×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Licencja na dorosłość - Małgorzata Karolina Piekarska, KASA (1)

KASA (1)

– A co ty się tak podjarałeś?

– Bo… idąc tu, zaszedłem do niej do domu. Wiesz… chodziłem z nią do podstawówki.

– I co?

– Nie mieszka z rodzicami i mama powiedziała, że nie ma z nią kontaktu.

* * *

– Kamila! Płatek nie ma jedzenia! Zapomniałaś mu kupić! – Głos mamy w słuchawce był stanowczy.

Mama miała rację. Fakt, że zapomniała kupić karmę, był niezaprzeczalny. Kamila miała wprawdzie ochotę powiedzieć, że nikt jej nie przypomniał, ale… umowa to umowa. A kiedy tylko zamieszkali w Kiełpinie, zostało ustalone, że o żarcie dla psa dba jego właścicielka, czyli Kamila.

Kamila bardzo rzadko jeździła sama na zakupy. Raz w miesiącu całą rodziną robili zapasy w gigantycznym hipermarkecie koło huty. Kuba wybierał sobie wtedy płatki śniadaniowe, kremy czekoladowe i różne smakołyki, ojciec kasze i makarony, które uwielbiał, no i ku utrapieniu matki piwa różnych gatunków. Kamila wybierała egzotyczne owoce, jak awocado i ananasy, oraz niektóre kosmetyki, a mama tak naprawdę pilnowała całej reszty. Kiedyś powiedziała, że gdyby nie jej dbałość o drobiazgi, to podcieraliby się liśćmi łopianu, a muszlę klozetową myli popiołem i piaskiem. Bo tak naprawdę nikt poza nią nigdy nie myślał o takich rzeczach jak papier toaletowy, papierowe ręczniki czy płyny do mycia wanny lub sedesu.

W soboty mama sama podjeżdżała na kiełpiński bazarek po owoce i warzywa. Czasem brała ze sobą Kubę, ale to w sezonie, gdy mógł dla siebie wybrać to, co zwykle jadł bez opamiętania, jak na przykład jesienią słonecznik. Sery i mleko przynosiła im do domu zaprzyjaźniona pani Wacia. Jedzenie dla psa kupowali przez internet. Kamila chciała zresztą namówić rodziców na kupowanie wszystkiego w sieci, tłumacząc, że będzie wygodniej, ale ojciec z miejsca zaprotestował:

– Jest coś, co robimy razem, i niech tak zostanie. Dzięki temu spędzamy ze sobą więcej czasu.

Jak to się stało, że zapomniała zamówić jedzenie dla Płatka? Najpierw była awaria internetu, potem zaliczenie na uczelni, potem pędziła pomóc Magdusi w angielskim, a potem… nie miała już żadnego usprawiedliwienia. Dziś był piątek – dzień, kiedy rano dała psu ostatnią porcję karmy.

Teraz głos mamy w słuchawce przypomniał jej o obowiązku. Wiedziała, że do jej przyjazdu mama z brakiem jedzenia dla Płatka jakoś sobie poradzi. Da mu na przykład jajko albo rozmrozi kawałek piersi kurczaka. Ale na sobotę rano pies musi mieć karmę. Niestety zamówienie przez internet oznaczało dostawę w najbliższy dzień roboczy, czyli… dopiero w poniedziałek.

Kamila musiała pojechać do sklepu. Gdyby nie to, że wieczorem umówiła się z Marcinem, pewnie zakupy dla Płatka zrobiłaby w sklepie dla zwierząt, ale chciała przywieźć coś jeszcze dla Magdy i Mateusza. Może czekoladę? Może cukierki? Może ciastka lub wafelki? Samochód zaparkowała na parkingu przy Hali Marymonckiej. Od czasu rozstania z Olkiem miała uraz do stacji końcowej metra znajdującej się przy hucie i wsiadała dopiero na Marymoncie. Teraz wróciła z uczelni właśnie tam, by odebrać samochód i pojechać do Marcina.

Najpierw jednak zdecydowała się na zakupy. Hipermarket w Hali Marymonckiej świetnie się do tego nadawał. Kamila szybko odnalazła regał z produktami dla zwierząt, na którym wybrała kilka torebek pokarmu dla małych psów i gryzaki do czyszczenia zębów, które postanowiła kupić Płatkowi jakby na przeprosiny. W dziale ze słodyczami spędziła trochę więcej czasu. Choć w uszach brzmiały jej pełne nagany słowa Marcina: „Przestań ich tak rozpieszczać!”, to jednak kupiła i czekoladę, i cukierki, i ciastka. Wreszcie stanęła w kolejce do kasy. Przez chwilę miała wrażenie, że słyszy znajomy głos, ale nie miała pojęcia, skąd dobiega ani czyj jest, poza tym, że go zna. Dopiero po charakterystycznie wypowiadanym słowie „dziecinko”, uświadomiła sobie, że słyszy Kaśkę – koleżankę z gimnazjum. Tę zarozumiałą, mającą się za Bóg wie kogo, szydzącą z niej i jej koloru włosów. To Kaśka nazywała ją szczurem laboratoryjnym, dopytując, co zrobiła z czerwonymi oczami. Kamila na samo wspomnienie odruchowo dotknęła głowy.

Dzień był wyjątkowo chłodny, więc na głowie miała amarantową lekką czapkę, która starannie skrywała jej niemal białe włosy. Kamila nie zdjęła jej, wchodząc do hali. Kiedyś nie zrobiłaby tego jedynie ze względu na swój kolor włosów, którego się wstydziła. Teraz, bo po prostu czapka była piękna i wielokrotnie łapała spojrzenia innych kobiet zachwycających się jej nakryciem głowy. Włosy też przestały być dla niej takim problemem jak kiedyś. Wprawdzie jeszcze kilka lat temu obiecywała sobie, że jak dorośnie, ufarbuje je, ale potem okazało się, że… na tak jasny blond, jakim obdarzyła ją natura, nastała moda. Kobiety masowo farbowały włosy na platynę. Kamila nie musiała. Widziała też, że i na chłopakach ten kolor robi wrażenie, zwłaszcza gdy dowiadywali się, że to nie farba.

Teraz rozejrzała się wokół. Gdzie ta Kaśka jest? Kasa była ostatnim miejscem, w którym spodziewała się ją zastać. Ale… właśnie tam siedziała osoba podobna do Kaśki i ręcznym skanerem sczytywała ceny z zakupów, które zdejmowała z taśmy. Przed kasą stał chłopiec, najwyżej trzynastoletni, a kasjerka właśnie obsztorcowywała go, że nie posegregował produktów leżących na taśmie:

– Kefiry powinny stać koło siebie, dziecinko. Wtedy wszystko trwałoby krócej. Wbiłabym, że kupujesz sześć kefirów, a tak… najpierw musiałam wbić dwa kefiry, potem parówki… O! I jeszcze jedne parówki? A gdyby leżały obok tamtych parówek…

Kamila patrzyła z niedowierzaniem. To była cała Kaśka! Zachowywała się jak kiedyś. Ale ten wygląd! Może to jednak nie ona? Siedząca za kasą postać miała na głowie kolorowe dreadlocki i niezwykle mocny, barwny makijaż, czyniący jej powieki podobnymi do pawiego pióra.

Gdy kolejka doszła do Kamili, ta już otwierała usta, by przywitać się z dawną koleżanką, ale w tym momencie osoba podobna do Kaśki, nie patrząc w jej kierunku, obróciła się plecami i zawołała:

– Robert, zastąp mnie na chwilę!

Wstała od kasy, po czym zatrzasnąwszy szufladę, wyszła na zaplecze.

„Poznała mnie czy nie?” – spytała Kamila samą siebie. Ale nie umiała znaleźć na to pytanie odpowiedzi. Zwłaszcza że wezwany przez Kaśkę Robert wyciągnął do niej rękę po zakupy.

– Ojej! Zamyśliłam się i nie wypakowałam – powiedziała, uśmiechając się przepraszająco.

– Nie szkodzi – odparł z uśmiechem chłopak.


KASA (1) KASA (1)

– A co ty się tak podjarałeś?

– Bo… idąc tu, zaszedłem do niej do domu. Wiesz… chodziłem z nią do podstawówki.

– I co?

– Nie mieszka z rodzicami i mama powiedziała, że nie ma z nią kontaktu.

* * *

– Kamila! Płatek nie ma jedzenia! Zapomniałaś mu kupić! – Głos mamy w słuchawce był stanowczy.

Mama miała rację. Fakt, że zapomniała kupić karmę, był niezaprzeczalny. Kamila miała wprawdzie ochotę powiedzieć, że nikt jej nie przypomniał, ale… umowa to umowa. A kiedy tylko zamieszkali w Kiełpinie, zostało ustalone, że o żarcie dla psa dba jego właścicielka, czyli Kamila.

Kamila bardzo rzadko jeździła sama na zakupy. Raz w miesiącu całą rodziną robili zapasy w gigantycznym hipermarkecie koło huty. Kuba wybierał sobie wtedy płatki śniadaniowe, kremy czekoladowe i różne smakołyki, ojciec kasze i makarony, które uwielbiał, no i ku utrapieniu matki piwa różnych gatunków. Kamila wybierała egzotyczne owoce, jak awocado i ananasy, oraz niektóre kosmetyki, a mama tak naprawdę pilnowała całej reszty. Kiedyś powiedziała, że gdyby nie jej dbałość o drobiazgi, to podcieraliby się liśćmi łopianu, a muszlę klozetową myli popiołem i piaskiem. Bo tak naprawdę nikt poza nią nigdy nie myślał o takich rzeczach jak papier toaletowy, papierowe ręczniki czy płyny do mycia wanny lub sedesu. Because no one but her has ever thought about such things as toilet paper, paper towels or bath or toilet cleaners.

W soboty mama sama podjeżdżała na kiełpiński bazarek po owoce i warzywa. Czasem brała ze sobą Kubę, ale to w sezonie, gdy mógł dla siebie wybrać to, co zwykle jadł bez opamiętania, jak na przykład jesienią słonecznik. Sery i mleko przynosiła im do domu zaprzyjaźniona pani Wacia. Their friend Wacia brought them home cheese and milk. Jedzenie dla psa kupowali przez internet. Kamila chciała zresztą namówić rodziców na kupowanie wszystkiego w sieci, tłumacząc, że będzie wygodniej, ale ojciec z miejsca zaprotestował:

– Jest coś, co robimy razem, i niech tak zostanie. Dzięki temu spędzamy ze sobą więcej czasu.

Jak to się stało, że zapomniała zamówić jedzenie dla Płatka? Najpierw była awaria internetu, potem zaliczenie na uczelni, potem pędziła pomóc Magdusi w angielskim, a potem… nie miała już żadnego usprawiedliwienia. Dziś był piątek – dzień, kiedy rano dała psu ostatnią porcję karmy.

Teraz głos mamy w słuchawce przypomniał jej o obowiązku. Wiedziała, że do jej przyjazdu mama z brakiem jedzenia dla Płatka jakoś sobie poradzi. Da mu na przykład jajko albo rozmrozi kawałek piersi kurczaka. Ale na sobotę rano pies musi mieć karmę. Niestety zamówienie przez internet oznaczało dostawę w najbliższy dzień roboczy, czyli… dopiero w poniedziałek.

Kamila musiała pojechać do sklepu. Gdyby nie to, że wieczorem umówiła się z Marcinem, pewnie zakupy dla Płatka zrobiłaby w sklepie dla zwierząt, ale chciała przywieźć coś jeszcze dla Magdy i Mateusza. Może czekoladę? Może cukierki? Może ciastka lub wafelki? Samochód zaparkowała na parkingu przy Hali Marymonckiej. Od czasu rozstania z Olkiem miała uraz do stacji końcowej metra znajdującej się przy hucie i wsiadała dopiero na Marymoncie. Teraz wróciła z uczelni właśnie tam, by odebrać samochód i pojechać do Marcina.

Najpierw jednak zdecydowała się na zakupy. Hipermarket w Hali Marymonckiej świetnie się do tego nadawał. Kamila szybko odnalazła regał z produktami dla zwierząt, na którym wybrała kilka torebek pokarmu dla małych psów i gryzaki do czyszczenia zębów, które postanowiła kupić Płatkowi jakby na przeprosiny. W dziale ze słodyczami spędziła trochę więcej czasu. Choć w uszach brzmiały jej pełne nagany słowa Marcina: „Przestań ich tak rozpieszczać!”, to jednak kupiła i czekoladę, i cukierki, i ciastka. Wreszcie stanęła w kolejce do kasy. Przez chwilę miała wrażenie, że słyszy znajomy głos, ale nie miała pojęcia, skąd dobiega ani czyj jest, poza tym, że go zna. Dopiero po charakterystycznie wypowiadanym słowie „dziecinko”, uświadomiła sobie, że słyszy Kaśkę – koleżankę z gimnazjum. Tę zarozumiałą, mającą się za Bóg wie kogo, szydzącą z niej i jej koloru włosów. To Kaśka nazywała ją szczurem laboratoryjnym, dopytując, co zrobiła z czerwonymi oczami. Kamila na samo wspomnienie odruchowo dotknęła głowy.

Dzień był wyjątkowo chłodny, więc na głowie miała amarantową lekką czapkę, która starannie skrywała jej niemal białe włosy. Kamila nie zdjęła jej, wchodząc do hali. Kiedyś nie zrobiłaby tego jedynie ze względu na swój kolor włosów, którego się wstydziła. In the past, she wouldn't have done it just because of her hair color, which she was ashamed of. Teraz, bo po prostu czapka była piękna i wielokrotnie łapała spojrzenia innych kobiet zachwycających się jej nakryciem głowy. Włosy też przestały być dla niej takim problemem jak kiedyś. Wprawdzie jeszcze kilka lat temu obiecywała sobie, że jak dorośnie, ufarbuje je, ale potem okazało się, że… na tak jasny blond, jakim obdarzyła ją natura, nastała moda. Kobiety masowo farbowały włosy na platynę. Women dyed their hair platinum en masse. Kamila nie musiała. Kamila did not have to. Widziała też, że i na chłopakach ten kolor robi wrażenie, zwłaszcza gdy dowiadywali się, że to nie farba.

Teraz rozejrzała się wokół. Gdzie ta Kaśka jest? Kasa była ostatnim miejscem, w którym spodziewała się ją zastać. The cash register was the last place she expected to find her. Ale… właśnie tam siedziała osoba podobna do Kaśki i ręcznym skanerem sczytywała ceny z zakupów, które zdejmowała z taśmy. Przed kasą stał chłopiec, najwyżej trzynastoletni, a kasjerka właśnie obsztorcowywała go, że nie posegregował produktów leżących na taśmie:

– Kefiry powinny stać koło siebie, dziecinko. Wtedy wszystko trwałoby krócej. Wbiłabym, że kupujesz sześć kefirów, a tak… najpierw musiałam wbić dwa kefiry, potem parówki… O! I jeszcze jedne parówki? A gdyby leżały obok tamtych parówek…

Kamila patrzyła z niedowierzaniem. To była cała Kaśka! Zachowywała się jak kiedyś. Ale ten wygląd! Może to jednak nie ona? Siedząca za kasą postać miała na głowie kolorowe dreadlocki i niezwykle mocny, barwny makijaż, czyniący jej powieki podobnymi do pawiego pióra.

Gdy kolejka doszła do Kamili, ta już otwierała usta, by przywitać się z dawną koleżanką, ale w tym momencie osoba podobna do Kaśki, nie patrząc w jej kierunku, obróciła się plecami i zawołała:

– Robert, zastąp mnie na chwilę!

Wstała od kasy, po czym zatrzasnąwszy szufladę, wyszła na zaplecze.

„Poznała mnie czy nie?” – spytała Kamila samą siebie. Ale nie umiała znaleźć na to pytanie odpowiedzi. Zwłaszcza że wezwany przez Kaśkę Robert wyciągnął do niej rękę po zakupy.

– Ojej! Zamyśliłam się i nie wypakowałam – powiedziała, uśmiechając się przepraszająco.

– Nie szkodzi – odparł z uśmiechem chłopak. - Нічого страшного, - з посмішкою відповів хлопчик.