×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tomek na Czarnym Lądzie - Alfred Szklarski, Czarne Oko

Czarne Oko

Od kilkunastu godzin łowcy znajdowali się w pociągu jadącym z Nairobi do Kisumu, skąd mieli wyruszyć konno do Ugandy. Tomek zmęczył się już obserwowaniem okolicy z okna wagonu. Korzystając z drzemki towarzyszy podróży, postanowił napisać list do Sally. Wyjął konieczne przybory i zaczął pisać:

Nairobi–Kisumu, 5 sierpnia 1903 roku

Droga Sally!

Zdziwisz się pewnie, że zaledwie kilka dni po wysłaniu do Ciebie listu z Nairobi piszę zaraz następny. Otóż nieprędko będę miał teraz do tego okazję, zbliżamy się bowiem do Ugandy, kraju pokrytego dżunglą. Nie wiem, ile czasu zajmie nam tropienie goryli i okapi. Prawdopodobnie potrwa to kilka tygodni, lecz kto jest w stanie wszystko przewidzieć? Zdaniem pana Huntera, który przecież zna się na rzeczy, sprawa nie będzie łatwa. Napiszę więc znów do Ciebie dopiero po zakończeniu łowów na goryle i okapi.

W poprzednim liście opisałem już, w jaki sposób zwerbowaliśmy na wyprawę wspaniałych wojowników masajskich. Znasz również przebieg polowania na lwy pożerające ludzi. Przede wszystkim muszę Cię uspokoić co do kochanego Dinga. Otóż nasz wspólny ulubieniec nie jest już wcale zdenerwowany niebezpieczną przygodą z lwami i wesoło macha ogonem na widok dzikich zwierząt, które od czasu do czasu widzimy obydwaj z okna pędzącego pociągu. Właśnie, zapomniałem wspomnieć, że list ten piszę w wagonie kolejowym w drodze z Nairobi do Kisumu. Skoro już jednak o tym mowa, to muszę wyjaśnić, że budowa linii kolejowej w tym wyżynnym, a nawet miejscami górzystym kraju, wcale nie była łatwym przedsięwzięciem. Odległość między Mombasą i Kisumu, a więc od Oceanu Indyjskiego aż do Jeziora Wiktorii, wynosi prawie pięćset osiemdziesiąt mil angielskich[31]. Począwszy od Mombasy, przez trzysta czterdzieści sześć mil tor wspina się na wyżynę, osiągając na krańcu Doliny Riftowej, na terytorium Kikuju, wysokość siedmiu tysięcy sześciuset stóp[32] nad poziomem morza. Dalej pociąg zjeżdżał wspaniałymi wiaduktami, zawieszonymi niemal w powietrzu nad przepaściami, do doliny znajdującej się na wysokości sześciu tysięcy stóp. Wkrótce jednak znów zaczęliśmy się piąć pod górę i teraz przejeżdżamy przez góry Mau. Obecnie znajdujemy się osiem tysięcy stóp nad poziomem morza, lecz w okolicy Kisumu wysokość wyżyny wyniesie niecałe cztery tysiące.

[31] Mila angielska – 1,601 km.

[32] Stopa angielska – 30,480 cm.

Nie wiem, czy takie wiadomości będą Cię interesowały, kończę więc już pisanie na ten temat i przechodzę do innych spraw. W Kenii jest moc różnej zwierzyny. Może pomyślisz o mnie coś niepochlebnego, lecz mimo to muszę się przyznać, że nie odczuwam wielkiego zadowolenia, strzelając do dzikich zwierząt. Pan Smuga i Tatuś chwalą mnie za to, lecz bosman Nowicki śmieje się i twierdzi, że jestem „ciapą”. Kiedy pierwszy raz zwierzyłem mu się, że żal mi zastrzelonych lwów, wzruszył ramionami, mówiąc: „Umrzesz, brachu, z głodu, patrząc na żywą tłustą kurę!”. Mescherje, którego znasz z poprzedniego listu, jest tego samego zdania co bosman. Uważa mianowicie, że jeżeli sam nie zabije i nie zje dzikiego zwierzęcia, to ono pożre go bez chwili wahania. Sam już nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. W każdym razie wolę chwytać żywe zwierzęta, niż pozbawiać je życia.

Muszę Ci jeszcze powiedzieć, że wszyscy bardzo polubiliśmy Mescherje. Oczywiście jest dowódcą naszej masajskiej eskorty. Mescherje niczym się nie przejmuje. Nie odkłada z rąk broni i mówi: „Mam karabin, nie boję się nawet Niam-Niam”. Niam-Niam to plemię ludożerców mieszkających w Afryce Środkowej. Troszkę mi się robi gorąco, gdy pomyślę o kanibalach, ale ojciec nie posądza ich o okrucieństwo. Wierzą oni jakoby, iż przez zjedzenie zabitego wroga nie tylko niszczą go doszczętnie, lecz przejmują również w ten sposób jego odwagę. Pocieszam się, że nie idziemy w tamte strony w nieprzyjaznych celach…

W tej chwili bosman Nowicki usiadł na ławce obok Tomka. Przyjrzał się gorliwie piszącemu chłopcu i zapytał:

– Co tak skrobiesz piórzyskiem, brachu? Pewno piszesz pamiętnik?

Tomek uniósł głowę znad listu.

– Kto by tam chciał czytać mój pamiętnik! Po prostu piszę list, panie bosmanie – mruknął.

– Pewno do wujostwa Karskich!

– Nie do wujostwa! Do nich wysłałem list z Nairobi.

– To chyba znów skrobiesz do tej miłej turkaweczki z Australii – roześmiał się bosman.

– Dlaczego pan nazywa Sally turkaweczką?

– Nie zagaduj mnie, brachu! Przecież do niej także pisałeś list z Nairobi!

– No tak, pisałem, ale Sally na pewno kłopocze się o Dinga, więc muszę ją uspokoić.

– A pisz sobie, ładna turkaweczka. Coś tam już nasmarował?

– Przeczytać panu?

– Czytaj, brachu, tylko wolno, żebym dobrze zrozumiał! – zgodził się bosman, siadając wygodniej. Nabił fajkę tytoniem i, puszczając kłęby błękitnego dymu, słuchał uważnie.

– No, no, niczego nawet! Mógłbyś smarować do gazet – pochwalił, gdy Tomek skończył czytanie.

– Czy naprawdę uważa pan, że dobrze napisałem?

– Byczo! List jak cacko.

– To dobrze, bo Sally czyta moje listy koleżankom.

– Obiecaj jej teraz jakiś prezent. Wiesz co? Mam myśl. Podaruj jej skórę tego lwa, któregośmy wspólnie zarąbali.

– Czy to będzie odpowiedni upominek dla niej?

– Jasne jak słońce, że tak! Powiesi ją sobie nad łóżkiem, a co na nią puści oko, to zaraz pomyśli o tobie. Przecież nie możesz jej obiecać takiej bransoletki na rękę, jak noszą Masajki. Jak by ona wyglądała w ciężkiej rurze?

Tomek wybuchnął śmiechem i zawołał:

– Jest pan dzisiaj prawdziwą skarbnicą wspaniałych pomysłów!

– Ha, kochany brachu! Niejeden już list smarowało się w życiu do swej lubej. Wprawa też coś znaczy! – chełpliwie stwierdził bosman.

– Sally wcale nie jest moją lubą – zaprotestował Tomek.

– Tak to mówisz, obłudniku? A kogo to, za przeproszeniem, nazywasz „drogą Sally”?

– To tylko taki zwrot stosowany w korespondencji – bronił się chłopiec.

– Ano, człowiek tak się zwraca i zwraca, aż się przewróci – śmiał się bosman. – Dalej, kończ skrobaninę!

Tomek pochylił się nad listem. Bosman przysunął się bliżej i czytał po cichu:

Przygotowałem dla Ciebie pamiątkę z Afryki. Za radą mego przyjaciela i opiekuna, bosmana Nowickiego, ofiaruję Ci skórę lwa, którego wspólnie upolowaliśmy. Będziesz mogła ją powiesić nad łóżkiem. Obecnie skórę tę wyprawiają Masajowie. Po powrocie do Nairobi wyślę upominek pocztą. Teraz kończę pisanie, gdyż niedługo wysiadamy w Kisumu. Przesyłam Ci moc pozdrowień od siebie i Dinga.

Tomek Wilmowski

– Napisz Sally, że ją pozdrawiam – dodał bosman.

– Zaraz to zrobię. Na pewno bardzo się ucieszy – zapewnił Tomek.

Po chwili włożył list do koperty, którą schował do kieszeni.

– Za dwie godziny będziemy w Kisumu – oznajmił Wilmowski, wchodząc do przedziału. – Czy czujecie podmuch wilgotnego powietrza?

– Co byłby wart nos marynarza, który by nie zwęszył wody – odparł bosman.

– Tatusiu, czy z Kisumu zaraz wyruszymy w dalszą drogę? – zapytał chłopiec.

– Tak, Tomku. Powinniśmy się znaleźć w Bugandzie jak najszybciej. W październiku rozpoczyna się pora deszczowa, a wtedy nie za dobrze się poluje.

Tomek wyjrzał przez okno. Wokół ciągnęły się dość łagodne pagórki porosłe wysokimi, rozłożystymi drzewami. Chłopiec pomyślał, że wkrótce ruszą konno w kierunku granicy Ugandy, lecz po raz pierwszy od chwili wylądowania w Afryce nie odczuł radości. Ogarnął go jakiś niepokój. Zaczął się zastanawiać, co też oczekuje ich w głębi tajemniczego kontynentu podczas polowania na goryle i okapi. Hunter obawiał się tych łowów. Tak wytrawnego tropiciela nie można było posądzać o tchórzostwo. Jeżeli uprzednio odmówił uczestniczenia w wyprawie na okapi, to nie ulega wątpliwości, że była ona ryzykowna. Tomek przypomniał sobie teraz Pigmejów Bambutte i ich zatrute strzały, ludożerców oraz straszliwe dzikie goryle, lecz zaraz odegnał od siebie przykre myśli; niefrasobliwe usposobienie zawsze brało w nim górę.

„Mimo wszystko pan Hunter idzie z nami – pomyślał. – Co mi tam wszyscy Pigmeje, ludożercy i małpy, skoro tatuś i inni przyjaciele wcale się ich nie boją! Nie mam się czego lękać”.

Natychmiast też poprawił mu się humor. Pogłaskał Dinga po kosmatym łbie, szepcząc:

– Pamiętam o tobie, kochany piesku. Gdy wysiądziemy z pociągu, nałożymy stroje ochronne przeciw tse-tse i nic nam się nie stanie.

Tymczasem pociąg wtoczył się na stację w Kisumu. Była to wówczas mała osada, zamieszkiwana zaledwie przez trzech Europejczyków oraz kilkunastu Hindusów i Murzynów. Poza kilkoma niskimi, białymi domkami były tylko murzyńskie chaty, pobudowane wokół zatoki Kawirondo na łagodnych, zielonych pagórkach.

Tomek nie miał czasu przyglądać się barwnym roślinom tropikalnym, ponieważ zaczęto wyładowywać z magazynu bagaże, które przybyły do Kisumu przed nimi. Hunter okazał się bardzo praktyczny. Odnalazł znajomego Hindusa trudniącego się przewożeniem towarów wozami i wynajął go na dwa dni. Po kilkugodzinnej pracy wszystkie paki były załadowane na furgony. Tomek zaledwie zdążył spojrzeć na największe jezioro Afryki[33], a już dano hasło do odjazdu. Masajowie pod dowództwem Mescherje tworzyli czoło karawany. Świsnęły długie baty woźniców. Wypoczęte, silne woły raźno ruszyły naprzód. Łowcy jechali stępa za wozami.

[33] Jezioro Wiktorii (Ukerewe, Victoria Nyanza), odkryte w 1858 r. przez Johna Speke'a, angielskiego podróżnika, leży na wysokości 1134 m n.p.m. Jego długość wynosi około 400 km, szerokość około 250 km, głębokość do 80 m, a długość linii brzegowej prawie 5000 km. Uchodzą do niego: Kagera (rzeka źródłowa Nilu), Mara, Nzoia; wypływa zeń Nil Wiktorii, zwany też Nilem Białym.

Niecałe sto kilometrów dzieliło podróżników od granicy Ugandy. Hindusi wraz z furgonami zgodzili się towarzyszyć łowcom do rzeki Nzoia. Tam, według zapewnień woźniców, można było wynająć Murzynów do niesienia bagaży.

Dość szeroka ścieżka wiła się między porośniętymi zielenią pagórkami. W powietrzu czuło się wilgoć, chociaż wyniosłości terenu zasłaniały jezioro. Łowcy omijali jego brzegi, ponieważ droga wiodąca jakby po przekątnej półwyspu Kawirondo umożliwiała dotarcie o dzień wcześniej do ujścia rzeki Nzoia. Wieczorem zatrzymali się na krótki odpoczynek. Następnego dnia o świcie ruszyli dalej. Hindusi ostro popędzali woły, aby przed zachodem słońca przybyć do celu. Szlak stale się pogarszał, a zmęczone zwierzęta szły coraz wolniej. Toteż dopiero nazajutrz około południa wyprawa znalazła się nad rzeką, w pobliżu jej ujścia do Jeziora Wiktorii.

Brzegi rzeki Nzoia porastały papirusy. Tworzyły one miejscami gąszcz nie do przebycia i osłaniały ukryte wśród trzęsawisk spokojne stawy – schronienie mnóstwa dzikich kaczek, gęsi, ibisów, żurawi, pelikanów, łabędzi i bekasów. Wstęga rzeki przecinała rozległy płaskowyż urozmaicony kilkoma wyspami bujnej roślinności. Nieopodal znajdował się spadzisty brzeg jeziora. W załamaniach lądu rosły kępy wielkich drzew; wokół było pełno pięknych kwiatów o łagodnym, przyjemnym zapachu. Przepyszna roślinność przeglądała się w przejrzystej wodzie zachęcającej do kąpieli.

Zaledwie wozy przystanęły w ocienionym drzewami miejscu, Masajowie przystąpili do budowy bomy[34] z grubych, głęboko w ziemię wbitych kołków, między którymi ułożyli gęstą osłonę z gałęzi cierni, pozostawiając kilka otworów do obserwacji bądź ewentualnego strzału. Wewnątrz tego wysokiego, kolczastego ogrodzenia rozbito namioty i wyładowano bagaże.

[34] Boma, kambi lub zeriba – okrągłe, kilkumetrowej średnicy ogrodzenie.

Tomek razem z ojcem zajął się urządzaniem ich wspólnego namiotu. Po zakończeniu pracy zmęczony i spocony wybiegł z Dingiem przed bomę.

– Nie masz ochoty rzucić okiem na jeziorko? – zagadnął bosman Nowicki, ocierając kraciastą chustką pot z czoła.

– Ładne mi jeziorko! Czy pan wie, że jego powierzchnia wynosi sześćdziesiąt dziewięć tysięcy kilometrów kwadratowych? Oczywiście, że chcę na nie spojrzeć, bo przecież w Kisumu nie było na to czasu.

– No to chodźmy! – zaproponował marynarz.

Pobiegli w kierunku jeziora. Wkrótce zsunęli się po urwisku i zatrzymali na brzegu.

– Ależ to prawdziwe morze! – zawołał Tomek, ogarniając wzrokiem bezmiar wód.

– Morze, nie morze, grunt, że woda, w której można wykąpać się dla ochłody – wysapał bosman, ściągając z grzbietu koszulę.

– Wspaniała myśl! – pochwalił Tomek.

Szybko zrzucił odzienie i zadowolony, że zdołał wyprzedzić bosmana, stanął na brzegu. Zakątek wybrany do kąpieli ocieniały mimozy o rozłożystych konarach; gęsta trawa sięgała aż do przejrzystej toni. Tomek bez namysłu wszedł do wody. Wyciągnął ręce, by rzucić się naprzód, gdy nagle Dingo, który stał jeszcze na brzegu, warknął nieoczekiwanie. Tomek wstrzymał skok. Jakieś ogromne cielsko, rozcinając nurt jak strzała, zatrzymało się właśnie w miejscu, gdzie chciał się pogrążyć w chłodnej wodzie. Tomek błyskawicznie wyskoczył na brzeg i tylko dzięki temu uratował życie. Był to bowiem olbrzymi krokodyl[35]. Przez chwilę spoglądał peryskopowymi oczyma na przerażonego chłopca, po czym oddalił się z ociąganiem.

[35] Krokodyl wąskopyski, krokodyl pancerny (Crocodylus cataphractus) występuje od jeziora Tanganika na wschodzie, do północnej Angoli na zachodzie i Senegalu na północy; obecny jest w rzekach, jeziorach, w wodach półsłonych bagien nadbrzeżnych zarośniętych mangrowcami, a w rzece Wazi, dopływie Kamerunu, masowo. Krokodyl nilowy (Crocodylus niloticus) spotykany jest w całej Afryce.

– Niech pan patrzy! Tylko prędko! – krzyknął Tomek, ochłonąwszy ze strachu.

– Krzyczysz, brachu, jakbyś zobaczył ducha – zaczął bosman, lecz umilkł natychmiast, gdy ujrzał grzbiet odpływającego krokodyla.

Bez zbędnych słów zaczął ubierać się z powrotem. Tomek rozbawiony jego ponurą miną zapytał:

– Dlaczego pan tak nagle zmarkotniał, bosmanie?

– A niech wieloryb połknie te wasze wyprawy myśliwskie! – rozgniewał się marynarz. – W Australii człowiek rozsychał się z braku wody jak stara beczka, tutaj znów co krok mógłbyś moczyć grzeszne cielsko, lecz krokodylszczaki szczerzą zęby jak druhny na weselu! Niech to licho weźmie. Biednemu zawsze wiatr w oczy wieje…

Tomkowi żal się zrobiło poczciwego bosmana, więc powiedział pocieszająco:

– Zapytamy pana Huntera, może będzie znał miejsce nadające się do kąpieli.

– Odczep się ode mnie z tym panem Hunterem! Chudy jak szczapa, to i nie poci się, i gwiżdże na kąpiel.

Jak niepyszni wrócili do obozu.

Kiedy Tomek opowiedział wydarzenie z krokodylem, przerażony Hunter zawołał:

– Nie ważcie się szukać ochłody w afrykańskich rzekach i jeziorach, jeżeli nie chcecie postradać życia! Nie dajcie się zwieść ich pozornie spokojnie wyglądającej toni. Tutaj wszędzie pełno krokodyli.

– Dingo ostrzegł nas w porę przed niebezpieczeństwem! – uspokoił go Tomek.

– Masajowie nanosili wody z rzeki. Możecie umyć się w obozie – wtrącił Smuga.

Dopiero po kolacji Wilmowski rozpoczął rozmowę na temat wynajęcia tragarzy. Rankiem Hindusi mieli wyruszyć wozami w drogę powrotną do Kisumu, należało więc teraz wystarać się o ludzi do niesienia bagaży. Woźnice radzili podróżnikom zwrócić się o pomoc do kupca Castanedo, mieszańca portugalsko-murzyńskiego, który w odległości około pół kilometra od obozu prowadził małą faktorię.

– Castanedo żyje w dobrych stosunkach z krajowcami Kawirondo, zamieszkującymi północno-wschodnie brzegi Jeziora Wiktorii – wyjaśniali Indusi. – On na pewno ułatwi pertraktacje.

– Jutro rano odszukamy pana Castanedo i poprosimy go o pomoc – postanowił Wilmowski. – A teraz kładźmy się spać i wypocznijmy!

Tomek spał smacznie całą noc. Po zwiększeniu się liczby uczestników wyprawy o pięciu Masajów czuwać mieli już tylko dorośli mężczyźni. Rano zbudził go skrzyp furgonów i nawoływania woźniców odjeżdżających do Kisumu. Tomek szybko narzucił ubranie i wybiegł pożegnać się z Hindusami. Niebawem wozy zniknęły za zakrętem drogi.

– Którzy z panów pójdą ze mną porozmawiać z Castanedo? – zapytał Hunter zaraz po śniadaniu.

– Najlepiej będzie, jeżeli pan Smuga załatwi to z panem – zaproponował Wilmowski. – Zna on narzecze krajowców, więc najwięcej panu pomoże. Czy masz coś przeciwko temu, Janie?

– Możemy iść zaraz – zgodził się Smuga. – Trzeba wziąć trochę podarków dla Murzynów.

– Jeżeli chcecie, szanowni panowie, to i ja pójdę z wami. Pomożemy z Tomkiem nieść podarunki – wtrącił bosman Nowicki, który chociaż zżymał się stale na niegościnność obcych krajów, zawsze ciekaw był pierwszy wszystko zobaczyć.

– Idźcie, idźcie, będzie trochę spokoju w obozie, tylko nie próbujcie znów kąpieli w jeziorze – rzekł Wilmowski, gdyż dobrze znał wścibstwo bosmana i syna.

Tomek gwizdnął na Dinga. Umocował na jego grzbiecie uprząż z futerkami, a sam założył swój oryginalnie ozdobiony korkowy hełm. Łowcy uśmiechali się dyskretnie, lecz nie przeszkadzali chłopcu w postępowaniu według własnego widzimisię, nie chcąc mu psuć dobrego nastroju. Gdy byli już przygotowani do drogi, Smuga zaproponował, aby przyłączył się do nich Mescherje.

– Weźcie i Mescherje – poparł go Wilmowski. – Pomoże wam nieść podarunki.

Hunter poprowadził całą grupę w kierunku jeziora, po czym udali się na wschód wzdłuż wybrzeża.

– Patrzcie na to dziwne drzewo, wygląda, jakby pozawieszano na nim parówki! – zawołał Tomek wskazując wysokie drzewo o szerokiej koronie, z którego górnych gałęzi zwisały na długich łodygach owoce przypominające kształtem kiełbaski.

– Zakąska wisi nad nami, panowie! – zawtórował bosman.

– Jest to tak zwane przez Anglików drzewo kiełbasiane[36] – wyjaśnił Hunter. – Jego owoce kształtem i kolorem przypominają kiełbaski, wystarczy jednak zerwać owoc i przekroić grubą skórę, aby stracić ochotę na podobną zakąskę.

[36] Właściwie: kigelia afrykańska (Kigelia africana).

– Co jest wewnątrz owocu? – zaciekawił się Tomek.

– Nieapetycznie wyglądająca miękka papka – roześmiał się Hunter.

– Pan Bóg wie, co robi! Gdyby w Afryce kiełbasy dyndały w powietrzu, to byłby tu taki tłok, że przyzwoity człowiek nie mógłby się nawet docisnąć do tej darmowej choinki – westchnął bosman, budząc powszechną wesołość.

Podróżnicy ruszyli dalej. Uszedłszy około pół kilometra, ujrzeli nieopodal wybrzeża drewnianą chatę z werandą. Nad wykonanymi z drucianej siatki drzwiami wisiał szyld z angielskim napisem:

FAKTORIA PANA CASTANEDO

Łowcy weszli na brudną werandę. Hunter klasnął głośno w dłonie. Zza przewiewnych drzwi wysunęła się Murzynka. Wokół jej bioder zwisały, przypasane na sznurku, perkalowe fartuszki. Pobrzękując metalowymi bransoletami nałożonymi na nogi i ręce, zbliżyła się do podróżników.

– Czego chcą buana[37]? – zapytała.

[37] Buana (w języku suahili) – pan.

– Gdzie jest pan Castanedo? – zagadnął Hunter.

– Jest za wcześnie. Buana Castanedo śpi jeszcze – padła odpowiedź.

– To zbudź go i powiedz, że chcemy z nim rozmawiać – rozkazał Hunter.

– Ja zbudzę, ale będzie wtedy bardzo zły – oznajmiła Murzynka, ciekawie przyglądając się przybyszom.

– Z kim tam gadasz, do diabła? – rozległ się w izbie głos.

– Biali ludzie przyszli tutaj – wyjaśniła Murzynka, trwożliwie spoglądając za siebie.

– To wpuść ich do mnie i przynieś mi coś do picia – po raz drugi odezwał się nieprzyjemny głos.

Smuga spojrzał przeciągle na Huntera. Energicznie pchnął drzwi i wszedł do izby. Reszta towarzystwa udała się za nim. Na posłaniu, bardziej podobnym do barłogu niż łóżka, leżał wysoki mężczyzna o szerokich barach, z jednym okiem zakrytym czarną przepaską. Ciemne, skręcone w małe pierścienie włosy i cera koloru mętnej białej kawy od razu pozwalały rozpoznać w nim półkrwi Murzyna. Podejrzliwie spojrzał zdrowym okiem na przybyłych i warknął:

– Czego tu szukacie? Nie mam żadnego towaru do sprzedania!

– Chcemy rozmawiać z panem Castanedo – spokojnie powiedział Hunter.

– To mówcie, ja jestem pan Castanedo – butnie odparł mężczyzna.

– Potrzebujemy trzydziestu tragarzy i, jeżeli to możliwe, chcieliśmy nabyć pięć osłów. Woźnice powiedzieli nam, że za pana pośrednictwem będziemy mogli wynająć Murzynów.

– Rano nie załatwiam interesów. Przyjdźcie po południu – burknął Castanedo, układając się do snu.

Smuga zmarszczył brwi, lecz zupełnie obojętnym tonem powiedział:

– Jeżeli pan jest tak pijany, że nie potrafi przyzwoicie rozmawiać, sami poszukamy krajowców.

Odwrócił się i ruszył ku wyjściu, lecz Castanedo rozgniewany jego słowami krzyknął:

– Nikt z okolicznych Kawirondo nie pójdzie z wami bez mego zezwolenia.

Smuga zbliżył się do posłania, oparł prawą dłoń na rękojeści rewolweru i rozkazał stanowczo:

– To wstawaj natychmiast i chodź z nami!

Olbrzymi bosman Nowicki przysunął się kocim ruchem do Smugi, lecz było to już niepotrzebne. Castanedo usiadł na barłogu, odzywając się zupełnie innym tonem:

– Jeżeli panom tak się spieszy, możemy iść zaraz do czarnych małp.

W tej chwili poza domem rozległ się rozpaczliwy krzyk. Castanedo gniewnie zmarszczył brwi i rzekł:

– Poczekajcie, panowie, chwilę. Zaraz wrócę!

Podniósł się i chwiejnym krokiem wyszedł na werandę. Łowcy usłyszeli, jak chrapliwym głosem wołał na Murzynkę.

– A to ci ananas! – odezwał się bosman, gdy Castanedo wyszedł z chaty. – Po jakie licho gadamy z takim pijanym drabem?

– Dziwi mnie jego zachowanie, gdyż na ogół mieszańcy odnoszą się pogardliwie jedynie do Murzynów – odparł Hunter. – Nie podoba mi się ten jegomość.

– Prawdopodobnie pod wpływem alkoholu nie wie, co mówi – dodał Smuga. – Po wytrzeźwieniu będzie się giął w ukłonach.

– Z mieszańcami zawsze trzeba ostro, inaczej zaraz im się wydaje, że są nie wiadomo kim – zakończył bosman.

Nieobecność Castanedo trwała dość długo. Podróżnicy już się niecierpliwili, gdy nagle w podwórzu po raz drugi rozbrzmiały przeraźliwy ludzki krzyk i suche trzaski bata.

– Co się tam dzieje, u licha? – zdziwił się Smuga.

Zaintrygowani wyszli z chaty, a kiedy znaleźli się na podwórzu, ujrzeli przerażający widok. Przykuty za nogę łańcuchem do grubego słupa siedział na ziemi skulony młody Murzyn. Castanedo, stojąc obok, okładał go długim, ciężkim pejczem. Gdy spostrzegł podróżników, kopnął Murzyna i pogroziwszy mu batem, zbliżył się do nieproszonych gości.

– To Murzyn z plemienia Niam-Niam, mój służący. Trzy dni temu porwał z wioski Kawirondo małą dziewczynkę i pożarł ją – wyjaśnił. – Oddam go patrolowi angielskiemu, gdy tu wkrótce przyjdzie.

– Czy to możliwe, aby był ludożercą?! – z niedowierzaniem zawołał Tomek.

Castanedo niedbale spojrzał na chłopca i dodał:

– Ta dziewczynka była tylko trochę starsza od ciebie. Niam-Niam zjadają niewolników, wrogów, sieroty i każdego, kto da im się zjeść.

– Jeżeli istotnie jest przestępcą, to niech go pan przekaże Anglikom. Po co się znęcać nad człowiekiem? – surowo odezwał się Smuga.

Tomek ze zgrozą spoglądał na poranione biczem plecy Murzyna, którego oczy wyrażały błagalną prośbę.

– Proszę panów do mieszkania. Możemy teraz omówić sprawę tragarzy – zaproponował Castanedo, ruszając w kierunku domu.

Smuga, Hunter i Mescherje poszli za nim. Bosman Nowicki spojrzał wymownie na Tomka, jednocześnie wskazał głową na skutego łańcuchem Niam-Niam. Tomek mrugnął porozumiewawczo i został na werandzie, gdy inni udali się do izby.

Minęło dobre pół godziny, zanim łowcy w towarzystwie już całkowicie ubranego Castanedo ukazali się przed domem. Tutaj czekał na nich Tomek, siedząc na stopniu werandy. Bosman zerknął na młodego przyjaciela. Od razu poznał, że dzieje się z nim coś niezwykłego. Smuga, Hunter i Castanedo ruszyli przodem, a Mescherje niósł za nimi skrzynię z podarunkami. Bosman przyłączył się do Tomka – obydwaj znaleźli się kilkanaście kroków za wszystkimi.

– Wywąchałeś coś, brachu? – cicho zapytał bosman, widząc, że inni nie zwracają na nich uwagi.

– Straszne rzeczy, aż mi trudno w nie uwierzyć – odszepnął Tomek wzburzonym głosem. – Ten Murzyn umie trochę mówić po angielsku. Nie jest Niam-Niam, pochodzi z plemienia Galla. Nie zabił też ani nie zjadł dziewczynki. Żeby pan mógł słyszeć, jak mnie prosił: „Kup mnie, biały buana, od handlarza niewolników! On mnie zabije!”. Castanedo bił go po to, żeby się nie odważył więcej wzywać pomocy.

– A kto ma być tym handlarzem niewolników? – zdziwił się bosman.

– Czarne Oko – odparł Tomek pospiesznie, gdyż chciał się jak najprędzej pozbyć ciężaru tajemnicy.

– Jakie znów Czarne Oko? Co ty wygadujesz, brachu! ? – Och, prawda! Zapomniałem, że pan jeszcze tego nie wie. Murzyni tak nazywają Castanedo. To pewno z powodu noszonej przez niego opaski. Podobno znany jest w całym okręgu jako handlarz ludźmi.

– Fiu, fiu! – gwizdnął bosman. – Więc to tak sprawy wyglądają? Gdzież on łapie tych niewolników?

– Sambo, to jest ten biedak przywiązany na łańcuchu, został wzięty razem z rodzeństwem do niewoli przez Murzynów Luo zamieszkujących dalej na zachodzie. Castanedo kupił go od nich, a następnie sprzedał razem z kilkunastoma niewolnikami Arabom. Odpłynęli stąd na długich łodziach w kierunku południowym. Sambo wyskoczył z łodzi i skrył się w krzewach rosnących na brzegu. Murzyni Kawirondo znaleźli go wczoraj i oddali Castanedo, który zbił nieszczęśliwca. Obiecał obedrzeć go ze skóry, gdyby jeszcze raz próbował ucieczki.

– No, no, ten drab gotów to naprawdę zrobić – zafrasował się bosman. – Nie chciałbym być w skórze Samba.

– Musimy mu pomóc, panie bosmanie – stanowczo oświadczył Tomek.


Czarne Oko Black Eye

Od kilkunastu godzin łowcy znajdowali się w pociągu jadącym z Nairobi do Kisumu, skąd mieli wyruszyć konno do Ugandy. Tomek zmęczył się już obserwowaniem okolicy z okna wagonu. Korzystając z drzemki towarzyszy podróży, postanowił napisać list do Sally. Wyjął konieczne przybory i zaczął pisać:

Nairobi–Kisumu, 5 sierpnia 1903 roku

Droga Sally!

Zdziwisz się pewnie, że zaledwie kilka dni po wysłaniu do Ciebie listu z Nairobi piszę zaraz następny. Otóż nieprędko będę miał teraz do tego okazję, zbliżamy się bowiem do Ugandy, kraju pokrytego dżunglą. В ближайшее время у меня не будет возможности сделать это, потому что мы приближаемся к Уганде, стране, покрытой джунглями. Nie wiem, ile czasu zajmie nam tropienie goryli i okapi. Prawdopodobnie potrwa to kilka tygodni, lecz kto jest w stanie wszystko przewidzieć? Возможно, это займет несколько недель, но кто может все предугадать? Zdaniem pana Huntera, który przecież zna się na rzeczy, sprawa nie będzie łatwa. Napiszę więc znów do Ciebie dopiero po zakończeniu łowów na goryle i okapi.

W poprzednim liście opisałem już, w jaki sposób zwerbowaliśmy na wyprawę wspaniałych wojowników masajskich. В одном из предыдущих писем я уже рассказывал о том, как мы набирали в экспедицию великих воинов-масаев. Znasz również przebieg polowania na lwy pożerające ludzi. Вы также знакомы с охотой на львов-людоедов. Przede wszystkim muszę Cię uspokoić co do kochanego Dinga. Otóż nasz wspólny ulubieniec nie jest już wcale zdenerwowany niebezpieczną przygodą z lwami i wesoło macha ogonem na widok dzikich zwierząt, które od czasu do czasu widzimy obydwaj z okna pędzącego pociągu. Właśnie, zapomniałem wspomnieć, że list ten piszę w wagonie kolejowym w drodze z Nairobi do Kisumu. Skoro już jednak o tym mowa, to muszę wyjaśnić, że budowa linii kolejowej w tym wyżynnym, a nawet miejscami górzystym kraju, wcale nie była łatwym przedsięwzięciem. Однако, раз уж мы заговорили об этом, я должен объяснить, что строительство железной дороги в этой возвышенной и даже местами гористой стране было отнюдь не простым делом. Odległość między Mombasą i Kisumu, a więc od Oceanu Indyjskiego aż do Jeziora Wiktorii, wynosi prawie pięćset osiemdziesiąt mil angielskich[31]. Począwszy od Mombasy, przez trzysta czterdzieści sześć mil tor wspina się na wyżynę, osiągając na krańcu Doliny Riftowej, na terytorium Kikuju, wysokość siedmiu tysięcy sześciuset stóp[32] nad poziomem morza. Dalej pociąg zjeżdżał wspaniałymi wiaduktami, zawieszonymi niemal w powietrzu nad przepaściami, do doliny znajdującej się na wysokości sześciu tysięcy stóp. Wkrótce jednak znów zaczęliśmy się piąć pod górę i teraz przejeżdżamy przez góry Mau. Obecnie znajdujemy się osiem tysięcy stóp nad poziomem morza, lecz w okolicy Kisumu wysokość wyżyny wyniesie niecałe cztery tysiące.

[31] Mila angielska – 1,601 km.

[32] Stopa angielska – 30,480 cm.

Nie wiem, czy takie wiadomości będą Cię interesowały, kończę więc już pisanie na ten temat i przechodzę do innych spraw. W Kenii jest moc różnej zwierzyny. В Кении обитает множество различных диких животных. Może pomyślisz o mnie coś niepochlebnego, lecz mimo to muszę się przyznać, że nie odczuwam wielkiego zadowolenia, strzelając do dzikich zwierząt. Pan Smuga i Tatuś chwalą mnie za to, lecz bosman Nowicki śmieje się i twierdzi, że jestem „ciapą”. Kiedy pierwszy raz zwierzyłem mu się, że żal mi zastrzelonych lwów, wzruszył ramionami, mówiąc: „Umrzesz, brachu, z głodu, patrząc na żywą tłustą kurę!”. Когда я впервые признался ему, что мне жаль застреленных львов, он пожал плечами и сказал: "Ты умрешь, брат, от голода, глядя на живую жирную курицу!". Mescherje, którego znasz z poprzedniego listu, jest tego samego zdania co bosman. Uważa mianowicie, że jeżeli sam nie zabije i nie zje dzikiego zwierzęcia, to ono pożre go bez chwili wahania. Sam już nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. W każdym razie wolę chwytać żywe zwierzęta, niż pozbawiać je życia.

Muszę Ci jeszcze powiedzieć, że wszyscy bardzo polubiliśmy Mescherje. Oczywiście jest dowódcą naszej masajskiej eskorty. Mescherje niczym się nie przejmuje. Мещерскому на все наплевать. Nie odkłada z rąk broni i mówi: „Mam karabin, nie boję się nawet Niam-Niam”. Niam-Niam to plemię ludożerców mieszkających w Afryce Środkowej. Troszkę mi się robi gorąco, gdy pomyślę o kanibalach, ale ojciec nie posądza ich o okrucieństwo. Wierzą oni jakoby, iż przez zjedzenie zabitego wroga nie tylko niszczą go doszczętnie, lecz przejmują również w ten sposób jego odwagę. Pocieszam się, że nie idziemy w tamte strony w nieprzyjaznych celach…

W tej chwili bosman Nowicki usiadł na ławce obok Tomka. Przyjrzał się gorliwie piszącemu chłopcu i zapytał:

– Co tak skrobiesz piórzyskiem, brachu? - О чем ты шумишь, брат? Pewno piszesz pamiętnik?

Tomek uniósł głowę znad listu.

– Kto by tam chciał czytać mój pamiętnik! Po prostu piszę list, panie bosmanie – mruknął.

– Pewno do wujostwa Karskich!

– Nie do wujostwa! Do nich wysłałem list z Nairobi.

– To chyba znów skrobiesz do tej miłej turkaweczki z Australii – roześmiał się bosman. - Полагаю, это ты опять наскребаешь на ту милую индейку из Австралии, - рассмеялся старшина.

– Dlaczego pan nazywa Sally turkaweczką?

– Nie zagaduj mnie, brachu! Przecież do niej także pisałeś list z Nairobi!

– No tak, pisałem, ale Sally na pewno kłopocze się o Dinga, więc muszę ją uspokoić.

– A pisz sobie, ładna turkaweczka. Coś tam już nasmarował?

– Przeczytać panu?

– Czytaj, brachu, tylko wolno, żebym dobrze zrozumiał! – zgodził się bosman, siadając wygodniej. Nabił fajkę tytoniem i, puszczając kłęby błękitnego dymu, słuchał uważnie.

– No, no, niczego nawet! Mógłbyś smarować do gazet – pochwalił, gdy Tomek skończył czytanie. Ты мог бы подмазать газеты, - похвалил он, когда Том закончил читать.

– Czy naprawdę uważa pan, że dobrze napisałem?

– Byczo! List jak cacko.

– To dobrze, bo Sally czyta moje listy koleżankom.

– Obiecaj jej teraz jakiś prezent. Wiesz co? Mam myśl. Podaruj jej skórę tego lwa, któregośmy wspólnie zarąbali.

– Czy to będzie odpowiedni upominek dla niej? - Будет ли это подходящим подарком для нее?

– Jasne jak słońce, że tak! Powiesi ją sobie nad łóżkiem, a co na nią puści oko, to zaraz pomyśli o tobie. Przecież nie możesz jej obiecać takiej bransoletki na rękę, jak noszą Masajki. Jak by ona wyglądała w ciężkiej rurze?

Tomek wybuchnął śmiechem i zawołał:

– Jest pan dzisiaj prawdziwą skarbnicą wspaniałych pomysłów!

– Ha, kochany brachu! Niejeden już list smarowało się w życiu do swej lubej. Wprawa też coś znaczy! – chełpliwie stwierdził bosman.

– Sally wcale nie jest moją lubą – zaprotestował Tomek.

– Tak to mówisz, obłudniku? A kogo to, za przeproszeniem, nazywasz „drogą Sally”?

– To tylko taki zwrot stosowany w korespondencji – bronił się chłopiec. - Это просто фраза, используемая в переписке, - защищался мальчик.

– Ano, człowiek tak się zwraca i zwraca, aż się przewróci – śmiał się bosman. – Dalej, kończ skrobaninę!

Tomek pochylił się nad listem. Bosman przysunął się bliżej i czytał po cichu:

Przygotowałem dla Ciebie pamiątkę z Afryki. Za radą mego przyjaciela i opiekuna, bosmana Nowickiego, ofiaruję Ci skórę lwa, którego wspólnie upolowaliśmy. Będziesz mogła ją powiesić nad łóżkiem. Obecnie skórę tę wyprawiają Masajowie. Po powrocie do Nairobi wyślę upominek pocztą. Teraz kończę pisanie, gdyż niedługo wysiadamy w Kisumu. Przesyłam Ci moc pozdrowień od siebie i Dinga.

Tomek Wilmowski

– Napisz Sally, że ją pozdrawiam – dodał bosman.

– Zaraz to zrobię. Na pewno bardzo się ucieszy – zapewnił Tomek.

Po chwili włożył list do koperty, którą schował do kieszeni.

– Za dwie godziny będziemy w Kisumu – oznajmił Wilmowski, wchodząc do przedziału. – Czy czujecie podmuch wilgotnego powietrza?

– Co byłby wart nos marynarza, który by nie zwęszył wody – odparł bosman.

– Tatusiu, czy z Kisumu zaraz wyruszymy w dalszą drogę? – zapytał chłopiec.

– Tak, Tomku. Powinniśmy się znaleźć w Bugandzie jak najszybciej. W październiku rozpoczyna się pora deszczowa, a wtedy nie za dobrze się poluje.

Tomek wyjrzał przez okno. Wokół ciągnęły się dość łagodne pagórki porosłe wysokimi, rozłożystymi drzewami. Chłopiec pomyślał, że wkrótce ruszą konno w kierunku granicy Ugandy, lecz po raz pierwszy od chwili wylądowania w Afryce nie odczuł radości. Ogarnął go jakiś niepokój. Zaczął się zastanawiać, co też oczekuje ich w głębi tajemniczego kontynentu podczas polowania na goryle i okapi. Hunter obawiał się tych łowów. Tak wytrawnego tropiciela nie można było posądzać o tchórzostwo. Jeżeli uprzednio odmówił uczestniczenia w wyprawie na okapi, to nie ulega wątpliwości, że była ona ryzykowna. Tomek przypomniał sobie teraz Pigmejów Bambutte i ich zatrute strzały, ludożerców oraz straszliwe dzikie goryle, lecz zaraz odegnał od siebie przykre myśli; niefrasobliwe usposobienie zawsze brało w nim górę.

„Mimo wszystko pan Hunter idzie z nami – pomyślał. – Co mi tam wszyscy Pigmeje, ludożercy i małpy, skoro tatuś i inni przyjaciele wcale się ich nie boją! Nie mam się czego lękać”.

Natychmiast też poprawił mu się humor. Pogłaskał Dinga po kosmatym łbie, szepcząc:

– Pamiętam o tobie, kochany piesku. Gdy wysiądziemy z pociągu, nałożymy stroje ochronne przeciw tse-tse i nic nam się nie stanie.

Tymczasem pociąg wtoczył się na stację w Kisumu. Była to wówczas mała osada, zamieszkiwana zaledwie przez trzech Europejczyków oraz kilkunastu Hindusów i Murzynów. В то время это было небольшое поселение, в котором проживали всего три европейца и дюжина индейцев и чернокожих. Poza kilkoma niskimi, białymi domkami były tylko murzyńskie chaty, pobudowane wokół zatoki Kawirondo na łagodnych, zielonych pagórkach.

Tomek nie miał czasu przyglądać się barwnym roślinom tropikalnym, ponieważ zaczęto wyładowywać z magazynu bagaże, które przybyły do Kisumu przed nimi. Hunter okazał się bardzo praktyczny. Odnalazł znajomego Hindusa trudniącego się przewożeniem towarów wozami i wynajął go na dwa dni. Po kilkugodzinnej pracy wszystkie paki były załadowane na furgony. После нескольких часов работы все пакеты были погружены в фургоны. Tomek zaledwie zdążył spojrzeć na największe jezioro Afryki[33], a już dano hasło do odjazdu. Том едва успел взглянуть на самое большое озеро Африки[33], а пароль к отплытию уже был дан. Masajowie pod dowództwem Mescherje tworzyli czoło karawany. Масаи, возглавляемые Мещеряком, шли впереди каравана. Świsnęły długie baty woźniców. Wypoczęte, silne woły raźno ruszyły naprzód. Łowcy jechali stępa za wozami.

[33] Jezioro Wiktorii (Ukerewe, Victoria Nyanza), odkryte w 1858 r. przez Johna Speke'a, angielskiego podróżnika, leży na wysokości 1134 m n.p.m. Jego długość wynosi około 400 km, szerokość około 250 km, głębokość do 80 m, a długość linii brzegowej prawie 5000 km. Uchodzą do niego: Kagera (rzeka źródłowa Nilu), Mara, Nzoia; wypływa zeń Nil Wiktorii, zwany też Nilem Białym.

Niecałe sto kilometrów dzieliło podróżników od granicy Ugandy. Hindusi wraz z furgonami zgodzili się towarzyszyć łowcom do rzeki Nzoia. Tam, według zapewnień woźniców, można było wynająć Murzynów do niesienia bagaży.

Dość szeroka ścieżka wiła się między porośniętymi zielenią pagórkami. W powietrzu czuło się wilgoć, chociaż wyniosłości terenu zasłaniały jezioro. Łowcy omijali jego brzegi, ponieważ droga wiodąca jakby po przekątnej półwyspu Kawirondo umożliwiała dotarcie o dzień wcześniej do ujścia rzeki Nzoia. Wieczorem zatrzymali się na krótki odpoczynek. Następnego dnia o świcie ruszyli dalej. Hindusi ostro popędzali woły, aby przed zachodem słońca przybyć do celu. Szlak stale się pogarszał, a zmęczone zwierzęta szły coraz wolniej. Toteż dopiero nazajutrz około południa wyprawa znalazła się nad rzeką, w pobliżu jej ujścia do Jeziora Wiktorii.

Brzegi rzeki Nzoia porastały papirusy. Tworzyły one miejscami gąszcz nie do przebycia i osłaniały ukryte wśród trzęsawisk spokojne stawy – schronienie mnóstwa dzikich kaczek, gęsi, ibisów, żurawi, pelikanów, łabędzi i bekasów. Wstęga rzeki przecinała rozległy płaskowyż urozmaicony kilkoma wyspami bujnej roślinności. Nieopodal znajdował się spadzisty brzeg jeziora. W załamaniach lądu rosły kępy wielkich drzew; wokół było pełno pięknych kwiatów o łagodnym, przyjemnym zapachu. Przepyszna roślinność przeglądała się w przejrzystej wodzie zachęcającej do kąpieli.

Zaledwie wozy przystanęły w ocienionym drzewami miejscu, Masajowie przystąpili do budowy bomy[34] z grubych, głęboko w ziemię wbitych kołków, między którymi ułożyli gęstą osłonę z gałęzi cierni, pozostawiając kilka otworów do obserwacji bądź ewentualnego strzału. Wewnątrz tego wysokiego, kolczastego ogrodzenia rozbito namioty i wyładowano bagaże.

[34] Boma, kambi lub zeriba – okrągłe, kilkumetrowej średnicy ogrodzenie.

Tomek razem z ojcem zajął się urządzaniem ich wspólnego namiotu. Po zakończeniu pracy zmęczony i spocony wybiegł z Dingiem przed bomę.

– Nie masz ochoty rzucić okiem na jeziorko? – zagadnął bosman Nowicki, ocierając kraciastą chustką pot z czoła.

– Ładne mi jeziorko! Czy pan wie, że jego powierzchnia wynosi sześćdziesiąt dziewięć tysięcy kilometrów kwadratowych? Oczywiście, że chcę na nie spojrzeć, bo przecież w Kisumu nie było na to czasu.

– No to chodźmy! – zaproponował marynarz.

Pobiegli w kierunku jeziora. Wkrótce zsunęli się po urwisku i zatrzymali na brzegu.

– Ależ to prawdziwe morze! – zawołał Tomek, ogarniając wzrokiem bezmiar wód.

– Morze, nie morze, grunt, że woda, w której można wykąpać się dla ochłody – wysapał bosman, ściągając z grzbietu koszulę.

– Wspaniała myśl! – pochwalił Tomek.

Szybko zrzucił odzienie i zadowolony, że zdołał wyprzedzić bosmana, stanął na brzegu. Zakątek wybrany do kąpieli ocieniały mimozy o rozłożystych konarach; gęsta trawa sięgała aż do przejrzystej toni. Tomek bez namysłu wszedł do wody. Wyciągnął ręce, by rzucić się naprzód, gdy nagle Dingo, który stał jeszcze na brzegu, warknął nieoczekiwanie. Tomek wstrzymał skok. Jakieś ogromne cielsko, rozcinając nurt jak strzała, zatrzymało się właśnie w miejscu, gdzie chciał się pogrążyć w chłodnej wodzie. Tomek błyskawicznie wyskoczył na brzeg i tylko dzięki temu uratował życie. Był to bowiem olbrzymi krokodyl[35]. Przez chwilę spoglądał peryskopowymi oczyma na przerażonego chłopca, po czym oddalił się z ociąganiem.

[35] Krokodyl wąskopyski, krokodyl pancerny (Crocodylus cataphractus) występuje od jeziora Tanganika na wschodzie, do północnej Angoli na zachodzie i Senegalu na północy; obecny jest w rzekach, jeziorach, w wodach półsłonych bagien nadbrzeżnych zarośniętych mangrowcami, a w rzece Wazi, dopływie Kamerunu, masowo. Krokodyl nilowy (Crocodylus niloticus) spotykany jest w całej Afryce.

– Niech pan patrzy! Tylko prędko! – krzyknął Tomek, ochłonąwszy ze strachu.

– Krzyczysz, brachu, jakbyś zobaczył ducha – zaczął bosman, lecz umilkł natychmiast, gdy ujrzał grzbiet odpływającego krokodyla.

Bez zbędnych słów zaczął ubierać się z powrotem. Без лишних слов он начал одеваться. Tomek rozbawiony jego ponurą miną zapytał:

– Dlaczego pan tak nagle zmarkotniał, bosmanie?

– A niech wieloryb połknie te wasze wyprawy myśliwskie! - И пусть кит проглотит эти ваши охотничьи экспедиции! – rozgniewał się marynarz. – W Australii człowiek rozsychał się z braku wody jak stara beczka, tutaj znów co krok mógłbyś moczyć grzeszne cielsko, lecz krokodylszczaki szczerzą zęby jak druhny na weselu! - В Австралии человек от недостатка воды рассыпается, как старая бочка, здесь же вы можете замочить свое грешное тело на каждом шагу, а крокодилы скалят зубы, как подружки невесты на свадьбе! Niech to licho weźmie. Пусть дьявол заберет его. Biednemu zawsze wiatr w oczy wieje… Ветер всегда дует в глаза беднякам....

Tomkowi żal się zrobiło poczciwego bosmana, więc powiedział pocieszająco:

– Zapytamy pana Huntera, może będzie znał miejsce nadające się do kąpieli.

– Odczep się ode mnie z tym panem Hunterem! Chudy jak szczapa, to i nie poci się, i gwiżdże na kąpiel. Худой, как щука, не потеет и не свистит в ванну.

Jak niepyszni wrócili do obozu. Они вернулись в лагерь как будто без приглашения.

Kiedy Tomek opowiedział wydarzenie z krokodylem, przerażony Hunter zawołał:

– Nie ważcie się szukać ochłody w afrykańskich rzekach i jeziorach, jeżeli nie chcecie postradać życia! Nie dajcie się zwieść ich pozornie spokojnie wyglądającej toni. Tutaj wszędzie pełno krokodyli.

– Dingo ostrzegł nas w porę przed niebezpieczeństwem! – uspokoił go Tomek.

– Masajowie nanosili wody z rzeki. Możecie umyć się w obozie – wtrącił Smuga.

Dopiero po kolacji Wilmowski rozpoczął rozmowę na temat wynajęcia tragarzy. Rankiem Hindusi mieli wyruszyć wozami w drogę powrotną do Kisumu, należało więc teraz wystarać się o ludzi do niesienia bagaży. Woźnice radzili podróżnikom zwrócić się o pomoc do kupca Castanedo, mieszańca portugalsko-murzyńskiego, który w odległości około pół kilometra od obozu prowadził małą faktorię.

– Castanedo żyje w dobrych stosunkach z krajowcami Kawirondo, zamieszkującymi północno-wschodnie brzegi Jeziora Wiktorii – wyjaśniali Indusi. – On na pewno ułatwi pertraktacje.

– Jutro rano odszukamy pana Castanedo i poprosimy go o pomoc – postanowił Wilmowski. – A teraz kładźmy się spać i wypocznijmy!

Tomek spał smacznie całą noc. Po zwiększeniu się liczby uczestników wyprawy o pięciu Masajów czuwać mieli już tylko dorośli mężczyźni. Как только число участников экспедиции увеличилось на пять масаев, вахту должны были нести только взрослые мужчины. Rano zbudził go skrzyp furgonów i nawoływania woźniców odjeżdżających do Kisumu. Tomek szybko narzucił ubranie i wybiegł pożegnać się z Hindusami. Niebawem wozy zniknęły za zakrętem drogi.

– Którzy z panów pójdą ze mną porozmawiać z Castanedo? – zapytał Hunter zaraz po śniadaniu.

– Najlepiej będzie, jeżeli pan Smuga załatwi to z panem – zaproponował Wilmowski. - Будет лучше, если господин Смуга уладит это с вами, - предложил Вильмовский. – Zna on narzecze krajowców, więc najwięcej panu pomoże. Czy masz coś przeciwko temu, Janie?

– Możemy iść zaraz – zgodził się Smuga. – Trzeba wziąć trochę podarków dla Murzynów.

– Jeżeli chcecie, szanowni panowie, to i ja pójdę z wami. Pomożemy z Tomkiem nieść podarunki – wtrącił bosman Nowicki, który chociaż zżymał się stale na niegościnność obcych krajów, zawsze ciekaw był pierwszy wszystko zobaczyć.

– Idźcie, idźcie, będzie trochę spokoju w obozie, tylko nie próbujcie znów kąpieli w jeziorze – rzekł Wilmowski, gdyż dobrze znał wścibstwo bosmana i syna.

Tomek gwizdnął na Dinga. Umocował na jego grzbiecie uprząż z futerkami, a sam założył swój oryginalnie ozdobiony korkowy hełm. Łowcy uśmiechali się dyskretnie, lecz nie przeszkadzali chłopcu w postępowaniu według własnego widzimisię, nie chcąc mu psuć dobrego nastroju. Gdy byli już przygotowani do drogi, Smuga zaproponował, aby przyłączył się do nich Mescherje.

– Weźcie i Mescherje – poparł go Wilmowski. – Pomoże wam nieść podarunki.

Hunter poprowadził całą grupę w kierunku jeziora, po czym udali się na wschód wzdłuż wybrzeża.

– Patrzcie na to dziwne drzewo, wygląda, jakby pozawieszano na nim parówki! – zawołał Tomek wskazując wysokie drzewo o szerokiej koronie, z którego górnych gałęzi zwisały na długich łodygach owoce przypominające kształtem kiełbaski.

– Zakąska wisi nad nami, panowie! – zawtórował bosman.

– Jest to tak zwane przez Anglików drzewo kiełbasiane[36] – wyjaśnił Hunter. – Jego owoce kształtem i kolorem przypominają kiełbaski, wystarczy jednak zerwać owoc i przekroić grubą skórę, aby stracić ochotę na podobną zakąskę.

[36] Właściwie: kigelia afrykańska (Kigelia africana).

– Co jest wewnątrz owocu? – zaciekawił się Tomek.

– Nieapetycznie wyglądająca miękka papka – roześmiał się Hunter. - Неаппетитная на вид мягкая кашица, - рассмеялся Хантер.

– Pan Bóg wie, co robi! Gdyby w Afryce kiełbasy dyndały w powietrzu, to byłby tu taki tłok, że przyzwoity człowiek nie mógłby się nawet docisnąć do tej darmowej choinki – westchnął bosman, budząc powszechną wesołość.

Podróżnicy ruszyli dalej. Uszedłszy około pół kilometra, ujrzeli nieopodal wybrzeża drewnianą chatę z werandą. Nad wykonanymi z drucianej siatki drzwiami wisiał szyld z angielskim napisem:

FAKTORIA PANA CASTANEDO

Łowcy weszli na brudną werandę. Hunter klasnął głośno w dłonie. Zza przewiewnych drzwi wysunęła się Murzynka. Wokół jej bioder zwisały, przypasane na sznurku, perkalowe fartuszki. Pobrzękując metalowymi bransoletami nałożonymi na nogi i ręce, zbliżyła się do podróżników.

– Czego chcą buana[37]? – zapytała.

[37] Buana (w języku suahili) – pan.

– Gdzie jest pan Castanedo? – zagadnął Hunter.

– Jest za wcześnie. - Еще слишком рано. Buana Castanedo śpi jeszcze – padła odpowiedź.

– To zbudź go i powiedz, że chcemy z nim rozmawiać – rozkazał Hunter.

– Ja zbudzę, ale będzie wtedy bardzo zły – oznajmiła Murzynka, ciekawie przyglądając się przybyszom. - Я разбужу его, но тогда он будет очень зол, - объявила черная женщина, с любопытством разглядывая новоприбывших.

– Z kim tam gadasz, do diabła? – rozległ się w izbie głos.

– Biali ludzie przyszli tutaj – wyjaśniła Murzynka, trwożliwie spoglądając za siebie.

– To wpuść ich do mnie i przynieś mi coś do picia – po raz drugi odezwał się nieprzyjemny głos.

Smuga spojrzał przeciągle na Huntera. Energicznie pchnął drzwi i wszedł do izby. Reszta towarzystwa udała się za nim. Na posłaniu, bardziej podobnym do barłogu niż łóżka, leżał wysoki mężczyzna o szerokich barach, z jednym okiem zakrytym czarną przepaską. Ciemne, skręcone w małe pierścienie włosy i cera koloru mętnej białej kawy od razu pozwalały rozpoznać w nim półkrwi Murzyna. Podejrzliwie spojrzał zdrowym okiem na przybyłych i warknął:

– Czego tu szukacie? Nie mam żadnego towaru do sprzedania!

– Chcemy rozmawiać z panem Castanedo – spokojnie powiedział Hunter.

– To mówcie, ja jestem pan Castanedo – butnie odparł mężczyzna.

– Potrzebujemy trzydziestu tragarzy i, jeżeli to możliwe, chcieliśmy nabyć pięć osłów. Woźnice powiedzieli nam, że za pana pośrednictwem będziemy mogli wynająć Murzynów.

– Rano nie załatwiam interesów. Przyjdźcie po południu – burknął Castanedo, układając się do snu.

Smuga zmarszczył brwi, lecz zupełnie obojętnym tonem powiedział:

– Jeżeli pan jest tak pijany, że nie potrafi przyzwoicie rozmawiać, sami poszukamy krajowców.

Odwrócił się i ruszył ku wyjściu, lecz Castanedo rozgniewany jego słowami krzyknął:

– Nikt z okolicznych Kawirondo nie pójdzie z wami bez mego zezwolenia.

Smuga zbliżył się do posłania, oparł prawą dłoń na rękojeści rewolweru i rozkazał stanowczo:

– To wstawaj natychmiast i chodź z nami!

Olbrzymi bosman Nowicki przysunął się kocim ruchem do Smugi, lecz było to już niepotrzebne. Castanedo usiadł na barłogu, odzywając się zupełnie innym tonem:

– Jeżeli panom tak się spieszy, możemy iść zaraz do czarnych małp.

W tej chwili poza domem rozległ się rozpaczliwy krzyk. Castanedo gniewnie zmarszczył brwi i rzekł:

– Poczekajcie, panowie, chwilę. Zaraz wrócę!

Podniósł się i chwiejnym krokiem wyszedł na werandę. Łowcy usłyszeli, jak chrapliwym głosem wołał na Murzynkę.

– A to ci ananas! – odezwał się bosman, gdy Castanedo wyszedł z chaty. – Po jakie licho gadamy z takim pijanym drabem?

– Dziwi mnie jego zachowanie, gdyż na ogół mieszańcy odnoszą się pogardliwie jedynie do Murzynów – odparł Hunter. – Nie podoba mi się ten jegomość.

– Prawdopodobnie pod wpływem alkoholu nie wie, co mówi – dodał Smuga. – Po wytrzeźwieniu będzie się giął w ukłonach.

– Z mieszańcami zawsze trzeba ostro, inaczej zaraz im się wydaje, że są nie wiadomo kim – zakończył bosman.

Nieobecność Castanedo trwała dość długo. Podróżnicy już się niecierpliwili, gdy nagle w podwórzu po raz drugi rozbrzmiały przeraźliwy ludzki krzyk i suche trzaski bata.

– Co się tam dzieje, u licha? – zdziwił się Smuga.

Zaintrygowani wyszli z chaty, a kiedy znaleźli się na podwórzu, ujrzeli przerażający widok. Przykuty za nogę łańcuchem do grubego słupa siedział na ziemi skulony młody Murzyn. Castanedo, stojąc obok, okładał go długim, ciężkim pejczem. Gdy spostrzegł podróżników, kopnął Murzyna i pogroziwszy mu batem, zbliżył się do nieproszonych gości.

– To Murzyn z plemienia Niam-Niam, mój służący. Trzy dni temu porwał z wioski Kawirondo małą dziewczynkę i pożarł ją – wyjaśnił. Три дня назад он похитил маленькую девочку из деревни Кавирондо и съел ее", - объяснил он. – Oddam go patrolowi angielskiemu, gdy tu wkrótce przyjdzie.

– Czy to możliwe, aby był ludożercą?! – z niedowierzaniem zawołał Tomek.

Castanedo niedbale spojrzał na chłopca i dodał:

– Ta dziewczynka była tylko trochę starsza od ciebie. Niam-Niam zjadają niewolników, wrogów, sieroty i każdego, kto da im się zjeść.

– Jeżeli istotnie jest przestępcą, to niech go pan przekaże Anglikom. Po co się znęcać nad człowiekiem? – surowo odezwał się Smuga.

Tomek ze zgrozą spoglądał na poranione biczem plecy Murzyna, którego oczy wyrażały błagalną prośbę.

– Proszę panów do mieszkania. Możemy teraz omówić sprawę tragarzy – zaproponował Castanedo, ruszając w kierunku domu.

Smuga, Hunter i Mescherje poszli za nim. Bosman Nowicki spojrzał wymownie na Tomka, jednocześnie wskazał głową na skutego łańcuchem Niam-Niam. Tomek mrugnął porozumiewawczo i został na werandzie, gdy inni udali się do izby.

Minęło dobre pół godziny, zanim łowcy w towarzystwie już całkowicie ubranego Castanedo ukazali się przed domem. Tutaj czekał na nich Tomek, siedząc na stopniu werandy. Bosman zerknął na młodego przyjaciela. Od razu poznał, że dzieje się z nim coś niezwykłego. Smuga, Hunter i Castanedo ruszyli przodem, a Mescherje niósł za nimi skrzynię z podarunkami. Bosman przyłączył się do Tomka – obydwaj znaleźli się kilkanaście kroków za wszystkimi.

– Wywąchałeś coś, brachu? – cicho zapytał bosman, widząc, że inni nie zwracają na nich uwagi.

– Straszne rzeczy, aż mi trudno w nie uwierzyć – odszepnął Tomek wzburzonym głosem. – Ten Murzyn umie trochę mówić po angielsku. Nie jest Niam-Niam, pochodzi z plemienia Galla. Nie zabił też ani nie zjadł dziewczynki. Żeby pan mógł słyszeć, jak mnie prosił: „Kup mnie, biały buana, od handlarza niewolników! On mnie zabije!”. Castanedo bił go po to, żeby się nie odważył więcej wzywać pomocy.

– A kto ma być tym handlarzem niewolników? – zdziwił się bosman.

– Czarne Oko – odparł Tomek pospiesznie, gdyż chciał się jak najprędzej pozbyć ciężaru tajemnicy.

– Jakie znów Czarne Oko? Co ty wygadujesz, brachu! ? – Och, prawda! Zapomniałem, że pan jeszcze tego nie wie. Murzyni tak nazywają Castanedo. To pewno z powodu noszonej przez niego opaski. Podobno znany jest w całym okręgu jako handlarz ludźmi.

– Fiu, fiu! – gwizdnął bosman. – Więc to tak sprawy wyglądają? Gdzież on łapie tych niewolników?

– Sambo, to jest ten biedak przywiązany na łańcuchu, został wzięty razem z rodzeństwem do niewoli przez Murzynów Luo zamieszkujących dalej na zachodzie. Castanedo kupił go od nich, a następnie sprzedał razem z kilkunastoma niewolnikami Arabom. Odpłynęli stąd na długich łodziach w kierunku południowym. Sambo wyskoczył z łodzi i skrył się w krzewach rosnących na brzegu. Murzyni Kawirondo znaleźli go wczoraj i oddali Castanedo, który zbił nieszczęśliwca. Obiecał obedrzeć go ze skóry, gdyby jeszcze raz próbował ucieczki.

– No, no, ten drab gotów to naprawdę zrobić – zafrasował się bosman. – Nie chciałbym być w skórze Samba.

– Musimy mu pomóc, panie bosmanie – stanowczo oświadczył Tomek.