dalekie podróże po Egipcie, Sudanie, Abisynii i Krainie Wielkich Jezior, a więc i tu, gdzie my obecnie podróżujemy, odbywał polski lekarz, Ignacy Żagiel, emigrant polityczny. Po powstaniu w tysiąc osiemset sześćdziesiątym trzecim roku opuścił Polskę i przez dwa lata sprawował urząd nadwornego lekarza egipskiego kedywa.

W tym samym czasie inny Polak, przyrodnik Antoni Waga, zgromadził w Egipcie i Nubii bogate zbiory ptaków, gadów i owadów, odkrywając wiele nowych gatunków. Kilka lat później Władysław Taczanowski badał ptactwo Algierii, a w Afryce Południowej szerokie badania geograficzne i botaniczne prowadził w latach tysiąc osiemset siedemdziesiąt cztery i pięć botanik i geograf, profesor Uniwersytetu Lwowskiego, Antoni Rehman. Z dwóch podróży przywiózł do kraju cenny zbiór, obejmujący blisko trzy tysiące okazów różnych roślin, w tym wiele dotychczas nieznanych. Obok poszukiwań botanicznych i geograficznych prowadził również badania etnograficzne. Rehman napisał później dwie nadzwyczaj ciekawe książki o krajach, które zwiedził. Będziesz mógł je przeczytać, gdyż obydwie mam w Hamburgu.

– Nasz Tomek również pięknie opisuje różne afrykańskie widoki w listach do tej miłej australijskiej turkaweczki – wtrącił bosman. – Gdyby tak zebrać jego wszystkie listy i wydrukować, byłaby z nich bardzo zajmująca książka.

– Znów pan zaczyna! – rozgniewał się chłopiec. – Prosiłem, żeby pan nie nazywał Sally turkaweczką.

– Już dobrze, dobrze. Opowiadaj dalej, Andrzeju – rzekł bosman pojednawczo.

– Około roku tysiąc osiemset osiemdziesiątego drugiego Stefan Szolc-Rogoziński, Leopold Janikowski i Klemens Tomczek odbyli na statku „Łucja Małgorzata” głośną wówczas wyprawę do Kamerunu. Owocem tej jedynej w dziewiętnastym wieku polskiej naukowej wyprawy do Afryki były obfite zbiory i materiały ludoznawcze, językoznawcze oraz mapy zbadanych okolic. Leopold Janikowski przebywał nawet trzy lata wśród ludożerczych plemion Fan i zgromadził niezwykle cenne zbiory etnograficzne.

W służbie francuskiej badali Afrykę Północną i Środkową Motyliński i Jan Dybowski. Jak więc widzicie, Polacy również brali udział w odkryciach naukowych na tym kontynencie i choć w skromnym zakresie, niemniej przyczynili się do jego lepszego poznania.

– Spędziłem trochę czasu z Dybowskim podczas jego wyprawy do Konga – westchnął Hunter. – Zaprzyjaźniliśmy się nawet. Tak, tak, śmiały to był człowiek. Niejedno też razem przeżyliśmy… Późno już dzisiaj, opowiem o tym kiedy indziej, chodźmy teraz spać. Najgorzej, gdy na noc nachodzą człowieka wspomnienia. Dobranoc!


U źródeł Nilu Białego At the source of the White Nile У истоков Белого Нила

Przez dwie doby Hunter i Wilmowski nie odstępowali od łoża gorączkującego Smugi. For two days, Hunter and Wilmowski did not leave the bed of the feverish Smuga. Trzeciego dnia ranny poczuł się trochę lepiej. Wilmowski stwierdził z zadowoleniem, że gorączka znacznie opadła. Wilmowski noted with satisfaction that the fever had subsided considerably. Zaraz też polecił sporządzić dla niego pożywny bulion. He also immediately ordered that a nutritious broth be made for him. Zadania tego ochoczo podjął się bosman Nowicki. Nalewając bulion do kubka, mówił do rozradowanego Tomka:

– Widzisz, kochany brachu, jaka to w Smudze rogata dusza? - Видишь ли ты, дорогой брат, что такое рогатая душа в Смуге? Zaraz można poznać w nim Polaka! Murzyniaki tłukli go młotkiem po głowie jak szczupaka na Wigilię, a on nie tylko nie puścił ostatniej pary, ale już krzyczy, że jest głodny. The Negroes battered him on the head with a hammer like a pike on Christmas Eve, and not only did he not let go of the last pair, but he is already screaming that he is hungry.

– Wielka szkoda, że pan Smuga nie mógł rozpoznać napastników. Nie chciałbym, żeby ten okropny czyn uszedł im na sucho – zafrasował się chłopiec. I wouldn't want them to get away with this horrible act," the boy fumed. Я бы не хотел, чтобы им сошло с рук это зверство, - проворчал мальчик.

– He, he, he! – roześmiał się marynarz. - laughed the sailor. – Żeby Smuga mógł rozpoznać tych drani, to by musiał ich zobaczyć, a gdyby ich był zobaczył, to z miejsca musieliby się wynieść do Abrahama na piwo i już nie byłoby o czym gadać. Teraz zaś, kochany brachu, jeżeli tylko los mi będzie sprzyjał, to oni wpadną w moje łapy, a wtedy…

Bosman wykonał rękoma charakterystyczny ruch, jakby ukręcał ptakowi głowę. The petty officer made a distinctive movement with his hands, as if he was twisting the bird's head.

– Więc pan ich zabije? – przeraził się Tomek.

– Jak amen w pacierzu! Ale my tu sobie gadu-gadu, a tam nasz chory czeka. Но мы общаемся здесь, а там ждет наш больной. No, chodźmy z tym bulionem. Myślę jednak, że lepiej by mu pomógł rum.

– Ranny nie powienien pić alkoholu – ostro zaoponował Tomek.

– A po czym to odzyskał przytomność jak nie po jamajce? - И от чего же она оправилась, если не от Ямайки? Nie przekonasz mnie, brachu! Chodźmy!

Smuga posilił się, po czym, nie zważając na protesty Huntera, zapalił fajkę. Смудж отпил немного, а затем, не обращая внимания на протесты Хантера, раскурил трубку. Wypuścił kilka kłębów dymu i rzekł:

– Andrzeju, każ przygotować dla mnie jakąś lektykę. - Эндрю, приготовь для меня лектику. Jutro możemy wyruszyć w dalszą drogę. Dość tego leniuchowania.

– Wykluczone, Janie! – zaprotestował Wilmowski. – W tropikalnych krajach rany źle się goją.

– Nic mi nie będzie, Andrzeju. Gorzej urządził mnie swego czasu tygrys w Bengalu, a przecież wszystko się dobrze skończyło. Mam organizm przyzwyczajony do gorącego klimatu. Prędzej wyzdrowieję podczas marszu.

Wilmowski w dalszym ciągu oponował, lecz wtedy odezwał się Hunter:

– Pan Smuga ma żelazną czaszkę, jeżeli nie pękła pod tak silnymi uderzeniami. Proponowałbym również rozpoczęcie marszu, lecz nie jutro, tylko pojutrze. Mam ku temu dwa powody. Po pierwsze, pan Smuga nabierze więcej sił, a po drugie… – pochylił się do towarzyszy zgrupowanych przy łóżku rannego i dodał ciszej: – Po drugie, chcę opóźnić marsz dlatego, że Kawirondo nagle nabrali gwałtownej chęci do wyruszenia z nami w dalszą drogę. Czy to nie wydaje się wam dziwne?

– Zanim jeszcze przynieśliście rannego do obozu, tragarze wyrazili zgodę na kontynuowanie marszu. Zapytałem wtedy, czy już się nie obawiają swych sąsiadów Luo. Wyjaśnili, że teraz nie muszą się ich bać, gdyż tam-tamy zapowiedziały im gościnne przyjęcie – odparł Wilmowski.

– Zapewne wysłannik Castanedo, o którego przybyciu powiadomił nas wierny Sambo, polecił im udać się dalej – dodał Hunter.

– Oby chęć przysłużenia się nam nie wyszła Sambowi na złe – rzekł Wilmowski. – Chłopak ustawicznie kręci się wśród Kawirondo, przeszkadzając im w konszachtach. Patrzą też na niego bardzo niechętnie.

– Bosmanie, niech pan czuwa nad nim – zwrócił się Hunter do marynarza. - Старшина, присмотрите за ним, - обратился Хантер к моряку.

– Iiii… nie taki znów diabeł straszny, jak go malują. Wprowadziłem trochę rygoru. Я ввел некоторую строгость. Kawirondziaki stali się łagodni jak baranki. Nic mu już nie zrobią.

Wilmowski spojrzał uważnie na bosmana. Przez dwa dni czuwał z Hunterem przy łożu rannego, pozostawiając obóz pod opieką marynarza. Teraz zaniepokoił go lekki ton, jakim bosman udzielił wyjaśnienia. Podejrzewał, że chce coś przed nim ukryć. Spojrzał więc z kolei na Tomka, który po oświadczeniu swego serdecznego druha zaczął kręcić się i chichotać.

– Czy i ty, Tomku, uważasz, że Sambo jest zupełnie bezpieczny? – zapytał.

– Od wczoraj tragarze patrzą z szacunkiem na naszego Samba. Na pewno nic mu teraz nie grozi – odparł chłopiec.

– Dlaczego tak nagle zmienili swój stosunek do niego? – pytał dalej Wilmowski.

Bosman chrząknął ostrzegawczo, lecz Tomek, nie zważając na niego, wyjaśnił triumfująco:

– Wczoraj jeden Kawirondo uderzył Samba, gdy ten przykucnął przy grupce dyskutujących. Wtedy pan bosman sprawił mu tęgie lanie i zapowiedział wszystkim, że jeżeli Sambowi stanie się coś złego, to wróci do ich wioski, spali domy i powiesi mieszkańców.

Wilmowski nachmurzył się, lecz nie skarcił bosmana. Niespodziewany napad na Smugę był groźnym dowodem zbytniego rozzuchwalenia się Kawirondo.

– Dobrze pan zrobił, bosmanie. Murzyni cenią silnych ludzi – wtrącił Hunter. – Trzeba ich teraz trzymać krótko. Przy najbliższej okazji postaramy się o nowych tragarzy. Wtedy też prawdopodobnie zaginie słuch o Castanedo, którego cień podąża za nami. Jak widać, jest to bardzo mściwy łotr.

– Daj Boże, żebym mógł go spotkać jeszcze raz – mruknął bosman zawzięcie.

– Jak więc powiedziałem, proponuję odłożyć wymarsz w dalszą drogę na pojutrze. W ten sposób pokrzyżujemy choć w części plany Kawirondo.

– Rozumowanie pana Huntera wydaje się słuszne. Wobec tego odpoczniemy tutaj jeszcze jeden dzień, a pojutrze ruszamy dalej – powiedział Wilmowski.

– Gdyby zaszła potrzeba, to w forcie angielskim w Kampali na pewno zastaniemy lekarza – dodał Hunter. – Miejmy jednak nadzieję, że pan Smuga wróci do zdrowia bez jego pomocy.

– Ha, niech będzie tak, jak radzicie – zgodził się Smuga.

W obozie panował całkowity spokój. Uzbrojeni po zęby Masajowie dzień i noc pełnili straż. Tymczasem bosman, Tomek i Sambo zbudowali wygodną lektykę dla Smugi; mieli ją nieść najzręczniejsi Kawirondo.

Gdy nadszedł oznaczony czas wymarszu, Sambo ze sztandarem stanął na czele karawany. Tomek na polecenie ojca zastąpił Smugę. Teraz razem z bosmanem stanowili tylną straż karawany. W takt monotonnej pieśni tragarzy ruszyli w drogę.

Podróżnicy wędrowali sawanną porosłą kępami krzewów i drzew akacjowych. Pod koniec dnia coraz częściej zaczęli napotykać dość duże bajora zarosłe karłowatymi mimozami o czerwonej korze, które utrudniały drogę. Dingo spuszczony ze smyczy buszował wśród tych chaszczy, to znów biegł ze wzniesionym do góry łbem, węsząc w powietrzu. Tomek i bosman pilnie obserwowali jego zachowanie; nie ulegało wątpliwości – okolica obfitowała w zwierzynę. W pewnej chwili Dingo dał nura w pobliskie krzewy. Zaraz też obydwaj łowcy usłyszeli niskie, głuche chrząkanie, a potem ostry pisk. Trzask łamanych gałęzi i głośne chrapliwe szczeknięcie Dinga ostrzegły podróżników przed niebezpieczeństwem. Zadudniła ziemia. Dingo, szczekając zajadle, wybiegł z krzewów. Za nim z głuchym tupotem ukazał się olbrzymi zwierz o ciężkiej i niezgrabnej budowie. Wysokość potwora dorównywała średniemu wzrostowi człowieka, podczas gdy długość szaroczarnego cielska dochodziła do około czterech metrów. Olbrzymie zwierzę o grubej, sfałdowanej na karku skórze gnało z pochylonym nisko potężnym łbem, na nosie widniały sterczące jeden za drugim dwa rogi.

– Kifaru! [43] – wrzasnął któryś z Murzynów.

[43] Kifaru (w języku suahili) – nosorożec.

Szyk karawany załamał się w jednej chwili. Tragarze rozpierzchli się, pozostawiając bagaże na ścieżce; spłoszone wierzchowce stawały dęba. Czoło karawany, oddalone nieco od szarżującego nosorożca, utrzymało się w jakim takim porządku, ponieważ kroczące na przedzie osły z filozoficznym spokojem szły dalej, nie zważając na niebezpieczeństwo. Tymczasem ogromnych rozmiarów nosorożec pędził za zręcznie umykającym Dingiem. Mądry pies skupił na sobie całą jego uwagę. Przebiegł ukosem ścieżkę i zaszył się w zaroślach po przeciwnej stronie drogi. Tomek i bosman nie zdążyli się nawet złożyć do strzału. Nim uspokoili konie, było już po wszystkim. Wkrótce Dingo powrócił, machając wesoło ogonem. Zatrzymał się przed Tomkiem, jakby oczekiwał na pochwałę; chłopiec zeskoczył z wierzchowca i mocno uściskał roztropnego psa.

Na wieczornym biwaku głównym tematem rozmów było wydarzenie z nosorożcem. Najwięcej do powiedzenia mieli Hunter i Smuga, który po całodziennym marszu czuł się zupełnie znośnie.

– Nigdy nie można przewidzieć, co uczyni nosorożec – mówił Hunter. – Niekiedy ucieka nawet przed jednym psem. Czasem na sam widok człowieka wpada w szał wściekłości i wtedy ślepo nań szarżuje. Doświadczony, wprawny myśliwy uskakuje w bok w ostatniej chwili przed stratowaniem, nosorożec zaś zwykle pędzi dalej; gdy traci z oczu prawdziwego przeciwnika, wyładowuje swój gniew na pierwszym lepszym krzaku albo drzewie. Wynika to stąd, że nosorożce są krótkowidzami. Polowanie na te zwierzęta nie należy do bezpiecznych. Mieliśmy dzisiaj szczęście, że czujny Dingo wytropił nosorożca kryjącego się w zaroślach, a my uszliśmy jego uwagi. Źle by się mogło skończyć, gdyby na nas napadł.

– Do jakiej rodziny zwierząt należą nosorożce? – zapytał Tomek.

– Są to zwierzęta nieparzystokopytne – wyjaśnił Smuga. – Pierwszą rodziną wśród nich są nosorożce mające kończyny o trzech palcach, drugą stanowią tapiry z trzema palcami u przednich, a czterema u tylnych nóg, do trzeciej rodziny zaliczamy konie z rozwiniętym tylko jednym palcem w kształcie kopyta.

– Czy nosorożce żyją tylko w Afryce? – indagował dalej Tomek, który pragnąc zostać wytrawnym łowcą dzikich zwierząt, chciał wiedzieć o nich jak najwięcej.

– Nosorożce żyją również w podzwrotnikowej Azji – odparł Smuga. – W Afryce są reprezentowane przez dwa gatunki. Pierwszy, zwany przez Burów[44] czarnym[45], a w narzeczu Murzynów kifaru jest bardziej znany od drugiego gatunku, nosorożca białego[46], będącego najpotężniejszym przedstawicielem całej rodziny.

[44] Burowie – potomkowie kolonistów holenderskich osiedlających się od XVII w. w Afryce Południowej. Wypierani w XIX w. na północ przez osadników brytyjskich, po zaciętych walkach z ludami bantu utworzyli republiki: Natal, Oranię i Transwal, o których niezależność walczyli z Brytyjczykami (tzw. wojny burskie) i ponieśli klęskę. Po zawarciu pokoju w 1902 r. republiki te włączone zostały do imperium brytyjskiego. Obecnie Burowie nazywani są Afrykanerami.

[45] Diceros bicornis.

[46] Ceratotherium simum.

– Po czym można odróżnić te dwa gatunki? – wypytywał Tomek.

– Czarny nosorożec lub, jak mówią Murzyni, kifaru, jest barwy szaroczarnej bądź brudnobrunatnej. Dorosłe samce dochodzą prawie do czterech metrów długości, wysokość ich zaś waha się około metra sześćdziesięciu centymetrów. Spotyka się je w Afryce Środkowej i Wschodniej. Natomiast wysokość nosorożca białego dochodzi do dwóch metrów, a długość do pięciu. Na nadzwyczaj wydłużonej głowie sterczy półtorametrowej nieraz długości przedni róg, którego obwód u podstawy przekracza pół metra, czyli wynosi tyle, ile długość tylnego rogu. Obydwa gatunki nosorożców są trawożerne, lecz podczas gdy biały żyje na otwartych sawannach, kifaru trzyma się raczej zarośli.

– Ho, ho! Jak z tego wynika, biały nosorożec musi być olbrzymim zwierzęciem! – zdumiał się chłopiec.

– Oczywiście, Tomku! – potwierdził Smuga. – Biały nosorożec jest po słoniu największym ze ssaków lądowych. Jako łowcę zwierząt powinno cię zaciekawić, że dotąd nie udało się takiego żywego okazu sprowadzić do Europy. Czarny nosorożec jest niższy, a mimo to uchodzi za jedno z najniebezpieczniejszych afrykańskich zwierząt. Dlatego też nasze dzisiejsze spotkanie z kifaru możemy uważać za bardzo ciekawe przeżycie.

– Chciałbym się jeszcze dowiedzieć, jaki tryb życia prowadzą te niezwykłe zwierzęta – prosił Tomek.

– Mój chłopcze, nie męcz za bardzo pana Smugi – wtrącił Wilmowski. – Wiesz przecież, że jest jeszcze bardzo osłabiony.

– Ja ci bardzo chętnie wyjaśnię, a pan Smuga tymczasem trochę odsapnie – rzekł Hunter, przysuwając się do Tomka.

– Bardzo pana proszę, bardzo lubię słuchać takich opowiadań – ucieszył się Tomek.

– Nosorożce żyją najchętniej w okolicach obfitujących w wodę, lecz gatunki afrykańskie spotyka się również na suchych sawannach i w górzystych, kamienistych obszarach – zaczął tropiciel. – Wszystkie lubią się wylegiwać w błocie, chrząkają głośno podczas kąpieli. Prowadzą raczej nocny tryb życia. W dzień śpią przeważnie gdzieś w cienistym miejscu, po południu się kąpią, a przed wieczorem wyruszają na poszukiwanie pożywienia. Podczas żerowania opierają się przednim rogiem o ziemię i zrywają trawę grubymi wargami; gałązki krzewów kruszą ryjkowatym wyrostkiem pyska. Żywią się: gałęziami krzaków, twardymi łodygami, trawą, ziołami, kłączami, korzeniami i cebulkami roślin.

– Tak olbrzymie rogi mają pewnie tylko stare osobniki? – pytająco dodał Tomek.

– Mylisz się, co kilka lat rogi te odpadają, po czym odrastają, wielkość ich więc nie świadczy o liczbie przeżytych lat. Dodam jeszcze, że młode widzą natychmiast po urodzeniu.

Tę interesującą dla Tomka rozmowę przerwał bosman Nowicki, stawiając na stoliku dymiący kociołek z zupą. Zgłodniali łowcy z zapałem zabrali się do jedzenia. Wkrótce po posiłku udali się do swych namiotów. Hunter, jak zwykle, porozstawiał na noc straże, które zmieniały się co dwie godziny.

Noc upłynęła spokojnie. Nazajutrz, zaledwie słońce ukazało się na niebie, natychmiast zwinięto obóz. Tego dnia Wilmowski spodziewał się dotrzeć do źródeł Nilu Białego, wypływającego z najdalej wysuniętego na północ krańca Jeziora Wiktorii.

Na każdym postoju Tomek wydobywał z podręcznej torby mapę Ugandy. Skwapliwie mierzył odległość dzielącą karawanę od źródeł najdłuższej i największej na Ziemi rzeki[47]. Wiedział już przecież, że źródła Nilu były przez przeszło tysiąc lat zagadką, o rozwiązanie której kusiło się wielu odważnych podróżników. Toteż z niezmierną niecierpliwością oczekiwał na ujrzenie miejsca, z którego Anglik Speke w tysiąc osiemset sześćdziesiątym drugim roku rozpoczął historyczną wyprawę, aby wypełnić ostatnie stronice tajemniczej historii źródeł Nilu.

[47] Nil (arab. Nahr an-Nil) płynie przez Burundi, Rwandę, Tanzanię, Ugandę, Sudan i Egipt. Długość Nilu wynosi 6671 km, powierzchnia dorzecza 2870 tys. km2. Za źródłową rzekę Nilu uważa się Kagerę; od ujścia Aswa, prawego dopływu, przybiera nazwę Nilu Górskiego, który od Bahr al-Ghazal, lewego dopływu, płynie dalej jako Nil Biały, w Chartumie przejmuje największy swój dopływ – Nil Błękitny – i przybiera nazwę Nil. Uchodzi do Morza Śródziemnego dwoma ramionami.

Niebawem nadeszła ta upragniona przez chłopca chwila. Już z dala usłyszał szum spadającej wody, potężniejszy w miarę jak się zbliżali do niepozornego wzgórza. W końcu wspięli się na szczyt wzniesienia.

Tomek krzyknął zdumiony nieoczekiwanym widokiem. Oczom jego ukazało się, jak na dłoni, szerokie ujście Jeziora Wiktorii. Poprzez krawędź jeziora, obramowaną z obu stron wysokim brzegiem porosłym drzewami, przelewały się kaskady wody, które, pieniąc się i burząc, z grzmotem spadały w przepaść.

Tomek z trudem uzmysławiał sobie, że znajduje się w miejscu, skąd Nil Biały[48] bierze swój początek. Zamiast szemrzącego łagodnie strumyka pieniła się przed nim wielka rzeka. Pamiętał z lekcji geografii w szkole, że Nil Biały, wypływając z Jeziora Wiktorii, przebywa setki kilometrów przez dżungle i busz Ugandy, zasila z kolei swe wody w jeziorze Kioga, za Wodospadem Murchisona przecina Jezioro Alberta, a daleko na północy, w okolicy Chartumu, łączy się z Nilem Błękitnym, wypływającym z gór Abisynii, i z rzeką Atbara.

[48] Nil Biały (arab. Bahr al-Abjed, An-Nil al-Abjad), jedno z dwóch głównych ramion Nilu, które w okolicach Chartumu (Sudan) łączy się z Nilem Błękitnym i tworzy Nil. Niektórzy badacze za Nil Biały uważają Kagerę, rzekę uchodzącą do Jeziora Wiktorii, inni za jego początek uznają ciek wypływający z tego jeziora zwany Nilem Wiktorii.

– No cóż, Tomku, czy tak sobie wyobrażałeś miejsce, skąd bierze początek Nil Biały? – zagadnął Wilmowski, zatrzymując się przy synu.

– Och, nie, tatusiu! – zaprotestował chłopiec, przekrzykując huk wody. – Przecież to prawdziwy wodospad!

– Tak właśnie jest, to wodospad Ripon.

Długo sycili oczy malowniczym widokiem spienionych wód Riponu, nim udali się w dół Nilu Białego, by na niskim brzegu rozłożyć obóz. Zdecydowali się tu zatrzymać, gdyż Wilmowski stwierdził, że stan rannego przyjaciela uległ pogorszeniu. Zasklepiona już poprzedniego dnia rana na ramieniu znów się otworzyła i przybrała fioletowy odcień. Łowcy ułożyli Smugę w namiocie, starannie zdezynfekowali i zabandażowali ranę. Zmęczony Smuga niebawem zasnął, lecz Tomek z ojcem i przyjaciółmi długo jeszcze siedzieli przed jego namiotem.

Tomek przepadał za wieczornymi rozmowami przy ognisku. Tym razem, przy spokojnym poszumie płynącego opodal Nilu Białego, zainteresował się historią poszukiwań legendarnego niemal do niedawna źródła rzeki. Poprosił ojca, aby opowiedział o odkrywcach źródeł Nilu Białego. Wilmowski, zamiłowany geograf, ulegając nastrojowi wieczoru chętnie rozpoczął ciekawą opowieść.

– Od dawna panowało przekonanie, że rzeka Nil wypływa z wielkich jezior leżących u stóp Gór Księżycowych[49]. Mimo to do połowy dziewiętnastego stulecia nikomu nie udało się odkryć ani tych gór, ani jezior. Arabowie osiedleni w Afryce Wschodniej zapewniali Europejczyków, iż wewnątrz kontynentu afrykańskiego istnieją olbrzymie jeziora. Z tego też powodu zaczęto przypuszczać, że znajduje się tam wielkie morze, zwane przez krajowców Ukerewe, Uniamwesi lub Niansa, z którego Nil bierze swój początek. Do jego źródeł usiłowano dotrzeć, dążąc z północy od Morza Śródziemnego wzdłuż rzeki i drogą lądową od wybrzeży Oceanu Indyjskiego.

Wyprawy przedsiębrane w górę Nilu nie zostały uwieńczone powodzeniem. Ledyard zmarł na skraju Pustyni Libijskiej, Brown dotarł tylko do sułtanatu Dar Furu, a inni zawracali z drogi zrażeni licznymi kataraktami uniemożliwiającymi podróż.

Ostatecznie górny bieg Nilu zbadał Wenecjanin Giovanni Miani, lecz tajemnicę źródła rzeki rozwiązali dopiero uczeni i podróżnicy wysłani przez angielskie Towarzystwo Geograficzne. Odkrywcą źródeł Nilu Białego jest Anglik John Speke, który z Richardem Burtonem wyruszył z Bagamojo w Afryce Wschodniej, aby dotrzeć do jeziora Ukerewe. Burton rozchorował się ciężko w drodze, lecz Speke zdołał przybyć do południowych krańców wielkiego jeziora, które krajowcy, zgodnie z opowiadaniami Arabów, nazywali Ukerewe. Speke był przekonany, że z jeziora tego wypływa Nil Biały. Na cześć królowej Anglii nazwał je Victoria Nyganza.

W Europie mimo to nie uwierzono w sprawozdanie Speke'a. Wyruszył więc w tysiąc osiemset sześćdziesiątym roku na nową wyprawę, tym razem w towarzystwie Granta. Dotarłszy do potężnego państwa w Ugandzie, podróżnicy rozdzielili się. Grant podążył na północ, idąc jakby po cięciwie łuku tworzonego przez Nil. Speke natomiast wędrował wzdłuż koryta rzeki. Po połączeniu przebytych tras Speke mógł z pewnością stwierdzić, że źródła Nilu zostały odkryte. W Gondokoro podróżnicy spotkali się z Samuelem Bakerem. Ten zaś, usłyszawszy o ich odkryciu, podążył na południe, gdzie po drodze natrafił na ominięte przez Speke'a jezioro Mwutan Nzige, obecnie zwane Jeziorem Alberta, przez które przepływa Nil Biały.

Wybitny podróżnik i dziennikarz, Stanley, potwierdził później zgodność relacji i obliczeń dokonanych przez Speke'a, a ponadto odkrył Jezioro Edwarda, łączące się z wodami Jeziora Alberta i tym samym wchodzące do systemu wód Nilu.

– A kto jeszcze badał Afrykę Równikową? – znów zapytał niestrudzony Tomek.

– Do bliższego poznania krajów leżących nad górnym Nilem Białym przyczynili się również Baker, Gordon i Gessie, mianowani wielkorządcami przez egipskiego kedywa[50]. Wiele cennych informacji o florze, faunie i mieszkańcach zebrał Eduard Schnitzer[51] ze Śląska, który po przejściu na islam przyjął imię Mehmed Emin, od roku tysiąc osiemset siedemdziesiątego ósmego był gubernatorem (paszą) Ekwatorii[52]. Zdołał on zgromadzić bardzo liczne i cenne dla nauki zbiory.

[50] Kedyw – do 1922 r. oficjalny tytuł dziedziczny wicekróla Egiptu, nadany w 1867 r. przez sułtana tureckiego, od którego wówczas Egipt zależał nominalnie.

[51] Eduard Schnitzer (lub Schnitzler), wybitny badacz Sudanu i Afryki Wschodniej, pochodził z rodziny żydowskiej osiadłej na Śląsku. Przeszedł na islam i został urzędnikiem egipskim.

[52] Ekwatorią zwano prowincje egipskie leżące nad górnym Nilem.

Miejsce urodzenia Emina Paszy przypomniało Tomkowi odległą ojczyznę. Zaraz też ten obcy człowiek wydał mu się bliższy i wzbudził większe zainteresowanie.

– Tatusiu, opowiedz coś więcej o losach Emina Paszy ze Śląska – poprosił.

– Wojna rozpętana przez powstanie Mahdiego przeciw Egipcjanom i Anglikom uniemożliwiła wówczas dalsze badania w okolicach górnego Nilu. W roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym piątym Gordon poległ, broniąc Chartumu przed mahdystami, a Emin Pasza, przebywający wtedy w okolicy Jeziora Wiktorii, znalazł się w ciężkiej sytuacji. Nieustraszony Stanley wyruszył na swą ostatnią wyprawę afrykańską, aby udzielić mu pomocy. Tym razem Stanley przedzierał się przez Kongo, gdzie przez cały czas musiał staczać niebezpieczne walki z krajowcami. Dopiero po blisko rocznym marszu, wśród ciągłych starć i dokuczliwych trudności aprowizacyjnych, dotarł do Jeziora Wiktorii. Tam właśnie spotkał się z Eminem Paszą i Casatim. Długo wahał się Emin Pasza, czy powinien opuścić kraj, którego był wielkorządcą z ramienia egipskiego kedywa, lecz po chwilowym pobycie w niewoli u nieprzyjaciół ruszył ze Stanleyem w kierunku Bagamojo[53]. Tam wstąpił do służby niemieckiej i wkrótce zorganizował nową wyprawę. Tym razem dotarł do zachodnich wybrzeży Jeziora Wiktorii, założył stację Bukoba, gdy jednak posunął się za daleko na zachód, został zabity przez Arabów.

– Pan Smuga opowiadał mi już kiedyś, że mieszkańcy Afryki nie są tak łagodni jak Australijczycy, którzy nie stawiali Europejczykom żadnego oporu – wtrącił Tomek. – Ciekaw jestem, czy Polacy również brali udział w odkryciach w Afryce?

Wilmowski zastanowił się chwilę.

– Wśród podróżników i odkrywców afrykańskich spotyka się przeważnie Anglików, Francuzów i Niemców, oni to bowiem najbardziej się tym kontynentem interesowali. Większość ekspedycji badawczych miała przeważnie na celu utorowanie drogi do przeistoczenia odkrytych ziem w kolonie państw europejskich. Polacy nigdy nie prowadzili polityki zaborczej, a teraz przecież sami od ponad stu lat znajdują się w niewoli. Niemniej w różnych okresach czasu przybywali na Czarny Ląd z pobudek naukowo-badawczych bądź po prostu w pogoni za niezwykłymi przygodami.

– Tatusiu, proszę cię, opowiedz nam jeszcze o polskich podróżnikach i odkrywcach w Afryce. Na pewno pan bosman także posłucha z przyjemnością o czynach Polaków.

– Lubię opowieści o naszych zuchach – przytaknął marynarz, nabijając fajkę tytoniem.

Wilmowski również zapalił i po krótkiej przerwie ciągnął znowu:

– Z Polaków najwcześniej zjawił się w Afryce Maurycy August Beniowski. Był to niezwykle przedsiębiorczy i odważny człowiek. Jako pułkownik konfederacji barskiej walczył przeciw carskiej Rosji…

– I na pewno tak jak ty i pan bosman musiał uciekać z kraju – wtrącił Tomek.

Wilmowski uśmiechnął się do syna i mówił dalej:

– Beniowski został wzięty przez Rosjan do niewoli i zesłany na Kamczatkę. Udało mu się wzniecić tam bunt więźniów. Na ich czele zdobył rosyjski statek, na którym wraz z towarzyszami uciekł na pełne morze. Po wielu przygodach w roku tysiąc siedemset siedemdziesiątym trzecim przybył z ramienia rządu francuskiego na wyspę Madagaskar leżącą u południowo-wschodnich wybrzeży Czarnego Lądu. Wśród ustawicznych walk z krajowcami, przedzierając się przez rozległe błota, niedostępne góry i skały, opanował Beniowski najżyźniejszą część wyspy. Rok później został obwołany przez krajowców ampansakabą, czyli królem Madagaskaru. Miał własną stolicę, dwór i ciemnoskórą armię ubraną w rogatywki. Panował niespełna dwa lata, lecz przez ten czas przyczynił się do zaprzestania walk wewnętrznych nękających mieszkańców wyspy, wytępił barbarzyński zwyczaj mordowania ułomnych dzieci, zakładał w zdrowych okolicach osady, budował szpitale i przytułki, zyskując coraz większe uznanie krajowców. Kiedy chciał uwolnić ostatecznie Madagaskar od uciążliwej opieki Francji, zginął w bitwie z Francuzami.

– A to ci był nie lada zuch! – zawołał bosman Nowicki. – Ho, ho! Może i ciebie, brachu, Murzyniaki ogłoszą królem na przykład w Bugandzie. Pamiętaj wtedy o swoim druhu i zrób mnie chociaż generałem.

– Niech pan ze mnie nie kpi – oburzył się Tomek.

– Wcale nie kpię! Jeżeli Masajowie na samym początku wyprawy zrobili z ciebie wielkiego czarownika, to teraz Bugandczyki mogą ich przecież prześcignąć i obwołają mojego kumpla swoim królem. Licz na mnie, pomogę ci rządzić!

– Że też pan zawsze musi żartować! Mów dalej, tatusiu!

Wilmowski rozweselony ciągnął opowieść:

– Na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku bardzo zasłużył się swymi badaniami Jan Potocki. Zwiedził Egipt, Tunis i Maroko, a potem opisał te kraje. Dalekie podróże po Egipcie, Sudanie, Abisynii i Krainie Wielkich Jezior, a więc i tu, gdzie my obecnie podróżujemy, odbywał polski lekarz, Ignacy Żagiel, emigrant polityczny. Po powstaniu w tysiąc osiemset sześćdziesiątym trzecim roku opuścił Polskę i przez dwa lata sprawował urząd nadwornego lekarza egipskiego kedywa.

W tym samym czasie inny Polak, przyrodnik Antoni Waga, zgromadził w Egipcie i Nubii bogate zbiory ptaków, gadów i owadów, odkrywając wiele nowych gatunków. Kilka lat później Władysław Taczanowski badał ptactwo Algierii, a w Afryce Południowej szerokie badania geograficzne i botaniczne prowadził w latach tysiąc osiemset siedemdziesiąt cztery i pięć botanik i geograf, profesor Uniwersytetu Lwowskiego, Antoni Rehman. Z dwóch podróży przywiózł do kraju cenny zbiór, obejmujący blisko trzy tysiące okazów różnych roślin, w tym wiele dotychczas nieznanych. Obok poszukiwań botanicznych i geograficznych prowadził również badania etnograficzne. Rehman napisał później dwie nadzwyczaj ciekawe książki o krajach, które zwiedził. Będziesz mógł je przeczytać, gdyż obydwie mam w Hamburgu.

– Nasz Tomek również pięknie opisuje różne afrykańskie widoki w listach do tej miłej australijskiej turkaweczki – wtrącił bosman. – Gdyby tak zebrać jego wszystkie listy i wydrukować, byłaby z nich bardzo zajmująca książka.

– Znów pan zaczyna! – rozgniewał się chłopiec. – Prosiłem, żeby pan nie nazywał Sally turkaweczką.

– Już dobrze, dobrze. Opowiadaj dalej, Andrzeju – rzekł bosman pojednawczo.

– Około roku tysiąc osiemset osiemdziesiątego drugiego Stefan Szolc-Rogoziński, Leopold Janikowski i Klemens Tomczek odbyli na statku „Łucja Małgorzata” głośną wówczas wyprawę do Kamerunu. Owocem tej jedynej w dziewiętnastym wieku polskiej naukowej wyprawy do Afryki były obfite zbiory i materiały ludoznawcze, językoznawcze oraz mapy zbadanych okolic. Leopold Janikowski przebywał nawet trzy lata wśród ludożerczych plemion Fan i zgromadził niezwykle cenne zbiory etnograficzne.

W służbie francuskiej badali Afrykę Północną i Środkową Motyliński i Jan Dybowski. Jak więc widzicie, Polacy również brali udział w odkryciach naukowych na tym kontynencie i choć w skromnym zakresie, niemniej przyczynili się do jego lepszego poznania.

– Spędziłem trochę czasu z Dybowskim podczas jego wyprawy do Konga – westchnął Hunter. – Zaprzyjaźniliśmy się nawet. Tak, tak, śmiały to był człowiek. Niejedno też razem przeżyliśmy… Późno już dzisiaj, opowiem o tym kiedy indziej, chodźmy teraz spać. Najgorzej, gdy na noc nachodzą człowieka wspomnienia. Dobranoc!