×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

7 metrów pod ziemią, Co CZWARTY Polak zachoruje na NOWOTWÓR. Lepiej działać niż omijać temat rakiem (3)

Co CZWARTY Polak zachoruje na NOWOTWÓR. Lepiej działać niż omijać temat rakiem (3)

w różnych projektach,

to też mam do czynienia z takimi osobami.

Sama przeszłam też kurs takiej terapii simontonowskiej,

to też bardzo polecam.

Jest to taka terapia, że przez kilka tygodni, w zależności też od systemu,

można ją zrobić online, człowiek uczy się radzenia sobie z emocjami,

ze stresem i taka rozmowa z psychoonkologiem

też jak najbardziej pomaga.

Podczas, zaraz przed operacją usunięcia piersi, jak i po też. Rozmawiałam

z panią psychoonkolog to też, naprawdę to pomaga.

Porozmawianie z osobą, która jest, no,

podejdzie do tematu bardziej obiektywnie,

nie przerzuci na ciebie swoich emocji,

to też ja jako pacjentka nie chcę przerzucać tych emocji na swoich najbliższych.

Mam ciągle wyrzuty sumienia, że ciągle im o tym gadam, tak?

Są oczywiście dni lepsze i gorsze.

Ja... Rak, choroba, strach

są częścią mnie, tak? I one

ze mną przez życie jadą.

Ale to ode mnie zależy, czy ja im pozwolę siedzieć ze mną

na przednim siedzeniu, czy ja je tam wywalę do tyłu, nie?

Dokładnie. Do bagażnika najlepiej.

I one sobie są tam w bagażniku,

a obok mnie siedzi właśnie radość, spokój, miłość,

zaufanie.

Pytałem cię Ola o te ciężkie momenty

i chciałbym zapytać cię jeszcze o to, czy

wy na przykład mieliście z mężem taki czas,

no, ponad pięć lat jesteś już w chorobie,

że po prostu usiedliście i zaczęliście gadać, no, co, jeśli...?

Czy znaleźliście przestrzeń i czas do tego, czy jednak nie?

Dużo o tym mówisz. Ja, będąc na tej terapii simontonowskiej,

tam jest taki jeden z modułów, że trzeba zacząć mówić o śmierci

i się z nią oswajać.

Na początku było to dla mnie: ale jak to? Nie?

W tej grupie. I faktycznie. Potem przyszłam do domu

i zaczęłam trochę tak o tym mówić.

Czasami trochę tak bardziej żartobliwie, czasami bardziej poważnie,

ale raczej moi bliscy ucinają.

"No co ty mówisz?", "No przestań".

A ja mam takie czasami z tyłu głowy: słuchaj,

musimy zrobić to, to i to, bo jak mnie zabraknie,

to ja muszę mieć pewność, że ty i Franio sobie dacie radę.

Tak? Albo podobne.

To są chyba najtrudniejsze rzeczy.

Tak. Do nich trudniej to, wypierają to.

Dlatego mam takie coś w głowie, że...

nie wiem, czy tak powiedzieć mogę,

że cieszę się, że to ja choruję, a nie ktoś z mojej rodziny.

Ale jest tak.

Bo ja jakoś wiem, że jakoś to udźwignę.

Jest mi ciężko. Trudno i dosłownie ciężko, nie?

Dźwigać to.

Nie ukrywam.

Ale łatwiej jest mi samej kontrolować siebie.

Niż martwić się tutaj o moich rodziców czy o męża.

I nie daj boże o dziecko.

Właśnie, dziecko. Przeczytałem taki post twój,

który mocno mnie poruszył. Napisałaś

to chyba wiele miesięcy temu,

że bałaś się potwornie tego, że twój

synek nie będzie cię pamiętał.

No.

No teraz to już na pewno będzie cię pamiętał, bo jest

dużym chłopcem.

A czy on wie, że mama jest chora?

To jest dobre pytanie.

Nie rozmawialiśmy z nim od początku, wiadomo. Jak zachorowałam, był maluszkiem.

On nie pamięta. Jak ja czasami do niego mówię:

"pamiętasz, mama kiedyś miała takie włosy, wiesz, tak wyglądała".

"Co?".

On już z tym dorastał, z tym żyje, że mama,

właśnie raz włosy są, raz nie ma,

on wie. On wie, że mama jeździ do szpitala,

on wie. On Barcelony nie pamięta, miał dwa lata.

On kończył i urodziny właśnie tam miał, właśnie skończył dwa lata.

Potem ja latałam do tej Barcelony ponad dwa i pół roku, więc on

wiedział, że mama musi lecieć do Barcelony, to wiedział, że nie latam tam w celach

turystycznych tylko do lekarza, ale

wiadomo, nigdy go nie zabrałam: "słuchaj, synku, to jest szpital mamy, gdzie mama jest leczona".

On ma takie skojarzenia dziecięce, czyli

wtedy, kiedy on miał wizytę z lekarzem,

no to wie, jak ona wygląda, tak?

Jak miał raz pobranie krwi, no to mniej więcej wie, jak to wygląda,

jak to jest.

On wiedział, że mama ma operację.

I to mnie uderzyło, jak kiedyś,

pamiętam, już byłam w szpitalu i mój mąż mówi:

no słuchaj, wsiadamy z Franiem do samochodu, do przedszkola

i idzie nasza sąsiadka i Franio mówi:

no, mojej mamy nie ma, bo moja mama operację ma.

Nie? I ja wtedy mówię: łał, on dużo rozumie.

Ale po dziecięcemu, ale po dziecięcemu.

Dzieci rozumieją dużo więcej niż nam się wydaje.

Zdecydowanie. Zdarzają się takie sytuacje, że,

pamiętam, raz mi powiedział, że

"a, był Dzień Dziecka i bo kolega z klasy powiedział, że ty nie

przyjdziesz.

Dlaczego?

No bo ty jesteś chora przecież.

Jak był Dzień Mamy i Taty wtedy, przepraszam, nie Dzień Dziecka.

I to też takie było.

Więc te dzieci gdzieś tam, wiadomo,

będą go uświadamiać, ale on sam w sobie

nie ma czegoś takiego, że "no, mama ma raka", bo

co to mu da, jak ja mu powiem, że "mama ma raka".

Tylko w nim ogromny lęk, wydaje się, stworzę.

A samo to, że mama po prostu jest

i mama się dobrze czuje teraz, jest okej,

czasami mam takie chwile słabsze, więc mówię: Frani, mama się położy na chwilę.

Ale wiadomo, dziecko jak to dziecko, tak?

Ale znając ciebie, to tylko chwilę, bo jesteś wyjątkowo pozytywną osobą.

I taka też byłaś wcześniej, tego choroba absolutnie nie zmieniła.

A powiedz mi, zmieniła cię jakoś?

Byłam taka uśmiechnięta i radosna wcześniej,

choroba na pewno wyodrębniła we mnie taką

chęć życia chyba jeszcze większą.

Tak.

Tak, nauczyła mnie tego, pokazała.

Na czym to polega? Że człowiek bardziej docenia małe rzeczy?

Chyba tak.

To brzmi banalnie, ale...

To brzmi banalnie, ale dyskretny urok drobiazgów towarzyszył mi zawsze.

Film "Amelia" to mój ulubiony film, jak ja mówię. I tam

ja właśnie taka byłam, taka Ania z Zielonego Wzgórza, Amelia, no.

Taka eteryczna i taka wrażliwa.

Więc to chyba działa na moją korzyść

i jednocześnie też czasami jest moim wrogiem.

Bo przeżywam całe zło świata dwa razy bardziej.

Ale też doceniam to dobro, tak?

Że staram się zawsze patrzeć na tą jasną stronę życia.

I jak coś pójdzie nie tak, to

mówię: dobra, dobra, okej, no, dzisiaj poszło coś nie tak, ale

dzięki temu...

może właśnie doceniam co innego.

I samo to przez siebie, że ja,

mimo że zachorowałam, co jest smutne,

co jest trudne, ale dzięki temu ja poznałam tak wiele osób,

tak wspaniałych osób,

odkryłam w sobie ogromny potencjał i pomocy innym,

i taki nawet minitalent moim zdaniem,

psychoonkologiczny wręcz właśnie.

Cały czas mówię "mini", bo, widzisz, ja

nie umiem sama siebie chwalić.

Ale uczę się tego, żeby sobie powiedzieć: "dobra robota, Ola", nie?

Albo: "teraz to ty jesteś najważniejsza", o, tego się uczę.

Tego mnie choroba uczy, nie?

Że mogę w końcu wymagać nie tylko od innych, ale od

siebie tego poszanowania siebie

i mówię sobie: "jestem ważna",

"jestem wystarczająca".

"Nie musisz. To, że nie pracujesz zawodowo, to nie znaczy, że jesteś gorsza".

No właśnie.

A jest coś w tym, nie? Że ta niezależność finansowa

jest ogromnie istotna.

Daje nam poczucie wartości,

bo przeważnie to, co niesiemy, czyli takie

pieniądze, wygląd, tak?,

to wydaje nam się, że jest najważniejsze. A tak

naprawdę, to najważniejsze jest to zdrowie, bo

z resztą to sobie każdy poradzi, jak chce.

Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, powiedziałaś mi też

coś takiego, że "dzięki tej chorobie

wiem, co jest w życiu najważniejsze".

To może jeszcze na koniec cię zapytam o to. Co jest najważniejsze?

Dla mnie? Najważniejsza jest rodzina,

spokój, zdrowy sen.

I to poczucie bezpieczeństwa.

Jestem trochę jak takie małe dziecko.

W ogóle ci, co zmagają się z jakimś takim

ciężkim, ciężkim doświadczeniem,

to trochę tak mają. Że chcemy być

troszeczkę tak ukołysani.

Chcemy właśnie czuć się, że nie jesteśmy sami.

Na pewno. Ale to, że ja

sama w sobie jestem silna.

Nie wiedziałam, że jestem taka silna, jak mówi Bob Marley, nie?

Że bycie silnym nie jest twoim jedynym wyjściem.

Nie wiesz, na ile jesteś silny.

Więc coś w tym jest na pewno. Ale zdrowie i rodzina to jest to.

To są takie prawdy, które ludzie przeważnie osiągają, wiesz,

w wieku sześćdziesiąt plus.

Osiemdziesiąt plus, dziewięćdziesiąt plus.

I ja tak mam czasami takie wrażenie, że jak rozmawiam z kimś takim młodszym,

z kimś, kto ma dwadzieścia parę lat,

to sobie myślę tak z tyłu głowy: matko,

on pewnie myśli, że ja jak staruszka gadam, nie?

Ale no...

Ale tak naprawdę to dobrze sobie to uświadomić wcześniej.

Tak, ale korzystać z życia na pełnej petardzie

i naprawdę cieszyć się nim.

Bo nigdy nie wiemy, wiesz, co jest za rogiem.

Ola, wiesz oczywiście, czego ci życzę?

i tego bezpieczeństwa, i tego, żeby bliscy byli.

I przede wszystkim, żeby to dziadostwo się całkowicie

odkleiło. Chociaż już jest dobrze, tak?

Mam nadzieję, że jest stabilnie, że będzie tak właśnie.

Ja boję się mówić, znaczy ogólnie

w medycynie konwencjonalnej nie ma czegoś takiego, że już

ja wyzdrowieję całkowicie i już nigdy do szpitala nie będę musiała

chodzić, jeździć na wizyty ani brać żadnych leków.

Ale samym w sobie dla mnie zdrowiem już jest to, że ja

żyję, funkcjonuję, normalnie się zachowuję.

Że jak się ze mną rozmawia, to przeważnie jest tak:

"no, w życiu bym nie powiedział".

Więc to też jest takie pozytywne, nie?

No, ja też bym w życiu nie powiedział.

Dziękuję ci pięknie za tę rozmowę, dzięki za spotkanie.

Dzięki.


Co CZWARTY Polak zachoruje na NOWOTWÓR. Lepiej działać niż omijać temat rakiem (3) У КОЖНОГО ЧЕТВЕРТОГО поляка з'явиться НОВЕ ЗАХВОРЮВАННЯ. Краще діяти, ніж уникати теми раку (3)

w różnych projektach,

to też mam do czynienia z takimi osobami.

Sama przeszłam też kurs takiej terapii simontonowskiej,

to też bardzo polecam.

Jest to taka terapia, że przez kilka tygodni, w zależności też od systemu,

można ją zrobić online, człowiek uczy się radzenia sobie z emocjami,

ze stresem i taka rozmowa z psychoonkologiem

też jak najbardziej pomaga.

Podczas, zaraz przed operacją usunięcia piersi, jak i po też. Rozmawiałam

z panią psychoonkolog to też, naprawdę to pomaga.

Porozmawianie z osobą, która jest, no,

podejdzie do tematu bardziej obiektywnie,

nie przerzuci na ciebie swoich emocji,

to też ja jako pacjentka nie chcę przerzucać tych emocji na swoich najbliższych.

Mam ciągle wyrzuty sumienia, że ciągle im o tym gadam, tak?

Są oczywiście dni lepsze i gorsze.

Ja... Rak, choroba, strach

są częścią mnie, tak? I one

ze mną przez życie jadą.

Ale to ode mnie zależy, czy ja im pozwolę siedzieć ze mną

na przednim siedzeniu, czy ja je tam wywalę do tyłu, nie?

Dokładnie. Do bagażnika najlepiej.

I one sobie są tam w bagażniku,

a obok mnie siedzi właśnie radość, spokój, miłość,

zaufanie.

Pytałem cię Ola o te ciężkie momenty

i chciałbym zapytać cię jeszcze o to, czy

wy na przykład mieliście z mężem taki czas,

no, ponad pięć lat jesteś już w chorobie,

że po prostu usiedliście i zaczęliście gadać, no, co, jeśli...?

Czy znaleźliście przestrzeń i czas do tego, czy jednak nie?

Dużo o tym mówisz. Ja, będąc na tej terapii simontonowskiej,

tam jest taki jeden z modułów, że trzeba zacząć mówić o śmierci

i się z nią oswajać.

Na początku było to dla mnie: ale jak to? Nie?

W tej grupie. I faktycznie. Potem przyszłam do domu

i zaczęłam trochę tak o tym mówić.

Czasami trochę tak bardziej żartobliwie, czasami bardziej poważnie,

ale raczej moi bliscy ucinają.

"No co ty mówisz?", "No przestań".

A ja mam takie czasami z tyłu głowy: słuchaj,

musimy zrobić to, to i to, bo jak mnie zabraknie,

to ja muszę mieć pewność, że ty i Franio sobie dacie radę.

Tak? Albo podobne.

To są chyba najtrudniejsze rzeczy.

Tak. Do nich trudniej to, wypierają to.

Dlatego mam takie coś w głowie, że...

nie wiem, czy tak powiedzieć mogę,

że cieszę się, że to ja choruję, a nie ktoś z mojej rodziny.

Ale jest tak.

Bo ja jakoś wiem, że jakoś to udźwignę.

Jest mi ciężko. Trudno i dosłownie ciężko, nie?

Dźwigać to.

Nie ukrywam.

Ale łatwiej jest mi samej kontrolować siebie.

Niż martwić się tutaj o moich rodziców czy o męża.

I nie daj boże o dziecko.

Właśnie, dziecko. Przeczytałem taki post twój,

który mocno mnie poruszył. Napisałaś

to chyba wiele miesięcy temu,

że bałaś się potwornie tego, że twój

synek nie będzie cię pamiętał.

No.

No teraz to już na pewno będzie cię pamiętał, bo jest

dużym chłopcem.

A czy on wie, że mama jest chora?

To jest dobre pytanie.

Nie rozmawialiśmy z nim od początku, wiadomo. Jak zachorowałam, był maluszkiem.

On nie pamięta. Jak ja czasami do niego mówię:

"pamiętasz, mama kiedyś miała takie włosy, wiesz, tak wyglądała".

"Co?".

On już z tym dorastał, z tym żyje, że mama,

właśnie raz włosy są, raz nie ma,

on wie. On wie, że mama jeździ do szpitala,

on wie. On Barcelony nie pamięta, miał dwa lata.

On kończył i urodziny właśnie tam miał, właśnie skończył dwa lata.

Potem ja latałam do tej Barcelony ponad dwa i pół roku, więc on

wiedział, że mama musi lecieć do Barcelony, to wiedział, że nie latam tam w celach

turystycznych tylko do lekarza, ale

wiadomo, nigdy go nie zabrałam: "słuchaj, synku, to jest szpital mamy, gdzie mama jest leczona".

On ma takie skojarzenia dziecięce, czyli

wtedy, kiedy on miał wizytę z lekarzem,

no to wie, jak ona wygląda, tak?

Jak miał raz pobranie krwi, no to mniej więcej wie, jak to wygląda,

jak to jest.

On wiedział, że mama ma operację.

I to mnie uderzyło, jak kiedyś,

pamiętam, już byłam w szpitalu i mój mąż mówi:

no słuchaj, wsiadamy z Franiem do samochodu, do przedszkola

i idzie nasza sąsiadka i Franio mówi:

no, mojej mamy nie ma, bo moja mama operację ma.

Nie? I ja wtedy mówię: łał, on dużo rozumie.

Ale po dziecięcemu, ale po dziecięcemu.

Dzieci rozumieją dużo więcej niż nam się wydaje.

Zdecydowanie. Zdarzają się takie sytuacje, że,

pamiętam, raz mi powiedział, że

"a, był Dzień Dziecka i bo kolega z klasy powiedział, że ty nie

przyjdziesz.

Dlaczego?

No bo ty jesteś chora przecież.

Jak był Dzień Mamy i Taty wtedy, przepraszam, nie Dzień Dziecka.

I to też takie było.

Więc te dzieci gdzieś tam, wiadomo,

będą go uświadamiać, ale on sam w sobie

nie ma czegoś takiego, że "no, mama ma raka", bo

co to mu da, jak ja mu powiem, że "mama ma raka".

Tylko w nim ogromny lęk, wydaje się, stworzę.

A samo to, że mama po prostu jest

i mama się dobrze czuje teraz, jest okej,

czasami mam takie chwile słabsze, więc mówię: Frani, mama się położy na chwilę.

Ale wiadomo, dziecko jak to dziecko, tak?

Ale znając ciebie, to tylko chwilę, bo jesteś wyjątkowo pozytywną osobą.

I taka też byłaś wcześniej, tego choroba absolutnie nie zmieniła.

A powiedz mi, zmieniła cię jakoś?

Byłam taka uśmiechnięta i radosna wcześniej,

choroba na pewno wyodrębniła we mnie taką

chęć życia chyba jeszcze większą.

Tak.

Tak, nauczyła mnie tego, pokazała.

Na czym to polega? Że człowiek bardziej docenia małe rzeczy?

Chyba tak.

To brzmi banalnie, ale...

To brzmi banalnie, ale dyskretny urok drobiazgów towarzyszył mi zawsze.

Film "Amelia" to mój ulubiony film, jak ja mówię. I tam

ja właśnie taka byłam, taka Ania z Zielonego Wzgórza, Amelia, no.

Taka eteryczna i taka wrażliwa.

Więc to chyba działa na moją korzyść

i jednocześnie też czasami jest moim wrogiem.

Bo przeżywam całe zło świata dwa razy bardziej.

Ale też doceniam to dobro, tak?

Że staram się zawsze patrzeć na tą jasną stronę życia.

I jak coś pójdzie nie tak, to

mówię: dobra, dobra, okej, no, dzisiaj poszło coś nie tak, ale

dzięki temu...

może właśnie doceniam co innego.

I samo to przez siebie, że ja,

mimo że zachorowałam, co jest smutne,

co jest trudne, ale dzięki temu ja poznałam tak wiele osób,

tak wspaniałych osób,

odkryłam w sobie ogromny potencjał i pomocy innym,

i taki nawet minitalent moim zdaniem,

psychoonkologiczny wręcz właśnie.

Cały czas mówię "mini", bo, widzisz, ja

nie umiem sama siebie chwalić.

Ale uczę się tego, żeby sobie powiedzieć: "dobra robota, Ola", nie?

Albo: "teraz to ty jesteś najważniejsza", o, tego się uczę.

Tego mnie choroba uczy, nie?

Że mogę w końcu wymagać nie tylko od innych, ale od

siebie tego poszanowania siebie

i mówię sobie: "jestem ważna",

"jestem wystarczająca".

"Nie musisz. To, że nie pracujesz zawodowo, to nie znaczy, że jesteś gorsza".

No właśnie.

A jest coś w tym, nie? Że ta niezależność finansowa

jest ogromnie istotna.

Daje nam poczucie wartości,

bo przeważnie to, co niesiemy, czyli takie

pieniądze, wygląd, tak?,

to wydaje nam się, że jest najważniejsze. A tak

naprawdę, to najważniejsze jest to zdrowie, bo

z resztą to sobie każdy poradzi, jak chce.

Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, powiedziałaś mi też

coś takiego, że "dzięki tej chorobie

wiem, co jest w życiu najważniejsze".

To może jeszcze na koniec cię zapytam o to. Co jest najważniejsze?

Dla mnie? Najważniejsza jest rodzina,

spokój, zdrowy sen.

I to poczucie bezpieczeństwa.

Jestem trochę jak takie małe dziecko.

W ogóle ci, co zmagają się z jakimś takim

ciężkim, ciężkim doświadczeniem,

to trochę tak mają. Że chcemy być

troszeczkę tak ukołysani.

Chcemy właśnie czuć się, że nie jesteśmy sami.

Na pewno. Ale to, że ja

sama w sobie jestem silna.

Nie wiedziałam, że jestem taka silna, jak mówi Bob Marley, nie?

Że bycie silnym nie jest twoim jedynym wyjściem.

Nie wiesz, na ile jesteś silny.

Więc coś w tym jest na pewno. Ale zdrowie i rodzina to jest to.

To są takie prawdy, które ludzie przeważnie osiągają, wiesz,

w wieku sześćdziesiąt plus.

Osiemdziesiąt plus, dziewięćdziesiąt plus.

I ja tak mam czasami takie wrażenie, że jak rozmawiam z kimś takim młodszym,

z kimś, kto ma dwadzieścia parę lat,

to sobie myślę tak z tyłu głowy: matko,

on pewnie myśli, że ja jak staruszka gadam, nie?

Ale no...

Ale tak naprawdę to dobrze sobie to uświadomić wcześniej.

Tak, ale korzystać z życia na pełnej petardzie

i naprawdę cieszyć się nim.

Bo nigdy nie wiemy, wiesz, co jest za rogiem.

Ola, wiesz oczywiście, czego ci życzę?

i tego bezpieczeństwa, i tego, żeby bliscy byli.

I przede wszystkim, żeby to dziadostwo się całkowicie

odkleiło. Chociaż już jest dobrze, tak?

Mam nadzieję, że jest stabilnie, że będzie tak właśnie.

Ja boję się mówić, znaczy ogólnie

w medycynie konwencjonalnej nie ma czegoś takiego, że już

ja wyzdrowieję całkowicie i już nigdy do szpitala nie będę musiała

chodzić, jeździć na wizyty ani brać żadnych leków.

Ale samym w sobie dla mnie zdrowiem już jest to, że ja

żyję, funkcjonuję, normalnie się zachowuję.

Że jak się ze mną rozmawia, to przeważnie jest tak:

"no, w życiu bym nie powiedział".

Więc to też jest takie pozytywne, nie?

No, ja też bym w życiu nie powiedział.

Dziękuję ci pięknie za tę rozmowę, dzięki za spotkanie.

Dzięki.