PODBITE OKO
Tego dnia Kamila umówiła się z Olkiem u niego w domu. Rzadko do niego przyjeżdżała, ale tym razem to Olek był chory. Zachorował w święta wielkanocne. Silne zatrucie pokarmowe spowodowane przejedzeniem, choć on sam absolutnie się do tego nie przyznawał, zwaliło go z nóg.
– Podwyższona temperatura, biegunka i wymioty są w stanie powalić nawet słonia – zawyrokował wezwany lekarz i nakazał ścisłą dietę oraz dwa dni leżenia w łóżku.
Kamila i chciała do niego pojechać, i nie chciała.
– Coś jakby były mnie dwie – tłumaczyła Małgosi i Maćkowi, kiedy wracali we trójkę ze szkoły. – Ta jedna wręcz każe mi jechać, a ta druga za żadne skarby świata nie chce. Czasem sama nie wiem, która z nich jest prawdziwą mną.
– A teraz którą jesteś? – spytała Małgosia, chcąc zmienić temat rozmowy i obrócić wszystko w żart. Wiedziała, że to niezdecydowanie Kamili denerwuje Maćka – a tak bardzo nie chciała, by nagle przestał lubić jej najbliższą koleżankę.
– Właśnie! Daj znać, bo wolimy wiedzieć wcześniej – powiedział Maciek, najwyraźniej zły.
– No przecież tłumaczę, że jest mnie dwie naraz! – zniecierpliwiona Kamila podniosła głos.
– Boże! Jakie wy, kobiety, jesteście skomplikowane! – jęknął Maciek. – Bo ja na przykład tego nie rozumiem! Jak można czegoś chcieć i nie chcieć? To tak, jakbym ja… – urwał nagle, obejrzał się za siebie, pomacał ramię i krzyknął: – Rany! Zaczekajcie! Przecież ja zapomniałem plecaka!
I nie czekając na reakcję dziewczyn, popędził w kierunku szkoły.
Przyjaciółki usiadły na ławce. Małgosia liczyła na zmianę tematu, bo już otwierała usta, by powiedzieć coś o roztrzepaniu Maćka, kiedy Kamila nieoczekiwanie odezwała się:
– Przecież ty też tak masz. Na przykład z pocałunkiem. Chciałabyś, a boisz się. No, chyba że wy z Maćkiem już.
Odpowiedziała jej cisza. Małgosia patrzyła w ziemię. Za nic w świecie nie przyznałaby się nawet przed przyjaciółką, że już kilka razy, kiedy Maciek pochylał się nad nią, odwracała głowę. A wszystko dlatego, że bała się, że zupełnie nie umie się całować.
Wreszcie na końcu ulicy zamajaczyła sylwetka Maćka. Sapiąc, biegł w ich kierunku, a sporych rozmiarów plecak dyndał mu na ramieniu.
* * *
Do Olka jechało się zwykle ponad pół godziny. Najpierw tramwajem, a potem autobusem. Tym razem przesiadka przy Dworcu Wschodnim trwała krótko. Kiedy Kamila dobiegła na przystanek, kierowca właśnie uruchamiał silnik. Autobus był prawie pusty. Kamila stała. Nie lubiła siadać, bo miała wrażenie, że wtedy ludzie patrzą na nią z wyrzutem. Że swoimi spojrzeniami mówią: „Taka młoda i zajmuje miejsce”. A poza tym wielokrotnie się zdarzało w takim prawie pustym autobusie, że ktoś stawał nad nią i przypadkowymi szturchnięciami lub znaczącym pochrząkiwaniem dawał do zrozumienia, by mu ustąpiła miejsca. Tego Kamila szczerze nienawidziła i właśnie dlatego starała się nie siadać. Tym razem stała niedaleko ostatnich drzwi, trzymając się poręczy. Ubrana była zwyczajnie. Spodnie, martensy, gruby sweter, bo tego dnia było wietrznie. Nagle nad uchem usłyszała głos:
– Hej, lalunia! – I zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, ktoś klepnął ją w pośladki.
Nie było czasu na zastanowienie. Kamila odwróciła się i… plask! Z całej siły uderzyła napastnika w twarz. Dopiero potem mu się przyjrzała. Bezzębny i podpity menel, lat około trzydziestu. Był wraz z trzema kolegami i najwyraźniej poczuł się urażony ciosem, który otrzymał na oczach kumpli, bo… oddał jej błyskawicznie. Kumple poprawili. Dwóch złapało Kamilę za ręce i wykręciło je do tyłu. Nikt z pasażerów nie zareagował. Wszyscy przyglądali się, jakby to był film, a nie rzeczywistość, a kilka osób odwróciło nawet głowy w stronę okien i udawało, że nie zauważa sceny rozgrywającej się w autobusie.
Napastnicy wysiedli przy Stalowej. Kraina Latających Scyzoryków – tak mówił na ten teren Maciek, ale podobno nie on to wymyślił. Postawa pozostałych pasażerów, ta całkowita apatia, oburzyła ją. Była wściekła. Dlatego kiedy drzwi za menelami zamykały się, z całej siły kopnęła jednego z nich w tyłek. Autobus ruszył z przystanku, a ten, którego kopnęła, biegł za nim dłuższą chwilę i wykrzykiwał przekleństwa pod adresem Kamili.
„Na pewno cię bolało! Chamie!” – myślała i z pewnością miała rację.
W końcu martensy z blachą w czubku buta nie mogą nie zadać bólu. Rozmasowywała twarz, patrząc, jak sylwetka rozzłoszczonego napastnika maleje i znika za zakrętem, kiedy nagle poczuła na ramieniu czyjąś rękę. Obróciła się. Obok stał chłopak – mniej więcej w jej wieku.
– Ale ty jesteś odważna – powiedział. – Podziwiałem cię. Naprawdę. Pójdziesz ze mną na kawę?
Kamilę zamurowało.
„Co za dupek – myślała, nie przestając masować policzka. – Nagle się znalazł! Poniewczasie. Bezczelny!”.
– Spadaj! – krzyknęła mu prosto w twarz. – Też mi się znalazł podrywacz. Patrzy, jak kilku mnie bije, a potem zaprasza na kawę. Debil!
Chłopak zniknął tak szybko, jak się pojawił.
Droga z przystanku do domu Olka wydawała się nie mieć końca. I dopiero kiedy napotkała kilka zaskoczonych spojrzeń przechodniów, zerknęła w jedną z mijanych wystaw. To, co ujrzała w szybie, odbiegało od tego, co oglądała zazwyczaj w lustrze. Wielki siniak pod okiem i pręga przez pół twarzy były widoczne z daleka. Dopiero teraz dotarło do niej, co się naprawdę stało. Z oczu popłynęły jej łzy. Do domu Olka puściła się biegiem.
– Boże! Co ci się stało?! – krzyknął Olek, kiedy ją zobaczył.
Kamila urywanymi zdaniami, z trudem próbując złapać oddech, opowiadała o zdarzeniu w autobusie.
– To się mogło skończyć o wiele gorzej, pomyśl tylko, co by było, gdyby oni nie wysiedli – westchnął Olek i zaraz pożałował tych słów, bo Kamila aż poczerwieniała z gniewu.
– Wiem! – krzyknęła i chciała coś jeszcze dodać, ale rozpłakała się jeszcze bardziej.
– No coś ty… Ja przecież… Kamila… – Olek bezradnie rozłożył ręce.
Przez chwilę siedzieli w ciszy. Słychać było tylko pochlipywanie Kamili. Powoli, bardzo powoli Olek przytulił ją do siebie. Położyła mu głowę na ramieniu.
– Jak… ja… te… raz… wyglądam! – wystękała przez łzy.
Cały czas myślała, co następnego dnia pomyśli Czarny Michał, gdy ona wejdzie do klasy z taką twarzą.
– To przejdzie… naprawdę, a dla mnie zawsze jesteś śliczna – zapewnił ją Olek i ujął jej twarz w dłonie.
Powoli przysunął usta i pocałował w zapłakane oko. Na wargach poczuł słony smak łez.
Kamila wyrwała głowę i pokręciła nią. „Tylko nie teraz. Nie teraz!” – zdawało się mówić jej spojrzenie. Uniosła rękę i wierzchem dłoni wytarła drugie oko. Olek podniósł jej dłoń do ust. Ale nie całował. Trzymał tylko przy ustach, jakby starał się ją ogrzać. Może myślał, że ogrzewając dłoń, ogrzeje i serce? Kamila była zmieszana. Chyba to zauważył, bo nagle wstał.
– Zrobię ci herbaty – zaproponował i wyszedł do kuchni.
„Głupia jestem! Głupia! – pomyślała, gdy zamknęły się za nim drzwi. – Przecież nic mi nie zrobił. Przecież jest dobry. Dlaczego właśnie wtedy, kiedy może być tak pięknie, ja nie potrafię być myślami z nim tu i teraz? Ale ja jestem podła!”. Machinalnie dotknęła połówki serduszka wiszącej na szyi na łańcuszku.
Kamila westchnęła ciężko. Wstała i podeszła do półki z książkami. Jej wzrok przykuło zdjęcie. Oprawione w ramki, stało tu pewnie od wakacji, ale Kamila dopiero teraz je spostrzegła. Ze zdjęcia patrzyła na nią roześmiana para. Wysportowany chłopak i dziewczyna z białymi włosami stali na plaży, trzymając się za ręce. To oni. W wakacje byli tacy szczęśliwi.
„I właściwie nie stało się nic takiego, co mogłoby to wszystko zepsuć” – pomyślała. Gdy Olek wszedł do pokoju z herbatą na tacy, podeszła do niego i objęła mocno za szyję.
– Ja… ja się zdenerwowałem. Ja… gdybym tam był, to przecież wiesz… Nikt by cię nie tknął – szepnął Olek i przytulił ją do siebie wolną ręką.