×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tomek na Czarnym Lądzie - Alfred Szklarski, Polowanie na słonie i żyrafy (1)

Polowanie na słonie i żyrafy (1)

Trudno by było opisać radosny nastrój, jaki zapanował w obozie. Nikt tej nocy nie myślał o spoczynku. Z okazji szczęśliwego powrotu towarzyszy Wilmowski wydzielił wszystkim zwiększone racje żywności z zapasu, który obecnie można było już naruszyć. W najbliższym czasie wyprawa miała się udać w drogę powrotną do Bugandy, gdzie było znacznie łatwiej o prowiant. Raczono się więc konserwami, sucharami i owocami, a rozmowom nie było końca. Każdy miał coś do powiedzenia, każdy pragnął się czegoś dowiedzieć.

Okazało się, że Wilmowski i Hunter nie próżnowali w obozie. Dzięki ich troskliwym staraniom goryle czuły się w niewoli zupełnie znośnie. Nie tylko przyzwyczaiły się już do widoku ludzi, lecz nawet chętnie wśród nich przebywały. Pod tym względem szczególne upodobanie wykazywał młody goryl. Wyczuł w Wilmowskim przyjaciela. Snuł się za nim jak cień, w końcu przeniósł się z klatki rodziców do jego namiotu, gdzie urządzono mu wygodne posłanie na macie, z poduszką i kocem. Gorylątko było najlepszym pośrednikiem pomiędzy swymi rodzicami i ludźmi. Dzięki temu goryle szybko się oswajały.

Nie był to jedyny sukces pozostałych w bazie łowców. Schwytali i niemal oswoili kilka żyjących wyłącznie w Afryce koczkodanów[66] o zielonkawej sierści. Z innych odmian tego gatunku złowili błękitnawe i czerwone koczkodany Lalanda, a także pięć o bardzo wydłużonych pyskach pawianów[67], nazywanych z tego powodu również małpami psiogłowymi. Bardzo pomyślny przebieg polowania wprawił łowców w doskonały humor. Nastrój ich udzielał się Murzynom, którzy śpiewali, tańczyli i jedli przez całą noc.

[66] Cercopithecus – rodzaj małp wąskonosych z rodziny koczkodanowatych żyjących stadami w lasach głównie Afryki Równikowej.

[67] Papio – rodzaj małp wąskonosych z rodziny koczkodanowatych. Mają potężnie rozwinięte uzębienie, podobnie jak małpy człekokształtne. Potrafią się bronić przeciw najgroźniejszym drapieżnikom i stawiają czoło nawet człowiekowi. W niewoli łatwo się uczą różnych sztuczek. W Egipcie były czczone jako zwierzęta święte. Zamieszkują całą Afrykę na południe od Sahary z wyjątkiem wilgotnych lasów równikowych.

Minęły trzy dni. Tragarze na tyle już wypoczęli, że można było rozpocząć przygotowania do powrotu. Wilmowski proponował, aby dokończyć łowy w Bugandzie, w pobliżu ujścia rzeki Kotonga do Jeziora Wiktorii, chciał bowiem dla przewiezienia zwierząt do Kisumu wynająć angielski parowiec kursujący po jeziorze. W ten sposób mogliby uniknąć długiego i uciążliwego marszu oraz znacznie zyskać na czasie. Byłoby to szczególnie korzystne ze względu na zwierzęta.

Wszyscy wyrazili zgodę na propozycję Wilmowskiego. Tomek w skrytości serca marzył jeszcze o polowaniu w okolicach Kilimandżaro, lecz nie sprzeciwił się. Musiano myśleć przede wszystkim o jak najpomyślniejszych warunkach przewiezienia schwytanych okazów. Pocieszał się myślą, iż daleko jeszcze do zakończenia łowów. Przecież muszą schwytać żyrafy, słonie, nosorożce i lwy. Samo oswajanie słoni potrwa dwa do trzech miesięcy! Nie należy się więc martwić brakiem okazji do polowań.

* Niebawem rozpoczęli powrotny marsz przez dżunglę. Murzyni uginali się pod ciężarem klatek. Łowcy pomagali im w wycinaniu ścieżek w gęstwinie, zdobywali pokarm dla ludzi i zwierząt, a także troszczyli się o bezpieczeństwo karawany. Dzień za dniem upływały na ciężkiej i mozolnej pracy. Toteż gdy w końcu wydostali się z bezmiaru ciemnej dżungli na tonącą w promieniach słonecznych sawannę, Wilmowski zarządził dłuższy wypoczynek, by wszyscy nabrali sił do dalszego marszu.

Posuwali się wolno, gdyż zdobywanie pokarmu dla zwierząt zmuszało ich do częstych postojów. Dopiero po kilku dniach zbliżyli się do Beni. Pojawienie się łowców dzikich zwierząt wywołało w osadzie wielkie poruszenie. Olbrzymi bosman i Tomek cieszyli się szczególnym zainteresowaniem, ponieważ gadatliwi tragarze z Matombą na czele opowiadali o ich odwadze wprost nieprawdopodobne historie. Łatwowierni Murzyni wierzyli we wszystko, co im mówiono. Jak mogli bowiem wątpić w prawdziwość niesamowitej walki z ludźmi lampartami, skoro biali łowcy z łatwością schwytali straszliwe goryle oraz kryjące się w niedostępnym gąszczu dżungli okapi?

Od pamiętnego starcia z ludźmi lampartami Tomek znacznie spoważniał, mimo to, spacerując po osadzie, odczuwał wielkie zadowolenie na widok ustępujących mu z drogi Murzynów.

– O matko, wielcy i potężni muszą to być ludzie! – szeptali Murzyni. – Patrzcie, małe soko trzyma białego buanę za rękę jak ojca!

Gorylek z komiczną powagą dreptał obok Tomka, czepiając się jego spodni, a gdy się zmęczył, wyciągał kosmate łapki, prosząc w ten sposób o wzięcie na ręce. Jeszcze większą uciechę sprawiał Tomek zdumionym mieszkańcom wioski, sadzając małpę na grzbiecie Dinga. Sława łowców stała się tak wielka, że gdy Wilmowski rozpoczął werbunek dodatkowych tragarzy, zgłosili się niemal wszyscy dorośli Murzyni zamieszkujący w Beni. Wybrano dwudziestu najsilniejszych, by w ten sposób przyspieszyć marsz karawany. Sytuację polepszał fakt, że obydwa konie, pozostawione tu uprzednio, szczęśliwie doczekały powrotu podróżników. Bez wierzchowców polowanie na żyrafy byłoby ogromnie utrudnione.

Rozpoczęli marsz na południe. Długimi etapami szybko dotarli do Jeziora Edwarda, zaledwie przystanęli w Katwe, po czym, omijając Jezioro Jerzego, udali się wzdłuż rzeki Kotonga na wschód. Niespokojnie spoglądali na gromadzące się na niebie chmury, które były zapowiedzią nadciągającej pory deszczowej. Należało jak najprędzej zakończyć łowy.

Dwa dni drogi od Jeziora Wiktorii łowcy napotkali w pobliżu rzeki z daleka już widoczne wzniesienie, stanowiące idealne miejsce na obóz. Od południa stok opadał ku rzece. Na północ szeroko rozciągała się sawanna porosła różnymi gatunkami akacji, od zachodu przylegał doń znaczny obszar błotnistego lasu. Bliskość rzeki oraz bujna roślinność pozwalały przypuszczać, że można się tutaj spodziewać obecności słoni[68].

[68] Słoń afrykański (Loxodonta africana) jest wyższy od indyjskiego, różni się od niego także znacznie większymi uszami i kształtem głowy, na której szczycie brak dwóch wielkich wypukłości charakterystycznych dla indyjskiego. Wyróżnia się dwa główne podgatunki słonia afrykańskiego: słonia afrykańskiego stepowego (Laxodonta cyclotis) i słonia afrykańskiego sawannowego (Loxodonta africana africana); odrębnym gatunkiem jest słoń afrykański leśny.

Nie tracąc czasu, rozłożyli obóz, otoczyli go kolczastym ogrodzeniem i przygotowali zagrody dla zwierząt.

Hunter, Smuga i Tomek z Dingiem wypuszczali się w okolice na poszukiwanie słoni i żyraf. Wytropienie słoni nie było zbyt trudne. W pobliskim lesie natrafili na szeroką ścieżkę wydeptaną przez olbrzymy. Wiodła ona prosto do rzeki, w której słonie kąpały się i zaspokajały pragnienie. Liczne świeże ślady dowodziły, że zwierzęta często chodziły tędy do wodopoju.

Obmyślono plan emocjonujących łowów. Kilkanaście metrów od ścieżki uczęszczanej przez zwierzęta łowcy wykarczowali mały teren i otoczyli go wysokim ogrodzeniem z grubych pni drzew. Wybudowaną w ten sposób zagrodę połączyli przesieką ze ścieżką słoni. Oczywiście nie była to lekka i łatwa praca. Gdyby słonie przedwcześnie spostrzegły obecność ludzi w lesie i zagrodę, na pewno by przestały chodzić tędy do wodopoju. Z tego powodu łowcy mogli pracować jedynie między godziną dziesiątą a trzecią, wtedy bowiem słonie zwykły odpoczywać i spać w gąszczu. Dzięki tej ostrożności, w czasie kiedy zwierzęta udawały się do rzeki, w lesie panowała kompletna cisza, a zamaskowane krzewami odgałęzienie ścieżki nie budziło podejrzeń.

Zaraz następnego dnia o świcie po zakończeniu przygotowań łowcy z trzydziestoma Murzynami udali się do lasu. Dwunastu Murzynów z Hunterem i bosmanem ukryło się w gąszczu przy ścieżce słoni, opodal przesieki wiodącej do zagrody. Dalszych dwunastu pod dowództwem Smugi i Tomka zaczaiło się w ten sam sposób po przeciwnej stronie przesieki. Wilmowski z pozostałymi Murzynami czuwali przy samym zamaskowanym krzewami wylocie odgałęzienia na ścieżkę słoni, aby w chwili rozpoczęcia łowów usunąć osłonę i odkryć umyślnie sporządzoną przesiekę prowadzącą prosto do zagrody. Wilmowski znajdował się więc pośrodku pomiędzy dwiema grupami wyznaczonymi do zastąpienia słoniom drogi i miał dać hasło do rozpoczęcia nagonki. Jego grupa miała również zabarykadować zagrodę natychmiast po wegnaniu do niej słoni.

W napięciu oczekiwano pory, w której słonie po najedzeniu się w lesie akacjowym powinny podążyć do wodopoju.

Zniecierpliwiony Tomek często wyglądał na ścieżkę. Nic jednak nie mąciło ciszy lasu. Po jakimś czasie zaniepokojony odezwał się do Smugi:

– Co zrobimy, jeżeli słonie w ogóle nie nadejdą? Może spłoszyliśmy je, budując tutaj zagrodę?

– Różnie może się zdarzyć, ale nie przypuszczam, żeby odkryły naszą obecność – odparł Smuga. – Zwierzęta te mają doskonale rozwinięte węch, słuch i dotyk, natomiast wzrok odgrywa u nich raczej drugorzędną rolę. Jeżeli nie zwęszyły nieznanego im zapachu ludzi, to i nie ma obawy, aby dostrzegły zbudowaną na uboczu zagrodę.

Rozumowanie okazało się niepozbawione słuszności. Po pewnym czasie usłyszeli odgłos ciężkich stąpań. Niebawem też rozległ się trzask łamanych gałęzi i krótkie ostre trąbienie. Nadchodziły słonie.

Smuga ostrożnie wychylił głowę z gąszczu, lecz zaraz cofnął się i szepnął:

– Idą! Idą! Prowadzi je olbrzymia samica!

Ręką dał znak, aby wszyscy byli w pogotowiu. Murzyni przysunęli się do Smugi, trzymając w rękach wiązki suchej trawy i zapałki. Masajowe przygotowali karabiny do strzału.

Tomek niespokojnie wsłuchiwał się w płynące z głębi lasu odgłosy. Wiedział, że polowanie na słonie jest nadzwyczaj niebezpieczne. Na hasło Wilmowskiego grupa Smugi miała wyskoczyć na ścieżkę, by strzałami, krzykiem i ogniem zmusić olbrzymy do zawrócenia. Z kolei druga grupa powinna uczynić to samo, a wówczas zwierzęta znajdą się w potrzasku. Jeżeli osaczone i zdezorientowane słonie zboczą wtedy na sporządzoną przez łowców ścieżkę, to polowanie powinno się pomyślnie zakończyć. Gdyby zaś próbowały się przebić przez łańcuch nagonki, to nie ulegało wątpliwości, że stratują wszystko, co napotkają na swej drodze. Tomek bał się właśnie tego. Z podniecenia pot wystąpił mu na czoło i spływał kroplami po twarzy.

Słonie były coraz bliżej. Teraz już cały las rozbrzmiewał głuchym tętentem. Nagle zupełnie już blisko rozległo się krótkie trąbienie. Był to znak, że zwierzęta zwęszyły w lesie obecność obcych istot. Zaniepokojona przewodniczka słoni w ten sposób wyrażała swą obawę.

Smuga zmarszczył brwi. Spod oka spojrzał na Murzynów. Od ich postawy w decydującej chwili mogło wiele zależeć. Byli podnieceni. Na twarzach ich malowało się duże napięcie, nikt się jednak nie cofał i nie okazywał strachu. Z kolei Smuga spojrzał na Tomka.

– Nie odstępuj mnie ani na krok – ostrzegł szeptem. – Gdyby słonie próbowały szarżować, skoczymy w las i schronimy się w gąszczu.

Tomek kiwnął głową, nie odrywając wzroku od widocznej poprzez drzewa ścieżki. Zbliżał się rozstrzygający moment. Las huczał i dudnił, słonie znajdowały się w pobliżu zasadzki. Za chwilę ją miną, a wtedy Wilmowski powinien dać znak do rozpoczęcia łowów. Smuga pochylił się do skoku. Słonie przeszły już obok odgałęzienia wiodącego do zagrody. Łowcy poczuli bijący od nich ostry zapach. Teraz za późno było na rozpoczęcie polowania. Smuga cofał się wolno w las, polecając ludziom zachować milczenie.

Gdy słonie mijały kryjówkę, zrozumieli, dlaczego Wilmowski nie dał hasła do rozpoczęcia obławy. Stado liczyło około dwudziestu pięciu sztuk. Takiej liczby w żadnym razie nie mogła pomieścić mała zagroda, a co gorsza, zwierzęta, rozjuszone atakiem garstki ludzi, stratowałyby ich bez chwili wahania. Teraz łamiąc drzewa, depcząc krzewy i porykując, wolno obeszły zasadzkę.

– Ależ to były olbrzymy! Wydaje mi się, że tutejsze słonie są wyższe od indyjskich – szepnął Tomek, gdy zwierzęta zniknęły w lesie.

– Słoń afrykański przewyższa indyjskiego wielkością i jest na ogół brzydszy, ponieważ ma krótszy korpus oraz wyższą budowę – potwierdził Smuga. – Zauważyłeś, że miały cienkie trąby, wielkie kły i olbrzymie uszy? Tym właśnie różnią się od indyjskich.

– Zwróciłem uwagę jedynie na wachlarzowate uszy. Ich kły przedstawiają zapewne dużą wartość?

– Muszę ci przede wszystkim wyjaśnić, że określane tak w mowie potocznej „kły” słonia są w rzeczywistości jego górnymi siekaczami. Handlarze chętnie je kupują. Z tego też powodu słonie tępione są bezlitośnie przez krajowców, którzy sprzedają kość słoniową białym handlarzom – tłumaczył Smuga. – Widziałem kiedyś w kraju Niam-Niam, jak kilkuset Murzynów otoczyło wielkie stado słoni na obszarze porosłym wysoką trawą z gatunku prosa. Bijąc w bębny i wrzeszcząc, nacierali zewsząd z zapalonymi wiązkami suchej trawy. Biedne zwierzęta prażone ogniem i duszone dymem własnymi ciałami osłaniały swe małe, aż w końcu padły zabite żarem. Ogień spełnił straszliwe dzieło, bo Murzyni już tylko dobijali zwierzęta oszczepami, a potem wyrzynali kły.

Rozmowę przerwał im Matomba, który przypadł do Smugi i zawołał:

– Buana, słonie znów idą.

Po chwili usłyszeli szybki tętent. Smuga zorientował się natychmiast, że tym razem liczba słoni jest znacznie mniejsza. Zaraz też wysunął się z Murzynami aż na sam brzeg ścieżki. Słonie były już bardzo blisko. Kiedy minęły odgałęzienie, huknął strzał.

Smuga i Tomek wyskoczyli na ścieżkę. Za nimi całą grupą wysypali się Murzyni. Zdumione zwierzęta przystanęły jakieś pięćdziesiąt kroków od łowców. Długie, białe kły zalśniły na tle ciemnoszarych cielsk. Rozległ się krótki ryk. Słonie ruszyły naprzód, trąbiąc bez przerwy.

– Zapalcie trawę! – rozkazał Smuga, postępując kilka kroków.

Murzyni podnieśli piekielny wrzask. Jednocześnie zapalili wiechcie suchej trawy. Przerażone słonie napełniły las przenikliwym trąbieniem. Wrzask Murzynów, huk strzałów rewolwerowych i widok ognia skłoniły zwierzęta do ucieczki. Odwróciły się wolno i ruszyły w przeciwnym kierunku, ale niebawem wyrosła przed nimi nowa ruchoma zapora. Zdezorientowane znów zawróciły.

Smuga zdążył już przybliżyć się nieco ze swoją rozkrzyczaną grupą do odgałęzienia ścieżki wiodącej do zagrody. Widząc, że słoń prowadzący stado omija w pędzie zasadzkę, krzyknął do Tomka:

– Strzelaj do przewodnika!

Jednocześnie pociągnęli za spusty. Olbrzymia samica zachwiała się na klocowatych nogach. Przeraźliwe trąbienie urwało się na najwyższym tonie. Słoń pochylił się do przodu, po czym, stęknąwszy głośno, zwalił się ukosem na ziemię. Potężne cielsko zablokowało niemal całą ścieżkę. Murzyni na ten widok wrzasnęli tak głośno, że pozostałe słonie zaczęły się cofać, trąbiąc przeraźliwie. Hunter i bosman przyparli je z drugiej strony, gdy akurat znalazły się na wprost zamaskowanej zagrody. Nieoczekiwanie ujrzały wygodną przesiekę pozornie wiodącą w głąb lasu. Duża samica, obok której dreptał przerażony młody słoń, pierwsza zboczyła na cichą ścieżkę. Za nią pobiegła reszta słoni. Ścigały je piekielny wrzask ludzi i huk broni palnej. Zaledwie ostatnie zwierzę zniknęło w zagrodzie, drużyna Wilmowskiego zaczęła blokować grubymi balami wejście do pułapki. Wkrótce słonie zorientowały się w swym beznadziejnym położeniu. Dokądkolwiek się kierowały, napotykały nieustępliwą zaporę ciężkich kloców. Szał gniewu ogarnął zwierzęta. Cielska o wadze ponad czterech ton uderzały w ogrodzenie. Na szczęście reszta łowców przybiegła Wilmowskiemu z pomocą. Wspólnymi siłami zamknęli wejście do zagrody i podparli je klocami. Ogrodzenie drżało i trzeszczało pod potężnymi uderzeniami szalejących słoni. Łowcy zaczęli się obawiać, by rozgniewane zwierzęta nie rozniosły zagrody. Murzyni rozpoczęli więc znów piekielny koncert; huknęły strzały.

Schwytane zwierzęta miotały się po zagrodzie, a Murzyni już ćwiartowali zabitego słonia. Większość z nich pod dowództwem bosmana i Huntera powróciła do obozu z potężnym zapasem świeżego mięsa. Reszta białych łowców z Santuru, Matombą i dwoma Masajami pozostała na straży przy zagrodzie. Mieli oni zapobiec ewentualnemu oswobodzeniu niezwykłych więźniów przez inne słonie udające się przez las do wodopoju.

Upłynęło kilka denerwujących godzin, zanim słonie zrozumiały, że nie zdołają odzyskać wolności. Dopiero teraz Tomek mógł im się przyjrzeć bliżej. W tym celu wspiął się na wysokie ogrodzenie. Słonie przerażone krzykami, strzałami i ogniem skupiły się pośrodku zagrody. Pomiędzy pięcioma dorosłymi kryły się dwa młode, chowając głowy pod brzuchy matek. Tomkowi żal było zatrwożonych zwierząt, chociaż wiedział, że w tych okolicznościach jedynie strach, głód, pragnienie i bezsenność potrafią nakłonić je do posłuszeństwa. Należało poczekać, aż opadną z sił, a wtedy łowcy, podając im pokarm i wodę, będą je mogli powoli oswoić. Trwa to zazwyczaj dwa do trzech miesięcy. Olbrzymie i nadzwyczaj silne zwierzęta, jakimi są słonie, mogły być przewiezione do Europy tylko po oswojeniu, gdyż nie sposób transportować je w klatkach.

Wilmowski z Santuru podjęli się przygotowania słoni do dalekiej drogi. Było to trudne i niebezpieczne zadanie, wymagające stałej ich obecności przy zwierzętach. Z tego powodu zbudowano przy zagrodzie wygodne szałasy, ponieważ oprócz Wilmowskiego i Santuru kilku Murzynów musiało zbierać pokarm dla słoni, a także nosić wodę, której każde zwierzę wypijało niemal szesnaście wiader dziennie.

W czasie gdy Wilmowski opiekował się słoniami, towarzysze jego mieli zapolować na żyrafy i nosorożce. Tomek szczególnie się do tych łowów palił. Podczas pobytu w Australii nabył dużej wprawy w urządzaniu pułapek na różne zwierzęta. Teraz postanowił samodzielnie przygotować kilka na nosorożce. Równie ciekawie zapowiadało się dlań polowanie na żyrafy.

Pewnego dnia Smuga z Tomkiem wsiedli na wierzchowce, aby rozejrzeć się w terenie i w kilku najbliższych wioskach murzyńskich zwerbować większą liczbę mężczyzn do udziału w obławie na żyrafy. Towarzyszyło im pieszo kilku Bugandczyków i Sambo. Ruszyli na północ, tam bowiem, według zapewnień krajowców, okolica była gęściej zamieszkana.

Napotykali jedynie stada zebr i antylop. Tomek często wydobywał lunetę, lecz nigdzie nie dostrzegał żyraf. Nie zrażał się niepowodzeniem, ponieważ wiedział, że w zaroślach mimozy żyrafy dzięki ochronnej barwie swej sierści nie są łatwe do wytropienia.

W pewnej chwili łowcy ujrzeli na północnym wschodzie wznoszący się z ziemi słup czarnego dymu.

– Sawanna się pali! – krzyknął Tomek, wstrzymując konia.

Smuga natychmiast wziął od niego lunetę. Długo obserwował potężniejącą kolumnę dymu.

– Nie wygląda mi to na żywiołowy pożar sawanny. Ogień, mimo wiatru, nie rozszerza się dalej na boki.

– Buana, może to Murzyni palą sawannę? Galla często tak robią – wtrącił Sambo.

– Po cóż Murzyni mieliby podpalać trawę? Pożar mógłby łatwo zniszczyć ich domostwa – powątpiewająco odezwał się Tomek.

– Niektórzy krajowcy, zwłaszcza ze szczepu Galla, umieją za pomocą ognia bez trudu i wysiłku karczować i jednocześnie użyźniać ziemię – wyjaśnił Smuga. – Czynią to przeważnie przed porą deszczową, gdy tropikalne słońce wypraży wybujałe mocno trawy. Okopują wówczas duży obszar szerokimi rowami, po czym czekają na dobry wiatr i podpalają suchy gąszcz. Prąd powietrza niesie płomień na tę całą powierzchnię aż do rowów, których ogień przejść już nie może. W ten sposób teren zostaje dokładnie wykarczowany, a użyźniona popiołem ziemia wspaniale rodzi.

– Może to i niezły sposób – przyznał Tomek. – Patrzcie, dym już opada.

– Tak, tak, to pożar wzniecony przez ludzi. Wobec tego i wioska musi się znajdować w pobliżu. Jedźmy w tamtym kierunku – powiedział Smuga.

Niebawem zobaczyli liczniejsze kępy drzew, a wśród nich stożkowate, kryte słomą chatki okolone żywopłotem z kaktusów. Był to kral, czyli murzyńska wioska. Znad brzegu rzeczki dochodziły charakterystyczne odgłosy uderzeń kijami o zdartą z drzew korę, z której krajowcy wytwarzają tu odzież.

Rozległo się szczekanie psów. Tomek ujął na smycz Dinga jeżącego się na widok kundli murzyńskich. Gromada mieszkańców wyszła na spotkanie przybyszów. Po pewnej chwili ku zdziwieniu podróżników z gromady tej nieoczekiwanie wybiegło dwoje Murzynów i wołając radośnie do Samba, rzuciło mu się na szyję. Poczciwy Sambo zapłakał przy tym powitaniu. Wkrótce wyjaśniło się: młodzi – dziewczyna i mężczyzna – byli rodzeństwem Samba; razem z nim zostali uprowadzeni przez handlarzy niewolników podczas napadu na ich rodzinną wioskę.

Na szczęście arabskie łodzie uwożące niewolników przechwycił na Jeziorze Wiktorii kapitan angielskiego parowca. Aresztował on niecnych handlarzy i uwolnił brańców. Murzyni bali się powrócić w rodzinne strony, tam grasował przecież bezlitosny Castanedo. Wylądowali więc na zachodnim wybrzeżu jeziora, gdzie zostali gościnnie przygarnięci przez miejscowe plemię.

Tomek i Smuga uradowali się tym niezwykłym spotkaniem. Zaraz też przyrzekli Sambowi, że pomogą mu założyć własne gospodarstwo, aby mógł się zaopiekować rodzeństwem.

Sambo wzruszony ich życzliwością kłaniał się w pas Tomkowi, wołając:

– Och, ooo! Mały biały buana jest naprawdę potężnym czarownikiem! Uwolnił biednego Samba od złego handlarza ludzi i doprowadził do brata i siostry! Tylko wielki, wielki czarownik może tak zrobić!

Po takim oświadczeniu wszyscy Murzyni klaskali głośno w dłonie na powitanie „potężnych” gości. Smuga, wykorzystując przyjazne nastroje, oznajmił, iż szuka ludzi do obławy na żyrafy. Niemal wszyscy mężczyźni zgłosili swój udział, zapewniając łowców, że okolica obfituje w długoszyje zwierzęta o smacznym mięsie.

Przy akompaniamencie radosnych okrzyków łowcy wkroczyli do kralu. Tutaj podnieceni gospodarze wyjaśnili im, że jedna z młodych matek spodziewa się lada chwila przyjścia na świat pierwszego dziecka. Szczęśliwy przyszły ojciec zaprosił niecodziennych gości na uroczystość narodzin. Smuga nie mógł odmówić, ponieważ u niektórych plemion dzień urodzin dziecka jest ważnym świętem nie tylko dla matki, lecz dla wszystkich mieszkańców wioski. W obecnej chwili zainteresowanie Murzynów skupiało się wokół małej chatki, w której znajdowała się młoda matka. Należało więc poczekać, aż maleństwo przyjdzie na świat, by spokojnie ustalić warunki i dzień obławy.

Obydwaj biali łowcy ciekawie przyglądali się przygotowaniom do uroczystości. Prym wiodły tutaj kobiety. Jedne tłukły na miałki puder wysuszoną czerwoną glinę, inne przygotowywały oryginalne pieluchy i gąbki. Surowiec stanowiły liście i kwiaty bananowców. Kobiety młóciły duże liście tak długo, dopóki nie odpadły z nich wszystkie twarde i ostre cząstki. W końcu z liścia pozostawały tylko elastyczne włókna. W ten sposób liść przeistaczał się w miękką i chłonną pieluszkę. Gąbki natomiast sporządzano z kwiatu bananowego, przypominającego wielką, ważącą kilka kilogramów szyszkę. Wyciągano rdzeń kwiatu. Murzynki ubijały go na miazgę, przykrywały liśćmi bananowymi i udeptywały. Gdy sok liści przesycił zmiażdżony rdzeń kwiecia, gąbka była już gotowa do użycia.

Sposób sporządzania pieluch i gąbek przypominał Tomkowi przygody rozbitka Robinsona Crusoe, który był zdany jedynie na własną pomysłowość. Wchodził więc Tomek do chat murzyńskich, oglądał sprzęty, wypytywał o ich zastosowanie i ani się spostrzegł, gdy zapadł zmrok.


Polowanie na słonie i żyrafy (1) Jagd auf Elefanten und Giraffen (1)

Trudno by było opisać radosny nastrój, jaki zapanował w obozie. Nikt tej nocy nie myślał o spoczynku. Z okazji szczęśliwego powrotu towarzyszy Wilmowski wydzielił wszystkim zwiększone racje żywności z zapasu, który obecnie można było już naruszyć. Чтобы отпраздновать счастливое возвращение своих товарищей, Вильмовский выдал всем увеличенные пайки продовольствия из запасов, которые теперь можно было пробить. W najbliższym czasie wyprawa miała się udać w drogę powrotną do Bugandy, gdzie było znacznie łatwiej o prowiant. Экспедиция собиралась вернуться в Буганду, где было гораздо проще достать провизию. Raczono się więc konserwami, sucharami i owocami, a rozmowom nie było końca. Każdy miał coś do powiedzenia, każdy pragnął się czegoś dowiedzieć.

Okazało się, że Wilmowski i Hunter nie próżnowali w obozie. Dzięki ich troskliwym staraniom goryle czuły się w niewoli zupełnie znośnie. Nie tylko przyzwyczaiły się już do widoku ludzi, lecz nawet chętnie wśród nich przebywały. Pod tym względem szczególne upodobanie wykazywał młody goryl. Wyczuł w Wilmowskim przyjaciela. Snuł się za nim jak cień, w końcu przeniósł się z klatki rodziców do jego namiotu, gdzie urządzono mu wygodne posłanie na macie, z poduszką i kocem. Gorylątko było najlepszym pośrednikiem pomiędzy swymi rodzicami i ludźmi. Dzięki temu goryle szybko się oswajały.

Nie był to jedyny sukces pozostałych w bazie łowców. Schwytali i niemal oswoili kilka żyjących wyłącznie w Afryce koczkodanów[66] o zielonkawej sierści. Они поймали и почти приручили несколько верветов[66], живущих исключительно в Африке и имеющих зеленоватый мех. Z innych odmian tego gatunku złowili błękitnawe i czerwone koczkodany Lalanda, a także pięć o bardzo wydłużonych pyskach pawianów[67], nazywanych z tego powodu również małpami psiogłowymi. Bardzo pomyślny przebieg polowania wprawił łowców w doskonały humor. Nastrój ich udzielał się Murzynom, którzy śpiewali, tańczyli i jedli przez całą noc.

[66] Cercopithecus – rodzaj małp wąskonosych z rodziny koczkodanowatych żyjących stadami w lasach głównie Afryki Równikowej.

[67] Papio – rodzaj małp wąskonosych z rodziny koczkodanowatych. Mają potężnie rozwinięte uzębienie, podobnie jak małpy człekokształtne. Potrafią się bronić przeciw najgroźniejszym drapieżnikom i stawiają czoło nawet człowiekowi. W niewoli łatwo się uczą różnych sztuczek. W Egipcie były czczone jako zwierzęta święte. Zamieszkują całą Afrykę na południe od Sahary z wyjątkiem wilgotnych lasów równikowych.

Minęły trzy dni. Tragarze na tyle już wypoczęli, że można było rozpocząć przygotowania do powrotu. Wilmowski proponował, aby dokończyć łowy w Bugandzie, w pobliżu ujścia rzeki Kotonga do Jeziora Wiktorii, chciał bowiem dla przewiezienia zwierząt do Kisumu wynająć angielski parowiec kursujący po jeziorze. W ten sposób mogliby uniknąć długiego i uciążliwego marszu oraz znacznie zyskać na czasie. Byłoby to szczególnie korzystne ze względu na zwierzęta.

Wszyscy wyrazili zgodę na propozycję Wilmowskiego. Tomek w skrytości serca marzył jeszcze o polowaniu w okolicach Kilimandżaro, lecz nie sprzeciwił się. Musiano myśleć przede wszystkim o jak najpomyślniejszych warunkach przewiezienia schwytanych okazów. Pocieszał się myślą, iż daleko jeszcze do zakończenia łowów. Przecież muszą schwytać żyrafy, słonie, nosorożce i lwy. Samo oswajanie słoni potrwa dwa do trzech miesięcy! Nie należy się więc martwić brakiem okazji do polowań.

* Niebawem rozpoczęli powrotny marsz przez dżunglę. Murzyni uginali się pod ciężarem klatek. Łowcy pomagali im w wycinaniu ścieżek w gęstwinie, zdobywali pokarm dla ludzi i zwierząt, a także troszczyli się o bezpieczeństwo karawany. Охотники помогали им прокладывать тропы в зарослях, добывать еду для людей и животных и следить за безопасностью каравана. Dzień za dniem upływały na ciężkiej i mozolnej pracy. Toteż gdy w końcu wydostali się z bezmiaru ciemnej dżungli na tonącą w promieniach słonecznych sawannę, Wilmowski zarządził dłuższy wypoczynek, by wszyscy nabrali sił do dalszego marszu. Поэтому, когда они наконец вышли из безбрежных темных джунглей в залитую солнцем саванну, Вильмовский приказал устроить длительный отдых, чтобы все могли набраться сил для предстоящего похода.

Posuwali się wolno, gdyż zdobywanie pokarmu dla zwierząt zmuszało ich do częstych postojów. Dopiero po kilku dniach zbliżyli się do Beni. Pojawienie się łowców dzikich zwierząt wywołało w osadzie wielkie poruszenie. Olbrzymi bosman i Tomek cieszyli się szczególnym zainteresowaniem, ponieważ gadatliwi tragarze z Matombą na czele opowiadali o ich odwadze wprost nieprawdopodobne historie. Łatwowierni Murzyni wierzyli we wszystko, co im mówiono. Jak mogli bowiem wątpić w prawdziwość niesamowitej walki z ludźmi lampartami, skoro biali łowcy z łatwością schwytali straszliwe goryle oraz kryjące się w niedostępnym gąszczu dżungli okapi?

Od pamiętnego starcia z ludźmi lampartami Tomek znacznie spoważniał, mimo to, spacerując po osadzie, odczuwał wielkie zadowolenie na widok ustępujących mu z drogi Murzynów.

– O matko, wielcy i potężni muszą to być ludzie! – szeptali Murzyni. – Patrzcie, małe soko trzyma białego buanę za rękę jak ojca!

Gorylek z komiczną powagą dreptał obok Tomka, czepiając się jego spodni, a gdy się zmęczył, wyciągał kosmate łapki, prosząc w ten sposób o wzięcie na ręce. Jeszcze większą uciechę sprawiał Tomek zdumionym mieszkańcom wioski, sadzając małpę na grzbiecie Dinga. Sława łowców stała się tak wielka, że gdy Wilmowski rozpoczął werbunek dodatkowych tragarzy, zgłosili się niemal wszyscy dorośli Murzyni zamieszkujący w Beni. Wybrano dwudziestu najsilniejszych, by w ten sposób przyspieszyć marsz karawany. Sytuację polepszał fakt, że obydwa konie, pozostawione tu uprzednio, szczęśliwie doczekały powrotu podróżników. Bez wierzchowców polowanie na żyrafy byłoby ogromnie utrudnione.

Rozpoczęli marsz na południe. Długimi etapami szybko dotarli do Jeziora Edwarda, zaledwie przystanęli w Katwe, po czym, omijając Jezioro Jerzego, udali się wzdłuż rzeki Kotonga na wschód. Niespokojnie spoglądali na gromadzące się na niebie chmury, które były zapowiedzią nadciągającej pory deszczowej. Należało jak najprędzej zakończyć łowy.

Dwa dni drogi od Jeziora Wiktorii łowcy napotkali w pobliżu rzeki z daleka już widoczne wzniesienie, stanowiące idealne miejsce na obóz. Od południa stok opadał ku rzece. С юга склон спускался к реке. Na północ szeroko rozciągała się sawanna porosła różnymi gatunkami akacji, od zachodu przylegał doń znaczny obszar błotnistego lasu. Bliskość rzeki oraz bujna roślinność pozwalały przypuszczać, że można się tutaj spodziewać obecności słoni[68]. Близость к реке и пышная растительность говорили о том, что здесь можно ожидать слонов[68].

[68] Słoń afrykański (Loxodonta africana) jest wyższy od indyjskiego, różni się od niego także znacznie większymi uszami i kształtem głowy, na której szczycie brak dwóch wielkich wypukłości charakterystycznych dla indyjskiego. Wyróżnia się dwa główne podgatunki słonia afrykańskiego: słonia afrykańskiego stepowego (Laxodonta cyclotis) i słonia afrykańskiego sawannowego (Loxodonta africana africana); odrębnym gatunkiem jest słoń afrykański leśny.

Nie tracąc czasu, rozłożyli obóz, otoczyli go kolczastym ogrodzeniem i przygotowali zagrody dla zwierząt.

Hunter, Smuga i Tomek z Dingiem wypuszczali się w okolice na poszukiwanie słoni i żyraf. Хантер, Смадж и Том с Дингом отправились на поиски слонов и жирафов. Wytropienie słoni nie było zbyt trudne. W pobliskim lesie natrafili na szeroką ścieżkę wydeptaną przez olbrzymy. Wiodła ona prosto do rzeki, w której słonie kąpały się i zaspokajały pragnienie. Liczne świeże ślady dowodziły, że zwierzęta często chodziły tędy do wodopoju.

Obmyślono plan emocjonujących łowów. Kilkanaście metrów od ścieżki uczęszczanej przez zwierzęta łowcy wykarczowali mały teren i otoczyli go wysokim ogrodzeniem z grubych pni drzew. Wybudowaną w ten sposób zagrodę połączyli przesieką ze ścieżką słoni. Oczywiście nie była to lekka i łatwa praca. Gdyby słonie przedwcześnie spostrzegły obecność ludzi w lesie i zagrodę, na pewno by przestały chodzić tędy do wodopoju. Z tego powodu łowcy mogli pracować jedynie między godziną dziesiątą a trzecią, wtedy bowiem słonie zwykły odpoczywać i spać w gąszczu. Dzięki tej ostrożności, w czasie kiedy zwierzęta udawały się do rzeki, w lesie panowała kompletna cisza, a zamaskowane krzewami odgałęzienie ścieżki nie budziło podejrzeń. Благодаря этой предосторожности в лесу стояла полная тишина, пока животные добирались до реки, а заросшее кустарником ответвление тропы не вызывало подозрений.

Zaraz następnego dnia o świcie po zakończeniu przygotowań łowcy z trzydziestoma Murzynami udali się do lasu. Dwunastu Murzynów z Hunterem i bosmanem ukryło się w gąszczu przy ścieżce słoni, opodal przesieki wiodącej do zagrody. Dalszych dwunastu pod dowództwem Smugi i Tomka zaczaiło się w ten sam sposób po przeciwnej stronie przesieki. Wilmowski z pozostałymi Murzynami czuwali przy samym zamaskowanym krzewami wylocie odgałęzienia na ścieżkę słoni, aby w chwili rozpoczęcia łowów usunąć osłonę i odkryć umyślnie sporządzoną przesiekę prowadzącą prosto do zagrody. Wilmowski znajdował się więc pośrodku pomiędzy dwiema grupami wyznaczonymi do zastąpienia słoniom drogi i miał dać hasło do rozpoczęcia nagonki. Jego grupa miała również zabarykadować zagrodę natychmiast po wegnaniu do niej słoni.

W napięciu oczekiwano pory, w której słonie po najedzeniu się w lesie akacjowym powinny podążyć do wodopoju.

Zniecierpliwiony Tomek często wyglądał na ścieżkę. Nic jednak nie mąciło ciszy lasu. Однако ничто не нарушало тишину леса. Po jakimś czasie zaniepokojony odezwał się do Smugi:

– Co zrobimy, jeżeli słonie w ogóle nie nadejdą? Może spłoszyliśmy je, budując tutaj zagrodę?

– Różnie może się zdarzyć, ale nie przypuszczam, żeby odkryły naszą obecność – odparł Smuga. – Zwierzęta te mają doskonale rozwinięte węch, słuch i dotyk, natomiast wzrok odgrywa u nich raczej drugorzędną rolę. Jeżeli nie zwęszyły nieznanego im zapachu ludzi, to i nie ma obawy, aby dostrzegły zbudowaną na uboczu zagrodę.

Rozumowanie okazało się niepozbawione słuszności. Po pewnym czasie usłyszeli odgłos ciężkich stąpań. Niebawem też rozległ się trzask łamanych gałęzi i krótkie ostre trąbienie. Nadchodziły słonie.

Smuga ostrożnie wychylił głowę z gąszczu, lecz zaraz cofnął się i szepnął:

– Idą! Idą! Prowadzi je olbrzymia samica!

Ręką dał znak, aby wszyscy byli w pogotowiu. Murzyni przysunęli się do Smugi, trzymając w rękach wiązki suchej trawy i zapałki. Masajowe przygotowali karabiny do strzału.

Tomek niespokojnie wsłuchiwał się w płynące z głębi lasu odgłosy. Wiedział, że polowanie na słonie jest nadzwyczaj niebezpieczne. Na hasło Wilmowskiego grupa Smugi miała wyskoczyć na ścieżkę, by strzałami, krzykiem i ogniem zmusić olbrzymy do zawrócenia. Z kolei druga grupa powinna uczynić to samo, a wówczas zwierzęta znajdą się w potrzasku. В свою очередь, другая группа должна сделать то же самое, и тогда животные окажутся в ловушке. Jeżeli osaczone i zdezorientowane słonie zboczą wtedy na sporządzoną przez łowców ścieżkę, to polowanie powinno się pomyślnie zakończyć. Gdyby zaś próbowały się przebić przez łańcuch nagonki, to nie ulegało wątpliwości, że stratują wszystko, co napotkają na swej drodze. Tomek bał się właśnie tego. Z podniecenia pot wystąpił mu na czoło i spływał kroplami po twarzy.

Słonie były coraz bliżej. Teraz już cały las rozbrzmiewał głuchym tętentem. Nagle zupełnie już blisko rozległo się krótkie trąbienie. Był to znak, że zwierzęta zwęszyły w lesie obecność obcych istot. Zaniepokojona przewodniczka słoni w ten sposób wyrażała swą obawę.

Smuga zmarszczył brwi. Spod oka spojrzał na Murzynów. Od ich postawy w decydującej chwili mogło wiele zależeć. Byli podnieceni. Na twarzach ich malowało się duże napięcie, nikt się jednak nie cofał i nie okazywał strachu. Z kolei Smuga spojrzał na Tomka.

– Nie odstępuj mnie ani na krok – ostrzegł szeptem. – Gdyby słonie próbowały szarżować, skoczymy w las i schronimy się w gąszczu. - Если бы слоны попытались напасть, мы бы прыгнули в лес и укрылись в зарослях.

Tomek kiwnął głową, nie odrywając wzroku od widocznej poprzez drzewa ścieżki. Zbliżał się rozstrzygający moment. Las huczał i dudnił, słonie znajdowały się w pobliżu zasadzki. Za chwilę ją miną, a wtedy Wilmowski powinien dać znak do rozpoczęcia łowów. Smuga pochylił się do skoku. Słonie przeszły już obok odgałęzienia wiodącego do zagrody. Łowcy poczuli bijący od nich ostry zapach. Teraz za późno było na rozpoczęcie polowania. Smuga cofał się wolno w las, polecając ludziom zachować milczenie.

Gdy słonie mijały kryjówkę, zrozumieli, dlaczego Wilmowski nie dał hasła do rozpoczęcia obławy. Stado liczyło około dwudziestu pięciu sztuk. Takiej liczby w żadnym razie nie mogła pomieścić mała zagroda, a co gorsza, zwierzęta, rozjuszone atakiem garstki ludzi, stratowałyby ich bez chwili wahania. Такое количество людей ни в коем случае не смогло бы разместиться в небольшом загоне, и, что еще хуже, животные, разъяренные нападением горстки людей, растоптали бы их без малейшего колебания. Teraz łamiąc drzewa, depcząc krzewy i porykując, wolno obeszły zasadzkę.

– Ależ to były olbrzymy! Wydaje mi się, że tutejsze słonie są wyższe od indyjskich – szepnął Tomek, gdy zwierzęta zniknęły w lesie.

– Słoń afrykański przewyższa indyjskiego wielkością i jest na ogół brzydszy, ponieważ ma krótszy korpus oraz wyższą budowę – potwierdził Smuga. – Zauważyłeś, że miały cienkie trąby, wielkie kły i olbrzymie uszy? Tym właśnie różnią się od indyjskich.

– Zwróciłem uwagę jedynie na wachlarzowate uszy. Ich kły przedstawiają zapewne dużą wartość?

– Muszę ci przede wszystkim wyjaśnić, że określane tak w mowie potocznej „kły” słonia są w rzeczywistości jego górnymi siekaczami. Handlarze chętnie je kupują. Z tego też powodu słonie tępione są bezlitośnie przez krajowców, którzy sprzedają kość słoniową białym handlarzom – tłumaczył Smuga. – Widziałem kiedyś w kraju Niam-Niam, jak kilkuset Murzynów otoczyło wielkie stado słoni na obszarze porosłym wysoką trawą z gatunku prosa. Bijąc w bębny i wrzeszcząc, nacierali zewsząd z zapalonymi wiązkami suchej trawy. Biedne zwierzęta prażone ogniem i duszone dymem własnymi ciałami osłaniały swe małe, aż w końcu padły zabite żarem. Ogień spełnił straszliwe dzieło, bo Murzyni już tylko dobijali zwierzęta oszczepami, a potem wyrzynali kły.

Rozmowę przerwał im Matomba, który przypadł do Smugi i zawołał:

– Buana, słonie znów idą.

Po chwili usłyszeli szybki tętent. Smuga zorientował się natychmiast, że tym razem liczba słoni jest znacznie mniejsza. Zaraz też wysunął się z Murzynami aż na sam brzeg ścieżki. Słonie były już bardzo blisko. Kiedy minęły odgałęzienie, huknął strzał.

Smuga i Tomek wyskoczyli na ścieżkę. Za nimi całą grupą wysypali się Murzyni. Zdumione zwierzęta przystanęły jakieś pięćdziesiąt kroków od łowców. Długie, białe kły zalśniły na tle ciemnoszarych cielsk. Rozległ się krótki ryk. Słonie ruszyły naprzód, trąbiąc bez przerwy.

– Zapalcie trawę! – rozkazał Smuga, postępując kilka kroków.

Murzyni podnieśli piekielny wrzask. Jednocześnie zapalili wiechcie suchej trawy. Przerażone słonie napełniły las przenikliwym trąbieniem. Wrzask Murzynów, huk strzałów rewolwerowych i widok ognia skłoniły zwierzęta do ucieczki. Odwróciły się wolno i ruszyły w przeciwnym kierunku, ale niebawem wyrosła przed nimi nowa ruchoma zapora. Zdezorientowane znów zawróciły.

Smuga zdążył już przybliżyć się nieco ze swoją rozkrzyczaną grupą do odgałęzienia ścieżki wiodącej do zagrody. Widząc, że słoń prowadzący stado omija w pędzie zasadzkę, krzyknął do Tomka:

– Strzelaj do przewodnika!

Jednocześnie pociągnęli za spusty. Olbrzymia samica zachwiała się na klocowatych nogach. Przeraźliwe trąbienie urwało się na najwyższym tonie. Słoń pochylił się do przodu, po czym, stęknąwszy głośno, zwalił się ukosem na ziemię. Potężne cielsko zablokowało niemal całą ścieżkę. Murzyni na ten widok wrzasnęli tak głośno, że pozostałe słonie zaczęły się cofać, trąbiąc przeraźliwie. Hunter i bosman przyparli je z drugiej strony, gdy akurat znalazły się na wprost zamaskowanej zagrody. Nieoczekiwanie ujrzały wygodną przesiekę pozornie wiodącą w głąb lasu. Duża samica, obok której dreptał przerażony młody słoń, pierwsza zboczyła na cichą ścieżkę. Za nią pobiegła reszta słoni. Ścigały je piekielny wrzask ludzi i huk broni palnej. Zaledwie ostatnie zwierzę zniknęło w zagrodzie, drużyna Wilmowskiego zaczęła blokować grubymi balami wejście do pułapki. Едва последнее животное скрылось в вольере, как команда Вильмовского начала загораживать вход в ловушку толстыми бревнами. Wkrótce słonie zorientowały się w swym beznadziejnym położeniu. Dokądkolwiek się kierowały, napotykały nieustępliwą zaporę ciężkich kloców. Куда бы они ни направлялись, их встречал непрекращающийся шквал тяжелых блоков. Szał gniewu ogarnął zwierzęta. Cielska o wadze ponad czterech ton uderzały w ogrodzenie. Na szczęście reszta łowców przybiegła Wilmowskiemu z pomocą. Wspólnymi siłami zamknęli wejście do zagrody i podparli je klocami. Вместе они закрыли вход в загон и подперли его блоками. Ogrodzenie drżało i trzeszczało pod potężnymi uderzeniami szalejących słoni. Łowcy zaczęli się obawiać, by rozgniewane zwierzęta nie rozniosły zagrody. Murzyni rozpoczęli więc znów piekielny koncert; huknęły strzały.

Schwytane zwierzęta miotały się po zagrodzie, a Murzyni już ćwiartowali zabitego słonia. Większość z nich pod dowództwem bosmana i Huntera powróciła do obozu z potężnym zapasem świeżego mięsa. Reszta białych łowców z Santuru, Matombą i dwoma Masajami pozostała na straży przy zagrodzie. Mieli oni zapobiec ewentualnemu oswobodzeniu niezwykłych więźniów przez inne słonie udające się przez las do wodopoju.

Upłynęło kilka denerwujących godzin, zanim słonie zrozumiały, że nie zdołają odzyskać wolności. Dopiero teraz Tomek mógł im się przyjrzeć bliżej. W tym celu wspiął się na wysokie ogrodzenie. Słonie przerażone krzykami, strzałami i ogniem skupiły się pośrodku zagrody. Pomiędzy pięcioma dorosłymi kryły się dwa młode, chowając głowy pod brzuchy matek. Tomkowi żal było zatrwożonych zwierząt, chociaż wiedział, że w tych okolicznościach jedynie strach, głód, pragnienie i bezsenność potrafią nakłonić je do posłuszeństwa. Należało poczekać, aż opadną z sił, a wtedy łowcy, podając im pokarm i wodę, będą je mogli powoli oswoić. Trwa to zazwyczaj dwa do trzech miesięcy. Olbrzymie i nadzwyczaj silne zwierzęta, jakimi są słonie, mogły być przewiezione do Europy tylko po oswojeniu, gdyż nie sposób transportować je w klatkach.

Wilmowski z Santuru podjęli się przygotowania słoni do dalekiej drogi. Było to trudne i niebezpieczne zadanie, wymagające stałej ich obecności przy zwierzętach. Z tego powodu zbudowano przy zagrodzie wygodne szałasy, ponieważ oprócz Wilmowskiego i Santuru kilku Murzynów musiało zbierać pokarm dla słoni, a także nosić wodę, której każde zwierzę wypijało niemal szesnaście wiader dziennie.

W czasie gdy Wilmowski opiekował się słoniami, towarzysze jego mieli zapolować na żyrafy i nosorożce. Tomek szczególnie się do tych łowów palił. Podczas pobytu w Australii nabył dużej wprawy w urządzaniu pułapek na różne zwierzęta. Teraz postanowił samodzielnie przygotować kilka na nosorożce. Równie ciekawie zapowiadało się dlań polowanie na żyrafy.

Pewnego dnia Smuga z Tomkiem wsiedli na wierzchowce, aby rozejrzeć się w terenie i w kilku najbliższych wioskach murzyńskich zwerbować większą liczbę mężczyzn do udziału w obławie na żyrafy. Towarzyszyło im pieszo kilku Bugandczyków i Sambo. Ruszyli na północ, tam bowiem, według zapewnień krajowców, okolica była gęściej zamieszkana.

Napotykali jedynie stada zebr i antylop. Tomek często wydobywał lunetę, lecz nigdzie nie dostrzegał żyraf. Nie zrażał się niepowodzeniem, ponieważ wiedział, że w zaroślach mimozy żyrafy dzięki ochronnej barwie swej sierści nie są łatwe do wytropienia.

W pewnej chwili łowcy ujrzeli na północnym wschodzie wznoszący się z ziemi słup czarnego dymu.

– Sawanna się pali! – krzyknął Tomek, wstrzymując konia.

Smuga natychmiast wziął od niego lunetę. Długo obserwował potężniejącą kolumnę dymu.

– Nie wygląda mi to na żywiołowy pożar sawanny. - По-моему, это не похоже на активный пожар в саванне. Ogień, mimo wiatru, nie rozszerza się dalej na boki.

– Buana, może to Murzyni palą sawannę? Galla często tak robią – wtrącił Sambo.

– Po cóż Murzyni mieliby podpalać trawę? Pożar mógłby łatwo zniszczyć ich domostwa – powątpiewająco odezwał się Tomek.

– Niektórzy krajowcy, zwłaszcza ze szczepu Galla, umieją za pomocą ognia bez trudu i wysiłku karczować i jednocześnie użyźniać ziemię – wyjaśnił Smuga. - Некоторые деревенские жители, особенно из племени галла, умеют без труда и усилий расчищать и одновременно удобрять землю с помощью огня", - объясняет Смуга. – Czynią to przeważnie przed porą deszczową, gdy tropikalne słońce wypraży wybujałe mocno trawy. Okopują wówczas duży obszar szerokimi rowami, po czym czekają na dobry wiatr i podpalają suchy gąszcz. Prąd powietrza niesie płomień na tę całą powierzchnię aż do rowów, których ogień przejść już nie może. W ten sposób teren zostaje dokładnie wykarczowany, a użyźniona popiołem ziemia wspaniale rodzi.

– Może to i niezły sposób – przyznał Tomek. – Patrzcie, dym już opada.

– Tak, tak, to pożar wzniecony przez ludzi. Wobec tego i wioska musi się znajdować w pobliżu. Jedźmy w tamtym kierunku – powiedział Smuga.

Niebawem zobaczyli liczniejsze kępy drzew, a wśród nich stożkowate, kryte słomą chatki okolone żywopłotem z kaktusów. Był to kral, czyli murzyńska wioska. Это была краль, или негритянская деревня. Znad brzegu rzeczki dochodziły charakterystyczne odgłosy uderzeń kijami o zdartą z drzew korę, z której krajowcy wytwarzają tu odzież.

Rozległo się szczekanie psów. Tomek ujął na smycz Dinga jeżącego się na widok kundli murzyńskich. Gromada mieszkańców wyszła na spotkanie przybyszów. Po pewnej chwili ku zdziwieniu podróżników z gromady tej nieoczekiwanie wybiegło dwoje Murzynów i wołając radośnie do Samba, rzuciło mu się na szyję. Poczciwy Sambo zapłakał przy tym powitaniu. Wkrótce wyjaśniło się: młodzi – dziewczyna i mężczyzna – byli rodzeństwem Samba; razem z nim zostali uprowadzeni przez handlarzy niewolników podczas napadu na ich rodzinną wioskę.

Na szczęście arabskie łodzie uwożące niewolników przechwycił na Jeziorze Wiktorii kapitan angielskiego parowca. Aresztował on niecnych handlarzy i uwolnił brańców. Murzyni bali się powrócić w rodzinne strony, tam grasował przecież bezlitosny Castanedo. Wylądowali więc na zachodnim wybrzeżu jeziora, gdzie zostali gościnnie przygarnięci przez miejscowe plemię.

Tomek i Smuga uradowali się tym niezwykłym spotkaniem. Zaraz też przyrzekli Sambowi, że pomogą mu założyć własne gospodarstwo, aby mógł się zaopiekować rodzeństwem.

Sambo wzruszony ich życzliwością kłaniał się w pas Tomkowi, wołając:

– Och, ooo! Mały biały buana jest naprawdę potężnym czarownikiem! Uwolnił biednego Samba od złego handlarza ludzi i doprowadził do brata i siostry! Tylko wielki, wielki czarownik może tak zrobić!

Po takim oświadczeniu wszyscy Murzyni klaskali głośno w dłonie na powitanie „potężnych” gości. Smuga, wykorzystując przyjazne nastroje, oznajmił, iż szuka ludzi do obławy na żyrafy. Niemal wszyscy mężczyźni zgłosili swój udział, zapewniając łowców, że okolica obfituje w długoszyje zwierzęta o smacznym mięsie.

Przy akompaniamencie radosnych okrzyków łowcy wkroczyli do kralu. Tutaj podnieceni gospodarze wyjaśnili im, że jedna z młodych matek spodziewa się lada chwila przyjścia na świat pierwszego dziecka. Szczęśliwy przyszły ojciec zaprosił niecodziennych gości na uroczystość narodzin. Smuga nie mógł odmówić, ponieważ u niektórych plemion dzień urodzin dziecka jest ważnym świętem nie tylko dla matki, lecz dla wszystkich mieszkańców wioski. W obecnej chwili zainteresowanie Murzynów skupiało się wokół małej chatki, w której znajdowała się młoda matka. Należało więc poczekać, aż maleństwo przyjdzie na świat, by spokojnie ustalić warunki i dzień obławy. Поэтому необходимо было дождаться рождения ребенка, чтобы спокойно определить условия и день охоты.

Obydwaj biali łowcy ciekawie przyglądali się przygotowaniom do uroczystości. Prym wiodły tutaj kobiety. Женщины здесь лидируют. Jedne tłukły na miałki puder wysuszoną czerwoną glinę, inne przygotowywały oryginalne pieluchy i gąbki. Surowiec stanowiły liście i kwiaty bananowców. Kobiety młóciły duże liście tak długo, dopóki nie odpadły z nich wszystkie twarde i ostre cząstki. W końcu z liścia pozostawały tylko elastyczne włókna. W ten sposób liść przeistaczał się w miękką i chłonną pieluszkę. Gąbki natomiast sporządzano z kwiatu bananowego, przypominającego wielką, ważącą kilka kilogramów szyszkę. Wyciągano rdzeń kwiatu. Murzynki ubijały go na miazgę, przykrywały liśćmi bananowymi i udeptywały. Чернокожие женщины избили его до полусмерти, накрыли банановыми листьями и топтали. Gdy sok liści przesycił zmiażdżony rdzeń kwiecia, gąbka była już gotowa do użycia. Как только сок листьев пропитал измельченную сердцевину цветка, губка была готова к использованию.

Sposób sporządzania pieluch i gąbek przypominał Tomkowi przygody rozbitka Robinsona Crusoe, który był zdany jedynie na własną pomysłowość. Способ изготовления подгузников и мочалок напомнил Тому о приключениях Робинзона Крузо, который полагался только на собственную изобретательность. Wchodził więc Tomek do chat murzyńskich, oglądał sprzęty, wypytywał o ich zastosowanie i ani się spostrzegł, gdy zapadł zmrok.