×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Licencja na dorosłość - Małgorzata Karolina Piekarska, PIERŚCIONEK

PIERŚCIONEK

Mężczyzna popatrzył na Bazylego i uśmiechnął się, a potem spojrzał na pierścionek i spytał:

– Skąd pan go ma?

– To rodzinny klejnot… Należał do mojej prababci!

– Ach tak! – westchnął mężczyzna i oddawszy Bazylemu pierścionek, wziął leżące na blacie formularze, po czym oddalił się do stolika i zaczął je wypełniać.

* * *

„Wszystko ma swoje dobre i złe strony” – myślał Bazyli, analizując wydarzenia ostatnich miesięcy. Fakt, że Małgosia nawiązała kontakt z rodzicami, z pewnością należał do dobrych stron. Natomiast wiązała się z tym sprawa… mieszkania. On nie wyobrażał sobie życia poza Lublinem. Kochał to miasto. Kochał jego okolice. Kochał pola pełne chmielu i tytoniu, choć ostatnio coraz częściej niż tytoń uprawiano tu ostropest. Ponoć robił świetnie na wątrobę, zwłaszcza tym, którzy nadużywali alkoholu. Bazyli kochał też łany pszenicy, lubelskie krajobrazy pełne niewielkich wzniesień, małe miasteczka otaczające Lublin, a także te większe miasta, które kiedyś były wojewódzkimi, a teraz zaledwie powiatowymi, jak Chełm czy Zamość.

Miał już uprawnienia przewodnika po Chełmie, teraz robił uprawnienia przewodnickie pozwalające na oprowadzanie po Zamościu i całym Roztoczu. Owszem, prawo administracyjne to przydatny kierunek, ale chciał poza rzeczami przydatnymi i przynoszącymi w perspektywie wymierne korzyści finansowe robić też coś ciekawego. Zajął się tym, gdy jeszcze był sam. Gdy jego kontakty damsko-męskie były raczej przygodne. Gdy wydawało mu się, że całe życie zostanie samotny. Małgosia, a właściwie Małgorzata, jak ją nazywał, spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. Dlaczego od razu zobaczył w niej tą jedyną? Nie wiedział, ale czuł, że tak jest. Że to coś na całe życie. Widział siebie i ją starych, pomarszczonych jak dwa jabłka gnijące pod drzewem i myjących sobie plecy. Oczywiście na siedząco, bo nie będą już w stanie ustać pod prysznicem. Dzieci? Może będą mieli, a może nie. Różnie w życiu się przecież dzieje.

Czuł jedno, że bez Małgosi jest niekompletny. Co to znaczy? Nie potrafił racjonalnie wyjaśnić. Ale czy miłość w ogóle jest racjonalna? Gdyby miał komuś opowiedzieć, jak z tą miłością było, musiałby rzecz zbanalizować, a tego nie chciał. Dlatego skupiał się nie na analizowaniu stanu swojego ducha, a praktycznym planowaniu przyszłości. I właśnie z tym wiązał się pewien problem. Problem, który nazywał się… mieszkanie.

Wraz z Małgosią chcieli zamieszkać razem, ale… gdzie? Małgosia z miejsca zakomunikowała mu, że nie ma mowy, by zamieszkała z nim i jego matką. Rozumiał to bardzo dobrze. Ciasne, dwupokojowe mieszkanie nie nadawało się dla pary i jeszcze jednej osoby, nawet jeśli tą osobą była matka. Zresztą amfiladowy układ mieszkania powodował, że Małgosia nigdy nie została u niego na noc. Wspólne mieszkanie u Zosi też nie wchodziło w grę. Pokój, który wynajmowała od niej Małgosia, nie nadawał się osoby dla dwójki dorosłych.

Gdy w Wielkanoc mama Małgosi spytała, czy planują ślub, a Bazyli odpowiedział, że na pewno, ojciec od razu zaproponował, że jeśli tylko zdecydują się na przeprowadzkę do Warszawy, to będą mogli mieszkać na Saskiej. Bazyli widział, że Małgosię to nawet ucieszyło, ale… dla niego rozstanie z Lublinem oznaczałoby emocjonalną katastrofę. Wiedział, że to miasto nie jest najpiękniejsze na świecie, nie jest największe na świcie ani nawet najbogatsze, ale… było jego. Jego własne. Jak to powiedział kiedyś Seneka: „Ojczyznę kocha się nie dlatego, że wielka, ale dlatego, że własna”. Dla Bazylego ojczyzną był właśnie Lublin.

Deklarację o ślubie, którą złożył przy wielkanocnym stole, traktował bardzo serio. Tak serio, jak poważnie myślał o Małgorzacie. W wakacje przyznał się mamie, że odkłada na pierścionek, ale jeszcze nie znalazł żadnego, który by mu się naprawdę podobał.

– Ale to Małgorzacie ma się podobać – stwierdziła mama Bazylego.

Popatrzył na nią z politowaniem. Przez chwilę stali na wprost siebie, mierząc się spojrzeniami. W końcu Bazyli oznajmił:

– Owszem. Pierścionek jest dla niej, ale wręczenie go ma mi sprawić przyjemność. A jak może mi sprawić przyjemność wręczenie czegoś, co uważam za badziewie? Gdyby to był rodowy klejnot, to co innego…

– Rodowy klejnot? – spytała mama Bazylego z jakimś dziwnym błyskiem w oku, a potem… podeszła do szafy z ubraniami i spomiędzy stosów bielizny pościelowej wyjęła małe pudełeczko i podała mu.

Bazyli nigdy wcześniej go nie widział. Otworzył. W środku leżał złoty pierścionek z czerwonym oczkiem. Bazyli spojrzał na matkę pytającym wzrokiem.

– To rubin – powiedziała.

– Na zaręczyny? Rubin? – zdziwił się Bazyli.

– Rubin był niegdyś bardziej ceniony niż diament – odparła mama. – Jest symbolem siły i witalności. Czerwień to kolor miłości, a także wewnętrznego ognia…

– Skąd…

– Dostałam od twojego ojca. Podobno należał do jego babki.

– Nigdy go u ciebie nie widziałem…

– Bo to jedyna po nim pamiątka – powiedziała mama.

– Oprócz zdjęcia – dodał Bazyli.

– Oprócz zdjęcia – przytaknęła matka i zniknęła w łazience.

Bazyli był tak przejęty pierścionkiem, że nawet nie zauważył, że matce zaszkliły się oczy. Pierścionek był stary, widać było, że zabytkowy, a co za tym idzie prawdziwie zachwycający. Tak! To było to! Pozostawało tylko pytanie, kiedy wręczyć Małgosi pierścionek? Jak to zorganizować? Na amerykańskich filmach widział pierścionki w torcie, kieliszku szampana, ciastku, ale nie chciał tego tak amerykanizować. Owszem. Kolacja w miłej knajpce? Jak najbardziej! Szampan? Tak! Bardzo chętnie! Ale chyba wolałby oświadczać się na łonie natury. Sam na sam. Tylko wszechświat i oni. A nie na środku knajpy przy ludziach. Już wie, jak to zrobi.

* * *

– Chciałbym, byśmy zjedli razem kolację – powiedział do Małgosi.

Była wrześniowa północ, gdy wsiadali do taksówki, by pojechać do niej do domu. Właśnie zamknęli McDonalda, a Małgosia znów była na ostatniej zmianie.

– Teraz? – spytała zdziwiona.

– Nie… – zaśmiał się. – W pierwszy wolny wieczór. Chciałbym, żebyśmy, zanim nastanie jesień, poszli do kina, zjedli kolację i poszli na spacer. Potem to wiesz… te trzy rzeczy trzeba będzie robić w innej kolejności…

– W innej kolejności? – zdziwiła się.

– No… najpierw spacer, a potem reszta. Przecież będzie się szybciej ściemniać.

– Fakt! – stwierdziła Małgosia i pochwaliła pomysł kina, kolacji i przechadzki.

– Wybierzesz film i knajpkę? – spytał, dodając przy tym: – Ja wybiorę trasę spaceru! Nie pożałujesz!

– Jasne! – wykrzyknęła i zawisła mu na szyi.

* * *

Siedział w urzędzie, nie mogąc doczekać się wieczora. To dziś miał zaplanowane kino z Małgosią, kolację i spacer, podczas którego chciał spytać ją o to, czy zostanie jego żoną. Kiedy miałoby dojść do ślubu? To sprawa drugorzędna. Najważniejsze stało się wręczenie pierścionka.

Zdaniem Bazylego był to najpiękniejszy pierścionek, jaki w życiu widział. Owszem, wcześniej wyobrażał sobie, że podaruje jej brylant, ale mama miała rację. Rubin to było to! Dziewiątka w skali Mohsa oznaczała kamień tak twardy, że zarysować mógł go właściwie tylko diament. Na dodatek ten pięknie oszlifowano, a kwiaty okalające koszyczek dowodziły, że była to bardzo stara robota.

Bazyli raz po raz otwierał pudełko, wsuwał pierścionek na mały palec, choć za każdym razem obrączka pierścionka zatrzymywała się przed kostką, i chował klejnot z powrotem w pudełku. Właśnie w trakcie takiej czynności przy kontuarze stanął mężczyzna.

– Mam takie pytanie… – zaczął i natychmiast urwał, patrząc na pierścionek chowany do pudełka przez Bazylego.

– Tak? – spytał Bazyli z roztargnieniem i schował pudełko do kieszeni marynarki.

Mężczyzna przyglądał mu się uważnie.

– Mam tu do załatwienia sprawy spadkowe i potrzebuję aktu urodzenia i zgonu babci i prababci… – zaczął i zamilkł. Nerwowo przełykał ślinę.

Bazyli dopiero teraz podniósł wzrok i popatrzył na mężczyznę. Twarz wydała mu się znajoma, ale skąd? Do kogo ten szpakowaty mężczyzna był podobny? Na zastanawianie się czasu jednak nie było.

– Trzeba wypełnić dokumenty, jeżeli ma pan podpis elektroniczny, to może pan to zrobić…

– Panie! – żachnął się mężczyzna. – Jaki podpis elektroniczny? Ja nie mieszkam w Polsce. Zmarła mi matka i musiałem tu przyjechać…

– To zaraz panu podam dokumenty do wypełnienia. – Tym razem to Bazyli przerwał mężczyźnie, a wziąwszy z półki odpowiednie druki, położył je na blacie. Nieznajomy jednak nie ruszył się z miejsca.

– Coś jeszcze? – spytał Bazyli.

– Niech się pan na mnie nie gniewa…

– Czemu miałbym się gniewać? – zdumiał się Bazyli.

– Bo mam do pana prośbę… – zaczął mężczyzna, ale po chwili umilkł. Jakby szukał słów, którymi mógłby lepiej wyrazić swoją prośbę. Bazyli patrzył na niego wyczekująco, a mężczyzna, powoli cedząc słowa, powiedział: – Jak tu wszedłem, to oglądał pan taki pierścionek… Mógłbym go zobaczyć?

– Tak! – Bazyli uśmiechnął się uradowany i ochoczo wyjął z kieszeni marynarki pudełko z pierścionkiem. – To dla dziewczyny! Dziś zamierzam się oświadczyć.

Mężczyzna popatrzył na Bazylego i uśmiechnął się, a potem spojrzał na pierścionek i spytał:

– Skąd pan go ma?

– To rodzinny klejnot… Należał do mojej prababci!

– Ach, tak! – westchnął mężczyzna i oddawszy go Bazylemu, wziął leżące na blacie formularze, po czym oddalił się do stolika i zaczął je wypełniać.

Bazyli nie spojrzał w jego kierunku. Nie widział więc zdenerwowania, które sprawiło, że nos mężczyzny porusza się niczym końskie chrapy.

Pół godziny później Bazyli skończył pracę. Swój identyfikator z imieniem i nazwiskiem „Bazyli Żarski” zostawił na blacie stanowiska, przy którym zmieniła go koleżanka z roku, Bożena Mirecka. To ona w swoim czasie powiedziała mu o tej pracy. Dzięki temu, że pracowali tu oboje, mogli czasem zamieniać się dyżurami. Teraz zgodziła się wziąć za niego pół dyżuru, by mógł pójść z Małgosią do kina na jakiś film historyczny. Jaki? Z przejęcia zapomniał spytać o tytuł. Małgosia mówiła, że będzie zachwycony. Miał taką nadzieję.

* * *

Gdyby Małgosia wiedziała, że zaproponowane przez Bazylego kino, kolacja i spacer mają taki cel, z pewnością wybrałaby inny film. Ale tak bardzo chciała mu się przypodobać, że… zarezerwowała bilety na specjalny seans. Grano Sobibór. Rosyjski dramat historyczny dotyczył powstania, które wybuchło w obozie koncentracyjnym na terenie Lubelszczyzny. Film podobał się obojgu. Znów w swoich rozmowach wrócili do tematu… zagłady Żydów, a co za tym idzie Franciszki Arnsztajnowej i jej poezji.

– Myślę czasem, że w czasie wojny zginęło tylu poetów, malarzy, muzyków, że tej straty nigdy nie da się odrobić – powiedziała Małgosia, pałaszując magiczną sałatkę, będącą specjalnością tutejszej kuchni. Siedzieli w jednej z najelegantszych restauracji na lubelskiej starówce. – Sama nazwa „Magia” czyni to miejsce magicznym – przyznała, rozglądając się wokół.

– A co dopiero w połączeniu ze smakiem magicznej sałatki – dodał Bazyli, patrząc na to, z jakim apetytem pałaszowała potrawę.

W kieszeni po raz setny tego wieczoru wymacał pudełko z pierścionkiem. Było. Bazyli wiedział, gdzie się oświadczy. Wybrał w tym celu nie mniej romantyczne miejsce niż restauracja, w której właśnie kończyli kolację.

– Dokąd idziemy? – spytała Małgosia, gdy opuszczali lokal.

– Zobaczysz – odparł i uśmiechnął się tajemniczo.

Noc była dość ciepła jak na wrzesień. Cel znajdował się w zasięgu zaledwie dwóch minut. W Bazylim znów odezwał się przewodnik lubelski. Wiedział już, bo Małgosia się do tego przyznała, że to tę cechę lubiła i ceniła zarówno u Bazylego, jak i u Maćka. Dlatego bez skrępowania opowiadał o miejscach, które mijali, i prowadził do… zaułku Hartwigów. Na Boże Narodzenie dał Małgosi album z fotografiami Edwarda Hartwiga, a na walentynki tomik wierszy Julii Hartwig. Gdy dotarli na miejsce, mniej więcej w połowie schodów zatrzymał się:

– Mam niespodziankę! Poczekasz? – spytał, szukając czegoś w komórce, a po chwili włączył Walc a-moll Fryderyka Chopina i powiedział:

W świetle drżącego dwojga świec płomyka

Stałem przed tobą z pochyloną głową,

Przy dźwiękach szopenowskiego walczyka,

Pamiętasz? walca z nutą minorową,

Gdy z ust namiętne padło wyznań słowo.

− Wyjdziesz za mnie? – To powiedziawszy, wyjął z kieszeni pudełko z pierścionkiem.

Małgosia zaniemówiła.

– Ty… mówisz poważnie?

– Zupełnie poważnie.

– A ten wiersz… to…

– Arnsztajnowa. Nie wiem, czy rozmiar pierścionka…

– Nieważne – przerwała Małgosia i wtuliła mu się głową pod pachę.

Stali tak przez chwilę w świetle latarni. Żadnego pocałunku. Żadnych słów więcej. Cisza, którą nagle przerwał odgłos puszki kopniętej przez kogoś na szczycie schodów.

– Co tam, kurwa, się dzieje! – ryknął jakiś głos, sprowadzając ich na ziemię.

Czar prysł, ale Małgosia pozwoliła sobie włożyć pierścionek i Bazyli wiedział jedno. Ona jest jego. A on – jej.

* * *

Tej nocy nie mógł zostać u Małgosi. Zosia była chora i prosiła, by Małgosia nie wracała z Bazylim.

– Rzygam drugą dobę – wyszeptała i resztką sił dodała, że przy grypie żołądkowej chciałaby po prostu spokoju.

Małgosia to rozumiała. A ponieważ o prośbie Zosi powiedziała Bazylemu jeszcze przed kinem, więc wsadził ją w taksówkę i poprosił tylko o telefon, gdy dotrze na miejsce. Dochodził do domu, gdy otrzymał ememes. Była to fotografia dłoni Małgosi z pierścionkiem. Uśmiechnął się i skierował w stronę klatki schodowej. Otwierał właśnie drzwi, gdy jakaś postać oderwała się od drzewa i ruszyła tuż za nim. Gdy drzwi zamykały się, postać chwyciła klamkę i stanęła na dole. Bazyli niemal wbiegł na górę.

– I jak? – spytała mama, gdy otworzył drzwi.

Nie spała. Była w koszuli, szlafroku, ale… czekała na niego.

– A tak! – powiedział i pokazał jej zdjęcie w komórce.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Bazyli spojrzał na zegarek. Było dobrze po jedenastej. Kto to mógł być?

– Pewnie sąsiad. Otwórz! Ja jestem w szlafroku – poprosiła mama i zniknęła w kuchni.

– Pamięta mnie pan? – Za drzwiami stał mężczyzna, którego Bazyli widział rano w urzędzie.

Gdy zadawał to pytanie, głos mu drżał, a Bazyli ze zdumieniem stwierdził, że porusza nerwowo nosem tak samo jak on… Nie zdążył jednak nic odpowiedzieć ani o nic spytać, gdy mężczyzna zadał drugie pytanie:

– Eugenia jest?

I w tym momencie w kuchni rozległ się potworny rumor. Mama Bazylego runęła jak długa na ziemię.

Gdy następnego dnia rano zjawił się pod domem Małgosi i odprowadzając na uczelnię, opowiadał o zdarzeniach ostatniej nocy, nie wiedział, czy opowiadać chronologicznie to, co działo się w mieszkaniu, czy to, co działo się przed jego urodzeniem i potem.

Jak się okazało, nocnym gościem był… Kajetan Kurzyński. Biologiczny ojciec Bazylego.

– Przecież podobno zmarł przed twoim urodzeniem? – spytała zdumiona informacją Małgosia.

– Okazało się, że to była wersja dla mnie i dla reszty rodziny – powiedział Bazyli.

– A czemu przez tyle lat się nie odzywał?

– Nie wiedział o moim istnieniu. Matka z nim zerwała, a o tym, że jest w ciąży, dowiedziała się potem. On zaś był już za granicą. Wiesz… to były inne czasy. Bez internetu.

– Ale jak on się teraz znalazł? Jak to się stało?

– To przez ten pierścionek – powiedział Bazyli i przekręcił zaręczynowy klejnot na Małgosinym palcu: – Nie jest za duży? – spytał.

– Nie – odparła zdenerwowana. – Jak to przez pierścionek?

– No bo to naprawdę pierścionek jego babci. Dał kiedyś matce, a ta, zrywając z nim, powiedziała, że go zgubiła.

– Czemu z nim zerwała?

– Nie wiem.

– Nie pytałeś?

– Nie było kiedy i jak. Najpierw we dwóch cuciliśmy matkę, a potem oni oboje zamknęli się w kuchni. A mnie kazali iść spać.

– Poszedłeś?

– Spać to nie, bo wiesz… emocje były straszne. Ale odszedłem od drzwi. Zadałem mu tylko jedno pytanie.

– Jakie?

– Czy mam ci odbierać pierścionek?

– I? – spytała Małgosia głosem, w którym nie było niepokoju. Chyba domyśliła się odpowiedzi.

– Jest twój.


PIERŚCIONEK PIERCE

Mężczyzna popatrzył na Bazylego i uśmiechnął się, a potem spojrzał na pierścionek i spytał:

– Skąd pan go ma? - Where did you get it?

– To rodzinny klejnot… Należał do mojej prababci!

– Ach tak! – westchnął mężczyzna i oddawszy Bazylemu pierścionek, wziął leżące na blacie formularze, po czym oddalił się do stolika i zaczął je wypełniać.

* * * * * *

„Wszystko ma swoje dobre i złe strony” – myślał Bazyli, analizując wydarzenia ostatnich miesięcy. "Everything has its advantages and disadvantages," thought Bazyli, analyzing the events of recent months. Fakt, że Małgosia nawiązała kontakt z rodzicami, z pewnością należał do dobrych stron. Natomiast wiązała się z tym sprawa… mieszkania. On nie wyobrażał sobie życia poza Lublinem. Kochał to miasto. Kochał jego okolice. Kochał pola pełne chmielu i tytoniu, choć ostatnio coraz częściej niż tytoń uprawiano tu ostropest. He loved fields full of hops and tobacco, although recently milk thistle was grown here more often than tobacco. Ponoć robił świetnie na wątrobę, zwłaszcza tym, którzy nadużywali alkoholu. Bazyli kochał też łany pszenicy, lubelskie krajobrazy pełne niewielkich wzniesień, małe miasteczka otaczające Lublin, a także te większe miasta, które kiedyś były wojewódzkimi, a teraz zaledwie powiatowymi, jak Chełm czy Zamość. Bazyli also loved fields of wheat, Lublin landscapes full of small hills, small towns surrounding Lublin, as well as those larger cities that were once provincial and now only poviat ones, such as Chełm or Zamość.

Miał już uprawnienia przewodnika po Chełmie, teraz robił uprawnienia przewodnickie pozwalające na oprowadzanie po Zamościu i całym Roztoczu. Owszem, prawo administracyjne to przydatny kierunek, ale chciał poza rzeczami przydatnymi i przynoszącymi w perspektywie wymierne korzyści finansowe robić też coś ciekawego. Zajął się tym, gdy jeszcze był sam. Gdy jego kontakty damsko-męskie były raczej przygodne. When his male-female contacts were rather casual. Gdy wydawało mu się, że całe życie zostanie samotny. Małgosia, a właściwie Małgorzata, jak ją nazywał, spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. Dlaczego od razu zobaczył w niej tą jedyną? Nie wiedział, ale czuł, że tak jest. Że to coś na całe życie. Widział siebie i ją starych, pomarszczonych jak dwa jabłka gnijące pod drzewem i myjących sobie plecy. Oczywiście na siedząco, bo nie będą już w stanie ustać pod prysznicem. Dzieci? Może będą mieli, a może nie. Różnie w życiu się przecież dzieje.

Czuł jedno, że bez Małgosi jest niekompletny. Co to znaczy? Nie potrafił racjonalnie wyjaśnić. Ale czy miłość w ogóle jest racjonalna? Gdyby miał komuś opowiedzieć, jak z tą miłością było, musiałby rzecz zbanalizować, a tego nie chciał. Dlatego skupiał się nie na analizowaniu stanu swojego ducha, a praktycznym planowaniu przyszłości. Therefore, he focused not on analyzing his state of mind, but on practical planning for the future. I właśnie z tym wiązał się pewien problem. Problem, który nazywał się… mieszkanie.

Wraz z Małgosią chcieli zamieszkać razem, ale… gdzie? Małgosia z miejsca zakomunikowała mu, że nie ma mowy, by zamieszkała z nim i jego matką. Rozumiał to bardzo dobrze. Ciasne, dwupokojowe mieszkanie nie nadawało się dla pary i jeszcze jednej osoby, nawet jeśli tą osobą była matka. Zresztą amfiladowy układ mieszkania powodował, że Małgosia nigdy nie została u niego na noc. Wspólne mieszkanie u Zosi też nie wchodziło w grę. Living with Zosia was also out of the question. Pokój, który wynajmowała od niej Małgosia, nie nadawał się osoby dla dwójki dorosłych.

Gdy w Wielkanoc mama Małgosi spytała, czy planują ślub, a Bazyli odpowiedział, że na pewno, ojciec od razu zaproponował, że jeśli tylko zdecydują się na przeprowadzkę do Warszawy, to będą mogli mieszkać na Saskiej. Bazyli widział, że Małgosię to nawet ucieszyło, ale… dla niego rozstanie z Lublinem oznaczałoby emocjonalną katastrofę. Wiedział, że to miasto nie jest najpiękniejsze na świecie, nie jest największe na świcie ani nawet najbogatsze, ale… było jego. Jego własne. His own. Jak to powiedział kiedyś Seneka: „Ojczyznę kocha się nie dlatego, że wielka, ale dlatego, że własna”. Dla Bazylego ojczyzną był właśnie Lublin.

Deklarację o ślubie, którą złożył przy wielkanocnym stole, traktował bardzo serio. He treated the declaration of the wedding, which he made at the Easter table, very seriously. Tak serio, jak poważnie myślał o Małgorzacie. W wakacje przyznał się mamie, że odkłada na pierścionek, ale jeszcze nie znalazł żadnego, który by mu się naprawdę podobał.

– Ale to Małgorzacie ma się podobać – stwierdziła mama Bazylego.

Popatrzył na nią z politowaniem. Przez chwilę stali na wprost siebie, mierząc się spojrzeniami. W końcu Bazyli oznajmił:

– Owszem. Pierścionek jest dla niej, ale wręczenie go ma mi sprawić przyjemność. The ring is for her, but it is to give me pleasure. A jak może mi sprawić przyjemność wręczenie czegoś, co uważam za badziewie? Gdyby to był rodowy klejnot, to co innego…

– Rodowy klejnot? – spytała mama Bazylego z jakimś dziwnym błyskiem w oku, a potem… podeszła do szafy z ubraniami i spomiędzy stosów bielizny pościelowej wyjęła małe pudełeczko i podała mu. Basil's mother asked with a strange twinkle in her eyes, and then… she went to the closet with clothes and from among the stacks of bed linen she took out a small box and handed it to him.

Bazyli nigdy wcześniej go nie widział. Otworzył. W środku leżał złoty pierścionek z czerwonym oczkiem. Bazyli spojrzał na matkę pytającym wzrokiem.

– To rubin – powiedziała.

– Na zaręczyny? Rubin? – zdziwił się Bazyli.

– Rubin był niegdyś bardziej ceniony niż diament – odparła mama. – Jest symbolem siły i witalności. Czerwień to kolor miłości, a także wewnętrznego ognia…

– Skąd…

– Dostałam od twojego ojca. - I got it from your father. Podobno należał do jego babki. Apparently it belonged to his grandmother.

– Nigdy go u ciebie nie widziałem… - I've never seen him at your place ...

– Bo to jedyna po nim pamiątka – powiedziała mama.

– Oprócz zdjęcia – dodał Bazyli. - Apart from the photo - added Bazyli.

– Oprócz zdjęcia – przytaknęła matka i zniknęła w łazience.

Bazyli był tak przejęty pierścionkiem, że nawet nie zauważył, że matce zaszkliły się oczy. Pierścionek był stary, widać było, że zabytkowy, a co za tym idzie prawdziwie zachwycający. The ring was old, you could see that it was antique, and therefore truly delightful. Tak! To było to! Pozostawało tylko pytanie, kiedy wręczyć Małgosi pierścionek? Jak to zorganizować? Na amerykańskich filmach widział pierścionki w torcie, kieliszku szampana, ciastku, ale nie chciał tego tak amerykanizować. Owszem. Kolacja w miłej knajpce? Jak najbardziej! Szampan? Tak! Bardzo chętnie! Ale chyba wolałby oświadczać się na łonie natury. Sam na sam. Alone. Tylko wszechświat i oni. A nie na środku knajpy przy ludziach. Już wie, jak to zrobi.

* * *

– Chciałbym, byśmy zjedli razem kolację – powiedział do Małgosi. - I wish we had dinner together - he said to Małgosia.

Była wrześniowa północ, gdy wsiadali do taksówki, by pojechać do niej do domu. It was midnight in September when they got into a taxi to drive home. Właśnie zamknęli McDonalda, a Małgosia znów była na ostatniej zmianie.

– Teraz? - Now? – spytała zdziwiona.

– Nie… – zaśmiał się. – W pierwszy wolny wieczór. Chciałbym, żebyśmy, zanim nastanie jesień, poszli do kina, zjedli kolację i poszli na spacer. Potem to wiesz… te trzy rzeczy trzeba będzie robić w innej kolejności…

– W innej kolejności? – zdziwiła się.

– No… najpierw spacer, a potem reszta. Przecież będzie się szybciej ściemniać.

– Fakt! – stwierdziła Małgosia i pochwaliła pomysł kina, kolacji i przechadzki.

– Wybierzesz film i knajpkę? – spytał, dodając przy tym: – Ja wybiorę trasę spaceru! Nie pożałujesz!

– Jasne! – wykrzyknęła i zawisła mu na szyi.

* * *

Siedział w urzędzie, nie mogąc doczekać się wieczora. He sat in the office, looking forward to the evening. To dziś miał zaplanowane kino z Małgosią, kolację i spacer, podczas którego chciał spytać ją o to, czy zostanie jego żoną. It was today that he had a cinema with Małgosia planned, a dinner and a walk, during which he wanted to ask her if she would become his wife. Kiedy miałoby dojść do ślubu? To sprawa drugorzędna. Najważniejsze stało się wręczenie pierścionka.

Zdaniem Bazylego był to najpiękniejszy pierścionek, jaki w życiu widział. Owszem, wcześniej wyobrażał sobie, że podaruje jej brylant, ale mama miała rację. Rubin to było to! Dziewiątka w skali Mohsa oznaczała kamień tak twardy, że zarysować mógł go właściwie tylko diament. A nine on the Mohs scale meant a stone so hard that only a diamond could scratch it. Na dodatek ten pięknie oszlifowano, a kwiaty okalające koszyczek dowodziły, że była to bardzo stara robota.

Bazyli raz po raz otwierał pudełko, wsuwał pierścionek na mały palec, choć za każdym razem obrączka pierścionka zatrzymywała się przed kostką, i chował klejnot z powrotem w pudełku. Właśnie w trakcie takiej czynności przy kontuarze stanął mężczyzna.

– Mam takie pytanie… – zaczął i natychmiast urwał, patrząc na pierścionek chowany do pudełka przez Bazylego.

– Tak? – spytał Bazyli z roztargnieniem i schował pudełko do kieszeni marynarki.

Mężczyzna przyglądał mu się uważnie. The man was watching him closely.

– Mam tu do załatwienia sprawy spadkowe i potrzebuję aktu urodzenia i zgonu babci i prababci… – zaczął i zamilkł. "I have inheritance matters to deal with and I need the birth and death certificates of my grandmother and great-grandmother ..." he began and fell silent. Nerwowo przełykał ślinę.

Bazyli dopiero teraz podniósł wzrok i popatrzył na mężczyznę. Twarz wydała mu się znajoma, ale skąd? Do kogo ten szpakowaty mężczyzna był podobny? Na zastanawianie się czasu jednak nie było.

– Trzeba wypełnić dokumenty, jeżeli ma pan podpis elektroniczny, to może pan to zrobić…

– Panie! – żachnął się mężczyzna. – Jaki podpis elektroniczny? Ja nie mieszkam w Polsce. Zmarła mi matka i musiałem tu przyjechać… My mother died and I had to come here ...

– To zaraz panu podam dokumenty do wypełnienia. - Then I'll give you the documents to complete. – Tym razem to Bazyli przerwał mężczyźnie, a wziąwszy z półki odpowiednie druki, położył je na blacie. This time it was Bazyli who interrupted the man, and taking the appropriate forms from the shelf, he placed them on the table. Nieznajomy jednak nie ruszył się z miejsca. The stranger, however, did not move.

– Coś jeszcze? - Something else? – spytał Bazyli. Basil asked.

– Niech się pan na mnie nie gniewa… - Don't be angry with me ...

– Czemu miałbym się gniewać? - Why should I be angry? – zdumiał się Bazyli.

– Bo mam do pana prośbę… – zaczął mężczyzna, ale po chwili umilkł. "Because I have a request to you ..." the man began, but after a while he fell silent. Jakby szukał słów, którymi mógłby lepiej wyrazić swoją prośbę. Bazyli patrzył na niego wyczekująco, a mężczyzna, powoli cedząc słowa, powiedział: – Jak tu wszedłem, to oglądał pan taki pierścionek… Mógłbym go zobaczyć? Bazyli looked at him expectantly, and the man, slowly drawing his words, said: - When I came in here, you were looking at such a ring ... Could I see it?

– Tak! – Bazyli uśmiechnął się uradowany i ochoczo wyjął z kieszeni marynarki pudełko z pierścionkiem. Basil smiled happily and eagerly took the box with the ring out of his jacket pocket. – To dla dziewczyny! Dziś zamierzam się oświadczyć.

Mężczyzna popatrzył na Bazylego i uśmiechnął się, a potem spojrzał na pierścionek i spytał:

– Skąd pan go ma? - Where did you get it?

– To rodzinny klejnot… Należał do mojej prababci! "It's a family gem ... It belonged to my great-grandmother!"

– Ach, tak! – westchnął mężczyzna i oddawszy go Bazylemu, wziął leżące na blacie formularze, po czym oddalił się do stolika i zaczął je wypełniać. The man sighed and, handing it to Basil, took the forms lying on the table, then retreated to the table and began filling them out.

Bazyli nie spojrzał w jego kierunku. Basil did not look in his direction. Nie widział więc zdenerwowania, które sprawiło, że nos mężczyzny porusza się niczym końskie chrapy. So he couldn't see the nervousness that made the man's nose move like horse noses. Тож він не бачив нервового напруження, від якого ніс чоловіка рухався, як кінське рило.

Pół godziny później Bazyli skończył pracę. Swój identyfikator z imieniem i nazwiskiem „Bazyli Żarski” zostawił na blacie stanowiska, przy którym zmieniła go koleżanka z roku, Bożena Mirecka. He left his ID with the name of "Bazyli Żarski" on the counter where his friend from the year, Bożena Mirecka, changed it. To ona w swoim czasie powiedziała mu o tej pracy. It was she who told him about this job in time. Dzięki temu, że pracowali tu oboje, mogli czasem zamieniać się dyżurami. Teraz zgodziła się wziąć za niego pół dyżuru, by mógł pójść z Małgosią do kina na jakiś film historyczny. Now she has agreed to take him half-shift so that he can go to the cinema with Małgosia for some historical film. Jaki? Z przejęcia zapomniał spytać o tytuł. He forgot to ask for the title from the takeover. Małgosia mówiła, że będzie zachwycony. Małgosia said she would be delighted. Miał taką nadzieję. He hoped so.

* * *

Gdyby Małgosia wiedziała, że zaproponowane przez Bazylego kino, kolacja i spacer mają taki cel, z pewnością wybrałaby inny film. If Małgosia had known that the cinema, dinner and walk proposed by Bazyli had such a goal, she would have chosen another film. Ale tak bardzo chciała mu się przypodobać, że… zarezerwowała bilety na specjalny seans. But she wanted to please him so much that… she booked tickets for a special screening. Grano Sobibór. Rosyjski dramat historyczny dotyczył powstania, które wybuchło w obozie koncentracyjnym na terenie Lubelszczyzny. Film podobał się obojgu. Znów w swoich rozmowach wrócili do tematu… zagłady Żydów, a co za tym idzie Franciszki Arnsztajnowej i jej poezji.

– Myślę czasem, że w czasie wojny zginęło tylu poetów, malarzy, muzyków, że tej straty nigdy nie da się odrobić – powiedziała Małgosia, pałaszując magiczną sałatkę, będącą specjalnością tutejszej kuchni. Siedzieli w jednej z najelegantszych restauracji na lubelskiej starówce. They were sitting in one of the most elegant restaurants in Lublin's old town. – Sama nazwa „Magia” czyni to miejsce magicznym – przyznała, rozglądając się wokół.

– A co dopiero w połączeniu ze smakiem magicznej sałatki – dodał Bazyli, patrząc na to, z jakim apetytem pałaszowała potrawę.

W kieszeni po raz setny tego wieczoru wymacał pudełko z pierścionkiem. Było. Bazyli wiedział, gdzie się oświadczy. Wybrał w tym celu nie mniej romantyczne miejsce niż restauracja, w której właśnie kończyli kolację.

– Dokąd idziemy? – spytała Małgosia, gdy opuszczali lokal.

– Zobaczysz – odparł i uśmiechnął się tajemniczo.

Noc była dość ciepła jak na wrzesień. Cel znajdował się w zasięgu zaledwie dwóch minut. W Bazylim znów odezwał się przewodnik lubelski. Wiedział już, bo Małgosia się do tego przyznała, że to tę cechę lubiła i ceniła zarówno u Bazylego, jak i u Maćka. Dlatego bez skrępowania opowiadał o miejscach, które mijali, i prowadził do… zaułku Hartwigów. Na Boże Narodzenie dał Małgosi album z fotografiami Edwarda Hartwiga, a na walentynki tomik wierszy Julii Hartwig. Gdy dotarli na miejsce, mniej więcej w połowie schodów zatrzymał się:

– Mam niespodziankę! Poczekasz? – spytał, szukając czegoś w komórce, a po chwili włączył Walc a-moll Fryderyka Chopina i powiedział:

W świetle drżącego dwojga świec płomyka

Stałem przed tobą z pochyloną głową,

Przy dźwiękach szopenowskiego walczyka,

Pamiętasz? walca z nutą minorową,

Gdy z ust namiętne padło wyznań słowo.

− Wyjdziesz za mnie? – To powiedziawszy, wyjął z kieszeni pudełko z pierścionkiem.

Małgosia zaniemówiła. Małgosia was speechless.

– Ty… mówisz poważnie?

– Zupełnie poważnie. - Totally serious.

– A ten wiersz… to… - And this poem ... is ...

– Arnsztajnowa. Nie wiem, czy rozmiar pierścionka… I don't know if the size of the ring ...

– Nieważne – przerwała Małgosia i wtuliła mu się głową pod pachę. "Never mind," interrupted Gretel and nestled her head against his armpit.

Stali tak przez chwilę w świetle latarni. They stood there for a moment in the light of the lanterns. Żadnego pocałunku. Żadnych słów więcej. Cisza, którą nagle przerwał odgłos puszki kopniętej przez kogoś na szczycie schodów.

– Co tam, kurwa, się dzieje! – ryknął jakiś głos, sprowadzając ich na ziemię.

Czar prysł, ale Małgosia pozwoliła sobie włożyć pierścionek i Bazyli wiedział jedno. Ona jest jego. She is his. A on – jej. And he - her.

* * *

Tej nocy nie mógł zostać u Małgosi. Zosia była chora i prosiła, by Małgosia nie wracała z Bazylim.

– Rzygam drugą dobę – wyszeptała i resztką sił dodała, że przy grypie żołądkowej chciałaby po prostu spokoju. "I'm puking on the second day," she whispered, adding with the last of her strength that she just wanted peace with the stomach flu.

Małgosia to rozumiała. A ponieważ o prośbie Zosi powiedziała Bazylemu jeszcze przed kinem, więc wsadził ją w taksówkę i poprosił tylko o telefon, gdy dotrze na miejsce. And because she told Bazyl about Zosia's request before the cinema, he put her in a taxi and only asked for a phone call when he got there. Dochodził do domu, gdy otrzymał ememes. Była to fotografia dłoni Małgosi z pierścionkiem. Uśmiechnął się i skierował w stronę klatki schodowej. He smiled and headed for the staircase. Otwierał właśnie drzwi, gdy jakaś postać oderwała się od drzewa i ruszyła tuż za nim. Gdy drzwi zamykały się, postać chwyciła klamkę i stanęła na dole. Коли двері зачинилися, фігура схопилася за ручку і стала внизу. Bazyli niemal wbiegł na górę.

– I jak? – spytała mama, gdy otworzył drzwi.

Nie spała. Była w koszuli, szlafroku, ale… czekała na niego.

– A tak! – powiedział i pokazał jej zdjęcie w komórce.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. At that moment there was a knock on the door. Bazyli spojrzał na zegarek. Basil looked at his watch. Było dobrze po jedenastej. Kto to mógł być? Who could it be?

– Pewnie sąsiad. - Probably a neighbor. Otwórz! Ja jestem w szlafroku – poprosiła mama i zniknęła w kuchni.

– Pamięta mnie pan? - Do you remember me? – Za drzwiami stał mężczyzna, którego Bazyli widział rano w urzędzie.

Gdy zadawał to pytanie, głos mu drżał, a Bazyli ze zdumieniem stwierdził, że porusza nerwowo nosem tak samo jak on… Nie zdążył jednak nic odpowiedzieć ani o nic spytać, gdy mężczyzna zadał drugie pytanie: When he asked this question, his voice was trembling, and Basil was surprised to find that he was moving his nose nervously as he did ... But he did not have time to answer or ask anything when the man asked the second question:

– Eugenia jest?

I w tym momencie w kuchni rozległ się potworny rumor. And at that moment there was a terrible noise in the kitchen. Mama Bazylego runęła jak długa na ziemię. Basil's mother fell to the ground.

Gdy następnego dnia rano zjawił się pod domem Małgosi i odprowadzając na uczelnię, opowiadał o zdarzeniach ostatniej nocy, nie wiedział, czy opowiadać chronologicznie to, co działo się w mieszkaniu, czy to, co działo się przed jego urodzeniem i potem. When the next morning he appeared in front of Małgosia's house and told him about the events of the last night while escorting him to the university, he did not know whether to tell chronologically what happened in the apartment or what happened before and after his birth.

Jak się okazało, nocnym gościem był… Kajetan Kurzyński. Biologiczny ojciec Bazylego.

– Przecież podobno zmarł przed twoim urodzeniem? - He supposedly died before you were born? – spytała zdumiona informacją Małgosia. Asked Małgosia, amazed at the information.

– Okazało się, że to była wersja dla mnie i dla reszty rodziny – powiedział Bazyli. - It turned out that it was a version for me and the rest of the family - said Bazyli.

– A czemu przez tyle lat się nie odzywał? - And why has he not spoken for so many years?

– Nie wiedział o moim istnieniu. - He didn't know I existed. Matka z nim zerwała, a o tym, że jest w ciąży, dowiedziała się potem. His mother broke up with him and found out that she was pregnant later. On zaś był już za granicą. He was already abroad. Wiesz… to były inne czasy. You know… those were different times. Bez internetu.

– Ale jak on się teraz znalazł? Jak to się stało?

– To przez ten pierścionek – powiedział Bazyli i przekręcił zaręczynowy klejnot na Małgosinym palcu: – Nie jest za duży? "It's that ring," said Basil, and twisted the engagement jewel on Gretel's finger, "Isn't it too big?" – spytał. He asked.

– Nie – odparła zdenerwowana. "No," she replied irritated. – Jak to przez pierścionek? - How's the ring?

– No bo to naprawdę pierścionek jego babci. - It's really his grandmother's ring. Dał kiedyś matce, a ta, zrywając z nim, powiedziała, że go zgubiła. He gave his mother once, and she, breaking up with him, said that she had lost him.

– Czemu z nim zerwała?

– Nie wiem.

– Nie pytałeś?

– Nie było kiedy i jak. Najpierw we dwóch cuciliśmy matkę, a potem oni oboje zamknęli się w kuchni. A mnie kazali iść spać.

– Poszedłeś?

– Spać to nie, bo wiesz… emocje były straszne. Ale odszedłem od drzwi. Zadałem mu tylko jedno pytanie.

– Jakie?

– Czy mam ci odbierać pierścionek?

– I? – spytała Małgosia głosem, w którym nie było niepokoju. Chyba domyśliła się odpowiedzi.

– Jest twój.