AUTOSTOP (2)
– Musimy go chyba zostawić – stwierdziła Kamila, gdy Olek wrócił do auta.
Wprawdzie sama też otworzyła na chwilę drzwi i była gotowa iść do Maćka na rozmowę, ale… mina Olka powstrzymała ją.
– Ruszajmy – powiedział. – Maciek jest dorosły, a poza tym jest lato, do Warszawy sto osiemdziesiąt kilometrów. Jakby co… wróci autostopem.
Kamila ruszyła dopiero po chwili. Przez kwadrans jechali szosą w kierunku Warszawy w zupełnym milczeniu. Dopiero gdy zaczęli zbliżać się do Kurowa, odezwała się Kamila:
– Skręcamy do Kazimierza? Jak wtedy?
Olkowi zaświeciły się oczy, ale po chwili spoważniał.
– Do domu trzeba zadzwonić. Co powiemy?
– Że nocujemy po drodze. Wszyscy! – dodała Kamila z mocą. Nie ma co denerwować rodziców nieobecnością Maćka. – Jak myślisz? Co mu się stało? – spytała po chwili.
– Nie wiem… – mruknął Olek i włączył radio.
Przez chwilę znów jechali w milczeniu. Każde z osobna zastanawiało się nad podróżą z Maćkiem. Kamili było głupio, bo przecież wcześniej nie chciała, by z nimi jechał, a musiała sama przyznać, że w drodze do Lublina zachowywał się, jakby go w ogóle nie było. Teraz nie było go faktycznie. A ponieważ wysiadł tak nieoczekiwanie, więc nie czuła się z tym wszystkim zbyt dobrze.
Olek też czuł się nieswojo i pewnie milczeliby tak jeszcze czas jakiś, gdyby nie dźwięki obu komórek zwiastujący nadejście esemesów. Olek zerknął na wyświetlacz. „WSZYSTKO W PORZĄDKU. ZOBACZYMY SIĘ W WARSZAWIE. NIE MARTWCIE SIĘ O MNIE. MUSZĘ TO WSZYSTKO PRZEMYŚLEĆ”. Po chwili Kamila odczytała identyczną wiadomość, która przyszła do niej. Fakt, że Maciek się odezwał do obojga, poprawił im humor do tego stopnia, że do Kazimierza wjechali roześmiani. Gdy zapukali do domu, w którym nocowali zeszłym razem, gospodarz powitał ich z otwartymi ramionami jak starych dobrych znajomych. I przyznał, że choć sezon w pełni, to mają wyjątkowe szczęście. Wolny pokój jakby na nich czekał.
– Ale tylko na jedną noc – zaznaczył.
– Oczywiście – odpowiedzieli i zaklepawszy miejsce noclegowe, pobiegli na obiad na rynek. Nie wiedzieli, że w tym czasie Maciek staczał z samym sobą największą walkę.
* * *
Jak przestać myśleć o kimś, kto przez tyle czasu był niemal twoją częścią? Jak to zrobić? Maciek miał chęć wrócić na UMCS do Instytutu Bibliotekoznawstwa i zerwać kartkę, którą powiesił na tablicy ogłoszeń. Miał też ochotę pójść znów na pocztę i wycofać prośbę o zawiadomienie go, czy Małgosia odbierała tu jakąkolwiek przesyłkę wysłaną na poste restante. Wszystko przez tę wizytę w McDonaldzie. Niby umówili się na jedzenie po drodze, ale szedł Krakowskim Przedmieściem i McDonald jakby wyrósł mu przed nosem. Wszedł na colę i cheeseburgera i wtedy ją zobaczył. To znaczy nie był pewien, czy to ona, ale takie miał wrażenie. Dziewczyna niezwykle podobna do Małgosi, choć bez okularów na nosie, stała za ladą, w służbowym uniformie sieciowej restauracji. Ledwo ruszył w jej kierunku, kiedy uciekła na zaplecze. Siadł z kanapką i colą przy pustym stoliku na wprost bufetu, ale dziewczyna, którą podejrzewał, że jest Małgosią, nie wracała. Tego się obawiał.
Kamili i Olkowi nie chciał po drodze mówić, że jeszcze w Warszawie wysłał do Małgosi kolejnego maila z prośbą o znak, że to nie jego wina, że tylko chce zrozumieć, co się stało, i jeśli może jakoś pomóc, to pomoże. Zaznaczył opcję potwierdzenia przeczytania, ale dostał informację zwrotną, z której wynikało, że jego adres e-mail został zdefiniowany jako spam. Nie przyznał się im też, że wysłał potem drugiego e-maila z adresu, który założył tylko po to, by napisać do Małgosi. Treść była właściwie ta sama. Dodał tylko dwa zdania: „Nie chcę Ci się narzucać. Chcę tylko wiedzieć”. Odpowiedzi jednak nie dostał żadnej.
Teraz siedząc w McDonaldzie, znów wysłał e-maila do Małgosi. Znów z tego nowego adresu. Chciał zobaczyć, czy zablokowała go, ale odpowiedź, która przyszła, wydała mu się jeszcze gorsza: „Podane konto jest zablokowane administracyjnie lub nieaktywne”. Maćkowi ręce opadły. Wiedział, co to znaczy. Małgosia usunęła konto e-mail. W akcie desperacji Maciek podszedł do lady i poprosił o kierownika zmiany.
– Chciałem spytać, czy pracuje tutaj Małgorzata Pawlak… – zaczął i już wiedział, że popełnił błąd. Powinien był poprosić o rozmowę z Małgosią. Gdyby powiedział to z pewnością w głosie, wszystko potoczyłoby się inaczej. Nawet gdyby nie chciała z nim gadać, to kierownik zmiany, jakiś łysiejący facet, najpierw przyznałby, że Małgosia tu jest. A tak… usłyszał standardową, dobrze znaną już sobie gadkę o ochronie danych osobowych.
– A mogę jej zostawić kartkę?
– Jeśli wezmę od pana kartkę dla jakiejś osoby, to tym samym przyznam się, że ona tu jest. A jak wspomniałem, obowiązuje mnie ustawa o ochronie danych osobowych.
Maciek wyszedł z McDonalda zdruzgotany. Zadzwonił do Olka, że chciałby już wracać. Czuł, że jeśli tego nie zrobi, to pobiegnie na lubelską pocztę główną i zrobi z siebie wariata, a potem poleci na UMCS, gdzie być może też zrobi z siebie jeszcze większego kretyna. Dlatego chciał już wracać do domu.
Olek z Kamilą ucieszyli się z propozycji wcześniejszego wyjazdu z Lublina. Wspomnieli coś o obiedzie, co Maciek zbył milczeniem. Nie był głodny. Spotkali się w umówionym wcześniej miejscu, czyli przed wejściem do Ogrodu Saskiego, już po kwadransie. Ani Olek, ani Kamila nie spytali, co się stało, więc w ich mniemaniu nie było żadnego powodu, by Maciek nagle w trakcie jazdy wysiadał. A i on sam nie przypuszczał, że nieoczekiwanie zapragnie to zrobić.
Tak się jedna stało. Musiał wysiąść. Czuł, że sprawa jest niezałatwiona. Chciał jeszcze przemyśleć, czy wracać na uczelnię i pocztę, czy może wracać pod McDonalda na Krakowskim Przedmieściu i czatować, aż domniemana Małgosia wyjdzie z pracy? Po rozstaniu z przyjaciółmi kręcił się po poboczu z pół godziny. Kilka razy przechodził na drugą stronę, szedł w kierunku przystanku autobusowego, by wracać do Lublina, a potem znów przechodził na drugą stronę szosy wiodącej do Warszawy. Nagle minęło go auto, w którym wydało mu się, że na siedzeniu pasażera widzi Małgosię. „Może zdecydowała się wrócić do Warszawy i ktoś ją wiezie?” − pomyślał. Zdążył zapamiętać, że samochód to była granatowa skoda na warszawskich numerach. „Gonić? Gonić!” − zdecydował i zaczął machać na nadjeżdżające samochody.
Miał szczęście, bo błyskawicznie zatrzymał się przed nim jakiś opel i po chwili już jechał w kierunku Warszawy. Wprawdzie kierowca mówił, że będzie odbijał na Kozienice, ale Maciek uznał, że będzie się martwić później, jeśli do rozstajów nie dogoni Małgosi. Zwierzył się kierowcy ze swego problemu. Siedzący za kierownicą przystojny czterdziestolatek o wyglądzie biznesmena spojrzał na Maćka rozbawiony i powiedział:
– Ech, miłość!
Ale docisnął pedał gazu. Szybko okazało się, że nie było to potrzebne, bo koło Żyrzyna na stacji benzynowej obaj zobaczyli granatową skodę. Maciek przez chwilę myślał, że szczęście uśmiechnęło się do niego, ale kobieta, którą wziął za Małgosię, miała z nią wspólne jedynie długość i kolor włosów. Kierowca biznesmen patrzył na Maćka rozbawiony, ale po chwili spoważniał i powstrzymał się od komentarza. Wyjaśnił tylko:
– Ja cię tu zostawię, chłopie. Skręt na Kozienice niedaleko, a na stacji łatwiej złapiesz okazję do Warszawy.
– Okej, dziękuję.
Wypił kawę i… złapał okazję do Ryk. Dwaj faceci w fordzie mondeo zgodzili się wysadzić go przed dworcem PKS. Błyskawicznie sprawdził połączenia z Warszawą. Najbliższe było za półtorej godziny. Kiedy zastanawiał się, co ze sobą zrobić, tuż obok, przed przejściem dla pieszych zatrzymał się stalowy mercedes. Maciek zapukał w okno. Siedząca na siedzeniu pasażera kobieta opuściła szybę.
– Czy jadą państwo…
– Do Warszawy – powiedziała starsza pani, a potem odezwała się do kierowcy po niemiecku. Maciek jednak nie usłyszał zbyt dokładnie jej słów. – Podrzucić pana?
– Jeśli można…
– Aber natürlich! – powiedział po niemiecku kierowca.
Maciek wsiadł, ale w gębie miał kluchę. Poza zwykłe danke nie był w stanie wykrzesać z siebie żadnego słowa po niemiecku. Na szczęście kobieta znała polski. Przez dobre dwadzieścia minut trajkotała jak najęta. Maciek dowiedział się, że pan jest Szwajcarem, a pani Polką. Za mąż wyszła czterdzieści lat temu. Do Polski przyjeżdżają co kilka lat. Teraz byli na wycieczce śladami jej przodków na Zamojszczyźnie. Jadą do Warszawy, a potem nad morze.
– A pan co taki smutny? – spytała.
Maciek sam nie wiedział czemu, ale zwierzył się tej obcej starszej kobiecie. I tak jest ze Szwajcarii, i nigdy się nie spotkają. Czasem taka rozmowa z zupełnie obcym człowiekiem, który patrzy na sprawy z boku, może pomóc. Pani słuchała uważnie. I o Małgosi, o jej mamie, o Kubie, o zniknięciu, maturze, studiach, mailach, wizycie w Lublinie i powrocie stamtąd. Gdy doszedł do sprawy pościgu za skodą, pani pokiwała głową, a potem odezwała się, mówiąc bardzo powoli, z namysłem:
– Pan nie wie na sto procent, że ta Małgosia z UMCS to pana Małgosia. Nie jest pan też pewien, czy ta Małgosia z McDonalda to ona. A jednak… los zdecydował za pana. Opuścił pan Lublin. Mimo wahań nie wrócił pan ani na pocztę, ani na uczelnię, ani do tego McDonalda, tylko pojechał za, nazwijmy to, widmem w skodzie. Na darmo. Oddalił się pan od Lublina na tyle, że nie opłaca się już wracać tam ani na pocztę, ani na uczelnię, ani do McDonalda. Czy to nie jest najlepszy dowód, że może trzeba dać sobie spokój z pana Małgosią?
– Ale ja dałem sobie z nią spokój. Ja tylko chciałem wiedzieć, dlaczego się tak ukrywa. Ja po prostu chcę to zrozumieć. Czy mi się to nie należy?
– Wie pan… Pan się i tak kiedyś tego dowie. Myślę, że los sam panu pokazuje, by pan na razie nie drążył więcej tego tematu. By dał pan dziewczynie spokój. Ja panu tak szczerze powiem, bo mógłby pan być moim wnukiem, że jeśli pan tego nie zrobi, to ciężko będzie panu żyć. Ciężko będzie panu studiować. Wiem, że to trudne, ale trzeba odpuścić.
Maciek pokiwał głową. Gdy o północy szedł po schodach swojego domu, w uszach brzmiały mu słowa starszej pani: „Trudno jest zacząć od nowa, ale pan jest taki młody, że da pan radę”.
– Mam nadzieję, że dam – mruknął pod nosem i wyjąwszy z kieszeni klucz od mieszkania, przekręcił go w zamku.
– Wszystko w porządku? – spytała mama, która błyskawicznie pojawiła się w przedpokoju.
– Tak… – odpowiedział cicho, ale pani Janina wiedziała swoje. Wiedziała też, że nie ma co się dopytywać.
– Będziesz chciał pogadać, to jestem – odparła i zamknęła się w sypialni.
Pokiwał głową i wszedł do swojego pokoju. Gdy zapalił światło, przywitało go gwizdanie Gogusia.
– Prosisz o wyjaśnienie? – spytał i pogłaskał ptaka po łebku. – Nie będzie wyjaśnienia. A ja zaczynam od nowa. Przynajmniej teoretycznie – mruknął i rzucił się na łóżko.