×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tomek na Czarnym Lądzie - Alfred Szklarski, Bosman pokazuje pazury

Bosman pokazuje pazury

Bosman i Tomek musieli przerwać rozmowę, gdyż z przybrzeżnych zarośli wyłoniła się wioska murzyńska. Stożkowate, słomą kryte chatki tworzyły dość szeroki łuk, którego cięciwę stanowił brzeg jeziora. Nad wodą, wyciągnięte na piaszczyste wybrzeże, leżały długie łodzie sporządzone z wypalanych pni drzew, a obok nich suszyły się rozpięte na drągach sieci.

Rój zupełnie nagich mężczyzn, kobiet i dzieci wyległ na powitanie przybyszów. Ich czekoladowe ciała błyszczały tłuszczem. Mężczyźni na powitanie potrząsali przyjaźnie dzidami. Kobiety natomiast podnosiły ramiona do góry, potem robiły skłon w przód, dotykając palcami ziemi, a następnie prostowały się i z wyciągniętymi w górę rękami klaskały w dłonie.

– No, no, nawet niczego nas witają – pochwalił bosman.

Tomek uśmiechnął się dyskretnie. Tymczasem Murzyni wykrzykiwali:

– Jambo masungu! [38]

[38] Witaj, biały człowieku!

Castanedo poprowadził podróżników do chaty naczelnika plemienia. Bosman, Tomek z Dingiem i Mescherje postanowili zaczekać na placu na wynik pertraktacji. Murzyni z podziwem przyglądali się Tomkowi i jego psu; półgłosem dyskutowali, gestykulując rękoma. Rozmowy w chacie trwały już około dwóch godzin, gdy Hunter wyszedł przed dom.

– Dobiliśmy targu – powiadomił towarzyszy. – Pomóżcie mi wnieść skrzynię do chaty naczelnika.

– A cóż tam mówi ten pan Castanedo? – zagadnął bosman.

– Dla nas miękki jak wosk. Trzeba przyznać, że ma mir wśród tutejszych Murzynów. Właściwie to on dyktuje im warunki.

– I za to weźmie zapewne część zapłaty – dodał bosman.

– Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że tak będzie. My również musimy dać mu pewien haracz.

– Po jakie licho cackamy się z tym drabem? – oburzył się marynarz.

– Odniosłem wrażenie, że żaden Kawirondo nie poszedłby z nami bez jego zezwolenia. Naczelnik stale spoglądał na niego i dopiero gdy Castanedo skinął głową, wyrażał swą zgodę.

– Chytra sztuka musi być z tego mieszańca.

Mescherje i bosman zanieśli skrzynię. Tomek razem z nimi wszedł do chaty naczelnika. Stary, lecz dziarski Murzyn obejrzał podarunki, potem przeliczył przedmioty i materiały otrzymane jako należność za pięć osłów. Z kolei Smuga wypłacił zaliczkę tragarzom. Zgodnie z umową mieli się stawić w obozie podróżników nad rzeką następnego dnia o świcie. Po zakończeniu długich targów łowcy wyszli przed chatę, aby obejrzeć osły kupione od murzyńskiego kacyka. Tomek zaledwie spojrzał na silne, roślejsze od europejskich kłapouchy. Zamyślony stanął pod drzewem. Nie spuszczał wzroku z Castanedo. Zastanawiał się, w jaki sposób mógłby pomóc biednemu Sambowi.

Tymczasem bosman, jakby całkowicie zapomniał o nieszczęsnym niewolniku, najspokojniej w świecie z zainteresowaniem oglądał osły. Uprzejmie też wymieniał różne spostrzeżenia z Castanedo, który, o ile z początku zachował się gburowato, o tyle teraz stał się przyjacielski i wylewny.

„Nie wiedziałem, że bosman jest taki zmienny – rozmyślał Tomek z goryczą. – Najpierw nazywa Castanedo drabem, a teraz traktuje go jak przyzwoitego człowieka”.

Wątpliwości chłopca rozwiały się wtedy dopiero, gdy pożegnali mieszańca przed faktorią. Zaledwie dom zniknął z pola widzenia, bosman zbliżył się do Tomka i szepnął:

– Niech się zamienię w sardynkę zamkniętą w blaszance, jeżeli nie uśpiłem czujności tego handlarza żywym towarem.

– Nie rozumiem pana, przed chwilą rozmawiał pan z nim przyjacielsko, a teraz znów mówi pan zupełnie co innego – oburzył się Tomek.

– Potrząśnij tylko olejem w łepetynie, a wszystko ci się zaraz wyjaśni – odpowiedział bosman z chytrym uśmiechem. – Gdybym opuścił nos na kwintę tak jak ty, to Castanedo raz-dwa by wyniuchał, że wiemy już o nim całą prawdę. Wtedy by na pewno pchnął Murzyna nożem pod siódme żebro, żeby się nie narażać na kłopoty z Anglikami. Tymczasem teraz bez cykorii pociągnie z butelki i położy się spać.

– To prawda, że Castanedo nie ma powodu do niepokoju, ale biedny Sambo nadal jest w jego rękach i chyba jeden Bóg wie, co go czeka – westchnął ciężko Tomek.

– Ha, więc przypuszczałeś, że chcę zostawić tego biedaka jego losowi? O, brachu, brachu! Mam już gotowy plan działania.

– Naprawdę? Co ma pan zamiar zrobić?

– Dowiesz się wszystkiego jutro rano po przybyciu tragarzy do obozu.

– Dlaczego dopiero wtedy?

– Bo wtenczas Castanedo już nie będzie mógł nam pomieszać szyków. Słyszałeś, co mówił pan Hunter? Murzyni słuchają go jak rodzonego ojca, a obawiam się, że ten drab nie będzie miał zachwyconej miny, gdy usłyszy naszą propozycję. Pamiętaj, trzymaj buzię zamkniętą na kłódkę!

– To nawet ojcu nic nie powiemy? – zdziwił się Tomek.

– Właśnie jemu przede wszystkim nic nie trzeba mówić. Twój szanowny ojciec to chodząca dobroć. Nie potrafi nikomu zrobić krzywdy, a z Castanedo trzeba gadać po marynarsku.

– Już nic nie rozumiem. Co pan właściwie chce zrobić?

– To się okaże jutro – krótko zakończył bosman – a teraz cicho, sza!

Zbliżyli się do obozowiska. Wilmowski wysłuchał relacji Smugi. Pochwalił za pomyślne załatwienie sprawy, obejrzał osły, które uwiązano w pobliżu koni.

– Tym przynajmniej nic nie grozi od tse-tse – powiedział z zadowoleniem, głaszcząc kłapouchy.

– Czy mucha tse-tse nie szkodzi osłom? – zainteresował się Tomek.

– Właśnie dlatego kupiliśmy je. Mając juczne zwierzęta, będziemy mogli się zapuszczać w okolice, w których wynajęcie ludzi napotyka trudności. Tropienie okapi w dżungli zajmie sporo czasu. Nawet kto wie, czy nie będziemy musieli się podzielić na kilka grup, aby szybciej przetrząsnąć większy obszar lasu. Wtedy osły bardzo nam się przydadzą do noszenia sprzętu.

– Coś mi to przypomina nasze łowy w Australii – ucieszył się chłopiec.

Wieczorem Tomek kręcił się niespokojnie. Co chwila spoglądał na bosmana. Ten jednak zdawał się zupełnie nie myśleć o tym, co miało wydarzyć się następnego ranka. Przekomarzał się z Hunterem, nie zwracając uwagi na chłopca, a w końcu ziewnął od ucha do ucha i oświadczył, że pójdzie na spoczynek. Zanim zniknął w namiocie, zbliżył się do Tomka i korzystając z tego, że nikt nie zwraca na nich uwagi, szepnął:

– Kładź się spać, koleżko! Jutro będziemy mieli ręce pełne roboty. Czy masz trochę forsy?

– Niecałe sto dolarów.

– Dobra nasza! Miej je przy sobie, a teraz chodźmy pokimać. Dobranoc!

– Dobranoc!

Niebawem Tomek już był w łóżku. Dingo wsunął łeb pod moskitierę, dotknął twarzy chłopca mokrym nosem, a następnie ulokował się przy jego nogach. Tomek zamknął oczy, lecz nie mógł zasnąć. Dręczyła go niepewność, czy nie powinien zwierzyć się ojcu, nawet wbrew bosmanowi. Nie mógł zrozumieć, dlaczego poczciwy marynarz uparł się zachować całą sprawę w tajemnicy. Przecież ojciec, jak i Smuga na pewno staraliby się pomóc biednemu Sambowi.

„Co tu robić? – zastanawiał się. – Jeżeli nic nie powiem ojcu, gotów później pomyśleć, że nie miałem do niego zaufania. Jeżeli znów zwierzę się, bosman posądzi mnie o to samo. I tak źle, i tak niedobrze”.

Nagle przyszła mu do głowy zbawcza myśl:

„Niech los zadecyduje, jak mam postąpić. O ile ojciec przyjdzie do namiotu, zanim usnę, wyznam mu wszystko. Gdyby nie przyszedł, to będzie widomy znak, że los tak chciał!”

Zadowolony z postanowienia, uspokoił się natychmiast. Zamknął oczy. W obozie rozbrzmiewała monotonna pieśń Masajów. Tomek westchnął głęboko. Wkrótce sen go zmorzył i smacznie zasnął.

Zaledwie duża, pomarańczowa kula słoneczna ukazała się na horyzoncie, Hunter zbudził swych towarzyszy. Z wilczym apetytem zabrali się do sutego śniadania. Tomek z niecierpliwością oczekiwał na wydarzenia. Rzucał ukradkowe spojrzenia na bosmana, który z niewzruszonym spokojem pochłaniał góry jedzenia. Wkrótce bosman odsunął kubek, nabił fajkę tytoniem, wypuścił z niej kilka kłębów dymu. Mrugnął nieznacznie do chłopca i odezwał się:

– Wygląda na to, że Kawirondziaki nawalają! Idą chyba jak żółwie. Może by tak wyskoczyć im na spotkanie z jakimś marynarskim słowem?

– Oni zawsze mają czas – utyskiwał Hunter.

– Wezmę Tomka i wyjrzymy na drogę – zaproponował bosman.

– Dobrze, idźcie, a my tymczasem zwiniemy obóz – powiedział Wilmowski. – Tomku, zabierz ze sobą Dinga.

Chłopiec zaraz przypasał colt, założył psu smycz i ruszył z bosmanem ku jezioru. Marynarz w milczeniu szedł wielkimi krokami, ale gdy tylko obóz znikł za krzewami, zboczył między drzewa.

– Źle idziemy, bosmanie – zaoponował chłopiec.

– Nic nie gadaj, koleżko, tylko smaruj za mną – uciął bosman lakonicznie.

– Murzyni nadejdą drogą. Tutaj ich nie spotkamy – upierał się Tomek.

– O to mi właśnie chodzi – wyjaśnił bosman. – Niech oni smarują do obozu, a my pójdziemy dalej.

– Przecież mieliśmy iść na spotkanie Kawirondo…

– Iii… to był tylko pretekst – odpowiedział marynarz. – Dopiero gdy nas miną, szurniemy do pana Castanedo. Potem powiemy, żeśmy ich nie spotkali, kapujesz?

– Nic nie rozumiem.

– Czekaj, zaraz ci to wyklaruję. Otóż, gdy upewnimy się, że tragarze poszli do obozu, odwiedzimy tego draba i cokolwiek wtedy się stanie, on nie będzie mógł nam już bruździć.

– Widzę, że pan dokładnie obmyślił cały plan – pochwalił Tomek.

Nie spiesząc się, szli gąszczem, w końcu ujrzeli faktorię Castanedo, a Murzynów w dalszym ciągu nie było ani śladu. Bosman zatrzymał się; po krótkim namyśle zadecydował:

– Tutaj przycupniemy w krzakach, dopóki nie nadejdą nasi tragarze. Obejrzyj swoją pukawkę i nic teraz nie gadaj!

Tomek poczuł, że robi mu się gorąco. Bosman wyjął z kieszeni rewolwer, uważnie skontrolował broń, wydobył duży nóż sprężynowy, sprawdził działanie mechanizmu, po czym wyciągnął się na ziemi.

– Czy pan chce zabić Castanedo? – zapytał Tomek niepewnym głosem.

Bosman wzruszył pogardliwie ramionami i rzekł niedbale:

– Nie gorączkuj się, brachu. Kto by tam zabijał takiego szczura! Musimy być na wszystko przygotowani. Wiesz, co zrobimy? Otóż poprosimy grzecznie pana Castanedo, żeby nam sprzedał Samba. Czy zabrałeś forsę?

– Zrobiłem tak, jak pan polecił. Mam dziewięćdziesiąt sześć dolarów.

– Byczo, ja też mam około setki. Powinno wystarczyć.

Tomek umilkł; uważnie przyglądał się leżącemu na brzuchu bosmanowi. Po chwili upewnił się, że marynarz nie jest podniecony. Uśmiechał się nawet, spoglądając na widoczną poprzez zarośla drogę. Tomek usiadł obok przyjaciela, sadowiąc przy sobie Dinga. Minęło dobre pół godziny, zanim usłyszeli śpiew Murzynów.

– Idą już – szepnął Tomek.

– Nie gadaj i pilnuj Dinga, żeby był cicho – polecił bosman.

Murzyni szli gęsiego. Tomek liczył ich, gdy mijali kryjówkę. Trzydziestu nagich Kawirondo zniknęło za zakrętem ścieżki, lecz bosman nadal leżał na ziemi, nic nie mówiąc. Chłopiec drżał z niecierpliwości.

W końcu bosman jednym susem powstał, otrzepał starannie spodnie i odezwał się:

– Do dzieła, kochany koleżko! Możemy gazować do pana Castanedo. Słuchaj teraz uważnie, co ci powiem. Cokolwiek by się działo, staraj się trzymać od niego z daleka. Gdyby się trochę zdenerwował, sam go uspokoję. Kapujesz?

– Dobrze, proszę pana!

Bez zwłoki ruszyli ku faktorii. Po chwili znaleźli się na werandzie. Marynarz zbliżył się do drzwi i zapukał.

Wokół panowała cisza.

– Upił się pewno i śpi – mruknął bosman, wchodząc do izby.

Nie było tu jednak nikogo. Na koślawym stole leżały resztki jedzenia. Posłanie było w nieładzie.

– Słuchaj, Tomku! Zostaw tu Dinga, a sam skocz na podwórko i zobacz, co się dzieje z Sambem – zwrócił się bosman do chłopca, biorąc jednocześnie smycz.

Tomek wybiegł z izby; po chwili był już na podwórzu. Zatrzymał się niezdecydowanie. Castanedo uzbrojony w długi bicz odpinał od słupa łańcuch, którym przywiązany był niewolnik. Zanim Tomek zdążył się zorientować w sytuacji, Murzyn zauważył go i krzyknął rozpaczliwie:

– Buana, ratuj, buana!

Castanedo obejrzał się natychmiast. Uspokoił się, widząc tylko chłopca.

Bat z trzaskiem smagnął grzbiet niewolnika.

– Niech go pan nie bije! – zaprotestował Tomek, postępując naprzód kilka kroków.

– Wynoś się stąd albo i ty dostaniesz! – warknął mieszaniec. – Czego tu szukasz?

– Przyszliśmy porozmawiać z panem w pewnej sprawie – wyjaśnił Tomek.

– Nie mam teraz czasu. Już wam dałem Murzynów! Idźcie do diabła, zanim się rozmyślę – pogroził Castanedo.

W tej chwili pojawił się bosman Nowicki z Dingiem na smyczy. Castanedo zmierzył go gniewnym wzrokiem. Marynarz oddał smycz Tomkowi. Podszedł do mieszańca, który niemal dorównywał mu wzrostem. Castanedo był trochę szczuplejszy od marynarza, lecz pod jego ciemną skórą prężyły się węzły mięśni. Przez kilka sekund patrzyli sobie prosto w oczy, jakby mierzyli swe siły.

– Ile chcesz za tego Murzyna? – przerwał bosman milczenie.

Castanedo cofnął się dwa kroki. Jego prawa dłoń zacisnęła się na rękojeści tkwiącego za pasem noża.

– Ile chcesz za tego Murzyna? – ponowił bosman pytanie, nie spuszczając wzroku z Castanedo.

– To ludożerca, zabierze go patrol. Ja nie sprzedaję ludzi. Idźcie do diabła! – odparł mieszaniec.

– Kup mnie, buana, kup mnie! On kłamie, ja jestem Galla i nie jem ludzi! On jest handlarz! – zawołał Sambo, wyciągając dłonie, lecz potężne uderzenie bicza powaliło go na ziemię.

Castanedo z pianą wściekłości na ustach okładał Murzyna biczem ze skóry hipopotama. Krwawe pręgi wystąpiły na ciele nieszczęśliwca. Tomek zapomniał o uprzednim poleceniu bosmana. Drżąc z oburzenia, jednym skokiem znalazł się przy oprawcy i pchnął go z całej siły. Castanedo rozjuszony do nieprzytomności zamierzył się batem na chłopca, lecz nagle płowe cielsko śmignęło w powietrzu i wylądowało na jego piersi. Białe kły kłapnęły w niebezpiecznej bliskości gardła Castanedo, który omal nie upadł.

– Dingo, do nogi! – krzyknął bosman.

Pies ze zjeżoną na grzbiecie sierścią powrócił do Tomka, lecz nie odrywał wzroku od Castanedo.

– Dość tej zabawy! Ostatni raz pytam: ile chcesz za tego Murzyna? – groźnie rzekł marynarz.

– Nie sprzedaję ludzi!

– Kłamiesz, draniu! Wszyscy wiedzą, że jesteś handlarzem niewolników. Kogo to sprzedałeś dwa dni temu Arabom, którzy odpłynęli na łodziach na południe? – wyrzucił z siebie bosman, zbliżając się do mieszańca. – Powinniśmy zaprowadzić cię na łańcuchu do garnizonu angielskiego, ale pal cię licho! I tak nie wywiniesz się od szubienicy. Gadaj, ile za niego chcesz!

Castanedo pomyślał chwilę, odzyskał spokój. Niemal przyjaźnie spojrzał na bosmana, mówiąc:

– Chcesz go koniecznie kupić, no, niech i tak będzie. Wiesz jednak, że Anglicy karzą za sprzedawanie ludzi. Pogadajmy więc bez świadków. Chodź ze mną do domu.

– Dobrze, idź pierwszy! – zgodził się bosman. – Tomku, poczekaj tutaj na mnie.

Castanedo szedł, nie oglądając się na bosmana. Szybko wkroczył na werandę. Marynarz niemal deptał mu po piętach. Przeczucie ostrzegło go, że Mulat knuje coś niedobrego. Zaledwie znaleźli się w mrocznej izbie, Castanedo odwrócił się nagle. W jego ręku błysnął długi nóż.

– Giń, biały psie! – syknął, zadając straszliwe pchnięcie.

Bosman uskoczył. Prawą pięścią podbił do góry rękę uzbrojoną w nóż, którego ostrze zahaczyło tylko lekko o skórę na piersi, a lewą grzmotnął napastnika w podbródek. Stół rozleciał się pod ciężarem padającego Castanedo. Potężne uderzenie nie pozbawiło go przytomności. Natychmiast porwał się na nogi gotów do walki.

Marynarz spojrzał na niego z uznaniem. Od razu też przestał lekceważyć przeciwnika, ale nie stracił ducha. Staczał już przecież podobne walki w portowych tawernach, przywykł zaglądać śmierci w oczy. Pochylił się do przodu i błyskawicznym ruchem wydobył z kieszeni nóż. Sprężyna szczęknęła metalicznie, zwalniając ostrze. Obydwaj przeciwnicy przyczaili się do skoku. Krok za krokiem bosman zaczął przysuwać się do Castanedo, ten zaś teraz przylgnął do ściany. Naraz marynarz uskoczył w bok, prawą ręką zatoczył szeroki łuk, ciężki nóż śmignął w powietrzu. Stalowe ostrze świsnęło w przerażającej bliskości głowy Castanedo, który odruchowo zasłonił twarz przedramieniem. O to właśnie chodziło bosmanowi. Jak huragan zwalił się na mieszańca. Chwycił w przegubie dłoń uzbrojoną w nóż, szarpnął przeciwnika ku sobie, wykręcił mu rękę, aż zatrzeszczały stawy. Nóż upadł na podłogę. Teraz krótkimi uderzeniami pięści odrzucił od siebie wroga, nie dopuszczając do zwarcia. Przeciwnik był zbyt silny, a bosman nie chciał tracić czasu. Rozpoczęła się gwałtowna walka na pięści. Nie wiadomo, jak by się ona zakończyła, gdyby bosman był mniej wprawny w takich zapasach. Castanedo szalał, podczas gdy marynarz na zimno obliczał każde uderzenie. Po kilku minutach bezkompromisowej walki uderzył Mulata w żołądek. Castanedo odsłonił na ułamek sekundy głowę, wtedy pięść twarda jak żelazo grzmotnęła go między oczy. Zaraz też otrzymał następny cios w podbródek. Z rozkrzyżowanymi rękami runął na wznak.

Bosman odpoczywał chwilę oparty plecami o ścianę. Z zadowoleniem przyglądał się leżącemu Castanedo. W towarzystwie Wilmowskiego i Smugi rzadko miewał okazję do podobnej rozprawy, a przecież przepadał za takimi przygodami. W jak najlepszym humorze poszukał wiadra z wodą, po czym wylał ją na głowę zemdlonego. Teraz dopiero odnalazł swój nóż tkwiący w ścianie i schował go do kieszeni.

Castanedo powoli odzyskiwał przytomność. W końcu bosman pomógł mu podnieść się z podłogi. Podsunął mu wielki, żylasty kułak pod nos i zagroził:

– Słuchaj, draniu! Wynoś się stąd, i to migiem. Pamiętaj, że złożymy o tobie meldunek pierwszemu patrolowi angielskiemu, jaki spotkamy. Gdybyś ukrył się tutaj, to odnajdę cię, wracając z Ugandy, i bez wielkich ceregieli wpakuję porcję ołowiu w łepetynę. Teraz chodź i uwolnij Samba z łańcucha.

Castanedo bez protestu chwiejnym krokiem wyszedł z bosmanem. Tomek przeraził się, gdy ujrzał przyjaciela. Ciemniejąca obwódka otaczała jego lewe oko, z rozciętej dolnej wargi płynęła czerwona strużka, a rozdarta na piersiach koszula poplamiona była krwią. Castanedo wyglądał wprost okropnie. Oczy jego ginęły w olbrzymich siniakach, a rozbity nos obficie krwawił.

– Co się stało, bosmanie?! – przeraził się Tomek.

– He, he, he! – zarechotał marynarz. – Poprosiłem pana Castanedo, żeby uwolnił Samba. No i wolny jesteś, chłopie!

Castanedo w milczeniu odpiął łańcuch. Sambo przypadł do ręki wspaniałomyślnego dobroczyńcy, lecz ten szybko schował ją za siebie, mówiąc:

– Nie rób ze mnie babki nieboszczki albo biskupa!

Sambo nie zrozumiał żartu bosmana, cofnął się trochę onieśmielony i zapewnił gorąco:

– Sambo kocha dużego i małego buanę. Sambo kocha też psa, bardzo dobrego psa.

– Dobra nasza, chodź teraz do obozu, a pan, panie Castanedo, pamiętaj, co powiedziałem! Nie mówię do widzenia, bo lepiej będzie, jeżeli się już nie spotkamy.

Bosman ze swymi towarzyszami zniknął wkrótce w przydrożnej zieleni. Castanedo bezwładnie oparł się o słup i grożąc za nimi pięścią, wymamrotał rozbitymi wargami:

– Usłyszycie o mnie wkrótce!

Tymczasem w obozie zaczęto się już niepokoić o bosmana i Tomka. Kawirondo stali przy wyznaczonych im bagażach. Objuczone osły i osiodłane konie gotowe były do drogi. Wilmowski i Smuga co chwilę wyglądali w kierunku jeziora.

Nagle ujrzeli Tomka biegnącego z Dingiem. Chłopiec stanął przed ojcem.

– Tatusiu, bosman prosi, żebyś koniecznie przyszedł nad jezioro – wysapał.

Wilmowski zmarszczył brwi; skinął głową na Smugę. Zaledwie oddalili się od Murzynów, Tomek oznajmił:

– Byliśmy u pana Castanedo. Bosman nakłonił go do uwolnienia Samba.

– O kim mówisz? – niespokojnie zapytał ojciec.

– Sambo to ten uwiązany na łańcuchu Murzyn, który miał być ludożercą.

W krótkich słowach wyjaśnił całą sprawę.

– Skoro uwolniliście Samba, to dlaczego bosman kryje się z nim nad jeziorem – zapytał Wilmowski.

– Przecież Kawirondo słuchają Castanedo jak rodzonego ojca, więc bosman obawia się, że jak zobaczą Samba i…

– Spójrz, Andrzeju, na naszego kochanego bosmana, a wszystko zrozumiesz – roześmiał się Smuga.

W tej chwili Wilmowski ujrzał marynarza siedzącego na zwalonym pniu. Olbrzym, jak gdyby nic nie zaszło, palił fajkę. Obok niego przykucnął na ziemi Murzyn.

– A tobie co się stało? Więc to tak było! – westchnął ciężko Wilmowski, przyglądając się sińcom marynarza. – Że też was obydwu nigdzie nie można samych puścić!

– Czy Castanedo żyje? – krótko zagadnął Smuga.

– Uchowaj mnie Boże przed śmiertelnym grzechem! – oburzył się bosman. – Żyje ten drań, ale zapowiedziałem mu, że złożymy meldunek Anglikom.

– Co powiesz o tym, Janie? – zafrasował się Wilmowski.

Smuga pomyślał chwilę, a następnie oznajmił:

– Nie wiem, czy Castanedo będzie próbował zemścić się. Sądząc po wyglądzie takiego siłacza jak bosman, handlarz niewolników nieprędko ochłonie po otrzymanych cięgach. W każdym razie naszym obowiązkiem było przyjść temu biedakowi z pomocą. Nie martwmy się więc teraz na zapas i dokończmy pięknego dzieła zapoczątkowanego przez naszych dwóch zuchów.

– Jestem tego samego zdania – rozchmurzył się Wilmowski. – Zapytaj, Janie, tego chłopca, skąd pochodzi.

Po krótkiej rozmowie z Murzynem Smuga poinformował przyjaciół:

– Sambo należy do plemienia Galla zamieszkującego północno-zachodnie rubieże Ugandy. Powiedziałem mu, że część naszej trasy wiedzie w kierunku jego rodzinnych stron. Wyjaśniłem również, kim jesteśmy i co tutaj robimy.

– Teraz, Tomku, pobiegnij po pana Huntera i przynieś bosmanowi świeżą koszulę. Lepiej niech Kawirondo nie domyślają się zbyt wiele – polecił Wilmowski.

Wkrótce Tomek powrócił wraz z Hunterem. Tropiciel uważnie wysłuchał relacji Wilmowskiego i osobiście porozmawiał z Sambem.

– A to kanalia z tego Castanedo! Szkoda, że pan nie wpakował mu po prostu kuli w łeb – gniewał się Hunter, głaszcząc po głowie drżącego Murzyna. – I to wszystko dzieje się w dwudziestym wieku! Czy dał mu pan chociaż za to przyzwoitą nauczkę?

– Niech się pan nie martwi, proszę pana – wtrącił Tomek. – Twarz Castanedo wyglądała jak surowy befsztyk. Ledwo trzymał się na nogach. Mówiłem przecież, że nikt nie dorówna siłą panu Nowickiemu!

– Pocieszyłeś mnie trochę, kochany chłopcze – rozchmurzył się Hunter. – Pomyślmy teraz, co mamy zrobić z Sambem. Droga do jego plemienia wiedzie przez kraj zamieszkiwany przez Murzynów Luo, którzy wzięli go do niewoli i sprzedali handlarzowi. Nie możemy więc tutaj zostawić biedaka własnemu losowi.

– Najlepiej zrobi, jeżeli pójdzie z nami przez tereny Luo, a później, gdy już nic nie będzie mu od nich groziło, skieruje się na północ – doradził Wilmowski.

Hunter przetłumaczył to Sambowi. Murzyn rzucił się przed Tomkiem na kolana, wołając łamaną angielszczyzną:

– Sambo bardzo kocha dużego i małego buanę i dobrego psa! Sambo również pójdzie łowić dzikie zwierzęta! Później Sambo pojedzie z białym buana za wielką wodę. Ojciec i matka zginęli w walce z Luo. Siostra i brat zabrani przez handlarzy. Mały buana nie wygoni od siebie biednego Samba!

– Musimy mu pomóc. Zabierzmy go, tatusiu! – zawtórował Tomek.

– Kto wie, czy nie jest to w tej chwili najlepsze wyjście? Dobrze, niech Sambo idzie z nami. Później pomyślimy o jego dalszym losie – powiedział Wilmowski ku radości syna.

– A więc sprawa załatwiona. Czas już na nas – przynaglił Hunter. – Pojawienie się Samba w naszym towarzystwie wywoła wśród Kawirondo wiele komentarzy. Najlepiej niech Murzyn powie przy okazji, że kupiliśmy go od Castanedo.


Bosman pokazuje pazury

Bosman i Tomek musieli przerwać rozmowę, gdyż z przybrzeżnych zarośli wyłoniła się wioska murzyńska. Stożkowate, słomą kryte chatki tworzyły dość szeroki łuk, którego cięciwę stanowił brzeg jeziora. Конические хижины, крытые соломой, образовывали довольно широкую дугу, по которой проходил берег озера. Nad wodą, wyciągnięte na piaszczyste wybrzeże, leżały długie łodzie sporządzone z wypalanych pni drzew, a obok nich suszyły się rozpięte na drągach sieci.

Rój zupełnie nagich mężczyzn, kobiet i dzieci wyległ na powitanie przybyszów. Стаи абсолютно голых мужчин, женщин и детей выстроились в ряд, чтобы поприветствовать новичков. Ich czekoladowe ciała błyszczały tłuszczem. Mężczyźni na powitanie potrząsali przyjaźnie dzidami. Kobiety natomiast podnosiły ramiona do góry, potem robiły skłon w przód, dotykając palcami ziemi, a następnie prostowały się i z wyciągniętymi w górę rękami klaskały w dłonie.

– No, no, nawet niczego nas witają – pochwalił bosman.

Tomek uśmiechnął się dyskretnie. Том сдержанно улыбнулся. Tymczasem Murzyni wykrzykiwali:

– Jambo masungu! [38]

[38] Witaj, biały człowieku!

Castanedo poprowadził podróżników do chaty naczelnika plemienia. Bosman, Tomek z Dingiem i Mescherje postanowili zaczekać na placu na wynik pertraktacji. Босман, Том с Дингом и Мещеряком решили подождать на площади результатов переговоров. Murzyni z podziwem przyglądali się Tomkowi i jego psu; półgłosem dyskutowali, gestykulując rękoma. Rozmowy w chacie trwały już około dwóch godzin, gdy Hunter wyszedł przed dom.

– Dobiliśmy targu – powiadomił towarzyszy. - Мы заключили сделку, - сообщил он своим товарищам. – Pomóżcie mi wnieść skrzynię do chaty naczelnika.

– A cóż tam mówi ten pan Castanedo? – zagadnął bosman.

– Dla nas miękki jak wosk. Trzeba przyznać, że ma mir wśród tutejszych Murzynów. Właściwie to on dyktuje im warunki.

– I za to weźmie zapewne część zapłaty – dodał bosman.

– Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że tak będzie. - Нет никаких сомнений в том, что так и будет. My również musimy dać mu pewien haracz. Мы тоже должны его отчитать.

– Po jakie licho cackamy się z tym drabem? - Какого черта мы возимся с этим драблом? – oburzył się marynarz.

– Odniosłem wrażenie, że żaden Kawirondo nie poszedłby z nami bez jego zezwolenia. Naczelnik stale spoglądał na niego i dopiero gdy Castanedo skinął głową, wyrażał swą zgodę.

– Chytra sztuka musi być z tego mieszańca. - Хитрый арт должен быть из этого гибрида.

Mescherje i bosman zanieśli skrzynię. Tomek razem z nimi wszedł do chaty naczelnika. Stary, lecz dziarski Murzyn obejrzał podarunki, potem przeliczył przedmioty i materiały otrzymane jako należność za pięć osłów. Z kolei Smuga wypłacił zaliczkę tragarzom. Смуга, в свою очередь, выплатил аванс носильщикам. Zgodnie z umową mieli się stawić w obozie podróżników nad rzeką następnego dnia o świcie. Po zakończeniu długich targów łowcy wyszli przed chatę, aby obejrzeć osły kupione od murzyńskiego kacyka. Tomek zaledwie spojrzał na silne, roślejsze od europejskich kłapouchy. Zamyślony stanął pod drzewem. Nie spuszczał wzroku z Castanedo. Zastanawiał się, w jaki sposób mógłby pomóc biednemu Sambowi.

Tymczasem bosman, jakby całkowicie zapomniał o nieszczęsnym niewolniku, najspokojniej w świecie z zainteresowaniem oglądał osły. Uprzejmie też wymieniał różne spostrzeżenia z Castanedo, który, o ile z początku zachował się gburowato, o tyle teraz stał się przyjacielski i wylewny. Он также любезно обменялся различными мнениями с Кастанедо, который, если поначалу вел себя грубовато, то теперь стал дружелюбным и радушным.

„Nie wiedziałem, że bosman jest taki zmienny – rozmyślał Tomek z goryczą. – Najpierw nazywa Castanedo drabem, a teraz traktuje go jak przyzwoitego człowieka”. - Сначала он называет Кастанедо чернорабочим, а теперь обращается с ним как с приличным человеком".

Wątpliwości chłopca rozwiały się wtedy dopiero, gdy pożegnali mieszańca przed faktorią. Zaledwie dom zniknął z pola widzenia, bosman zbliżył się do Tomka i szepnął:

– Niech się zamienię w sardynkę zamkniętą w blaszance, jeżeli nie uśpiłem czujności tego handlarza żywym towarem. - Пусть меня превратят в сардину, запертую в консервной банке, если я не усыплю бдительность этого торговца людьми.

– Nie rozumiem pana, przed chwilą rozmawiał pan z nim przyjacielsko, a teraz znów mówi pan zupełnie co innego – oburzył się Tomek.

– Potrząśnij tylko olejem w łepetynie, a wszystko ci się zaraz wyjaśni – odpowiedział bosman z chytrym uśmiechem. - Просто встряхните масло в голове, и вам все быстро объяснят", - ответил старшина с лукавой улыбкой. – Gdybym opuścił nos na kwintę tak jak ty, to Castanedo raz-dwa by wyniuchał, że wiemy już o nim całą prawdę. - Если бы я опустил свой нос на пятую точку, как это сделали вы, Кастанедо пронюхал бы раз-два, что мы уже знаем о нем всю правду. Wtedy by na pewno pchnął Murzyna nożem pod siódme żebro, żeby się nie narażać na kłopoty z Anglikami. Tymczasem teraz bez cykorii pociągnie z butelki i położy się spać.

– To prawda, że Castanedo nie ma powodu do niepokoju, ale biedny Sambo nadal jest w jego rękach i chyba jeden Bóg wie, co go czeka – westchnął ciężko Tomek.

– Ha, więc przypuszczałeś, że chcę zostawić tego biedaka jego losowi? - Ха, так вы полагали, что я хочу бросить беднягу на произвол судьбы? O, brachu, brachu! Mam już gotowy plan działania.

– Naprawdę? Co ma pan zamiar zrobić?

– Dowiesz się wszystkiego jutro rano po przybyciu tragarzy do obozu.

– Dlaczego dopiero wtedy? - Почему только тогда?

– Bo wtenczas Castanedo już nie będzie mógł nam pomieszać szyków. - Потому что тогда Кастанедо больше не сможет сбивать нас с толку. Słyszałeś, co mówił pan Hunter? Murzyni słuchają go jak rodzonego ojca, a obawiam się, że ten drab nie będzie miał zachwyconej miny, gdy usłyszy naszą propozycję. Чернокожие слушают его как родного отца, и я боюсь, что у чернокожего не будет восторженного лица, когда он услышит наше предложение. Pamiętaj, trzymaj buzię zamkniętą na kłódkę!

– To nawet ojcu nic nie powiemy? – zdziwił się Tomek.

– Właśnie jemu przede wszystkim nic nie trzeba mówić. Twój szanowny ojciec to chodząca dobroć. Nie potrafi nikomu zrobić krzywdy, a z Castanedo trzeba gadać po marynarsku.

– Już nic nie rozumiem. Co pan właściwie chce zrobić?

– To się okaże jutro – krótko zakończył bosman – a teraz cicho, sza! - Посмотрим завтра, - коротко заключил старшина, - а сейчас тише, тише!

Zbliżyli się do obozowiska. Wilmowski wysłuchał relacji Smugi. Pochwalił za pomyślne załatwienie sprawy, obejrzał osły, które uwiązano w pobliżu koni.

– Tym przynajmniej nic nie grozi od tse-tse – powiedział z zadowoleniem, głaszcząc kłapouchy.

– Czy mucha tse-tse nie szkodzi osłom? – zainteresował się Tomek.

– Właśnie dlatego kupiliśmy je. Mając juczne zwierzęta, będziemy mogli się zapuszczać w okolice, w których wynajęcie ludzi napotyka trudności. Tropienie okapi w dżungli zajmie sporo czasu. Nawet kto wie, czy nie będziemy musieli się podzielić na kilka grup, aby szybciej przetrząsnąć większy obszar lasu. Wtedy osły bardzo nam się przydadzą do noszenia sprzętu.

– Coś mi to przypomina nasze łowy w Australii – ucieszył się chłopiec.

Wieczorem Tomek kręcił się niespokojnie. Co chwila spoglądał na bosmana. Ten jednak zdawał się zupełnie nie myśleć o tym, co miało wydarzyć się następnego ranka. Przekomarzał się z Hunterem, nie zwracając uwagi na chłopca, a w końcu ziewnął od ucha do ucha i oświadczył, że pójdzie na spoczynek. Zanim zniknął w namiocie, zbliżył się do Tomka i korzystając z tego, że nikt nie zwraca na nich uwagi, szepnął:

– Kładź się spać, koleżko! Jutro będziemy mieli ręce pełne roboty. Czy masz trochę forsy?

– Niecałe sto dolarów.

– Dobra nasza! Miej je przy sobie, a teraz chodźmy pokimać. Держите их при себе, а теперь пойдемте поким. Dobranoc!

– Dobranoc!

Niebawem Tomek już był w łóżku. Dingo wsunął łeb pod moskitierę, dotknął twarzy chłopca mokrym nosem, a następnie ulokował się przy jego nogach. Tomek zamknął oczy, lecz nie mógł zasnąć. Dręczyła go niepewność, czy nie powinien zwierzyć się ojcu, nawet wbrew bosmanowi. Nie mógł zrozumieć, dlaczego poczciwy marynarz uparł się zachować całą sprawę w tajemnicy. Przecież ojciec, jak i Smuga na pewno staraliby się pomóc biednemu Sambowi.

„Co tu robić? – zastanawiał się. – Jeżeli nic nie powiem ojcu, gotów później pomyśleć, że nie miałem do niego zaufania. Jeżeli znów zwierzę się, bosman posądzi mnie o to samo. I tak źle, i tak niedobrze”.

Nagle przyszła mu do głowy zbawcza myśl: Внезапно ему пришла в голову спасительная мысль:

„Niech los zadecyduje, jak mam postąpić. O ile ojciec przyjdzie do namiotu, zanim usnę, wyznam mu wszystko. Gdyby nie przyszedł, to będzie widomy znak, że los tak chciał!”

Zadowolony z postanowienia, uspokoił się natychmiast. Zamknął oczy. W obozie rozbrzmiewała monotonna pieśń Masajów. Tomek westchnął głęboko. Wkrótce sen go zmorzył i smacznie zasnął.

Zaledwie duża, pomarańczowa kula słoneczna ukazała się na horyzoncie, Hunter zbudził swych towarzyszy. Z wilczym apetytem zabrali się do sutego śniadania. С волчьим аппетитом они принялись за свой роскошный завтрак. Tomek z niecierpliwością oczekiwał na wydarzenia. Rzucał ukradkowe spojrzenia na bosmana, który z niewzruszonym spokojem pochłaniał góry jedzenia. Wkrótce bosman odsunął kubek, nabił fajkę tytoniem, wypuścił z niej kilka kłębów dymu. Mrugnął nieznacznie do chłopca i odezwał się:

– Wygląda na to, że Kawirondziaki nawalają! - Похоже, кавирондцы облажались! Idą chyba jak żółwie. По-моему, они ходят как черепахи. Może by tak wyskoczyć im na spotkanie z jakimś marynarskim słowem? Как насчет того, чтобы украсить их матросскими словечками?

– Oni zawsze mają czas – utyskiwał Hunter.

– Wezmę Tomka i wyjrzymy na drogę – zaproponował bosman.

– Dobrze, idźcie, a my tymczasem zwiniemy obóz – powiedział Wilmowski. – Tomku, zabierz ze sobą Dinga.

Chłopiec zaraz przypasał colt, założył psu smycz i ruszył z bosmanem ku jezioru. Marynarz w milczeniu szedł wielkimi krokami, ale gdy tylko obóz znikł za krzewami, zboczył między drzewa.

– Źle idziemy, bosmanie – zaoponował chłopiec.

– Nic nie gadaj, koleżko, tylko smaruj za mną – uciął bosman lakonicznie.

– Murzyni nadejdą drogą. Tutaj ich nie spotkamy – upierał się Tomek.

– O to mi właśnie chodzi – wyjaśnił bosman. – Niech oni smarują do obozu, a my pójdziemy dalej. - Пусть они доберутся до лагеря, а мы пойдем дальше.

– Przecież mieliśmy iść na spotkanie Kawirondo…

– Iii… to był tylko pretekst – odpowiedział marynarz. – Dopiero gdy nas miną, szurniemy do pana Castanedo. Potem powiemy, żeśmy ich nie spotkali, kapujesz?

– Nic nie rozumiem.

– Czekaj, zaraz ci to wyklaruję. Otóż, gdy upewnimy się, że tragarze poszli do obozu, odwiedzimy tego draba i cokolwiek wtedy się stanie, on nie będzie mógł nam już bruździć. Ну, как только мы убедимся, что носильщики ушли в лагерь, мы навестим этого ублюдка, и, что бы ни случилось, он больше не сможет нас беспокоить.

– Widzę, że pan dokładnie obmyślił cały plan – pochwalił Tomek.

Nie spiesząc się, szli gąszczem, w końcu ujrzeli faktorię Castanedo, a Murzynów w dalszym ciągu nie było ani śladu. Bosman zatrzymał się; po krótkim namyśle zadecydował:

– Tutaj przycupniemy w krzakach, dopóki nie nadejdą nasi tragarze. Obejrzyj swoją pukawkę i nic teraz nie gadaj! Следи за своим пуком и ничего не говори!

Tomek poczuł, że robi mu się gorąco. Bosman wyjął z kieszeni rewolwer, uważnie skontrolował broń, wydobył duży nóż sprężynowy, sprawdził działanie mechanizmu, po czym wyciągnął się na ziemi. Боцман достал из кармана револьвер, внимательно осмотрел оружие, вынул большой пружинный нож, проверил работу механизма, затем растянулся на земле.

– Czy pan chce zabić Castanedo? – zapytał Tomek niepewnym głosem.

Bosman wzruszył pogardliwie ramionami i rzekł niedbale:

– Nie gorączkuj się, brachu. Kto by tam zabijał takiego szczura! Musimy być na wszystko przygotowani. Wiesz, co zrobimy? Otóż poprosimy grzecznie pana Castanedo, żeby nam sprzedał Samba. Czy zabrałeś forsę?

– Zrobiłem tak, jak pan polecił. Mam dziewięćdziesiąt sześć dolarów.

– Byczo, ja też mam około setki. Powinno wystarczyć.

Tomek umilkł; uważnie przyglądał się leżącemu na brzuchu bosmanowi. Po chwili upewnił się, że marynarz nie jest podniecony. Uśmiechał się nawet, spoglądając na widoczną poprzez zarośla drogę. Tomek usiadł obok przyjaciela, sadowiąc przy sobie Dinga. Minęło dobre pół godziny, zanim usłyszeli śpiew Murzynów.

– Idą już – szepnął Tomek.

– Nie gadaj i pilnuj Dinga, żeby był cicho – polecił bosman.

Murzyni szli gęsiego. Tomek liczył ich, gdy mijali kryjówkę. Trzydziestu nagich Kawirondo zniknęło za zakrętem ścieżki, lecz bosman nadal leżał na ziemi, nic nie mówiąc. Chłopiec drżał z niecierpliwości.

W końcu bosman jednym susem powstał, otrzepał starannie spodnie i odezwał się:

– Do dzieła, kochany koleżko! Możemy gazować do pana Castanedo. Słuchaj teraz uważnie, co ci powiem. Cokolwiek by się działo, staraj się trzymać od niego z daleka. Gdyby się trochę zdenerwował, sam go uspokoję. Kapujesz?

– Dobrze, proszę pana!

Bez zwłoki ruszyli ku faktorii. Без промедления они двинулись в сторону заводов. Po chwili znaleźli się na werandzie. Marynarz zbliżył się do drzwi i zapukał.

Wokół panowała cisza.

– Upił się pewno i śpi – mruknął bosman, wchodząc do izby.

Nie było tu jednak nikogo. Na koślawym stole leżały resztki jedzenia. Posłanie było w nieładzie. Постельное белье было в беспорядке.

– Słuchaj, Tomku! Zostaw tu Dinga, a sam skocz na podwórko i zobacz, co się dzieje z Sambem – zwrócił się bosman do chłopca, biorąc jednocześnie smycz.

Tomek wybiegł z izby; po chwili był już na podwórzu. Zatrzymał się niezdecydowanie. Castanedo uzbrojony w długi bicz odpinał od słupa łańcuch, którym przywiązany był niewolnik. Zanim Tomek zdążył się zorientować w sytuacji, Murzyn zauważył go i krzyknął rozpaczliwie:

– Buana, ratuj, buana!

Castanedo obejrzał się natychmiast. Uspokoił się, widząc tylko chłopca. Он успокоился, увидев только мальчика.

Bat z trzaskiem smagnął grzbiet niewolnika. Кнут с треском ударил раба по спине.

– Niech go pan nie bije! – zaprotestował Tomek, postępując naprzód kilka kroków. - запротестовал Том, отойдя на несколько шагов вперед.

– Wynoś się stąd albo i ty dostaniesz! – warknął mieszaniec. – Czego tu szukasz?

– Przyszliśmy porozmawiać z panem w pewnej sprawie – wyjaśnił Tomek.

– Nie mam teraz czasu. Już wam dałem Murzynów! Я уже отдал вам негров! Idźcie do diabła, zanim się rozmyślę – pogroził Castanedo.

W tej chwili pojawił się bosman Nowicki z Dingiem na smyczy. Castanedo zmierzył go gniewnym wzrokiem. Marynarz oddał smycz Tomkowi. Podszedł do mieszańca, który niemal dorównywał mu wzrostem. Castanedo był trochę szczuplejszy od marynarza, lecz pod jego ciemną skórą prężyły się węzły mięśni. Przez kilka sekund patrzyli sobie prosto w oczy, jakby mierzyli swe siły.

– Ile chcesz za tego Murzyna? – przerwał bosman milczenie.

Castanedo cofnął się dwa kroki. Jego prawa dłoń zacisnęła się na rękojeści tkwiącego za pasem noża.

– Ile chcesz za tego Murzyna? – ponowił bosman pytanie, nie spuszczając wzroku z Castanedo.

– To ludożerca, zabierze go patrol. Ja nie sprzedaję ludzi. Idźcie do diabła! – odparł mieszaniec.

– Kup mnie, buana, kup mnie! On kłamie, ja jestem Galla i nie jem ludzi! On jest handlarz! – zawołał Sambo, wyciągając dłonie, lecz potężne uderzenie bicza powaliło go na ziemię.

Castanedo z pianą wściekłości na ustach okładał Murzyna biczem ze skóry hipopotama. Krwawe pręgi wystąpiły na ciele nieszczęśliwca. Tomek zapomniał o uprzednim poleceniu bosmana. Drżąc z oburzenia, jednym skokiem znalazł się przy oprawcy i pchnął go z całej siły. Castanedo rozjuszony do nieprzytomności zamierzył się batem na chłopca, lecz nagle płowe cielsko śmignęło w powietrzu i wylądowało na jego piersi. Разъяренный до бессознательного состояния Кастанедо замахнулся на мальчика хлыстом, но вдруг олененок пронесся по воздуху и упал ему на грудь. Białe kły kłapnęły w niebezpiecznej bliskości gardła Castanedo, który omal nie upadł.

– Dingo, do nogi! – krzyknął bosman.

Pies ze zjeżoną na grzbiecie sierścią powrócił do Tomka, lecz nie odrywał wzroku od Castanedo.

– Dość tej zabawy! Ostatni raz pytam: ile chcesz za tego Murzyna? – groźnie rzekł marynarz.

– Nie sprzedaję ludzi!

– Kłamiesz, draniu! Wszyscy wiedzą, że jesteś handlarzem niewolników. Kogo to sprzedałeś dwa dni temu Arabom, którzy odpłynęli na łodziach na południe? – wyrzucił z siebie bosman, zbliżając się do mieszańca. – Powinniśmy zaprowadzić cię na łańcuchu do garnizonu angielskiego, ale pal cię licho! - Мы должны вести вас на цепи к английскому гарнизону, но сжечь вас! I tak nie wywiniesz się od szubienicy. Gadaj, ile za niego chcesz!

Castanedo pomyślał chwilę, odzyskał spokój. Niemal przyjaźnie spojrzał na bosmana, mówiąc:

– Chcesz go koniecznie kupić, no, niech i tak będzie. Wiesz jednak, że Anglicy karzą za sprzedawanie ludzi. Pogadajmy więc bez świadków. Chodź ze mną do domu.

– Dobrze, idź pierwszy! – zgodził się bosman. – Tomku, poczekaj tutaj na mnie.

Castanedo szedł, nie oglądając się na bosmana. Szybko wkroczył na werandę. Marynarz niemal deptał mu po piętach. Моряк почти наступал ему на пятки. Przeczucie ostrzegło go, że Mulat knuje coś niedobrego. Zaledwie znaleźli się w mrocznej izbie, Castanedo odwrócił się nagle. W jego ręku błysnął długi nóż.

– Giń, biały psie! – syknął, zadając straszliwe pchnięcie.

Bosman uskoczył. Prawą pięścią podbił do góry rękę uzbrojoną w nóż, którego ostrze zahaczyło tylko lekko o skórę na piersi, a lewą grzmotnął napastnika w podbródek. Stół rozleciał się pod ciężarem padającego Castanedo. Potężne uderzenie nie pozbawiło go przytomności. Natychmiast porwał się na nogi gotów do walki. Он сразу же поднялся на ноги, готовый к бою.

Marynarz spojrzał na niego z uznaniem. Od razu też przestał lekceważyć przeciwnika, ale nie stracił ducha. Staczał już przecież podobne walki w portowych tawernach, przywykł zaglądać śmierci w oczy. В конце концов, он уже участвовал в подобных сражениях в портовых тавернах и привык смотреть смерти в глаза. Pochylił się do przodu i błyskawicznym ruchem wydobył z kieszeni nóż. Он наклонился вперед и быстрым движением извлек из кармана нож. Sprężyna szczęknęła metalicznie, zwalniając ostrze. Пружина металлически загудела, освобождая клинок. Obydwaj przeciwnicy przyczaili się do skoku. Krok za krokiem bosman zaczął przysuwać się do Castanedo, ten zaś teraz przylgnął do ściany. Naraz marynarz uskoczył w bok, prawą ręką zatoczył szeroki łuk, ciężki nóż śmignął w powietrzu. Внезапно моряк уклонился в сторону, правой рукой прочертил широкую дугу, и тяжелый нож мелькнул в воздухе. Stalowe ostrze świsnęło w przerażającej bliskości głowy Castanedo, który odruchowo zasłonił twarz przedramieniem. O to właśnie chodziło bosmanowi. Именно это и имел в виду босоногий человек. Jak huragan zwalił się na mieszańca. Chwycił w przegubie dłoń uzbrojoną w nóż, szarpnął przeciwnika ku sobie, wykręcił mu rękę, aż zatrzeszczały stawy. Nóż upadł na podłogę. Teraz krótkimi uderzeniami pięści odrzucił od siebie wroga, nie dopuszczając do zwarcia. Теперь короткими ударами кулаков он отбрасывал противника от себя, не давая ему замыкаться. Przeciwnik był zbyt silny, a bosman nie chciał tracić czasu. Rozpoczęła się gwałtowna walka na pięści. Nie wiadomo, jak by się ona zakończyła, gdyby bosman był mniej wprawny w takich zapasach. Castanedo szalał, podczas gdy marynarz na zimno obliczał każde uderzenie. Кастанедо неистовствовал, а моряк холодно рассчитывал каждый удар. Po kilku minutach bezkompromisowej walki uderzył Mulata w żołądek. Castanedo odsłonił na ułamek sekundy głowę, wtedy pięść twarda jak żelazo grzmotnęła go między oczy. Zaraz też otrzymał następny cios w podbródek. Z rozkrzyżowanymi rękami runął na wznak. Раскинув руки, он рухнул на спину.

Bosman odpoczywał chwilę oparty plecami o ścianę. Z zadowoleniem przyglądał się leżącemu Castanedo. W towarzystwie Wilmowskiego i Smugi rzadko miewał okazję do podobnej rozprawy, a przecież przepadał za takimi przygodami. В компании Вильмовского и Смуги ему редко выпадала возможность подобного испытания, но он любил такие приключения. W jak najlepszym humorze poszukał wiadra z wodą, po czym wylał ją na głowę zemdlonego. В самом хорошем настроении он отыскал ведро с водой и вылил его на голову потерявшего сознание мужчины. Teraz dopiero odnalazł swój nóż tkwiący w ścianie i schował go do kieszeni.

Castanedo powoli odzyskiwał przytomność. W końcu bosman pomógł mu podnieść się z podłogi. Podsunął mu wielki, żylasty kułak pod nos i zagroził:

– Słuchaj, draniu! Wynoś się stąd, i to migiem. Pamiętaj, że złożymy o tobie meldunek pierwszemu patrolowi angielskiemu, jaki spotkamy. Gdybyś ukrył się tutaj, to odnajdę cię, wracając z Ugandy, i bez wielkich ceregieli wpakuję porcję ołowiu w łepetynę. Если бы ты прятался здесь, я бы нашел тебя на обратном пути из Уганды и без лишних разговоров всадил бы тебе в голову порцию свинца. Teraz chodź i uwolnij Samba z łańcucha.

Castanedo bez protestu chwiejnym krokiem wyszedł z bosmanem. Tomek przeraził się, gdy ujrzał przyjaciela. Ciemniejąca obwódka otaczała jego lewe oko, z rozciętej dolnej wargi płynęła czerwona strużka, a rozdarta na piersiach koszula poplamiona była krwią. Левый глаз окружал потемневший ободок, из рассеченной нижней губы текла красная струйка, а рубашка, разорванная на груди, была испачкана кровью. Castanedo wyglądał wprost okropnie. Oczy jego ginęły w olbrzymich siniakach, a rozbity nos obficie krwawił.

– Co się stało, bosmanie?! – przeraził się Tomek.

– He, he, he! – zarechotał marynarz. – Poprosiłem pana Castanedo, żeby uwolnił Samba. No i wolny jesteś, chłopie!

Castanedo w milczeniu odpiął łańcuch. Sambo przypadł do ręki wspaniałomyślnego dobroczyńcy, lecz ten szybko schował ją za siebie, mówiąc:

– Nie rób ze mnie babki nieboszczki albo biskupa! - Не делайте из меня небесную бабушку или епископа!

Sambo nie zrozumiał żartu bosmana, cofnął się trochę onieśmielony i zapewnił gorąco:

– Sambo kocha dużego i małego buanę. Sambo kocha też psa, bardzo dobrego psa.

– Dobra nasza, chodź teraz do obozu, a pan, panie Castanedo, pamiętaj, co powiedziałem! Nie mówię do widzenia, bo lepiej będzie, jeżeli się już nie spotkamy.

Bosman ze swymi towarzyszami zniknął wkrótce w przydrożnej zieleni. Castanedo bezwładnie oparł się o słup i grożąc za nimi pięścią, wymamrotał rozbitymi wargami:

– Usłyszycie o mnie wkrótce!

Tymczasem w obozie zaczęto się już niepokoić o bosmana i Tomka. Kawirondo stali przy wyznaczonych im bagażach. Objuczone osły i osiodłane konie gotowe były do drogi. Wilmowski i Smuga co chwilę wyglądali w kierunku jeziora.

Nagle ujrzeli Tomka biegnącego z Dingiem. Chłopiec stanął przed ojcem.

– Tatusiu, bosman prosi, żebyś koniecznie przyszedł nad jezioro – wysapał.

Wilmowski zmarszczył brwi; skinął głową na Smugę. Zaledwie oddalili się od Murzynów, Tomek oznajmił:

– Byliśmy u pana Castanedo. Bosman nakłonił go do uwolnienia Samba.

– O kim mówisz? – niespokojnie zapytał ojciec.

– Sambo to ten uwiązany na łańcuchu Murzyn, który miał być ludożercą.

W krótkich słowach wyjaśnił całą sprawę.

– Skoro uwolniliście Samba, to dlaczego bosman kryje się z nim nad jeziorem – zapytał Wilmowski.

– Przecież Kawirondo słuchają Castanedo jak rodzonego ojca, więc bosman obawia się, że jak zobaczą Samba i…

– Spójrz, Andrzeju, na naszego kochanego bosmana, a wszystko zrozumiesz – roześmiał się Smuga.

W tej chwili Wilmowski ujrzał marynarza siedzącego na zwalonym pniu. Olbrzym, jak gdyby nic nie zaszło, palił fajkę. Obok niego przykucnął na ziemi Murzyn.

– A tobie co się stało? Więc to tak było! – westchnął ciężko Wilmowski, przyglądając się sińcom marynarza. – Że też was obydwu nigdzie nie można samych puścić!

– Czy Castanedo żyje? – krótko zagadnął Smuga.

– Uchowaj mnie Boże przed śmiertelnym grzechem! – oburzył się bosman. – Żyje ten drań, ale zapowiedziałem mu, że złożymy meldunek Anglikom.

– Co powiesz o tym, Janie? – zafrasował się Wilmowski.

Smuga pomyślał chwilę, a następnie oznajmił:

– Nie wiem, czy Castanedo będzie próbował zemścić się. Sądząc po wyglądzie takiego siłacza jak bosman, handlarz niewolników nieprędko ochłonie po otrzymanych cięgach. W każdym razie naszym obowiązkiem było przyjść temu biedakowi z pomocą. Nie martwmy się więc teraz na zapas i dokończmy pięknego dzieła zapoczątkowanego przez naszych dwóch zuchów.

– Jestem tego samego zdania – rozchmurzył się Wilmowski. – Zapytaj, Janie, tego chłopca, skąd pochodzi.

Po krótkiej rozmowie z Murzynem Smuga poinformował przyjaciół:

– Sambo należy do plemienia Galla zamieszkującego północno-zachodnie rubieże Ugandy. Powiedziałem mu, że część naszej trasy wiedzie w kierunku jego rodzinnych stron. Wyjaśniłem również, kim jesteśmy i co tutaj robimy.

– Teraz, Tomku, pobiegnij po pana Huntera i przynieś bosmanowi świeżą koszulę. Lepiej niech Kawirondo nie domyślają się zbyt wiele – polecił Wilmowski. Кавирондо лучше не гадать слишком много, - посоветовал Вильмовский.

Wkrótce Tomek powrócił wraz z Hunterem. Вскоре Том вернулся с Хантером. Tropiciel uważnie wysłuchał relacji Wilmowskiego i osobiście porozmawiał z Sambem.

– A to kanalia z tego Castanedo! Szkoda, że pan nie wpakował mu po prostu kuli w łeb – gniewał się Hunter, głaszcząc po głowie drżącego Murzyna. – I to wszystko dzieje się w dwudziestym wieku! Czy dał mu pan chociaż za to przyzwoitą nauczkę?

– Niech się pan nie martwi, proszę pana – wtrącił Tomek. – Twarz Castanedo wyglądała jak surowy befsztyk. Ledwo trzymał się na nogach. Mówiłem przecież, że nikt nie dorówna siłą panu Nowickiemu!

– Pocieszyłeś mnie trochę, kochany chłopcze – rozchmurzył się Hunter. – Pomyślmy teraz, co mamy zrobić z Sambem. Droga do jego plemienia wiedzie przez kraj zamieszkiwany przez Murzynów Luo, którzy wzięli go do niewoli i sprzedali handlarzowi. Nie możemy więc tutaj zostawić biedaka własnemu losowi.

– Najlepiej zrobi, jeżeli pójdzie z nami przez tereny Luo, a później, gdy już nic nie będzie mu od nich groziło, skieruje się na północ – doradził Wilmowski.

Hunter przetłumaczył to Sambowi. Murzyn rzucił się przed Tomkiem na kolana, wołając łamaną angielszczyzną:

– Sambo bardzo kocha dużego i małego buanę i dobrego psa! Sambo również pójdzie łowić dzikie zwierzęta! Później Sambo pojedzie z białym buana za wielką wodę. Ojciec i matka zginęli w walce z Luo. Siostra i brat zabrani przez handlarzy. Mały buana nie wygoni od siebie biednego Samba!

– Musimy mu pomóc. Zabierzmy go, tatusiu! – zawtórował Tomek.

– Kto wie, czy nie jest to w tej chwili najlepsze wyjście? Dobrze, niech Sambo idzie z nami. Później pomyślimy o jego dalszym losie – powiedział Wilmowski ku radości syna.

– A więc sprawa załatwiona. Czas już na nas – przynaglił Hunter. – Pojawienie się Samba w naszym towarzystwie wywoła wśród Kawirondo wiele komentarzy. Najlepiej niech Murzyn powie przy okazji, że kupiliśmy go od Castanedo.