×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Klasa pani Czajki - Małgorzata Karolina Piekarska, NA KRAŃCU ŚWIATA (1)

NA KRAŃCU ŚWIATA (1)

– Adrian jestem – przedstawił się chłopak.

Jagoda błyskawicznie przysunęła się do niego, jakby chciała zaznaczyć, że Adrian to jej terytorium. Małgosia skinęła głową na powitanie. Bynajmniej nie dlatego, że miała brudne ręce, bo drylowała mirabelki na kompot i przebierała jagody na konfiturę.

„Nic tak nie brudzi jak jagody” – stwierdziła w myślach filozoficznie, mając na uwadze zarówno owoce, jak i koleżankę, z którą połączył ją wakacyjny los.

* * *

Te pierwsze wakacje gimnazjalne nie były dla Małgosi zbyt udane. Wszystko przez jakieś tajemnicze kłopoty finansowe rodziców. Najpierw nigdzie nie miała jechać. Ale tata powiedział, że siedzenie w domu w wakacje sprawia, że człowiek nie czuje się wypoczęty.

– No to co mam zrobić? – spytała Małgosia.

Jeszcze w maju myślała, że uda się jej przez lipiec coś zarobić i w sierpniu wyjechać na przykład do Urli, na działkę do Ewy, która kilka razy do siebie zapraszała. Jednak dość szybko okazało się, że wszelka praca zarobkowa, na przykład w McDonald's, jest dla trochę starszych od niej. Pomysł z wyprowadzaniem cudzych psów za pięć złotych dziennie też okazał się pozbawiony sensu, bo zgłosiły się tylko dwie panie. A ponieważ każda chciała, żeby wyprowadzać jej pupila o tej samej porze, a na dodatek obie mieszkały od siebie dość daleko, więc Małgosia nie dałaby rady tego pogodzić. Musiała wybrać jednego psa.

Niestety miesięczny zarobek za zajęcie się tym jednym zwierzakiem wyniósłby najwyżej sto pięćdziesiąt złotych. Dlatego z wyjazdu na działkę Ewy musiała zrezygnować. Sto pięćdziesiąt złotych to przecież stanowczo za mało, by przez miesiąc móc siedzieć u kogoś na działce i za te pieniądze jeść. Co robić? Po długiej debacie rodzice zdecydowali, że z braku funduszy wyślą ją w sierpniu na wieś do cioci Zuli, koleżanki mamy ze studiów. Ciocia Zula wyszła za mąż za dyplomowanego rolnika. W wielkim gospodarstwie na terenie historycznego Podlasia było sporo do roboty, więc ciocia Zula pracowała głównie w domu, pomagając mężowi. I tylko czasem wzdychała, że dyplom biologa wisi na kołku. Ciocia Zula poza tym, że oferowała świeże powietrze i można było jej za wakacje zrewanżować się pracą, miała zdaniem rodziców Małgosi jeszcze jedną zaletę. Zaleta nazywała się Jagoda i była jej córką, Małgosi rówieśnicą.

Dziewczynki widziały się tylko raz. Małgosia miała wtedy pięć lat, więc z pobytu nie pamiętała zbyt wiele poza tym, że niektóre zwierzęta znane z książek zobaczyła pierwszy raz na własne oczy i mogła ich dotknąć. Jej fascynacja zwierzętami była wtedy na tyle wielka, że pewnego dnia w chlewie włożyła głowę między sztachety i ku własnej wielkiej radości została oblizana przez maciorę. Choć ją zachowanie prośnej świni zachwyciło, szybko okazało się, że dorośli nie podzielają jej entuzjazmu. Ciocia Zula zaniemówiła, a jej mąż, zwany przez Małgosię wujkiem Zenkiem, szybko wyjaśnił pięciolatce, że świnia, która ma małe prosiaki, potrafi być niebezpieczna.

– Dobrze, że nie odgryzła ci nosa – powiedział i wymógł na Małgosi przyrzeczenie, że od tej pory ilekroć zechce dotknąć jakiegoś zwierzęcia, będzie się pytała.

– Nawet kury potrafią być niebezpieczne – tłumaczyła jej potem ciocia Zula i pokazała bliznę Jagody po, jak się wyraziła, „spotkaniu” z kogutem.

Dziewczynka miała na kości policzkowej krzyżyk. Po latach Małgosia nie pamiętała wyglądu Jagody, a tylko ową bliznę przypominającą czerwony krzyżyk. No i do serca wzięła sobie wykład o zwierzętach. Bez pytania nie wyciągała ręki do żadnych.

* * *

– Jagoooda!!! – Echo niosło krzyk cioci Zuli przez zagajnik na pola. Małgosia pierwszy raz słyszała, by ktoś na dworze tak głośno i długo kogoś wołał. – Jagoooda! Goooście!

– A nie lepiej zadzwonić na komórkę? – spytała, ale zaraz ugryzła się w język.

Może Jagoda nie ma telefonu? Może jej nie stać? W końcu ona, Małgosia, komórkę ma od niedawna.

– Przecież tu prawie nie ma zasięgu – odpowiedziała ciocia Zula i gestem zaprosiła do domu. – Wejdźcie na prawo, do kuchni. Zenka nie ma, bo pojechał pilnie do Niemiec w interesach. Wróci za tydzień. Siadajcie tam, a ja jeszcze raz ją zawołam. Jagoooda!

Podwórko było przestronne, z czterech stron okolone budynkami. Że są to obora, stodoła, kurnik i budynek gospodarczy z garażem, Małgosia dowiedziała się dużo później. Dom stał od strony szosy. Murowany, niegdyś pomalowany na żółty kolor, który z biegiem lat wyblakł na słońcu, wyglądał na solidny. Zbudowali go jeszcze rodzice wujka Zenka.

Układ izb pochodził z lat pięćdziesiątych, dlatego gdy Małgosia weszła do wielkiej kuchni, jej oczom ukazały się jeszcze dwie pary drzwi. Tego, że prowadzą do pokoi, którymi można obejść dom niemal w kółko, dowiedziała się później. Jagoda przyszła po dobrym kwadransie wołania. Jak się okazało, zawiadomił ją ktoś z sąsiedztwa. Przez ten czas ciocia Zula zdążyła przygotować herbatę.

Jagoda wpadła do kuchni jak po ogień. Rzuciła Małgosi krótkie: „Cześć” i siadła na wprost niej przy białym stole.

– No i czemu w zabłoconych butach? – spytała ciocia karcącym głosem.

– Bo przyszłam z pola, a nie ze Złotych Tarasów – burknęła Jagoda.

Miała ciemne blond włosy spięte w koński ogon. Krzyżyk, czyli blizna po spotkaniu z kogutem, dawno zblednął, więc Małgosia z trudem znalazła na twarzy dziewczynki zapamiętane sprzed lat znamię. Znad szklanek z herbatą obie patrzyły na siebie badawczo. Podobno pierwsze spojrzenie mówi o człowieku wszystko. Jeśli to prawda, to Małgosia nie miała wątpliwości. Ten pobyt nie będzie udany.

W spojrzeniu i zachowaniu Jagody było coś odpychającego. Może to pogarda? Małgosia kiedyś czytała, że zdarzają się ludzie ze wsi, którzy nie lubią mieszczuchów. Podobno czują się od nich gorsi, więc maskują to pogardą i okazywaniem niezadowolenia. Z góry zakładają, że mieszczuch jest zarozumiały. Czyżby Jagoda tak właśnie myślała?

Jeszcze godzinę temu, kiedy Podlasie przywitało Małgosię i odwożącego ją samochodem tatę przelotnym deszczem, miała inne myśli. Z okien samochodu spoglądała na mijany krajobraz. Lasy, pola, łąki i rzeczułka. To było wszystko, na co mogła tutaj liczyć. Plus Jagoda. Małgosia wiązała z pobytem u niej wielkie nadzieje. Jeśli na tym odludziu jest jakaś dziewczyna, na pewno będzie fajnie. Zwłaszcza że to przecież rówieśnica. Skoro jej mama jest wykształcona, ona też pewnie lubi czytać. Małgosia wzięła ze sobą pięć książek. Więcej nie będzie potrzebne. Jagoda na pewno coś jej pożyczy. Poza tym ma tu przecież pomagać w gospodarstwie. Nie zostanie zbyt wiele czasu na czytanie. Tak myślała jeszcze godzinę temu. Teraz Jagoda siedziała naprzeciwko niej. Obca. Nieprzystępna. A na dodatek tata żegnał się z ciocią Zulą. Nie było odwrotu. Jak ona to przeżyje?

* * *

– Zaprowadź Małgosię do pokoju – powiedziała ciocia Zula.

– Ja jej tu nie zapraszałam. Sama sobie prowadź!

– Jagoda! – Ciocia Zula zarumieniła się i wznosząc oczy do nieba, zamachała rękoma w błagalnym geście. – Mamy gościa!

– To nie jest mój gość! – burknęła Jagoda i wybiegła z domu na podwórko.

– Wracaj! – krzyknęła za nią ciocia Zula i rzuciła się w kierunku drzwi. – Jagoooda! Wracaj, bo pożałujesz! Niech no tylko ojciec wróci! Zobaczysz! – Ostatnie słowa, wykrzyczane na progu domu w przestrzeń obejścia, zabrzmiały chyba naprawdę groźnie, bo po kwadransie Jagoda była z powrotem.

Zanim jednak wróciła, Małgosia zdążyła wysłuchać, jakie ciocia Zula ma z nią kłopoty, że w gimnazjum, do którego Jagoda poszła, jest niefajne towarzystwo. Że na Jagodę zły wpływ mają koleżanki. Że tu wszystkie za bardzo interesują się chłopakami. Że ze względu na przyjazd Małgosi zabroniła dziś Jagodzie iść do jednej z koleżanek i to pewnie dlatego tak się teraz zachowuje. I żeby ona, Małgosia, nie przejmowała się tym wyskokiem.

– To się wszystko za moment ułoży – zapewniła ciocia Zula, ale miała przy tym jakiś taki głos, że Małgosia wcale nie była przekonana.

Cioci Zuli łatwo mówić. Jak przez prawie miesiąc mieszkać pod jednym dachem z kimś, kto nawet nie chce jednego zdania z nią zamienić?


NA KRAŃCU ŚWIATA (1) AM RANDE DER WELT (1) ON THE EDGE OF THE WORLD (1)

– Adrian jestem – przedstawił się chłopak. "I'm Adrian," the boy introduced himself.

Jagoda błyskawicznie przysunęła się do niego, jakby chciała zaznaczyć, że Adrian to jej terytorium. Berry quickly moved closer to him, as if to indicate that Adrian is her territory. Małgosia skinęła głową na powitanie. Gretel nodded in greeting. Bynajmniej nie dlatego, że miała brudne ręce, bo drylowała mirabelki na kompot i przebierała jagody na konfiturę. Not because her hands were dirty, because she was pitting mirabelles for compote and picking berries for jam.

„Nic tak nie brudzi jak jagody” – stwierdziła w myślach filozoficznie, mając na uwadze zarówno owoce, jak i koleżankę, z którą połączył ją wakacyjny los. "Nothing stains as much as blueberries" - she thought philosophically, bearing in mind both the fruit and the friend with whom she was connected with the holiday fate.

* * *

Te pierwsze wakacje gimnazjalne nie były dla Małgosi zbyt udane. Those first high school holidays were not very successful for Małgosia. Wszystko przez jakieś tajemnicze kłopoty finansowe rodziców. All because of some mysterious financial problems of my parents. Najpierw nigdzie nie miała jechać. First, she wasn't going anywhere. Ale tata powiedział, że siedzenie w domu w wakacje sprawia, że człowiek nie czuje się wypoczęty. But dad said that sitting at home on vacation makes you feel refreshed.

– No to co mam zrobić? - So what do I do? – spytała Małgosia. Gretel asked.

Jeszcze w maju myślała, że uda się jej przez lipiec coś zarobić i w sierpniu wyjechać na przykład do Urli, na działkę do Ewy, która kilka razy do siebie zapraszała. Jednak dość szybko okazało się, że wszelka praca zarobkowa, na przykład w McDonald's, jest dla trochę starszych od niej. However, it quickly turned out that all paid work, for example at McDonald's, is for a little older than her. Pomysł z wyprowadzaniem cudzych psów za pięć złotych dziennie też okazał się pozbawiony sensu, bo zgłosiły się tylko dwie panie. The idea of walking other people's dogs for five zlotys a day also turned out to be pointless, because only two ladies applied. A ponieważ każda chciała, żeby wyprowadzać jej pupila o tej samej porze, a na dodatek obie mieszkały od siebie dość daleko, więc Małgosia nie dałaby rady tego pogodzić. Musiała wybrać jednego psa.

Niestety miesięczny zarobek za zajęcie się tym jednym zwierzakiem wyniósłby najwyżej sto pięćdziesiąt złotych. Dlatego z wyjazdu na działkę Ewy musiała zrezygnować. Sto pięćdziesiąt złotych to przecież stanowczo za mało, by przez miesiąc móc siedzieć u kogoś na działce i za te pieniądze jeść. One hundred and fifty zlotys is definitely not enough to be able to sit on someone's plot for a month and eat for the money. Co robić? What to do? Po długiej debacie rodzice zdecydowali, że z braku funduszy wyślą ją w sierpniu na wieś do cioci Zuli, koleżanki mamy ze studiów. After a long debate, her parents decided that due to lack of funds, in August they would send her to the countryside to Aunt Zula, my mother's friend from university. Ciocia Zula wyszła za mąż za dyplomowanego rolnika. W wielkim gospodarstwie na terenie historycznego Podlasia było sporo do roboty, więc ciocia Zula pracowała głównie w domu, pomagając mężowi. I tylko czasem wzdychała, że dyplom biologa wisi na kołku. Ciocia Zula poza tym, że oferowała świeże powietrze i można było jej za wakacje zrewanżować się pracą, miała zdaniem rodziców Małgosi jeszcze jedną zaletę. Aunt Zula, apart from the fact that she offered fresh air and you could pay her back with work, had, according to Małgosia's parents, one more advantage. Zaleta nazywała się Jagoda i była jej córką, Małgosi rówieśnicą. The advantage was called Jagoda and she was her daughter, Małgosia, a peer.

Dziewczynki widziały się tylko raz. Małgosia miała wtedy pięć lat, więc z pobytu nie pamiętała zbyt wiele poza tym, że niektóre zwierzęta znane z książek zobaczyła pierwszy raz na własne oczy i mogła ich dotknąć. Jej fascynacja zwierzętami była wtedy na tyle wielka, że pewnego dnia w chlewie włożyła głowę między sztachety i ku własnej wielkiej radości została oblizana przez maciorę. Choć ją zachowanie prośnej świni zachwyciło, szybko okazało się, że dorośli nie podzielają jej entuzjazmu. Ciocia Zula zaniemówiła, a jej mąż, zwany przez Małgosię wujkiem Zenkiem, szybko wyjaśnił pięciolatce, że świnia, która ma małe prosiaki, potrafi być niebezpieczna.

– Dobrze, że nie odgryzła ci nosa – powiedział i wymógł na Małgosi przyrzeczenie, że od tej pory ilekroć zechce dotknąć jakiegoś zwierzęcia, będzie się pytała.

– Nawet kury potrafią być niebezpieczne – tłumaczyła jej potem ciocia Zula i pokazała bliznę Jagody po, jak się wyraziła, „spotkaniu” z kogutem. "Even hens can be dangerous," Aunt Zula later explained to her and showed Jagoda's scar after, as she put it, "meeting" a rooster.

Dziewczynka miała na kości policzkowej krzyżyk. The girl had a cross on her cheekbone. Po latach Małgosia nie pamiętała wyglądu Jagody, a tylko ową bliznę przypominającą czerwony krzyżyk. Years later, Małgosia did not remember the appearance of Jagoda, but only that scar resembling a red cross. No i do serca wzięła sobie wykład o zwierzętach. And she took the lecture on animals to heart. Bez pytania nie wyciągała ręki do żadnych. Without asking, she didn't reach out to any of them.

* * *

– Jagoooda!!! – Echo niosło krzyk cioci Zuli przez zagajnik na pola. Małgosia pierwszy raz słyszała, by ktoś na dworze tak głośno i długo kogoś wołał. It was the first time Małgosia had heard someone call someone so loud and for a long time. – Jagoooda! Goooście!

– A nie lepiej zadzwonić na komórkę? – spytała, ale zaraz ugryzła się w język.

Może Jagoda nie ma telefonu? Maybe Jagoda doesn't have a phone? Może jej nie stać? W końcu ona, Małgosia, komórkę ma od niedawna.

– Przecież tu prawie nie ma zasięgu – odpowiedziała ciocia Zula i gestem zaprosiła do domu. – Wejdźcie na prawo, do kuchni. Zenka nie ma, bo pojechał pilnie do Niemiec w interesach. Wróci za tydzień. Siadajcie tam, a ja jeszcze raz ją zawołam. Jagoooda!

Podwórko było przestronne, z czterech stron okolone budynkami. Że są to obora, stodoła, kurnik i budynek gospodarczy z garażem, Małgosia dowiedziała się dużo później. Małgosia found out much later that they were a cowshed, a barn, a chicken coop and a farm building with a garage. Dom stał od strony szosy. The house faced the road. Murowany, niegdyś pomalowany na żółty kolor, który z biegiem lat wyblakł na słońcu, wyglądał na solidny. Zbudowali go jeszcze rodzice wujka Zenka. Uncle Zenek's parents also built it.

Układ izb pochodził z lat pięćdziesiątych, dlatego gdy Małgosia weszła do wielkiej kuchni, jej oczom ukazały się jeszcze dwie pary drzwi. Tego, że prowadzą do pokoi, którymi można obejść dom niemal w kółko, dowiedziała się później. Jagoda przyszła po dobrym kwadransie wołania. Berry came after a good quarter of an hour's call. Jak się okazało, zawiadomił ją ktoś z sąsiedztwa. As it turned out, someone from the neighborhood called her. Przez ten czas ciocia Zula zdążyła przygotować herbatę. During this time, Aunt Zula managed to prepare tea.

Jagoda wpadła do kuchni jak po ogień. Rzuciła Małgosi krótkie: „Cześć” i siadła na wprost niej przy białym stole. She gave Małgosia a short "Hi" and sat down in front of her at the white table.

– No i czemu w zabłoconych butach? - And why in muddy shoes? – spytała ciocia karcącym głosem.

– Bo przyszłam z pola, a nie ze Złotych Tarasów – burknęła Jagoda.

Miała ciemne blond włosy spięte w koński ogon. She had dark blonde hair in a ponytail. Krzyżyk, czyli blizna po spotkaniu z kogutem, dawno zblednął, więc Małgosia z trudem znalazła na twarzy dziewczynki zapamiętane sprzed lat znamię. Znad szklanek z herbatą obie patrzyły na siebie badawczo. Podobno pierwsze spojrzenie mówi o człowieku wszystko. Jeśli to prawda, to Małgosia nie miała wątpliwości. Ten pobyt nie będzie udany. This stay will not be successful.

W spojrzeniu i zachowaniu Jagody było coś odpychającego. There was something repulsive about Jagoda's look and behavior. Może to pogarda? Małgosia kiedyś czytała, że zdarzają się ludzie ze wsi, którzy nie lubią mieszczuchów. Małgosia once read that there are people from the countryside who do not like townspeople. Podobno czują się od nich gorsi, więc maskują to pogardą i okazywaniem niezadowolenia. Z góry zakładają, że mieszczuch jest zarozumiały. Czyżby Jagoda tak właśnie myślała?

Jeszcze godzinę temu, kiedy Podlasie przywitało Małgosię i odwożącego ją samochodem tatę przelotnym deszczem, miała inne myśli. Z okien samochodu spoglądała na mijany krajobraz. Lasy, pola, łąki i rzeczułka. Forests, fields, meadows and a small river. To było wszystko, na co mogła tutaj liczyć. Plus Jagoda. Małgosia wiązała z pobytem u niej wielkie nadzieje. Jeśli na tym odludziu jest jakaś dziewczyna, na pewno będzie fajnie. Zwłaszcza że to przecież rówieśnica. Skoro jej mama jest wykształcona, ona też pewnie lubi czytać. Since her mother is educated, she probably likes to read too. Małgosia wzięła ze sobą pięć książek. Małgosia took five books with her. Więcej nie będzie potrzebne. More won't be needed. Jagoda na pewno coś jej pożyczy. Poza tym ma tu przecież pomagać w gospodarstwie. Besides, he is supposed to help on the farm. Nie zostanie zbyt wiele czasu na czytanie. There won't be much time left for reading. Tak myślała jeszcze godzinę temu. Teraz Jagoda siedziała naprzeciwko niej. Now, Jagoda was sitting opposite her. Obca. Nieprzystępna. A na dodatek tata żegnał się z ciocią Zulą. Nie było odwrotu. Jak ona to przeżyje?

* * *

– Zaprowadź Małgosię do pokoju – powiedziała ciocia Zula. "Take Gretel to the room," said Aunt Zula.

– Ja jej tu nie zapraszałam. - I didn't invite her here. Sama sobie prowadź! Drive yourself!

– Jagoda! - Blueberry! – Ciocia Zula zarumieniła się i wznosząc oczy do nieba, zamachała rękoma w błagalnym geście. Aunt Zula blushed and, raising her eyes to heaven, waved her hands in a pleading gesture. – Mamy gościa! - We have a visitor!

– To nie jest mój gość! - He's not my guest! – burknęła Jagoda i wybiegła z domu na podwórko.

– Wracaj! – krzyknęła za nią ciocia Zula i rzuciła się w kierunku drzwi. – Jagoooda! Wracaj, bo pożałujesz! Niech no tylko ojciec wróci! Zobaczysz! – Ostatnie słowa, wykrzyczane na progu domu w przestrzeń obejścia, zabrzmiały chyba naprawdę groźnie, bo po kwadransie Jagoda była z powrotem. - The last words, shouted out at the threshold of the house into the bypass space, sounded really threatening, because after a quarter of an hour, Jagoda was back.

Zanim jednak wróciła, Małgosia zdążyła wysłuchać, jakie ciocia Zula ma z nią kłopoty, że w gimnazjum, do którego Jagoda poszła, jest niefajne towarzystwo. Before she came back, however, Małgosia had time to hear that Aunt Zula had problems with her, that there was bad company in the high school that Jagoda went to. Że na Jagodę zły wpływ mają koleżanki. Że tu wszystkie za bardzo interesują się chłopakami. That they are all too interested in boys here. Że ze względu na przyjazd Małgosi zabroniła dziś Jagodzie iść do jednej z koleżanek i to pewnie dlatego tak się teraz zachowuje. That, due to Małgosia's arrival, she forbade Jagoda from going to one of her friends today, and that is probably why she is acting like that now. I żeby ona, Małgosia, nie przejmowała się tym wyskokiem. And that she, Małgosia, would not worry about this jump.

– To się wszystko za moment ułoży – zapewniła ciocia Zula, ale miała przy tym jakiś taki głos, że Małgosia wcale nie była przekonana. "It will all work out in a moment," Aunt Zula assured, but she had such a voice at the same time that Gretel was not convinced.

Cioci Zuli łatwo mówić. Aunt Zula's easy to talk about. Jak przez prawie miesiąc mieszkać pod jednym dachem z kimś, kto nawet nie chce jednego zdania z nią zamienić? How to live under the same roof for almost a month with someone who doesn't even want to exchange a single sentence with her?