×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tomek na Czarnym Lądzie - Alfred Szklarski, Łowy na goryle

Łowy na goryle

Nazajutrz rano Tomek stwierdził niemal uszczęśliwiony, że opuchlizna nad okiem Dinga znacznie zmalała, a pies nie utracił dobrego samopoczucia. Uczestnicy wyprawy zgodnie orzekli, że niebezpieczeństwo już minęło. Teraz można było nie obawiać się więcej o wiernego psa. Zaraz też wszystkim poprawiły się humory.

– Ho, ho! Nasz Dingo to zuch psisko! – chwalił bosman Nowicki. – Trafił frant na franta. Głupia afrykańska gadzina nie wiedziała, że spotkała lepszego od siebie.

– Nie ma pan pojęcia, jaki wielki ciężar spadł mi z piersi – zwierzył się Tomek. – Co by Sally powiedziała, gdyby Dingo zginął od ukąszenia węża?

– Jakoś nie możesz zapomnieć tej turkaweczki – roześmiał się bosman. – Przecież po to ofiarowała ci Dinga, aby służył wiernie i bronił cię w niebezpieczeństwie.

– To prawda, ale cieszę się, że nic mu już nie grozi.

– Kto by się nie przywiązał do takiego zucha!

W obozie rozpoczęto przygotowania. Murzyni pod kierownictwem Wilmowskiego składali przyniesione w częściach duże, żelazne klatki. W nich to właśnie miały być zamknięte goryle, gdyby łowy zakończyły się pomyślnie. Santuru osobiście pilnował wyciskania soku z ziaren kukurydzy, z którego sporządzono „piwo”, mające ułatwić chwytanie wielkich małp człekokształtnych. Smuga z Hunterem wydobyli z pak wielkie sieci oraz całe pęki grubych rzemieni. Rozwiesili je na wbitych w ziemię drągach i uważnie sprawdzili ich stan. Smuga przygotował również długie, mocne lassa.

Do chwili dokładnego przeszukania okolicy Wilmowski zabronił komukolwiek oddalać się z obozu bez pozwolenia. Nie tyle obawiał się ewentualnej napaści goryli, ile nie chciał przedwcześnie płoszyć zwierząt. Tomek miał więc sporo wolnego czasu, toteż postanowił sprawdzić, czy nie zapomniał posługiwać się arkanem. Dingo służył mu za ruchomy cel. Z właściwym sobie uporem rozpoczął Tomek żmudne ćwiczenia, korzystając z rad doświadczonego Smugi.

Przez następne dni uczestnicy wyprawy odpoczywali w obozie. W tym czasie Hunter, Santuru i Smuga urządzali wypady w okoliczną dżunglę w poszukiwaniu goryli. Początkowo żadnemu z nich nie udało się spostrzec obecności małp. Aby przeszukać okolicę w jak największym promieniu, podzielili się na dwie grupy: Hunter z Santuru udali się na zachód, Smuga wyruszył na południe.

Był to już trzeci dzień od chwili rozbicia obozu na polanie. Murzyni rozkoszowali się bezczynnością. Narzekali jedynie na skąpe racje żywnościowe. Z żalem wspominali pozostawionego w Jeziorze Edwarda hipopotama. Tomek pokpiwał z obżartuchów, gdyż podniecony oczekiwaniem na niebezpieczne łowy zapomniał o jedzeniu. Tego dnia Hunter z Santuru wcześnie wyruszyli w dżunglę. Smuga natomiast poprosił Tomka o wypożyczenie Dinga. Oczywiście chłopiec napraszał się, żeby towarzyszyć podróżnikowi w tej wyprawie, lecz Smuga odmówił, pragnąc mieć większą swobodę w poszukiwaniach.

Santuru i Hunter wrócili po południu. Wycieczka ich i tym razem nie przyniosła pozytywnych wyników. Hunter podejrzewał nawet, że goryle mogły spostrzec obecność ludzi i wyniosły się w dalsze okolice. Dopiero tuż przed zapadnięciem nocy płowe cielsko psa przemknęło przez polanę. Dingo wielkim susem przesadził ogrodzenie okalające obozowisko, po czym podbiegł do Tomka, łasząc się radośnie. Niebawem na skraju polany ukazał się Smuga. Wilmowski odetchnął z ulgą, widząc przyjaciela całego i zdrowego. Od chwili niebezpiecznego zranienia zatrutym nożem stale się o niego niepokoił.

Tymczasem Smuga, jak zwykle bardzo opanowany, spokojnie wkroczył do obozu. Zaraz ochłodził się kąpielą w pobliskim strumyku, a następnie z humorem, naśladując sposób mówienia bosmana, zagadnął:

– Coście tak, szanowni panowie, pospuszczali nosy na kwintę? Dajcie mi piorunem jeść, bo jestem nie mniej głodny od żarłocznych małpoludów, którym przyglądałem się niemal pół dnia.

– Janie, czy naprawdę wytropiłeś goryle? – zawołał podniecony Wilmowski.

– Obserwowałem je przez kilka godzin z odległości kilkudziesięciu metrów.

Wiadomość o wytropieniu goryli lotem błyskawicy obiegła obozowisko. Tak biali łowcy, jak i wszyscy bez wyjątku Murzyni otoczyli Smugę, prosząc jednocześnie o szczegółową relację.

Toteż szybko się posilił i, zapaliwszy fajkę, zaraz rozpoczął sprawozdanie:

– Jestem pewny, że goryle przebywają w tej okolicy w większej liczbie, lecz nic dziwnego, iż nie mogliśmy ich wytropić. Nie macie pojęcia, jakie to czujne i zmyślne bestie. Gdyby nie Dingo, przeszedłbym prawdopodobnie obok goryla siedzącego na drzewie, nie podejrzewając nawet jego obecności. Dingo doskonale tropi zwierzynę. Trzeba go tylko bacznie obserwować. Nie dalej jak godzinę drogi stąd zaczął zdradzać niepokój. Zjeżywszy sierść na grzbiecie, co chwila spoglądał na mnie. Przycupnęliśmy więc w krzewach i czekaliśmy. Minęło sporo czasu, zanim spostrzegłem wielkiego goryla zrywającego z drzewa dzikie brzoskwinie. Wkrótce samiec objadł jedno drzewo, a potem z lekkością, o którą nie można by podejrzewać tak wielkiego i ciężkiego zwierzęcia, zwinnie przeskoczył na sąsiednie. Nałamał całe naręcze gałęzi razem z owocami, zeskoczył i powędrował w kierunku legowiska.

Z daleka sunęliśmy za nim, kryjąc się za drzewami. W ten sposób doprowadził nas do małego, cienistego, wilgotnego parowu. Na platformie uwitej wśród gałęzi rozłożystego drzewa znajdowała się samica z małym gorylem. Im to właśnie samiec zaniósł brzoskwinie urwane razem z gałęziami.

– Czy obserwowałeś również zachowanie goryli w stadle rodzinnym? – zapytał Wilmowski.

– Oczywiście, nie mógłbym przecież nie skorzystać z tak wspaniałej okazji. Napotkany samiec przekraczał wzrostem naszego bosmana.

– Za przeproszeniem, nie porównuj mnie z małpami! – zaoponował urażony marynarz.

– Przepraszam, bosmanie – uśmiechnął się Smuga. – Użyłem tego porównania, aby nasi towarzysze mieli należyte wyobrażenie o potężnej budowie zwierzęcia, na które będziemy polować.

– Ha, jeżeli tak, to zgoda – odparł bosman. – Mów dalej, z łaski swojej.

– Proszę sobie wyobrazić olbrzyma o nadzwyczaj szerokich barach, silnie rozwiniętej, wypukłej klatce piersiowej, długich rękach sięgających kolan, stąpającego bezszelestnie na stosunkowo krótkich nogach. Przyjrzałem mu się dokładnie przez lunetę. Jedynie twarz i dłonie o popielatej barwie pozbawione są owłosienia, które gęsto pokrywa jego ciało. Łeb nosi lekko pochylony ku przodowi. Przez gęstwinę pełznie na czworakach, natomiast gdy idzie na samych nogach, chód jego jest chwiejny, za przeproszeniem bosmana, jak chód marynarza. Największe jednak wrażenie sprawia twarz pełna piekielnego wyrazu i dzikie, błyszczące oczy.

– Janie, bardzo cię proszę, abyś dokładnie spisał wszystkie swe obserwacje. Są to naprawdę nadzwyczaj cenne, nie tylko dla nas, wiadomości – odezwał się Wilmowski.

– Jutro o świcie wyprawimy się obydwaj w celu uzupełnienia moich uwag. Niewątpliwie spostrzeżenia nasze zaciekawią w Europie wielu ludzi.

– Czy potrafi pan odnaleźć legowisko goryli? – niepokoił się Tomek.

– Nie obawiaj się, przyjacielu. Pozostawiłem znaki, po których z łatwością odszukamy właściwe miejsce.

– Kiedy wobec tego rozpoczniemy obławę na goryle? – zapytał Hunter, któremu udzieliło się ogólne podniecenie.

– Otóż przechodzimy teraz do sedna rzeczy – odparł Smuga. – Z rana wyprawię się z Wilmowskim, by poczynić dalsze obserwacje, a dopiero później wyruszymy większą grupą. Podsuniemy gorylom naczynia napełnione „piwem” i poczekamy na miejscu na wynik. Jeżeli małpy są tak łase na „piwo”, jak zapewnia Santuru, powinniśmy bez większego ryzyka zamknąć całą rodzinę w klatkach.

– Słyszycie, co mówi pan Smuga o waszych leśnych ludziach? – triumfująco odezwał się bosman do tragarzy i Matomby. – I było to przed czym mieć tyle cykorii? Wstyd wam chyba teraz, co?

– Wielki biały buana jest odważny jak bawół lub słoń – przyznał Matomba. – Ale soko jeszcze dotąd nie siedzą w waszych mieszkaniach z żelaznych prętów.

– Popatrz, człowieku! Tymi łapami sam wpakuję je do klatek – chełpił się bosman mile połechtany porównaniem ze słoniem i z bawołem, uchodzącymi za najgroźniejsze zwierzęta kontynentu.

– Buana, czy naprawdę sam włożysz soko do klatki? – z podziwem zapytał Matomba.

– Mógłbyś to zobaczyć, gdyby tylko starczyło ci odwagi pójść tam z nami – zapewnił bosman.

Matomba długo się zastanawiał, lecz tak charakterystyczna dla Murzyna ciekawość wzięła widocznie w nim górę, gdyż oznajmił:

– Dobrze, buana. Matomba boi się soko, ale pójdzie z tobą, żeby zobaczyć, czy wsadzisz sam leśnego człowieka do klatki.

– Niech cię kule biją! Podobasz mi się, Matomba, czy jak cię tam twój szanowny tatuś nazwał.

– No więc jutro przystępujemy do dzieła. Słuchajcie, jeżeli schwytamy goryle, wyprawimy sowitą ucztę dla wszystkich – obiecał rozochocony Wilmowski.

Murzyni podnieceni zapowiedzianym polowaniem oraz obietnicą uczty rozchodzili się do namiotów, dyskutując, a tymczasem Tomek, jakoś dziwnie markotny, zbliżył się do ojca.

– Czy nie cieszysz się na samą myśl o rozpoczęciu łowów? – zapytał Wilmowski, uważnie przyglądając się chłopcu.

– Cieszyłbym się, nawet bardzo bym się cieszył, ale… – Tomek urwał zdanie w połowie i zamilkł, opuszczając głowę na piersi.

– Cóż tam cię znów gnębi? Dlaczego nie mówisz po prostu, co masz na sercu?

Tomek szybko spojrzał ojcu prosto w oczy.

– Zabierz mnie jutro rano, gdy będziesz szedł z panem Smugą śledzić goryle! – wyrzucił z siebie jednym tchem.

– Hm, właściwie miałem ci to zaproponować, chciałem jednak przedtem zasięgnąć zdania pana Smugi – odparł Wilmowski, tłumiąc śmiech, gdyż domyślił się od razu, o co synowi chodziło. – Co o tym sądzisz, Janie?

– Skoro postanowiliśmy uczynić Tomka doskonałym łowcą zwierząt, to uważam za bardzo wskazane zabrać go na tę wyprawę. Nieprędko może nam się znów nadarzyć tak wspaniała okazja. Tym samym będziemy mieć o jednego świadka więcej, że nie wyssaliśmy z palca naszych spostrzeżeń o życiu goryli – odparł Smuga.

Uszczęśliwiony Tomek zabrał się natychmiast do przeglądu broni.

Następnego dnia o świcie we trzech wyruszyli w kierunku małego leśnego parowu. Pierwszy szedł Smuga. Z wprawą wytrawnego tropiciela odszukiwał pozostawione poprzedniego dnia znaki na drzewach bądź ułożone odpowiednio na ziemi kawałki gałęzi. Za nim, czujnie rozglądając się na wszystkie strony, maszerował Tomek ze sztucerem pod pachą, a na samym końcu kroczył Wilmowski. Przedzierając się wolno przez krzewy, dotarli na sam skraj gęsto porosłego drzewami stoku zamykającego parów. Zaszyli się w mały wykrot. Smuga z największą ostrożnością rozgarnął krzewy. Wydobył lunetę. Przez dłuższą chwilę rozglądał się po parowie.

– Są, są w legowisku! – szepnął podniecony.

Podał lunetę Tomkowi, który zaraz spojrzał we wskazanym kierunku. W rozwidleniu potężnego drzewa, nie wyżej niż pięć metrów nad ziemią, znajdowała się upleciona z gałęzi i lian mała platforma. Na niej to ujrzał samicę. Cienką, dobrze ulistnioną gałązką oganiała owady bzyczące nad uśpionym jeszcze gorylątkiem. Na ziemi, oparty plecami o pień drzewa, siedział olbrzymi samiec. Obok niego leżała kupka jakichś roślin wyrwanych razem z korzeniami, które obgryzał i żuł potężnymi szczękami. Wkrótce ukończył poranny posiłek, zgarnął garść roślin i dźwignął się na krótkich nogach. Z wprawą doskonałego akrobaty wspiął się na drzewo. Wszedł na platformę, nie wypuszczając z dłoni roślin, podał je samicy, lecz ta gniewnie go wypchnęła. Bez ociągania się zeskoczył na ziemię i powędrował do lasu.

Smuga orzekł, że samica nie była widocznie zadowolona z przyniesionego przez męża pokarmu i wyprawiła go po owoce leśne, za którymi małpy potrafią przewędrować wielkie przestrzenie lasu.

Przez kilka godzin łowcy obserwowali zachowanie się goryli. Samica zniosła swe maleństwo na ziemię. Pilnowała, by zbytnio się od niej nie oddalało, karmiła je brzoskwiniami i jakimiś liśćmi przyniesionymi przez ojca. W najgorętszych godzinach wzięła dziecko na rękę, wspięła się z nim z powrotem na drzewo i ułożyła do snu. Gdy nieposłuszne gorylątko wychylało się z legowiska, dała mu lekkiego klapsa i znów ułożyła je na spoczynek, kładąc się obok.

W końcu łowcy wycofali się z parowu. Zaraz po przybyciu do obozu Tomek, zachęcony przez ojca, zabrał się do spisania poczynionych obserwacji, oznaczając nawet przy pomocy Smugi miejsce na mapie, w którym wytropiono goryle.

Podróżnicy nadzwyczaj starannie przygotowali się do pierwszych w Afryce łowów. Jeszcze raz sprawdzali stan sieci, zbadali wytrzymałość rzemieni, a także dokonali uważnego przeglądu żelaznych klatek. Z kolei Wilmowski oznajmił Murzynom, że mogą zgłaszać się na ochotnika do wzięcia udziału w niebezpiecznych łowach, za co otrzymają specjalne wynagrodzenie. Ku jego zdziwieniu pierwszy zgłosił się Matomba, który od chwili, gdy bosman oświadczył butnie, że własnymi rękami umieści w klatce goryla, niemal nie spuszczał z niego wzroku. Za przykładem Matomby wszyscy Murzyni postanowili pójść na polowanie. Wilmowski nie mógł pozostawić obozu bez opieki, wybrał więc dwunastu najsilniejszych i najsprawniejszych, raz jeszcze obiecując wyprawić sutą ucztę dla wszystkich, jeżeli łowy zakończą się pomyślnie. W obozie pozostało dwóch uzbrojonych Masajów oraz ośmiu tragarzy, podczas gdy reszta ruszyła w oznaczonym kierunku.

Tym razem Smuga poprowadził towarzyszy najkrótszą drogą. Zatrzymali się dopiero w pobliżu leśnego parowu i tam przycupnęli w gąszczu. Smuga i Hunter wybrali pięciu ludzi do niesienia naczyń z „piwem”, po czym razem z nimi zaczęli się skradać w kierunku legowiska goryli. Murzyni, osłaniani przez dwóch znamienitych strzelców, niemal bezszelestnie wśliznęli się do parowu. Santuru na migi dał strzelcom do zrozumienia, aby byli gotowi w każdej chwili do strzału, a w końcu rozstawił pięć tykw napełnionych mocnym napojem. Teraz Murzyni powoli wycofali się z parowu, w którym został Santuru i obydwaj biali strzelcy. Zaledwie tragarze odeszli, Santuru ułamał z drzewa gałąź. Rozległ się głośny trzask. Łowczy królewski pospiesznie przebiegł kilka kroków, umyślnie przedzierając się przez najgęstsze krzewy. Strzelcy również rozpoczęli odwrót. Zatrzymali się dopiero około stu metrów od tykw. Smuga obserwował przez lunetę zachowanie goryli. Olbrzymi samiec bez wahania ruszył do wylotu parowu, by sprawdzić, czy jego rodzinie nie zagraża niebezpieczeństwo. Szybko biegł na czworakach w kierunku, skąd przed chwilą doszedł go trzask gałęzi. Naraz przystanął niezdecydowanie, ujrzawszy dziwne przedmioty. Podchodził ostrożnie krok za krokiem, aż w nozdrza uderzył go nieznany zapach. Długo i nieufnie obwąchiwał tykwy. Słodko-kwaśna woń nęciła go coraz bardziej. Po chwili ostrożnie spróbował napoju.

Podstęp udał się. Łowcy widzieli z daleka, jak goryl, naśladując najwytrawniejszych piwoszów, opróżnił szybko dwie tykwy. Wilmowski chcąc, aby zwierzęta jak najszybciej uległy oszołomieniu, dodał do „piwa” trochę spirytusu, toteż na skutki małpiego pijaństwa nie trzeba było zbyt długo czekać. Chwiejny normalnie chód goryla stał się obecnie jeszcze bardziej groteskowy. Olbrzym zataczał się, przewracał, wydawał głośne pomruki, czym zwrócił uwagę swej czujnej małżonki. Zjawiła się niebawem obok pijanego męża i wkrótce obydwie małpy z głośnym mlaskaniem opróżniły pozostałe naczynia. Gdy stwierdziły, że już nic więcej nie da się z nich wysączyć, porozbijały je o drzewa i rozdeptały, po czym poczołgały się ku piszczącemu maleństwu.

Dla naszych strzelców było to hasło do odwrotu. Bez dalszej zwłoki pobiegli do oczekujących na nich towarzyszy i zdali krótką relację. Zaraz też cała grupa podążyła do parowu, niosąc klatki i rzemienie. Jedynie Tomek i Hunter trzymali karabiny w pogotowiu, aby celnymi strzałami zabić bestie, gdyby próbowały rzucić się na ludzi.

Łowcy wkroczyli do parowu, a wtedy oczom ich ukazał się widok godny pożałowania. Goryle w niedbałych pozach leżały u stóp drzewa, na którym była zbudowana platforma. Małe gorylątko przykucnęło przy piersi samicy i skomlało bezradnie. Ujrzało łowców. Teraz zaczęło szarpać sierść matki, lecz obydwa goryle chrapały głośno, pogrążone w pijackim, głębokim śnie.

– Tfu, tylko bydlę może się tak spić – mruknął bosman, obrzucając małpy pogardliwym wzrokiem.

– Widziałem już i ludzi zamroczonych wódką – szepnął Tomek.

– Nie gadaj, tacy ludzie są też prawdziwymi bydlętami – oburzył się bosman. – Porządny człowiek pije zawsze w miarę i… najlepiej rum.

– Cicho! – syknął Hunter.

Murzyni jak duchy zbliżyli się do leżących bezwładnie goryli. W nabożnym niemal skupieniu postawili klatki na ziemi. Matomba niedwuznacznie zajrzał bosmanowi w oczy.

Trzeba przyznać, że marynarzowi nigdy nie brakło śmiałości, gdy chodziło o popisanie się nadzwyczajną siłą i odwagą. Zaledwie poczuł na sobie podniecony wzrok Matomby, odrzucił karabin w trawę.

– Przysuńcie bliżej otwartą klatkę – rzekł do Huntera, po czym ruszył ku małpom.

– Bosmanie, podchodź do nich z tyłu i trzymaj ręce z daleka od pysków goryli – ostrzegł Smuga.

Marynarz kocim krokiem zbliżył się do samca, chwycił go za potężne bary i odwrócił na brzuch. Żylaste ręce silnym chwytem objęły goryla w pasie. Waga olbrzymiej małpy musiała być znaczna, gdyż żyły wystąpiły na skroniach bosmana, kiedy unosił z ziemi bezwładne cielsko. Po chwili goryl leżał w obszernej, żelaznej klatce.

Pochwalne szepty Murzynów były dla bosmana największą nagrodą. Zadowolony z siebie spojrzał chełpliwie na Matombę. Murzyn stał z szeroko otwartymi ustami, a jego pełen uwielbienia wzrok wyrażał więcej, niż jakiekolwiek słowa mogłyby wypowiedzieć.

Z kolei marynarz przystąpił do samicy. Ta jednak mniej pochłonęła „piwa” niż jej małżonek, a poza tym do półzamroczonej świadomości zwierzęcia musiał docierać rozpaczliwy pisk maleństwa, toteż szczerzyła kły, nie otwierając sennych ślepi. Widząc to, Wilmowski i Hunter pospieszyli bosmanowi z pomocą. Zaledwie Hunter odrzucił karabin, czujny jak zwykle Smuga natychmiast podjął z ziemi swą broń i zbliżył się do Tomka, który również z zainteresowaniem obserwował wyczyn bosmana.

Naraz, tuż za łowcami unoszącymi z ziemi opierającą się samicę, dał się słyszeć jakiś szelest w zaroślach. Z gęstwiny wypełznął na czworakach potwornych rozmiarów goryl. Ujrzawszy ludzi, stanął na tylnych łapach. Wysokość bestii musiała przekraczać dwa metry, gdyż chcąc patrzeć na dziwne, nieznane sobie istoty, pochylił potężny kark i spoglądał w dół. Ciemnoszare, błyszczące dziko oczy bez strachu patrzyły na ludzką gromadę. Nagle goryl zacisnął dłonie. Pięściami wielkimi jak bochny chleba zaczął się mocno walić w piersi. Rozległo się głuche dudnienie. Małpolud jakby szczeknął głośno, a potem z paszczy wydarł mu się ryk tak okropny, że ludzie zamarli z przerażenia. Oczy goryla pałały wściekłością. Krótka, włochata grzywka na niskim czole jeżyła się i opadała. Bił pięściami w piersi, ryczał bez przerwy, jakby wzywał na pomoc złe moce drzemiące w głębi dżungli. Postąpił dwa kroki ku łowcom, zatrzymał się na chwilę, po czym pochylił tułów i chwiejnym krokiem ruszył ku grupce ludzi.

Zwierz pojawił się tak nieoczekiwanie, że poza Smugą i Tomkiem nikt więcej nie zdołał chwycić za broń. Nawet Masajowie porzucili karabiny, przyglądając się, jak bosman pakował samca do klatki. Wilmowski, Hunter i marynarz znajdowali się w tej chwili zaledwie jakieś pięć metrów od atakującego goryla. Natychmiast zdali sobie sprawę z okropnej sytuacji. Wilmowski i Hunter przerazili się w pierwszej chwili, lecz nieustraszony bosman nie stracił zimnej krwi. Nie podnosząc się z kolan, wyszarpnął zza pasa ostry nóż. Postanowił chociaż na krótką chwilę zatrzymać rozdrażnione zwierzę i tym samym dać towarzyszom możność przygotowania się do obrony.

Małe gorylątko nieoczekiwanie przeraziło się straszliwego ryku obcego goryla. Niezgrabnym susem przeskoczyło przez ciało matki i rzuciło się w kierunku Tomka i Smugi. Goryl, rycząc bez przerwy, ruszył za maleństwem. Smuga uniósł karabin do ramienia, lecz nie odważył się pociągnąć za spust. Lewa ręka nieustraszonego podróżnika drżała, uniemożliwiając celny strzał. Twarz Smugi pokryła się bladością, a czoło zwilgotniało. Mimo to nie stracił zimnej krwi.

– Strzelaj, Tomku! Między ślepia! – krzyknął, wysuwając się cokolwiek przed chłopca.

Była to już ostatnia chwila. Goryl sunął coraz bliżej. Krzyk Smugi ocalił życie trzem łowcom znajdującym się przy bezwładnej samicy. Podrażnione głosem ludzkim zwierzę jednym machnięciem długich, sękatych ramion odrzuciło na boki Wilmowskiego i Huntera, przetoczyło się po olbrzymim bosmanie, który klęcząc, pchnął je nożem, i zaczęło biec ku chłopcu i Smudze. Tomek nie rozumiał, dlaczego Smuga opuścił broń, nie nacisnąwszy spustu, lecz skoro polecono mu strzelać, błyskawicznie podniósł sztucer do ramienia. Jeszcze szybciej pomyślał, że wszyscy w tej chwili spoglądają na niego; mierząc krótko i pewnie między pałające ślepia bestii, nacisnął spust.

Rozległ się suchy strzał. Goryl stęknął przerażająco ludzko. Upadł twarzą naprzód. Olbrzymie cielsko przez kilka minut drgało konwulsyjnie.

Triumfalny krzyk Murzynów rozległ się w parowie i odbił się o ścianę lasu donośnym echem. Wilmowski i Hunter, którzy nie ponieśli najmniejszego uszczerbku, poniewczasie chwycili za karabiny. Bosman dźwignął się ciężko; klnąc pod nosem, zaczął rozcierać potłuczone ciało. Smuga blady jeszcze, lecz zupełnie spokojny, zbliżył się do goryla. Końcem lufy uniósł jego łeb. Dokładnie między ślepiami widniał mały otwór po kuli sztucera.

Bosman przykuśtykał do zabitego zwierzęcia. Spokojnym głosem, jakby nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, powiedział:

– Niech go kule biją, a to pioruński siłacz! Czy widzieliście, jak bez najmniejszego wysiłku przetoczył się przeze mnie? Mescherje i wy tam, reszta! Przewalcie go na grzbiet. Wyjmijcie mój nóż z jego piersi!

Wilmowski podszedł do syna i poklepał go po ramieniu bez słowa.

– Tomek i bosman uczynili wszystko, co było w ich mocy, aby nas ocalić. To bohaterowie dzisiejszego dnia – odezwał się Smuga. – Dziwisz się, Andrzeju, dlaczego sam nie strzeliłem do goryla?

– Od razu spostrzegłem, że dzieje się z tobą coś niezwykłego – cicho przyznał Wilmowski. – Gdy opuściłeś broń, nie oddawszy strzału, bardziej się tym przeraziłem niż nieoczekiwanym atakiem bestii. Co się stało, Janie?

– Prześladuje mnie cień mściwego Castanedo – smutno uśmiechnął się Smuga. – Teraz nie mogę już taić przed wami, że co pewien czas odczuwam dziwny bezwład w lewej ręce. Drży ona wtedy, jakby mnie trzęsła febra. Ot, wszystko! Nie byłem pewny strzału, a chybienie niosło śmierć dla wielu z nas. Winszuję ci, Tomku.

– Masz szczęście, brachu! Mnie taka piękna sztuka nie nawinie się pod muszkę. No, ale że powodzenie sprzyjało kumplowi, to cieszę się, jakbym ja sam wyprawił gorylusa do Abrahama na piwo – wtrącił bosman.

– Nie narzekaj, bosmanie – poważnie powiedział Smuga. – Pierwszy i chyba ostatni raz w życiu miałem możność ujrzeć człowieka rzucającego się z nożem na goryla. Cenię ludzi, którzy nie znają uczucia strachu.

Bosman chrząknął zażenowany tak wielką pochwałą.

– Panowie, wpakujmy samicę do klatki, bo gotowa wytrzeźwieć, a wtedy trzeba będzie i ją zastrzelić – ponaglił Wilmowski.

Podczas gdy łowcy zamykali w klatce samicę, Tomek z Sambem odszukali gorylątko. Nie zważając na opór, wyciągnęli maleństwo z pobliskich krzaków.

– Wsadźcie je do klatki samicy – poradził Hunter. – Wkrótce uspokoi się i pocieszy. Prawdopodobnie wrzask tego pędraka ściągnął nam na kark trzeciego goryla. Zbierajmy się do powrotu, nic tu już po nas.

– Co zrobimy z zabitym gorylusem?

– Zabierzemy go również do obozu. To wspaniały okaz. Za skórę i kościec dobrze nam zapłacą – odparł Smuga.

O ile przedtem Murzyni drżeli na samą myśl o spotkaniu z leśnymi ludźmi, o tyle teraz krzyczeli głośno, tańcząc z radości. Natychmiast ucięli grubą gałąź, po czym bez obawy związali zabitemu zwierzęciu ręce i nogi. Z kolei przesunęli drąg między skrępowanymi kończynami, aby w ten sposób mogli łatwiej dźwigać olbrzymi ciężar.

Powrotna droga do obozu trwała dość długo. Murzyni uginali się pod ciężarem niesionych zwierząt. Odpoczywali też co chwila, lecz byli rozradowani i nadzwyczaj gadatliwi. Bez przerwy chwalili siłę oraz odwagę bosmana, podziwiali zimną krew i celność strzału małego buany, a także cieszyli się na przyobiecaną przez Wilmowskiego ucztę.

Wieczorem dotarli do obozu. Wilmowski polecił ustawić klatki na łące nieopodal obozowiska. Otoczono je obszernym ogrodzeniem zbudowanym z gałęzi. Wewnątrz ogrodzenia Murzyni musieli wkopać małe drzewka, które doskonale ocieniały obydwie klatki. Trochę sarkali na tyle zbędnej, ich zdaniem, pracy, lecz Wilmowski był niewzruszony. Wiedział przecież, jak trudno jest przewieźć przez morze wrażliwe na niewolę goryle. Dlatego też cena za żywe okazy małp człekokształtnych była w Europie bardzo wysoka.


Łowy na goryle Gorilla hunting

Nazajutrz rano Tomek stwierdził niemal uszczęśliwiony, że opuchlizna nad okiem Dinga znacznie zmalała, a pies nie utracił dobrego samopoczucia. Uczestnicy wyprawy zgodnie orzekli, że niebezpieczeństwo już minęło. The participants of the expedition unanimously ruled that the danger had passed. Участники экспедиции единодушно решили, что опасность миновала. Teraz można było nie obawiać się więcej o wiernego psa. Zaraz też wszystkim poprawiły się humory. Immediately, everyone's mood improved, too. Сразу же у всех улучшилось настроение.

– Ho, ho! Nasz Dingo to zuch psisko! Our Dingo is a cheeky dog! Наш Динго - нахальная собака! – chwalił bosman Nowicki. - praised Petty Officer Nowicki. – Trafił frant na franta. - He hit frant on frant. - Он бил франт за франтом. Głupia afrykańska gadzina nie wiedziała, że spotkała lepszego od siebie.

– Nie ma pan pojęcia, jaki wielki ciężar spadł mi z piersi – zwierzył się Tomek. – Co by Sally powiedziała, gdyby Dingo zginął od ukąszenia węża?

– Jakoś nie możesz zapomnieć tej turkaweczki – roześmiał się bosman. – Przecież po to ofiarowała ci Dinga, aby służył wiernie i bronił cię w niebezpieczeństwie.

– To prawda, ale cieszę się, że nic mu już nie grozi.

– Kto by się nie przywiązał do takiego zucha! - Кто бы не привязался к такому отпрыску!

W obozie rozpoczęto przygotowania. Murzyni pod kierownictwem Wilmowskiego składali przyniesione w częściach duże, żelazne klatki. W nich to właśnie miały być zamknięte goryle, gdyby łowy zakończyły się pomyślnie. Santuru osobiście pilnował wyciskania soku z ziaren kukurydzy, z którego sporządzono „piwo”, mające ułatwić chwytanie wielkich małp człekokształtnych. Smuga z Hunterem wydobyli z pak wielkie sieci oraz całe pęki grubych rzemieni. Смудж и Хантер достали из сумки большие сети и целые связки толстых ниток. Rozwiesili je na wbitych w ziemię drągach i uważnie sprawdzili ich stan. Smuga przygotował również długie, mocne lassa.

Do chwili dokładnego przeszukania okolicy Wilmowski zabronił komukolwiek oddalać się z obozu bez pozwolenia. Nie tyle obawiał się ewentualnej napaści goryli, ile nie chciał przedwcześnie płoszyć zwierząt. Tomek miał więc sporo wolnego czasu, toteż postanowił sprawdzić, czy nie zapomniał posługiwać się arkanem. Dingo służył mu za ruchomy cel. Z właściwym sobie uporem rozpoczął Tomek żmudne ćwiczenia, korzystając z rad doświadczonego Smugi.

Przez następne dni uczestnicy wyprawy odpoczywali w obozie. W tym czasie Hunter, Santuru i Smuga urządzali wypady w okoliczną dżunglę w poszukiwaniu goryli. В это время Хантер, Сантуру и Смуга организовывали вылазки в окрестные джунгли в поисках горилл. Początkowo żadnemu z nich nie udało się spostrzec obecności małp. Aby przeszukać okolicę w jak największym promieniu, podzielili się na dwie grupy: Hunter z Santuru udali się na zachód, Smuga wyruszył na południe.

Był to już trzeci dzień od chwili rozbicia obozu na polanie. Murzyni rozkoszowali się bezczynnością. Narzekali jedynie na skąpe racje żywnościowe. Они жаловались только на скудные пайки. Z żalem wspominali pozostawionego w Jeziorze Edwarda hipopotama. Tomek pokpiwał z obżartuchów, gdyż podniecony oczekiwaniem na niebezpieczne łowy zapomniał o jedzeniu. Том насмехался над теми, кто переедает, так как в предвкушении опасной охоты он забывал поесть. Tego dnia Hunter z Santuru wcześnie wyruszyli w dżunglę. Smuga natomiast poprosił Tomka o wypożyczenie Dinga. Oczywiście chłopiec napraszał się, żeby towarzyszyć podróżnikowi w tej wyprawie, lecz Smuga odmówił, pragnąc mieć większą swobodę w poszukiwaniach.

Santuru i Hunter wrócili po południu. Wycieczka ich i tym razem nie przyniosła pozytywnych wyników. Hunter podejrzewał nawet, że goryle mogły spostrzec obecność ludzi i wyniosły się w dalsze okolice. Dopiero tuż przed zapadnięciem nocy płowe cielsko psa przemknęło przez polanę. Только перед самой ночью на поляне мелькнуло тельце собаки. Dingo wielkim susem przesadził ogrodzenie okalające obozowisko, po czym podbiegł do Tomka, łasząc się radośnie. Niebawem na skraju polany ukazał się Smuga. Wilmowski odetchnął z ulgą, widząc przyjaciela całego i zdrowego. Od chwili niebezpiecznego zranienia zatrutym nożem stale się o niego niepokoił.

Tymczasem Smuga, jak zwykle bardzo opanowany, spokojnie wkroczył do obozu. Zaraz ochłodził się kąpielą w pobliskim strumyku, a następnie z humorem, naśladując sposób mówienia bosmana, zagadnął:

– Coście tak, szanowni panowie, pospuszczali nosy na kwintę? Dajcie mi piorunem jeść, bo jestem nie mniej głodny od żarłocznych małpoludów, którym przyglądałem się niemal pół dnia.

– Janie, czy naprawdę wytropiłeś goryle? – zawołał podniecony Wilmowski.

– Obserwowałem je przez kilka godzin z odległości kilkudziesięciu metrów.

Wiadomość o wytropieniu goryli lotem błyskawicy obiegła obozowisko. Tak biali łowcy, jak i wszyscy bez wyjątku Murzyni otoczyli Smugę, prosząc jednocześnie o szczegółową relację.

Toteż szybko się posilił i, zapaliwszy fajkę, zaraz rozpoczął sprawozdanie:

– Jestem pewny, że goryle przebywają w tej okolicy w większej liczbie, lecz nic dziwnego, iż nie mogliśmy ich wytropić. Nie macie pojęcia, jakie to czujne i zmyślne bestie. Gdyby nie Dingo, przeszedłbym prawdopodobnie obok goryla siedzącego na drzewie, nie podejrzewając nawet jego obecności. Dingo doskonale tropi zwierzynę. Trzeba go tylko bacznie obserwować. Nie dalej jak godzinę drogi stąd zaczął zdradzać niepokój. Zjeżywszy sierść na grzbiecie, co chwila spoglądał na mnie. Przycupnęliśmy więc w krzewach i czekaliśmy. Поэтому мы присели в кустах и стали ждать. Minęło sporo czasu, zanim spostrzegłem wielkiego goryla zrywającego z drzewa dzikie brzoskwinie. Wkrótce samiec objadł jedno drzewo, a potem z lekkością, o którą nie można by podejrzewać tak wielkiego i ciężkiego zwierzęcia, zwinnie przeskoczył na sąsiednie. Nałamał całe naręcze gałęzi razem z owocami, zeskoczył i powędrował w kierunku legowiska.

Z daleka sunęliśmy za nim, kryjąc się za drzewami. W ten sposób doprowadził nas do małego, cienistego, wilgotnego parowu. Na platformie uwitej wśród gałęzi rozłożystego drzewa znajdowała się samica z małym gorylem. Im to właśnie samiec zaniósł brzoskwinie urwane razem z gałęziami.

– Czy obserwowałeś również zachowanie goryli w stadle rodzinnym? – zapytał Wilmowski.

– Oczywiście, nie mógłbym przecież nie skorzystać z tak wspaniałej okazji. Napotkany samiec przekraczał wzrostem naszego bosmana.

– Za przeproszeniem, nie porównuj mnie z małpami! – zaoponował urażony marynarz.

– Przepraszam, bosmanie – uśmiechnął się Smuga. – Użyłem tego porównania, aby nasi towarzysze mieli należyte wyobrażenie o potężnej budowie zwierzęcia, na które będziemy polować.

– Ha, jeżeli tak, to zgoda – odparł bosman. – Mów dalej, z łaski swojej.

– Proszę sobie wyobrazić olbrzyma o nadzwyczaj szerokich barach, silnie rozwiniętej, wypukłej klatce piersiowej, długich rękach sięgających kolan, stąpającego bezszelestnie na stosunkowo krótkich nogach. Przyjrzałem mu się dokładnie przez lunetę. Jedynie twarz i dłonie o popielatej barwie pozbawione są owłosienia, które gęsto pokrywa jego ciało. Łeb nosi lekko pochylony ku przodowi. Przez gęstwinę pełznie na czworakach, natomiast gdy idzie na samych nogach, chód jego jest chwiejny, za przeproszeniem bosmana, jak chód marynarza. Największe jednak wrażenie sprawia twarz pełna piekielnego wyrazu i dzikie, błyszczące oczy.

– Janie, bardzo cię proszę, abyś dokładnie spisał wszystkie swe obserwacje. Są to naprawdę nadzwyczaj cenne, nie tylko dla nas, wiadomości – odezwał się Wilmowski.

– Jutro o świcie wyprawimy się obydwaj w celu uzupełnienia moich uwag. - Завтра на рассвете мы оба отправимся в путь, чтобы дополнить мои комментарии. Niewątpliwie spostrzeżenia nasze zaciekawią w Europie wielu ludzi.

– Czy potrafi pan odnaleźć legowisko goryli? – niepokoił się Tomek.

– Nie obawiaj się, przyjacielu. Pozostawiłem znaki, po których z łatwością odszukamy właściwe miejsce.

– Kiedy wobec tego rozpoczniemy obławę na goryle? – zapytał Hunter, któremu udzieliło się ogólne podniecenie.

– Otóż przechodzimy teraz do sedna rzeczy – odparł Smuga. – Z rana wyprawię się z Wilmowskim, by poczynić dalsze obserwacje, a dopiero później wyruszymy większą grupą. Podsuniemy gorylom naczynia napełnione „piwem” i poczekamy na miejscu na wynik. Jeżeli małpy są tak łase na „piwo”, jak zapewnia Santuru, powinniśmy bez większego ryzyka zamknąć całą rodzinę w klatkach.

– Słyszycie, co mówi pan Smuga o waszych leśnych ludziach? – triumfująco odezwał się bosman do tragarzy i Matomby. – I było to przed czym mieć tyle cykorii? Wstyd wam chyba teraz, co?

– Wielki biały buana jest odważny jak bawół lub słoń – przyznał Matomba. – Ale soko jeszcze dotąd nie siedzą w waszych mieszkaniach z żelaznych prętów.

– Popatrz, człowieku! Tymi łapami sam wpakuję je do klatek – chełpił się bosman mile połechtany porównaniem ze słoniem i z bawołem, uchodzącymi za najgroźniejsze zwierzęta kontynentu.

– Buana, czy naprawdę sam włożysz soko do klatki? – z podziwem zapytał Matomba.

– Mógłbyś to zobaczyć, gdyby tylko starczyło ci odwagi pójść tam z nami – zapewnił bosman.

Matomba długo się zastanawiał, lecz tak charakterystyczna dla Murzyna ciekawość wzięła widocznie w nim górę, gdyż oznajmił:

– Dobrze, buana. Matomba boi się soko, ale pójdzie z tobą, żeby zobaczyć, czy wsadzisz sam leśnego człowieka do klatki.

– Niech cię kule biją! - Пусть пули бьют вас! Podobasz mi się, Matomba, czy jak cię tam twój szanowny tatuś nazwał.

– No więc jutro przystępujemy do dzieła. Słuchajcie, jeżeli schwytamy goryle, wyprawimy sowitą ucztę dla wszystkich – obiecał rozochocony Wilmowski.

Murzyni podnieceni zapowiedzianym polowaniem oraz obietnicą uczty rozchodzili się do namiotów, dyskutując, a tymczasem Tomek, jakoś dziwnie markotny, zbliżył się do ojca.

– Czy nie cieszysz się na samą myśl o rozpoczęciu łowów? – zapytał Wilmowski, uważnie przyglądając się chłopcu.

– Cieszyłbym się, nawet bardzo bym się cieszył, ale… – Tomek urwał zdanie w połowie i zamilkł, opuszczając głowę na piersi.

– Cóż tam cię znów gnębi? Dlaczego nie mówisz po prostu, co masz na sercu?

Tomek szybko spojrzał ojcu prosto w oczy.

– Zabierz mnie jutro rano, gdy będziesz szedł z panem Smugą śledzić goryle! – wyrzucił z siebie jednym tchem.

– Hm, właściwie miałem ci to zaproponować, chciałem jednak przedtem zasięgnąć zdania pana Smugi – odparł Wilmowski, tłumiąc śmiech, gdyż domyślił się od razu, o co synowi chodziło. – Co o tym sądzisz, Janie?

– Skoro postanowiliśmy uczynić Tomka doskonałym łowcą zwierząt, to uważam za bardzo wskazane zabrać go na tę wyprawę. Nieprędko może nam się znów nadarzyć tak wspaniała okazja. Tym samym będziemy mieć o jednego świadka więcej, że nie wyssaliśmy z palca naszych spostrzeżeń o życiu goryli – odparł Smuga.

Uszczęśliwiony Tomek zabrał się natychmiast do przeglądu broni.

Następnego dnia o świcie we trzech wyruszyli w kierunku małego leśnego parowu. Pierwszy szedł Smuga. Z wprawą wytrawnego tropiciela odszukiwał pozostawione poprzedniego dnia znaki na drzewach bądź ułożone odpowiednio na ziemi kawałki gałęzi. Za nim, czujnie rozglądając się na wszystkie strony, maszerował Tomek ze sztucerem pod pachą, a na samym końcu kroczył Wilmowski. Przedzierając się wolno przez krzewy, dotarli na sam skraj gęsto porosłego drzewami stoku zamykającego parów. Zaszyli się w mały wykrot. Smuga z największą ostrożnością rozgarnął krzewy. Wydobył lunetę. Przez dłuższą chwilę rozglądał się po parowie.

– Są, są w legowisku! – szepnął podniecony.

Podał lunetę Tomkowi, który zaraz spojrzał we wskazanym kierunku. W rozwidleniu potężnego drzewa, nie wyżej niż pięć metrów nad ziemią, znajdowała się upleciona z gałęzi i lian mała platforma. Na niej to ujrzał samicę. Cienką, dobrze ulistnioną gałązką oganiała owady bzyczące nad uśpionym jeszcze gorylątkiem. Na ziemi, oparty plecami o pień drzewa, siedział olbrzymi samiec. Obok niego leżała kupka jakichś roślin wyrwanych razem z korzeniami, które obgryzał i żuł potężnymi szczękami. Wkrótce ukończył poranny posiłek, zgarnął garść roślin i dźwignął się na krótkich nogach. Z wprawą doskonałego akrobaty wspiął się na drzewo. Wszedł na platformę, nie wypuszczając z dłoni roślin, podał je samicy, lecz ta gniewnie go wypchnęła. Bez ociągania się zeskoczył na ziemię i powędrował do lasu.

Smuga orzekł, że samica nie była widocznie zadowolona z przyniesionego przez męża pokarmu i wyprawiła go po owoce leśne, za którymi małpy potrafią przewędrować wielkie przestrzenie lasu.

Przez kilka godzin łowcy obserwowali zachowanie się goryli. Samica zniosła swe maleństwo na ziemię. Pilnowała, by zbytnio się od niej nie oddalało, karmiła je brzoskwiniami i jakimiś liśćmi przyniesionymi przez ojca. W najgorętszych godzinach wzięła dziecko na rękę, wspięła się z nim z powrotem na drzewo i ułożyła do snu. Gdy nieposłuszne gorylątko wychylało się z legowiska, dała mu lekkiego klapsa i znów ułożyła je na spoczynek, kładąc się obok.

W końcu łowcy wycofali się z parowu. Zaraz po przybyciu do obozu Tomek, zachęcony przez ojca, zabrał się do spisania poczynionych obserwacji, oznaczając nawet przy pomocy Smugi miejsce na mapie, w którym wytropiono goryle.

Podróżnicy nadzwyczaj starannie przygotowali się do pierwszych w Afryce łowów. Jeszcze raz sprawdzali stan sieci, zbadali wytrzymałość rzemieni, a także dokonali uważnego przeglądu żelaznych klatek. Z kolei Wilmowski oznajmił Murzynom, że mogą zgłaszać się na ochotnika do wzięcia udziału w niebezpiecznych łowach, za co otrzymają specjalne wynagrodzenie. Ku jego zdziwieniu pierwszy zgłosił się Matomba, który od chwili, gdy bosman oświadczył butnie, że własnymi rękami umieści w klatce goryla, niemal nie spuszczał z niego wzroku. Za przykładem Matomby wszyscy Murzyni postanowili pójść na polowanie. Wilmowski nie mógł pozostawić obozu bez opieki, wybrał więc dwunastu najsilniejszych i najsprawniejszych, raz jeszcze obiecując wyprawić sutą ucztę dla wszystkich, jeżeli łowy zakończą się pomyślnie. W obozie pozostało dwóch uzbrojonych Masajów oraz ośmiu tragarzy, podczas gdy reszta ruszyła w oznaczonym kierunku.

Tym razem Smuga poprowadził towarzyszy najkrótszą drogą. Zatrzymali się dopiero w pobliżu leśnego parowu i tam przycupnęli w gąszczu. Smuga i Hunter wybrali pięciu ludzi do niesienia naczyń z „piwem”, po czym razem z nimi zaczęli się skradać w kierunku legowiska goryli. Murzyni, osłaniani przez dwóch znamienitych strzelców, niemal bezszelestnie wśliznęli się do parowu. Santuru na migi dał strzelcom do zrozumienia, aby byli gotowi w każdej chwili do strzału, a w końcu rozstawił pięć tykw napełnionych mocnym napojem. Teraz Murzyni powoli wycofali się z parowu, w którym został Santuru i obydwaj biali strzelcy. Zaledwie tragarze odeszli, Santuru ułamał z drzewa gałąź. Rozległ się głośny trzask. Łowczy królewski pospiesznie przebiegł kilka kroków, umyślnie przedzierając się przez najgęstsze krzewy. Strzelcy również rozpoczęli odwrót. Zatrzymali się dopiero około stu metrów od tykw. Они остановились лишь в ста метрах от калабашей. Smuga obserwował przez lunetę zachowanie goryli. Olbrzymi samiec bez wahania ruszył do wylotu parowu, by sprawdzić, czy jego rodzinie nie zagraża niebezpieczeństwo. Szybko biegł na czworakach w kierunku, skąd przed chwilą doszedł go trzask gałęzi. Naraz przystanął niezdecydowanie, ujrzawszy dziwne przedmioty. Podchodził ostrożnie krok za krokiem, aż w nozdrza uderzył go nieznany zapach. Długo i nieufnie obwąchiwał tykwy. Он долго и недоверчиво обнюхивал калабаш. Słodko-kwaśna woń nęciła go coraz bardziej. Po chwili ostrożnie spróbował napoju.

Podstęp udał się. Łowcy widzieli z daleka, jak goryl, naśladując najwytrawniejszych piwoszów, opróżnił szybko dwie tykwy. Wilmowski chcąc, aby zwierzęta jak najszybciej uległy oszołomieniu, dodał do „piwa” trochę spirytusu, toteż na skutki małpiego pijaństwa nie trzeba było zbyt długo czekać. Chwiejny normalnie chód goryla stał się obecnie jeszcze bardziej groteskowy. Olbrzym zataczał się, przewracał, wydawał głośne pomruki, czym zwrócił uwagę swej czujnej małżonki. Zjawiła się niebawem obok pijanego męża i wkrótce obydwie małpy z głośnym mlaskaniem opróżniły pozostałe naczynia. Gdy stwierdziły, że już nic więcej nie da się z nich wysączyć, porozbijały je o drzewa i rozdeptały, po czym poczołgały się ku piszczącemu maleństwu.

Dla naszych strzelców było to hasło do odwrotu. Bez dalszej zwłoki pobiegli do oczekujących na nich towarzyszy i zdali krótką relację. Без промедления они побежали к ожидающим их товарищам и коротко доложили о случившемся. Zaraz też cała grupa podążyła do parowu, niosąc klatki i rzemienie. Jedynie Tomek i Hunter trzymali karabiny w pogotowiu, aby celnymi strzałami zabić bestie, gdyby próbowały rzucić się na ludzi.

Łowcy wkroczyli do parowu, a wtedy oczom ich ukazał się widok godny pożałowania. Охотники вошли в пар, и тут перед их глазами предстало плачевное зрелище. Goryle w niedbałych pozach leżały u stóp drzewa, na którym była zbudowana platforma. Małe gorylątko przykucnęło przy piersi samicy i skomlało bezradnie. Ujrzało łowców. Teraz zaczęło szarpać sierść matki, lecz obydwa goryle chrapały głośno, pogrążone w pijackim, głębokim śnie.

– Tfu, tylko bydlę może się tak spić – mruknął bosman, obrzucając małpy pogardliwym wzrokiem.

– Widziałem już i ludzi zamroczonych wódką – szepnął Tomek.

– Nie gadaj, tacy ludzie są też prawdziwymi bydlętami – oburzył się bosman. – Porządny człowiek pije zawsze w miarę i… najlepiej rum.

– Cicho! – syknął Hunter.

Murzyni jak duchy zbliżyli się do leżących bezwładnie goryli. W nabożnym niemal skupieniu postawili klatki na ziemi. Matomba niedwuznacznie zajrzał bosmanowi w oczy.

Trzeba przyznać, że marynarzowi nigdy nie brakło śmiałości, gdy chodziło o popisanie się nadzwyczajną siłą i odwagą. Zaledwie poczuł na sobie podniecony wzrok Matomby, odrzucił karabin w trawę.

– Przysuńcie bliżej otwartą klatkę – rzekł do Huntera, po czym ruszył ku małpom.

– Bosmanie, podchodź do nich z tyłu i trzymaj ręce z daleka od pysków goryli – ostrzegł Smuga.

Marynarz kocim krokiem zbliżył się do samca, chwycił go za potężne bary i odwrócił na brzuch. Żylaste ręce silnym chwytem objęły goryla w pasie. Waga olbrzymiej małpy musiała być znaczna, gdyż żyły wystąpiły na skroniach bosmana, kiedy unosił z ziemi bezwładne cielsko. Po chwili goryl leżał w obszernej, żelaznej klatce.

Pochwalne szepty Murzynów były dla bosmana największą nagrodą. Zadowolony z siebie spojrzał chełpliwie na Matombę. Murzyn stał z szeroko otwartymi ustami, a jego pełen uwielbienia wzrok wyrażał więcej, niż jakiekolwiek słowa mogłyby wypowiedzieć.

Z kolei marynarz przystąpił do samicy. Ta jednak mniej pochłonęła „piwa” niż jej małżonek, a poza tym do półzamroczonej świadomości zwierzęcia musiał docierać rozpaczliwy pisk maleństwa, toteż szczerzyła kły, nie otwierając sennych ślepi. Widząc to, Wilmowski i Hunter pospieszyli bosmanowi z pomocą. Zaledwie Hunter odrzucił karabin, czujny jak zwykle Smuga natychmiast podjął z ziemi swą broń i zbliżył się do Tomka, który również z zainteresowaniem obserwował wyczyn bosmana.

Naraz, tuż za łowcami unoszącymi z ziemi opierającą się samicę, dał się słyszeć jakiś szelest w zaroślach. Z gęstwiny wypełznął na czworakach potwornych rozmiarów goryl. Ujrzawszy ludzi, stanął na tylnych łapach. Wysokość bestii musiała przekraczać dwa metry, gdyż chcąc patrzeć na dziwne, nieznane sobie istoty, pochylił potężny kark i spoglądał w dół. Ciemnoszare, błyszczące dziko oczy bez strachu patrzyły na ludzką gromadę. Nagle goryl zacisnął dłonie. Pięściami wielkimi jak bochny chleba zaczął się mocno walić w piersi. Кулаками, огромными, как буханки хлеба, он начал колотить себя по груди. Rozległo się głuche dudnienie. Раздался оглушительный грохот. Małpolud jakby szczeknął głośno, a potem z paszczy wydarł mu się ryk tak okropny, że ludzie zamarli z przerażenia. Oczy goryla pałały wściekłością. Krótka, włochata grzywka na niskim czole jeżyła się i opadała. Bił pięściami w piersi, ryczał bez przerwy, jakby wzywał na pomoc złe moce drzemiące w głębi dżungli. Postąpił dwa kroki ku łowcom, zatrzymał się na chwilę, po czym pochylił tułów i chwiejnym krokiem ruszył ku grupce ludzi.

Zwierz pojawił się tak nieoczekiwanie, że poza Smugą i Tomkiem nikt więcej nie zdołał chwycić za broń. Nawet Masajowie porzucili karabiny, przyglądając się, jak bosman pakował samca do klatki. Wilmowski, Hunter i marynarz znajdowali się w tej chwili zaledwie jakieś pięć metrów od atakującego goryla. Natychmiast zdali sobie sprawę z okropnej sytuacji. Wilmowski i Hunter przerazili się w pierwszej chwili, lecz nieustraszony bosman nie stracił zimnej krwi. Вильмовский и Хантер сначала были в ужасе, но бесстрашный старшина не терял самообладания. Nie podnosząc się z kolan, wyszarpnął zza pasa ostry nóż. Postanowił chociaż na krótką chwilę zatrzymać rozdrażnione zwierzę i tym samym dać towarzyszom możność przygotowania się do obrony.

Małe gorylątko nieoczekiwanie przeraziło się straszliwego ryku obcego goryla. Niezgrabnym susem przeskoczyło przez ciało matki i rzuciło się w kierunku Tomka i Smugi. Goryl, rycząc bez przerwy, ruszył za maleństwem. Smuga uniósł karabin do ramienia, lecz nie odważył się pociągnąć za spust. Смуга поднял винтовку к плечу, но не решился нажать на курок. Lewa ręka nieustraszonego podróżnika drżała, uniemożliwiając celny strzał. Twarz Smugi pokryła się bladością, a czoło zwilgotniało. Лицо Блура побледнело, а лоб увлажнился. Mimo to nie stracił zimnej krwi. Тем не менее он не терял самообладания.

– Strzelaj, Tomku! Między ślepia! – krzyknął, wysuwając się cokolwiek przed chłopca. - крикнул он, выходя перед мальчиком.

Była to już ostatnia chwila. Goryl sunął coraz bliżej. Krzyk Smugi ocalił życie trzem łowcom znajdującym się przy bezwładnej samicy. Крик Пятна спас жизнь трем охотникам, лежавшим рядом с неживой самкой. Podrażnione głosem ludzkim zwierzę jednym machnięciem długich, sękatych ramion odrzuciło na boki Wilmowskiego i Huntera, przetoczyło się po olbrzymim bosmanie, który klęcząc, pchnął je nożem, i zaczęło biec ku chłopcu i Smudze. Tomek nie rozumiał, dlaczego Smuga opuścił broń, nie nacisnąwszy spustu, lecz skoro polecono mu strzelać, błyskawicznie podniósł sztucer do ramienia. Jeszcze szybciej pomyślał, że wszyscy w tej chwili spoglądają na niego; mierząc krótko i pewnie między pałające ślepia bestii, nacisnął spust.

Rozległ się suchy strzał. Goryl stęknął przerażająco ludzko. Upadł twarzą naprzód. Olbrzymie cielsko przez kilka minut drgało konwulsyjnie.

Triumfalny krzyk Murzynów rozległ się w parowie i odbił się o ścianę lasu donośnym echem. Wilmowski i Hunter, którzy nie ponieśli najmniejszego uszczerbku, poniewczasie chwycili za karabiny. Bosman dźwignął się ciężko; klnąc pod nosem, zaczął rozcierać potłuczone ciało. Smuga blady jeszcze, lecz zupełnie spokojny, zbliżył się do goryla. Końcem lufy uniósł jego łeb. Dokładnie między ślepiami widniał mały otwór po kuli sztucera.

Bosman przykuśtykał do zabitego zwierzęcia. Spokojnym głosem, jakby nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, powiedział:

– Niech go kule biją, a to pioruński siłacz! Czy widzieliście, jak bez najmniejszego wysiłku przetoczył się przeze mnie? Mescherje i wy tam, reszta! Przewalcie go na grzbiet. Wyjmijcie mój nóż z jego piersi!

Wilmowski podszedł do syna i poklepał go po ramieniu bez słowa.

– Tomek i bosman uczynili wszystko, co było w ich mocy, aby nas ocalić. To bohaterowie dzisiejszego dnia – odezwał się Smuga. – Dziwisz się, Andrzeju, dlaczego sam nie strzeliłem do goryla?

– Od razu spostrzegłem, że dzieje się z tobą coś niezwykłego – cicho przyznał Wilmowski. – Gdy opuściłeś broń, nie oddawszy strzału, bardziej się tym przeraziłem niż nieoczekiwanym atakiem bestii. Co się stało, Janie?

– Prześladuje mnie cień mściwego Castanedo – smutno uśmiechnął się Smuga. – Teraz nie mogę już taić przed wami, że co pewien czas odczuwam dziwny bezwład w lewej ręce. Drży ona wtedy, jakby mnie trzęsła febra. Она дрожит, как будто меня трясет лихорадка. Ot, wszystko! Nie byłem pewny strzału, a chybienie niosło śmierć dla wielu z nas. Winszuję ci, Tomku.

– Masz szczęście, brachu! Mnie taka piękna sztuka nie nawinie się pod muszkę. По мне, так такое прекрасное искусство не должно оказаться под мухой. No, ale że powodzenie sprzyjało kumplowi, to cieszę się, jakbym ja sam wyprawił gorylusa do Abrahama na piwo – wtrącił bosman.

– Nie narzekaj, bosmanie – poważnie powiedział Smuga. – Pierwszy i chyba ostatni raz w życiu miałem możność ujrzeć człowieka rzucającego się z nożem na goryla. Cenię ludzi, którzy nie znają uczucia strachu.

Bosman chrząknął zażenowany tak wielką pochwałą.

– Panowie, wpakujmy samicę do klatki, bo gotowa wytrzeźwieć, a wtedy trzeba będzie i ją zastrzelić – ponaglił Wilmowski.

Podczas gdy łowcy zamykali w klatce samicę, Tomek z Sambem odszukali gorylątko. Nie zważając na opór, wyciągnęli maleństwo z pobliskich krzaków.

– Wsadźcie je do klatki samicy – poradził Hunter. – Wkrótce uspokoi się i pocieszy. Prawdopodobnie wrzask tego pędraka ściągnął nam na kark trzeciego goryla. Вероятно, из-за этого крика на нашу шею спустилась третья горилла. Zbierajmy się do powrotu, nic tu już po nas.

– Co zrobimy z zabitym gorylusem?

– Zabierzemy go również do obozu. To wspaniały okaz. Za skórę i kościec dobrze nam zapłacą – odparł Smuga.

O ile przedtem Murzyni drżeli na samą myśl o spotkaniu z leśnymi ludźmi, o tyle teraz krzyczeli głośno, tańcząc z radości. Natychmiast ucięli grubą gałąź, po czym bez obawy związali zabitemu zwierzęciu ręce i nogi. Z kolei przesunęli drąg między skrępowanymi kończynami, aby w ten sposób mogli łatwiej dźwigać olbrzymi ciężar. В свою очередь, они перемещали перекладину между скованными конечностями, чтобы те могли легче переносить огромный вес.

Powrotna droga do obozu trwała dość długo. Murzyni uginali się pod ciężarem niesionych zwierząt. Чернокожие склонились под тяжестью животных, которых они несли. Odpoczywali też co chwila, lecz byli rozradowani i nadzwyczaj gadatliwi. Bez przerwy chwalili siłę oraz odwagę bosmana, podziwiali zimną krew i celność strzału małego buany, a także cieszyli się na przyobiecaną przez Wilmowskiego ucztę.

Wieczorem dotarli do obozu. Wilmowski polecił ustawić klatki na łące nieopodal obozowiska. Otoczono je obszernym ogrodzeniem zbudowanym z gałęzi. Wewnątrz ogrodzenia Murzyni musieli wkopać małe drzewka, które doskonale ocieniały obydwie klatki. Trochę sarkali na tyle zbędnej, ich zdaniem, pracy, lecz Wilmowski był niewzruszony. Они немного поворчали по поводу такого количества ненужной, по их мнению, работы, но Вильмовский был невозмутим. Wiedział przecież, jak trudno jest przewieźć przez morze wrażliwe na niewolę goryle. Dlatego też cena za żywe okazy małp człekokształtnych była w Europie bardzo wysoka.