×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

7 metrów pod ziemią, „Jestem ratownikiem, nie niewolnikiem” | 7 metrów pod ziemią (1)

„Jestem ratownikiem, nie niewolnikiem” | 7 metrów pod ziemią (1)

Każda śmierć, mniejsza, większa...

jakiś tam daje ładunek emocjonalny.

I on zostaje w człowieku.

Depresje, stany lękowe, różne inne choroby. Oni codziennie biorą leki i codziennie rano wstają

i idą do pracy.

Jak to w tej chwili wygląda? Ile ty zarabiasz?

Grzesiek, od trzech lat jesteś ratownikiem medycznym.

Czemu wybrałeś sobie taki zawód?

Zawsze gdzieś swoją historię przyszłą, którą będę tworzył, wiązałem

z pomaganiem ludziom.

Na początku chciałem być żołnierzem

i jak poszedłem do WKU, to usłyszałem bardzo krótko:

czy jest pan ratownikiem medycznym, ma kurs spawacza, spadochroniarza albo prawo jazdy kategorii C,

bo jak pan nie ma to pana nie potrzebujemy.

No to wpadłem na pomysł, że zrobię to ratownictwo medyczne, bo

chciałem być ratownikiem pola walki, tak to się ładnie nazywa, czyli

ratownikiem w wojsku.

A jak poszedłem na studia ratownictwa medycznego, poprawiłem maturę...

Trzyletnie, tak?

Tak. ... poprawiłem maturę, bo

jeszcze wtedy trzeba było mieć rozszerzenie napisane, a ja pisałem same podstawy,

to mi się to spodobało.

I zostałem.

Czyli motywacją była chęć pomagania innym.

Nie słyszałeś na studiach, że jest cieżko?

Cały czas słyszymy to.

Nie zniechęcali cię?

Oczywiście, że zniechęcają.

Jakby od samego początku jak...

Może nie zawsze wykładowcy, ale szczególnie

jak już człowiek idzie na praktyki

czy to w szpitalu, czy w karetce czy na jakichś oddziałach,

no to słyszy.

Szczególnie ratownicy medyczni i szczególnie dziewczyny,

że czemu robicie, przecież możecie zrobić pielęgniarstwo, zarabiać trochę lepiej, a robić to samo.

No trzeba przebrnąć przez to wszystko.

Wtedy tamte uwagi cię nie powstrzymały, tak?

Nie zniechęciło cię to?

Nie. Jakby może na początku, ale tak

mniej więcej pod koniec drugiego roku ja dość mocno sobie przewartościowałem wszystko,

wtedy też stwierdziłem, że nie chcę być w wojsku, tylko chcę jeździć w karetce.

I wtedy wiedziałem, że to jest na pewno to, co chcę robić.

Także już mnie to nie ruszało. Na początku trochę mnie ruszało,

jakby zaczynałem sądzić, że mają rację,

ale potem stwierdziłem, że nie mają racji.

No i zobacz. No i zobacz, mijają trzy lata,

jesteś w zawodzie,

no i podobnie jak inni ratownicy

idziesz na zwolnienie.

Podejmujesz decyzję, że ty nie chcesz pracować w tym systemie,

masz tego dosyć.

Trzy lata zaledwie.

Co się zmieniło przez te trzy lata?

Że taka zmiana.

To nie jest tak, że ja nie chcę pracować w tym systemie, bo ja chcę

pracować w tym systemie i chcę być po prostu doceniony w tej pracy

i tu jest właśnie problem.

Że bardzo mocno mi się ta głowa, że tak to nazwę, zepsuła.

Przez te trzy lata.

I ta pandemia na pewno miała swój wpływ,

bo dwa lata walki takiej potężnej, że tak to nazwijmy, z małymi przerwami.

I to wszystko gdzieś na mnie zaczęło oddziaływać.

Ja bardzo mocno zacząłem się alienować.

Trochę się zaniedbałem.

I gdzieś też na pewno motywacja takiego strajku, żeby...

Koledzy idą, to ja też pójdę, ale...

gdzieś jak zacząłem o tym jeszcze bardziej myśleć

i poszedłem do psychiatry,

to się okazało, że to nie chodzi tylko o pokazanie

że strajk,

tylko że są problemy. Może nie poważne, bo

są o wiele poważniejsze problemy u moich kolegów, które widzę,

ale jeżeli jeszcze trochę bym siedział w tym samym miejscu, w którym siedziałem,

to by może skończyło się bardzo źle.

Ktoś słuchając tego, kiedy ratownik mówi o tym, że

potrzebuje takiej pomocy, może być zszokowany,

oburzony, ale ty chyba nie jesteś wyjątkiem.

Nie. Jestem wyjątkiem ludzi, którzy wychodzą z tego miejsca, które

tak źle na nich oddziaływało.

Bo wielu moich kolegów, koleżanek

codziennie przyjeżdża do ludzi, mając problemy

psychiczne: depresje, stany lękowe, różne inne choroby. Oni

codziennie biorą leki, codziennie rano wstają

i idą do pracy.

Tylko o tym nie mówią głośno?

Tylko o tym nie mówią. No bo to jest

temat tabu, że tak to nazwiemy.

Ale jak ty byś ocenił, na ile to jest powszechne? Może to są

pojedyncze przypadki w Polsce?

Nie. Jakby... Nawet nie można tego nazwać pojedynczymi przypadkami w Polsce,

ale szczególnie po pandemii

mamy plagę prób samobójczych i samobójstw wśród ratowników medycznych.

Nie ma oficjalnych statystyk i nie jestem w stanie ich przytoczyć,

bo nikt nie bada ratowników medycznych,

ale jak rozmawiałem z moją panią psychiatrą, bo

w ogóle jest żoną policjanta,

także bardzo mocno zna temat służb,

to mówiła, że jeżeli chodzi o... U niej, oczywiście nie podała mi liczb...

Ale ratownicy medyczny są obecnie największym gronem jej pacjentów.

Wśród wszystkich medyków.

To, że wasza praca jest mocno obciążająca,

wydaje się jakąś taką oczywistością.

Ale właściwie to niewiele znaczy, tak?

"Jest obciążająca". No spoko, okej. Ale co to właściwie oznacza?

Gdybyś mógł wytłumaczyć mi, opisać, co to znaczy, że twoja praca jest obciążająca.

Z czym ty się spotykasz?

Jakby ja mam taki idealny przykład,

to nie jest mój przykład,

ale z mojej okolicy.

W sumie nawet dwa.

Mógłbym być wtedy na dyżurze,

że tak to nazwę. Miałem to szczęście, że mnie nie było, bo

pewnie to by się skończyło dla mnie bardzo źle, tak mi się przynajmniej wydaje.

Wyobraź sobie sytuację... Było dość głośno o tej sprawie w Polsce.

To było zabójstwo dwójki dzieci i matki tych dzieci w Pyrzycach.

Mniej więcej sprawa wyglądała tak, że

ta żona miała męża, tak mi się wydaje, że już byli po ślubie.

Z trochę dawno temu ta sprawa, więc mogę mniej więcej, niedokładnie to opowiedzieć,

ale zamysł pamiętam, a szczególnie niektóre szczegóły.

I ten mąż przyjechał na święta do Polski,

jeszcze zaprosił babcię, żeby przyjechała

do nich, matkę żony,

bo ma dla nich niespodziankę.

No i chłopacy dostali wezwanie, że za zamkniętymi drzwiami coś się dzieje.

Jak się okazało ten mąż zabił żonę,

zabił dwójkę dzieci,

chłopaków

i tam córka - z tego, co pamietam, to była córka - ona uciekła stamtąd.

I pobiegła do sąsiadki i ta sąsiadka wezwała pomoc.

Przyjechali, wszystkie drzwi były pozamykane,

rolety były zasłonięte, także nie było nawet opcji, żeby się dostać. Policja

otworzyła drzwi, znaleźli tą żonę.

Znaleźli tego mężczyznę, on popełnił samobójstwo po tym wszystkim.

I znaleźli jedno dziecko.

O ile kojarzę, w sofie.

Z czarnym misiem w rękach.

I chłopacy to musieli jakby przełknąć.

Poszli do karetki, wypełniali dokumentację, bo

medycznych czynności ratunkowych już nie mogli udzielić martwym osobom.

I w pewnym momencie przyszedł do nich chyba strażak,

że znaleźli jeszcze jednego.

I to był drugi chłopczyk, też w wieku około 10 lat,

też znaleziony gdzieś za szafą

z czarnym misiem w rękach.

I ci chłopacy wrócili na dyżur.

I to byli twoi koledzy?

Moi koledzy.

Oni wrócili na bazę,

wiadomo, to na pewno bardzo długo trwało.

I co się dzieje później?

Wracasz z takiej interwencji i co?

I musisz jechać dalej.

Jeżeli cokolwiek by się stało, musisz jechać dalej.

Nie mieli żadnego wsparcia od...

Żeby, nie wiem, dyspozytor zadzwonił... Może nawet, jeśli by chciał ten dyspozytor,

ale on nie ma takich możliwości, żeby po prostu

wyłączyć zespół.

Bo co, jeżeli on wyłączy zespół i będzie potrzeba, że kogoś zabraknie?

To winę ponosi dyspozytor, tak? Także nikt

tego nie weźmie na siebie. Po prostu.

Nie ma systemowo przewidzianej pomocy dla ratowników medycznych. Jest taka

sytuacja i po chwili oni muszą... Na szczęście z tego, co kojarzę, oni nie pojechali już nigdzie.

Jakby dyspozytor ich sam oszczędzał, wysłał drugą karetkę.

Ale dostaje np. wezwanie, nie wiem, leży pijany, lat 18,

załóżmy, że to jest sobota wieczór, więc bardzo częste wezwanie,

że po prostu leży pijany pod klubem

albo, nie wiem, nawet do starszej pani, która ma nadciśnienie i również oczekuje tej pomocy,

i oni muszą być profesjonalni.

Ten przykład, który przytoczyłeś, wydaje się taki skrajny.

A jakie sytuacje najczęściej ciebie obciążają najmocniej?

Ja mam to szczęście, że jakoś dzieci mnie mijają.

Bo na dzieci nie ma mocnych i... Szczególnie, jeśli

ma się dziecko, brata, siostrę, cokolwiek w mniej więcej tym samym pułapie wiekowym,

no to nie ma mocnych.

Bo człowiek to bardzo utożsamia do siebie. Ja miałem tylko

dwa ciężkie przypadki z dziećmi,

ale jakoś się udało sprawnie to załatwić, że tak to nazwę.

Ale na mnie bardzo działają pacjenci onkologiczni.

Twój ostatni wywiad bardzo mocno też na mnie zadziałał.

Bo to jest... Może spotkać każdego, w każdej chwili.

Człowiek ma szczęśliwą rodzinę, szczęśliwą przyszłość, plany,

a nagle... Może źle to zabrzmi, że pojawia się wyrok,

bo to nie zawsze jest wyrok.

Ale pojawia się diagnoza i...

Pacjenci zmieniają swój wygląd.

Tak. Jakby ja mam taki

przypadek, dwa w sumie przypadki, które bardzo mocno na mnie zadziałały.

Jeden to przyszedłem na nocną zmianę...

Jak się mijamy, to gadamy sobie o przypadkach, które gdzieś tam były.

Ktoś pali papierosa, ktoś pije kawę... Jak jest moment, to po prostu rozmawiamy o tym, co się dzieje.

I kolega mi opowiadał, że pojechali do 30 lat,

kobiety z nowotworem, już w opiece paliatywnej.

I że tam była cała rodzina itd. A sprawa się opinała o to, że

lekarz, który tam był, nie mógł znaleźć w całym mieście morfiny dla tej pacjentki.

I oni już po prostu szukali każdej pomocy i wezwali pogotowie.

Także chłopacy przyjechali, zaopatrzyli tę pacjentkę przeciwbólowo,

bo trzeba leczyć ból i tu nie ma nawet gadania, że nie.

I oni zabezpieczyli pacjenta i przygotowali jeszcze kroplówkę,

żeby tej pacjentce podać

jak się skończą... Powiedzieli, żeby za 5 godzin podłączyć, bo tam była jakaś pielęgniarka z rodziny na miejscu.

Także okej, super. I to było jakoś przed zmianą.

I my gdzieś o 2-3 w nocy dostaliśmy wezwanie,

że też pacjent nowotworowy, coś tam, coś tam...

Już nie pamiętam dokładnie.

I jakby ja nie skojarzyłem totalnie, że to jest to, chociaż ulica była ta sama,

wiek był ten sam... Nie skojarzyłem.

I weszliśmy tam i to była jedyna wizyta, którą przeprowadziłem bez żadnego słowa.

Po prostu w totalnej ciszy. Bo się okazało, że

tej pielęgniarki już nie było, bo pojechała na dyżur,

ona już jakby podłączyła tą kroplówkę,

ale ta pani sobie wyrwała tą kroplówkę.

Wyrwała sobie wenflon po prostu i

nie miała prawa lecieć ta kroplówka.

Oni szukali pomocy, dzwonili do pomocy nocnej i świątecznej itd.,

to przyjadą za 5-6 godzin itd.

No i zadzwonili po nas. I nasze

jedyne działania to było po prostu podłączenie tej kroplówki,

założenie wenflonu i podłączenie tej kroplówki.

Ale ta rodzina, która była dookoła o 2-3 w nocy

nieśpiąca, jej córki...

No działa na głowę.

Drugi jest przykład świeży.

Żona policjanta.

W pięknym domu, lat 30-40.

Miałem to nieszczęście, może tak to nazwę,

dla mnie oczywiście nieszczęście, bo

na mnie takie sytuacje działają,

że byłem tam z kolegą pół roku przed wizytą.

Też choroba onkologiczna?

Tak, też choroba onkologiczna.

Już nie pamiętam jaka.

Ale na początku jeszcze nie wiedzieli, co to jest.

Pół roku.

I my pojechaliśmy. Wiem, że oni wtedy już mieli umówioną wizytę

u onkologa,

ale jeszcze nie do końca było wiadomo, co to jest.

Czyli miałeś okazję spotkać ją pół roku później?

Miałem potem okazję znowu

wrócić w to samo miejsce.

I to już nie była ta sama kobieta.

Już leżała, też w opiece paliatywnej.

No leżała i czekała...

aż się jej męczarnie skończą. I tam też

trochę zadziałaliśmy przeciwbólowo. Pamiętam,

że tam były jakieś problemy z oddychaniem.

Rozmawiałem z tym kolegą, tak to można nazwać, bo

widywaliśmy się wiele razy na wypadkach itd.

I wybraliśmy najlepszą drogę, żeby została

po prostu w domu, bo to jest chyba przywilej umrzeć w domu, a nie w szpitalu,

w miejscu, którego się nie zna i w którym pielęgniarka nie może do ciebie przyjść, bo ma jeszcze 50 innych pacjentów.

I jakoś tydzień później

spotkaliśmy się znowu na wypadku.

Ja pisałem dokumentację... Z tym policjantem, oczywiście. Ja pisałem dokumentację,

on do mnie przyszedł, pytał mnie o pacjenta

i pamiętam, że tam było bardzo... Wypadek wyglądał dość dramatycznie,

ale ludziom kompletnie nic się nie stało.

I my poruszyliśmy ten temat i on do mnie coś powiedział:

"jak ostatnio byłeś, to dwa dni później zmarła".

I ja nie skojarzyłem, że o to chodzi. Tylko na początku skojarzyłem,

że o jakiś wypadek.

I na początku tak "no, coś tam, coś tam". I dopiero

gdzieś tak...

A on mówił o swojej żonie...

O swojej żonie. Po minucie-dwóch

spojrzałem na niego i mnie zamurowało. Dopiero to do mnie dotarło,

o czym on mówi.

Na mnie pacjenci onkologiczni działają bardzo mocno.


„Jestem ratownikiem, nie niewolnikiem” | 7 metrów pod ziemią (1)

Każda śmierć, mniejsza, większa...

jakiś tam daje ładunek emocjonalny.

I on zostaje w człowieku.

Depresje, stany lękowe, różne inne choroby. Oni codziennie biorą leki i codziennie rano wstają

i idą do pracy.

Jak to w tej chwili wygląda? Ile ty zarabiasz?

Grzesiek, od trzech lat jesteś ratownikiem medycznym.

Czemu wybrałeś sobie taki zawód?

Zawsze gdzieś swoją historię przyszłą, którą będę tworzył, wiązałem

z pomaganiem ludziom.

Na początku chciałem być żołnierzem

i jak poszedłem do WKU, to usłyszałem bardzo krótko:

czy jest pan ratownikiem medycznym, ma kurs spawacza, spadochroniarza albo prawo jazdy kategorii C,

bo jak pan nie ma to pana nie potrzebujemy.

No to wpadłem na pomysł, że zrobię to ratownictwo medyczne, bo

chciałem być ratownikiem pola walki, tak to się ładnie nazywa, czyli

ratownikiem w wojsku.

A jak poszedłem na studia ratownictwa medycznego, poprawiłem maturę...

Trzyletnie, tak?

Tak. ... poprawiłem maturę, bo

jeszcze wtedy trzeba było mieć rozszerzenie napisane, a ja pisałem same podstawy,

to mi się to spodobało.

I zostałem.

Czyli motywacją była chęć pomagania innym.

Nie słyszałeś na studiach, że jest cieżko?

Cały czas słyszymy to.

Nie zniechęcali cię?

Oczywiście, że zniechęcają.

Jakby od samego początku jak...

Może nie zawsze wykładowcy, ale szczególnie

jak już człowiek idzie na praktyki

czy to w szpitalu, czy w karetce czy na jakichś oddziałach,

no to słyszy.

Szczególnie ratownicy medyczni i szczególnie dziewczyny,

że czemu robicie, przecież możecie zrobić pielęgniarstwo, zarabiać trochę lepiej, a robić to samo.

No trzeba przebrnąć przez to wszystko.

Wtedy tamte uwagi cię nie powstrzymały, tak?

Nie zniechęciło cię to?

Nie. Jakby może na początku, ale tak

mniej więcej pod koniec drugiego roku ja dość mocno sobie przewartościowałem wszystko,

wtedy też stwierdziłem, że nie chcę być w wojsku, tylko chcę jeździć w karetce.

I wtedy wiedziałem, że to jest na pewno to, co chcę robić.

Także już mnie to nie ruszało. Na początku trochę mnie ruszało,

jakby zaczynałem sądzić, że mają rację,

ale potem stwierdziłem, że nie mają racji.

No i zobacz. No i zobacz, mijają trzy lata,

jesteś w zawodzie,

no i podobnie jak inni ratownicy

idziesz na zwolnienie.

Podejmujesz decyzję, że ty nie chcesz pracować w tym systemie,

masz tego dosyć.

Trzy lata zaledwie.

Co się zmieniło przez te trzy lata?

Że taka zmiana.

To nie jest tak, że ja nie chcę pracować w tym systemie, bo ja chcę

pracować w tym systemie i chcę być po prostu doceniony w tej pracy

i tu jest właśnie problem.

Że bardzo mocno mi się ta głowa, że tak to nazwę, zepsuła.

Przez te trzy lata.

I ta pandemia na pewno miała swój wpływ,

bo dwa lata walki takiej potężnej, że tak to nazwijmy, z małymi przerwami.

I to wszystko gdzieś na mnie zaczęło oddziaływać.

Ja bardzo mocno zacząłem się alienować.

Trochę się zaniedbałem.

I gdzieś też na pewno motywacja takiego strajku, żeby...

Koledzy idą, to ja też pójdę, ale...

gdzieś jak zacząłem o tym jeszcze bardziej myśleć

i poszedłem do psychiatry,

to się okazało, że to nie chodzi tylko o pokazanie

że strajk,

tylko że są problemy. Może nie poważne, bo

są o wiele poważniejsze problemy u moich kolegów, które widzę,

ale jeżeli jeszcze trochę bym siedział w tym samym miejscu, w którym siedziałem,

to by może skończyło się bardzo źle.

Ktoś słuchając tego, kiedy ratownik mówi o tym, że

potrzebuje takiej pomocy, może być zszokowany,

oburzony, ale ty chyba nie jesteś wyjątkiem.

Nie. Jestem wyjątkiem ludzi, którzy wychodzą z tego miejsca, które

tak źle na nich oddziaływało.

Bo wielu moich kolegów, koleżanek

codziennie przyjeżdża do ludzi, mając problemy

psychiczne: depresje, stany lękowe, różne inne choroby. Oni

codziennie biorą leki, codziennie rano wstają

i idą do pracy.

Tylko o tym nie mówią głośno?

Tylko o tym nie mówią. No bo to jest

temat tabu, że tak to nazwiemy.

Ale jak ty byś ocenił, na ile to jest powszechne? Może to są

pojedyncze przypadki w Polsce?

Nie. Jakby... Nawet nie można tego nazwać pojedynczymi przypadkami w Polsce,

ale szczególnie po pandemii

mamy plagę prób samobójczych i samobójstw wśród ratowników medycznych.

Nie ma oficjalnych statystyk i nie jestem w stanie ich przytoczyć,

bo nikt nie bada ratowników medycznych,

ale jak rozmawiałem z moją panią psychiatrą, bo

w ogóle jest żoną policjanta,

także bardzo mocno zna temat służb,

to mówiła, że jeżeli chodzi o... U niej, oczywiście nie podała mi liczb...

Ale ratownicy medyczny są obecnie największym gronem jej pacjentów.

Wśród wszystkich medyków.

To, że wasza praca jest mocno obciążająca,

wydaje się jakąś taką oczywistością.

Ale właściwie to niewiele znaczy, tak?

"Jest obciążająca". No spoko, okej. Ale co to właściwie oznacza?

Gdybyś mógł wytłumaczyć mi, opisać, co to znaczy, że twoja praca jest obciążająca.

Z czym ty się spotykasz?

Jakby ja mam taki idealny przykład,

to nie jest mój przykład,

ale z mojej okolicy.

W sumie nawet dwa.

Mógłbym być wtedy na dyżurze,

że tak to nazwę. Miałem to szczęście, że mnie nie było, bo

pewnie to by się skończyło dla mnie bardzo źle, tak mi się przynajmniej wydaje.

Wyobraź sobie sytuację... Było dość głośno o tej sprawie w Polsce.

To było zabójstwo dwójki dzieci i matki tych dzieci w Pyrzycach.

Mniej więcej sprawa wyglądała tak, że

ta żona miała męża, tak mi się wydaje, że już byli po ślubie.

Z trochę dawno temu ta sprawa, więc mogę mniej więcej, niedokładnie to opowiedzieć,

ale zamysł pamiętam, a szczególnie niektóre szczegóły.

I ten mąż przyjechał na święta do Polski,

jeszcze zaprosił babcię, żeby przyjechała

do nich, matkę żony,

bo ma dla nich niespodziankę.

No i chłopacy dostali wezwanie, że za zamkniętymi drzwiami coś się dzieje.

Jak się okazało ten mąż zabił żonę,

zabił dwójkę dzieci,

chłopaków

i tam córka - z tego, co pamietam, to była córka - ona uciekła stamtąd.

I pobiegła do sąsiadki i ta sąsiadka wezwała pomoc.

Przyjechali, wszystkie drzwi były pozamykane,

rolety były zasłonięte, także nie było nawet opcji, żeby się dostać. Policja

otworzyła drzwi, znaleźli tą żonę.

Znaleźli tego mężczyznę, on popełnił samobójstwo po tym wszystkim.

I znaleźli jedno dziecko.

O ile kojarzę, w sofie.

Z czarnym misiem w rękach.

I chłopacy to musieli jakby przełknąć.

Poszli do karetki, wypełniali dokumentację, bo

medycznych czynności ratunkowych już nie mogli udzielić martwym osobom.

I w pewnym momencie przyszedł do nich chyba strażak,

że znaleźli jeszcze jednego.

I to był drugi chłopczyk, też w wieku około 10 lat,

też znaleziony gdzieś za szafą

z czarnym misiem w rękach.

I ci chłopacy wrócili na dyżur.

I to byli twoi koledzy?

Moi koledzy.

Oni wrócili na bazę,

wiadomo, to na pewno bardzo długo trwało.

I co się dzieje później?

Wracasz z takiej interwencji i co?

I musisz jechać dalej.

Jeżeli cokolwiek by się stało, musisz jechać dalej.

Nie mieli żadnego wsparcia od...

Żeby, nie wiem, dyspozytor zadzwonił... Może nawet, jeśli by chciał ten dyspozytor,

ale on nie ma takich możliwości, żeby po prostu

wyłączyć zespół.

Bo co, jeżeli on wyłączy zespół i będzie potrzeba, że kogoś zabraknie?

To winę ponosi dyspozytor, tak? Także nikt

tego nie weźmie na siebie. Po prostu.

Nie ma systemowo przewidzianej pomocy dla ratowników medycznych. Jest taka

sytuacja i po chwili oni muszą... Na szczęście z tego, co kojarzę, oni nie pojechali już nigdzie.

Jakby dyspozytor ich sam oszczędzał, wysłał drugą karetkę.

Ale dostaje np. wezwanie, nie wiem, leży pijany, lat 18,

załóżmy, że to jest sobota wieczór, więc bardzo częste wezwanie,

że po prostu leży pijany pod klubem

albo, nie wiem, nawet do starszej pani, która ma nadciśnienie i również oczekuje tej pomocy,

i oni muszą być profesjonalni.

Ten przykład, który przytoczyłeś, wydaje się taki skrajny.

A jakie sytuacje najczęściej ciebie obciążają najmocniej?

Ja mam to szczęście, że jakoś dzieci mnie mijają.

Bo na dzieci nie ma mocnych i... Szczególnie, jeśli

ma się dziecko, brata, siostrę, cokolwiek w mniej więcej tym samym pułapie wiekowym,

no to nie ma mocnych.

Bo człowiek to bardzo utożsamia do siebie. Ja miałem tylko

dwa ciężkie przypadki z dziećmi,

ale jakoś się udało sprawnie to załatwić, że tak to nazwę.

Ale na mnie bardzo działają pacjenci onkologiczni.

Twój ostatni wywiad bardzo mocno też na mnie zadziałał.

Bo to jest... Może spotkać każdego, w każdej chwili.

Człowiek ma szczęśliwą rodzinę, szczęśliwą przyszłość, plany,

a nagle... Może źle to zabrzmi, że pojawia się wyrok,

bo to nie zawsze jest wyrok.

Ale pojawia się diagnoza i...

Pacjenci zmieniają swój wygląd.

Tak. Jakby ja mam taki

przypadek, dwa w sumie przypadki, które bardzo mocno na mnie zadziałały.

Jeden to przyszedłem na nocną zmianę...

Jak się mijamy, to gadamy sobie o przypadkach, które gdzieś tam były.

Ktoś pali papierosa, ktoś pije kawę... Jak jest moment, to po prostu rozmawiamy o tym, co się dzieje.

I kolega mi opowiadał, że pojechali do 30 lat,

kobiety z nowotworem, już w opiece paliatywnej.

I że tam była cała rodzina itd. A sprawa się opinała o to, że

lekarz, który tam był, nie mógł znaleźć w całym mieście morfiny dla tej pacjentki.

I oni już po prostu szukali każdej pomocy i wezwali pogotowie.

Także chłopacy przyjechali, zaopatrzyli tę pacjentkę przeciwbólowo,

bo trzeba leczyć ból i tu nie ma nawet gadania, że nie.

I oni zabezpieczyli pacjenta i przygotowali jeszcze kroplówkę,

żeby tej pacjentce podać

jak się skończą... Powiedzieli, żeby za 5 godzin podłączyć, bo tam była jakaś pielęgniarka z rodziny na miejscu.

Także okej, super. I to było jakoś przed zmianą.

I my gdzieś o 2-3 w nocy dostaliśmy wezwanie,

że też pacjent nowotworowy, coś tam, coś tam...

Już nie pamiętam dokładnie.

I jakby ja nie skojarzyłem totalnie, że to jest to, chociaż ulica była ta sama,

wiek był ten sam... Nie skojarzyłem.

I weszliśmy tam i to była jedyna wizyta, którą przeprowadziłem bez żadnego słowa.

Po prostu w totalnej ciszy. Bo się okazało, że

tej pielęgniarki już nie było, bo pojechała na dyżur,

ona już jakby podłączyła tą kroplówkę,

ale ta pani sobie wyrwała tą kroplówkę.

Wyrwała sobie wenflon po prostu i

nie miała prawa lecieć ta kroplówka.

Oni szukali pomocy, dzwonili do pomocy nocnej i świątecznej itd.,

to przyjadą za 5-6 godzin itd.

No i zadzwonili po nas. I nasze

jedyne działania to było po prostu podłączenie tej kroplówki,

założenie wenflonu i podłączenie tej kroplówki.

Ale ta rodzina, która była dookoła o 2-3 w nocy

nieśpiąca, jej córki...

No działa na głowę.

Drugi jest przykład świeży.

Żona policjanta.

W pięknym domu, lat 30-40.

Miałem to nieszczęście, może tak to nazwę,

dla mnie oczywiście nieszczęście, bo

na mnie takie sytuacje działają,

że byłem tam z kolegą pół roku przed wizytą.

Też choroba onkologiczna?

Tak, też choroba onkologiczna.

Już nie pamiętam jaka.

Ale na początku jeszcze nie wiedzieli, co to jest.

Pół roku.

I my pojechaliśmy. Wiem, że oni wtedy już mieli umówioną wizytę

u onkologa,

ale jeszcze nie do końca było wiadomo, co to jest.

Czyli miałeś okazję spotkać ją pół roku później?

Miałem potem okazję znowu

wrócić w to samo miejsce.

I to już nie była ta sama kobieta.

Już leżała, też w opiece paliatywnej.

No leżała i czekała...

aż się jej męczarnie skończą. I tam też

trochę zadziałaliśmy przeciwbólowo. Pamiętam,

że tam były jakieś problemy z oddychaniem.

Rozmawiałem z tym kolegą, tak to można nazwać, bo

widywaliśmy się wiele razy na wypadkach itd.

I wybraliśmy najlepszą drogę, żeby została

po prostu w domu, bo to jest chyba przywilej umrzeć w domu, a nie w szpitalu,

w miejscu, którego się nie zna i w którym pielęgniarka nie może do ciebie przyjść, bo ma jeszcze 50 innych pacjentów.

I jakoś tydzień później

spotkaliśmy się znowu na wypadku.

Ja pisałem dokumentację... Z tym policjantem, oczywiście. Ja pisałem dokumentację,

on do mnie przyszedł, pytał mnie o pacjenta

i pamiętam, że tam było bardzo... Wypadek wyglądał dość dramatycznie,

ale ludziom kompletnie nic się nie stało.

I my poruszyliśmy ten temat i on do mnie coś powiedział:

"jak ostatnio byłeś, to dwa dni później zmarła".

I ja nie skojarzyłem, że o to chodzi. Tylko na początku skojarzyłem,

że o jakiś wypadek.

I na początku tak "no, coś tam, coś tam". I dopiero

gdzieś tak...

A on mówił o swojej żonie...

O swojej żonie. Po minucie-dwóch

spojrzałem na niego i mnie zamurowało. Dopiero to do mnie dotarło,

o czym on mówi.

Na mnie pacjenci onkologiczni działają bardzo mocno.