×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

7 metrów pod ziemią, TEGO nie dowiesz się z TV – 7 metrów pod ziemią (1)

TEGO nie dowiesz się z TV – 7 metrów pod ziemią (1)

Strzelają do ciebie.

Jedziesz drogą, masz świadomość, że

możesz najechać na ajdika, mogą cię porwać, mogą cię zabić.

To ciało, które leżało, to był mężczyzna. I mu tak ręka

zwisała. I ta ręka mi przejechała, tak wiesz, po nodze, nie?

Ja mówię: "boże, co my robimy?!".

Ja mówię: "co my robimy?!".

Jesteś jedną z nielicznych polskich telewizyjnych korespondentek wojennych.

Czym różni się wojna, jaką widzimy w telewizji, od

wojny, jaką ty widzisz na własne oczy?

Bardzo wieloma rzeczami. To znaczy, wiesz...

To, co widzą widzowie,

co oglądają na ekranach, jest

przetworzone. Ja jestem takim filtrem, ja to zawsze

powtarzam, przez który ta wojna jest przepuszczana.

Widzowie nie czują zapachów na przykład, które ja czuję.

A one są czasami straszne.

Jakie to są zapachy?

Zapach krwi. Zapach, który jest

zaraz po eksplozji, po zamachu terrorystycznym.

Zapach śmierci.

Zapach, który jest w szpitalach,

kiedy podłoga jest zalana krwią,

gdzie brakuje środków

farmaceutycznych, leków przeciwbólowych,

gdzie jest bardzo gorąco i ludzie są spoceni,

gdzie nagle wyłączono prąd,

a niedaleko jest kostnica.

To są takie zapachy.

Zapachów nie mamy szansy doznać.

Nie.

Natomiast jeśli chodzi o

obrazy, bo pracowałam przecież przez tyle lat

w telewizji, to to jest tak, że...

Ja nie mogę pokazać wszystkiego. To znaczy

my zawsze z moim operatorem...

Operator kręcił wszystko to, co się dzieje

wokół nas, bo dobry operator zawsze nakręci.

Na wszelki wypadek.

Na wszelki wypadek, oczywiście.

Natomiast my tego nie pokazywaliśmy. To znaczy jest

jakaś taka autocenzura w dziennikarzu.

Bo mi nigdy nie mówiono, że "to pokazuj", "tego nie pokazuj".

Nie uczono, nie ustalano zasad?

Nie, nie, nie.

Były zawsze informacje. Ja, zsyłając materiał do kraju,

informowałam, że "przejrzyjcie to jeszcze".

Zawsze były te materiały przeglądane,

czy tam jest też montażowo wszystko w porządku, czy dźwięk się zgadza itd.

To są takie techniczne rzeczy.

I mówiłam, że tam są mocne zdjęcia.

Myśmy czasami te zdjęcia pikslowali,

żeby było widać,

że gdzieś tam doszło do jakiejś masakry,

że jest dużo ciał,

no ale widz nie musi tego oglądać, tak?

To nie jest konieczne, nie o to chodzi

w robieniu takiego reportażu czy materiału

do jakiegoś tam głównego wydania. I było

ostrzeżenie zazwyczaj dla widzów, że ten materiał

zawiera drastyczne zdjęcia.

Nie widzicie widzowie tego,

takich rzeczy.

Naszego zmęczenia też na przykład, chwilowych

załamań. Takich momentów, kiedy się

gdzieś tam siedzi

i mówi się: "kurwa, nie mogę już po prostu, jestem

niewyspana, głodna, brudna",

no ale potem trzeba stanąć przed kamerą i te

materiały, te live'y robić.

Nie widzimy takich rzeczy, bo tak się przyjęło

wiele lat temu.

Mhm.

Ale wiemy oboje, że są telewizje, które pozwalają sobie...

Al-Dżazira na przykład.

... na więcej.

Gdyby to od ciebie zależało, pokazywałabyś więcej?

Tak. Tak.

Pokazywałabym więcej. To znaczy, wiesz...

To jest tak: ja bym nie szła w kierunku

pokazywania flaków,

bo to jest bez sensu.

Niczemu nie służy.

To już jest takie epatowanie, niczemu nie służy. Ja to nazywam

taką "wojenną pornografią".

To do niczego...

Niczego nie wnosi, tak? Poza takim

epatowaniem krwią

i zabitymi ludźmi. Natomiast pokazywałabym więcej. To znaczy...

Pokazywałabym więcej rannych i zabitych.

Mhm.

Żeby uzmysłowić bardziej człowiekowi,

który jest gdzieś tam daleko od tej wojny,

że jednak gdzieś na świecie się dzieje źle.

Że ten jego spokój, który on ma,

jest tylko takim spokojem pozornym

i w zasadzie powinien być bardzo szczęśliwy. Też nawet po to.

Powinien być bardzo szczęśliwy z tego powodu,

w jakim miejscu, w jakim czasie się znajduje w swoim

kraju, w którym nie ma wojny, ale żeby nie zapominał też o tym,

że ta wojna może się w każdej chwili zjawić, bo wojna nigdy nie jest daleko.

Podczas wojny w Gruzji,

jak sama mówisz,

uratowała cię paczka fajek.

Tak.

Po które zatrzymaliście się przy jakimś sklepiku.

Tak. Ja do dzisiaj mówię, że "niech mi nikt nie mówi, że palenie zabija".

Tak, twój przykład pokazuje, że może

czasem ratować. Co to była za sytuacja?

To była taka sytuacja, że my jechaliśmy do

Gori. To jest takie miasteczko, które jest położone niedaleko

Tbilisi - stolicy Gruzji. W Gori to,

po stronie gruzińskiej, to była taka najbardziej

krwawa arena walk w trakcie tej wojny.

I my jechaliśmy rano,

przed południem w każdym razie, własnie do Gori,

ponieważ dowiedzieliśmy się, że... Tzn. myśmy tam codziennie jeździli,

ale tego akurat dnia była o tyle

wyjątkowa sytuacja, że miała przyjechać pomoc humanitarna.

Leki, ale też jedzenie,

takie podstawowe produkty, tak? Jakiś tam chleb itd.

I my... Ta pomoc miała przyjechać na

plac Stalina - to jest taki centralny

plac w tym miasteczku.

Tam się Stalin urodził, tak?

Tak, tak. Tam jest w ogóle takie małe muzeum Stalina

właśnie w Gori. I my tam

jechaliśmy. I kiedy wyjechaliśmy z hotelu,

ja powiedziałam do mojego kierowcy, do Lewana... Ja mówię: "Lewan,

stań gdzieś po drodze, bo mi się papierosy kończą".

No i okazało się, że w ogóle nie mamy tych fajek.

A tam przecież wszystko zbombardowane, pozamykane.

Nie kupicie.

A my tam na cały dzień... No nie kupimy, tak?

No i Lewan się zatrzymał w takim małym sklepiku

w Tbilisi. Ja wyskoczyłam z samochodu,

poszłam do tego sklepu.

Pamiętam, że jakiś facet przede mną jeszcze stał, więc to tam chwilę...

Myśli obliczyli, że to było 6 minut generalnie.

I ja kupiłam te papierosy,

wróciłam do samochodu i pojechaliśmy.

I kiedy dojechaliśmy do Gori,

to było słychać potężną eksplozję.

Więc myśmy w tamtym kierunku, gdzie ta eksplozja była, pojechali, tak?

Było ewidentnie słychać, że to jest gdzieś tam w okolicach,

bo my bardzo blisko już placu Stalina byliśmy.

I kiedy przyjechaliśmy, okazało się, że tam doszło do...

Że spadła bomba.

Później się dowiedzieliśmy, że to była bomba kasetowa.

Do dzisiaj Rosjanie twierdzą, że to nie była bomba kasetowa, chociaż

to była bomba kasetowa - wszystkie dowody na to wskazywały.

No i tam już było niedobrze, tak?

Zginęli ludzie, ranny został

operator holenderskiej telewizji

Stan Storimans. On jeszcze wtedy żył, kiedy myśmy przyjechali.

Jego dziennikarz Jurgen

był bardzo delikatnie

ranny, jakimś tam odłamkiem dostał w udo.

No i wyglądało to strasznie. Było...

Było mnóstwo krwi.

Przyjechała karetka, potem druga.

Załadowali

Stana Storimansa do tej karetki.

Tego operatora?

Mhm, tego operatora.

To znaczy... Myśmy myśleli,

że on jest po prostu ranny,

ale on miał jakieś obrażenia wewnętrzne, tak?

Jak spadają bomby, często się takie rzeczy zdarzają, że

teoretycznie nie widać, że coś ci jest, nie masz jakiejś otwartej

rany na przykład, ale te obrażenia wewnętrzne są na tyle

duże, że potem człowiek po prostu

umiera. I tak się stało ze Stanem.

I my za tą karetką jechaliśmy.

Pamiętam, że gdzieś tam na chwilę ją zgubiliśmy, oni pojechali

do tego szpitala inną drogą, nie wiem, nie pamiętam już w tej chwili.

W każdym razie kiedy dojechaliśmy do szpitala,

to...

Jurgen, który nie mówił po rosyjsku, zaczął dopytywać

tych lekarzy, gdzie jest jego kolega.

My zaczęliśmy pomagać, no bo ja rosyjskojęzyczna, Piotrek Górecki rosyjskojęzyczny.

No i ten lekarz, pamiętam, tak beznamiętnie powiedział: "no ale ten pan nie żyje".

I "co on mówi?". Ja mówię, że "no

nie żyje". Jak to "nie żyje?". Wiesz, to jest taki moment,

kiedy jakby ci ktoś w łeb dał.

Jak to przeżywał ten dziennikarz holenderski?

Wiesz co, to było tak, że przede wszystkim on

nie wierzył na początku, pytał, gdzie jest Stan.

No to, że "jest w kostnicy". No to "gdzie jest ta kostnica?".

Ale on się w pewnym momencie zorientował... Wiesz, bo myśmy cały czas blisko

stali. Stał lekarz. Stał, pamiętam, Jurgen.

I my gdzieś tutaj obok. I mój operator kamery,

który to kręcił cały czas.

Tę całą sytuację, tak?

Całą tę sytuację.

I Jurgen, kiedy to zobaczył, strasznie się wkurwił, że...

I mówi do nas po angielsku: "wy to, kurwa kręcicie?!",

"wy to kręcicie?!".

I wiesz, ja pamiętam, że mnie tak zamurowało.

On się wkurwił. Jak się odwinął, jak nam przypierdolił w obiektyw kamery...

No nie uszkodził tej kamery, ale wiesz... To były emocje...

Gigantyczne emocje.

Że ten moment akurat, kiedy on się dowiaduje.

I pamiętam, że myśmy poszli za nim do tej kostnicy.

Przy czym trzeba pamiętać, że to

nie jest taka kostnica, jak my mamy

w głowie kostnice, tak? Że wchodzisz,

to jest jakieś tam sterylne miejsce, są lodówki,

półki, tak? Wysuwane itd. Nie.

Co zobaczyliście?

To było takie wybetonowane

pomieszczenie, na środku którego...

Ale takie... Wiesz, tam gdzieś był jakiś mech,

rósł jakiś grzyb. No syf straszny po prostu.

No i nie było żadnej chłodni, nic. No pamiętaj:

Gruzja, sierpień, trzydzieści parę stopni.

I tam już były inne ciała, ale wiesz... Tak

powrzucane, nie?

I na środku

tego pomieszczenia stał taki betonowy stół.

Tam kiedyś musiała być faktycznie taka

może nie tyle kostnica, co

pomieszczenie, gdzie się sekcje zwłok robi. Bo ten stół był z tym odpływem

takim. I tam był położony

Stan. I pamiętam, że

Jurgen do niego dobiegł.

I...

Trzymał go za głowę

i wył. Kurwa, jak zwierzę. I ja pamiętam,

że ja mówię: "boże, ja kurwa zwariuję".

Wiesz, on nie krzyczał, to było po prostu...

Jak jakieś takie ranione zwierzę, wiesz.

I go całował, wiesz, obejmował. Kurwa.

Ja mówię: "boże". Jeszcze, pamiętam, ja stałam w drzwiach do

tej, nazwijmy to, kostnicy.

Mhm.

I, pamiętam, jakiś gość,

bo ja w zasadzie w przejściu stałam,

coś do mnie mówi, że tam "weź się przesuń",

bo oni wnosili kolejne ciało

na jakichś tam noszach. I pamiętam, że to ciało,

które leżało, to był mężczyzna. I mu tak ręka

zwisała i ta ręka mi przejechała tak, wiesz,

po nodze. I ja mówię: "boże".

Ja mówię: "kurwa".

Wystarczy.

"Ja chcę do domu".

"To jest po prostu dosyć". Wiesz, codzienne bombardowania,

strzelania, krew, trupy

i jeszcze to. I ten Jurgen, który

po prostu... To było tak wstrząsające. On gdzieś

stąd krzyczał. To było straszne.

I pamiętam, że później myśmy

Jurgena wyciągnęli z tej kostnicy.

I Piotrek Górecki go wziął, pamiętam,

że mu głowę odchylił i mu wlał wódkę do

gardła. On się troszeczkę uspokoił.

I potem zaczęły się takie koszmarne negocjacje, bo

Jurgen powiedział, że on bez ciała

Stana nie wyjedzie stąd.

A oni mu powiedzieli, że oni mu tego ciała nie wydadzą.

Mhm.

Nie, on bez przyjaciela

nie pojedzie, musi go zabrać do Tbilisi, on nie będzie w takich

warunkach leżał itd. Wcale mu się nie dziwię.

Ustąpili?

Ustąpili. Myśmy załatwili, tam jakaś kasa poszła

oczywiście. Myśmy z Piotrkiem to załatwiali Góreckim.

I oni nam dali jakąś zdezelowaną karetkę.

I myśmy z Lewanem jechali tym naszym samochodem,

a w tej karetce jechał

Jurgen z ciałem Stana do Tbilisi. No i później

załatwianie już było po stronie Jurgena,

żeby załatwiać, żeby Stana sprowadzić do Holandii.

Na wojnie pojawia się pewnie wiele takich

sytuacji, gdzie

dziennikarz ma wiele takich etycznych dylematów.

A miałaś może takie sytuacje, gdzie po czasie

dochodziliście do wniosku, że gdzieś jednak delikatnie

przesadziliście, poszliście za daleko, przegięliście?

Ja pamiętam taką sytuację, gdzie do dzisiaj mam

taki...

Źle się z tym czuję po prostu.

Nie wiem, czy pamiętasz, ale był

wypadek polskiego autokaru w Serbii w Nowym Sadzie.

Już dawno temu. I tam tym autokarem

jechały głównie dzieciaki, oni wracali z jakichś kolonii.

I ten autokar miał wypadek.

Mhm.

Tam zginęło parę osób.

Ileś tam osób... Ja w tej chwili przepraszam, ale nie pamiętam, ile osób

tam trafiło do szpitala.

No i my oczywiście w samolot

do tego Nowego Sadu. I...

Staliśmy przed szpitalem, gdzie byli ci ranni.

Te dzieciaki, tak?

Tak.

I chwilę później

zjawili się rodzice tych dzieci, tak? No bo to

normalne, że chcieli być. I...

Pamiętam, że myśmy się zbulwersowali,

ponieważ jeden z moich kolegów po fachu,

tak to nazwijmy, zrobił taki numer,

gdzie... Myśmy w ogóle z nim nie gadali później.

Zrobił taki numer, że

ktoś tam leżał na tym

oddziale tego szpitala w Nowym Sadzie i on się zakradł

od tyłu, wlazł przez okno na salę szpitalną

i temu człowiekowi, który był nieprzytomny, to był chyba

opiekun, jeden z opiekunów tych dzieciaków, zrobił zdjęcia,

które się później ukazały. Wiesz, dla mnie to już jest po prostu

takie dno, że to już jest dno dna,

tak? Wiesz, facet leży nieprzytomny,

popodłączany pod jakieś rurki, a koleżka mu pstryka zdjęcia.

To był tabloid jakiś?

Tak.

Ale my później, cała reszta,

którzy tak piętnowaliśmy tego dziennikarza,


TEGO nie dowiesz się z TV – 7 metrów pod ziemią (1)

Strzelają do ciebie.

Jedziesz drogą, masz świadomość, że

możesz najechać na ajdika, mogą cię porwać, mogą cię zabić.

To ciało, które leżało, to był mężczyzna. I mu tak ręka

zwisała. I ta ręka mi przejechała, tak wiesz, po nodze, nie?

Ja mówię: "boże, co my robimy?!".

Ja mówię: "co my robimy?!".

Jesteś jedną z nielicznych polskich telewizyjnych korespondentek wojennych.

Czym różni się wojna, jaką widzimy w telewizji, od

wojny, jaką ty widzisz na własne oczy?

Bardzo wieloma rzeczami. To znaczy, wiesz...

To, co widzą widzowie,

co oglądają na ekranach, jest

przetworzone. Ja jestem takim filtrem, ja to zawsze

powtarzam, przez który ta wojna jest przepuszczana.

Widzowie nie czują zapachów na przykład, które ja czuję.

A one są czasami straszne.

Jakie to są zapachy?

Zapach krwi. Zapach, który jest

zaraz po eksplozji, po zamachu terrorystycznym.

Zapach śmierci.

Zapach, który jest w szpitalach,

kiedy podłoga jest zalana krwią,

gdzie brakuje środków

farmaceutycznych, leków przeciwbólowych,

gdzie jest bardzo gorąco i ludzie są spoceni,

gdzie nagle wyłączono prąd,

a niedaleko jest kostnica.

To są takie zapachy.

Zapachów nie mamy szansy doznać.

Nie.

Natomiast jeśli chodzi o

obrazy, bo pracowałam przecież przez tyle lat

w telewizji, to to jest tak, że...

Ja nie mogę pokazać wszystkiego. To znaczy

my zawsze z moim operatorem...

Operator kręcił wszystko to, co się dzieje

wokół nas, bo dobry operator zawsze nakręci.

Na wszelki wypadek.

Na wszelki wypadek, oczywiście.

Natomiast my tego nie pokazywaliśmy. To znaczy jest

jakaś taka autocenzura w dziennikarzu.

Bo mi nigdy nie mówiono, że "to pokazuj", "tego nie pokazuj".

Nie uczono, nie ustalano zasad?

Nie, nie, nie.

Były zawsze informacje. Ja, zsyłając materiał do kraju,

informowałam, że "przejrzyjcie to jeszcze".

Zawsze były te materiały przeglądane,

czy tam jest też montażowo wszystko w porządku, czy dźwięk się zgadza itd.

To są takie techniczne rzeczy.

I mówiłam, że tam są mocne zdjęcia.

Myśmy czasami te zdjęcia pikslowali,

żeby było widać,

że gdzieś tam doszło do jakiejś masakry,

że jest dużo ciał,

no ale widz nie musi tego oglądać, tak?

To nie jest konieczne, nie o to chodzi

w robieniu takiego reportażu czy materiału

do jakiegoś tam głównego wydania. I było

ostrzeżenie zazwyczaj dla widzów, że ten materiał

zawiera drastyczne zdjęcia.

Nie widzicie widzowie tego,

takich rzeczy.

Naszego zmęczenia też na przykład, chwilowych

załamań. Takich momentów, kiedy się

gdzieś tam siedzi

i mówi się: "kurwa, nie mogę już po prostu, jestem

niewyspana, głodna, brudna",

no ale potem trzeba stanąć przed kamerą i te

materiały, te live'y robić.

Nie widzimy takich rzeczy, bo tak się przyjęło

wiele lat temu.

Mhm.

Ale wiemy oboje, że są telewizje, które pozwalają sobie...

Al-Dżazira na przykład.

... na więcej.

Gdyby to od ciebie zależało, pokazywałabyś więcej?

Tak. Tak.

Pokazywałabym więcej. To znaczy, wiesz...

To jest tak: ja bym nie szła w kierunku

pokazywania flaków,

bo to jest bez sensu.

Niczemu nie służy.

To już jest takie epatowanie, niczemu nie służy. Ja to nazywam

taką "wojenną pornografią".

To do niczego...

Niczego nie wnosi, tak? Poza takim

epatowaniem krwią

i zabitymi ludźmi. Natomiast pokazywałabym więcej. To znaczy...

Pokazywałabym więcej rannych i zabitych.

Mhm.

Żeby uzmysłowić bardziej człowiekowi,

który jest gdzieś tam daleko od tej wojny,

że jednak gdzieś na świecie się dzieje źle.

Że ten jego spokój, który on ma,

jest tylko takim spokojem pozornym

i w zasadzie powinien być bardzo szczęśliwy. Też nawet po to.

Powinien być bardzo szczęśliwy z tego powodu,

w jakim miejscu, w jakim czasie się znajduje w swoim

kraju, w którym nie ma wojny, ale żeby nie zapominał też o tym,

że ta wojna może się w każdej chwili zjawić, bo wojna nigdy nie jest daleko.

Podczas wojny w Gruzji,

jak sama mówisz,

uratowała cię paczka fajek.

Tak.

Po które zatrzymaliście się przy jakimś sklepiku.

Tak. Ja do dzisiaj mówię, że "niech mi nikt nie mówi, że palenie zabija".

Tak, twój przykład pokazuje, że może

czasem ratować. Co to była za sytuacja?

To była taka sytuacja, że my jechaliśmy do

Gori. To jest takie miasteczko, które jest położone niedaleko

Tbilisi - stolicy Gruzji. W Gori to,

po stronie gruzińskiej, to była taka najbardziej

krwawa arena walk w trakcie tej wojny.

I my jechaliśmy rano,

przed południem w każdym razie, własnie do Gori,

ponieważ dowiedzieliśmy się, że... Tzn. myśmy tam codziennie jeździli,

ale tego akurat dnia była o tyle

wyjątkowa sytuacja, że miała przyjechać pomoc humanitarna.

Leki, ale też jedzenie,

takie podstawowe produkty, tak? Jakiś tam chleb itd.

I my... Ta pomoc miała przyjechać na

plac Stalina - to jest taki centralny

plac w tym miasteczku.

Tam się Stalin urodził, tak?

Tak, tak. Tam jest w ogóle takie małe muzeum Stalina

właśnie w Gori. I my tam

jechaliśmy. I kiedy wyjechaliśmy z hotelu,

ja powiedziałam do mojego kierowcy, do Lewana... Ja mówię: "Lewan,

stań gdzieś po drodze, bo mi się papierosy kończą".

No i okazało się, że w ogóle nie mamy tych fajek.

A tam przecież wszystko zbombardowane, pozamykane.

Nie kupicie.

A my tam na cały dzień... No nie kupimy, tak?

No i Lewan się zatrzymał w takim małym sklepiku

w Tbilisi. Ja wyskoczyłam z samochodu,

poszłam do tego sklepu.

Pamiętam, że jakiś facet przede mną jeszcze stał, więc to tam chwilę...

Myśli obliczyli, że to było 6 minut generalnie.

I ja kupiłam te papierosy,

wróciłam do samochodu i pojechaliśmy.

I kiedy dojechaliśmy do Gori,

to było słychać potężną eksplozję.

Więc myśmy w tamtym kierunku, gdzie ta eksplozja była, pojechali, tak?

Było ewidentnie słychać, że to jest gdzieś tam w okolicach,

bo my bardzo blisko już placu Stalina byliśmy.

I kiedy przyjechaliśmy, okazało się, że tam doszło do...

Że spadła bomba.

Później się dowiedzieliśmy, że to była bomba kasetowa.

Do dzisiaj Rosjanie twierdzą, że to nie była bomba kasetowa, chociaż

to była bomba kasetowa - wszystkie dowody na to wskazywały.

No i tam już było niedobrze, tak?

Zginęli ludzie, ranny został

operator holenderskiej telewizji

Stan Storimans. On jeszcze wtedy żył, kiedy myśmy przyjechali.

Jego dziennikarz Jurgen

był bardzo delikatnie

ranny, jakimś tam odłamkiem dostał w udo.

No i wyglądało to strasznie. Było...

Było mnóstwo krwi.

Przyjechała karetka, potem druga.

Załadowali

Stana Storimansa do tej karetki.

Tego operatora?

Mhm, tego operatora.

To znaczy... Myśmy myśleli,

że on jest po prostu ranny,

ale on miał jakieś obrażenia wewnętrzne, tak?

Jak spadają bomby, często się takie rzeczy zdarzają, że

teoretycznie nie widać, że coś ci jest, nie masz jakiejś otwartej

rany na przykład, ale te obrażenia wewnętrzne są na tyle

duże, że potem człowiek po prostu

umiera. I tak się stało ze Stanem.

I my za tą karetką jechaliśmy.

Pamiętam, że gdzieś tam na chwilę ją zgubiliśmy, oni pojechali

do tego szpitala inną drogą, nie wiem, nie pamiętam już w tej chwili.

W każdym razie kiedy dojechaliśmy do szpitala,

to...

Jurgen, który nie mówił po rosyjsku, zaczął dopytywać

tych lekarzy, gdzie jest jego kolega.

My zaczęliśmy pomagać, no bo ja rosyjskojęzyczna, Piotrek Górecki rosyjskojęzyczny.

No i ten lekarz, pamiętam, tak beznamiętnie powiedział: "no ale ten pan nie żyje".

I "co on mówi?". Ja mówię, że "no

nie żyje". Jak to "nie żyje?". Wiesz, to jest taki moment,

kiedy jakby ci ktoś w łeb dał.

Jak to przeżywał ten dziennikarz holenderski?

Wiesz co, to było tak, że przede wszystkim on

nie wierzył na początku, pytał, gdzie jest Stan.

No to, że "jest w kostnicy". No to "gdzie jest ta kostnica?".

Ale on się w pewnym momencie zorientował... Wiesz, bo myśmy cały czas blisko

stali. Stał lekarz. Stał, pamiętam, Jurgen.

I my gdzieś tutaj obok. I mój operator kamery,

który to kręcił cały czas.

Tę całą sytuację, tak?

Całą tę sytuację.

I Jurgen, kiedy to zobaczył, strasznie się wkurwił, że...

I mówi do nas po angielsku: "wy to, kurwa kręcicie?!",

"wy to kręcicie?!".

I wiesz, ja pamiętam, że mnie tak zamurowało.

On się wkurwił. Jak się odwinął, jak nam przypierdolił w obiektyw kamery...

No nie uszkodził tej kamery, ale wiesz... To były emocje...

Gigantyczne emocje.

Że ten moment akurat, kiedy on się dowiaduje.

I pamiętam, że myśmy poszli za nim do tej kostnicy.

Przy czym trzeba pamiętać, że to

nie jest taka kostnica, jak my mamy

w głowie kostnice, tak? Że wchodzisz,

to jest jakieś tam sterylne miejsce, są lodówki,

półki, tak? Wysuwane itd. Nie.

Co zobaczyliście?

To było takie wybetonowane

pomieszczenie, na środku którego...

Ale takie... Wiesz, tam gdzieś był jakiś mech,

rósł jakiś grzyb. No syf straszny po prostu.

No i nie było żadnej chłodni, nic. No pamiętaj:

Gruzja, sierpień, trzydzieści parę stopni.

I tam już były inne ciała, ale wiesz... Tak

powrzucane, nie?

I na środku

tego pomieszczenia stał taki betonowy stół.

Tam kiedyś musiała być faktycznie taka

może nie tyle kostnica, co

pomieszczenie, gdzie się sekcje zwłok robi. Bo ten stół był z tym odpływem

takim. I tam był położony

Stan. I pamiętam, że

Jurgen do niego dobiegł.

I...

Trzymał go za głowę

i wył. Kurwa, jak zwierzę. I ja pamiętam,

że ja mówię: "boże, ja kurwa zwariuję".

Wiesz, on nie krzyczał, to było po prostu...

Jak jakieś takie ranione zwierzę, wiesz.

I go całował, wiesz, obejmował. Kurwa.

Ja mówię: "boże". Jeszcze, pamiętam, ja stałam w drzwiach do

tej, nazwijmy to, kostnicy.

Mhm.

I, pamiętam, jakiś gość,

bo ja w zasadzie w przejściu stałam,

coś do mnie mówi, że tam "weź się przesuń",

bo oni wnosili kolejne ciało

na jakichś tam noszach. I pamiętam, że to ciało,

które leżało, to był mężczyzna. I mu tak ręka

zwisała i ta ręka mi przejechała tak, wiesz,

po nodze. I ja mówię: "boże".

Ja mówię: "kurwa".

Wystarczy.

"Ja chcę do domu".

"To jest po prostu dosyć". Wiesz, codzienne bombardowania,

strzelania, krew, trupy

i jeszcze to. I ten Jurgen, który

po prostu... To było tak wstrząsające. On gdzieś

stąd krzyczał. To było straszne.

I pamiętam, że później myśmy

Jurgena wyciągnęli z tej kostnicy.

I Piotrek Górecki go wziął, pamiętam,

że mu głowę odchylił i mu wlał wódkę do

gardła. On się troszeczkę uspokoił.

I potem zaczęły się takie koszmarne negocjacje, bo

Jurgen powiedział, że on bez ciała

Stana nie wyjedzie stąd.

A oni mu powiedzieli, że oni mu tego ciała nie wydadzą.

Mhm.

Nie, on bez przyjaciela

nie pojedzie, musi go zabrać do Tbilisi, on nie będzie w takich

warunkach leżał itd. Wcale mu się nie dziwię.

Ustąpili?

Ustąpili. Myśmy załatwili, tam jakaś kasa poszła

oczywiście. Myśmy z Piotrkiem to załatwiali Góreckim.

I oni nam dali jakąś zdezelowaną karetkę.

I myśmy z Lewanem jechali tym naszym samochodem,

a w tej karetce jechał

Jurgen z ciałem Stana do Tbilisi. No i później

załatwianie już było po stronie Jurgena,

żeby załatwiać, żeby Stana sprowadzić do Holandii.

Na wojnie pojawia się pewnie wiele takich

sytuacji, gdzie

dziennikarz ma wiele takich etycznych dylematów.

A miałaś może takie sytuacje, gdzie po czasie

dochodziliście do wniosku, że gdzieś jednak delikatnie

przesadziliście, poszliście za daleko, przegięliście?

Ja pamiętam taką sytuację, gdzie do dzisiaj mam

taki...

Źle się z tym czuję po prostu.

Nie wiem, czy pamiętasz, ale był

wypadek polskiego autokaru w Serbii w Nowym Sadzie.

Już dawno temu. I tam tym autokarem

jechały głównie dzieciaki, oni wracali z jakichś kolonii.

I ten autokar miał wypadek.

Mhm.

Tam zginęło parę osób.

Ileś tam osób... Ja w tej chwili przepraszam, ale nie pamiętam, ile osób

tam trafiło do szpitala.

No i my oczywiście w samolot

do tego Nowego Sadu. I...

Staliśmy przed szpitalem, gdzie byli ci ranni.

Te dzieciaki, tak?

Tak.

I chwilę później

zjawili się rodzice tych dzieci, tak? No bo to

normalne, że chcieli być. I...

Pamiętam, że myśmy się zbulwersowali,

ponieważ jeden z moich kolegów po fachu,

tak to nazwijmy, zrobił taki numer,

gdzie... Myśmy w ogóle z nim nie gadali później.

Zrobił taki numer, że

ktoś tam leżał na tym

oddziale tego szpitala w Nowym Sadzie i on się zakradł

od tyłu, wlazł przez okno na salę szpitalną

i temu człowiekowi, który był nieprzytomny, to był chyba

opiekun, jeden z opiekunów tych dzieciaków, zrobił zdjęcia,

które się później ukazały. Wiesz, dla mnie to już jest po prostu

takie dno, że to już jest dno dna,

tak? Wiesz, facet leży nieprzytomny,

popodłączany pod jakieś rurki, a koleżka mu pstryka zdjęcia.

To był tabloid jakiś?

Tak.

Ale my później, cała reszta,

którzy tak piętnowaliśmy tego dziennikarza,