×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Emigracja - Malcolm XD, Tir (1)

Tir (1)

Zostałem pozostawiony na tak zwanej pastwie losu, w dodatku historycznie wrogiego losu niemieckiego, bo pod Poczdamem. Jak by to był program Beara Gryllsa, to bym miał przy sobie nóż, 5 metrów liny do zbudowania schronienia, krzesiwo i węgiel do odfiltrowania wody z kibla, żeby się nadawała do picia. Niestety, miałem tylko 80 zł, 50 funtów (resztę zostawiłem w kopercie w plecaku w autokarze, bo mame mnie zawsze uczyła, żeby nie trzymać wszystkich pieniędzy w jednym miejscu), szlugi i zapalniczkę, co moje szanse przetrwania czyniło raczej niskimi. Poleciałem więc w panice na stację, z nadzieją, że może będą mieli numer do kierowcy tego autokaru, skoro cały czas jeździ na tej trasie.

Zaczynam po angielsku

– YOU HAVE NUMBER TO BUS DRIVER? MY BUS GO AWAY!

Ale typ NICHT FERSTEHEN, więc jadę po niemiecku

– DU HAVE NUMBER TO BUS DRIVER?

Bo się 3 lata uczyłem w gimnazjum, ale trochę słabo pamiętam. Natomiast kasjer ze stacji dalej kręci głową z głupią miną. Na to się włącza jakiś typ, co obok wpierdalał hot doga z ketchupem i sosem czosnkowym

– BIST DU AUS POLEN?

– JA

– TO CZEGO KURWA PO NIEMIECKU GADASZ?

Tak rozpoczęła się moja wielka przyjaźń z panem Zbyszkiem, kowbojem z dzikiego zachodu spedycji międzynarodowej.

Zbyszek był tirowcem po pięćdziesiątce, mówił w 6 językach, wszystko już widział i wszędzie był, a teraz akurat jechał na Dortmund, żeby ludzie mieli tam świeże wędliny, bułki itd. i powiedział, że tam mnie podrzuci i już będę miał z górki do Londynu. Poczekałem, aż zje do końca hot doga, potem go wypróżni, a potem zapakowaliśmy się do szoferki i pojechaliśmy.

W swojej prawie 30-letniej karierze tirowca Zbyszek był tirem w każdym kraju Europy z wyjątkiem Watykanu, bo tam podobno nie ma gdzie nawrócić. W latach 90. jeździł z kosmetykami w Sojuz i tam raz miał taką opcję, że już mu kazali kopać sobie grób, więc potem się przerzucił na Europę Zachodnią i teraz lata autobahnem i ma elegancko. W głośnikach leciały polskie przeboje typu Krzysztof Krawczyk na przemian z disco italiano, a Zbyszek śpiewał na cały głos O BELLA BELLABELLA AMOOOOOOORE czy ŻONY NIE DAŁEEEEEM, ŻONĘ WZIĄŁEŚ SOBIE SAAAAM i stopą wybijał rytm muzyki o podłogę tak, że piasek z dywaników podskakiwał. Śpiewać przestawał, jak coś mi opowiadał, jak robił inbę na CB radio albo jak się zdzwaniał ze swoimi kolegami-tirowcami dogadać, co kto przywozi na balety na postoju wieczorem. Pytał, czy jestem student, a jak powiedziałem, że jeszcze nie, to powiedział, że bardzo dobrze, bo jak zajadę z nim na Uniwersytet Parkingowy, to mnie tam chłopaki wszystkiego, co w życiu potrzeba, nauczą. Plan był więc taki, że Zbyszek miał mieć rozładunek dopiero rano, więc po drodze gdzieś pod Hanowerem sobie staniemy na noc, przybalujemy, poznam chłopaków, przejdę szkołę życia w trybie wieczorowym, a rano któryś z typów co leci na UK mnie ze sobą zabierze. Nocować miałem ze Zbyszkiem w szoferce, bo były w niej aż dwa łóżka – jedno gościnne.

Przez kolejne godziny, urozmaicone śpiewem po polsku i włosku, miałem okazję nie tylko pogadać ze Zbyszkiem, ale też jeszcze lepiej przyjrzeć się osławionym autostradom niemieckim i przyległej do nich infrastrukturze. Jeszcze wcześniej, jak jechaliśmy autokarem, to pierwsze co zauważyłem po wjeździe z Polski do Niemiec, to wiatraki prądotwórcze. Ustawione są tuż za granicą jako eksklamacje niemieckiej wyższości cywilizacyjnej, żeby każdy Polak i inny mieszkaniec Europy Środkowo-Wschodniej i Wschodniej, a nawet Azji, wiedział, dokąd wjeżdża. Nie da się ukryć, że na wschód od Odry to następne większe zgrupowania takich wiatraków są dopiero w jakiejś Korei Południowej, a może i Japonii. Pomiędzy jest tylko węgiel i Gazprom, i elektrownia w Czarnobylu. Wiatraki stanowią tym samym dla podróżnych znak, że oto wjeżdżają do świata wysokorozwiniętego, zasilanego tak zwaną gospodarką opartą na wiedzy. W czasach starożytnych podobną funkcję musiała pełnić na przykład brama Isztar, przez którą wjeżdżało się do Babilonu, i dlatego ją też zrobiono na bogato. Z tą tylko różnicą, że tę bramę później Niemcy zajebali i obecnie trzymają u siebie w Berlinie w muzeum, a z tego, co wiem, to wiatraki od prądu zrobili sami, bo ani w Babilonie, ani tym bardziej w Polsce wcześniej wiatraków do zajebania nie było.

Następnym związanym z autostradami i ich okolicami elementem godnym uwagi są autostrady same w sobie. Jak się po prostu spojrzy na drogę w jednym konkretnym momencie, to tak tego nie widać, ale jak jedzie się już kilka godzin, to człowiek zaczyna sobie uświadamiać, że z autostradami to jest gruba opcja, że to taki wybetonowany plac jak pod parking, tylko ciągnący się przez cały kraj, a nawet kontynent. W Niemczech autostrad nabudowali tyle, że aż ciężko jeździć, bo jak człowiek na przykład zjedzie ze wschodniej obwodnicy Hanoweru, to od razu musi się pilnować, żeby pojechać dobrze autostradą numer 2 na Essen, a nie 7 na północ na Hamburg, albo co gorsza na południe na Kassel. Pan Zbyszek, podobnie jak sporo pasażerów z autokaru, opowiadał mi, że w Niemczech zarobki są wyższe, a ceny choćby wynajmu mieszkań takie same jak w Polsce. Może to przynajmniej po części wynikać moim zdaniem z tego, że na cenach mieszkań niemieckich negatywnie odbija się infrastruktura drogowa właśnie, bo prawie każde mieszkanie ma okna wychodzące na jakąś autostradę i co za tym idzie właściciel nie może za nie krzyknąć tyle, ile krzyknąłby, gdyby okna wychodziły na przykład na park. Ogólnie w Niemczech nie ma już zbytnio gdzie budować kolejnych autostrad i z tego powodu firmy niemieckie startują w przetargach na ich budowy w innych krajach, typu Polska. Dzięki temu już wtedy można było sobie dojechać elegancką drogą dwupasmową z Lizbony aż do samej Łodzi, z niewielką przerwą w okolicach Świecka. Obecnie sprawy zaszły jeszcze dalej i wybetonowany plac ciągnie się nieprzerwanie aż do Białegostoku, co przeniosło środek ciężkości cywilizacyjnej naszego kontynentu bardziej na wschód i niedługo pewnie to dziennikarze z Białegostoku będą jeździli gdzieś na Białoruś, albo i do Rosji, żeby robić reportaże o neonazistach.

Wracając jednak do Niemiec, gdzie neonazistów wtedy było akurat mniej niż jest obecnie, to kolejną ciekawostką autostradową są biało-brązowe tablice informacyjne przedstawiające, jakie atrakcje turystyczne znajdują się w miejscowości, którą akurat autostradą się mija. Tablice te mają to do siebie, że umieszczone na nich grafiki są bardzo szczegółowe i wygląd atrakcji oddają ze wszystkimi detalami. Tak więc jeżeli na przykład przejeżdżamy obok Brunszwika, gdzie znajduje się słynny na cały Brunszwik i kawałek autostrady posąg lwa, to na tablicy jest on namalowany tak dokładnie, jakby się go widziało na własne oczy i tym samym potrzeba obejrzenia go ustaje niemal w tym samym momencie, co się pojawia. Dzięki temu już po jednym przejeździe przez jedną tylko autostradę niemiecką miałem poczucie, że zwiedziłem kawał świata.

Wpłynęły też na to opowieści pana Zbyszka, który faktycznie mógłby mnie uczyć życia, bo stosując terminologię moich byłych współpasażerów z autokaru, miał JUŻ WSZYSTKO USTAWIONE. Jeżdżąc po Europie, wyciągał na ówczesne pieniądze z 6 koła netto, znał każdy kraj i parking na kontynencie oraz wszędzie miał kolegów. Jako że miał własnego tira, to jak szef go wkurwił, to szedł do innego albo robił zlecenia na tak zwanym freelansie – chociaż w branży spedycyjnej to się trochę inaczej nazywa. Jedyny problem, jaki miał, to to, że czasami łapała go samotność długodystansowego transportowca, a poza kolegami z parkingów nie miał nawet do kogo zadzwonić, bo nie miał żony ani dzieci.

Tir (1) Tir (1)

Zostałem pozostawiony na tak zwanej pastwie losu, w dodatku historycznie wrogiego losu niemieckiego, bo pod Poczdamem. Jak by to był program Beara Gryllsa, to bym miał przy sobie nóż, 5 metrów liny do zbudowania schronienia, krzesiwo i węgiel do odfiltrowania wody z kibla, żeby się nadawała do picia. If this was a Bear Grylls program, I'd have a knife, 5 meters of rope to build a shelter, a flint and coal to filter the toilet water so it's drinkable. Niestety, miałem tylko 80 zł, 50 funtów (resztę zostawiłem w kopercie w plecaku w autokarze, bo mame mnie zawsze uczyła, żeby nie trzymać wszystkich pieniędzy w jednym miejscu), szlugi i zapalniczkę, co moje szanse przetrwania czyniło raczej niskimi. Unfortunately, I only had 80 zlotys, 50 pounds (I left the rest in an envelope in a backpack on the bus because my mother always taught me not to keep all my money in one place), cigarettes and a lighter, which made my chances of survival rather low. Poleciałem więc w panice na stację, z nadzieją, że może będą mieli numer do kierowcy tego autokaru, skoro cały czas jeździ na tej trasie.

Zaczynam po angielsku

– YOU HAVE NUMBER TO BUS DRIVER? MY BUS GO AWAY!

Ale typ NICHT FERSTEHEN, więc jadę po niemiecku

– DU HAVE NUMBER TO BUS DRIVER?

Bo się 3 lata uczyłem w gimnazjum, ale trochę słabo pamiętam. Because I studied in junior high school for 3 years, but I don't remember much. Natomiast kasjer ze stacji dalej kręci głową z głupią miną. Na to się włącza jakiś typ, co obok wpierdalał hot doga z ketchupem i sosem czosnkowym

– BIST DU AUS POLEN?

– JA

– TO CZEGO KURWA PO NIEMIECKU GADASZ? – WHAT THE FUCK ARE YOU SAYING IN GERMAN?

Tak rozpoczęła się moja wielka przyjaźń z panem Zbyszkiem, kowbojem z dzikiego zachodu spedycji międzynarodowej.

Zbyszek był tirowcem po pięćdziesiątce, mówił w 6 językach, wszystko już widział i wszędzie był, a teraz akurat jechał na Dortmund, żeby ludzie mieli tam świeże wędliny, bułki itd. i powiedział, że tam mnie podrzuci i już będę miał z górki do Londynu. Poczekałem, aż zje do końca hot doga, potem go wypróżni, a potem zapakowaliśmy się do szoferki i pojechaliśmy.

W swojej prawie 30-letniej karierze tirowca Zbyszek był tirem w każdym kraju Europy z wyjątkiem Watykanu, bo tam podobno nie ma gdzie nawrócić. W latach 90. jeździł z kosmetykami w Sojuz i tam raz miał taką opcję, że już mu kazali kopać sobie grób, więc potem się przerzucił na Europę Zachodnią i teraz lata autobahnem i ma elegancko. W głośnikach leciały polskie przeboje typu Krzysztof Krawczyk na przemian z disco italiano, a Zbyszek śpiewał na cały głos O BELLA BELLABELLA AMOOOOOOORE czy ŻONY NIE DAŁEEEEEM, ŻONĘ WZIĄŁEŚ SOBIE SAAAAM i stopą wybijał rytm muzyki o podłogę tak, że piasek z dywaników podskakiwał. Śpiewać przestawał, jak coś mi opowiadał, jak robił inbę na CB radio albo jak się zdzwaniał ze swoimi kolegami-tirowcami dogadać, co kto przywozi na balety na postoju wieczorem. Pytał, czy jestem student, a jak powiedziałem, że jeszcze nie, to powiedział, że bardzo dobrze, bo jak zajadę z nim na Uniwersytet Parkingowy, to mnie tam chłopaki wszystkiego, co w życiu potrzeba, nauczą. Plan był więc taki, że Zbyszek miał mieć rozładunek dopiero rano, więc po drodze gdzieś pod Hanowerem sobie staniemy na noc, przybalujemy, poznam chłopaków, przejdę szkołę życia w trybie wieczorowym, a rano któryś z typów co leci na UK mnie ze sobą zabierze. Nocować miałem ze Zbyszkiem w szoferce, bo były w niej aż dwa łóżka – jedno gościnne.

Przez kolejne godziny, urozmaicone śpiewem po polsku i włosku, miałem okazję nie tylko pogadać ze Zbyszkiem, ale też jeszcze lepiej przyjrzeć się osławionym autostradom niemieckim i przyległej do nich infrastrukturze. Jeszcze wcześniej, jak jechaliśmy autokarem, to pierwsze co zauważyłem po wjeździe z Polski do Niemiec, to wiatraki prądotwórcze. Ustawione są tuż za granicą jako eksklamacje niemieckiej wyższości cywilizacyjnej, żeby każdy Polak i inny mieszkaniec Europy Środkowo-Wschodniej i Wschodniej, a nawet Azji, wiedział, dokąd wjeżdża. Nie da się ukryć, że na wschód od Odry to następne większe zgrupowania takich wiatraków są dopiero w jakiejś Korei Południowej, a może i Japonii. Pomiędzy jest tylko węgiel i Gazprom, i elektrownia w Czarnobylu. Wiatraki stanowią tym samym dla podróżnych znak, że oto wjeżdżają do świata wysokorozwiniętego, zasilanego tak zwaną gospodarką opartą na wiedzy. W czasach starożytnych podobną funkcję musiała pełnić na przykład brama Isztar, przez którą wjeżdżało się do Babilonu, i dlatego ją też zrobiono na bogato. Z tą tylko różnicą, że tę bramę później Niemcy zajebali i obecnie trzymają u siebie w Berlinie w muzeum, a z tego, co wiem, to wiatraki od prądu zrobili sami, bo ani w Babilonie, ani tym bardziej w Polsce wcześniej wiatraków do zajebania nie było.

Następnym związanym z autostradami i ich okolicami elementem godnym uwagi są autostrady same w sobie. Jak się po prostu spojrzy na drogę w jednym konkretnym momencie, to tak tego nie widać, ale jak jedzie się już kilka godzin, to człowiek zaczyna sobie uświadamiać, że z autostradami to jest gruba opcja, że to taki wybetonowany plac jak pod parking, tylko ciągnący się przez cały kraj, a nawet kontynent. W Niemczech autostrad nabudowali tyle, że aż ciężko jeździć, bo jak człowiek na przykład zjedzie ze wschodniej obwodnicy Hanoweru, to od razu musi się pilnować, żeby pojechać dobrze autostradą numer 2 na Essen, a nie 7 na północ na Hamburg, albo co gorsza na południe na Kassel. Pan Zbyszek, podobnie jak sporo pasażerów z autokaru, opowiadał mi, że w Niemczech zarobki są wyższe, a ceny choćby wynajmu mieszkań takie same jak w Polsce. Może to przynajmniej po części wynikać moim zdaniem z tego, że na cenach mieszkań niemieckich negatywnie odbija się infrastruktura drogowa właśnie, bo prawie każde mieszkanie ma okna wychodzące na jakąś autostradę i co za tym idzie właściciel nie może za nie krzyknąć tyle, ile krzyknąłby, gdyby okna wychodziły na przykład na park. Ogólnie w Niemczech nie ma już zbytnio gdzie budować kolejnych autostrad i z tego powodu firmy niemieckie startują w przetargach na ich budowy w innych krajach, typu Polska. Dzięki temu już wtedy można było sobie dojechać elegancką drogą dwupasmową z Lizbony aż do samej Łodzi, z niewielką przerwą w okolicach Świecka. В результаті вже можна було їхати елегантною двосмуговою дорогою з Лісабона аж до Лодзі, з невеликою перервою біля Свєцка. Obecnie sprawy zaszły jeszcze dalej i wybetonowany plac ciągnie się nieprzerwanie aż do Białegostoku, co przeniosło środek ciężkości cywilizacyjnej naszego kontynentu bardziej na wschód i niedługo pewnie to dziennikarze z Białegostoku będą jeździli gdzieś na Białoruś, albo i do Rosji, żeby robić reportaże o neonazistach.

Wracając jednak do Niemiec, gdzie neonazistów wtedy było akurat mniej niż jest obecnie, to kolejną ciekawostką autostradową są biało-brązowe tablice informacyjne przedstawiające, jakie atrakcje turystyczne znajdują się w miejscowości, którą akurat autostradą się mija. Tablice te mają to do siebie, że umieszczone na nich grafiki są bardzo szczegółowe i wygląd atrakcji oddają ze wszystkimi detalami. Tak więc jeżeli na przykład przejeżdżamy obok Brunszwika, gdzie znajduje się słynny na cały Brunszwik i kawałek autostrady posąg lwa, to na tablicy jest on namalowany tak dokładnie, jakby się go widziało na własne oczy i tym samym potrzeba obejrzenia go ustaje niemal w tym samym momencie, co się pojawia. Dzięki temu już po jednym przejeździe przez jedną tylko autostradę niemiecką miałem poczucie, że zwiedziłem kawał świata.

Wpłynęły też na to opowieści pana Zbyszka, który faktycznie mógłby mnie uczyć życia, bo stosując terminologię moich byłych współpasażerów z autokaru, miał JUŻ WSZYSTKO USTAWIONE. Jeżdżąc po Europie, wyciągał na ówczesne pieniądze z 6 koła netto, znał każdy kraj i parking na kontynencie oraz wszędzie miał kolegów. Jako że miał własnego tira, to jak szef go wkurwił, to szedł do innego albo robił zlecenia na tak zwanym freelansie – chociaż w branży spedycyjnej to się trochę inaczej nazywa. Jedyny problem, jaki miał, to to, że czasami łapała go samotność długodystansowego transportowca, a poza kolegami z parkingów nie miał nawet do kogo zadzwonić, bo nie miał żony ani dzieci.