×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tomek na Czarnym Lądzie - Alfred Szklarski, Klęska i zwycięstwo

Klęska i zwycięstwo

Tomek przebudził się pod przemożnym wrażeniem, że z głębi dżungli dosłyszał chrapliwe szczeknięcie Dinga. Nasłuchiwał przez dłuższą chwilę. W końcu zaczął przypuszczać, że to pomruki lampartów, umieszczonych w klatkach w pobliżu namiotu, musiały go wyrwać ze snu. Uspokoił się, lecz jakoś nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok i rozmyślał o towarzyszach tropiących okapi. Zastanawiał się, jak długo jeszcze potrwa ich nieobecność. Czy uda im się schwytać to dziwne zwierzę? Z kolei myśli Tomka skierowały się ku ojcu. Co też on teraz porabia? Zapewne przez tak długi czas zdołał już oswoić goryle.

Naraz wydało mu się, że w pobliżu obozu zabrzmiał stłumiony okrzyk. Nauczony doświadczeniem nie poruszył się i znów zaczął nasłuchiwać. Prawą dłonią dotknął zimnej, twardej rękojeści rewolweru, który kładł zawsze na noc obok siebie na posłaniu. Tuż za ścianą namiotu lamparty niespokojnie kręciły się w klatkach, biły ogonami o żelazne pręty i gniewnie mruczały. Nieoczekiwanie jakiś skulony cień o nieokreślonych kształtach, ni to ludzkich, ni zwierzęcych, przesunął się na tle oświetlonej światłem księżyca płóciennej ściany.

Tomek poczuł przyspieszone bicie serca. Szczelnie zasłonięte wejście do namiotu rozchyliło się szeroko. Dziwaczna postać opadła na czworaki. Bezszelestnie zaczęła się skradać w kierunku jego posłania. Tomek zamarł; w srebrzystej poświacie ujrzał olbrzymiego lamparta.

„Lamparty wydostały się z klatek” – pomyślał.

W tej chwili domniemany lampart powstał na tylne nogi. Potworne, kosmate łapy wyciągnęły się do przerażonego chłopca. Tomek spostrzegł zakrzywione pazury. Nagle przypomniał sobie zabrany z dziupli baobabu fetysz. Wydało mu się, że lampart przyszedł upomnieć się o swe szczątki umieszczone w woskowej kuli. Włosy mu się zjeżyły na głowie. Ujrzał błysk ślepiów. Bez namysłu wyszarpnął rewolwer spod koca, błyskawicznie strzelił dwukrotnie między oczy bestii i wrzasnął:

– Na pomoc!

Krzyk Tomka i potworne wycie w całym obozie rozległy się niemal jednocześnie. Zakotłowało się wokoło. Rozgorzała gwałtowna walka. W obliczu realnego niebezpieczeństwa Tomek odzyskał zimną krew. Odtrącił przerażonego Samba, który chciał go zatrzymać w namiocie, i w samym wyjściu natknął się na olbrzymiego Inusziego, który z nożem w zębach tłukł karabinem napastujące go zakapturzone stwory. Przerażeni tragarze rozpierzchli się na wszystkie strony, a tymczasem Masaj, jak przystało na potomka plemienia wojowników, gromił wroga. Bił karabinem jak maczugą, ponieważ w wirze walki nie mógł złożyć się do strzału. Potężnymi uderzeniami walił napastników na ziemię. Wielki lampart z rozwianym futrem na głowie skoczył mu na plecy. Napadnięty z tyłu Inuszi upadł na kolana, ale zaraz dźwignął się na nogi ze swym groźnym ciężarem i przechyliwszy się gwałtownie głową do ziemi, przerzucił napastnika przed siebie. Upuścił karabin, błyskawicznie przygniótł sobą potężne cielsko i chwycił nóż trzymany w zębach. Dziwne zwierzę wydało nadzwyczaj ludzki jęk.

Sfora lampartów rzuciła się na Inusziego. Tomek zagryzł wargi do krwi i naciskał spust rewolweru tak długo, aż metaliczny szczęk uprzytomnił mu, że wystrzelał wszystkie naboje. Przerażony wierny Sambo podbiegł zaraz do Tomka i podał mu sztucer. Chłopiec natychmiast chwycił broń; huknęły strzały. Gwałtowny atak lampartów załamał się. Kilku Bugandczyków ochłonęło z pierwszego przestrachu i przyłączyło się do walki. Naraz w ciemnym lesie rozległy się strzały karabinowe. Tomkowi przemknęło przez myśl, że to chyba nadchodzi nieoczekiwana pomoc. Lamparty zaczęły pierzchać w gąszcz. Zapewne i Bugandczycy nabrali podobnego przeświadczenia, bo krzyknąwszy donośnie, ruszyli w pościg za umykającym wrogiem. Przy Tomku na pobojowisku pozostali tylko Sambo i nieustraszony Inuszi.

Tomek ochłonął, niebezpieczeństwo na razie minęło. Nie miał już wątpliwości, że Smuga i bosman zdążyli przybyć na pomoc w ostatniej chwili. Chrapliwe szczekanie Dinga rozległo się w pobliżu. Co chwila słychać było strzały i bojowe okrzyki Bugandczyków.

Tomek zbliżył się do bezwładnie leżącej na ziemi postaci. Odrzucił skórę zwierzęcia i ujrzał zabitego Murzyna. Teraz zrozumiał wszystko. Na obóz napadli Murzyni przebrani za lamparty. Pobladł straszliwie. Usiadł na ziemi.

„Strzelałem do ludzi – myślał z rozpaczą. – Zabiłem tego w namiocie i… na pewno jeszcze innych…”

Rozsądek podszeptywał mu, że nie miał innego wyjścia, przecież bronił się przed napastnikami, lecz mimo to drżał jak w febrze.

– Mój Boże, zabiłem człowieka – szepnął poszarzałymi wargami i rozpłakał się.

Taki był chrzest bojowy młodego Tomka Wilmowskiego.

Tymczasem Sambo i Inuszi dorzucili chrustu do ogniska. Przyglądali się Tomkowi, ale nie śmieli się do niego zbliżyć. Byli przekonani, że dzielny biały buana żałuje, iż zabił tak mało wrogów. Poczciwy Sambo zdobył się w końcu na odwagę. Podszedł do Tomka i usiłował go pocieszyć:

– Buana, buana! Nie martw się, ten Murzyn w namiocie też nie żyje. Zabiłeś mnóstwo złych ludzi. Wygrałeś wielką bitwę. Teraz wszyscy Murzyni będą śpiewać o białym buanie, który jest wielkim wojownikiem. O matko! Sambo bardzo chce być tak wielkim wojownikiem!

Tomek spojrzał na niego i odrzekł:

– Nie mów w ten sposób, Sambo. Ja naprawdę nie chciałem nikogo zabić. Czy ty tego nie rozumiesz?

– Sambo rozumie, bo widział, jak biały buana strzelał. Buana jest wielkim wojownikiem!

– Ale ja nie wiedziałem, że to są ludzie!

– To nic, biały buana nie boi się ani lwa, ani soko, ani człowieka lamparta.

Sambo nie mógł pojąć, o co mu chodziło. Tomek tęsknym wzrokiem spojrzał na dżunglę, czy przypadkiem nie ujrzy powracających przyjaciół, słyszał przecież w dżungli strzały. Tylko od nich mógł się spodziewać pociechy.

Sporo czasu minęło, zanim oczekiwani z utęsknieniem przez Tomka Smuga i bosman ukazali się na polanie otoczeni rozkrzyczanymi Murzynami. Mocno uścisnęli dzielnego chłopca, po czym natychmiast przystąpili do udzielania pomocy rannym. Okazało się, że w krótkiej, zaciętej walce padło wiele ofiar. W krzewach znaleziono uduszonego Bugandczyka, który pełnił wartę w chwili rozpoczęcia walki. Dwóch innych tragarzy zostało boleśnie zranionych. Napastnicy ponieśli znacznie większe straty – sześciu zginęło w samym obozie.

Bosman, przyglądając się poległym, zawołał:

– Niech cię kule biją, kochany brachu! Toś ty tu stoczył przepisową bitwę! Nie ma co mówić, prawdziwa jatka. Nie myślałem, że taki morus z ciebie! No, ale i my zadaliśmy im w lesie bobu.

– Jak to się stało, że przybyliście na pomoc akurat podczas bitwy? – zapytał Tomek, ochłonąwszy z wrażenia.

– Dziwna to historia, Tomku. Ty wygrałeś bitwę, a myśmy w tym czasie ponieśli sromotną klęskę – wyjaśnił Smuga. – Przez wiele dni nie mogliśmy znaleźć ani śladu okapi. W końcu szczęście się do nas uśmiechnęło. W bagnistym gąszczu spotkaliśmy kilka sztuk tych rzadkich zwierząt. Z wielkim trudem udało nam się odłączyć od stada samicę z jej przychówkiem. Przez dwa dni i dwie noce deptaliśmy im po piętach. Dzięki sprytowi Dinga mogliśmy osaczać je nawet w ciemności. Płochliwe okapi goniły już resztką sił. Idąc za nimi, dotarliśmy aż w pobliże naszej polany. Wtedy właśnie stało się najgorsze. Pomiędzy nas i gonione zwierzęta wpadli nieoczekiwanie zakapturzeni ludzie, którzy wyjąc niesamowicie, popędzili w kierunku obozu. Zaniepokojeni o was, natychmiast pospieszyliśmy za nimi. Nie mogliśmy dotrzymać im kroku, tak byliśmy zmęczeni pościgiem za okapi. Toteż wyprzedzili nas znacznie. Wkrótce w obozie padły pierwsze strzały.

– O! Boże! Więc przeze mnie cały wasz trud poszedł na marne – smutno powiedział Tomek. – I pomyśleć, że wszystkiemu winien zdradliwy miodowód, który zamiast do ula zaprowadził nas do tajemniczej kryjówki w baobabie!

Smuga uważnie obserwował podnieconego chłopca. Zły był na siebie, że nie zdołał zapobiec napadowi. Przewidywał, iż Wilmowski będzie miał do niego słuszny żal. Przysunął się więc do Tomka i rzekł:

– Nie myśl teraz o okapi. Warunki, w jakich żyją te oryginalne zwierzęta, uniemożliwiają pomyślne przeprowadzenie łowów. W bagnistej dżungli nie można urządzić większej obławy. Okapi były bardzo wyczerpane pościgiem, a mimo to nie mogliśmy się do nich zbliżyć na długość lassa. W najlepszym razie może by się nam udało je zastrzelić. Widziałem jednak te dziwne zwierzęta na własne oczy, a to również już coś znaczy. Przykro mi, że nieopatrznie naraziłem cię na tak poważne niebezpieczeństwo. To twoja pierwsza walka, podczas której musiałeś strzelać do ludzi. Wiem, jak się teraz czujesz. Pamiętaj, że każdy człowiek ma święte prawo bronić swego życia. Dzielnie się spisałeś. Nie martw się niepotrzebnie. Opowiedz, co się tutaj działo podczas naszej długiej nieobecności. Nie próżnowałeś; spostrzegłem w klatce dwa wspaniałe lamparty.

Słowa Smugi sprawiły chłopcu ulgę. Westchnął ciężko, po czym szczegółowo opowiedział wszystko, co się zdarzyło w obozie. Sprawozdanie swe zakończył:

– Słusznie mówił pan Hunter, że w głębi Afryki ujrzymy niejedno. Mimo to nie spodziewałem się, że napotkamy ptaki wprowadzające ludzi w zasadzkę bądź Murzynów naśladujących dzikie drapieżniki.

– Jak widać, zmyślna to i zdradliwa ptaszyna z tego miodowoda – wtrącił bosman Nowicki. – Po jakie licho ci Murzyni poprzebierali się za lamparty? Przecież i bez maskarady mogli napaść na obóz!

– Czy jesteś pewny, że oni nawet ruchami starali się upodobnić do lampartów? – zapytał Smuga.

– Tak właśnie robili, proszę pana – powiedział Tomek. – Kiedy ujrzałem pierwszego z nich, jak się czołga na czworakach w naszym namiocie, byłem przekonany, że moje lamparty wydostały się z klatki.

– Dzisiejsze wydarzenie przypomniało mi opowiadania słyszane od misjonarzy w stacji misyjnej w Duali[64]. Mówili oni wiele o osadach, których mieszkańcy byli przeświadczeni, iż przemienili się w prawdziwe lamparty. Ludzie ci we wszystkim starali się naśladować drapieżniki. Czołgali się na czworakach, przywiązywali do rąk i nóg lamparcie pazury, aby ich ślady dawały złudzenie kocich kroków, ofiarom swym zaś przegryzali tętnice szyi.

[64] Duala – największe miasto w Kamerunie.

– Powiedziałbym, że to wierutne baje, gdybym nie widział Bugandczyka z przegryzioną krtanią – wtrącił bosman. – Czy to naprawdę możliwe, żeby człowiek zachowywał się jak zwierzę?

– Mnie również wydawało się to bardzo dziwne – odparł Smuga. – Wiedziałem od dawna, że na Czarnym Lądzie istnieje wiele tajemniczych związków czy też klanów. Ludzie lamparty mają właśnie tworzyć jeden z nich. Najbardziej w tym wszystkim przerażający jest fakt, że normalni ludzie stają się „lampartami” nie z własnej woli. Jak opowiadali misjonarze, ludzie lamparty w czaszce ludzkiej sporządzają z krwi zamordowanego człowieka czarodziejski napój, który potajemnie dodają do pożywienia z góry upatrzonej osobie. Powszechna wiara w potęgę czarodziejskiego płynu jest tak wielka, że ofiara, wypiwszy miksturę i, dowiedziawszy się o jej tajemniczej mocy, uznaje bez sprzeciwu swą przynależność do klanu. Każdy nowo przyjęty otrzymuje rozkaz sprowadzenia kogoś ze swej rodziny w odludne miejsce, gdzie ofiara zostaje zamordowana przez ludzi lamparty. Dopiero wówczas nowy członek klanu nabiera prawa do morderczych wypraw[65].

[65] Zbrodniczą działalność ludzi lampartów opisał Albert Schweitzer (1875– –1965) w książce Wśród Czarnych na równiku. Zetknął się z nimi w założonej przez siebie misji w Lambarene w Gabonie, gdzie przebywał wraz z żoną od 1913 r. Zbudowanym tam i wyposażonym własnym kosztem szpitalem kierował aż do śmierci, a jego intelektualna i moralna postawa oraz działalność lekarska w Afryce zyskały mu wielki autorytet. W 1952 r. otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla.

Zapadła chwila przykrego milczenia. Pierwszy odezwał się Tomek:

– Jeżeli naprawdę jest tak, jak pan mówi, to ludzie lamparty są okrutnymi zbrodniarzami. Wracajmy jak najprędzej do naszego głównego obozu.

– Najlepiej zwińmy manatki o świcie i jazda w drogę – poparł bosman swego druha. – Zamiast okapi mamy schwytane przez Tomka dwa lamparty. Lepszy rydz niż nic!

– Macie rację, musimy uznać własną klęskę. Nie tylko nie schwytaliśmy okapi, lecz straciliśmy jednego członka ekspedycji – powiedział Smuga, wzdychając ciężko. – O świcie ruszamy w drogę powrotną.

– Nie możemy stąd odejść tak nagle – zaoponował Tomek. – Przed zwinięciem obozu muszę sprawdzić, czy przypadkiem jeszcze jakiś lampart nie wpadł w przygotowane pułapki.

– Dobrze, na to wystarczy kilka godzin – odrzekł Smuga.

Uczestnicy nieudanej wyprawy na okapi udali się na spoczynek, natomiast Inuszi i Tomek postanowili czuwać przez resztę nocy.

Łowcy, nie zważając na zmęczenie, zerwali się z posłań wczesnym rankiem. Pragnęli jak najprędzej opuścić miejsce, gdzie ponieśli podwójną klęskę. Urządzono skromny pogrzeb poległemu w walce Bugandczykowi, pochowano także we wspólnej mogile zabitych ludzi lampartów. Tomek, Smuga i bosman wyruszyli, by przed wymarszem sprawdzić pułapki. W ostatnim dole, ku swemu zdziwieniu, znaleźli dużą leśną świnię. Był to ciekawy okaz fauny Afryki. Mimo to Smuga nie ucieszył się zdobyczą. Przeniesienie ciężkiej świni do obozu nastręczało obecnie wiele trudności. Liczba tragarzy zmniejszyła się o jednego człowieka. Tymczasem należało nieść nie tylko klatkę z lampartami, ale i obydwu rannych Bugandczyków. Ostatecznie zdecydowano bardziej objuczyć osły i odbywać krótkie dzienne pochody.

Bosman udał się do obozu po Murzynów, przy których pomocy miano wydobyć świnię. Smuga i Tomek pozostali przy pułapce; czekając na powrót bosmana, przyglądali się małpom dokazującym na drzewach. Dingo biegał po lesie. Łowcy dopiero wówczas spostrzegli, że pies się od nich oddalił, gdy z dala rozległo się jego chrapliwe szczekanie.

– Oho, Dingo zwietrzył jakąś zwierzynę! – zawołał chłopiec.

– Na pewno małpy – odparł Smuga obojętnie. – Przywołaj psa!

Mimo nawoływań Dingo nie wracał. Chrapliwe szczekanie stawało się coraz bardziej natarczywe. Zaniepokojeni łowcy pobiegli w kierunku, skąd dochodził jego głos. Dingo szczekał na ich widok i łbem rozrzucał rusztowanie na zapomnianej przez Tomka pułapce.

– Ale ze mnie prawdziwa gapa! – zawołał Tomek, nachylając się nad dołem. – Zupełnie zapomniałem o tej pułapce, a tymczasem dziki osiołek zdechłby w niej z głodu! Dobry Dingo, dobry! Nie denerwuj się, wypuścimy osiołka na wolność.

– Zamiast okapi schwytaliśmy lamparta, świnię i osiołka – powiedział Smuga, pochylając się nad pułapką. – Trzeba go uwolnić, bo…

Urwał w połowie zdania. W mrocznym dole ujrzał coś, co mu zaparło dech w piersi. Nic nie mówiąc, zsunął się na dół. Przyjrzał się uważniej zwierzęciu, które chłopiec wziął za osła.

Tomek pochylony nad pułapką mówił:

– Biedny osiołek, musiał siedzieć w pułapce już kilka dni. Pewnie się z trudem trzyma na nogach. Trzeba go zaraz nakarmić.

Smuga powoli się uspokoił, spojrzał na Tomka i rzekł:

– Urodziłeś się chyba naprawdę pod szczęśliwą gwiazdą. Jak dobrze zrobiłem, zabierając cię na tę wyprawę!

– Co się stało? – zapytał zaniepokojony Tomek.

Smuga roześmiał się, patrząc na przerażoną minę chłopca.

– Czy ty wiesz, co za zwierzę wpadło w twoją pułapkę? – zapytał.

Naraz jakaś myśl przyszła Tomkowi do głowy. Jednym susem znalazł się w dole obok Smugi. Najpierw wbił wzrok w wystraszone zwierzę, po czym spojrzał na podróżnika i zapytał:

– Czyżby to było…?

– Tak. To jest okapi!

Tomek zaniemówił z wrażenia. Potem poczerwieniał i krzyknął:

– Hura! Zwycięstwo!

Okapi wtuliło się w kąt dołu.

– Odnieśliśmy wielki sukces, ale nie krzycz, gdyż strach gotów zabić wyczerpane zwierzątko.

– To zapewne jedno z tych dwóch okapi, które ścigaliście tak długo – domyślił się Tomek.

– Nie ulega wątpliwości, że maleństwo, uciekając przed nami, wpadło przypadkowo w pułapkę, a samica sama ratowała się – dodał Smuga.

– Niech mi pan pomoże wydostać się z dołu! Sprowadzę bosmana i Murzynów. Musimy natychmiast przenieść okapi do obozu – gorączkował się Tomek.

– Zgoda, właź mi na ramiona!

Tomek, drżąc z radości, zaraz pobiegł z Dingiem w kierunku obozu. Po drodze spotkał towarzyszy niosących klatkę i sieci.

– Zwycięstwo! Zwycięstwo!

Schwytaliśmy okapi! – zawołał, ledwo dysząc ze zmęczenia.

Bosman usłyszawszy radosną nowinę, natychmiast pociągnął z manierki spory łyk jamajki, a potem podążył za Tomkiem. Wszyscy chcieli się jak najszybciej przyjrzeć nieznanemu zwierzęciu. Z wielką ostrożnością wydobyli je z dołu. Młode okapi było tak wyczerpane, że nie stawiało oporu. Budową przypominało trochę osła i żyrafę. Do kłapoucha upodabniały je potężne uszy, natomiast trochę wyższy z przodu tułów, długa szyja oraz małe rogi wyrastające z kości czołowej na stożkowatej głowie zbliżały okapi do żyraf. Skórę pokrywała delikatna, połyskliwa, czarna sierść, a tylko boki głowy i gardziel były białe. W niezwykle oryginalne desenie wyposażyła natura nogi zwierzęcia. Były to naprzemianległe czarne i jaskrawobiałe pasy sierści.

Łowcy umieścili okapi w klatce, a następnie pospiesznie udali się do obozu. Smuga zaraz polecił zbudować małą zagrodę, do której wpuszczono wylęknione okapi. Doświadczony łowca wiedział, że najłatwiej oswaja się różne dzikie zwierzęta, udzielając im pomocy, gdy są wyczerpane. Wydobycie dzikiej świni zlecił bosmanowi i Tomkowi, sam zaś pozostał w obozie przy okapi.

Tego dnia nie mogli wyruszyć w drogę powrotną. Chcąc zabrać wszystkie złowione zwierzęta, należało poczekać, aż dwaj ranni tragarze powrócą do zdrowia. Wobec tego postanowiono obozować przez jakiś czas na polanie. Smuga pilnie rozstawiał straże wokół obozu, aby się zabezpieczyć przed powtórną napaścią ludzi lampartów. Wszelkie obawy okazały się niepotrzebne.

Trójka przyjaciół często wyprawiała się w sawannę na polowania. Murzyni ochoczo znosili zabite zebry i antylopy, a wieczorem wokół obozu rozchodziły się smakowite zapachy pieczonego mięsa.

Po dwóch tygodniach odpoczynku zdecydowali się wracać do głównego obozu. Tomek gorliwie pomagał przy sporządzaniu przestronnej bambusowej klatki dla okapi. Zwierzątko przyzwyczaiło się już do widoku ludzi i brało pożywienie z ręki. Ośmielała je zapewne obecność krewniaków osłów. Smuga wprowadzał je do zagrody codziennie na kilka godzin. Wkrótce też trójka zwierząt żyła w jak najlepszej zgodzie, co szczególnie cieszyło łowców, gdyż obawiali się, aby okapi nie zdechło z tęsknoty za matką.

Pewnego dnia o świcie wreszcie wyruszyli w drogę. Ze względu na małą liczbę tragarzy musieli się często zatrzymywać na dłuższe wypoczynek, by zdobywać pożywienie dla zwierząt. Nastręczało to w dżungli wiele trudności. Dla leśnej świni zbierali korzenie i bulwy, chociaż nie gardziła ona i małpim mięsem, którym karmiono obydwa lamparty. Okapi sprawiało najmniej kłopotu. Klatkę o szeroko rozstawionych bambusowych prętach stawiano po prostu w krzakach, a łagodne zwierzę samo zdobywało sobie paszę.

Dziesięć dni karawana przedzierała się przez gęstwę dżungli. Od czasu do czasu rozlegało się dudnienie tam-tamów, lecz napotykani po drodze Pigmeje nie niepokoili podróżników. Zaprzyjaźnieni Bambutte zdążyli już rozgłosić wieść o pojawieniu się dziwnych białych ludzi, którzy łowią żywe zwierzęta i rozdają cenne podarunki. Smuga ofiarowywał im sól, tytoń i świecidełka, w zamian Pigmeje wskazywali dogodniejsze ścieżki lub nawet pomagali w niesieniu zwierząt.

W południe jedenastego dnia marszu Smuga rzekł, że karawana znajduje się już w pobliżu głównego obozu. Co pewien czas strzelano w górę z karabinów, aby oznajmić towarzyszom swój powrót. Łatwo sobie wyobrazić wzruszenie i radość Tomka, gdy około czwartej po południu odpowiedziały im bliskie strzały z broni palnej.

Wkrótce też karawana wkroczyła na leśną polanę, nad którą na wysokim maszcie powiewała polska flaga. Wilmowski i Hunter na czele Murzynów wybiegli na spotkanie towarzyszy. Łowcy ściskali się i całowali. Murzyni tańczyli z radości. Nawet Masajowie zapomnieli o swej powadze i żartowali wraz ze wszystkimi.

Wilmowski serdecznie uściskał syna. Odsunął go trochę od siebie, aby przyjrzeć mu się lepiej. Chłopiec zmężniał i spoważniał.

– Jesteś już niemal dorosłym mężczyzną! – żartował Wilmowski.

– Przysiądziesz z podziwu, Andrzeju, gdy się dowiesz, że twój zuch stoczył rzetelną bitwę z ludźmi lampartami. Ho, ho! Było to naprawdę nie lada zwycięstwo! Sam naliczyłem w obozie sześciu truposzów – wtrącił bosman Nowicki.

Mocno opalona w słońcu twarz Wilmowskiego przybladła. Spojrzał na syna, potem zwrócił się do Smugi, który ciężko westchnął i rzekł:

– Tak, Andrzeju, to prawda. Tomek przeszedł swój chrzest bojowy i… dowodził bitwą. Mimo niespodziewanego napadu stracił tylko jednego człowieka… unieszkodliwiając sześciu wrogów. Podczas mojej i bosmana nieobecności Murzyni przebrani za lamparty i oszołomieni jakimś narkotykiem napadli na obóz w dżungli. Działo się to w nocy. Nawet dzisiaj trudno mi uwierzyć, że Tomek zdołał się obronić przed tłumem napastników. Przybyliśmy już pod sam koniec bitwy. Wierny Inuszi zasłużył na naszą szczególną wdzięczność, chociaż i Bugandczycy spisali się nadspodziewanie odważnie. Długa to historia, zajmijmy się najpierw zwierzętami.

Wilmowski zbliżył się do Masaja. Mocno uścisnął jego żylastą dłoń i podziękował wszystkim Bugandczykom. Z kolei przystanął przed zmieszanym chłopcem i odezwał się:

– Oszołomiły mnie zasłyszane wiadomości. Cóż mam na to wszystko powiedzieć? Naprawdę cieszę się, że wróciłeś zdrów, powinszuję ci więc tylko jak mężczyzna mężczyźnie.

Silnie uścisnął prawicę syna, który usiłował opanować wzruszenie.


Klęska i zwycięstwo Катастрофа и победа

Tomek przebudził się pod przemożnym wrażeniem, że z głębi dżungli dosłyszał chrapliwe szczeknięcie Dinga. Nasłuchiwał przez dłuższą chwilę. Он долго слушал. W końcu zaczął przypuszczać, że to pomruki lampartów, umieszczonych w klatkach w pobliżu namiotu, musiały go wyrwać ze snu. Uspokoił się, lecz jakoś nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok i rozmyślał o towarzyszach tropiących okapi. Zastanawiał się, jak długo jeszcze potrwa ich nieobecność. Czy uda im się schwytać to dziwne zwierzę? Z kolei myśli Tomka skierowały się ku ojcu. Co też on teraz porabia? Zapewne przez tak długi czas zdołał już oswoić goryle.

Naraz wydało mu się, że w pobliżu obozu zabrzmiał stłumiony okrzyk. Nauczony doświadczeniem nie poruszył się i znów zaczął nasłuchiwać. Prawą dłonią dotknął zimnej, twardej rękojeści rewolweru, który kładł zawsze na noc obok siebie na posłaniu. Правой рукой он коснулся холодной, твердой рукоятки револьвера, который всегда клал рядом с собой на кровать по ночам. Tuż za ścianą namiotu lamparty niespokojnie kręciły się w klatkach, biły ogonami o żelazne pręty i gniewnie mruczały. Nieoczekiwanie jakiś skulony cień o nieokreślonych kształtach, ni to ludzkich, ni zwierzęcych, przesunął się na tle oświetlonej światłem księżyca płóciennej ściany.

Tomek poczuł przyspieszone bicie serca. Szczelnie zasłonięte wejście do namiotu rozchyliło się szeroko. Плотно занавешенный вход в палатку распахнулся. Dziwaczna postać opadła na czworaki. Причудливая фигура опустилась на четвереньки. Bezszelestnie zaczęła się skradać w kierunku jego posłania. Бесшумно она стала пробираться к его кровати. Tomek zamarł; w srebrzystej poświacie ujrzał olbrzymiego lamparta.

„Lamparty wydostały się z klatek” – pomyślał.

W tej chwili domniemany lampart powstał na tylne nogi. Potworne, kosmate łapy wyciągnęły się do przerażonego chłopca. Tomek spostrzegł zakrzywione pazury. Nagle przypomniał sobie zabrany z dziupli baobabu fetysz. Wydało mu się, że lampart przyszedł upomnieć się o swe szczątki umieszczone w woskowej kuli. Włosy mu się zjeżyły na głowie. Ujrzał błysk ślepiów. Bez namysłu wyszarpnął rewolwer spod koca, błyskawicznie strzelił dwukrotnie między oczy bestii i wrzasnął:

– Na pomoc!

Krzyk Tomka i potworne wycie w całym obozie rozległy się niemal jednocześnie. Zakotłowało się wokoło. Rozgorzała gwałtowna walka. Завязалась жестокая драка. W obliczu realnego niebezpieczeństwa Tomek odzyskał zimną krew. Odtrącił przerażonego Samba, który chciał go zatrzymać w namiocie, i w samym wyjściu natknął się na olbrzymiego Inusziego, który z nożem w zębach tłukł karabinem napastujące go zakapturzone stwory. Он отмахнулся от перепуганного Самбы, который хотел удержать его в палатке, а у самого выхода столкнулся с гигантом Инуши, который с ножом в зубах избивал из винтовки преследующих его существ в капюшонах. Przerażeni tragarze rozpierzchli się na wszystkie strony, a tymczasem Masaj, jak przystało na potomka plemienia wojowników, gromił wroga. Bił karabinem jak maczugą, ponieważ w wirze walki nie mógł złożyć się do strzału. Potężnymi uderzeniami walił napastników na ziemię. Wielki lampart z rozwianym futrem na głowie skoczył mu na plecy. Napadnięty z tyłu Inuszi upadł na kolana, ale zaraz dźwignął się na nogi ze swym groźnym ciężarem i przechyliwszy się gwałtownie głową do ziemi, przerzucił napastnika przed siebie. Upuścił karabin, błyskawicznie przygniótł sobą potężne cielsko i chwycił nóż trzymany w zębach. Dziwne zwierzę wydało nadzwyczaj ludzki jęk.

Sfora lampartów rzuciła się na Inusziego. Стая леопардов бросилась на Инуши. Tomek zagryzł wargi do krwi i naciskał spust rewolweru tak długo, aż metaliczny szczęk uprzytomnił mu, że wystrzelał wszystkie naboje. Przerażony wierny Sambo podbiegł zaraz do Tomka i podał mu sztucer. Chłopiec natychmiast chwycił broń; huknęły strzały. Gwałtowny atak lampartów załamał się. Kilku Bugandczyków ochłonęło z pierwszego przestrachu i przyłączyło się do walki. Naraz w ciemnym lesie rozległy się strzały karabinowe. Tomkowi przemknęło przez myśl, że to chyba nadchodzi nieoczekiwana pomoc. Lamparty zaczęły pierzchać w gąszcz. Леопарды начали резвиться в зарослях. Zapewne i Bugandczycy nabrali podobnego przeświadczenia, bo krzyknąwszy donośnie, ruszyli w pościg za umykającym wrogiem. Przy Tomku na pobojowisku pozostali tylko Sambo i nieustraszony Inuszi.

Tomek ochłonął, niebezpieczeństwo na razie minęło. Nie miał już wątpliwości, że Smuga i bosman zdążyli przybyć na pomoc w ostatniej chwili. Chrapliwe szczekanie Dinga rozległo się w pobliżu. Неподалеку раздался злобный лай Динга. Co chwila słychać było strzały i bojowe okrzyki Bugandczyków.

Tomek zbliżył się do bezwładnie leżącej na ziemi postaci. Odrzucił skórę zwierzęcia i ujrzał zabitego Murzyna. Teraz zrozumiał wszystko. Na obóz napadli Murzyni przebrani za lamparty. В лагерь вторглись негры, одетые в костюмы леопардов. Pobladł straszliwie. Usiadł na ziemi.

„Strzelałem do ludzi – myślał z rozpaczą. – Zabiłem tego w namiocie i… na pewno jeszcze innych…”

Rozsądek podszeptywał mu, że nie miał innego wyjścia, przecież bronił się przed napastnikami, lecz mimo to drżał jak w febrze.

– Mój Boże, zabiłem człowieka – szepnął poszarzałymi wargami i rozpłakał się.

Taki był chrzest bojowy młodego Tomka Wilmowskiego.

Tymczasem Sambo i Inuszi dorzucili chrustu do ogniska. Przyglądali się Tomkowi, ale nie śmieli się do niego zbliżyć. Byli przekonani, że dzielny biały buana żałuje, iż zabił tak mało wrogów. Poczciwy Sambo zdobył się w końcu na odwagę. Podszedł do Tomka i usiłował go pocieszyć:

– Buana, buana! Nie martw się, ten Murzyn w namiocie też nie żyje. Zabiłeś mnóstwo złych ludzi. Wygrałeś wielką bitwę. Teraz wszyscy Murzyni będą śpiewać o białym buanie, który jest wielkim wojownikiem. O matko! Sambo bardzo chce być tak wielkim wojownikiem!

Tomek spojrzał na niego i odrzekł:

– Nie mów w ten sposób, Sambo. Ja naprawdę nie chciałem nikogo zabić. Czy ty tego nie rozumiesz?

– Sambo rozumie, bo widział, jak biały buana strzelał. Buana jest wielkim wojownikiem!

– Ale ja nie wiedziałem, że to są ludzie!

– To nic, biały buana nie boi się ani lwa, ani soko, ani człowieka lamparta.

Sambo nie mógł pojąć, o co mu chodziło. Tomek tęsknym wzrokiem spojrzał na dżunglę, czy przypadkiem nie ujrzy powracających przyjaciół, słyszał przecież w dżungli strzały. Tylko od nich mógł się spodziewać pociechy.

Sporo czasu minęło, zanim oczekiwani z utęsknieniem przez Tomka Smuga i bosman ukazali się na polanie otoczeni rozkrzyczanymi Murzynami. Mocno uścisnęli dzielnego chłopca, po czym natychmiast przystąpili do udzielania pomocy rannym. Okazało się, że w krótkiej, zaciętej walce padło wiele ofiar. W krzewach znaleziono uduszonego Bugandczyka, który pełnił wartę w chwili rozpoczęcia walki. Dwóch innych tragarzy zostało boleśnie zranionych. Napastnicy ponieśli znacznie większe straty – sześciu zginęło w samym obozie.

Bosman, przyglądając się poległym, zawołał:

– Niech cię kule biją, kochany brachu! Toś ty tu stoczył przepisową bitwę! Nie ma co mówić, prawdziwa jatka. Ничего не скажешь, настоящий кавардак. Nie myślałem, że taki morus z ciebie! Я не думал, что ты такой морус! No, ale i my zadaliśmy im w lesie bobu.

– Jak to się stało, że przybyliście na pomoc akurat podczas bitwy? – zapytał Tomek, ochłonąwszy z wrażenia.

– Dziwna to historia, Tomku. Ty wygrałeś bitwę, a myśmy w tym czasie ponieśli sromotną klęskę – wyjaśnił Smuga. – Przez wiele dni nie mogliśmy znaleźć ani śladu okapi. W końcu szczęście się do nas uśmiechnęło. W bagnistym gąszczu spotkaliśmy kilka sztuk tych rzadkich zwierząt. Z wielkim trudem udało nam się odłączyć od stada samicę z jej przychówkiem. Przez dwa dni i dwie noce deptaliśmy im po piętach. Dzięki sprytowi Dinga mogliśmy osaczać je nawet w ciemności. Płochliwe okapi goniły już resztką sił. Idąc za nimi, dotarliśmy aż w pobliże naszej polany. Wtedy właśnie stało się najgorsze. Pomiędzy nas i gonione zwierzęta wpadli nieoczekiwanie zakapturzeni ludzie, którzy wyjąc niesamowicie, popędzili w kierunku obozu. Zaniepokojeni o was, natychmiast pospieszyliśmy za nimi. Nie mogliśmy dotrzymać im kroku, tak byliśmy zmęczeni pościgiem za okapi. Toteż wyprzedzili nas znacznie. Wkrótce w obozie padły pierwsze strzały.

– O! Boże! Więc przeze mnie cały wasz trud poszedł na marne – smutno powiedział Tomek. – I pomyśleć, że wszystkiemu winien zdradliwy miodowód, który zamiast do ula zaprowadził nas do tajemniczej kryjówki w baobabie!

Smuga uważnie obserwował podnieconego chłopca. Zły był na siebie, że nie zdołał zapobiec napadowi. Przewidywał, iż Wilmowski będzie miał do niego słuszny żal. Przysunął się więc do Tomka i rzekł:

– Nie myśl teraz o okapi. Warunki, w jakich żyją te oryginalne zwierzęta, uniemożliwiają pomyślne przeprowadzenie łowów. Условия, в которых живут эти оригинальные животные, делают успешную охоту невозможной. W bagnistej dżungli nie można urządzić większej obławy. Okapi były bardzo wyczerpane pościgiem, a mimo to nie mogliśmy się do nich zbliżyć na długość lassa. W najlepszym razie może by się nam udało je zastrzelić. Widziałem jednak te dziwne zwierzęta na własne oczy, a to również już coś znaczy. Przykro mi, że nieopatrznie naraziłem cię na tak poważne niebezpieczeństwo. To twoja pierwsza walka, podczas której musiałeś strzelać do ludzi. Wiem, jak się teraz czujesz. Pamiętaj, że każdy człowiek ma święte prawo bronić swego życia. Dzielnie się spisałeś. Вы поступили мужественно. Nie martw się niepotrzebnie. Opowiedz, co się tutaj działo podczas naszej długiej nieobecności. Nie próżnowałeś; spostrzegłem w klatce dwa wspaniałe lamparty.

Słowa Smugi sprawiły chłopcu ulgę. Westchnął ciężko, po czym szczegółowo opowiedział wszystko, co się zdarzyło w obozie. Он тяжело вздохнул, а затем подробно пересказал все, что произошло в лагере. Sprawozdanie swe zakończył:

– Słusznie mówił pan Hunter, że w głębi Afryki ujrzymy niejedno. Mimo to nie spodziewałem się, że napotkamy ptaki wprowadzające ludzi w zasadzkę bądź Murzynów naśladujących dzikie drapieżniki.

– Jak widać, zmyślna to i zdradliwa ptaszyna z tego miodowoda – wtrącił bosman Nowicki. - Как видите, это умная и коварная птица из этой медовой точки, - вмешался старшина Новицки. – Po jakie licho ci Murzyni poprzebierali się za lamparty? Przecież i bez maskarady mogli napaść na obóz!

– Czy jesteś pewny, że oni nawet ruchami starali się upodobnić do lampartów? – zapytał Smuga.

– Tak właśnie robili, proszę pana – powiedział Tomek. – Kiedy ujrzałem pierwszego z nich, jak się czołga na czworakach w naszym namiocie, byłem przekonany, że moje lamparty wydostały się z klatki.

– Dzisiejsze wydarzenie przypomniało mi opowiadania słyszane od misjonarzy w stacji misyjnej w Duali[64]. Mówili oni wiele o osadach, których mieszkańcy byli przeświadczeni, iż przemienili się w prawdziwe lamparty. Ludzie ci we wszystkim starali się naśladować drapieżniki. Czołgali się na czworakach, przywiązywali do rąk i nóg lamparcie pazury, aby ich ślady dawały złudzenie kocich kroków, ofiarom swym zaś przegryzali tętnice szyi.

[64] Duala – największe miasto w Kamerunie.

– Powiedziałbym, że to wierutne baje, gdybym nie widział Bugandczyka z przegryzioną krtanią – wtrącił bosman. – Czy to naprawdę możliwe, żeby człowiek zachowywał się jak zwierzę?

– Mnie również wydawało się to bardzo dziwne – odparł Smuga. – Wiedziałem od dawna, że na Czarnym Lądzie istnieje wiele tajemniczych związków czy też klanów. Ludzie lamparty mają właśnie tworzyć jeden z nich. Najbardziej w tym wszystkim przerażający jest fakt, że normalni ludzie stają się „lampartami” nie z własnej woli. Jak opowiadali misjonarze, ludzie lamparty w czaszce ludzkiej sporządzają z krwi zamordowanego człowieka czarodziejski napój, który potajemnie dodają do pożywienia z góry upatrzonej osobie. Powszechna wiara w potęgę czarodziejskiego płynu jest tak wielka, że ofiara, wypiwszy miksturę i, dowiedziawszy się o jej tajemniczej mocy, uznaje bez sprzeciwu swą przynależność do klanu. Każdy nowo przyjęty otrzymuje rozkaz sprowadzenia kogoś ze swej rodziny w odludne miejsce, gdzie ofiara zostaje zamordowana przez ludzi lamparty. Dopiero wówczas nowy członek klanu nabiera prawa do morderczych wypraw[65].

[65] Zbrodniczą działalność ludzi lampartów opisał Albert Schweitzer (1875– –1965) w książce Wśród Czarnych na równiku. Zetknął się z nimi w założonej przez siebie misji w Lambarene w Gabonie, gdzie przebywał wraz z żoną od 1913 r. Zbudowanym tam i wyposażonym własnym kosztem szpitalem kierował aż do śmierci, a jego intelektualna i moralna postawa oraz działalność lekarska w Afryce zyskały mu wielki autorytet. W 1952 r. otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla.

Zapadła chwila przykrego milczenia. Pierwszy odezwał się Tomek:

– Jeżeli naprawdę jest tak, jak pan mówi, to ludzie lamparty są okrutnymi zbrodniarzami. Wracajmy jak najprędzej do naszego głównego obozu.

– Najlepiej zwińmy manatki o świcie i jazda w drogę – poparł bosman swego druha. – Zamiast okapi mamy schwytane przez Tomka dwa lamparty. Lepszy rydz niż nic! Лучше рыба, чем ничего!

– Macie rację, musimy uznać własną klęskę. Nie tylko nie schwytaliśmy okapi, lecz straciliśmy jednego członka ekspedycji – powiedział Smuga, wzdychając ciężko. – O świcie ruszamy w drogę powrotną.

– Nie możemy stąd odejść tak nagle – zaoponował Tomek. – Przed zwinięciem obozu muszę sprawdzić, czy przypadkiem jeszcze jakiś lampart nie wpadł w przygotowane pułapki.

– Dobrze, na to wystarczy kilka godzin – odrzekł Smuga.

Uczestnicy nieudanej wyprawy na okapi udali się na spoczynek, natomiast Inuszi i Tomek postanowili czuwać przez resztę nocy.

Łowcy, nie zważając na zmęczenie, zerwali się z posłań wczesnym rankiem. Охотники, не обращая внимания на усталость, поднялись с постелей рано утром. Pragnęli jak najprędzej opuścić miejsce, gdzie ponieśli podwójną klęskę. Urządzono skromny pogrzeb poległemu w walce Bugandczykowi, pochowano także we wspólnej mogile zabitych ludzi lampartów. Tomek, Smuga i bosman wyruszyli, by przed wymarszem sprawdzić pułapki. W ostatnim dole, ku swemu zdziwieniu, znaleźli dużą leśną świnię. Był to ciekawy okaz fauny Afryki. Mimo to Smuga nie ucieszył się zdobyczą. Przeniesienie ciężkiej świni do obozu nastręczało obecnie wiele trudności. Liczba tragarzy zmniejszyła się o jednego człowieka. Tymczasem należało nieść nie tylko klatkę z lampartami, ale i obydwu rannych Bugandczyków. Ostatecznie zdecydowano bardziej objuczyć osły i odbywać krótkie dzienne pochody.

Bosman udał się do obozu po Murzynów, przy których pomocy miano wydobyć świnię. Smuga i Tomek pozostali przy pułapce; czekając na powrót bosmana, przyglądali się małpom dokazującym na drzewach. Dingo biegał po lesie. Łowcy dopiero wówczas spostrzegli, że pies się od nich oddalił, gdy z dala rozległo się jego chrapliwe szczekanie.

– Oho, Dingo zwietrzył jakąś zwierzynę! – zawołał chłopiec.

– Na pewno małpy – odparł Smuga obojętnie. – Przywołaj psa! - Вызовите собаку!

Mimo nawoływań Dingo nie wracał. Chrapliwe szczekanie stawało się coraz bardziej natarczywe. Zaniepokojeni łowcy pobiegli w kierunku, skąd dochodził jego głos. Dingo szczekał na ich widok i łbem rozrzucał rusztowanie na zapomnianej przez Tomka pułapce.

– Ale ze mnie prawdziwa gapa! – zawołał Tomek, nachylając się nad dołem. – Zupełnie zapomniałem o tej pułapce, a tymczasem dziki osiołek zdechłby w niej z głodu! Dobry Dingo, dobry! Nie denerwuj się, wypuścimy osiołka na wolność.

– Zamiast okapi schwytaliśmy lamparta, świnię i osiołka – powiedział Smuga, pochylając się nad pułapką. – Trzeba go uwolnić, bo…

Urwał w połowie zdania. Он прервался на полуслове. W mrocznym dole ujrzał coś, co mu zaparło dech w piersi. Nic nie mówiąc, zsunął się na dół. Przyjrzał się uważniej zwierzęciu, które chłopiec wziął za osła.

Tomek pochylony nad pułapką mówił:

– Biedny osiołek, musiał siedzieć w pułapce już kilka dni. Pewnie się z trudem trzyma na nogach. Trzeba go zaraz nakarmić.

Smuga powoli się uspokoił, spojrzał na Tomka i rzekł:

– Urodziłeś się chyba naprawdę pod szczęśliwą gwiazdą. Jak dobrze zrobiłem, zabierając cię na tę wyprawę!

– Co się stało? – zapytał zaniepokojony Tomek.

Smuga roześmiał się, patrząc na przerażoną minę chłopca.

– Czy ty wiesz, co za zwierzę wpadło w twoją pułapkę? – zapytał.

Naraz jakaś myśl przyszła Tomkowi do głowy. Jednym susem znalazł się w dole obok Smugi. Najpierw wbił wzrok w wystraszone zwierzę, po czym spojrzał na podróżnika i zapytał:

– Czyżby to było…?

– Tak. To jest okapi!

Tomek zaniemówił z wrażenia. Potem poczerwieniał i krzyknął:

– Hura! Zwycięstwo!

Okapi wtuliło się w kąt dołu.

– Odnieśliśmy wielki sukces, ale nie krzycz, gdyż strach gotów zabić wyczerpane zwierzątko. - Мы добились больших успехов, но не кричите, потому что страх готов убить измученное животное.

– To zapewne jedno z tych dwóch okapi, które ścigaliście tak długo – domyślił się Tomek.

– Nie ulega wątpliwości, że maleństwo, uciekając przed nami, wpadło przypadkowo w pułapkę, a samica sama ratowała się – dodał Smuga.

– Niech mi pan pomoże wydostać się z dołu! Sprowadzę bosmana i Murzynów. Musimy natychmiast przenieść okapi do obozu – gorączkował się Tomek.

– Zgoda, właź mi na ramiona!

Tomek, drżąc z radości, zaraz pobiegł z Dingiem w kierunku obozu. Po drodze spotkał towarzyszy niosących klatkę i sieci.

– Zwycięstwo! Zwycięstwo!

Schwytaliśmy okapi! – zawołał, ledwo dysząc ze zmęczenia.

Bosman usłyszawszy radosną nowinę, natychmiast pociągnął z manierki spory łyk jamajki, a potem podążył za Tomkiem. Wszyscy chcieli się jak najszybciej przyjrzeć nieznanemu zwierzęciu. Z wielką ostrożnością wydobyli je z dołu. Młode okapi było tak wyczerpane, że nie stawiało oporu. Budową przypominało trochę osła i żyrafę. Do kłapoucha upodabniały je potężne uszy, natomiast trochę wyższy z przodu tułów, długa szyja oraz małe rogi wyrastające z kości czołowej na stożkowatej głowie zbliżały okapi do żyraf. Skórę pokrywała delikatna, połyskliwa, czarna sierść, a tylko boki głowy i gardziel były białe. W niezwykle oryginalne desenie wyposażyła natura nogi zwierzęcia. Były to naprzemianległe czarne i jaskrawobiałe pasy sierści.

Łowcy umieścili okapi w klatce, a następnie pospiesznie udali się do obozu. Smuga zaraz polecił zbudować małą zagrodę, do której wpuszczono wylęknione okapi. Doświadczony łowca wiedział, że najłatwiej oswaja się różne dzikie zwierzęta, udzielając im pomocy, gdy są wyczerpane. Wydobycie dzikiej świni zlecił bosmanowi i Tomkowi, sam zaś pozostał w obozie przy okapi.

Tego dnia nie mogli wyruszyć w drogę powrotną. Chcąc zabrać wszystkie złowione zwierzęta, należało poczekać, aż dwaj ranni tragarze powrócą do zdrowia. Wobec tego postanowiono obozować przez jakiś czas na polanie. Smuga pilnie rozstawiał straże wokół obozu, aby się zabezpieczyć przed powtórną napaścią ludzi lampartów. Wszelkie obawy okazały się niepotrzebne.

Trójka przyjaciół często wyprawiała się w sawannę na polowania. Murzyni ochoczo znosili zabite zebry i antylopy, a wieczorem wokół obozu rozchodziły się smakowite zapachy pieczonego mięsa.

Po dwóch tygodniach odpoczynku zdecydowali się wracać do głównego obozu. Tomek gorliwie pomagał przy sporządzaniu przestronnej bambusowej klatki dla okapi. Zwierzątko przyzwyczaiło się już do widoku ludzi i brało pożywienie z ręki. Ośmielała je zapewne obecność krewniaków osłów. Smuga wprowadzał je do zagrody codziennie na kilka godzin. Wkrótce też trójka zwierząt żyła w jak najlepszej zgodzie, co szczególnie cieszyło łowców, gdyż obawiali się, aby okapi nie zdechło z tęsknoty za matką.

Pewnego dnia o świcie wreszcie wyruszyli w drogę. Ze względu na małą liczbę tragarzy musieli się często zatrzymywać na dłuższe wypoczynek, by zdobywać pożywienie dla zwierząt. Nastręczało to w dżungli wiele trudności. Это создавало множество трудностей в джунглях. Dla leśnej świni zbierali korzenie i bulwy, chociaż nie gardziła ona i małpim mięsem, którym karmiono obydwa lamparty. Okapi sprawiało najmniej kłopotu. Klatkę o szeroko rozstawionych bambusowych prętach stawiano po prostu w krzakach, a łagodne zwierzę samo zdobywało sobie paszę.

Dziesięć dni karawana przedzierała się przez gęstwę dżungli. Od czasu do czasu rozlegało się dudnienie tam-tamów, lecz napotykani po drodze Pigmeje nie niepokoili podróżników. Zaprzyjaźnieni Bambutte zdążyli już rozgłosić wieść o pojawieniu się dziwnych białych ludzi, którzy łowią żywe zwierzęta i rozdają cenne podarunki. Smuga ofiarowywał im sól, tytoń i świecidełka, w zamian Pigmeje wskazywali dogodniejsze ścieżki lub nawet pomagali w niesieniu zwierząt.

W południe jedenastego dnia marszu Smuga rzekł, że karawana znajduje się już w pobliżu głównego obozu. Co pewien czas strzelano w górę z karabinów, aby oznajmić towarzyszom swój powrót. Łatwo sobie wyobrazić wzruszenie i radość Tomka, gdy około czwartej po południu odpowiedziały im bliskie strzały z broni palnej.

Wkrótce też karawana wkroczyła na leśną polanę, nad którą na wysokim maszcie powiewała polska flaga. Wilmowski i Hunter na czele Murzynów wybiegli na spotkanie towarzyszy. Łowcy ściskali się i całowali. Murzyni tańczyli z radości. Nawet Masajowie zapomnieli o swej powadze i żartowali wraz ze wszystkimi.

Wilmowski serdecznie uściskał syna. Odsunął go trochę od siebie, aby przyjrzeć mu się lepiej. Chłopiec zmężniał i spoważniał.

– Jesteś już niemal dorosłym mężczyzną! – żartował Wilmowski.

– Przysiądziesz z podziwu, Andrzeju, gdy się dowiesz, że twój zuch stoczył rzetelną bitwę z ludźmi lampartami. Ho, ho! Było to naprawdę nie lada zwycięstwo! Sam naliczyłem w obozie sześciu truposzów – wtrącił bosman Nowicki.

Mocno opalona w słońcu twarz Wilmowskiego przybladła. Spojrzał na syna, potem zwrócił się do Smugi, który ciężko westchnął i rzekł:

– Tak, Andrzeju, to prawda. Tomek przeszedł swój chrzest bojowy i… dowodził bitwą. Том прошел боевое крещение и... командовал сражением. Mimo niespodziewanego napadu stracił tylko jednego człowieka… unieszkodliwiając sześciu wrogów. Podczas mojej i bosmana nieobecności Murzyni przebrani za lamparty i oszołomieni jakimś narkotykiem napadli na obóz w dżungli. Działo się to w nocy. Nawet dzisiaj trudno mi uwierzyć, że Tomek zdołał się obronić przed tłumem napastników. Przybyliśmy już pod sam koniec bitwy. Wierny Inuszi zasłużył na naszą szczególną wdzięczność, chociaż i Bugandczycy spisali się nadspodziewanie odważnie. Długa to historia, zajmijmy się najpierw zwierzętami.

Wilmowski zbliżył się do Masaja. Mocno uścisnął jego żylastą dłoń i podziękował wszystkim Bugandczykom. Z kolei przystanął przed zmieszanym chłopcem i odezwał się:

– Oszołomiły mnie zasłyszane wiadomości. Cóż mam na to wszystko powiedzieć? Naprawdę cieszę się, że wróciłeś zdrów, powinszuję ci więc tylko jak mężczyzna mężczyźnie.

Silnie uścisnął prawicę syna, który usiłował opanować wzruszenie.