×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tomek na Czarnym Lądzie - Alfred Szklarski, Najniżsi ludzie świata

Najniżsi ludzie świata

Dopiero po czterech dniach rozdrażnione niewolą goryle uspokoiły się nieco. Z wyjątkiem Wilmowskiego i Santuru nikomu nie wolno było wchodzić w obręb ogrodzenia otaczającego klatki ze zwierzętami, które stopniowo należało przyzwyczaić do nowych warunków bytowania. Schwytanie całej rodziny małp człekokształtnych było nie lada sukcesem. Łowione dotąd przez niektórych podróżników pojedyncze okazy ginęły przeważnie w czasie podróży morskiej. Przyczyny szybkiego zdychania goryli w niewoli, zdaniem fachowców zatrudnionych u Hagenbecka, były raczej natury psychicznej niż fizycznej. Z tego też względu Wilmowski postanowił otoczyć specjalną opieką rodzinę goryli oraz stworzyć im w niewoli warunki jak najbardziej zbliżone do naturalnych.

Wilmowski nie miał słów uznania dla Santuru. Nikt tak jak łowczy królewski nie potrafił zdobyć zaufania zwierząt. Przede wszystkim zaczął przyzwyczajać małpy do swej obecności w pobliżu klatek. Przez pierwsze dwa dni dorosłe zwierzęta odmawiały przyjmowania pokarmów i napojów. Mniej wytrzymały okazał się mały gorylek. Rozstawienie grubych, żelaznych prętów w klatkach umożliwiało mu przebywanie z matką bądź ojcem, dopiero gdy ci nie byli go w stanie nakarmić, gorylątko zbliżyło się do cichego, łagodnego człowieka. Na to tylko czekał Santuru. Spokojnie podsunął gałąź oblepioną dzikimi brzoskwiniami. Maleństwo porwało jeden soczysty owoc, potem drugi, trzeci, a kiedy najadło się do syta, Santuru położył na ziemi naręcze gałęzi z owocami. Sprytne małpiątko ciągnęło po ziemi smakowite kąski i przenosiło je do klatki samicy, która z uporem odsuwała pokarm. Gdy jednak Santuru następnego dnia odwiedził małpy, nie zastał ani odrobiny pożywienia. Teraz codziennie znosił całe naręcza różnych gorylich smakołyków i kładł je tuż przy klatkach. Małpy zakończyły głodówkę.

Cierpliwość obydwu łowców dawała dobre wyniki, lecz nie ulegało wątpliwości, że oswajanie zwierząt zajmie wiele czasu. Tymczasem podróżnicy pragnęli zakończyć polowanie przed bliską już porą deszczową. Toteż Wilmowski wcale się nie zdziwił, gdy pewnego dnia Smuga powiedział mu:

– Twoja obecność w obozie jest niezbędna ze względu na goryle. Wobec tego mógłbym tymczasem wyruszyć na poszukiwanie okapi. Nasze zapasy żywności kurczą się gwałtownie. Wkrótce nie będziemy w stanie wyżywić w dżungli takiej gromady ludzi. Dla mniejszych grup łatwiej się znajdzie coś do jedzenia.

– Ile czasu chciałbyś poświęcić na poszukiwanie okapi? – zapytał Wilmowski.

– Przypuszczam, że oswojenie goryli zajmie ci około trzech, a może nawet czterech tygodni. Teraz za wszelką cenę musimy się starać dowieźć je żywe do Europy. Mógłbyś jednocześnie zapolować na szympansy, które spostrzegłem w rozpadlinach skalnych na południu. Tym samym zyskałbym od czterech do sześciu tygodni na wyprawę.

– Na wytropienie okapi warto poświęcić i więcej czasu. Uchodzi ono jeszcze za legendarne zwierzę. Wzbogacilibyśmy wiedzę o faunie afrykańskiej, a ponadto Anglicy ofiarowują poważną sumę za żywe bądź martwe zwierzę. Nie do pogardzenia jest taka gratka.

– Liczę się z tym. Obecna wyprawa pochłonęła wszystkie nasze oszczędności. Nie możemy dopuścić do tego, aby Tomek stracił swe pieniądze.

– Bądź spokojny, na pewno nie będzie miał do nas żalu. Kogo masz zamiar zabrać na poszukiwanie okapi?

Smuga przemyślał widocznie cały plan samodzielnej wyprawy, gdyż odparł bez wahania:

– Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, to zabiorę ośmiu tragarzy, dwóch Masajów: Inusziego i Sekeletu oraz… Tomka i Dinga.

– Chcesz zabrać Tomka? – zdziwił się Wilmowski.

– Każdy człowiek ulega jakimś słabościom. Lubię twego syna, a ponadto wydaje mi się, że wszystko, czego on bardzo pragnie, musi się spełnić. Powiesz na pewno, że jestem przesądny, ale… przeczucie mówi mi, iż z nim właśnie schwytam okapi.

Wilmowski ufał Smudze jak sobie samemu, lecz długo się wahał. Nikt nie mógł przewidzieć, na jakie trudności i niebezpieczeństwa będzie narażona w dziewiczej dżungli mała ekspedycja. Przecież lasy te zamieszkiwali dzicy Pigmeje, przed którymi Hunter dawno już ostrzegał. Smuga zauważył wahanie przyjaciela. Po chwili milczenia dodał cicho:

– Widzisz, Andrzeju, nie jestem teraz pewny strzału. Kto wie, czy nie zadrży mi ręka w decydującej chwili. Gdyby chodziło jedynie o starcie z krajowcami, nie brałbym tego pod uwagę. Wystarczyłyby mi prawa dłoń i rewolwer, gdyby jednak trzeba było strzelać do znikającego w gąszczu okapi, chciałbym, żeby strzał oddał Tomek. Twój chłopak strzela, tak jak ja strzelałem przed wypadkiem z Castanedo.

– Dziękuję ci serdecznie w imieniu Tomka i swoim własnym – odparł wzruszony Wilmowski. – Najlepsi strzelcy uznają w tobie mistrza!

– Tomek będzie mistrzem nad mistrzami, możesz mi wierzyć, jestem tego pewny.

– Prawdę mówiąc, obawiam się trochę o Tomka. Moim zdaniem jest za prędki do wszystkiego, lecz skoro ma iść z tobą, to niech idzie! Zabierz również bosmana Nowickiego. Ten poczciwy siłacz nie ulęknie się niczego ani nikogo. Kto wie, co może was spotkać w dżungli, a Murzyni zbyt są przesądni, aby można na nich całkowicie polegać.

– Nie chciałem cię pozbawiać pomocy bosmana, skoro jednak sądzisz, iż dasz tu sobie radę z Hunterem i dzielnym Mescherje, chętnie zabiorę go z sobą.

Radość Tomka nie miała granic, gdy się dowiedział, iż Smuga osobiście prosił o jego udział w niebezpiecznej ekspedycji. Bosman również był zadowolony, ponieważ nie lubił długo siedzieć na jednym miejscu i tęsknił już za nowymi przygodami. Teraz obydwaj przyjaciele ochoczo pomagali Smudze w przygotowaniach do wyprawy. Przede wszystkim wybrali trzy składane klatki, dwie duże sieci, lassa i rzemienie, które miał dźwigać jeden kłapouch. Drugi osioł został objuczony sprzętem obozowym. Na bagaż przeznaczony do niesienia przez tragarzy złożyły się: zapasy żywności, sztuki perkalu, miedziany drut, szklane korale, sól, tytoń i wiele innych przedmiotów.

Wierny Sambo zmartwił się perspektywą rozstania z Tomkiem, pobiegł więc natychmiast do Wilmowskiego, by prosić o pozwolenie na wzięcie udziału w wyprawie. Łowcy lubili roztropnego Murzyna, toteż bez trudności uzyskał zgodę.

W ciągu jednego dnia mała ekspedycja była gotowa do drogi. Energiczny Smuga już następnego ranka dał hasło do wymarszu. Karawana żegnana życzliwymi okrzykami opuściła obóz i wkrótce zniknęła w gąszczu dżungli.

Z wolna posuwano się przez spowitą wiecznym mrokiem plątaninę drzew i krzewów. Nieraz jakiś zwalony, butwiejący olbrzymi pień zagradzał drogę, czasem trzeba było omijać całe połacie leżącego pokotem lasu. Tomek słusznie odgadł, że tylko sama natura mogła dokonywać podobnych spustoszeń. Wierzchołki drzew były tak mocno splątane lianami, że jeden zwalony huraganem olbrzym pociągał za sobą kilka innych. Las padał, a na nim wyrastały nowe gąszcze, jeszcze bardziej powikłane i mroczne. Dżungla zazdrośnie strzegła swych naturalnych bogactw przed zachłannością człowieka. Nietknięte przez nikogo rosły tu wspaniałe drzewa mahoniowe, różane i koralowe, nie brakło tam również palm kokosowych, drzew kauczukowych i bambusów.

Smuga nie zrażał się przeszkodami, wymijał zwalone pnie, polecił torować ścieżkę przez mur pnączy i parł naprzód. Moczary lustrował uważnym wzrokiem, a tam, gdzie wieczny mrok zawężał zbytnio pole widzenia, czujnie nasłuchiwał. Bezmierna dżungla pulsowała życiem. Miliardy owadów ściągały na żer różnorodne ptaki. W pobliżu dziko rosnących brzoskwiń rozlegał się krzyk małp i papug, a nad polami pokrytymi bujnym, barwnym kwieciem unosiły się roje pszczół.

Pewnego dnia karawana zatrzymała się na krótki wypoczynek na małej polanie, Murzyni szybko rozpalili ognisko, aby ugotować kompot z dzikich brzoskwiń. W pewnej chwili Tomek spostrzegł zabawnego, małego ptaka. Otóż przypominający swym wyglądem wróbla ptaszek przelatywał z gałęzi na gałąź, odzywając się donośnym, dźwięcznym głosem. Chłopcu wydało się, że pragnie za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę. Ptak odlatywał stale w jednym kierunku, lecz powracał i nawoływaniem zdawał się wpraszać na przewodnika. Ubawiony Tomek obserwował jego dziwne zachowanie, przy czym przyjrzał mu się dokładnie. Ptak miał mocny dziób, krótkie nogi i ogon oraz długie skrzydła. Murzyni również zainteresowali się pierzastym natrętem. Tragarze ożywieni pokazywali sobie ptaka, nad czymś się naradzali, a Smuga odezwał się do chłopca:

– Widzę, że idzie ci ślina na plaster świeżego miodu.

– Wcale nie myślę o miodzie – zaoponował chłopiec. – Po prostu przyglądałem się temu zabawnemu ptakowi, który zachowuje się tak, jakby nas zachęcał, żeby za nim iść.

– Naprawdę nie znasz tego ptaka? – zdziwił się Smuga.

– Pierwszy raz zwróciłem na niego uwagę przed chwilą – powiedział Tomek.

– Wobec tego tym bardziej muszę pochwalić twą spostrzegawczość, gdyż ów ptak naprawdę zachęca nas do podebrania pszczołom miodu. To jest miodowód[61], odznaczający się szczególnym upodobaniem w doprowadzaniu ludzi do pszczelich uli.

[61] Cuculus indicator.

– Jeżeli tak jest w rzeczywistości, to nad czym się zastanawiają nasi towarzysze? – zawołał Tomek. – Mam ogromną ochotę na plaster świeżego miodu!

– Murzyni naradzają się, gdyż nie są pewni, czy można tym razem zawierzyć miodowodowi. Widzisz, niektórzy krajowcy twierdzą, że ptak często zwodzi i zamiast do miodu naprowadza ludzi na dzikie zwierzęta.

– Czy miodowody naprawdę wciągają ludzi w zasadzki?

– Należą one do najbardziej znanych ptaków Afryki. Poza tym dwa ich gatunki żyją w północno-wschodnich Indiach, mniej więcej na terytorium Sikkimu, i na Borneo. Ptaki te przeważnie wiodą ludzi lub zwierzęta, które lubią miód, do ula pszczół, lecz czasem prowadzą do miejsc, w których znajduje się coś dla nich specjalnie interesującego.

– Zaryzykujmy tym razem – zaproponował chłopiec. – Nie mamy się przecież czego obawiać, a miód jest bardzo pożywny. Już mi obrzydły konserwy!

– Prawda, brachu, prawda! – powtórzył bosman. – Murzyniaki we wszystkim upatrują niezwykłości, ale nie bój się, tylko idź naprzód, a ich straszydło okaże się po prostu omszałym pniakiem. Ciekaw jestem, co ptaszyskom przychodzi z tego, że doprowadzają ludzi do ula pełnego miodu? Może należą one do jakiejś dobroczynności afrykańskiej?

Bosman zarechotał ze swego dowcipu, lecz Smuga odparł:

– Miodowody wiedzą, że po zniszczeniu gniazda przy podbieraniu miodu zawsze pozostaną tam dla nich jakiś smaczny plaster oraz larwy pszczół, którymi się chętnie żywią.

– Jeżeli tak, to idziemy za naszym miodowodem! – rzekł bosman. – Tomek, Sambo i kto tam potrafi podkurzać pszczoły, dalej, za mną!

Dwóch tragarzy natychmiast zgłosiło się na ochotnika. Od czasu obławy na goryle Murzyni bez namysłu gotowi zawsze byli towarzyszyć marynarzowi. Sambo zabrał duże naczynie na miód, a miodowód krzyczał radośnie, widząc, iż ludzie podjęli wezwanie.

Ptak zachowywał się przyjacielsko i roztropnie. Odfruwał jedynie na taką odległość, by ludzie mogli za nim nadążyć, przysiadał na gałęziach, krzycząc głośno, czasem pomknął jak strzała, udowadniając, że doskonale zna drogę, lecz zaraz wracał i zachęcał do szybszego marszu. Wkrótce doprowadził podróżników do starego drzewa. Sambo wypatrzył dużą dziuplę, wokół której krążyły pszczoły.

Murzyni głośno chwalili zmyślnego ptaka i bez zwłoki nazbierali wilgotnych gałęzi. Płonący wiecheć wydzielał chmurę gryzącego dymu. Okazało się, że Sambo był zręcznym pszczelarzem. Z wielką wprawą odegnał pszczoły krążące wokół dziupli, po czym wydusił broniące się zaciekle w naturalnym ulu owady. Po półgodzinie napełnił duże naczynie plastrami wybornego, czerwonego miodu. Murzyni łakomie rzucili się na ociekające słodyczą plastry. Nie zwracali nawet uwagi, iż zawierały one sporo nieżywych pszczół, które zjadali razem z częścią wosku. Dziupla była tak obficie zaopatrzona, że nasi „pszczelarze” zabrali zaledwie część miodu. Ptak obserwował ich z gałęzi sąsiedniego drzewa. Gdy odchodzili, rozpoczął triumfalne trele. Potem pofrunął do dziupli, by wyprawić sobie wspaniałą, dobrze zasłużoną ucztę.

Wieczorem przy ognisku głównym tematem rozmów były najrozmaitsze przeżycia ludzi, którzy ulegli zwodniczym nawoływaniom miodowodów. Naraz w czarnej czeluści dżungli dało się słyszeć odległe dudnienie. Łowcy natychmiast zamilkli. Głos tam-tamów zwiastował obecność ludzi. Kim oni byli? Niespodziewane spotkania w dżungli zawsze napawały obydwie strony obawą. Może byli to zdradliwi Pigmeje Bambutte, a może ludożercy zwołujący się na wyprawę? Tak biali łowcy, jak i Murzyni stracili naraz ochotę do dalszej pogawędki. Była to noc pełna napięcia i oczekiwania. Szelest krzewów, trzask łamanej gałęzi bądź jakiś nieznany głos dochodzący z dżungli natychmiast podrywały łowców na nogi. W takich chwilach z dużą ulgą obserwowali Dinga, który leniwie unosił powieki i sennie spoglądał na czuwających ludzi. Po nieprzespanej nocy ruszyli o świcie w drogę. Zwartym szykiem kroczyli przez gąszcz. Smuga z Dingiem znajdowali się na samym czele, podczas gdy Tomek i bosman ubezpieczali tyły. Bez przeszkód przebyli około trzech kilometrów. Teraz weszli w naturalny szpaler utworzony przez leśne olbrzymy. Nagle Dingo okazał niepokój. W tej samej niemal chwili rozbrzmiał przeraźliwy krzyk. Gęste krzewy między drzewami rozchyliły się bezszelestnie. W półmroku zieleni ukazały się prawie nagie, brązowoczarne ciała afrykańskich karłów. Ich twarze o długich górnych wargach, spłaszczonych, wklęsłych szerokich nosach pomalowane były białą i czerwoną farbą. Pigmeje trzymali w rękach napięte łuki. Groty strzał kierowali prosto w piersi podróżników.

Smuga powiedział kilka słów powitalnych. Postąpił krok ku karłom, lecz ostry krzyk Pigmeja o mocno pomarszczonej twarzy osadził go na miejscu. Ciasne koło półnagich ciał okrążyło karawanę. Groty strzał groziły ze wszystkich stron.

Tomek i bosman stali ramię przy ramieniu z karabinami gotowymi do strzału, lecz wszyscy zdawali sobie sprawę, że nawet broń palna nie uratuje ich przed zatrutymi strzałami. Coraz więcej Pigmejów wychylało się z zarośli. Dingo zjeżył sierść, wyszczerzył kły, ale Smuga trzymał go krótko na smyczy.

– Rozpędziłbym tych pędraków, ale te ich patyki mogą być zatrute – gniewnie syknął bosman.

Jakby w odpowiedzi Pigmeje znów mocniej napięli cięciwy łuków. Drugi szereg małych wojowników dżungli pochylił dzidy. Sytuacja stawała się coraz groźniejsza. Obydwie strony mierzyły się nieufnym wzrokiem.

– Siadajcie wszyscy na ziemi – głośno rozkazał Smuga i pierwszy usiadł na podwiniętych nogach.

Tragarze powoli złożyli bagaże. Przykucnęli, błyskając niespokojnie oczyma. Tymczasem Smuga, jakby nie widział wymierzonych w siebie strzał, spokojnie wydobył z kieszeni fajkę, nabił ją tytoniem i włożył do ust. Teraz z nieprzemakalnego woreczka wyjął pudełko zapałek. Na widok płonącej zapałki wśród Pigmejów rozległ się szmer podziwu. Twarze ich straciły dziki, groźny wyraz. Z ciekawością ludzi pierwotnych obserwowali każdy ruch białego łowcy.

– Inuszi, podaj mi woreczki z solą i tytoniem – polecił Smuga.

Olbrzymi Masaj podniósł się z ziemi. Pigmeje natychmiast zacieśnili krąg, lecz jakby zapomnieli o trzymanych w rękach łukach. Zaciekawieni wspinali się na palce, aby lepiej widzieć każdy ruch Inusziego. Nie czynili też wrogich gestów, gdy zbliżył się do Smugi z żądanymi przez niego dwoma woreczkami. Smuga wyjął z kieszeni notes, wydarł z niego dwie kartki. Na jedną nasypał trochę soli, a na drugą tytoniu. Obydwa papierki położył przed sobą. Teraz ręką wykonał zapraszający ruch w kierunku starego Pigmeja.

Karzeł ani drgnął. Smuga spokojnie pykał fajeczkę, spod oka zerkając na Pigmejów. W końcu stary Bambutte, nie opuszczając napiętego łuku, krok za krokiem zbliżył się do Smugi. Była to denerwująca chwila. Łowcy odetchnęli! Staruch przykucnął i odłożył broń. Najpierw podniósł papierek z tytoniem. Powąchał, kiwnął wełnistą głową, po czym polizał palec, dotknął nim soli i włożył do ust. Próba musiała wypaść zadowalająco, ponieważ zaraz posypał tytoń solą i razem z papierkiem wepchnął do ust. Widocznie był to nie lada przysmak. Na jego twarzy pojawił się przyjazny uśmiech. Pełnymi ustami zagadał coś do swych towarzyszy. Ci natychmiast zdjęli strzały z cięciw łuków. Zbliżali się do Smugi, który podniósł się i każdemu sypał do garści trochę soli i tytoniu. Prawdopodobnie uważali papier za nieznany sobie smakołyk, gdyż jeden z Pigmejów pokazał na migi kieszeń mieszczącą notes. Smuga z największą powagą wydobył go i każdemu Pigmejowi wręczył po jednej kartce. Pierwsze lody zostały przełamane. Dla zacieśnienia więzów przyjaźni Smuga ofiarował Pigmejom po sznurku szklanych korali. Teraz nabrali zaufania do dziwnego człowieka o białej skórze. Niektórzy pocierali twarz podróżnika dłonią, aby sprawdzić, czy się przypadkiem nie pomalował białą farbą. Byli zdumieni, gdy ręce ich pozostały czyste.

– Oni chyba po raz pierwszy ujrzeli białych ludzi – odezwał się Tomek ośmielony pokojowym zachowaniem karłów.

Pigmeje głośno wymieniali różne uwagi, które rozbawiły tak Murzynów, jak i Smugę rozumiejącego narzecze bantu. Jeden karzeł przystąpił do Tomka i w wielkim skupieniu zaczął opukiwać sztucer.

– Kropnij, brachu, na wiwat – mruknął bosman. – Niech się ucieszą pędraki!

Tomek bez słowa odsunął Pigmeja. Przyłożył broń do ramienia i wypalił w górę. Pigmeje, jak rażeni gromem, padli twarzami na ziemię. Powstali dopiero po długich namowach, odsuwali się jednak od „kija wydającego grzmoty”.

Smuga wyjaśnił Pigmejom, że wraz z towarzyszami łowi różne dzikie zwierzęta, a najmniejsi ludzie świata oświadczyli, iż zdążają do sąsiedniego plemienia na ucztę. Powiadomiono ich za pomocą tam-tamów o szczęśliwym zakończeniu polowania na słonia, spieszyli więc, by wziąć udział w uroczystej uczcie.

Smuga przetłumaczył Tomkowi i bosmanowi słowa Pigmejów.

– Dworują sobie z nas te pędraki! Na sam widok słonia rzuciliby swoje patyki i drałowali gdzie pieprz rośnie! – zawołał rozgniewany marynarz.

– To po jakie licho siadałeś, bosmanie, przed nimi na ziemi? – roześmiał się Smuga. – Możesz być pewny, że jedna zatruta strzała powali największego słonia, a poza tym nie posądzaj tych ludzi o brak odwagi.

Pigmeje z niezwykłym zainteresowaniem przyglądali się podróżnikom, którzy, ich zdaniem, nosili bardzo śmieszne ubrania i posiadali tyle niezwykłych przedmiotów. Po krótkiej naradzie ze swymi wojownikami stary dowódca Pigmejów zaproponował łowcom, aby się wspólnie udali na ucztę do sąsiedniego plemienia. Solennie zapewnił, że będą gościnnie przyjęci.

Smuga bez namysłu przyjął zaproszenie. Spodziewał się, że od pierwotnych mieszkańców dżungli najprędzej będzie mógł zasięgnąć bliższych informacji o okapi.

Pigmeje okazali się wspaniałymi przewodnikami. Znali ukryte w gąszczu ścieżki, jak i przejścia przez moczary, a niedostępna oraz groźna dla innych dżungla otwierała przed nimi swe mroczne, tajemnicze podwoje.

Bugandczycy jakby zapomnieli o uprzednich obawach; śmiali się głośno i dyskutowali. Zaprzyjaźnienie się z Pigmejami gwarantowało karawanie bezpieczeństwo. Wspólna wędrówka umożliwiała łowcom przyjrzenie się najniższym ludziom świata. Tomek bez przerwy zerkał na nich spod oka.

Przede wszystkim zwracała uwagę nienormalna budowa ciała Pigmejów. Wzrost najwyższego nie przekraczał metra i trzydziestu centymetrów. Mieli długie tułowia, krótkie szyje i duże, okrągłe głowy. Chód krótkich nóg był jakby kaczkowaty, lecz za to biegali wspaniale, a wspinali się jak koty, posługując się przy tym nieproporcjonalnie długimi rękami. Jedyne ich odzienie stanowiły pęczki trawy zwisające pod wydętymi brzuchami na sznurku sporządzonym z lian. Włosy na głowie, gęsto i krótko skręcone, tak jak puszek pokrywający ciało, miały rdzawy kolor. Jedynie zarost na twarzy był szczecinowaty i czarny. Szczególnie dziki wygląd nadawały im ostro opiłowane przednie zęby. Wyraz ich twarzy zmieniał się bardzo często; gdy mówili, poruszali jednocześnie całą twarzą, głową, rękami i nogami. Skóra Pigmejów wydzielała specyficzny, inny niż u Murzynów, zapach.

Długi i szybki marsz przez dżunglę zmęczył tragarzy, odetchnęli więc z prawdziwą ulgą, gdy w mrocznym gąszczu, blisko odezwało się dudnienie bębnów. Byli u celu.


Najniżsi ludzie świata Die niedrigsten Menschen der Welt The world's lowest people Найнижчі люди у світі

Dopiero po czterech dniach rozdrażnione niewolą goryle uspokoiły się nieco. Только через четыре дня гориллы, раздраженные своим пленом, немного успокоились. Z wyjątkiem Wilmowskiego i Santuru nikomu nie wolno było wchodzić w obręb ogrodzenia otaczającego klatki ze zwierzętami, które stopniowo należało przyzwyczaić do nowych warunków bytowania. За исключением Вильмовски и Сантура, никому не разрешалось входить за ограду, окружающую клетки с животными, которых постепенно нужно было приучать к новым условиям жизни. Schwytanie całej rodziny małp człekokształtnych było nie lada sukcesem. Łowione dotąd przez niektórych podróżników pojedyncze okazy ginęły przeważnie w czasie podróży morskiej. Przyczyny szybkiego zdychania goryli w niewoli, zdaniem fachowców zatrudnionych u Hagenbecka, były raczej natury psychicznej niż fizycznej. Z tego też względu Wilmowski postanowił otoczyć specjalną opieką rodzinę goryli oraz stworzyć im w niewoli warunki jak najbardziej zbliżone do naturalnych.

Wilmowski nie miał słów uznania dla Santuru. Nikt tak jak łowczy królewski nie potrafił zdobyć zaufania zwierząt. Никому не удавалось завоевать доверие животных так, как королевскому охотнику. Przede wszystkim zaczął przyzwyczajać małpy do swej obecności w pobliżu klatek. Przez pierwsze dwa dni dorosłe zwierzęta odmawiały przyjmowania pokarmów i napojów. Mniej wytrzymały okazał się mały gorylek. Rozstawienie grubych, żelaznych prętów w klatkach umożliwiało mu przebywanie z matką bądź ojcem, dopiero gdy ci nie byli go w stanie nakarmić, gorylątko zbliżyło się do cichego, łagodnego człowieka. Na to tylko czekał Santuru. Spokojnie podsunął gałąź oblepioną dzikimi brzoskwiniami. Maleństwo porwało jeden soczysty owoc, potem drugi, trzeci, a kiedy najadło się do syta, Santuru położył na ziemi naręcze gałęzi z owocami. Sprytne małpiątko ciągnęło po ziemi smakowite kąski i przenosiło je do klatki samicy, która z uporem odsuwała pokarm. Gdy jednak Santuru następnego dnia odwiedził małpy, nie zastał ani odrobiny pożywienia. Teraz codziennie znosił całe naręcza różnych gorylich smakołyków i kładł je tuż przy klatkach. Małpy zakończyły głodówkę.

Cierpliwość obydwu łowców dawała dobre wyniki, lecz nie ulegało wątpliwości, że oswajanie zwierząt zajmie wiele czasu. Tymczasem podróżnicy pragnęli zakończyć polowanie przed bliską już porą deszczową. Toteż Wilmowski wcale się nie zdziwił, gdy pewnego dnia Smuga powiedział mu:

– Twoja obecność w obozie jest niezbędna ze względu na goryle. Wobec tego mógłbym tymczasem wyruszyć na poszukiwanie okapi. Nasze zapasy żywności kurczą się gwałtownie. Наши запасы продовольствия стремительно сокращаются. Wkrótce nie będziemy w stanie wyżywić w dżungli takiej gromady ludzi. Dla mniejszych grup łatwiej się znajdzie coś do jedzenia.

– Ile czasu chciałbyś poświęcić na poszukiwanie okapi? – zapytał Wilmowski.

– Przypuszczam, że oswojenie goryli zajmie ci około trzech, a może nawet czterech tygodni. Teraz za wszelką cenę musimy się starać dowieźć je żywe do Europy. Mógłbyś jednocześnie zapolować na szympansy, które spostrzegłem w rozpadlinach skalnych na południu. Tym samym zyskałbym od czterech do sześciu tygodni na wyprawę.

– Na wytropienie okapi warto poświęcić i więcej czasu. Uchodzi ono jeszcze za legendarne zwierzę. Wzbogacilibyśmy wiedzę o faunie afrykańskiej, a ponadto Anglicy ofiarowują poważną sumę za żywe bądź martwe zwierzę. Nie do pogardzenia jest taka gratka.

– Liczę się z tym. Obecna wyprawa pochłonęła wszystkie nasze oszczędności. Nie możemy dopuścić do tego, aby Tomek stracił swe pieniądze.

– Bądź spokojny, na pewno nie będzie miał do nas żalu. Kogo masz zamiar zabrać na poszukiwanie okapi?

Smuga przemyślał widocznie cały plan samodzielnej wyprawy, gdyż odparł bez wahania:

– Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, to zabiorę ośmiu tragarzy, dwóch Masajów: Inusziego i Sekeletu oraz… Tomka i Dinga.

– Chcesz zabrać Tomka? – zdziwił się Wilmowski.

– Każdy człowiek ulega jakimś słabościom. Lubię twego syna, a ponadto wydaje mi się, że wszystko, czego on bardzo pragnie, musi się spełnić. Powiesz na pewno, że jestem przesądny, ale… przeczucie mówi mi, iż z nim właśnie schwytam okapi. Вы, конечно, скажете, что я суеверен, но... чутье подсказывает мне, что я вот-вот поймаю с его помощью окапи.

Wilmowski ufał Smudze jak sobie samemu, lecz długo się wahał. Nikt nie mógł przewidzieć, na jakie trudności i niebezpieczeństwa będzie narażona w dziewiczej dżungli mała ekspedycja. Przecież lasy te zamieszkiwali dzicy Pigmeje, przed którymi Hunter dawno już ostrzegał. Smuga zauważył wahanie przyjaciela. Po chwili milczenia dodał cicho:

– Widzisz, Andrzeju, nie jestem teraz pewny strzału. Kto wie, czy nie zadrży mi ręka w decydującej chwili. Gdyby chodziło jedynie o starcie z krajowcami, nie brałbym tego pod uwagę. Wystarczyłyby mi prawa dłoń i rewolwer, gdyby jednak trzeba było strzelać do znikającego w gąszczu okapi, chciałbym, żeby strzał oddał Tomek. Twój chłopak strzela, tak jak ja strzelałem przed wypadkiem z Castanedo.

– Dziękuję ci serdecznie w imieniu Tomka i swoim własnym – odparł wzruszony Wilmowski. – Najlepsi strzelcy uznają w tobie mistrza!

– Tomek będzie mistrzem nad mistrzami, możesz mi wierzyć, jestem tego pewny.

– Prawdę mówiąc, obawiam się trochę o Tomka. Moim zdaniem jest za prędki do wszystkiego, lecz skoro ma iść z tobą, to niech idzie! Zabierz również bosmana Nowickiego. Ten poczciwy siłacz nie ulęknie się niczego ani nikogo. Этот добродушный силач не боится ничего и никого. Kto wie, co może was spotkać w dżungli, a Murzyni zbyt są przesądni, aby można na nich całkowicie polegać.

– Nie chciałem cię pozbawiać pomocy bosmana, skoro jednak sądzisz, iż dasz tu sobie radę z Hunterem i dzielnym Mescherje, chętnie zabiorę go z sobą.

Radość Tomka nie miała granic, gdy się dowiedział, iż Smuga osobiście prosił o jego udział w niebezpiecznej ekspedycji. Bosman również był zadowolony, ponieważ nie lubił długo siedzieć na jednym miejscu i tęsknił już za nowymi przygodami. Teraz obydwaj przyjaciele ochoczo pomagali Smudze w przygotowaniach do wyprawy. Przede wszystkim wybrali trzy składane klatki, dwie duże sieci, lassa i rzemienie, które miał dźwigać jeden kłapouch. Drugi osioł został objuczony sprzętem obozowym. Na bagaż przeznaczony do niesienia przez tragarzy złożyły się: zapasy żywności, sztuki perkalu, miedziany drut, szklane korale, sól, tytoń i wiele innych przedmiotów.

Wierny Sambo zmartwił się perspektywą rozstania z Tomkiem, pobiegł więc natychmiast do Wilmowskiego, by prosić o pozwolenie na wzięcie udziału w wyprawie. Łowcy lubili roztropnego Murzyna, toteż bez trudności uzyskał zgodę. Охотникам понравился предусмотрительный негр, и он без труда получил разрешение.

W ciągu jednego dnia mała ekspedycja była gotowa do drogi. Energiczny Smuga już następnego ranka dał hasło do wymarszu. Энергичный Блур уже дал пароль для похода на следующее утро. Karawana żegnana życzliwymi okrzykami opuściła obóz i wkrótce zniknęła w gąszczu dżungli.

Z wolna posuwano się przez spowitą wiecznym mrokiem plątaninę drzew i krzewów. Nieraz jakiś zwalony, butwiejący olbrzymi pień zagradzał drogę, czasem trzeba było omijać całe połacie leżącego pokotem lasu. Tomek słusznie odgadł, że tylko sama natura mogła dokonywać podobnych spustoszeń. Wierzchołki drzew były tak mocno splątane lianami, że jeden zwalony huraganem olbrzym pociągał za sobą kilka innych. Las padał, a na nim wyrastały nowe gąszcze, jeszcze bardziej powikłane i mroczne. Dżungla zazdrośnie strzegła swych naturalnych bogactw przed zachłannością człowieka. Nietknięte przez nikogo rosły tu wspaniałe drzewa mahoniowe, różane i koralowe, nie brakło tam również palm kokosowych, drzew kauczukowych i bambusów.

Smuga nie zrażał się przeszkodami, wymijał zwalone pnie, polecił torować ścieżkę przez mur pnączy i parł naprzód. Moczary lustrował uważnym wzrokiem, a tam, gdzie wieczny mrok zawężał zbytnio pole widzenia, czujnie nasłuchiwał. Bezmierna dżungla pulsowała życiem. Miliardy owadów ściągały na żer różnorodne ptaki. W pobliżu dziko rosnących brzoskwiń rozlegał się krzyk małp i papug, a nad polami pokrytymi bujnym, barwnym kwieciem unosiły się roje pszczół.

Pewnego dnia karawana zatrzymała się na krótki wypoczynek na małej polanie, Murzyni szybko rozpalili ognisko, aby ugotować kompot z dzikich brzoskwiń. W pewnej chwili Tomek spostrzegł zabawnego, małego ptaka. Otóż przypominający swym wyglądem wróbla ptaszek przelatywał z gałęzi na gałąź, odzywając się donośnym, dźwięcznym głosem. Chłopcu wydało się, że pragnie za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę. Ptak odlatywał stale w jednym kierunku, lecz powracał i nawoływaniem zdawał się wpraszać na przewodnika. Ubawiony Tomek obserwował jego dziwne zachowanie, przy czym przyjrzał mu się dokładnie. Ptak miał mocny dziób, krótkie nogi i ogon oraz długie skrzydła. Murzyni również zainteresowali się pierzastym natrętem. Чернокожие тоже заинтересовались пернатым незваным гостем. Tragarze ożywieni pokazywali sobie ptaka, nad czymś się naradzali, a Smuga odezwał się do chłopca:

– Widzę, że idzie ci ślina na plaster świeżego miodu.

– Wcale nie myślę o miodzie – zaoponował chłopiec. – Po prostu przyglądałem się temu zabawnemu ptakowi, który zachowuje się tak, jakby nas zachęcał, żeby za nim iść.

– Naprawdę nie znasz tego ptaka? – zdziwił się Smuga.

– Pierwszy raz zwróciłem na niego uwagę przed chwilą – powiedział Tomek.

– Wobec tego tym bardziej muszę pochwalić twą spostrzegawczość, gdyż ów ptak naprawdę zachęca nas do podebrania pszczołom miodu. - Поэтому мне тем более необходимо поаплодировать вашей проницательности, ведь эта птица действительно побуждает нас собирать пчелиный мед. To jest miodowód[61], odznaczający się szczególnym upodobaniem w doprowadzaniu ludzi do pszczelich uli.

[61] Cuculus indicator.

– Jeżeli tak jest w rzeczywistości, to nad czym się zastanawiają nasi towarzysze? – zawołał Tomek. – Mam ogromną ochotę na plaster świeżego miodu!

– Murzyni naradzają się, gdyż nie są pewni, czy można tym razem zawierzyć miodowodowi. Widzisz, niektórzy krajowcy twierdzą, że ptak często zwodzi i zamiast do miodu naprowadza ludzi na dzikie zwierzęta.

– Czy miodowody naprawdę wciągają ludzi w zasadzki?

– Należą one do najbardziej znanych ptaków Afryki. Poza tym dwa ich gatunki żyją w północno-wschodnich Indiach, mniej więcej na terytorium Sikkimu, i na Borneo. Ptaki te przeważnie wiodą ludzi lub zwierzęta, które lubią miód, do ula pszczół, lecz czasem prowadzą do miejsc, w których znajduje się coś dla nich specjalnie interesującego.

– Zaryzykujmy tym razem – zaproponował chłopiec. – Nie mamy się przecież czego obawiać, a miód jest bardzo pożywny. Już mi obrzydły konserwy!

– Prawda, brachu, prawda! – powtórzył bosman. – Murzyniaki we wszystkim upatrują niezwykłości, ale nie bój się, tylko idź naprzód, a ich straszydło okaże się po prostu omszałym pniakiem. Ciekaw jestem, co ptaszyskom przychodzi z tego, że doprowadzają ludzi do ula pełnego miodu? Może należą one do jakiejś dobroczynności afrykańskiej?

Bosman zarechotał ze swego dowcipu, lecz Smuga odparł:

– Miodowody wiedzą, że po zniszczeniu gniazda przy podbieraniu miodu zawsze pozostaną tam dla nich jakiś smaczny plaster oraz larwy pszczół, którymi się chętnie żywią.

– Jeżeli tak, to idziemy za naszym miodowodem! – rzekł bosman. – Tomek, Sambo i kto tam potrafi podkurzać pszczoły, dalej, za mną! - Том, Самбо и все остальные, кто может стереть пыль с пчел, идите за мной!

Dwóch tragarzy natychmiast zgłosiło się na ochotnika. Od czasu obławy na goryle Murzyni bez namysłu gotowi zawsze byli towarzyszyć marynarzowi. Sambo zabrał duże naczynie na miód, a miodowód krzyczał radośnie, widząc, iż ludzie podjęli wezwanie. Самбо поднял большой сосуд с медом, и медовар радостно закричал, увидев, что люди вняли призыву.

Ptak zachowywał się przyjacielsko i roztropnie. Птица вела себя дружелюбно и благоразумно. Odfruwał jedynie na taką odległość, by ludzie mogli za nim nadążyć, przysiadał na gałęziach, krzycząc głośno, czasem pomknął jak strzała, udowadniając, że doskonale zna drogę, lecz zaraz wracał i zachęcał do szybszego marszu. Wkrótce doprowadził podróżników do starego drzewa. Sambo wypatrzył dużą dziuplę, wokół której krążyły pszczoły.

Murzyni głośno chwalili zmyślnego ptaka i bez zwłoki nazbierali wilgotnych gałęzi. Płonący wiecheć wydzielał chmurę gryzącego dymu. Okazało się, że Sambo był zręcznym pszczelarzem. Z wielką wprawą odegnał pszczoły krążące wokół dziupli, po czym wydusił broniące się zaciekle w naturalnym ulu owady. Po półgodzinie napełnił duże naczynie plastrami wybornego, czerwonego miodu. Murzyni łakomie rzucili się na ociekające słodyczą plastry. Nie zwracali nawet uwagi, iż zawierały one sporo nieżywych pszczół, które zjadali razem z częścią wosku. Dziupla była tak obficie zaopatrzona, że nasi „pszczelarze” zabrali zaledwie część miodu. Ptak obserwował ich z gałęzi sąsiedniego drzewa. Gdy odchodzili, rozpoczął triumfalne trele. Potem pofrunął do dziupli, by wyprawić sobie wspaniałą, dobrze zasłużoną ucztę.

Wieczorem przy ognisku głównym tematem rozmów były najrozmaitsze przeżycia ludzi, którzy ulegli zwodniczym nawoływaniom miodowodów. Naraz w czarnej czeluści dżungli dało się słyszeć odległe dudnienie. Łowcy natychmiast zamilkli. Głos tam-tamów zwiastował obecność ludzi. Kim oni byli? Niespodziewane spotkania w dżungli zawsze napawały obydwie strony obawą. Może byli to zdradliwi Pigmeje Bambutte, a może ludożercy zwołujący się na wyprawę? Tak biali łowcy, jak i Murzyni stracili naraz ochotę do dalszej pogawędki. Była to noc pełna napięcia i oczekiwania. Szelest krzewów, trzask łamanej gałęzi bądź jakiś nieznany głos dochodzący z dżungli natychmiast podrywały łowców na nogi. W takich chwilach z dużą ulgą obserwowali Dinga, który leniwie unosił powieki i sennie spoglądał na czuwających ludzi. Po nieprzespanej nocy ruszyli o świcie w drogę. Zwartym szykiem kroczyli przez gąszcz. Smuga z Dingiem znajdowali się na samym czele, podczas gdy Tomek i bosman ubezpieczali tyły. Bez przeszkód przebyli około trzech kilometrów. Teraz weszli w naturalny szpaler utworzony przez leśne olbrzymy. Nagle Dingo okazał niepokój. W tej samej niemal chwili rozbrzmiał przeraźliwy krzyk. Gęste krzewy między drzewami rozchyliły się bezszelestnie. W półmroku zieleni ukazały się prawie nagie, brązowoczarne ciała afrykańskich karłów. Ich twarze o długich górnych wargach, spłaszczonych, wklęsłych szerokich nosach pomalowane były białą i czerwoną farbą. Pigmeje trzymali w rękach napięte łuki. Groty strzał kierowali prosto w piersi podróżników.

Smuga powiedział kilka słów powitalnych. Postąpił krok ku karłom, lecz ostry krzyk Pigmeja o mocno pomarszczonej twarzy osadził go na miejscu. Ciasne koło półnagich ciał okrążyło karawanę. Groty strzał groziły ze wszystkich stron. Наконечники стрел угрожали со всех сторон.

Tomek i bosman stali ramię przy ramieniu z karabinami gotowymi do strzału, lecz wszyscy zdawali sobie sprawę, że nawet broń palna nie uratuje ich przed zatrutymi strzałami. Coraz więcej Pigmejów wychylało się z zarośli. Dingo zjeżył sierść, wyszczerzył kły, ale Smuga trzymał go krótko na smyczy.

– Rozpędziłbym tych pędraków, ale te ich patyki mogą być zatrute – gniewnie syknął bosman. - Я бы выпустил эти кабачки, но их палочки могут быть отравлены, - сердито проворчал старшина.

Jakby w odpowiedzi Pigmeje znów mocniej napięli cięciwy łuków. Drugi szereg małych wojowników dżungli pochylił dzidy. Sytuacja stawała się coraz groźniejsza. Obydwie strony mierzyły się nieufnym wzrokiem.

– Siadajcie wszyscy na ziemi – głośno rozkazał Smuga i pierwszy usiadł na podwiniętych nogach. - Садитесь все на землю, - громко приказал Смуга и первым уселся на поджатые ноги.

Tragarze powoli złożyli bagaże. Przykucnęli, błyskając niespokojnie oczyma. Tymczasem Smuga, jakby nie widział wymierzonych w siebie strzał, spokojnie wydobył z kieszeni fajkę, nabił ją tytoniem i włożył do ust. Teraz z nieprzemakalnego woreczka wyjął pudełko zapałek. Na widok płonącej zapałki wśród Pigmejów rozległ się szmer podziwu. Twarze ich straciły dziki, groźny wyraz. Z ciekawością ludzi pierwotnych obserwowali każdy ruch białego łowcy. Они наблюдали за каждым шагом белого охотника с любопытством первобытных людей.

– Inuszi, podaj mi woreczki z solą i tytoniem – polecił Smuga.

Olbrzymi Masaj podniósł się z ziemi. Pigmeje natychmiast zacieśnili krąg, lecz jakby zapomnieli o trzymanych w rękach łukach. Zaciekawieni wspinali się na palce, aby lepiej widzieć każdy ruch Inusziego. Nie czynili też wrogich gestów, gdy zbliżył się do Smugi z żądanymi przez niego dwoma woreczkami. Smuga wyjął z kieszeni notes, wydarł z niego dwie kartki. Na jedną nasypał trochę soli, a na drugą tytoniu. Obydwa papierki położył przed sobą. Teraz ręką wykonał zapraszający ruch w kierunku starego Pigmeja.

Karzeł ani drgnął. Smuga spokojnie pykał fajeczkę, spod oka zerkając na Pigmejów. W końcu stary Bambutte, nie opuszczając napiętego łuku, krok za krokiem zbliżył się do Smugi. Była to denerwująca chwila. Łowcy odetchnęli! Staruch przykucnął i odłożył broń. Najpierw podniósł papierek z tytoniem. Powąchał, kiwnął wełnistą głową, po czym polizał palec, dotknął nim soli i włożył do ust. Próba musiała wypaść zadowalająco, ponieważ zaraz posypał tytoń solą i razem z papierkiem wepchnął do ust. Widocznie był to nie lada przysmak. Na jego twarzy pojawił się przyjazny uśmiech. Pełnymi ustami zagadał coś do swych towarzyszy. Ci natychmiast zdjęli strzały z cięciw łuków. Zbliżali się do Smugi, który podniósł się i każdemu sypał do garści trochę soli i tytoniu. Prawdopodobnie uważali papier za nieznany sobie smakołyk, gdyż jeden z Pigmejów pokazał na migi kieszeń mieszczącą notes. Smuga z największą powagą wydobył go i każdemu Pigmejowi wręczył po jednej kartce. Pierwsze lody zostały przełamane. Dla zacieśnienia więzów przyjaźni Smuga ofiarował Pigmejom po sznurku szklanych korali. Teraz nabrali zaufania do dziwnego człowieka o białej skórze. Niektórzy pocierali twarz podróżnika dłonią, aby sprawdzić, czy się przypadkiem nie pomalował białą farbą. Byli zdumieni, gdy ręce ich pozostały czyste.

– Oni chyba po raz pierwszy ujrzeli białych ludzi – odezwał się Tomek ośmielony pokojowym zachowaniem karłów.

Pigmeje głośno wymieniali różne uwagi, które rozbawiły tak Murzynów, jak i Smugę rozumiejącego narzecze bantu. Jeden karzeł przystąpił do Tomka i w wielkim skupieniu zaczął opukiwać sztucer. Один из гномов присоединился к Тому и сосредоточенно начал опускать винтовку.

– Kropnij, brachu, na wiwat – mruknął bosman. - Капец, братан, на ура, - пробормотал старшина. – Niech się ucieszą pędraki! - Пусть капуста радуется!

Tomek bez słowa odsunął Pigmeja. Przyłożył broń do ramienia i wypalił w górę. Pigmeje, jak rażeni gromem, padli twarzami na ziemię. Powstali dopiero po długich namowach, odsuwali się jednak od „kija wydającego grzmoty”.

Smuga wyjaśnił Pigmejom, że wraz z towarzyszami łowi różne dzikie zwierzęta, a najmniejsi ludzie świata oświadczyli, iż zdążają do sąsiedniego plemienia na ucztę. Powiadomiono ich za pomocą tam-tamów o szczęśliwym zakończeniu polowania na słonia, spieszyli więc, by wziąć udział w uroczystej uczcie. Их оповестили через там-тамы о счастливом исходе охоты на слонов, и они поспешили на праздничный пир.

Smuga przetłumaczył Tomkowi i bosmanowi słowa Pigmejów.

– Dworują sobie z nas te pędraki! Na sam widok słonia rzuciliby swoje patyki i drałowali gdzie pieprz rośnie! – zawołał rozgniewany marynarz.

– To po jakie licho siadałeś, bosmanie, przed nimi na ziemi? – roześmiał się Smuga. – Możesz być pewny, że jedna zatruta strzała powali największego słonia, a poza tym nie posądzaj tych ludzi o brak odwagi. - Вы можете быть уверены, что одна отравленная стрела свалит самого большого слона, и, кроме того, не стоит обвинять этих людей в недостатке мужества.

Pigmeje z niezwykłym zainteresowaniem przyglądali się podróżnikom, którzy, ich zdaniem, nosili bardzo śmieszne ubrania i posiadali tyle niezwykłych przedmiotów. Po krótkiej naradzie ze swymi wojownikami stary dowódca Pigmejów zaproponował łowcom, aby się wspólnie udali na ucztę do sąsiedniego plemienia. Solennie zapewnił, że będą gościnnie przyjęci.

Smuga bez namysłu przyjął zaproszenie. Spodziewał się, że od pierwotnych mieszkańców dżungli najprędzej będzie mógł zasięgnąć bliższych informacji o okapi.

Pigmeje okazali się wspaniałymi przewodnikami. Znali ukryte w gąszczu ścieżki, jak i przejścia przez moczary, a niedostępna oraz groźna dla innych dżungla otwierała przed nimi swe mroczne, tajemnicze podwoje. Они знали тропинки, скрытые в зарослях, а также проходы через болота, и недоступные и угрожающие другим джунгли открывали перед ними свои темные, таинственные двери.

Bugandczycy jakby zapomnieli o uprzednich obawach; śmiali się głośno i dyskutowali. Zaprzyjaźnienie się z Pigmejami gwarantowało karawanie bezpieczeństwo. Wspólna wędrówka umożliwiała łowcom przyjrzenie się najniższym ludziom świata. Tomek bez przerwy zerkał na nich spod oka.

Przede wszystkim zwracała uwagę nienormalna budowa ciała Pigmejów. Wzrost najwyższego nie przekraczał metra i trzydziestu centymetrów. Mieli długie tułowia, krótkie szyje i duże, okrągłe głowy. Chód krótkich nóg był jakby kaczkowaty, lecz za to biegali wspaniale, a wspinali się jak koty, posługując się przy tym nieproporcjonalnie długimi rękami. Jedyne ich odzienie stanowiły pęczki trawy zwisające pod wydętymi brzuchami na sznurku sporządzonym z lian. Włosy na głowie, gęsto i krótko skręcone, tak jak puszek pokrywający ciało, miały rdzawy kolor. Jedynie zarost na twarzy był szczecinowaty i czarny. Szczególnie dziki wygląd nadawały im ostro opiłowane przednie zęby. Остроконечные передние зубы придавали им особенно дикий вид. Wyraz ich twarzy zmieniał się bardzo często; gdy mówili, poruszali jednocześnie całą twarzą, głową, rękami i nogami. Skóra Pigmejów wydzielała specyficzny, inny niż u Murzynów, zapach.

Długi i szybki marsz przez dżunglę zmęczył tragarzy, odetchnęli więc z prawdziwą ulgą, gdy w mrocznym gąszczu, blisko odezwało się dudnienie bębnów. Byli u celu.