×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Maria Konopnicka - Nasza szkapa, Nasza szkapa (1/3)

Nasza szkapa (1/3)

Maria Konopnicka

Nasza szkapa

Zaczęło się to od starego łóżka, cośmy na nim we trzech sypiali.

Tego dnia ojciec zły czegoś z rzeki wrócił i, siadłszy na ławie, ręką głowę potarł. Pytała się matka raz i drugi, co mu, ale dopiero za trzecim razem odpowiedział, że się ta robota koło żwiru skończyła i że szkapa tylko piasek wozić będzie. Zaraz mnie Felek szturchnął w bok, a matka jęknęła z cicha.

Miał ojciec nad wieczorem po doktora iść, ale mu jakoś niesporo było. Chodził, medytował, po kątach pozierał, aż stanął przed matką i rzekł:

— Co chłopakom po łóżku, Anulka? Sypiam ja na ziemi, toż i oni mogą.

Spojrzeliśmy po sobie. Dwie złote iskry zabłysły w siwych oczach Felka. Prawda! Co nam po łóżku? Piotrusia tylko pilnować trzeba, żeby z niego nie spadł.

— Dalej! jazda! — krzyknął Felek, i, zanim odpowiedzieć zdążyła, jużeśmy we trzech siennik na ziemię ściągnęli, a Felek kozły wywracać na nim zaczął.

Po ściągnięciu wszakże siennika okazało się, że desek w łóżku brakuje dwóch, a bok jeden ze wszystkim odłazi. Nie chciał tedy *handel*, którego mi ojciec zawołać kazał, o łóżku ani gadać, pieniądze, naliczone miedziakami, zgarnął w mieszek, związał i za chałat na piersi zasunął. Opuścił mu ojciec dziesiątkę, potem dwie, potem złotówkę całą, ale się Żydzisko uparło. Z sieni dopiero brodę do izby wsadził, postępując pół rubla bez siedmiu groszy, jeśli mu ojciec i poduszkę sprzeda.

Zawahał się ojciec, spojrzał na nas, spojrzał na matkę; wszystkiego razem miało być jedenaście złotych.

— Cóż, chłopaki? — zapytał wreszcie — obejdziecie się bez poduszki tymczasem, póki matka chora?

— Ojej! — wrzasnął Felek przyduszonym głosem, gdyż właśnie na głowie stał, a nie zmieniając pozycji, poduszkę na izbę cisnął. Chwycił ją Piotruś i na Felka rzucił. Felek znów na mnie, aż nam ją *handel* z rąk wyrwał, żebyśmy nie poszarpali.

— Ale bez poszewki! — odezwała się słabym głosem matka.

Natychmiast wyrwaliśmy *handlowi* poduszkę, którą już pod pachą trzymał, i zaczęliśmy z niej poszewkę ściągać.

Po ściągnięciu wszakże poszewki okazało się, że poduszka w jednym rogu rozpruta, i że się z niej pierze sypie. Znów tedy *handel* jedenastu złotych dać nie chciał, tylko dziesięć bez piętnastu groszy.

Targ w targ, zgodził się z ojcem na całe dwa ruble, żeby mu jeszcze kołdrę naszą dodać.

Ojciec spojrzał na matkę. Była tak osłabiona i blada, że wyglądała, jak martwa, leżąc na wznak, z głęboko zapadłymi oczami.

— Anulka?… — szepnął ojciec pytająco.

Ale matkę chwycił kaszel, więc odpowiedzieć nie mogła.

— My tam kołdry, proszę ojca, nie chcemy! — krzyknął Felek. — My się tylko o tę kołdrę co noc bić musimy. Niech Wicek powie!…

— Prawda, proszę ojca! — potwierdziłem gorliwie. — Co noc się bić musimy, bo spada…

*Handel* już kołdrę zwinął i pod pachę wsadził. Wybiegliśmy za nim z tryumfem na podwórko.

— Wiecie? — krzyknął Felek chłopakom, co tam w klipę grali — *handel* kupił nasze łóżko, kołdrę i poduszkę! Będziemy teraz na ziemi na sienniku spali!…

— Wielka parada! — odkrzyknął blady Józiek od krawca z lewej oficyny. — Ja już dwa lata u majstra na ziemi sypiam bez siennika nawet.

Zaimponował nam. Sypianie takie nie było więc już, widać, wynalazkiem naszym.

Tego dnia był u nas doktór, a ja biegałem aż dwa razy do apteki, bo matce znów było gorzej; ale kiedy przyszedł wieczór, tośmy ledwie ziemniaków dojeść mogli, tak nam pilno było na siennik, któryśmy sobie ułożyli w kąciku za piecem. Felek to nawet z chlebem w ręku do pacierza klęknął i, oglądając się raz wraz na siennik, w trzy migi Ojcze nasz i Zdrowaś przeszeptał, takżem ja ofiarowania nie zaczął, a on już się w piersi bił, aż dudniało w izbie, i, tylko katankę zrzuciwszy, zaraz się od pieca położył. Co prawda, to i ja miałem myśl, żeby się od pieca położyć; ale mi się z Felkiem zaczynać nie chciało, więc palnąłem go w ucho i położyłem się od ściany, a Piotrusia tośmy między siebie wzięli. Zrazu zdawało mi się, że mi głowa gdzieś z karku ucieka, bom do poduszki nawykł, ale potem podłożyłem sobie łokieć i dobrze.

— Czymże ja was, robaki, odzieję? — rzekł ojciec, patrząc, jakeśmy się jeden do drugiego tulili.

Obejrzał się po izbie, zdjął z kołka swój granatowy płaszcz i rzucił go na nas.

Wrzasnęliśmy z uciechy i natychmiast powsadzaliśmy ręce w rękawy. Piotruś tylko piszczał, nie mogąc do nich trafić, aleśmy go z głową peleryną nakryli, więc ucichł. Ojciec, nim się położył, raz jeszcze podszedł do nas.

— No i cóż? Ciepło wam, bąki? — zapytał.

— Mnie tam ciepło — odpowiedziałem z głębi płaszcza.

— A mnie jak! — krzyknął Felek. — O, proszę ojca, jak mi to gorąco.

I wystawił swoje długie, chude nogi, żeby okazać, jako o przykrycie nie dba.

Istotnie, przyjemne ciepło szło na nas z pieca, bo ojciec koksu przed wieczorem przyniósł, ogień rozpalił i matce herbatę gotował. Usnęliśmy też zaraz. Ale nad ranem zrobiło się nagle bardzo chłodno. Pociągnąłem tedy płaszcz w swoją stronę. Felek zrazu skurczył się przez sen, ale potem i on płaszcz ciągnąć zaczął; a gdym nie puszczał, bo juścić od pieca cieplej jemu, niżeli mnie, było, sam się głębiej pod niego wsunąć usiłował.

Przy tym wsuwaniu się musiał jakoś nacisnąć Piotrusia, bo malec nagle piszczeć zaczął, a potem na dobre się rozbeczał.

Matka stęknęła z cicha raz i drugi.

— Filipie! Filipie! — rzekła słabym głosem — a zajrzyj no do chłopców, bo Piotruś czegoś płacze…

Ale ojciec spał.

— Chłopcy! — odezwała się znowu matka — a czego tam Piotruś płacze?

— To Felek, proszę mamy! — odrzekłem.

— Nieprawda, proszę mamy, to Wicek! — zaprzeczył natychmiast zaspanym głosem.

Matka ciszej jeszcze stęknęła, a gdy nie przestawał płakać, zwlokła się z łóżka, wzięła Piotrusia na ręce i zaniosła go na swoją pościel. Zaraz też nam się placu więcej zrobiło, więc mi Felek dał sójkę w bok, ja mu też, i, odwróciwszy się od siebie, spaliśmy wybornie do samego rana.

W parę dni potem znowu przyszedł *handel*. Nikt go nie wołał, ale przyszedł tak, z grzeczności, jak mówił, dowiedzieć się, czy matka zdrowsza. Zaraz też zaczął chodzić po izbie, oglądać szafę, stołki. Ale ojciec pochmurny był czegoś i gadać wiele z nim nie chciał.

Nazajutrz *handel* znowu przyszedł. Tego dnia mieliśmy na obiad ziemniaki z solą tylko, bo okrasy brakło; chleb też się jakoś skończył, a Piotruś do ochrony bez śniadania poszedł. Mnie ojciec kazał worek na węgle szykować. Szturchnął mnie Felek w bok, że to niby ciepło będziemy mieli, bo wiatr strasznie po izbie świstał, i zaraześmy się rozśmiali. Stałem już chwilę, ale ojciec zapomniał widać o węglach, bo, siedząc na matczynym łóżku, zadumał się i wąsy skubał. Chrząknąłem raz, nie spojrzał nawet w moją stronę; chrząknąłem drugi raz, spojrzał, jakby mnie nie widział; a na to właśnie *handel* wszedł i szafę targować zaczął.

Przestępując z nogi na nogę, czekałem jeszcze chwilę, ale mi okrutnie pilno było, bo woda koło pompy zamarzła, i Felek poleciał jeździć; zaryzykowałem tedy i chrząknąłem raz trzeci. Jak się też ojciec nie obróci, jak nie palnie pięścią w stół! Skoczyłem duchem do sieni, o małom przez próg nie padł, a *handel* też wyszedł, nie bawiąc, i na Żydka z przeciwka palcem kiwać zaczął. Ojciec mnie tymczasem zawołał, choć mu się jeszcze ręce trzęsły czegoś, szesnaście groszy odliczył i po węgle biec kazał.

Kiedym wrócił, *handel* i Żydek z przeciwka wynosili szafę. Ojciec ode drzwi zastąpił, żeby dużo mrozu nie naszło, matka odwróciła głowę do ściany i stękała z cicha.

Usunięcie szafy z kąta, gdzie stała, jak tylko zapamiętać mogę, odkryło nam nowe widoki; przykucnęliśmy tedy wśród nagromadzonych tam śmieci i rozpoczęły sie poszukiwania. Felek znalazł guzik blaszany, który sobie zaraz na rękawie przyszył, a ja wygrzebałem patykiem ze szpary dużą, zardzewiałą igłę, oraz bożą krówkę z podkurczonymi pod siebie nóżkami i wyszczerbionym skrzydełkiem. Natychmiast zaczęliśmy na nią dmuchać, ale była zdechła.

Za każdym z tych odkryć wykrzykiwaliśmy radośnie, a ojciec nie mógł nas napędzić do kaszy, którą nam zgotował na obiad i której tylko matka jeść nie chciała. Przetrząsnęliśmy nareszcie wszystko, a przekonawszy się, że już żadnych skarbów w kącie nie ma, wymietliśmy resztę śmieci do sionki.

Teraz dopiero spostrzegłem, że w miejscu, gdzie stała szafa, kawał ściany bielszy się wydawał, niżeli reszta izby; udzieliłem tej wiadomości Felkowi, a że i matka w kąt ten patrzyła smutnym wzrokiem, wstał tedy ojciec od kaszy, wyszukał w skrzynce dwa gwoździe i, w ów jaśniejszy kawał ściany wbiwszy, powiesił na nich matczyną suknię brązową od święta i tę drugą modrą codzienną, chustką je pięknie okrył i z boków obcisnął. Wyglądało to bardzo dobrze, a Felek z Piotrusiem zaraz się w *chowanego* bawić tam zaczęli.

Matce w tych czasach pogorszyło się jakoś; doktór jej kazał dobry rosół i świeże mięso jeść, a choć płakała na taką stratę i, jak mogła, ojcu broniła, to jednak coś przez tydzień do rzeźnika co dzień latałem, kupując czasem i całe pół funta.

A *handel* to już tak do nas przywykł, że, czy go kto wołał, czy nie wołał, co dzień choć przez drzwi zajrzał. Już nawet Hultaj, pies stróża, nie szczekał na niego. Po szafie kupił od nas *handel* cztery na orzech bejcowane krzesła, cośmy na nich do obiadu siadali. Przy tych krzesłach tośmy mieli uciechę, bo *handel* nie mógł więcej wziąć sam, jak dwa, a drugie dwa samiśmy nieśli aż na Ordynackie.

Na głowach my z nimi paradowali samym środkiem ulicy, a Felek tak wrzeszczał: „Na bok! Na bok!”, że aż dorożki stawały. *Handla* zostawiliśmy za sobą het precz, choć Żydzisko pędziło za nami, krzycząc, żeśmy rozbójniki, szwarcjury i inne tam takie żydowskie wymysły. Dopieroż na Ordynackiem dalej bębnić w stołki. Pozlatywali się ludzie, myśleli, że to *sztuki*; aż przecie nas *handel* dopadł i, chwyciwszy się za brodę na owo zbiegowisko przy stołkach, trzygroszniak nam dał, żebyśmy sobie poszli.

Tak nam ta wyprawa zasmakowała, żeśmy się tylko pytali, co trzeba wynosić.

Szczególniej Felek coraz miał nowe pomysły. Jak tylko wrócił z ochrony, zaraz ręce na plecy zakładał, po izbie chodził i po kątach, jak taksator patrzył.

— A może by, proszę ojca, garnek żelazny? A może by balię, albo zegar?

— Poszedł precz! — fuknął na niego ojciec, który teraz prawie ciągle był czegoś zły i smutny.

— Felek! Co ty gadasz? — odezwała się słabym głosem matka.

— A toć byś ty niedługo duszę w ciele sprzedał?

Ja i Piotruś zaczęliśmy także silnie protestować.

— Ale!… Garnek!… Jeszcze czego!… A w czym to będziemy gotowali kaszę, albo i ziemniaki?

— Albo zegar!… — dodał z oburzeniem Piotruś. — A jakże będziesz bez zegaru wiedział, kiedy ci się jeść chce, albo spać?…

— Ojej!… — wołał Felek z miną skończonego libertyna — żeby o co, jak o to!… A ty, czy zegar pokazuje, czy nie pokazuje, tylko byś ciągle jadł.

— A ty sklepikarce po bułki latasz, żeby ci *kadryla* dała.

— Nie latam!

— odparł, zaczerwieniwszy się, Felek.

— Latasz!

— Nie latam!

— Owszem, latasz! Sam widziałem, jakeś *kadryla* jadł…

— Ja *kadryla*?… Jak Boga kocham, tak nie jadłem!…

Tu uderzył się pięścią w piersi, aż echo jękło.

— No to chuchnij!…

Nastawił się Felek i chuchnął, aż para poszła. Z próby tej wyszedł z tryumfem. Nic nie zdradzało spożycia *kadryla*, a z głębi zapadłej brzuszyny dobyła się tylko czczość wielka.

Wszakże przegłosowany Felek nie tracił miny. Pewnego dnia, obchodząc izbę i poglądając po ścianach, wykrzyknął nagle.

— A rondel, proszę ojca! A moździerz! A żelazko!…

Struchleliśmy, słuchając. Rondel, moździerz i żelazko — to były niemal klejnoty rodzinne. Na półce wprost drzwi ustawione, błyszczały olśniewające, złote prawie. Środkowe miejsce zajmował rondel. Jak zapamiętać mogę, nigdym nie widział, żeby się w tym rondlu co gotowało. Byłoby to profanacją po prostu. Co sobotę wszakże czyściła go matka cegłą lub popiołem, i tak świecący stał z wystawionym na izbę uchem, błyskając w same oczy, gdy się do stancji wchodziło. Przy nim stał moździerz z tłuczkiem z jednej strony, a żelazko z drugiej. Moździerz był rówieśnikiem moim. Kupił go ojciec, gdym na świat przyszedł, aby matkę uradować i dobre jej serce za syna okazać. Żadnego wszakże z jednolatków moich w podwórzu, ba, na całej ulicy, nie szanowałem tak, jak szanowałem ten moździerz. Matka zdejmowała go raz do roku tylko, w Wielki Piątek, aby tłuc cynamon do wielkanocnego placka. Wtedy to zwykle powtarzało się to opowiadanie, w którym ja i moździerz byliśmy bohaterami. Właściwie różniliśmy się tym tylko, że mnie przyniósł bocian za darmo, a za moździerz trzeba było zapłacić. Nic więc dziwnego, że istnienie tego moździerza uważałem za ważniejsze, aniżeli moje własne, zwłaszcza patrząc na poszanowanie, jakiego stale używał, podczas gdy ze mną różnie bywało i wówczas, i potem…

Żelazko także nader rzadko zstępowało z wyżyn półki na poziom naszego codziennego życia. Matka prasowała nim tylko półkoszulki niedzielne ojca i swoje tiulowe czepki; reszta bielizny szła pod maglownicę. Raz nawet o to żelazko pogniewała się matka ze stróżką, która je od nas pożyczyć chciała.

— Moja pani! — powiedziała jej matka bardzo stanowczym głosem. — Taki *porządek* to nie na pożyczki, nie na ludzkie ręce!… To kosztuje!… To raz na całe życie sprawunek!…

Wszyscyśmy przecie pamiętali, jak na to stróżka drzwiami trzasnęła, jak w sieni język rozpuściła, a jak się matce z gniewu i z oburzenia ręce trzęsły, kiedy nam w chwilę potem chleb na śniadanie krajała. Od tej też chwili żelazko niezmiernie poszło w górę w moim rozumowaniu. Zaliczyłem je nawet w myśli do tych rzeczy, które są raz na całe życie, jak chrzest na przykład, bierzmowanie i granatowy płaszcz, o którym ojciec też mówił, że jest raz na całe życie. A teraz patrzcież państwo, Felek tak o żelazku mówił, jakby to była warząchew, albo stara miotła.

Spojrzałem na ojca; byłem pewien, że Felek po uszach oberwie. Ale ojciec oczy w ziemię wbił, skubał wąsy. Dobrze jeszcze, że matka spała na tę chwilę.

Tego dnia nie latałem po mięso dla matki. Kości mi tylko ojciec za trojaka kupić dał i krupnik z nich uwarzył.

Nazajutrz przyszedł zziębnięty i, zacierając skostniałe ręce, od progu zawołał:

— Ciesz się, Anulku! Wisła tylko patrzeć jak puści, bo się wiatr na zachód obrócił.

A matka, spojrzawszy na ojca, klasnęła w ręce i aż na pościeli siadła.

— Filip! — krzyknęła — a kożuch?

Teraz dopiero zobaczyłem, że ojciec bez kożucha wrócił.

Nie miałem jednak czasu wielce się rozglądać, gdyż ojciec Piotrusia za ręce chwycił i siarczystego młynka z nim wywinął. Potem głośno się rozśmiał, Piotrusia puścił i, na łóżku matczynym siadłszy, śmiał się, aż mu łzy po twarzy sczerniałej pociekły. Otarł je prędko rękawem starego spencerka.

— I cóż, Anulku? Jak ci tam?… — zapytał.

Ale matka, na poduszki opadłszy, leżała, jak nieżywa.

— Filip! — szepnęła wreszcie z wyrzutem. — Co ty?… Kożuch przedałeś?…

— Kożuch! Kożuch! — powtórzył ojciec. — No i cóż kożuch?… Wielka parada kożuch! Dość go się nadźwigałem przez tyla czasu. A to ciężki, psia noga, jak młynarskie sumienie… Aż lżej człowiekowi, że go z siebie zrzucił!

A gdy matka jęknęła z cicha, po włosach ją pogładził ręką i dodał:

— A też z ciebie, Anulka, krzywe drewno, że lada czego stękasz… Był kożuch, nie ma, ta i straszna historia! Cóż to? Da mi kożuch jeść, albo za mnie komorne zapłaci, albo co? Wiosna za pasem, tylko patrzeć, jak rzeka puści, a ja się tam będę w kożuchy fundował… A to, poczekawszy, i w spencerze za gorąco będzie, jak się robota otworzy…

Tego dnia znów był u nas pan doktór, i znów do apteki biegałem.

— Zimno tu jakoś — mówił pan doktór wychodząc — i wilgoć czuć. Trzeba by lepiej palić…

I wstrząsnął się, otulając krótkim futerkiem. Ojciec słuchał ze spuszczoną głową. Cały ten dzień był ojciec bardzo wesół; ale równo musiało mu coś być, bo, jak tylko matka nie patrzyła na niego, odmieniał się na twarzy, zwieszał głowę, a oczy to mu się z siwych aż czarne robiły, taką w nich żałość miał.

Całe pół puda węgla kupiliśmy na odwieczerz w sklepiku i ogień taki był, że aż huczało w piecu. Ojciec ławę przysunął do naszego siennika i siadł sobie na niej, matka też się obróciła, żeby na ogień patrzeć, i takeśmy się wszyscy wygrzali, że to ha!

Upłynęło znów ze dwa tygodnie. Ojciec niewiele co zarobku miał; a tu i w domu roboty było dość; tu szmaty upierz, tu strawę uwarz, choć się tam i nie zawsze warzyło, zawsze nie jedno, to drugie, a z nas to najwięcej posyłka jaka… Matce też nie było ni lepiej, ni gorzej; wyschła tylko strasznie i na twarzy zbielała, jak chusta; ciężkie kaszle też na nią przychodziły coraz częściej, osobliwie na świtaniu.

Zaglądały czasem sąsiadki do izby, dziwując się matce, że taka zmizerowana.

— Żeby już albo w tę, albo w tę stronę pan Jezus dał! — mówiła gwoździarka do ojca.

— Tfu! — splunął ojciec. — Co tam pani takie rzeczy będzie gadała? Cóż to, przykrzy mi się, czy co? Czy my to tylko na zdrowe czasy przysięgali sobie, a na te chore to nie? Czy to ona przy kim, nie przy mnie, nie przy moich dzieciach zdrowie straciła?…

I na tym się skończyło.

A mróz trzymał. Choć się i wiatr na zachód obrócił, zimnisko takie było w izbie, że aż para szła. A zelżało trochę pod wieczór, to znów śniegiem miotło tak, że świata widać nie było. Piotruś to już i do ochronki nie szedł, tylko za piecem, albo w nogach matczynego łóżka siedział, taki delikacik! A my z Felkiem pigułyśmy ze śniegu robili i walili w siebie na rozgrzewkę.

Jakoś się jednego dnia nie paliło w piecu Ojciec matkę przyodział derką, a mnie do sąsiadki posłał po kawałek cukru do ziółek. Ale sąsiadka nie miała. Otworzył tedy ojciec do kuferka, czy jeszcze gdzie nie wytrząśnie jakiej okruszyny, bo matka kaszlała tak, że aż w piersiach coś rwało. Zaraz my we trzech obstąpili ojca, bo w kuferku bywały różne rzeczy, któreśmy rzadko kiedy widywali. Były w pudełku brzytwy ojca, były w drugim korale matczyne, była czarna jedwabna chustka, co ją ojciec w wielkie święta na szyję wiązał; była szuba matczyna z czerwoną podszewką, była żółta serweta w kwiaty na stół, była kapa na łóżko z zielonego persu.

Ale tym razem zupełnieśmy się zawiedli; kuferek był pusty. W kątku tylko, w czerwoną chusteczkę związana, leżała kawalerska harmonijka ojca. Ojciec potrącił ją raz i drugi, szukając odrobiny cukru, jakby się bał ją podnieść i usunąć z kąta. Brzękła i umilkła. Ale Felek już wsadził rękę do kuferka.

— A harmonijka, proszę ojca! — krzyknął, podnosząc czerwone zawiniątko. — Nie można by harmonijki?…

— Felek!… — zawołała matka słabym głosem z łóżka.

Ojciec się zaczerwienił. Felkowi chustczynę z harmonijką odebrał i, włożywszy do kuferka, zamknął go na klucz.

Tego dnia bardzośmy długo śniadania nie jedli; a obiadu — to też nie było. Myślałem, że mnie ojciec choć po chleb pośle, ale nie. Piotrusiowi tylko dostała się wczorajsza kromka. Poszliśmy z Felkiem do sieni w klasy grać, bo nam się dłużyło jakoś. Druga już może była, albo i trzecia, kiedy matka zawołała mnie do łóżka i rzekła zmęczonym, przerywanym głosem:

— Wpadnij no Wicuś do maglarki na Szczyglą — wiesz?…

— Ojej… Co nie mam wiedzieć… Pod trzeci…

— Pod trzeci — powtórzyła matka. — To porządna kobieta, może kupi żelazko…

— Żelazko?… — powtórzyłem, niepewny, czy dobrze słyszę.

— Tylko żeby dopiero zmierzchem przyszła, żeby w podwórzu stróżka nie widziała… No idź…

Chwyciłem czapkę, kiedy mnie zawołała raz drugi:

— Wicuś!…

Ale kiedym podszedł, popatrzyła na mnie i rzekła:

— Nic już, nic! Idź…

Byłem we drzwiach, kiedy mnie zawołała raz jeszcze.

Była wpół podniesiona na łóżku, zapadłe jej oczy otwarte były szeroko.

— I moździerz… — szepnęła tak cicho, żem dosłyszał ledwie.

Skamieniałem. Doznałem wrażenia, jakby mnie samego sprzedawać miano.

— Moździerz? — powtórzyłem szeptem, nachylając się ku twarzy matki.

Dyszała ciężko, nierówno, w piersiach słychać było świst ostry. Nie odpowiedziała nic, tylko mnie przytrzymała za rękę. Dłoń jej była zimna, wilgotna. Dwa czy trzy razy otwarła usta bez głosu, pożółkłe jej czoło potem się okryło.

Chwyciła powietrza głębokim, do westchnienia podobnym oddechem.

— I rondel… — szepnęła z wysiłkiem.

— Rondel?… — rzekłem równie cichym głosem.

Skinęła tylko ręką, głowa jej opadła na poduszkę, oczy się przymknęły.


Nasza szkapa (1/3) Our shekinah (1/3) Nuestro perro (1/3) O nosso cajado de pastor (1/3) Наша собака (1/3)

Maria Konopnicka Maria Konopnicka María Konopnicka

Nasza szkapa Our shit nuestro truco Notre blague O nosso pastor Наше дерьмо Наш хак

Zaczęło się to od starego łóżka, cośmy na nim we trzech sypiali. It started with an old bed, we have three beds on it. Comenzó con una cama vieja, le pusimos algo en tres dormitorios. Cela a commencé avec un vieux lit, quelque chose dessus dans trois chambres à coucher. Começou com uma cama velha, algo em que nós os três costumávamos dormir. Все началось со старой кровати, у нас на ней три кровати. Почалося зі старого ліжка, у нас у трьох спальнях щось було на ньому.

Tego dnia ojciec zły czegoś z rzeki wrócił i, siadłszy na ławie, ręką głowę potarł. An diesem Tag kehrte der Vater, verärgert über etwas aus dem Fluss, zurück, setzte sich auf eine Bank und rieb sich mit der Hand den Kopf. On that day my father, angry with something from the river, came back and, sitting on the bench, he rubbed his head with his hand. Ce jour-là, un père en colère est revenu de la rivière et, assis sur le banc, s'est frotté la tête avec la main. Nesse dia, o meu pai voltou do rio zangado com qualquer coisa e, tendo-se sentado num banco, esfregou a cabeça com a mão. В тот день мой отец, рассерженный чем-то из реки, вернулся и, сидя на скамейке, потер рукой голову. Того дня батько, злий на щось із річки, повернувся і, сівши на лавку, потер рукою голову. Pytała się matka raz i drugi, co mu, ale dopiero za trzecim razem odpowiedział, że się ta robota koło żwiru skończyła i że szkapa tylko piasek wozić będzie. Mutter fragte seine Mutter ein- und zweimal, was er wisse, aber erst beim dritten Mal antwortete er, dass die Arbeit am Kies vorbei sei und nur noch Sand per Anhängerkupplung transportiert werde. Mother asked once and twice what he had, but it was only on the third occasion that he replied that this work near gravel had ended and that only the sand would be transported. La mère lui a demandé une deuxième fois, qu’a-t-il fait, mais il n’a répondu que la troisième fois que ce travail près du gravier était terminé et que seul le sable serait transporté par le piège à sable. A mãe perguntou-lhe uma e outra vez o que andava a fazer, mas só depois da terceira vez é que ele respondeu que o trabalho junto ao cascalho tinha acabado e que a carruagem puxada por cavalos só transportava areia. Мати раз і двічі запитала у матері, чого він хоче, але тільки втретє він відповів, що роботи біля гравію закінчені і тільки пісок буде перевозити зчіпкою. Zaraz mnie Felek szturchnął w bok, a matka jęknęła z cicha. Immediately Felek nudged me to the side, and my mother moaned softly. Imediatamente Felek deu-me uma pancada no lado e a minha mãe gemeu baixinho.

Miał ojciec nad wieczorem po doktora iść, ale mu jakoś niesporo było. He had a father to go after the doctor in the evening, but he was somehow unhappy. O pai devia ter ido ao médico à noite, mas, de alguma forma, não se sentia à vontade. Батько мав піти до лікаря ввечері, але був не дуже зайнятий. Chodził, medytował, po kątach pozierał, aż stanął przed matką i rzekł: He walked, meditated, and stood in the corners until he stood before his mother and said: Andou, meditou, posou nos cantos até que se apresentou à sua mãe e disse:

— Co chłopakom po łóżku, Anulka? - What are the boys after the bed, Anulka? - O que é que os rapazes tiram da cama, Anulka? - Які хлопці після сну, Скас? Sypiam ja na ziemi, toż i oni mogą. I sleep on earth, and they can. Eu durmo no chão, por isso eles também podem dormir.

Spojrzeliśmy po sobie. Wir sahen uns an. We looked at each other. Olhámos um para o outro. Ми подивилися один на одного. Dwie złote iskry zabłysły w siwych oczach Felka. Zwei goldene Funken blitzten in Feleks grauen Augen auf. Two golden sparks shimmered in Felek's gray eyes. Dos chispas doradas brillaron en los ojos grises de Felek. Duas faíscas douradas brilharam nos olhos cinzentos de Felk. У сірих очах Фелека спалахнули дві золоті іскри. Prawda! Truth! Co nam po łóżku? Was sind wir nach dem Schlafengehen? What's in bed? O que é que uma cama tem para nós? Piotrusia tylko pilnować trzeba, żeby z niego nie spadł. Peter, you just have to watch to keep him from falling. Solo tienes que vigilar a Piotruś para que no se le caiga. O Peter só precisa de ser vigiado para garantir que não cai.

— Dalej! - Come on! - Vamos lá! jazda! ride! ¡conducir! vai! — krzyknął Felek, i, zanim odpowiedzieć zdążyła, jużeśmy we trzech siennik na ziemię ściągnęli, a Felek kozły wywracać na nim zaczął. rief Felek, und bevor sie antworten konnte, hatten wir drei die Matratze auf den Boden geschleift, und Felek hatte angefangen, die Ziegen darauf umzustoßen. Felek shouted, and before she could answer, we were already in the three straw mattresses pulled to the ground, and Felek, the goat, turned on him. Felek gritó, y antes de que pudiera responder, los tres tiramos el colchón al suelo, y Felek comenzó a derribar a las cabras sobre él. - Felek gritou e, antes que ela tivesse tempo de responder, já nós os três tínhamos puxado o colchão para o chão, e Felek começou a deitar as cabras em cima dele. — крикнула Фелек, і не встигла вона відповісти, як ми втрьох стягнули матрац на землю, а Фелек почав валяти на ньому кіз.

Po ściągnięciu wszakże siennika okazało się, że desek w łóżku brakuje dwóch, a bok jeden ze wszystkim odłazi. However, after the pallet was removed, it turned out that the boards in the bed were missing two, and the side one with everything was peeling. Afinal, quando o colchão foi puxado para baixo, verificou-se que faltavam duas das tábuas da cama e que a tábua do lado que tinha tudo estava a descolar. Після зняття матраца виявилося, що в ліжку не вистачає двох дощок, а одна сторона відпадає разом з усім. Nie chciał tedy *handel*, którego mi ojciec zawołać kazał, o łóżku ani gadać, pieniądze, naliczone miedziakami, zgarnął w mieszek, związał i za chałat na piersi zasunął. Also der *Handel*, den mein Vater mir aufgetragen hatte, anzurufen, weder über das Bett zu reden noch darüber zu reden, er schaufelte das in Kupfern angehäufte Geld in einen Geldbeutel, band ihn und schob ihn auf seine Brust. He did not want * commerce *, which my father called for, about the bed or talk, the money, charged with copper, he got his money in the bellows, bound me and closed the gabardon on his chest. O *comerciante*, a quem o meu pai mandou chamar-me, também não quis falar da cama, pegou no dinheiro, contado em copas, num berro, atou-o e enfiou-o atrás de um lenço no peito. Тож той *торг*, який мій батько наказав мені подзвонити, ні про ліжко, ні про це, він зачерпнув гроші, нараховані в мідяки, у гаманець, зв’язав і посунув собі на груди. Opuścił mu ojciec dziesiątkę, potem dwie, potem złotówkę całą, ale się Żydzisko uparło. He left his father a decade, then two, then one zloty, but the Jews insisted. O pai deixou-lhe uma nota de dez, depois duas, depois um zloty inteiro, mas o judeu persistiu. Z sieni dopiero brodę do izby wsadził, postępując pół rubla bez siedmiu groszy, jeśli mu ojciec i poduszkę sprzeda. From the entrance hall, he put his beard into the room, proceeding half a ruble without seven cents, if his father and the pillow would sell him. Do vestíbulo, só colocava o queixo no quarto, adiantando meio rublo sem sete tostões se o pai o vendesse a ele e à almofada.

Zawahał się ojciec, spojrzał na nas, spojrzał na matkę; wszystkiego razem miało być jedenaście złotych. His father hesitated, looked at us, looked at his mother; everything was supposed to be eleven zlotys. O pai hesitou, olhou para nós, olhou para a mãe; ao todo, seriam onze de ouro.

— Cóż, chłopaki? - Well, guys? - Então, malta? — zapytał wreszcie — obejdziecie się bez poduszki tymczasem, póki matka chora? - he finally asked - will you go without a pillow in the meantime, while your mother is ill? - perguntou ele por fim - pode passar sem uma almofada enquanto a mãe está doente?

— Ojej! — wrzasnął Felek przyduszonym głosem, gdyż właśnie na głowie stał, a nie zmieniając pozycji, poduszkę na izbę cisnął. Felek shouted in a strangled voice, because he was standing on his head, not shifting his position, he threw the cushion into the room. - gritou Felek com uma voz sufocada, enquanto se punha de cabeça para baixo e, sem mudar de posição, atirava a almofada para dentro do quarto. Chwycił ją Piotruś i na Felka rzucił. Piotruś packte es und warf es auf Felek. Piotr grabbed it and threw it at Felek. Peter agarrou-a e atirou-a a Felk. Felek znów na mnie, aż nam ją *handel* z rąk wyrwał, żebyśmy nie poszarpali. Felek was on me again, until he * traded * us from our hands, that we would not tear. Voltamos a falar comigo, até que a *peguemos* das nossas mãos para não nos masturbarmos.

— Ale bez poszewki! - But without a pillowcase! - Mas sem a fronha! — odezwała się słabym głosem matka. Mother said in a weak voice. - falou em voz fraca a sua mãe.

Natychmiast wyrwaliśmy *handlowi* poduszkę, którą już pod pachą trzymał, i zaczęliśmy z niej poszewkę ściągać. Immediately we took out * the commercial * pillow, which he already held under his arm, and began to pull the pillowcase from it. Pegámos imediatamente na almofada que ele já tinha debaixo do braço e começámos a tirar-lhe a fronha.

Po ściągnięciu wszakże poszewki okazało się, że poduszka w jednym rogu rozpruta, i że się z niej pierze sypie. Nach dem Entfernen des Kissenbezugs stellte sich jedoch heraus, dass das Kissen an einer Ecke aufgerissen war und herunter schwappte. After removing the pillowcase, it turned out that the pillow in one corner was ripped open and that it was being poured. No entanto, depois de retirar a fronha, verificou-se que a almofada se tinha rasgado num canto e que as penas estavam a sair. Znów tedy *handel* jedenastu złotych dać nie chciał, tylko dziesięć bez piętnastu groszy. Again, * trade * did not want to give eleven zlotys, only ten without fifteen cents. Mais uma vez, o *comércio* não queria dar onze zlotys, apenas dez sem quinze cêntimos.

Targ w targ, zgodził się z ojcem na całe dwa ruble, żeby mu jeszcze kołdrę naszą dodać. Market in market, he agreed with his father for two whole rubles, to give him a quilt to add. De mercado em mercado, combinou com o pai que lhe pagaria dois rublos inteiros para lhe juntar a nossa colcha.

Ojciec spojrzał na matkę. The father looked at his mother. O pai olhou para a mãe. Była tak osłabiona i blada, że wyglądała, jak martwa, leżąc na wznak, z głęboko zapadłymi oczami. She was so weak and pale that she looked dead as she lay on her back, her eyes half-sunken. Estava tão fraca e pálida que parecia morta, deitada de costas e com os olhos muito fundos.

— Anulka?… — szepnął ojciec pytająco. - Cancel? - Father whispered in a questioning tone. - Anulka?... - sussurrou o pai interrogativamente.

Ale matkę chwycił kaszel, więc odpowiedzieć nie mogła. But his mother caught the cough, so she could not answer. Mas a mãe estava com tosse e não podia responder.

— My tam kołdry, proszę ojca, nie chcemy! - We quilts there, please father, we do not want to! — krzyknął Felek. Felek shouted. — My się tylko o tę kołdrę co noc bić musimy. - We have to fight for this quilt every night. Niech Wicek powie!… Let Wicek say! ...

— Prawda, proszę ojca! - True, please father! — potwierdziłem gorliwie. - I confirmed eagerly. — Co noc się bić musimy, bo spada… - We have to fight every night because it's falling ...

*Handel* już kołdrę zwinął i pod pachę wsadził. * Trade * already rolled up the quilt and put under the armpit. Wybiegliśmy za nim z tryumfem na podwórko. We followed him with a triumph in the yard.

— Wiecie? - You know? — krzyknął Felek chłopakom, co tam w klipę grali — *handel* kupił nasze łóżko, kołdrę i poduszkę! - Felek shouted to the boys, what they played in the clip - * trade * bought our bed, quilt and pillow! Będziemy teraz na ziemi na sienniku spali!… We will now be sleeping on the straw mattress! ...

— Wielka parada! - A great parade! — odkrzyknął blady Józiek od krawca z lewej oficyny. - Jozek, pale from the tailor from the left wing, shouted back. — Ja już dwa lata u majstra na ziemi sypiam bez siennika nawet. - I have been sleeping on the ground for two years without a mattress even without a mattress.

Zaimponował nam. He impressed us. Sypianie takie nie było więc już, widać, wynalazkiem naszym. Sie sehen also, Schlafen war nicht mehr unsere Erfindung. Such a sleeplessness was no longer an apparent invention of ours.

Tego dnia był u nas doktór, a ja biegałem aż dwa razy do apteki, bo matce znów było gorzej; ale kiedy przyszedł wieczór, tośmy ledwie ziemniaków dojeść mogli, tak nam pilno było na siennik, któryśmy sobie ułożyli w kąciku za piecem. That day the doctor was with us, and I ran twice to the pharmacy, because my mother was worse again; but when the evening came, we could barely eat the potatoes, it was so urgent for the straw mattress that we arranged in the corner behind the stove. Felek to nawet z chlebem w ręku do pacierza klęknął i, oglądając się raz wraz na siennik, w trzy migi Ojcze nasz i Zdrowaś przeszeptał, takżem ja ofiarowania nie zaczął, a on już się w piersi bił, aż dudniało w izbie, i, tylko katankę zrzuciwszy, zaraz się od pieca położył. Felek, sogar mit Brot in der Hand, kniete nieder, um zu beten, und als er einmal auf die Matratze blickte, flüsterten in drei Blinzeln Vaterunser und Heil, also fing ich nicht an, zu opfern, und er schlug sich bereits auf die Brust, bis es in der Brust rumpelte Zimmer, und warf nur die Katanka hin und legte sich sofort aus dem Ofen. Felek, kneeling with a bread in his hand, knelt down, and, looking once at the straw mattress, the Our Father and the Hail were whispered in three, I did not begin to offer, and he was already fighting in his chest until he was in the room, and only throwing away the cousin, he laid down from the oven. Co prawda, to i ja miałem myśl, żeby się od pieca położyć; ale mi się z Felkiem zaczynać nie chciało, więc palnąłem go w ucho i położyłem się od ściany, a Piotrusia tośmy między siebie wzięli. It is true that I also had the thought to lie down from the stove; but I did not want to start with Felek, so I burned him in the ear and lay down from the wall, and Piotrusia took it between us. Zrazu zdawało mi się, że mi głowa gdzieś z karku ucieka, bom do poduszki nawykł, ale potem podłożyłem sobie łokieć i dobrze. At first, it seemed to me that my head was running away from my neck, for I was used to the pillow, but then I put my elbow and well.

— Czymże ja was, robaki, odzieję? - What are you, worms, clothing? — rzekł ojciec, patrząc, jakeśmy się jeden do drugiego tulili. "Said my father, watching us hugging each other.

Obejrzał się po izbie, zdjął z kołka swój granatowy płaszcz i rzucił go na nas. He looked around the room, took off his navy blue coat and tossed it on us.

Wrzasnęliśmy z uciechy i natychmiast powsadzaliśmy ręce w rękawy. We screamed with delight and immediately put our hands in our sleeves. Piotruś tylko piszczał, nie mogąc do nich trafić, aleśmy go z głową peleryną nakryli, więc ucichł. Peter just squeaked, unable to reach them, but we caught him with the head of the cloak, so he fell silent. Ojciec, nim się położył, raz jeszcze podszedł do nas. My father, before laying down, came to us once more.

— No i cóż? - Well? Ciepło wam, bąki? Warm to you, farts? — zapytał.

— Mnie tam ciepło — odpowiedziałem z głębi płaszcza. "I'm warm there," I replied from deep inside my coat.

— A mnie jak! — krzyknął Felek. — O, proszę ojca, jak mi to gorąco.

I wystawił swoje długie, chude nogi, żeby okazać, jako o przykrycie nie dba. And he stuck out his long, thin legs to show how he didn't care for a cover.

Istotnie, przyjemne ciepło szło na nas z pieca, bo ojciec koksu przed wieczorem przyniósł, ogień rozpalił i matce herbatę gotował. Indeed, pleasant warmth went to us from the furnace, because the father of coke brought fire before the evening, he cooked the fire and cooked the mother's tea. Usnęliśmy też zaraz. We also fell asleep at once. Ale nad ranem zrobiło się nagle bardzo chłodno. Pociągnąłem tedy płaszcz w swoją stronę. I pulled the coat in my direction. Felek zrazu skurczył się przez sen, ale potem i on płaszcz ciągnąć zaczął; a gdym nie puszczał, bo juścić od pieca cieplej jemu, niżeli mnie, było, sam się głębiej pod niego wsunąć usiłował. At first Felek shrank back in his sleep, but then he too began to pull his coat; and when I didn't let go, because it was warmer for him to sleep than it was for me to sleep, he tried to slide deeper under it himself.

Przy tym wsuwaniu się musiał jakoś nacisnąć Piotrusia, bo malec nagle piszczeć zaczął, a potem na dobre się rozbeczał. With this slipping down, he had to put some pressure on Piotr, because the boy suddenly began to squeak and then he was in a good state of disarray.

Matka stęknęła z cicha raz i drugi. Mother grunted quietly once and twice.

— Filipie! Filipie! — rzekła słabym głosem — a zajrzyj no do chłopców, bo Piotruś czegoś płacze… - She said in a weak voice - and look well to the boys, because Peter is crying something....

Ale ojciec spał.

— Chłopcy! — odezwała się znowu matka — a czego tam Piotruś płacze?

— To Felek, proszę mamy! — odrzekłem. - I replied.

— Nieprawda, proszę mamy, to Wicek! — zaprzeczył natychmiast zaspanym głosem. - He denied it immediately in a sleepy voice.

Matka ciszej jeszcze stęknęła, a gdy nie przestawał płakać, zwlokła się z łóżka, wzięła Piotrusia na ręce i zaniosła go na swoją pościel. The mother murmured even more quietly, and when he did not stop crying, she rolled out of bed, took Peter in her arms and carried him to her bedding. Zaraz też nam się placu więcej zrobiło, więc mi Felek dał sójkę w bok, ja mu też, i, odwróciwszy się od siebie, spaliśmy wybornie do samego rana. Immediately, too, we made a square more, so Felek gave me a jay in the side, I gave him one too, and, having turned away from each other, we slept deliciously until morning.

W parę dni potem znowu przyszedł *handel*. A few days later, the *trade* came again. Nikt go nie wołał, ale przyszedł tak, z grzeczności, jak mówił, dowiedzieć się, czy matka zdrowsza. No one called him, but he came this way, out of courtesy, he said, to find out if his mother was healthier. Zaraz też zaczął chodzić po izbie, oglądać szafę, stołki. He also immediately began walking around the room, looking at the closet, the stools. Ale ojciec pochmurny był czegoś i gadać wiele z nim nie chciał. But his father was cloudy about something and did not want to talk much with him.

Nazajutrz *handel* znowu przyszedł. Tego dnia mieliśmy na obiad ziemniaki z solą tylko, bo okrasy brakło; chleb też się jakoś skończył, a Piotruś do ochrony bez śniadania poszedł. That day we had potatoes for lunch with salt only, because the crust was missing; bread also somehow ran out, and Peter went to security without breakfast. Mnie ojciec kazał worek na węgle szykować. I was told by my father to get the coal sack ready. Szturchnął mnie Felek w bok, że to niby ciepło będziemy mieli, bo wiatr strasznie po izbie świstał, i zaraześmy się rozśmiali. Felek poked me in the side, saying that we were going to be warm, because the wind was whistling terribly through the room, and we immediately laughed. Stałem już chwilę, ale ojciec zapomniał widać o węglach, bo, siedząc na matczynym łóżku, zadumał się i wąsy skubał. I had been standing for a while, but father had apparently forgotten the coals, because, sitting on his mother's bed, he mused and plucked his mustache. Chrząknąłem raz, nie spojrzał nawet w moją stronę; chrząknąłem drugi raz, spojrzał, jakby mnie nie widział; a na to właśnie *handel* wszedł i szafę targować zaczął. I grunted once, he didn't even look in my direction; I grunted a second time, he looked as if he didn't see me; and that's what the *trade* came in and the closet haggling began.

Przestępując z nogi na nogę, czekałem jeszcze chwilę, ale mi okrutnie pilno było, bo woda koło pompy zamarzła, i Felek poleciał jeździć; zaryzykowałem tedy i chrząknąłem raz trzeci. Switching from foot to foot, I waited a while longer, but I was cruelly urgent, because the water near the pump froze, and Felek flew to ride; I then took a chance and grunted a third time. Jak się też ojciec nie obróci, jak nie palnie pięścią w stół! Also, how does the father not turn around, how does he not bang his fist on the table! Skoczyłem duchem do sieni, o małom przez próg nie padł, a *handel* też wyszedł, nie bawiąc, i na Żydka z przeciwka palcem kiwać zaczął. I jumped with my spirit into the hallway, oh little I did not fall through the threshold, and *hand* also came out, not playing, and at the Jew from the opposite side he began to nod his finger. Ojciec mnie tymczasem zawołał, choć mu się jeszcze ręce trzęsły czegoś, szesnaście groszy odliczył i po węgle biec kazał. Father called me in the meantime, although his hands were still shaking with something, counted out sixteen pennies and ordered me to run for the coals.

Kiedym wrócił, *handel* i Żydek z przeciwka wynosili szafę. Ojciec ode drzwi zastąpił, żeby dużo mrozu nie naszło, matka odwróciła głowę do ściany i stękała z cicha. Father from the door replaced, so that a lot of frost did not come, mother turned her head to the wall and gasped quietly.

Usunięcie szafy z kąta, gdzie stała, jak tylko zapamiętać mogę, odkryło nam nowe widoki; przykucnęliśmy tedy wśród nagromadzonych tam śmieci i rozpoczęły sie poszukiwania. Removing the closet from the corner where it stood, as far as I can remember, revealed new sights to us; we then crouched down among the garbage that had accumulated there, and the search began. Felek znalazł guzik blaszany, który sobie zaraz na rękawie przyszył, a ja wygrzebałem patykiem ze szpary dużą, zardzewiałą igłę, oraz bożą krówkę z podkurczonymi pod siebie nóżkami i wyszczerbionym skrzydełkiem. Felek found a tin button, which he immediately sewed on his sleeve, and I used a stick to dig out a large, rusty needle from a crevice, as well as a divine cow with its legs curled under itself and a chipped wing. Natychmiast zaczęliśmy na nią dmuchać, ale była zdechła. We immediately started blowing on her, but she was dead.

Za każdym z tych odkryć wykrzykiwaliśmy radośnie, a ojciec nie mógł nas napędzić do kaszy, którą nam zgotował na obiad i której tylko matka jeść nie chciała. Behind each of these discoveries we shouted happily, and my father could not drive us to the porridge he prepared for dinner and which only his mother did not want to eat. Przetrząsnęliśmy nareszcie wszystko, a przekonawszy się, że już żadnych skarbów w kącie nie ma, wymietliśmy resztę śmieci do sionki. We finally went through everything and, convinced that there were no treasures in the corner, we cleaned up the rest of the trash in the supermarket.

Teraz dopiero spostrzegłem, że w miejscu, gdzie stała szafa, kawał ściany bielszy się wydawał, niżeli reszta izby; udzieliłem tej wiadomości Felkowi, a że i matka w kąt ten patrzyła smutnym wzrokiem, wstał tedy ojciec od kaszy, wyszukał w skrzynce dwa gwoździe i, w ów jaśniejszy kawał ściany wbiwszy, powiesił na nich matczyną suknię brązową od święta i tę drugą modrą codzienną, chustką je pięknie okrył i z boków obcisnął. Wyglądało to bardzo dobrze, a Felek z Piotrusiem zaraz się w *chowanego* bawić tam zaczęli.

Matce w tych czasach pogorszyło się jakoś; doktór jej kazał dobry rosół i świeże mięso jeść, a choć płakała na taką stratę i, jak mogła, ojcu broniła, to jednak coś przez tydzień do rzeźnika co dzień latałem, kupując czasem i całe pół funta.

A *handel* to już tak do nas przywykł, że, czy go kto wołał, czy nie wołał, co dzień choć przez drzwi zajrzał. Już nawet Hultaj, pies stróża, nie szczekał na niego. Po szafie kupił od nas *handel* cztery na orzech bejcowane krzesła, cośmy na nich do obiadu siadali. After the closet, he bought from us * commerce * four stained walnut chairs, we sat down at dinner for them. Przy tych krzesłach tośmy mieli uciechę, bo *handel* nie mógł więcej wziąć sam, jak dwa, a drugie dwa samiśmy nieśli aż na Ordynackie. At these chairs we had the pleasure, because * trade * could not take alone, like two, and the other two we carried to Ordynackie.

Na głowach my z nimi paradowali samym środkiem ulicy, a Felek tak wrzeszczał: „Na bok! On our heads we paraded with the very center of the street, and Felek shouted: "Aside! Na bok!”, że aż dorożki stawały. *Handla* zostawiliśmy za sobą het precz, choć Żydzisko pędziło za nami, krzycząc, żeśmy rozbójniki, szwarcjury i inne tam takie żydowskie wymysły. * We left our staff behind us, though the Żywieisko ran after us, shouting that we were brigands, blacksmiths and other Jewish inventions there. Dopieroż na Ordynackiem dalej bębnić w stołki. On Ordynackiem dopomoż on further stool in the stools. Pozlatywali się ludzie, myśleli, że to *sztuki*; aż przecie nas *handel* dopadł i, chwyciwszy się za brodę na owo zbiegowisko przy stołkach, trzygroszniak nam dał, żebyśmy sobie poszli.

Tak nam ta wyprawa zasmakowała, żeśmy się tylko pytali, co trzeba wynosić.

Szczególniej Felek coraz miał nowe pomysły. Jak tylko wrócił z ochrony, zaraz ręce na plecy zakładał, po izbie chodził i po kątach, jak taksator patrzył.

— A może by, proszę ojca, garnek żelazny? A może by balię, albo zegar?

— Poszedł precz! — fuknął na niego ojciec, który teraz prawie ciągle był czegoś zły i smutny.

— Felek! Co ty gadasz? — odezwała się słabym głosem matka.

— A toć byś ty niedługo duszę w ciele sprzedał?

Ja i Piotruś zaczęliśmy także silnie protestować.

— Ale!… Garnek!… Jeszcze czego!… A w czym to będziemy gotowali kaszę, albo i ziemniaki?

— Albo zegar!… — dodał z oburzeniem Piotruś. — A jakże będziesz bez zegaru wiedział, kiedy ci się jeść chce, albo spać?…

— Ojej!… — wołał Felek z miną skończonego libertyna — żeby o co, jak o to!… A ty, czy zegar pokazuje, czy nie pokazuje, tylko byś ciągle jadł.

— A ty sklepikarce po bułki latasz, żeby ci *kadryla* dała.

— Nie latam!

— odparł, zaczerwieniwszy się, Felek.

— Latasz!

— Nie latam!

— Owszem, latasz! Sam widziałem, jakeś *kadryla* jadł…

— Ja *kadryla*?… Jak Boga kocham, tak nie jadłem!…

Tu uderzył się pięścią w piersi, aż echo jękło.

— No to chuchnij!…

Nastawił się Felek i chuchnął, aż para poszła. Z próby tej wyszedł z tryumfem. Nic nie zdradzało spożycia *kadryla*, a z głębi zapadłej brzuszyny dobyła się tylko czczość wielka.

Wszakże przegłosowany Felek nie tracił miny. Pewnego dnia, obchodząc izbę i poglądając po ścianach, wykrzyknął nagle.

— A rondel, proszę ojca! A moździerz! A żelazko!…

Struchleliśmy, słuchając. Rondel, moździerz i żelazko — to były niemal klejnoty rodzinne. Na półce wprost drzwi ustawione, błyszczały olśniewające, złote prawie. Środkowe miejsce zajmował rondel. Jak zapamiętać mogę, nigdym nie widział, żeby się w tym rondlu co gotowało. Byłoby to profanacją po prostu. Co sobotę wszakże czyściła go matka cegłą lub popiołem, i tak świecący stał z wystawionym na izbę uchem, błyskając w same oczy, gdy się do stancji wchodziło. Przy nim stał moździerz z tłuczkiem z jednej strony, a żelazko z drugiej. Moździerz był rówieśnikiem moim. Kupił go ojciec, gdym na świat przyszedł, aby matkę uradować i dobre jej serce za syna okazać. Żadnego wszakże z jednolatków moich w podwórzu, ba, na całej ulicy, nie szanowałem tak, jak szanowałem ten moździerz. Matka zdejmowała go raz do roku tylko, w Wielki Piątek, aby tłuc cynamon do wielkanocnego placka. Wtedy to zwykle powtarzało się to opowiadanie, w którym ja i moździerz byliśmy bohaterami. Właściwie różniliśmy się tym tylko, że mnie przyniósł bocian za darmo, a za moździerz trzeba było zapłacić. Nic więc dziwnego, że istnienie tego moździerza uważałem za ważniejsze, aniżeli moje własne, zwłaszcza patrząc na poszanowanie, jakiego stale używał, podczas gdy ze mną różnie bywało i wówczas, i potem…

Żelazko także nader rzadko zstępowało z wyżyn półki na poziom naszego codziennego życia. Matka prasowała nim tylko półkoszulki niedzielne ojca i swoje tiulowe czepki; reszta bielizny szła pod maglownicę. Raz nawet o to żelazko pogniewała się matka ze stróżką, która je od nas pożyczyć chciała.

— Moja pani! — powiedziała jej matka bardzo stanowczym głosem. — Taki *porządek* to nie na pożyczki, nie na ludzkie ręce!… To kosztuje!… To raz na całe życie sprawunek!…

Wszyscyśmy przecie pamiętali, jak na to stróżka drzwiami trzasnęła, jak w sieni język rozpuściła, a jak się matce z gniewu i z oburzenia ręce trzęsły, kiedy nam w chwilę potem chleb na śniadanie krajała. Od tej też chwili żelazko niezmiernie poszło w górę w moim rozumowaniu. Zaliczyłem je nawet w myśli do tych rzeczy, które są raz na całe życie, jak chrzest na przykład, bierzmowanie i granatowy płaszcz, o którym ojciec też mówił, że jest raz na całe życie. A teraz patrzcież państwo, Felek tak o żelazku mówił, jakby to była warząchew, albo stara miotła.

Spojrzałem na ojca; byłem pewien, że Felek po uszach oberwie. Ale ojciec oczy w ziemię wbił, skubał wąsy. Dobrze jeszcze, że matka spała na tę chwilę.

Tego dnia nie latałem po mięso dla matki. Kości mi tylko ojciec za trojaka kupić dał i krupnik z nich uwarzył.

Nazajutrz przyszedł zziębnięty i, zacierając skostniałe ręce, od progu zawołał:

— Ciesz się, Anulku! Wisła tylko patrzeć jak puści, bo się wiatr na zachód obrócił.

A matka, spojrzawszy na ojca, klasnęła w ręce i aż na pościeli siadła.

— Filip! — krzyknęła — a kożuch?

Teraz dopiero zobaczyłem, że ojciec bez kożucha wrócił.

Nie miałem jednak czasu wielce się rozglądać, gdyż ojciec Piotrusia za ręce chwycił i siarczystego młynka z nim wywinął. Potem głośno się rozśmiał, Piotrusia puścił i, na łóżku matczynym siadłszy, śmiał się, aż mu łzy po twarzy sczerniałej pociekły. Otarł je prędko rękawem starego spencerka.

— I cóż, Anulku? Jak ci tam?… — zapytał.

Ale matka, na poduszki opadłszy, leżała, jak nieżywa.

— Filip! — szepnęła wreszcie z wyrzutem. — Co ty?… Kożuch przedałeś?…

— Kożuch! Kożuch! — powtórzył ojciec. — No i cóż kożuch?… Wielka parada kożuch! Dość go się nadźwigałem przez tyla czasu. A to ciężki, psia noga, jak młynarskie sumienie… Aż lżej człowiekowi, że go z siebie zrzucił!

A gdy matka jęknęła z cicha, po włosach ją pogładził ręką i dodał:

— A też z ciebie, Anulka, krzywe drewno, że lada czego stękasz… Był kożuch, nie ma, ta i straszna historia! Cóż to? Da mi kożuch jeść, albo za mnie komorne zapłaci, albo co? Wiosna za pasem, tylko patrzeć, jak rzeka puści, a ja się tam będę w kożuchy fundował… A to, poczekawszy, i w spencerze za gorąco będzie, jak się robota otworzy…

Tego dnia znów był u nas pan doktór, i znów do apteki biegałem.

— Zimno tu jakoś — mówił pan doktór wychodząc — i wilgoć czuć. Trzeba by lepiej palić…

I wstrząsnął się, otulając krótkim futerkiem. Ojciec słuchał ze spuszczoną głową. Cały ten dzień był ojciec bardzo wesół; ale równo musiało mu coś być, bo, jak tylko matka nie patrzyła na niego, odmieniał się na twarzy, zwieszał głowę, a oczy to mu się z siwych aż czarne robiły, taką w nich żałość miał.

Całe pół puda węgla kupiliśmy na odwieczerz w sklepiku i ogień taki był, że aż huczało w piecu. Ojciec ławę przysunął do naszego siennika i siadł sobie na niej, matka też się obróciła, żeby na ogień patrzeć, i takeśmy się wszyscy wygrzali, że to ha!

Upłynęło znów ze dwa tygodnie. Ojciec niewiele co zarobku miał; a tu i w domu roboty było dość; tu szmaty upierz, tu strawę uwarz, choć się tam i nie zawsze warzyło, zawsze nie jedno, to drugie, a z nas to najwięcej posyłka jaka… Matce też nie było ni lepiej, ni gorzej; wyschła tylko strasznie i na twarzy zbielała, jak chusta; ciężkie kaszle też na nią przychodziły coraz częściej, osobliwie na świtaniu.

Zaglądały czasem sąsiadki do izby, dziwując się matce, że taka zmizerowana.

— Żeby już albo w tę, albo w tę stronę pan Jezus dał! — mówiła gwoździarka do ojca.

— Tfu! — splunął ojciec. — Co tam pani takie rzeczy będzie gadała? Cóż to, przykrzy mi się, czy co? Czy my to tylko na zdrowe czasy przysięgali sobie, a na te chore to nie? Czy to ona przy kim, nie przy mnie, nie przy moich dzieciach zdrowie straciła?…

I na tym się skończyło.

A mróz trzymał. Choć się i wiatr na zachód obrócił, zimnisko takie było w izbie, że aż para szła. A zelżało trochę pod wieczór, to znów śniegiem miotło tak, że świata widać nie było. Piotruś to już i do ochronki nie szedł, tylko za piecem, albo w nogach matczynego łóżka siedział, taki delikacik! A my z Felkiem pigułyśmy ze śniegu robili i walili w siebie na rozgrzewkę.

Jakoś się jednego dnia nie paliło w piecu Ojciec matkę przyodział derką, a mnie do sąsiadki posłał po kawałek cukru do ziółek. Ale sąsiadka nie miała. Otworzył tedy ojciec do kuferka, czy jeszcze gdzie nie wytrząśnie jakiej okruszyny, bo matka kaszlała tak, że aż w piersiach coś rwało. Zaraz my we trzech obstąpili ojca, bo w kuferku bywały różne rzeczy, któreśmy rzadko kiedy widywali. Były w pudełku brzytwy ojca, były w drugim korale matczyne, była czarna jedwabna chustka, co ją ojciec w wielkie święta na szyję wiązał; była szuba matczyna z czerwoną podszewką, była żółta serweta w kwiaty na stół, była kapa na łóżko z zielonego persu.

Ale tym razem zupełnieśmy się zawiedli; kuferek był pusty. W kątku tylko, w czerwoną chusteczkę związana, leżała kawalerska harmonijka ojca. Ojciec potrącił ją raz i drugi, szukając odrobiny cukru, jakby się bał ją podnieść i usunąć z kąta. Brzękła i umilkła. Ale Felek już wsadził rękę do kuferka.

— A harmonijka, proszę ojca! — krzyknął, podnosząc czerwone zawiniątko. — Nie można by harmonijki?…

— Felek!… — zawołała matka słabym głosem z łóżka.

Ojciec się zaczerwienił. Felkowi chustczynę z harmonijką odebrał i, włożywszy do kuferka, zamknął go na klucz.

Tego dnia bardzośmy długo śniadania nie jedli; a obiadu — to też nie było. Myślałem, że mnie ojciec choć po chleb pośle, ale nie. Piotrusiowi tylko dostała się wczorajsza kromka. Poszliśmy z Felkiem do sieni w klasy grać, bo nam się dłużyło jakoś. Druga już może była, albo i trzecia, kiedy matka zawołała mnie do łóżka i rzekła zmęczonym, przerywanym głosem:

— Wpadnij no Wicuś do maglarki na Szczyglą — wiesz?…

— Ojej… Co nie mam wiedzieć… Pod trzeci…

— Pod trzeci — powtórzyła matka. — To porządna kobieta, może kupi żelazko…

— Żelazko?… — powtórzyłem, niepewny, czy dobrze słyszę.

— Tylko żeby dopiero zmierzchem przyszła, żeby w podwórzu stróżka nie widziała… No idź…

Chwyciłem czapkę, kiedy mnie zawołała raz drugi:

— Wicuś!…

Ale kiedym podszedł, popatrzyła na mnie i rzekła:

— Nic już, nic! Idź…

Byłem we drzwiach, kiedy mnie zawołała raz jeszcze.

Była wpół podniesiona na łóżku, zapadłe jej oczy otwarte były szeroko.

— I moździerz… — szepnęła tak cicho, żem dosłyszał ledwie.

Skamieniałem. Doznałem wrażenia, jakby mnie samego sprzedawać miano.

— Moździerz? — powtórzyłem szeptem, nachylając się ku twarzy matki.

Dyszała ciężko, nierówno, w piersiach słychać było świst ostry. Nie odpowiedziała nic, tylko mnie przytrzymała za rękę. Dłoń jej była zimna, wilgotna. Dwa czy trzy razy otwarła usta bez głosu, pożółkłe jej czoło potem się okryło.

Chwyciła powietrza głębokim, do westchnienia podobnym oddechem.

— I rondel… — szepnęła z wysiłkiem.

— Rondel?… — rzekłem równie cichym głosem.

Skinęła tylko ręką, głowa jej opadła na poduszkę, oczy się przymknęły.