×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Licencja na dorosłość - Małgorzata Karolina Piekarska, LOJALNOŚĆ

LOJALNOŚĆ

– Ale o co chodzi? Bo ja nic nie wiem…

– A… – Marcin dopiero teraz zorientował się, że właściwie nigdy nie powiedział przyjacielowi o zdarzeniu w jordanku. – To nie na telefon. Opowiem ci, jak się spotkamy. Potrzebuję pomocy. Ten twój kumpel, co studiuje prawo…

– Michał?

– No właśnie…

* * *

To miało być idealne popołudnie. Tylko on i Kamila. Marek był na uczelni, Mateusz z Magdusią w szkole, ojciec w pracy, a oni… w tym roku akademickim we wtorki oboje kończyli zajęcia przed dwunastą. Wtorek był więc rajem dla zakochanych.

Zakochanych? Marcin do tej pory nie powiedział jej, że ją kocha. Czuł, że Kamila na to czeka, zresztą raz jej się wymsknęło wyznanie, ale obróciła je w żart, że źle usłyszał. Raz też spytała, czy on ją kocha. W odpowiedzi uśmiechnął się, ale… twardy był. Nie zamierzał spełniać zachcianek rozkapryszonej dziewczyny. Nie powie. Nawet w bardzo intymnej sytuacji.

I do tej pory nie powiedział. Nawet wtedy, gdy całując jej szyję, rozpinał bluzkę, dotykał jej piersi. Słowa nie są potrzebne. Zresztą… Zawsze, gdy czuł, że ona czeka na wyznanie, przypominał sobie, że chciała, by Olek się domyślał, że już go nie chce. To niech teraz sama się domyśli, że jej pragnie. Kocha? Nawet przed sobą się do tego nie przyzna. Z Kamilą trzeba grać w damsko-męską grę. Bawić się w kotka i myszkę. Marcin przeczuwał, że gdy Kamila uzna, że go w pełni zdobyła – odejdzie. A tego nie chciał. Jeszcze nie teraz. Chwilo, trwaj!

Mieli zjeść rosół. Marcin ugotował wielki gar jeszcze rano przed wyjściem na uczelnię. Teraz tylko podgrzał. Stawiając przed Kamilą talerz, mówił, starając się nadać swojemu głosowi dość napuszony ton:

– Ta tradycyjna polska potrawa, którą teraz serwuję pani Kamili, może wielu z państwa wydać się trochę dziwna, gdyż powstała wskutek gotowania nieżywej kury, ale zapewniam, że pod tą szerokością geograficzną jest to zupełnie normalne. Tutejsza ludność żywi się bowiem kurami, które najpierw tuczy, a potem zabija… – perorował, a Kamila chichotała.

– A wiesz, że znam Klotza? – powiedziała, krztusząc się ze śmiechu, ale nie zdążyła niczego Marcinowi opowiedzieć, bo ten, nie wychodząc z roli, dodał:

– Nie wiem zupełnie, o co pani chodzi, Kamilo. To ja jestem Dominik Klotz, podróżnik i miłośnik egzotycznych kuchni. Nie dokończyłem pani opowiadać o rosole. Tutejsi mieszkańcy jedzą go z włoszczyzną. To zestaw warzyw przywiezionych z Włoch przez królową Bonę. W rosole pływają oka. To przerażające plamy tłuszczu, które spoglądają na konsumenta w trakcie jedzenia…

W tym momencie zabawę w telewizyjnego prezentera przerwał dźwięk domofonu. To był listonosz. Przyniósł list z sądu. Zaadresowany do Marcina. A Marcin, dumny z tego, że jest dorosły, uśmiechając się do Kamili i listonosza, ochoczo podpisał pokwitowanie. Dopiero po chwili, gdy rozerwał kopertę, mina mu zrzedła.

– Co się stało? – spytała Kamila.

– Nic takiego – odparł, chowając do szuflady pismo, z którego wynikało, że niejaki Albert Klotz oskarża go o ciężkie pobicie.

Marcin dopiero teraz dowiadywał się, jak facet ma na nazwisko. „Zupełnie jak ten gwiazdor telewizyjny, tylko imię inne” – pomyślał.

– Ale widzę, że coś… – Kamila dotknęła jego ramienia.

– Wezwanie do sądu.

– Do sądu?

– W sprawie tego faceta, co to wtedy w jordanku…

– Aha… – Kamila skinęła głową.

Ani ona, ani Marcin do tej pory nie wymówili słowa „pedofil”. Marcin kilka razy powiedział per „bydlak” albo „śmieć”, ale tego określenia nigdy nie użył. Ona też nie.

– Wreszcie facet zostanie skazany – stwierdziła i dodała po chwili. – Wiesz, ile mu grozi? Pytałam tatę! Do dwunastu lat za samo…

– Tak! Zostanie skazany… – mruknął Marcin i siadł do stołu. – Ale nie rozmawiajmy o tym – szepnął.

Za nic w świecie nie chciał przyznać się, że wezwanie dotyczy nie tego, co zrobił ten śmieć. „Ten nieludzki śmieć!” − poprawił się w myślach. Wezwanie dotyczy tego, co zrobił on, Marcin. A właściwie tego, czego nie zrobił, choć powinien był. I gdyby wiedział, jak się sprawy potoczą, na pewno biłby mocniej.

– Co ty jesteś taki jakiś…? − spytała, głaszcząc go po włosach.

– Nic takiego…

– Chodzi o to wezwanie? Powiedz… Jak masz jakieś wątpliwości, to pogadam z tatą… W końcu jest prawnikiem… – dopytywała, ale Marcin machnął ręką.

Nie chciał prosić o pomoc jej ojca. Nie chciał być od niej w jakikolwiek sposób zależny. Dlatego zmienił temat. Ale radość z tego, że mieli kilka godzin dla siebie, prysła. Zupę dokończyli w milczeniu.

* * *

– Nie wiem, co robić – Maciek usłyszał w słuchawce przestraszony głos Marcina.

Dawno nie rozmawiali. Fakt, że kumpel, z którym tak dobrze się rozumiał i z którym często uczyli się w czasie matur, nagle związał się z Kamilą, rozluźnił ich kontakty.

Maciek z trudem przyznawał przed samym sobą, że Kamila budzi w nim mieszane uczucia. Po pierwsze, z powodu Olka. Maciek wiedział, jak się czuje przyjaciel z dzieciństwa, bo przecież czasem o tym rozmawiali. A fakt, że Kamila nie powiedziała Olkowi, o co chodzi, tylko kazała się wszystkiego domyślać, sprawił, że rozumiał go naprawdę świetnie. Przecież jemu też kiedyś Małgosia niczego nie wyjaśniła, tylko zniknęła. A teraz… Kamila widywana była z Marcinem.

Tylko raz, na samym początku, gdy zobaczył ich razem w parku, zadał Marcinowi pytanie o nią. Usłyszał, że nic między nimi nie ma, i uwierzył mu na słowo. Potem… chyba sprawy potoczyły się jakoś inaczej i najwyraźniej błyskawicznie, bo zaczęli pokazywać się razem, a to oznaczało, że coś między nimi zaiskrzyło.

Czarny Michał jeszcze wiosną powiedział, że spotkał w Złotych Tarasach Kamilę z Magdusią, najmłodszą siostrą Marcina. Nie zrobiło to na nim takiego wrażenia jak na Maćku, który wiedział, że jeśli Kamila sama pojechała na zakupy z Magdą, to między nią a Marcinem jest coś bardzo poważnego. W końcu kumpel nie puściłby siostry na miasto z kimś obcym. Ale o tym, co jest między Marcinem a Kamilą, nigdy nie rozmawiali. Teraz nagle Marcin zadzwonił. Czyżby w sprawie Kamili?

– Dostałem wezwanie do sądu i jestem oskarżony o to, że w dniu pierwszego maja… pobiłem Alberta Klotza i wybiłem mu zęby…

– Alberta Klotza? Tego podróżnika z telewizji? – Maciek był zdumiony.

– Tamten to jest Dominik.

– A nie Damian?

– Nie. Dominik.

Zresztą pies z nim! – zniecierpliwił się Marcin. – Problem w tym, że ja temu facetowi rzeczywiście przyłożyłem, ale na pewno nie wybiłem mu zębów. Tymczasem jestem oskarżony z artykułu… – Tu Marcin przerwał i po chwili głosem naśladującym urzędniczy ton wyrecytował: – Sto pięćdziesiąt osiem kodeksu karnego paragraf drugi i grozi mi od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia.

– Ale o co chodzi? Bo ja nic nie wiem…

– A… – Marcin dopiero teraz zorientował się, że właściwie nigdy nie powiedział przyjacielowi o zdarzeniu w jordanku. – To nie na telefon. Opowiem ci, jak się spotkamy. Potrzebuję pomocy. Ten twój kumpel, co studiuje prawo…

– Michał?

– No właśnie…

* * *

Dwie godziny później Marcin, zostawiwszy w domu samych Mateusza z Magdą i przykazawszy im, by byli grzeczni i nikogo obcego nie wpuszczali, biegł pod wskazany przez Maćka adres. Czarny Michał, rzuciwszy okiem na wezwanie, spytał krótko:

– Zrobiłeś to?

– Nie – odparł Marcin i w skrócie opowiedział o całym zdarzeniu.

Był mocno zdenerwowany.

– Jestem dopiero na trzecim roku, więc wiesz… niewiele mogę, ale… spytam zaprzyjaźnionego mecenasa, czyby ci nie pomógł… – powiedział Czarny Michał, gdy wysłuchał całej historii.

– Tylko wiesz… ja nie mam kasy na adwokata.

– A ojciec?

– Ojciec nie wie o tym, co się stało w jordanku. I na razie nie chcę, żeby się dowiedział.

– Rozumiem, to ja tylko tego mecenasa spytam o radę – powiedział Michał i nagle… jakby mu coś do głowy przyszło, bo zamyślił się, a po chwili spytał zupełnie innym tonem. – A ta kobieta?

– Jaka kobieta? – Marcin nie zrozumiał.

– No… mama tej…

– Wioletki?! Faktycznie!

Marcin aż uderzył się dłonią w czoło. Że też o tym nie pomyślał. Przecież była przy tym. Widziała, jak wyciągnął z samochodu tego faceta. Widziała, że go tłukł, ale widziała też, że tłukł go nie po głowie, a po plecach, tyłku, i kroczu. Na pewno nie po twarzy czy zębach. Tylko czy zechce być jego świadkiem? Niby to on odnalazł jej córkę, ale zrobił to o pół godziny za późno. Gdyby zrobił to wcześniej, gdyby wcześniej przyszedł do jordanka, może nic by się Wioletce nie stało. Gdy podzielił się z kolegami swoimi wątpliwościami, Michał stwierdził:

– Skąd mogłeś wiedzieć? Poza tym kobieta sama sobie winna. Trzeba pilnować dziecka.

– Ale ja też nie pilnowałem Magdy… Nawet mnie nie było w jordanku…

– Nieważne. Dzwoń do mamy tej Wioletki.

Marcin miał jej numer jeszcze od czasu awantury o pudełko. Z pewnym wahaniem nacisnął symbol słuchawki na ekranie smartfona, jednak kobieta nie odebrała. Dzwonił kilka razy, ale bezskutecznie.

– A jeśli nie zechce? – spytał, patrząc na wyświetlacz telefonu.

– Wezwać na świadka możesz nawet wbrew woli – powiedział Michał, ale to nie uspokoiło Marcina.

– Co zrobię, jeśli ona nie powie, jak było?

– Dlaczego miałaby kłamać? – spytał milczący dotąd Maciek.

– No właśnie! Myślisz, że byłaby nielojalna w stosunku do ciebie? Przecież uratowałeś jej dziecko!

– Nie wiem, czy uratowałem – odparł Marcin i z niechęcią opowiedział, że konflikt między dziewczynkami był dość silny. Magda nie wie, jaka krzywda spotkała Wioletkę. I jest w niej do koleżanki taka niechęć, że nawet teraz, gdy nie chodzą już do jednej szkoły, Magda Wioletki po prostu nienawidzi.

– Może trzeba jej powiedzieć, co się stało?

– Ona wie tylko, że Wioletka trafiła do szpitala, bo ktoś zrobił jej krzywdę – stwierdził Marcin. – Ale nie wie jaką. Pewnie myśli, że ktoś ją pobił. Oszczędziłem jej okrutnych szczegółów, zależało mi tylko na tym, żeby na tej historii Magda nauczyła się, że nie wolno ufać obcym. Ale dla niej to jest jak w takiej bajce, w której zło zostaje ukarane. Wioletkę spotkała kara za to, że była niedobra dla innych dzieci – tłumaczył, patrząc na twarze kumpli, których spojrzenia wyrażały sceptycyzm.

– Boże! Co te bajki robią z dziećmi – odpar filozoficznie Michał.

– Nie wiem, czy nie powinno się jej powiedzieć czegoś więcej… – zaczął Maciek, ale Marcin mu przerwał.

– Pamiętaj, że ona ma osiem lat. Ona nie wie, co to seks. Ona myśli, że dzieci się rodzą z ziarenka, które mama dostaje od taty w czasie pocałunku. Gdybym jej powiedział, jak to się odbywa, mogłaby przeżyć szok.

– Myślisz, że ośmiolatka naprawdę tego nie wie? – Michał miał wątpliwości, ale Marcin mu przerwał.

– Może jakaś inna ośmiolatka wie, ale moja siostra na pewno nie – upierał się z taką pewnością, że Michał nie ośmielił się mu sprzeciwić. Zwłaszcza że w sukurs Marcinowi przyszedł Maciek, mówiąc:

– Marcin najlepiej to wie. W końcu to jego siostra.

– A ty kiedy dowiedziałeś się…

– Na pewno byłem starszy. – I chcąc uciąć rozmowę na temat poziomu uświadomienia seksualnego Magdusi, dodał: – To nie ma w tej sprawie znaczenia…

– Fakt – stwierdził Michał.

I nagle w pokoju zapadło długie milczenie. Marcin patrzył na wyświetlacz telefonu, jakby spojrzeniem chciał zaczarować aparat, by mama Wioletki się odezwała.

– Spokojnie, stary. – Maciek poklepał kumpla po ramieniu. – Ta kobieta się odezwie i na pewno powie prawdę. Przecież ty też jesteś świadkiem w sprawie jej córki…

– Ale przecież nie było jeszcze rozprawy…

– Jak to nie było? – zdumiał się Michał i spojrzał jeszcze raz na przyniesione przez Marcina wezwanie do sądu. – Ale jaja! – wykrzyknął po chwili. – Ten facet skarży cię prywatnie! To jest wezwanie do sądu cywilnego!

– Czyli co?

– On cię skarży jako on…

– Ale jak to możliwe?

– No… możliwe, możliwe… – westchnął Michał i rozpoczął długą opowieść o usłyszanych podczas zajęć z prawa cywilnego historiach procesów, w których oprawca skarżył ofiarę.

– Znana jest nawet taka sprawa, w której sędzia przejechał na pasach człowieka, a potem skarżył jego rodzinę o zwrot kosztów naprawy auta.

– Żartujesz!

– Naprawdę! To w Toruniu było, czy gdzieś… Ci ludzie musieli wynająć najlepszych prawników…

– O Boże! A ja nie mam na prawnika…

– Z tego, co pamiętam, to ojciec Kamili jest… – zaczął Maciek, ale Czarny Michał natychmiast mu przerwał zdumiony.

– Przecież on pracuje w telewizji.

– Tak, ale jako radca prawny… – wyjaśnił Maciek.

Rzeczywiście, to, co łączyło Małgosię z Kamilą, to takie same zawody ojców, ale o ile ojciec Kamili radził sobie świetnie, o tyle Małgosiny już nie. Jednak nie zdążył tego wyjaśnić, bo Marcin stanowczo zaprotestował.

– Nie. Nie ma takiej możliwości. Nie chcę niczego od ojca Kamili. Nie chcę, by mi w czymkolwiek pomagała. Musicie to zrozumieć.

– Ależ… rozumiem, uspokój się – zapewnił go Maciek i poklepał kumpla po ramieniu.

Marcin się odsunął.

– Co ci się stało? Coś ty taki dziki? – Maciek nie mógł pojąć zachowania przyjaciela, ale Marcin pokręcił głową i westchnąwszy, szepnął:

– Nie rozumiecie, jak to jest być z dziewczyną z bogatego domu, dla której kupienie mojej Magdzie kolejnej lalki Barbie to jak dla nas kupno kajzerki.

Maciek wzruszył ramionami. Rzeczywiście, nie wiedział. Rodzice Marty chyba nie byli specjalnie bogaci. A może? W końcu miała samochód i zawsze kasę na to, by iść do kina czy kawiarni. Ale nigdy o tym nie rozmawiali, a i on na razie nie poznał jej rodziców. Marta nie chciała o nich mówić.

Michał na to wszystko nie odezwał się nawet słowem. Z dzieciństwa świetnie pamiętał momenty, gdy z matką z trudem wiązali koniec z końcem, ale nagle… los się odwrócił. Odziedziczył dwa mieszkania, działkę, samochód… I na dodatek co jakiś czas wpadała mu w ręce drobna fucha – fotografowanie ślubów i wesel. Gdyby miał sprawę w sądzie… na przykład o to rzekome włamanie do auta? O matko! Też miałby kłopot, ale na adwokata byłoby go stać.

– Pomogę ci, ile będę mógł – powiedział do Marcina i dodał: – Popytam moich wykładowców na zajęciach. Niektórzy zgadzają się, by na ćwiczeniach gadać o rzeczywistych sprawach.

* * *

Dla Marcina fakt, że będzie miał proces, w którym jest oskarżonym, a nie świadkiem, był sporym szokiem. Nie miał jednak pojęcia, że równie zszokowany jest Czarny Michał, który wieczorem przyszedł do Kingi i podzielił się z nią tą historią. Dopiero teraz zresztą ośmielił się wyznać jej aferę z kupnem kostiumu. Nie wspomniał o tym nawet wtedy, gdy byli na Węgrzech, a o ona paradowała w nim po plaży w Siófok. Zaśmiała się, wspominając ogłoszenie na Facebooku, a on widząc jej reakcję, poprosił, by nie mówiła o tym bratu.

– Pamiętasz, jak się wtedy śmiał.

– Spokojnie. Ale ty procesu nie masz, a ten Marcin…

– No… Najgorsze jest to, że on nie chce pomocy ojca Kamili. Chce być przy niej mężczyzną. Ta różnica poziomów życia jej i jego mocno go boli.

– Różnica poziomów życia – powtórzyła Kinga i się zamyśliła.

Pamiętała Kamilę, jak mieszkała w apartamentowcu w dość luksusowym mieszkaniu. Była u niej w podwarszawskiej willi. Nigdy jednak nie odwiedzała Marcina. Wiedziała, że mieszkał gdzieś w blokach niedaleko Brazylijskiej, ale gdzie dokładnie? Sama też mieszkała w bloku, ale i Michał mieszkał w podobnym. O różnicy w poziomie życia swoim i Kamili nie myślała nigdy. Aż do teraz.

– Może pogadać z Kamilą? – zaproponowała po chwili milczenia.

– Za plecami Marcina? To byłoby nielojalne. On prosił, by nic jej nie mówić.

– No ale…

– Ale co? My, faceci, jesteśmy w stosunku do siebie lojalni.

– Ale czasem trzeba pomyśleć, co jest ważniejsze. Lojalność? Czy jednak pomoc drugiemu człowiekowi?

– Ty zapominasz, że ojciec Kamili może nie chcieć mu pomóc.

– Czemu?

– Skoro jest między nimi różnica poziomów życia…

– Znowu myślisz o swoim ojcu i swojej matce. – Kinga westchnęła i objęła Michała. – Naprawdę nie wszyscy są tacy.

– Może masz rację… To co? Zadzwonić do Kamili?

– Pogadaj jeszcze z Maćkiem. W końcu mówiłeś o lojalności…

– A widzisz!

* * *

– Marcin? Wiesz, jakie jaja? – Było już po dwudziestej drugiej, gdy zadzwoniła podekscytowana Kamila.

– No? – spytał, ale w jego głosie nie brzmiał entuzjazm; mama Wioletki nie oddzwaniała, a wezwanie do sądu nie dawało spokoju.

– Śmiałeś się z Klotza i opowiedziałam dzisiaj starym, jak go przedrzeźniałeś, gdy serwowałeś rosół, bo wiesz… my znamy tego Klotza. Ojciec z nim pracuje i go nie znosi. On kilka razy wpędzał stację w jakieś straszne kłopoty prawne. Ojciec miał przez to kupę roboty. Oni go tam nazywają „Stary Klocek”.

– No… – mruknął Marcin, bo prawdę mówiąc, w świetle własnych problemów niewiele obchodził go prezenter telewizyjny, mimo że miał takie samo nazwisko jak ten zwyrodnialec, który oskarżał go o pobicie.

– Okazało się, że „Stary Klocek” ma teraz jakieś kłopoty z synem, który kolejny miesiąc siedzi w areszcie… Podobno stary biega po firmie i szuka prawników do pomocy.

– O w mordę! – wyrwało się Marcinowi, który nagle się ożywił. – A jak ten syn ma na imię?

– Nie wiem, ale zaraz spytam. – Kamila odsunęła telefon od ucha i krzyknęła w głąb domu: – Tata! Jak ma na imię Młody Klocek?

Marcin z napięciem nasłuchiwał, jak ojciec Kamili odkrzykuje imię, które widniało na odebranym w południe wezwaniu do sądu. Zrobiło mu się zimno. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie telefon zasygnalizował, że kolejna osoba chce z nim rozmawiać. To była mama Wioletki. Dzwoniła, choć zegar wskazywał wpół do jedenastej w nocy.

– Kamila… zaraz zadzwonię. Okej? Odbierz tylko telefon – powiedział mocno zdenerwowany.

– Co się stało? – zaniepokoiła się Kamila.

– Zaraz zadzwonię do ciebie, tylko muszę odebrać ten telefon. – To powiedziawszy, rozłączył się i odebrał drugie połączenie.

Mama Wioletki płakała. Okazało się, że i do niej przyszło wezwanie do sądu. Odebrała je jej teściowa, ale nie otworzyła koperty, a mama Wioletki dopiero teraz wróciła do domu i przeczytała. Z wezwania wynikało, że i ona została oskarżona o pobicie Alberta Klotza i wybicie mu zębów. No i była pewna, że to syn telewizyjnego gwiazdora. Powiedział jej to ktoś na komendzie. Mama Wioletki myślała, że powoła Marcina na swojego świadka. W końcu nawet tego faceta nie dotknęła, ale w sytuacji, gdy i Marcin jest oskarżony…

– Za moment okaże się, że działaliśmy w zmowie, a ten… ten… – Mamie Wioletki ewidentnie brakowało słowa na określenie mężczyzny, który skrzywdził jej dziecko. Zupełnie jakby każdy wyraz był za słaby do nazwania tego, co ten człowiek zrobił.

– Bydlak – podpowiedział usłużnie Marcin.

– Tak… za moment okaże się, że ten bydlak jest niewinny i wyjdzie z aresztu. – Kobieta rozszlochała się do słuchawki. Jakże inaczej brzmiał jej głos niż wtedy, gdy szydziła z Marcina, kiedy między dziewczynkami był konflikt o pudełko na drugie śniadanie.

– Niech pani nie płacze. Mam plan.

Marcin już podjął decyzję. Powie Kamili. Szczerze. W końcu jej ojciec jest radcą prawnym. Jeśli jest tak, jak ona mówi, że on nie znosi Klotza i miał przez niego wiele razy kłopoty, to może im pomoże? Wiedział wprawdzie, że zemsta to nie najlepszy motyw, by komuś pomagać, ale uczepił się tej myśli jak rzep, bo nie chciał mieć wobec Kamili i jej ojca zobowiązań. Czuł jednak, że gdy powie Kamili prawdę, ona sama będzie naciskać, by przyjął pomoc jej ojca.

Ale po skończeniu rozmowy z mamą Wioletki nie zadzwonił do dziewczyny. Wysłał jej tylko ememesa. Bez komentarza. Tylko zdjęcie wezwania do sądu. Nie minął kwadrans, gdy mimo później pory odebrał telefon od jej ojca. Andrzej Grabowski wiedział już wszystko i oferował swoje usługi.

– Pozwól sobie pomóc. To się lojalność nazywa – usłyszał od ojca Kamili na zakończenie rozmowy.

Zegar bił północ.


LOJALNOŚĆ LOYALTY

– Ale o co chodzi? - But what's the matter? Bo ja nic nie wiem…

– A… – Marcin dopiero teraz zorientował się, że właściwie nigdy nie powiedział przyjacielowi o zdarzeniu w jordanku. – To nie na telefon. Opowiem ci, jak się spotkamy. Potrzebuję pomocy. Ten twój kumpel, co studiuje prawo…

– Michał?

– No właśnie…

* * *

To miało być idealne popołudnie. Tylko on i Kamila. Marek był na uczelni, Mateusz z Magdusią w szkole, ojciec w pracy, a oni… w tym roku akademickim we wtorki oboje kończyli zajęcia przed dwunastą. Wtorek był więc rajem dla zakochanych.

Zakochanych? Marcin do tej pory nie powiedział jej, że ją kocha. Czuł, że Kamila na to czeka, zresztą raz jej się wymsknęło wyznanie, ale obróciła je w żart, że źle usłyszał. Raz też spytała, czy on ją kocha. W odpowiedzi uśmiechnął się, ale… twardy był. Nie zamierzał spełniać zachcianek rozkapryszonej dziewczyny. Nie powie. Nawet w bardzo intymnej sytuacji.

I do tej pory nie powiedział. Nawet wtedy, gdy całując jej szyję, rozpinał bluzkę, dotykał jej piersi. Słowa nie są potrzebne. Zresztą… Zawsze, gdy czuł, że ona czeka na wyznanie, przypominał sobie, że chciała, by Olek się domyślał, że już go nie chce. To niech teraz sama się domyśli, że jej pragnie. Kocha? Nawet przed sobą się do tego nie przyzna. Z Kamilą trzeba grać w damsko-męską grę. Bawić się w kotka i myszkę. Marcin przeczuwał, że gdy Kamila uzna, że go w pełni zdobyła – odejdzie. A tego nie chciał. Jeszcze nie teraz. Chwilo, trwaj!

Mieli zjeść rosół. Marcin ugotował wielki gar jeszcze rano przed wyjściem na uczelnię. Teraz tylko podgrzał. Stawiając przed Kamilą talerz, mówił, starając się nadać swojemu głosowi dość napuszony ton:

– Ta tradycyjna polska potrawa, którą teraz serwuję pani Kamili, może wielu z państwa wydać się trochę dziwna, gdyż powstała wskutek gotowania nieżywej kury, ale zapewniam, że pod tą szerokością geograficzną jest to zupełnie normalne. Tutejsza ludność żywi się bowiem kurami, które najpierw tuczy, a potem zabija… – perorował, a Kamila chichotała.

– A wiesz, że znam Klotza? – powiedziała, krztusząc się ze śmiechu, ale nie zdążyła niczego Marcinowi opowiedzieć, bo ten, nie wychodząc z roli, dodał:

– Nie wiem zupełnie, o co pani chodzi, Kamilo. To ja jestem Dominik Klotz, podróżnik i miłośnik egzotycznych kuchni. Nie dokończyłem pani opowiadać o rosole. Tutejsi mieszkańcy jedzą go z włoszczyzną. To zestaw warzyw przywiezionych z Włoch przez królową Bonę. W rosole pływają oka. To przerażające plamy tłuszczu, które spoglądają na konsumenta w trakcie jedzenia…

W tym momencie zabawę w telewizyjnego prezentera przerwał dźwięk domofonu. To był listonosz. Przyniósł list z sądu. Zaadresowany do Marcina. A Marcin, dumny z tego, że jest dorosły, uśmiechając się do Kamili i listonosza, ochoczo podpisał pokwitowanie. Dopiero po chwili, gdy rozerwał kopertę, mina mu zrzedła.

– Co się stało? – spytała Kamila.

– Nic takiego – odparł, chowając do szuflady pismo, z którego wynikało, że niejaki Albert Klotz oskarża go o ciężkie pobicie.

Marcin dopiero teraz dowiadywał się, jak facet ma na nazwisko. „Zupełnie jak ten gwiazdor telewizyjny, tylko imię inne” – pomyślał.

– Ale widzę, że coś… – Kamila dotknęła jego ramienia.

– Wezwanie do sądu.

– Do sądu?

– W sprawie tego faceta, co to wtedy w jordanku…

– Aha… – Kamila skinęła głową.

Ani ona, ani Marcin do tej pory nie wymówili słowa „pedofil”. Marcin kilka razy powiedział per „bydlak” albo „śmieć”, ale tego określenia nigdy nie użył. Ona też nie.

– Wreszcie facet zostanie skazany – stwierdziła i dodała po chwili. – Wiesz, ile mu grozi? Pytałam tatę! Do dwunastu lat za samo…

– Tak! Zostanie skazany… – mruknął Marcin i siadł do stołu. – Ale nie rozmawiajmy o tym – szepnął.

Za nic w świecie nie chciał przyznać się, że wezwanie dotyczy nie tego, co zrobił ten śmieć. „Ten nieludzki śmieć!” − poprawił się w myślach. Wezwanie dotyczy tego, co zrobił on, Marcin. A właściwie tego, czego nie zrobił, choć powinien był. I gdyby wiedział, jak się sprawy potoczą, na pewno biłby mocniej.

– Co ty jesteś taki jakiś…? − spytała, głaszcząc go po włosach.

– Nic takiego…

– Chodzi o to wezwanie? Powiedz… Jak masz jakieś wątpliwości, to pogadam z tatą… W końcu jest prawnikiem… – dopytywała, ale Marcin machnął ręką.

Nie chciał prosić o pomoc jej ojca. Nie chciał być od niej w jakikolwiek sposób zależny. Dlatego zmienił temat. Ale radość z tego, że mieli kilka godzin dla siebie, prysła. Zupę dokończyli w milczeniu.

* * *

– Nie wiem, co robić – Maciek usłyszał w słuchawce przestraszony głos Marcina.

Dawno nie rozmawiali. Fakt, że kumpel, z którym tak dobrze się rozumiał i z którym często uczyli się w czasie matur, nagle związał się z Kamilą, rozluźnił ich kontakty.

Maciek z trudem przyznawał przed samym sobą, że Kamila budzi w nim mieszane uczucia. Po pierwsze, z powodu Olka. Maciek wiedział, jak się czuje przyjaciel z dzieciństwa, bo przecież czasem o tym rozmawiali. A fakt, że Kamila nie powiedziała Olkowi, o co chodzi, tylko kazała się wszystkiego domyślać, sprawił, że rozumiał go naprawdę świetnie. Przecież jemu też kiedyś Małgosia niczego nie wyjaśniła, tylko zniknęła. A teraz… Kamila widywana była z Marcinem.

Tylko raz, na samym początku, gdy zobaczył ich razem w parku, zadał Marcinowi pytanie o nią. Usłyszał, że nic między nimi nie ma, i uwierzył mu na słowo. Potem… chyba sprawy potoczyły się jakoś inaczej i najwyraźniej błyskawicznie, bo zaczęli pokazywać się razem, a to oznaczało, że coś między nimi zaiskrzyło.

Czarny Michał jeszcze wiosną powiedział, że spotkał w Złotych Tarasach Kamilę z Magdusią, najmłodszą siostrą Marcina. Nie zrobiło to na nim takiego wrażenia jak na Maćku, który wiedział, że jeśli Kamila sama pojechała na zakupy z Magdą, to między nią a Marcinem jest coś bardzo poważnego. W końcu kumpel nie puściłby siostry na miasto z kimś obcym. Ale o tym, co jest między Marcinem a Kamilą, nigdy nie rozmawiali. Teraz nagle Marcin zadzwonił. Czyżby w sprawie Kamili?

– Dostałem wezwanie do sądu i jestem oskarżony o to, że w dniu pierwszego maja… pobiłem Alberta Klotza i wybiłem mu zęby…

– Alberta Klotza? Tego podróżnika z telewizji? – Maciek był zdumiony.

– Tamten to jest Dominik.

– A nie Damian?

– Nie. Dominik.

Zresztą pies z nim! – zniecierpliwił się Marcin. – Problem w tym, że ja temu facetowi rzeczywiście przyłożyłem, ale na pewno nie wybiłem mu zębów. Tymczasem jestem oskarżony z artykułu… – Tu Marcin przerwał i po chwili głosem naśladującym urzędniczy ton wyrecytował: – Sto pięćdziesiąt osiem kodeksu karnego paragraf drugi i grozi mi od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia.

– Ale o co chodzi? Bo ja nic nie wiem…

– A… – Marcin dopiero teraz zorientował się, że właściwie nigdy nie powiedział przyjacielowi o zdarzeniu w jordanku. – To nie na telefon. Opowiem ci, jak się spotkamy. Potrzebuję pomocy. Ten twój kumpel, co studiuje prawo…

– Michał?

– No właśnie…

* * *

Dwie godziny później Marcin, zostawiwszy w domu samych Mateusza z Magdą i przykazawszy im, by byli grzeczni i nikogo obcego nie wpuszczali, biegł pod wskazany przez Maćka adres. Czarny Michał, rzuciwszy okiem na wezwanie, spytał krótko:

– Zrobiłeś to?

– Nie – odparł Marcin i w skrócie opowiedział o całym zdarzeniu.

Był mocno zdenerwowany.

– Jestem dopiero na trzecim roku, więc wiesz… niewiele mogę, ale… spytam zaprzyjaźnionego mecenasa, czyby ci nie pomógł… – powiedział Czarny Michał, gdy wysłuchał całej historii.

– Tylko wiesz… ja nie mam kasy na adwokata.

– A ojciec?

– Ojciec nie wie o tym, co się stało w jordanku. I na razie nie chcę, żeby się dowiedział.

– Rozumiem, to ja tylko tego mecenasa spytam o radę – powiedział Michał i nagle… jakby mu coś do głowy przyszło, bo zamyślił się, a po chwili spytał zupełnie innym tonem. – A ta kobieta?

– Jaka kobieta? – Marcin nie zrozumiał.

– No… mama tej…

– Wioletki?! Faktycznie!

Marcin aż uderzył się dłonią w czoło. Że też o tym nie pomyślał. Przecież była przy tym. Widziała, jak wyciągnął z samochodu tego faceta. Widziała, że go tłukł, ale widziała też, że tłukł go nie po głowie, a po plecach, tyłku, i kroczu. Na pewno nie po twarzy czy zębach. Tylko czy zechce być jego świadkiem? Niby to on odnalazł jej córkę, ale zrobił to o pół godziny za późno. Gdyby zrobił to wcześniej, gdyby wcześniej przyszedł do jordanka, może nic by się Wioletce nie stało. Gdy podzielił się z kolegami swoimi wątpliwościami, Michał stwierdził:

– Skąd mogłeś wiedzieć? Poza tym kobieta sama sobie winna. Trzeba pilnować dziecka.

– Ale ja też nie pilnowałem Magdy… Nawet mnie nie było w jordanku…

– Nieważne. Dzwoń do mamy tej Wioletki.

Marcin miał jej numer jeszcze od czasu awantury o pudełko. Z pewnym wahaniem nacisnął symbol słuchawki na ekranie smartfona, jednak kobieta nie odebrała. Dzwonił kilka razy, ale bezskutecznie.

– A jeśli nie zechce? – spytał, patrząc na wyświetlacz telefonu.

– Wezwać na świadka możesz nawet wbrew woli – powiedział Michał, ale to nie uspokoiło Marcina.

– Co zrobię, jeśli ona nie powie, jak było?

– Dlaczego miałaby kłamać? – spytał milczący dotąd Maciek.

– No właśnie! Myślisz, że byłaby nielojalna w stosunku do ciebie? Przecież uratowałeś jej dziecko!

– Nie wiem, czy uratowałem – odparł Marcin i z niechęcią opowiedział, że konflikt między dziewczynkami był dość silny. Magda nie wie, jaka krzywda spotkała Wioletkę. I jest w niej do koleżanki taka niechęć, że nawet teraz, gdy nie chodzą już do jednej szkoły, Magda Wioletki po prostu nienawidzi.

– Może trzeba jej powiedzieć, co się stało?

– Ona wie tylko, że Wioletka trafiła do szpitala, bo ktoś zrobił jej krzywdę – stwierdził Marcin. – Ale nie wie jaką. Pewnie myśli, że ktoś ją pobił. Oszczędziłem jej okrutnych szczegółów, zależało mi tylko na tym, żeby na tej historii Magda nauczyła się, że nie wolno ufać obcym. Ale dla niej to jest jak w takiej bajce, w której zło zostaje ukarane. Wioletkę spotkała kara za to, że była niedobra dla innych dzieci – tłumaczył, patrząc na twarze kumpli, których spojrzenia wyrażały sceptycyzm.

– Boże! Co te bajki robią z dziećmi – odpar filozoficznie Michał.

– Nie wiem, czy nie powinno się jej powiedzieć czegoś więcej… – zaczął Maciek, ale Marcin mu przerwał.

– Pamiętaj, że ona ma osiem lat. Ona nie wie, co to seks. Ona myśli, że dzieci się rodzą z ziarenka, które mama dostaje od taty w czasie pocałunku. Gdybym jej powiedział, jak to się odbywa, mogłaby przeżyć szok.

– Myślisz, że ośmiolatka naprawdę tego nie wie? – Michał miał wątpliwości, ale Marcin mu przerwał.

– Może jakaś inna ośmiolatka wie, ale moja siostra na pewno nie – upierał się z taką pewnością, że Michał nie ośmielił się mu sprzeciwić. Zwłaszcza że w sukurs Marcinowi przyszedł Maciek, mówiąc:

– Marcin najlepiej to wie. W końcu to jego siostra.

– A ty kiedy dowiedziałeś się…

– Na pewno byłem starszy. – I chcąc uciąć rozmowę na temat poziomu uświadomienia seksualnego Magdusi, dodał: – To nie ma w tej sprawie znaczenia…

– Fakt – stwierdził Michał.

I nagle w pokoju zapadło długie milczenie. Marcin patrzył na wyświetlacz telefonu, jakby spojrzeniem chciał zaczarować aparat, by mama Wioletki się odezwała.

– Spokojnie, stary. – Maciek poklepał kumpla po ramieniu. – Ta kobieta się odezwie i na pewno powie prawdę. Przecież ty też jesteś świadkiem w sprawie jej córki…

– Ale przecież nie było jeszcze rozprawy…

– Jak to nie było? – zdumiał się Michał i spojrzał jeszcze raz na przyniesione przez Marcina wezwanie do sądu. – Ale jaja! – wykrzyknął po chwili. – Ten facet skarży cię prywatnie! To jest wezwanie do sądu cywilnego!

– Czyli co?

– On cię skarży jako on…

– Ale jak to możliwe?

– No… możliwe, możliwe… – westchnął Michał i rozpoczął długą opowieść o usłyszanych podczas zajęć z prawa cywilnego historiach procesów, w których oprawca skarżył ofiarę.

– Znana jest nawet taka sprawa, w której sędzia przejechał na pasach człowieka, a potem skarżył jego rodzinę o zwrot kosztów naprawy auta.

– Żartujesz!

– Naprawdę! To w Toruniu było, czy gdzieś… Ci ludzie musieli wynająć najlepszych prawników…

– O Boże! A ja nie mam na prawnika…

– Z tego, co pamiętam, to ojciec Kamili jest… – zaczął Maciek, ale Czarny Michał natychmiast mu przerwał zdumiony.

– Przecież on pracuje w telewizji.

– Tak, ale jako radca prawny… – wyjaśnił Maciek.

Rzeczywiście, to, co łączyło Małgosię z Kamilą, to takie same zawody ojców, ale o ile ojciec Kamili radził sobie świetnie, o tyle Małgosiny już nie. Jednak nie zdążył tego wyjaśnić, bo Marcin stanowczo zaprotestował.

– Nie. Nie ma takiej możliwości. Nie chcę niczego od ojca Kamili. Nie chcę, by mi w czymkolwiek pomagała. Musicie to zrozumieć.

– Ależ… rozumiem, uspokój się – zapewnił go Maciek i poklepał kumpla po ramieniu.

Marcin się odsunął.

– Co ci się stało? Coś ty taki dziki? – Maciek nie mógł pojąć zachowania przyjaciela, ale Marcin pokręcił głową i westchnąwszy, szepnął:

– Nie rozumiecie, jak to jest być z dziewczyną z bogatego domu, dla której kupienie mojej Magdzie kolejnej lalki Barbie to jak dla nas kupno kajzerki.

Maciek wzruszył ramionami. Rzeczywiście, nie wiedział. Rodzice Marty chyba nie byli specjalnie bogaci. A może? W końcu miała samochód i zawsze kasę na to, by iść do kina czy kawiarni. Ale nigdy o tym nie rozmawiali, a i on na razie nie poznał jej rodziców. Marta nie chciała o nich mówić.

Michał na to wszystko nie odezwał się nawet słowem. Z dzieciństwa świetnie pamiętał momenty, gdy z matką z trudem wiązali koniec z końcem, ale nagle… los się odwrócił. Odziedziczył dwa mieszkania, działkę, samochód… I na dodatek co jakiś czas wpadała mu w ręce drobna fucha – fotografowanie ślubów i wesel. Gdyby miał sprawę w sądzie… na przykład o to rzekome włamanie do auta? O matko! Też miałby kłopot, ale na adwokata byłoby go stać.

– Pomogę ci, ile będę mógł – powiedział do Marcina i dodał: – Popytam moich wykładowców na zajęciach. Niektórzy zgadzają się, by na ćwiczeniach gadać o rzeczywistych sprawach.

* * *

Dla Marcina fakt, że będzie miał proces, w którym jest oskarżonym, a nie świadkiem, był sporym szokiem. Nie miał jednak pojęcia, że równie zszokowany jest Czarny Michał, który wieczorem przyszedł do Kingi i podzielił się z nią tą historią. Dopiero teraz zresztą ośmielił się wyznać jej aferę z kupnem kostiumu. Nie wspomniał o tym nawet wtedy, gdy byli na Węgrzech, a o ona paradowała w nim po plaży w Siófok. Zaśmiała się, wspominając ogłoszenie na Facebooku, a on widząc jej reakcję, poprosił, by nie mówiła o tym bratu.

– Pamiętasz, jak się wtedy śmiał.

– Spokojnie. Ale ty procesu nie masz, a ten Marcin…

– No… Najgorsze jest to, że on nie chce pomocy ojca Kamili. Chce być przy niej mężczyzną. Ta różnica poziomów życia jej i jego mocno go boli.

– Różnica poziomów życia – powtórzyła Kinga i się zamyśliła.

Pamiętała Kamilę, jak mieszkała w apartamentowcu w dość luksusowym mieszkaniu. Była u niej w podwarszawskiej willi. Nigdy jednak nie odwiedzała Marcina. Wiedziała, że mieszkał gdzieś w blokach niedaleko Brazylijskiej, ale gdzie dokładnie? Sama też mieszkała w bloku, ale i Michał mieszkał w podobnym. O różnicy w poziomie życia swoim i Kamili nie myślała nigdy. Aż do teraz.

– Może pogadać z Kamilą? – zaproponowała po chwili milczenia.

– Za plecami Marcina? To byłoby nielojalne. On prosił, by nic jej nie mówić.

– No ale…

– Ale co? My, faceci, jesteśmy w stosunku do siebie lojalni.

– Ale czasem trzeba pomyśleć, co jest ważniejsze. Lojalność? Czy jednak pomoc drugiemu człowiekowi?

– Ty zapominasz, że ojciec Kamili może nie chcieć mu pomóc.

– Czemu?

– Skoro jest między nimi różnica poziomów życia…

– Znowu myślisz o swoim ojcu i swojej matce. – Kinga westchnęła i objęła Michała. – Naprawdę nie wszyscy są tacy. - Насправді вони не всі такі.

– Może masz rację… To co? Zadzwonić do Kamili?

– Pogadaj jeszcze z Maćkiem. W końcu mówiłeś o lojalności…

– A widzisz!

* * *

– Marcin? Wiesz, jakie jaja? – Było już po dwudziestej drugiej, gdy zadzwoniła podekscytowana Kamila.

– No? – spytał, ale w jego głosie nie brzmiał entuzjazm; mama Wioletki nie oddzwaniała, a wezwanie do sądu nie dawało spokoju.

– Śmiałeś się z Klotza i opowiedziałam dzisiaj starym, jak go przedrzeźniałeś, gdy serwowałeś rosół, bo wiesz… my znamy tego Klotza. Ojciec z nim pracuje i go nie znosi. On kilka razy wpędzał stację w jakieś straszne kłopoty prawne. Ojciec miał przez to kupę roboty. Oni go tam nazywają „Stary Klocek”.

– No… – mruknął Marcin, bo prawdę mówiąc, w świetle własnych problemów niewiele obchodził go prezenter telewizyjny, mimo że miał takie samo nazwisko jak ten zwyrodnialec, który oskarżał go o pobicie.

– Okazało się, że „Stary Klocek” ma teraz jakieś kłopoty z synem, który kolejny miesiąc siedzi w areszcie… Podobno stary biega po firmie i szuka prawników do pomocy.

– O w mordę! – wyrwało się Marcinowi, który nagle się ożywił. – A jak ten syn ma na imię?

– Nie wiem, ale zaraz spytam. – Kamila odsunęła telefon od ucha i krzyknęła w głąb domu: – Tata! Jak ma na imię Młody Klocek?

Marcin z napięciem nasłuchiwał, jak ojciec Kamili odkrzykuje imię, które widniało na odebranym w południe wezwaniu do sądu. Zrobiło mu się zimno. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie telefon zasygnalizował, że kolejna osoba chce z nim rozmawiać. To była mama Wioletki. Dzwoniła, choć zegar wskazywał wpół do jedenastej w nocy.

– Kamila… zaraz zadzwonię. Okej? Odbierz tylko telefon – powiedział mocno zdenerwowany.

– Co się stało? – zaniepokoiła się Kamila.

– Zaraz zadzwonię do ciebie, tylko muszę odebrać ten telefon. – To powiedziawszy, rozłączył się i odebrał drugie połączenie.

Mama Wioletki płakała. Okazało się, że i do niej przyszło wezwanie do sądu. Odebrała je jej teściowa, ale nie otworzyła koperty, a mama Wioletki dopiero teraz wróciła do domu i przeczytała. Z wezwania wynikało, że i ona została oskarżona o pobicie Alberta Klotza i wybicie mu zębów. No i była pewna, że to syn telewizyjnego gwiazdora. Powiedział jej to ktoś na komendzie. Mama Wioletki myślała, że powoła Marcina na swojego świadka. W końcu nawet tego faceta nie dotknęła, ale w sytuacji, gdy i Marcin jest oskarżony…

– Za moment okaże się, że działaliśmy w zmowie, a ten… ten… – Mamie Wioletki ewidentnie brakowało słowa na określenie mężczyzny, który skrzywdził jej dziecko. Zupełnie jakby każdy wyraz był za słaby do nazwania tego, co ten człowiek zrobił.

– Bydlak – podpowiedział usłużnie Marcin.

– Tak… za moment okaże się, że ten bydlak jest niewinny i wyjdzie z aresztu. – Kobieta rozszlochała się do słuchawki. Jakże inaczej brzmiał jej głos niż wtedy, gdy szydziła z Marcina, kiedy między dziewczynkami był konflikt o pudełko na drugie śniadanie.

– Niech pani nie płacze. Mam plan.

Marcin już podjął decyzję. Powie Kamili. Szczerze. W końcu jej ojciec jest radcą prawnym. Jeśli jest tak, jak ona mówi, że on nie znosi Klotza i miał przez niego wiele razy kłopoty, to może im pomoże? Wiedział wprawdzie, że zemsta to nie najlepszy motyw, by komuś pomagać, ale uczepił się tej myśli jak rzep, bo nie chciał mieć wobec Kamili i jej ojca zobowiązań. Czuł jednak, że gdy powie Kamili prawdę, ona sama będzie naciskać, by przyjął pomoc jej ojca.

Ale po skończeniu rozmowy z mamą Wioletki nie zadzwonił do dziewczyny. Wysłał jej tylko ememesa. Bez komentarza. Tylko zdjęcie wezwania do sądu. Nie minął kwadrans, gdy mimo później pory odebrał telefon od jej ojca. Andrzej Grabowski wiedział już wszystko i oferował swoje usługi.

– Pozwól sobie pomóc. To się lojalność nazywa – usłyszał od ojca Kamili na zakończenie rozmowy. Це називається вірність", - почув він від батька Каміли наприкінці розмови.

Zegar bił północ.