×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

7 metrów pod ziemią, Jak wygląda praca KOMORNIKA? – 7 metrów pod ziemią

Jak wygląda praca KOMORNIKA? – 7 metrów pod ziemią

Praca jest naprawdę stresująca, jest też niebezpieczna.

Strony nas opluwają, wyzywają, traktują jak złodziei, traktują jak jakąś mafię.

Ja nie jestem po to, żeby niszczyć ludzi.

Ja mam za zadanie wyegzekwować pieniądze dla wierzyciela.

Siedzi w więzieniu za zabójstwo i on mi pisze listy,

że jeszcze mu zostało 15 lat, ale po tych 15 latach jak wyjdzie, to ja będę pierwszą, którą dopadnie.

Pomimo trudności jakie niesie ten zawód, pomimo przeszkód,

widzę jeszcze sens w wykonywaniu tego zawodu.

Badania pokazują, że komornicy to jedna z najbardziej znienawidzonych grup zawodowych w Polsce.

Ty wykonujesz ten zawód od 12 lat.

Lubisz swoją pracę?

No chyba cię zaskoczę tym, co powiem, ale lubię swoją pracę.

Badania rzeczywiście są takie, że jest w grupie najbardziej znienawidzonych zawodów,

z tym że nie jest na pierwszym miejscu.

Jesteśmy za nauczycielami i za jeszcze innymi zawodami.

Lubię swoją pracę, bo widzę sens tej pracy.

Komornik jest może znienawidzonym zawodem, ale to wynika z jakiegoś niezrozumienia naszego zawodu.

Ludzie źle pojmują. Widzą tylko w kontekście dłużnika, tego biednego,

a przecież po drugiej stronie stoi ktoś, kto czeka na te pieniądze,

komu te pieniądze się należą, komu trzeba oddać.

To niejednokrotnie jest dziecko, które czeka na alimenty.

Pracownik, któremu pracodawca nie zapłacił pieniędzy,

czy przedsiębiorca, który traci płynność finansową przez to, że ktoś go oszukał i nie chce mu zapłacić.

Ja lubię swoją pracę, daje mi wiele satysfakcji,

bo pomimo trudności jakie niesie ten zawód, pomimo przeszkód,

widzę jeszcze sens w wykonywaniu tego zawodu.

Widzę sens wtedy, kiedy dostaję od pani Krystyny co roku kartkę z życzeniami

za sprawne ściąganie alimentów, z życzeniami na święta.

Pani Krystyna to?

Pani Krystyna to jest matka dziecka.

Pani Krystyna co roku przesyła mi na święta kartkę i życzy mi wszystkiego najlepszego,

jednocześnie dziękując za szybkie ściąganie alimentów.

Rozumiem, że pomogłaś jej ściągnąć alimenty od ojca?

Od ojca dziecka, który nie płacił.

Także praca mi daje wiele satysfakcji i tak jak mówię, widzę sens w tej pracy.

Domyślam się jednak, że są także sytuacje,

kiedy nie do końca jesteś zadowolona, nie do końca jesteś szczęśliwa.

Jakie są nieprzyjemne aspekty pracy, jaką wykonujesz?

Praca jest naprawdę stresująca, jest też niebezpieczna.

Ten stres, pomimo tego, że pracuję w zawodzie kilkanaście lat, nie maleje z upływem czasu,

no może mam jakieś techniki opanowania go i radzenia sobie z nim.

Jest parę grup sytuacji, które mi przeszkadzają w wykonywać dobrze ten zawód.

Jakie to są sytuacje?

To jest to, że ilekroć byśmy się nie starali, ja i moi koledzy,

którzy na co dzień uczciwie, dobrze, rzetelnie wypełniamy swoje obowiązki,

ilekroć byśmy nie dawali z siebie wszystkiego, żeby jednak dobrze to wykonać,

zawsze jesteśmy opluwani, zdarzają się takie sytuacje, w których strony nas opluwają, wyzywają,

traktują jak złodziei, traktują jak jakąś mafię.

Rzeczywiście w naszym zawodzie są osoby, które nie powinny były się znaleźć,

są osoby, które robią nam dużo złego

i dzięki, „dzięki” w cudzysłowie mówiąc,

pracy nim, to my cierpimy z tego powodu,

przez jakieś nieudane, czy przez jakieś egzekucje bezprawne,

ale ludzie starają się...

Ten stereotyp się cały czas za nami ciągnie.

Jakich interwencji, jakich egzekucji nie lubisz najbardziej?

Jakie to są sytuacje?

Nie ma takiej sytuacji, że ja „lubię”, „nie lubię”.

Wydaje się, że powinnam powiedzieć, że eksmisji na przykład nie lubię najbardziej,

bo wyrzuca się z domu człowieka.

tymczasem ja w zeszłym roku prowadziłam całe trzy eksmisje, tylko tyle miałam spraw.

I w dwóch z tych trzech spraw osoby, które były eksmitowane...

Jeden mężczyzna to była osoba, która znęcała się nad rodziną.

To był alkoholik, znęcał się nad rodziną,

on miał orzeczoną tą eksmisje, tak naprawdę bez lokalu zastępczego,

przez to, że od lat się nad rodziną, nad dziećmi, nad żoną znęcał.

Druga eksmisja to była...

Czyli eksmitując faceta, właściwie ratowałaś...?

Można tak powiedzieć.

... kobietę i dzieci.

Ludzie mi na klatce schodowej dziękowali.

Za to, że go wyrzuciłam, bo robił dużo złego, nie tylko dla tej rodziny, ale dla wszystkich mieszkańców.

A dwie pozostałe?

Imprezy, libacje.

A dwie pozostałe, to była osoba, która tak naprawdę dostała pomieszczenie tymczasowe...

Zajęła samowolnie lokal, dostała pomieszczenie tymczasowe,

które standardem było lepsze niż to dotychczas zajmowane.

Mniejsze, ale czyste, wymalowane, z wymienionymi oknami.

Długo czekała, nie chciała się wyprowadzić, nie chciała opuścić lokalu, miała orzeczoną eksmisje,

ale z gminy dostała tak naprawdę ten lokal lepszy.

No dobrze. A czy są w takim razie sytuacje, kiedy przykładowo jedziesz na miejsce,

widzisz biedę, widzisz głód, widzisz nieszczęście,

no i trzeba zająć telewizor, zająć lodówkę, być może inny sprzęt

i po ludzku boli cię serce, a musisz.

Tak, no muszę.

Muszę zająć to, co podlega zajęciu.

To, co ma wartość rynkową.

Nie zajmuje rzeczy, które mają wartość wyłącznie emocjonalną dla ludzi, a nie mają wartości rynkowej.

Czyli co to jest?

To trzeba odróżnić.

Nie wiem, zwierzęta, piesek, psy. Hodowcy, który sprzedaje,

który handluje tymi psami, można zająć.

Jeżeli pies jest członkiem rodziny i ma wyłącznie wartość emocjonalną,

mimo tego, że on w świetle polskiego prawa podlega obrotowi handlowemu,

można go sprzedać,

takich rzeczy się nie zajmuje.

Tak samo jak ktoś jest biedny.

Nie płaci za prąd, za wodę, to znaczy, że on nie ma z czego płacić.

Jemu też należy się minimum socjalne.

Nie wszystkie rzeczy podlegają zajęciu, są rzeczy tak jak telewizor...

Sąd najwyższy wyraził się, ale to już paręnaście, parędziesiąt lat temu,

że telewizor kolorowy podlega zajęciu, a czarno-biały nie podlega zajęciu.

No czasy się zmieniają, rzeczywistość zmienia się.

Jak kupujesz telewizor, wychodzisz ze sklepu, to on natychmiast traci połowę swojej wartości.

Takie rzeczy, które mają wyłącznie wartość emocjonalną i które stanowią podstawowe sprzęty,

podstawowe przedmioty służące w gospodarstwie domowym,

komornik nie ma prawa zająć.

Ale miałam taką historię... Przypomniała mi się, taka historia...

Poszłam na te czynności egzekucyjne

do starszej kobiety, która miała 100 tysięcy kredytu.

Wzięła ten kredyt wraz ze swoim mężem, po to, aby pomóc córce.

Córka przyrzekła, że będzie spłacała kredyt,

oczywiście nie spłacała, bank wypowiedział, groziła jej sprzedaż mieszkania.

Poszłam zobaczyć, co w tym domu jest, jakie ma sprzęty.

No oczywiście to było wszystko typowe, nie podlegało nic zajęciu.

I pytam: „Czy macie jakieś telewizory? Czy macie to? Czy macie tamto?”. Chodzę po domu,

a jedno pomieszczenie było zamknięte

i taka wnusia siedzi tej babci i mówi:

„Proszę pani, w tym zamkniętym pokoju babcia ma nowy telewizor.

Proszę tam wejść. My tam mamy nowy telewizor”.

Ale babcia, no specjalnie chyba chciała ukryć, żeby nie zajmować.

Okazało się, że to był nowy, ale wartości nie miał żadnej,

bo był po prostu kupiony z drugiej ręki.

Z telewizorem sobie wyjaśniliśmy. Kolorowy można zająć, czarno-białego już nie.

A lodówka?

Jeżeli to jest podstawowy sprzęt gospodarstwa domowego,

no ale lodówka jest. Lodówka, pralka, kuchenka gazowa, kuchenka elektryczna...

No to też zależy jaka lodówka.

Jeżeli jest lodówka wypasiona z jakimś tam...

Która kosztuje, nie wiem 10 tysięcy,

no to nie uważam, żeby to był sprzęt, który jest niezbędny do egzystencji rodziny.

Wtedy taką lodówkę można zająć, a w zamian za to, nie wiem, kupić tańszą.

Zdarza się, że słyszymy w mediach informacje o bezdusznych komornikach,

którzy właśnie jednak, no czy to tę lodówkę, czy to ten telewizor,

czy piekarnik zajmują i zupełnie nie mają skrupułów,

a czasem zajmują rzeczy w ogóle nie należące do dłużników,

zdarzają się błędy, pomyłki.

Czy tobie zdarzyła się może jakaś taka pomyłka?

Sytuacja, kiedy jednak po czasie doszłaś do wniosku, że fajnie było by postąpić nieco inaczej?

Nie, jeżeli chodzi o decyzje, to z decyzyjnością chyba nie miałam żadnych wpadek,

natomiast oczywiście, że zdarzyły mi się pomyłki, wszystkim zdarzają się.

Pamiętam sytuację, w której zajęłam pensję osoby, która nie była dłużnikiem.

To znaczy, mam takie przemyślenie, że w naszym zawodzie te błędy są naprawialne,

tylko im szybciej błąd wychwycisz i chcesz naprawić,

tym mniej krzywdy ten pokrzywdzony dozna,

mniejszą ma wyrządzoną szkodę.

Ja zupełnie przez przypadek...

To były czasy, kiedy na tych wyrokach, na tych nakazach zapłaty, nie było peseli.

Teraz obowiązkowo musi być, oprócz imienia i nazwiska dłużnika, pesel,

co eliminuje większość pomyłek.

Więc zajęłam pensje wysoko postanowionemu urzędnikowi w mieście,

który nie był dłużnikiem, ale miał takie samo imię i nazwisko jak dłużnik.

Czyli to był taki czeski błąd?

To była pomyłka, czeski błąd,

ale pan oczywiście przybył do mnie, no natychmiast mi wypunktował mój nieprofesjonalizm,

po czym zażądał, żebym ja go oficjalnie w urzędzie, z kwiatami przeprosiła.

Jeżeli to miało zrekompensować jego szkodę, to oczywiście, że to zrobiłam.

Ja nie traktuje mojej pracy ambicjonalnie. Oczywiście, że to zrobiłam.

Ale później mi wyjaśnił, że on wie, że jest taka sytuacja,

że w mieście, w którym mieszka, jest osoba o takim samym imieniu i nazwisku,

która ma tylko i wyłącznie długi, niczego nie ma

i on tak naprawdę... To nie jest jego pierwsza sytuacja.

Musi się tłumaczyć na stacji benzynowej, że to nie on zatankował i odjechał.

Policjantom, że to nie on zrobił to i tamto,

a teraz jeszcze komornikowi, sądowi także...

Wyjaśniliśmy to.

No, ja myślę, że każdy komornik ma jakąś wpadkę, jakiś taki błąd,

z tym, że no mówię, to jest im szybciej to wychwycisz i chcesz naprawić, tym jest to naprawialne.

Zdarza się, że ludzie proszą cię o litość?

Oj, ludzie biorą mnie i na litość, i na strach.

Ludzie to tak jak mówię...

Ze mną, z komornikiem czy wierzycielem zawsze można się dogadać, jeśli przedstawi się konkretną propozycję.

To nie jest tak... Okej przyjdziesz, nie chcesz, żebym ci zajmowała pensji,

dobrze rozumiem, bo wstyd w zakładzie pracy, bo różne rzeczy.

Płacisz mi w ratach ustalonych, ale no ja muszę mieć coś w zabezpieczeniu.

Czy jakiś samochód zapisać czy jakiś inny majątek.

Też z drugiej strony jest ten wierzyciel, który oczekuje na pieniądze.

Ludzie czasami tego nie rozumieją.

Przychodzi do mnie parę miesięcy temu pan, tato,

który od lat alimentów nie zapłacił.

Sprawa z 2012 roku.

I tylko dlatego przyszedł, że chyba zapomniał, podjął pracę, ja sprawdziłam w ZUS-ie,

zajęłam wynagrodzenie.

I natychmiast mi rzuca papierami, że jemu się nie opłaca pracować, że ja muszę mu to wszystko zwolnić,

bo on inaczej w życiu nie będzie pracował.

No to...

No jak ja mam z takim człowiekiem rozmawiać?

Czy też przedsiębiorca.

Miałam taką sytuację:

przyszedł i mówi, że on wykonywał robotę budowlaną dla spółdzielni,

a ja oczywiście zajmowałam należności z faktur na poczet długu,

50 tysięcy ludziom nie oddał,

że on przestaje właśnie wykonywać roboty,

dogaduje się ze spółdzielnią,

kombinują, żeby przepisać firmę na córkę i nigdy w życiu nie dostanę złotówki.

No to nie.

Wyszedł, po dwóch, trzech miesiącach przyszedł

i mówi, że jednak on już tak żyć nie może.

„Dogadajmy się”.

Ale tu przedstawił mi kosztorys: „Tyle i tyle, i tyle będą mnie kosztowały prace,

tyle mi spółdzielnia zapłaci,

proszę mi 30 proc. zwolnić na pracowników, na materiały budowlane”.

No i to jest jakieś rozwiązanie.

No przecież ja nie jestem po to, żeby niszczyć ludzi.

Ja mam za zadanie wyegzekwować pieniądze dla wierzyciela,

ale ten człowiek niech pożyje jeszcze, to nie jest tak.

Czyli można się z tobą dogadać?

Można się, myślę, z każdym dogadać.

Przyjść, opowiedzieć.

Jeśli ma się konkretną propozycję, to można się z każdym dogadać.

To jest taki stereotyp,

że jak komornik, to już po prostu absolutnie nie można z nim porozmawiać.

Też jest taka otoczka wokół naszego zawodu.

Moim zdaniem nieuprawniona.

Moim zdaniem każdy mówi, czy większość mówi, o mafii komorniczej,

o złodziejach, o takich,

a potem przychodzi taka kobieta do kancelarii i mówi:

„Ja całą noc nie spałam, a można z panią porozmawiać, a ja całą noc nie spałam”.

Wspomniałaś o tym, że ta praca bywa niekiedy niebezpieczna.

Dosłownie niebezpieczna.

Jakie sytuacje miałaś na myśli?

Oj, kilka takich sytuacji miałam.

Kiedy rzeczywiście obawiałam się o moje życie czy może o swoje nierozsądne postępowanie.

To było zaraz na początku jak zostałam komornikiem.

Miałam koleżankę, która dwa tygodnie była komornikiem,

miała bardzo niebezpieczną eksmisję,

wiedziała, że może być niebezpieczna, wezwała policję, ochronę do asysty

i rzeczywiście dłużnik rzucił się z kosą na te wszystkie osoby.

Oczywiście tam do niczego, na szczęście, drastycznego nie doszło.

Ja natomiast miałam kiedyś taką sytuacje będąc młodym komornikiem:

dostałam wniosek o zajęcie stada krów.

Trzeba było zwrócić 150 tysięcy, zajęcie stada krów.

To ja mówię: „Dziewczyny, w kancelarii zarejestrujcie mi tę sprawę, przygotujcie dokumenty,

biorę teczkę, dzisiaj pojadę, zrobię to, załatwię,

bo to taka nietypowa sprawa”.

Więc pojechałam wieczorem, to była wczesna wiosna, koło 19,

a to jeszcze był taki okres, kiedy nie wiem czy pamiętasz,

ale była taka sytuacja niestety nieszczęśliwa,

że zabito młodą kuratorkę,

która miała pod opieką mężczyznę i ten mężczyzna chyba tę kuratorkę zabił

podczas właśnie wykonywanej pracy.

Czyli twoja czujność była wyostrzona.

No powinna być właśnie, ale nie była jak zaraz się okaże.

Więc ja przybyłam tam na miejsce, pod adres, pod którym miałam zająć te krowy.

Patrze się, taka mała chatka, małe pomieszczenie, ciemno,

kobieta stała przy kuchni, tak mieszała w takim garze wielkim ziemniaki,

gdzieś w izbie dostrzegłam trzech mężczyzn siedzących na kanapie,

no i mówię, że „ja, tu legitymacja, jestem po to i po to.

Który to pan dłużnik?”. Podnosi się rosły chłopak i mówi, że to właśnie on.

„Ja tu przyszłam zająć stado krów”.

„No, ale ja zapłacę te pieniądze”.

Ja mówię: „No panie, to by musiał pan teraz zapłacić”.

On mówi: „Dobrze, ja zapłacę. Wstawajcie chłopaki”.

Chłopcy się podnieśli, a on podnosi wersalkę i wyciąga mi 100 tysięcy.

Z wersalki?

Z wersalki.

Mówi: „Ja dzisiaj tylko tyle mam, jutro te 50 przywiozę”.

Ja nie wiedziałam, czy mam się odwrócić i uciec,

czy te pieniądze liczyć, czy pieniądze są prawdziwe czy nie,

a byłam sama na czynnościach.

Także to jest tak, jak mówię...

Jak się zachowałaś?

Wzięłam, przeliczyłam, spakowałam do torebki,

ale później tych...

Nie mogłam ostudzić emocji.

Zamiast wrócić do domu pojechałam na kolejną czynność do kolejnej pracy.

Wszystko dobrze się skończyło, rzeczywiście ten chłopak przyniósł mi dzień później.

On miał dobre intencje, on te pieniądze gdzieś tam miał przygotowane chyba,

ale nie wiem zapomniał, nie zapłacił, odwlekał to jakoś w czasie.

Tylko że później sobie tak pomyślałam, że to jest taka pierwsza zasada.

Nigdy nie można samemu jechać w teren.

Zawsze trzeba mieć jakiegoś świadka, pracownika, kogokolwiek.

No i ja też nie zastanowiłam się nad potencjalnym, grożącym niebezpieczeństwem.

Zdarzają się takie sytuacje, ja nawet teraz mam...

Dostaję listy od dłużnika,

na którym kilka lat temu przeprowadzałam egzekucję.

Siedzi w więzieniu za zabójstwo i mi pisze listy, że jeszcze mu zostało 15 lat, ale po tych 15 latach jak wyjdzie, to ja będę pierwszą, którą dopadnie.

No oczywiście sprawa ma swój, no może jeszcze nie finał,

ale zgłosiłam do prokuratury, bo ja naprawdę boję się, obawiam się.

To są takie listy, w których obawiam się, co będzie na za te 15 lat.

Ale też są ludzie, którzy nie mówią, nie dzwonią, ale chyba łatwiej napisać jest,

chyba łatwiej napisać list z pogróżkami.

Po świętach wielkanocnych, kiedy przyszłam do pracy, to dostałam też taki list.

„Co jadłaś ty... wczoraj na śniadanie, bo ja nie jadłem nic, ponieważ ty mi wszystko zajęłaś”.

To w ogóle było nieprawdą,

ale „wiem, że masz dziecko, wiem że masz córkę, wiem że to, tamto”.

Także niestety, zdarzają się.

Mam nadzieję, że to tylko takie nerwy kogoś i pisanie tych listów pod wpływem emocji

i że do niczego nie dojdzie.

No muszę mieć nadzieję, każdy z nas musi mieć nadzieję,

bo w innym przypadku stracilibyśmy sens wykonywania tej pracy.

Czy to jest najwyższa cena, jaką się płaci za wykonywanie tego zawodu?

No chyba tak.

Ale mimo wszystko jednak ten zawód... Tu przeważa to, że ten zawód przynosi mi satysfakcję,

że ja lubię swoją pracę.

Takie przypadki to są przypadki pojedyncze,

a zdecydowanie więcej przypadków jest pozytywnych,

więcej historii kończy się pozytywnie.

Kończy się tym, że jak mówię, ludzie okazują mi wdzięczność, okazują mi zrozumienie,

a nawet ci, którzy byli dłużnikami, czasami wracają i są po tej drugiej stronie.

„Pani tutaj kiedyś ze mnie egzekwowała. Proszę teraz, żeby mi pani ściągnęła dług”.

A czy w tym zawodzie płeć ma jakiekolwiek znaczenie?

Czy to, że jesteś kobietą, jest dla ciebie ułatwieniem? Czy być może przeciwnie: jest ci ciężej?

W tej chwili kobieta komornik nie robi wrażenia.

Co trzecia z nas to jest kobieta.

Natomiast kilkanaście lat temu to rzeczywiście wrażenie miało.

Teraz tak się zastanawiam... Kontrowersje jakieś to tylko budzi nazwa.

Czy powinno się używać żeńskiej końcówki czy nie.

Czy to jednak „pani komornik” czy „komorniczka”, czy „komornica”.

Komornica to rodzaj grzyba, zapewne jadalnego znając życie.

Tutaj żarty żartami, ale jeszcze kilkanaście lat temu to rzeczywiście dziwiło

i rzeczywiście wzbudzało emocje.

Ja zostałam komornikiem mając niepełne 30 lat

i pamiętam, jak przyszłam do kancelarii, to przyszło do mnie dwóch adwokatów złożyć wniosek,

prosić o przeprowadzenie egzekucji,

ale tak patrzą na mnie i wycofują się powoli

w jakiś taki zawoalowany sposób, że oni może tu innym razem przyjdą,

że może pójdą tutaj do kolegi,

ale ja pytam „o co chodzi?”.

No więc dowiedziałam się, że „wie pani, z całym szacunkiem, ale ten dłużnik niczego nie ma,

jego trzeba tylko postraszyć”.

No, ale jakbym miała straszyć, to bym się na Zamku Czocha zatrudniła.

Moja praca nie polega na straszeniu.

Też z pełnym szacunkiem powiedziałam: „panie mecenasie, także tutaj chyba żeśmy się nie zrozumieli”.

No miałam też taką zabawną sytuację.

Pewnego dnia przyszedł do mnie dłużnik,

który miał zapłacić, nie pamiętam, za wodę i za prąd,

niewielką kwotę, 300, 500 złotych,

i mnie przekonywał, że on nie powinien płacić,

że to nie jest jego wina,

że licznik był nie taki, że był nie tak założony,

że nie działał czy za mocno działał,

czy ktoś źle spisał ten stan licznika,

więc ja mu tłumaczę, że te wszystkie argumenty, to już za późno na tłumaczenie się,

trzeba było tłumaczyć się i zwalczać ten swój obowiązek przed sądem,

teraz to już no nie może.

Albo się dogaduje z wierzycielem albo płaci, bo ja nie mogę mu w jakiś sposób umorzyć, anulować tego długu,

więc on już nie miał absolutnie żadnych argumentów,

wstał i mówi: „Niech pani na mnie popatrzy”,

był bardzo elegancko ubrany, „czy ja wyglądam na dłużnika?”.

To ja też wstałam zza mojego biurka, mówię: „A niech pan na mnie popatrzy.

Czy ja wyglądam na komornika?”.

Konsternacja i...

Co odpowiedział?

„A rzeczywiście, rzeczywiście, no to dobra, ja już to zapłacę, kończymy temat”.

Monika, bardzo uprzejmie dziękuję za spotkanie.

Dziękuje ci za tę rozmowę.

Dziękuję również, bardzo było miło.


Jak wygląda praca KOMORNIKA? – 7 metrów pod ziemią Wie sieht die Arbeit des Gerichtsvollziehers aus? - 7 Meter unter der Erde What is the work of the COMFORTER like? - 7 meters underground

Praca jest naprawdę stresująca, jest też niebezpieczna.

Strony nas opluwają, wyzywają, traktują jak złodziei, traktują jak jakąś mafię.

Ja nie jestem po to, żeby niszczyć ludzi.

Ja mam za zadanie wyegzekwować pieniądze dla wierzyciela.

Siedzi w więzieniu za zabójstwo i on mi pisze listy,

że jeszcze mu zostało 15 lat, ale po tych 15 latach jak wyjdzie, to ja będę pierwszą, którą dopadnie.

Pomimo trudności jakie niesie ten zawód, pomimo przeszkód,

widzę jeszcze sens w wykonywaniu tego zawodu.

Badania pokazują, że komornicy to jedna z najbardziej znienawidzonych grup zawodowych w Polsce.

Ty wykonujesz ten zawód od 12 lat.

Lubisz swoją pracę?

No chyba cię zaskoczę tym, co powiem, ale lubię swoją pracę.

Badania rzeczywiście są takie, że jest w grupie najbardziej znienawidzonych zawodów,

z tym że nie jest na pierwszym miejscu.

Jesteśmy za nauczycielami i za jeszcze innymi zawodami.

Lubię swoją pracę, bo widzę sens tej pracy.

Komornik jest może znienawidzonym zawodem, ale to wynika z jakiegoś niezrozumienia naszego zawodu.

Ludzie źle pojmują. Widzą tylko w kontekście dłużnika, tego biednego,

a przecież po drugiej stronie stoi ktoś, kto czeka na te pieniądze,

komu te pieniądze się należą, komu trzeba oddać.

To niejednokrotnie jest dziecko, które czeka na alimenty.

Pracownik, któremu pracodawca nie zapłacił pieniędzy,

czy przedsiębiorca, który traci płynność finansową przez to, że ktoś go oszukał i nie chce mu zapłacić.

Ja lubię swoją pracę, daje mi wiele satysfakcji,

bo pomimo trudności jakie niesie ten zawód, pomimo przeszkód,

widzę jeszcze sens w wykonywaniu tego zawodu.

Widzę sens wtedy, kiedy dostaję od pani Krystyny co roku kartkę z życzeniami

za sprawne ściąganie alimentów, z życzeniami na święta.

Pani Krystyna to?

Pani Krystyna to jest matka dziecka.

Pani Krystyna co roku przesyła mi na święta kartkę i życzy mi wszystkiego najlepszego,

jednocześnie dziękując za szybkie ściąganie alimentów.

Rozumiem, że pomogłaś jej ściągnąć alimenty od ojca?

Od ojca dziecka, który nie płacił.

Także praca mi daje wiele satysfakcji i tak jak mówię, widzę sens w tej pracy.

Domyślam się jednak, że są także sytuacje,

kiedy nie do końca jesteś zadowolona, nie do końca jesteś szczęśliwa.

Jakie są nieprzyjemne aspekty pracy, jaką wykonujesz?

Praca jest naprawdę stresująca, jest też niebezpieczna.

Ten stres, pomimo tego, że pracuję w zawodzie kilkanaście lat, nie maleje z upływem czasu,

no może mam jakieś techniki opanowania go i radzenia sobie z nim.

Jest parę grup sytuacji, które mi przeszkadzają w wykonywać dobrze ten zawód.

Jakie to są sytuacje?

To jest to, że ilekroć byśmy się nie starali, ja i moi koledzy,

którzy na co dzień uczciwie, dobrze, rzetelnie wypełniamy swoje obowiązki,

ilekroć byśmy nie dawali z siebie wszystkiego, żeby jednak dobrze to wykonać,

zawsze jesteśmy opluwani, zdarzają się takie sytuacje, w których strony nas opluwają, wyzywają,

traktują jak złodziei, traktują jak jakąś mafię.

Rzeczywiście w naszym zawodzie są osoby, które nie powinny były się znaleźć,

są osoby, które robią nam dużo złego

i dzięki, „dzięki” w cudzysłowie mówiąc,

pracy nim, to my cierpimy z tego powodu,

przez jakieś nieudane, czy przez jakieś egzekucje bezprawne,

ale ludzie starają się...

Ten stereotyp się cały czas za nami ciągnie.

Jakich interwencji, jakich egzekucji nie lubisz najbardziej?

Jakie to są sytuacje?

Nie ma takiej sytuacji, że ja „lubię”, „nie lubię”.

Wydaje się, że powinnam powiedzieć, że eksmisji na przykład nie lubię najbardziej,

bo wyrzuca się z domu człowieka.

tymczasem ja w zeszłym roku prowadziłam całe trzy eksmisje, tylko tyle miałam spraw.

I w dwóch z tych trzech spraw osoby, które były eksmitowane...

Jeden mężczyzna to była osoba, która znęcała się nad rodziną.

To był alkoholik, znęcał się nad rodziną,

on miał orzeczoną tą eksmisje, tak naprawdę bez lokalu zastępczego,

przez to, że od lat się nad rodziną, nad dziećmi, nad żoną znęcał.

Druga eksmisja to była...

Czyli eksmitując faceta, właściwie ratowałaś...?

Można tak powiedzieć.

... kobietę i dzieci.

Ludzie mi na klatce schodowej dziękowali.

Za to, że go wyrzuciłam, bo robił dużo złego, nie tylko dla tej rodziny, ale dla wszystkich mieszkańców.

A dwie pozostałe?

Imprezy, libacje.

A dwie pozostałe, to była osoba, która tak naprawdę dostała pomieszczenie tymczasowe...

Zajęła samowolnie lokal, dostała pomieszczenie tymczasowe,

które standardem było lepsze niż to dotychczas zajmowane.

Mniejsze, ale czyste, wymalowane, z wymienionymi oknami.

Długo czekała, nie chciała się wyprowadzić, nie chciała opuścić lokalu, miała orzeczoną eksmisje,

ale z gminy dostała tak naprawdę ten lokal lepszy.

No dobrze. A czy są w takim razie sytuacje, kiedy przykładowo jedziesz na miejsce,

widzisz biedę, widzisz głód, widzisz nieszczęście,

no i trzeba zająć telewizor, zająć lodówkę, być może inny sprzęt

i po ludzku boli cię serce, a musisz.

Tak, no muszę.

Muszę zająć to, co podlega zajęciu.

To, co ma wartość rynkową.

Nie zajmuje rzeczy, które mają wartość wyłącznie emocjonalną dla ludzi, a nie mają wartości rynkowej.

Czyli co to jest?

To trzeba odróżnić.

Nie wiem, zwierzęta, piesek, psy. Hodowcy, który sprzedaje,

który handluje tymi psami, można zająć.

Jeżeli pies jest członkiem rodziny i ma wyłącznie wartość emocjonalną,

mimo tego, że on w świetle polskiego prawa podlega obrotowi handlowemu,

można go sprzedać,

takich rzeczy się nie zajmuje.

Tak samo jak ktoś jest biedny.

Nie płaci za prąd, za wodę, to znaczy, że on nie ma z czego płacić.

Jemu też należy się minimum socjalne.

Nie wszystkie rzeczy podlegają zajęciu, są rzeczy tak jak telewizor...

Sąd najwyższy wyraził się, ale to już paręnaście, parędziesiąt lat temu,

że telewizor kolorowy podlega zajęciu, a czarno-biały nie podlega zajęciu.

No czasy się zmieniają, rzeczywistość zmienia się.

Jak kupujesz telewizor, wychodzisz ze sklepu, to on natychmiast traci połowę swojej wartości.

Takie rzeczy, które mają wyłącznie wartość emocjonalną i które stanowią podstawowe sprzęty,

podstawowe przedmioty służące w gospodarstwie domowym,

komornik nie ma prawa zająć.

Ale miałam taką historię... Przypomniała mi się, taka historia...

Poszłam na te czynności egzekucyjne

do starszej kobiety, która miała 100 tysięcy kredytu.

Wzięła ten kredyt wraz ze swoim mężem, po to, aby pomóc córce.

Córka przyrzekła, że będzie spłacała kredyt,

oczywiście nie spłacała, bank wypowiedział, groziła jej sprzedaż mieszkania.

Poszłam zobaczyć, co w tym domu jest, jakie ma sprzęty.

No oczywiście to było wszystko typowe, nie podlegało nic zajęciu.

I pytam: „Czy macie jakieś telewizory? Czy macie to? Czy macie tamto?”. Chodzę po domu,

a jedno pomieszczenie było zamknięte

i taka wnusia siedzi tej babci i mówi:

„Proszę pani, w tym zamkniętym pokoju babcia ma nowy telewizor.

Proszę tam wejść. My tam mamy nowy telewizor”.

Ale babcia, no specjalnie chyba chciała ukryć, żeby nie zajmować.

Okazało się, że to był nowy, ale wartości nie miał żadnej,

bo był po prostu kupiony z drugiej ręki.

Z telewizorem sobie wyjaśniliśmy. Kolorowy można zająć, czarno-białego już nie.

A lodówka?

Jeżeli to jest podstawowy sprzęt gospodarstwa domowego,

no ale lodówka jest. Lodówka, pralka, kuchenka gazowa, kuchenka elektryczna...

No to też zależy jaka lodówka.

Jeżeli jest lodówka wypasiona z jakimś tam...

Która kosztuje, nie wiem 10 tysięcy,

no to nie uważam, żeby to był sprzęt, który jest niezbędny do egzystencji rodziny.

Wtedy taką lodówkę można zająć, a w zamian za to, nie wiem, kupić tańszą.

Zdarza się, że słyszymy w mediach informacje o bezdusznych komornikach,

którzy właśnie jednak, no czy to tę lodówkę, czy to ten telewizor,

czy piekarnik zajmują i zupełnie nie mają skrupułów,

a czasem zajmują rzeczy w ogóle nie należące do dłużników,

zdarzają się błędy, pomyłki.

Czy tobie zdarzyła się może jakaś taka pomyłka?

Sytuacja, kiedy jednak po czasie doszłaś do wniosku, że fajnie było by postąpić nieco inaczej?

Nie, jeżeli chodzi o decyzje, to z decyzyjnością chyba nie miałam żadnych wpadek,

natomiast oczywiście, że zdarzyły mi się pomyłki, wszystkim zdarzają się.

Pamiętam sytuację, w której zajęłam pensję osoby, która nie była dłużnikiem.

To znaczy, mam takie przemyślenie, że w naszym zawodzie te błędy są naprawialne,

tylko im szybciej błąd wychwycisz i chcesz naprawić,

tym mniej krzywdy ten pokrzywdzony dozna,

mniejszą ma wyrządzoną szkodę.

Ja zupełnie przez przypadek...

To były czasy, kiedy na tych wyrokach, na tych nakazach zapłaty, nie było peseli.

Teraz obowiązkowo musi być, oprócz imienia i nazwiska dłużnika, pesel,

co eliminuje większość pomyłek.

Więc zajęłam pensje wysoko postanowionemu urzędnikowi w mieście,

który nie był dłużnikiem, ale miał takie samo imię i nazwisko jak dłużnik.

Czyli to był taki czeski błąd?

To była pomyłka, czeski błąd,

ale pan oczywiście przybył do mnie, no natychmiast mi wypunktował mój nieprofesjonalizm,

po czym zażądał, żebym ja go oficjalnie w urzędzie, z kwiatami przeprosiła.

Jeżeli to miało zrekompensować jego szkodę, to oczywiście, że to zrobiłam.

Ja nie traktuje mojej pracy ambicjonalnie. Oczywiście, że to zrobiłam.

Ale później mi wyjaśnił, że on wie, że jest taka sytuacja,

że w mieście, w którym mieszka, jest osoba o takim samym imieniu i nazwisku,

która ma tylko i wyłącznie długi, niczego nie ma

i on tak naprawdę... To nie jest jego pierwsza sytuacja.

Musi się tłumaczyć na stacji benzynowej, że to nie on zatankował i odjechał.

Policjantom, że to nie on zrobił to i tamto,

a teraz jeszcze komornikowi, sądowi także...

Wyjaśniliśmy to.

No, ja myślę, że każdy komornik ma jakąś wpadkę, jakiś taki błąd,

z tym, że no mówię, to jest im szybciej to wychwycisz i chcesz naprawić, tym jest to naprawialne.

Zdarza się, że ludzie proszą cię o litość?

Oj, ludzie biorą mnie i na litość, i na strach.

Ludzie to tak jak mówię...

Ze mną, z komornikiem czy wierzycielem zawsze można się dogadać, jeśli przedstawi się konkretną propozycję.

To nie jest tak... Okej przyjdziesz, nie chcesz, żebym ci zajmowała pensji,

dobrze rozumiem, bo wstyd w zakładzie pracy, bo różne rzeczy.

Płacisz mi w ratach ustalonych, ale no ja muszę mieć coś w zabezpieczeniu.

Czy jakiś samochód zapisać czy jakiś inny majątek.

Też z drugiej strony jest ten wierzyciel, który oczekuje na pieniądze.

Ludzie czasami tego nie rozumieją.

Przychodzi do mnie parę miesięcy temu pan, tato,

który od lat alimentów nie zapłacił.

Sprawa z 2012 roku.

I tylko dlatego przyszedł, że chyba zapomniał, podjął pracę, ja sprawdziłam w ZUS-ie,

zajęłam wynagrodzenie.

I natychmiast mi rzuca papierami, że jemu się nie opłaca pracować, że ja muszę mu to wszystko zwolnić,

bo on inaczej w życiu nie będzie pracował.

No to...

No jak ja mam z takim człowiekiem rozmawiać?

Czy też przedsiębiorca.

Miałam taką sytuację:

przyszedł i mówi, że on wykonywał robotę budowlaną dla spółdzielni,

a ja oczywiście zajmowałam należności z faktur na poczet długu,

50 tysięcy ludziom nie oddał,

że on przestaje właśnie wykonywać roboty,

dogaduje się ze spółdzielnią,

kombinują, żeby przepisać firmę na córkę i nigdy w życiu nie dostanę złotówki.

No to nie.

Wyszedł, po dwóch, trzech miesiącach przyszedł

i mówi, że jednak on już tak żyć nie może.

„Dogadajmy się”.

Ale tu przedstawił mi kosztorys: „Tyle i tyle, i tyle będą mnie kosztowały prace,

tyle mi spółdzielnia zapłaci,

proszę mi 30 proc. zwolnić na pracowników, na materiały budowlane”.

No i to jest jakieś rozwiązanie.

No przecież ja nie jestem po to, żeby niszczyć ludzi.

Ja mam za zadanie wyegzekwować pieniądze dla wierzyciela,

ale ten człowiek niech pożyje jeszcze, to nie jest tak.

Czyli można się z tobą dogadać?

Można się, myślę, z każdym dogadać.

Przyjść, opowiedzieć.

Jeśli ma się konkretną propozycję, to można się z każdym dogadać.

To jest taki stereotyp,

że jak komornik, to już po prostu absolutnie nie można z nim porozmawiać.

Też jest taka otoczka wokół naszego zawodu.

Moim zdaniem nieuprawniona.

Moim zdaniem każdy mówi, czy większość mówi, o mafii komorniczej,

o złodziejach, o takich,

a potem przychodzi taka kobieta do kancelarii i mówi:

„Ja całą noc nie spałam, a można z panią porozmawiać, a ja całą noc nie spałam”.

Wspomniałaś o tym, że ta praca bywa niekiedy niebezpieczna.

Dosłownie niebezpieczna.

Jakie sytuacje miałaś na myśli?

Oj, kilka takich sytuacji miałam.

Kiedy rzeczywiście obawiałam się o moje życie czy może o swoje nierozsądne postępowanie.

To było zaraz na początku jak zostałam komornikiem.

Miałam koleżankę, która dwa tygodnie była komornikiem,

miała bardzo niebezpieczną eksmisję,

wiedziała, że może być niebezpieczna, wezwała policję, ochronę do asysty

i rzeczywiście dłużnik rzucił się z kosą na te wszystkie osoby.

Oczywiście tam do niczego, na szczęście, drastycznego nie doszło.

Ja natomiast miałam kiedyś taką sytuacje będąc młodym komornikiem:

dostałam wniosek o zajęcie stada krów.

Trzeba było zwrócić 150 tysięcy, zajęcie stada krów.

To ja mówię: „Dziewczyny, w kancelarii zarejestrujcie mi tę sprawę, przygotujcie dokumenty,

biorę teczkę, dzisiaj pojadę, zrobię to, załatwię,

bo to taka nietypowa sprawa”.

Więc pojechałam wieczorem, to była wczesna wiosna, koło 19,

a to jeszcze był taki okres, kiedy nie wiem czy pamiętasz,

ale była taka sytuacja niestety nieszczęśliwa,

że zabito młodą kuratorkę,

która miała pod opieką mężczyznę i ten mężczyzna chyba tę kuratorkę zabił

podczas właśnie wykonywanej pracy.

Czyli twoja czujność była wyostrzona.

No powinna być właśnie, ale nie była jak zaraz się okaże.

Więc ja przybyłam tam na miejsce, pod adres, pod którym miałam zająć te krowy.

Patrze się, taka mała chatka, małe pomieszczenie, ciemno,

kobieta stała przy kuchni, tak mieszała w takim garze wielkim ziemniaki,

gdzieś w izbie dostrzegłam trzech mężczyzn siedzących na kanapie,

no i mówię, że „ja, tu legitymacja, jestem po to i po to.

Który to pan dłużnik?”. Podnosi się rosły chłopak i mówi, że to właśnie on.

„Ja tu przyszłam zająć stado krów”.

„No, ale ja zapłacę te pieniądze”.

Ja mówię: „No panie, to by musiał pan teraz zapłacić”.

On mówi: „Dobrze, ja zapłacę. Wstawajcie chłopaki”.

Chłopcy się podnieśli, a on podnosi wersalkę i wyciąga mi 100 tysięcy.

Z wersalki?

Z wersalki.

Mówi: „Ja dzisiaj tylko tyle mam, jutro te 50 przywiozę”.

Ja nie wiedziałam, czy mam się odwrócić i uciec,

czy te pieniądze liczyć, czy pieniądze są prawdziwe czy nie,

a byłam sama na czynnościach.

Także to jest tak, jak mówię...

Jak się zachowałaś?

Wzięłam, przeliczyłam, spakowałam do torebki,

ale później tych...

Nie mogłam ostudzić emocji.

Zamiast wrócić do domu pojechałam na kolejną czynność do kolejnej pracy.

Wszystko dobrze się skończyło, rzeczywiście ten chłopak przyniósł mi dzień później.

On miał dobre intencje, on te pieniądze gdzieś tam miał przygotowane chyba,

ale nie wiem zapomniał, nie zapłacił, odwlekał to jakoś w czasie.

Tylko że później sobie tak pomyślałam, że to jest taka pierwsza zasada.

Nigdy nie można samemu jechać w teren.

Zawsze trzeba mieć jakiegoś świadka, pracownika, kogokolwiek.

No i ja też nie zastanowiłam się nad potencjalnym, grożącym niebezpieczeństwem.

Zdarzają się takie sytuacje, ja nawet teraz mam...

Dostaję listy od dłużnika,

na którym kilka lat temu przeprowadzałam egzekucję.

Siedzi w więzieniu za zabójstwo i mi pisze listy, że jeszcze mu zostało 15 lat, ale po tych 15 latach jak wyjdzie, to ja będę pierwszą, którą dopadnie.

No oczywiście sprawa ma swój, no może jeszcze nie finał,

ale zgłosiłam do prokuratury, bo ja naprawdę boję się, obawiam się.

To są takie listy, w których obawiam się, co będzie na za te 15 lat.

Ale też są ludzie, którzy nie mówią, nie dzwonią, ale chyba łatwiej napisać jest,

chyba łatwiej napisać list z pogróżkami.

Po świętach wielkanocnych, kiedy przyszłam do pracy, to dostałam też taki list.

„Co jadłaś ty... wczoraj na śniadanie, bo ja nie jadłem nic, ponieważ ty mi wszystko zajęłaś”.

To w ogóle było nieprawdą,

ale „wiem, że masz dziecko, wiem że masz córkę, wiem że to, tamto”.

Także niestety, zdarzają się.

Mam nadzieję, że to tylko takie nerwy kogoś i pisanie tych listów pod wpływem emocji

i że do niczego nie dojdzie.

No muszę mieć nadzieję, każdy z nas musi mieć nadzieję,

bo w innym przypadku stracilibyśmy sens wykonywania tej pracy.

Czy to jest najwyższa cena, jaką się płaci za wykonywanie tego zawodu?

No chyba tak.

Ale mimo wszystko jednak ten zawód... Tu przeważa to, że ten zawód przynosi mi satysfakcję,

że ja lubię swoją pracę.

Takie przypadki to są przypadki pojedyncze,

a zdecydowanie więcej przypadków jest pozytywnych,

więcej historii kończy się pozytywnie.

Kończy się tym, że jak mówię, ludzie okazują mi wdzięczność, okazują mi zrozumienie,

a nawet ci, którzy byli dłużnikami, czasami wracają i są po tej drugiej stronie.

„Pani tutaj kiedyś ze mnie egzekwowała. Proszę teraz, żeby mi pani ściągnęła dług”.

A czy w tym zawodzie płeć ma jakiekolwiek znaczenie?

Czy to, że jesteś kobietą, jest dla ciebie ułatwieniem? Czy być może przeciwnie: jest ci ciężej?

W tej chwili kobieta komornik nie robi wrażenia.

Co trzecia z nas to jest kobieta.

Natomiast kilkanaście lat temu to rzeczywiście wrażenie miało.

Teraz tak się zastanawiam... Kontrowersje jakieś to tylko budzi nazwa.

Czy powinno się używać żeńskiej końcówki czy nie.

Czy to jednak „pani komornik” czy „komorniczka”, czy „komornica”.

Komornica to rodzaj grzyba, zapewne jadalnego znając życie.

Tutaj żarty żartami, ale jeszcze kilkanaście lat temu to rzeczywiście dziwiło

i rzeczywiście wzbudzało emocje.

Ja zostałam komornikiem mając niepełne 30 lat

i pamiętam, jak przyszłam do kancelarii, to przyszło do mnie dwóch adwokatów złożyć wniosek,

prosić o przeprowadzenie egzekucji,

ale tak patrzą na mnie i wycofują się powoli

w jakiś taki zawoalowany sposób, że oni może tu innym razem przyjdą,

że może pójdą tutaj do kolegi,

ale ja pytam „o co chodzi?”.

No więc dowiedziałam się, że „wie pani, z całym szacunkiem, ale ten dłużnik niczego nie ma,

jego trzeba tylko postraszyć”.

No, ale jakbym miała straszyć, to bym się na Zamku Czocha zatrudniła.

Moja praca nie polega na straszeniu.

Też z pełnym szacunkiem powiedziałam: „panie mecenasie, także tutaj chyba żeśmy się nie zrozumieli”.

No miałam też taką zabawną sytuację.

Pewnego dnia przyszedł do mnie dłużnik,

który miał zapłacić, nie pamiętam, za wodę i za prąd,

niewielką kwotę, 300, 500 złotych,

i mnie przekonywał, że on nie powinien płacić,

że to nie jest jego wina,

że licznik był nie taki, że był nie tak założony,

że nie działał czy za mocno działał,

czy ktoś źle spisał ten stan licznika,

więc ja mu tłumaczę, że te wszystkie argumenty, to już za późno na tłumaczenie się,

trzeba było tłumaczyć się i zwalczać ten swój obowiązek przed sądem,

teraz to już no nie może.

Albo się dogaduje z wierzycielem albo płaci, bo ja nie mogę mu w jakiś sposób umorzyć, anulować tego długu,

więc on już nie miał absolutnie żadnych argumentów,

wstał i mówi: „Niech pani na mnie popatrzy”,

był bardzo elegancko ubrany, „czy ja wyglądam na dłużnika?”.

To ja też wstałam zza mojego biurka, mówię: „A niech pan na mnie popatrzy.

Czy ja wyglądam na komornika?”.

Konsternacja i...

Co odpowiedział?

„A rzeczywiście, rzeczywiście, no to dobra, ja już to zapłacę, kończymy temat”.

Monika, bardzo uprzejmie dziękuję za spotkanie.

Dziękuje ci za tę rozmowę.

Dziękuję również, bardzo było miło.