×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Emigracja - Malcolm XD, Riksza (1)

Riksza (1)

Z Rafałelem poszliśmy z buta na Green Park Station, skąd pojechaliśmy szarą linią metra – inaczej nazywającą się Jubilee Line – na metro Southwark. Potem przeszliśmy jeszcze kawałek z buta, aż doszliśmy do miejsca, gdzie krzyżują się dwie linie kolejowe. Przez Londyn przechodzi ogólnie kilka linii kolejowych, których tory najczęściej nie idą pod ziemią, jak na przykład w Warszawie, lub na poziomie gruntu, jak jest to w moim mieście – prawdopodobnie żeby unikać skrzyżowań ulic z torami i co za tym idzie takich sytuacji jak była u nas, jak facet się nie zatrzymał seicento przed przejazdem kolejowym. Tory idą mianowicie na wiaduktach, które zrobione są z cegły i wznoszą się mniej więcej na wysokość drugiego piętra. Pod wiaduktami natomiast są co jakiś czas takie wielkie wnęki, mające za sufit łuki wiaduktów, które dają schronienie warsztatom samochodowym, parkingom, magazynom i innym biznesom wymagającym dużej ilości miejsca za nieduży pieniądz, kosztem jeżdżących po suficie pociągów. Z głównej ulicy zeszliśmy w zaułek, który wiódł nas wzdłuż wiaduktu, i minęliśmy kilka takich przybytków, aż z wnęki kilkanaście metrów przed nami wyjechała nagle riksza. Zaułek był na tyle wąski, że już samej rikszy trudno było się w nim zmieścić, więc biorąc pod uwagę, że z naprzeciwka idzie nasza trójka, to rikszarz powinien się zatrzymać i poczekać, aż przejdziemy, albo przynajmniej zwolnić. Zamiast tego on jeszcze przyspieszył, po czym przechylił rikszę tak, że zaczęła jechać prosto na nas tylko na dwóch kołach – przednim, które było tylko jedno, oraz jednym z dwóch tylnych. Zahamował dopiero z metr przed nami, wyszczerzył zęby, których trochę brakowało, popatrzył na nas i powiedział HE HE. Rafałel opierdolił go, żeby nie straszył nowych, a tamten odpowiedział tylko znowu HE HE i pojechał dalej. Nasz współlokator wytłumaczył nam, żeby tym typem się nie przejmować, bo on ogólnie to jest spoko, tylko pali w opór dużo cracku, od czego wypadają mu z buzi zęby, a wpadają do głowy takie głupie dowcipy jak ten. U nas w Polsce nie było cracku, tylko amfetamina, jakieś pierwsze dopalacze typu mefedron i zwykła kokaina. Dlatego tłumaczę, żeby nie było nieporozumień: crack to jest kokaina przerobiona na taką formę, żeby można ją było palić zamiast wciągać, bo wtedy mocniej klepie. Pali się go z fifek, ale nie takich jak hehehuane u nas, które są na końcu rozszerzone, tylko zupełnie prostych, jak rura, albo krótka słomka do picia, z tą różnicą, że szklana. Jeżeli ktoś się zastanawia, jak to możliwe, że ten crack nie wpada wtedy do gardła przy pierwszym zaciągnięciu się, to dzieje się tak dlatego, że do fifki włożona jest metalowa kratka, która chroni właśnie przed takim zjawiskiem. Łatwiej byłoby to wytłumaczyć, gdybyście wtedy tam ze mną stali pod wejściem do firmy rikszowej, bo sporo takich fifek leżało na chodniku, więc mógłbym się posłużyć przykładem. Z drugiej strony, gdybyście tam wtedy ze mną byli, to wszystko wiedzielibyście z pierwszej ręki, więc nie mielibyście żadnych powodów, żeby to teraz czytać, więc też niedobrze.

Rafałello wprowadził nas do środka. Na parterze stało kilkadziesiąt riksz, przy których kręciło się kilku typów. Nad nimi górowała niezabudowana antresola o powierzchni małego mieszkania, która była czymś w rodzaju biura. Weszliśmy tam i naszym oczom ukazało się trochę wyszabrowanych mebli, niepasujących do siebie w żaden sposób, podobnie zresztą do tych na squacie. Jakieś kanapy, fotele, ławka z parku i nawet taki bujany leżak ogrodowy. Zostaliśmy przedstawieni typowi o ksywie Ramzes, który był współwłaścicielem firmy, po czym Rafałel opisał pokrótce naszą sytuację. Że chłopaki dopiero co z Polski, że mają chęć do pracy, że jesteśmy jego współlokatorami. Ramzes wskazał ręką ogrodową bujankę i zaproponował, żebyśmy w takim razie sobie spoczęli i na spokojnie pogadamy o interesach. Wtedy z jednego z foteli podniósł się jakiś ciężko skacowany typek i zaczął głośno protestować, przestrzegając nas, żeby na leżance nie siadać, bo jest skażona. Wtedy wciąż jeszcze żywa była pamięć o sprawie Litwinienki, czyli tym rosyjskim szpiegu, co uciekł z kraju, i którego w Londynie otruto materiałami radioaktywnymi. Z tego powodu moją pierwszą myślą było, że i na tej leżance ogrodowej targnięto się na życie jakiegoś kolejnego rosyjskiego dysydenta. Jak wspominałem, przed przyjazdem moje wyobrażenia na temat Londynu ukształtowane były głównie przez filmy z Harrym Potterem i Jamesem Bondem, więc wyobraźnia działała mocno. Że zaraz wpadną służby jej królewskiej mości MI6 w żółtych kombinezonach ochronnych i maskach gazowych, teren odgrodzą, a nas poddadzą kwarantannie i przesłuchaniom, a potem będziemy musieli przysięgać na grób własnej matki, że nikomu nie powiemy o tym, co widzieliśmy. Przyczyna skażenia okazała się jednak bardziej prozaiczna, bo WCZORAJ W NOCY PO PRACY Z CHŁOPAKAMI POCHLALIŚMY I WYOBRAŹ SOBIE, ŻE MECHANIK TU NORMALNIE TAK JAK SIEDZIAŁ, TO ZASNĄŁ, I SIĘ PRZEZ SEN ZESZCZAŁ! Ramzes nachylił się nad leżanką i powąchał, a potem ja, Stomil i Rafałel uczyniliśmy to samo. Decyzją jury określono, że rzeczywiście jest naszczane, na co zza leżących pod ścianą kartonów dobiegł nas głos dogorywającego tam – jak mogliśmy się domyślać – mechanika: MÓWIŁEM JUŻ KURWA, ŻE SORRY! CO, DO KOŃCA ŻYCIA MAM PRZEPRASZAĆ? !

Usiedliśmy więc na ławce z parku i zaczęliśmy zapoznawać się z ofertą. Płacimy 100 funtów za tydzień za wynajęcie rikszy i w tej cenie mamy jej przechowywanie oraz niezbędne naprawy – jak mechanik już dojdzie do siebie. Otrzymamy też gratis krótkie szkolenie, jak i gdzie należy rikszą jeździć. Płaci się zasadniczo z góry, ale mając na uwadze naszą sytuację życiową, to Ramzes był w stanie zgodzić się, żebyśmy 50 funtów zapłacili teraz, a drugie 50 na koniec tygodnia. Na rikszy jeździ się wtedy, gdy się chce, a poza tą stówą tygodniowo całe zarobki idą dla kierowcy, w żargonie zwanego RAJDEREM. Najniższa cena za jeden kurs wynosiła 10 funtów, więc teoretycznie wystarczyło złapać przez cały tydzień 10 klientów, żeby inwestycja się zwróciła, dlatego zgodziliśmy się na ofertę Ramzesa, daliśmy mu nasze dane z paszportów do spisania umowy wynajmu, a potem wysłuchaliśmy jego wykładu teoretycznego na temat budowy rikszy i trudów, jak i radości pracy rikszarza.

Oprócz naszej istniało jeszcze kilka konkurencyjnych firm rikszarskich, które funkcjonowały trochę jak więzienia w Ameryce, to znaczy wszyscy z grubsza trzymali się ze swoimi nacjami. Tak więc były firmy polskie, były hinduskie, hiszpańsko-portugalskie czy czecho-słowackie, w których pracowali ludzie pochodzący właśnie z tych krajów. Zdarzały się małe wyjątki i na przykład w firmie hinduskiej pracowało dwóch typów ze Śląska, którzy z naszej firmy zostali wyrzuceni, bo wszystkich wkurwiali. Na ich miejsce przyszło do nas z kolei dwóch Hindusów, którzy wszystkich tam wkurwiali. U nas natomiast starali się nie wkurwiać już nikogo, bo wiedzieli, że są wśród obcych i lepiej się nie wychylać. Aby zrekompensować sobie niemożność wkurwiania swoich bezpośrednich współpracowników, zaczęli jednak wkurwiać za dwóch (czyli właściwie za czterech, bo dwóch ich było) kolegów z poprzedniej firmy, krzycząc do nich losowe głupoty, gdy spotykali ich podczas pracy jeżdżących gdzieś na mieście. Tamci Ślązacy od nas robili zresztą to samo i raz nawet my mieliśmy z nimi przygodę. Mianowicie podjechali do nas koło Covent Garden, bo rozpoznali nas po rikszach. Patrząc na kolorystykę i budowę rikszy, dało się z dużym prawdopodobieństwem ustalić, przedstawiciel jakiej narodowości na niej jeździ: na przykład riksze hinduskie były niebiesko-żółto-pomarańczowe i miały fotele dla pasażerów z przodu, a nasze były całe czarne i miały fotele z tyłu. W każdym razie Ślązacy podjechali we dwóch i zaczęli do nas nawijać po polsku, że O SIEMANO CHŁOPAKI, JAKI TAM ZAROBEK DZISIAJ. Na początku nie zajarzyliśmy, kto to jest, więc po koleżeńsku mówimy, że raczej chujowo – Stomil 35 funtów, a ja 20 z groszami. Oni wtedy beka, że oni to już wyciągnęli po ponad stówkę na głowę i za tyle, co my zarobiliśmy, to nawet nie damy rady opłacić czynszu i czeka nas bezdomność i deportacja do Polski, więc mogą nam zrobić przysługę i dać się przewieźć za 5 funtów. Po tym wkurwianiu ich rozpoznaliśmy, bo chłopaki od nas z firmy nam o nich coś wspominali, więc już wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia. Stomil więc im odpowiedział, żeby spierdalali wozić za 5 funtów węgiel z kopalni, co musiało ich dotknąć, bo jeden zszedł z rikszy i zapytał Stomila, czy ma jakiś problem do węgla. Stomil na to odpowiedział, że tak, że ma problem, że jest chujowy i że śmierdzi, i że truje. Drugi Ślązak na to zripostował w sposób mniej merytoryczny, bo pytając Stomila, czy mu wyjebać w ryj, krawacikowi jebanemu z Warszawy, co mu węgiel śmierdzi. Nie wiem, skąd on wymyślił tę Warszawę, może stąd, że jak były protesty górnicze, to odbywały się właśnie w Warszawie (w domyśle nieprzypadkowo) i tym samym w oczach tego typa każdy przeciwnik spalania węgla musiał być warszawiakiem. Pewnie by mu wyjebał, bo istnieje bardzo niewiele odpowiedzi na takie pytanie, które mogą zapewnić inny rezultat, gdyby nie podjechał akurat ten typ od nas z firmy, co ciągle palił crack, i nie kazał im obydwu spierdalać do Indii. Nie mam pewności, czy w Indiach w ogóle mają węgiel, ale podobno tam jest prawie takie zanieczyszczenie powietrza jak w Polsce, więc może tak. Tamci Ślązacy też pewnie nie wiedzieli, ale bali się tego typa od cracku, więc spierdolili.

Wszyscy rajderzy, bez względu na swoją przynależność etniczną, robili z grubsza to samo. Najpierw należało stanąć sobie rikszą w jakimś uczęszczanym miejscu, jak London Eye (ten wielki diabelski młyn nad Tamizą), pod Big Benem, na Trafalgar Square, Piccadilly Circus, Covent Garden czy ShaftesburyAvenue, gdzie są wszystkie teatry i opery. Będąc już tam, można było przyjąć jedną z dwóch strategii pozyskiwania klienta: pasywną, czyli siedzieć na rikszy i czekać, aż ktoś podejdzie i powie, że chce się przejechać, lub aktywną, czyli siedzieć na rikszy i pytać ludzi, czy nie chcą się przejechać. Gdy już jakiś chętny się znalazł, to należało dowieźć go we wskazane miejsce. Zalecane było, aby w trakcie jazdy odbyć z klientem jakąś niezobowiązującą, acz ciekawą rozmowę, co zwiększało szanse na napiwek. Potem pozostawało już tylko odebrać zapłatę i wrócić do punktu wyjścia.

Wszyscy rajderzy, bez względu na swoją przynależność etniczną, mają też jednego arcywroga, którym są londyńscy taksówkarze. Jeżeli słyszeliście o nienawiści taryfiarzy do uberowców (których jeszcze wtedy nie było), to pomnóżcie ją razy trzy:

• Raz za brak egzaminu czy choćby prawa jazdy na rikszę, w porównaniu do rygorystycznego egzaminu na licencję taksówkarską

• Dwa za brak działalności gospodarczej wśród rikszarzy, w porównaniu do rządowo regulowanego licznika podpiętego pod kasę fiskalną w taksówkach

• Trzy za kwestie rasowo-etniczno-obywatelskie, bo spora część taryfiarzy w Londynie to biali Brytyjczycy, a nie mniejsza to potomkowie imigrantów z Indii czy Pakistanu (bo z Polski jeszcze wtedy nie przyjeżdżali, bo była komuna), którzy są pierwszym czy drugim pokoleniem obywateli UK w swoich rodzinach, z czego czerpią wielką dumę, jednak w konfliktach drogowych przeradza się ona nierzadko w ksenofobię.

Jedne z najgorszych obelg na tym tle, jakie słyszałem w UK, padały, gdy na przykład droga taksówki prowadzonej przez Anglika o korzeniach hinduskich została zajechana przez rikszę Hindusa o korzeniach hinduskich. Ci pierwsi bardzo często kazali tym drugim wypierdalać do domu – w domyśle znajdującego się poza granicami Wielkiej Brytanii. Jeżeli natomiast za kierownicą taksówki siedział biały Brytyjczyk, pole do popisu było jeszcze większe, bo mógł dodać też kilka epitetów odnośnie koloru skóry. Przysięgam jednak, że raz byłem świadkiem sytuacji, gdy taksówkarz-o-obywatelstwie-brytyjskim-i-korzeniach-pakistańskich nawyzywał rikszarza-o-obywatelstwie-pakistańskim-i-korzeniach-pakistańskich od ciapatych. Gdy rikszarz zripostował, że ten, co go wyzywa, jest obiektywnie rzecz biorąc, patrząc po pigmencie skóry, jeszcze ciapatszy od niego, to taksiarz odpowiedział, że chuj z tego, bo ma brytyjski paszport, po czym wyciągnął ze schowka w samochodzie rzeczony paszport i zaczął nim machać przez okno na potwierdzenie swoich słów. Wtedy rikszarz wyrwał mu ten paszport, rzucił do kałuży i uciekł.

Riksza (1) Rikscha (1) Рикша (1)

Z Rafałelem poszliśmy z buta na Green Park Station, skąd pojechaliśmy szarą linią metra – inaczej nazywającą się Jubilee Line – na metro Southwark. Rafałel and I went off the rails to Green Park Station, from where we took the gray subway line - otherwise known as the Jubilee Line - to the Southwark subway. Potem przeszliśmy jeszcze kawałek z buta, aż doszliśmy do miejsca, gdzie krzyżują się dwie linie kolejowe. Then we walked a bit more off the shoe, until we came to a place where two railway lines intersect. Przez Londyn przechodzi ogólnie kilka linii kolejowych, których tory najczęściej nie idą pod ziemią, jak na przykład w Warszawie, lub na poziomie gruntu, jak jest to w moim mieście – prawdopodobnie żeby unikać skrzyżowań ulic z torami i co za tym idzie takich sytuacji jak była u nas, jak facet się nie zatrzymał seicento przed przejazdem kolejowym. Durch London verlaufen mehrere Eisenbahnlinien, deren Gleise in der Regel nicht unterirdisch verlaufen, wie z. B. in Warschau, oder ebenerdig, wie in meiner Stadt - vermutlich, um Kreuzungen von Straßen mit Gleisen und damit Situationen wie die zu vermeiden, die wir hatten, als ein Mann seinen Seicento vor einem Bahnübergang nicht anhielt. Tory idą mianowicie na wiaduktach, które zrobione są z cegły i wznoszą się mniej więcej na wysokość drugiego piętra. Pod wiaduktami natomiast są co jakiś czas takie wielkie wnęki, mające za sufit łuki wiaduktów, które dają schronienie warsztatom samochodowym, parkingom, magazynom i innym biznesom wymagającym dużej ilości miejsca za nieduży pieniądz, kosztem jeżdżących po suficie pociągów. Z głównej ulicy zeszliśmy w zaułek, który wiódł nas wzdłuż wiaduktu, i minęliśmy kilka takich przybytków, aż z wnęki kilkanaście metrów przed nami wyjechała nagle riksza. Zaułek był na tyle wąski, że już samej rikszy trudno było się w nim zmieścić, więc biorąc pod uwagę, że z naprzeciwka idzie nasza trójka, to rikszarz powinien się zatrzymać i poczekać, aż przejdziemy, albo przynajmniej zwolnić. Zamiast tego on jeszcze przyspieszył, po czym przechylił rikszę tak, że zaczęła jechać prosto na nas tylko na dwóch kołach – przednim, które było tylko jedno, oraz jednym z dwóch tylnych. Zahamował dopiero z metr przed nami, wyszczerzył zęby, których trochę brakowało, popatrzył na nas i powiedział HE HE. He stopped only a meter in front of us, bared his teeth, which were a bit missing, looked at us and said HE HE. Rafałel opierdolił go, żeby nie straszył nowych, a tamten odpowiedział tylko znowu HE HE i pojechał dalej. Nasz współlokator wytłumaczył nam, żeby tym typem się nie przejmować, bo on ogólnie to jest spoko, tylko pali w opór dużo cracku, od czego wypadają mu z buzi zęby, a wpadają do głowy takie głupie dowcipy jak ten. Our roommate explained to us not to worry about this guy, because he's generally cool, he just smokes a lot of crack as a resistance, which makes his teeth fall out of his mouth, and stupid jokes like this pop into his head. U nas w Polsce nie było cracku, tylko amfetamina, jakieś pierwsze dopalacze typu mefedron i zwykła kokaina. Dlatego tłumaczę, żeby nie było nieporozumień: crack to jest kokaina przerobiona na taką formę, żeby można ją było palić zamiast wciągać, bo wtedy mocniej klepie. Pali się go z fifek, ale nie takich jak hehehuane u nas, które są na końcu rozszerzone, tylko zupełnie prostych, jak rura, albo krótka słomka do picia, z tą różnicą, że szklana. Jeżeli ktoś się zastanawia, jak to możliwe, że ten crack nie wpada wtedy do gardła przy pierwszym zaciągnięciu się, to dzieje się tak dlatego, że do fifki włożona jest metalowa kratka, która chroni właśnie przed takim zjawiskiem. Łatwiej byłoby to wytłumaczyć, gdybyście wtedy tam ze mną stali pod wejściem do firmy rikszowej, bo sporo takich fifek leżało na chodniku, więc mógłbym się posłużyć przykładem. Z drugiej strony, gdybyście tam wtedy ze mną byli, to wszystko wiedzielibyście z pierwszej ręki, więc nie mielibyście żadnych powodów, żeby to teraz czytać, więc też niedobrze.

Rafałello wprowadził nas do środka. Na parterze stało kilkadziesiąt riksz, przy których kręciło się kilku typów. Nad nimi górowała niezabudowana antresola o powierzchni małego mieszkania, która była czymś w rodzaju biura. Weszliśmy tam i naszym oczom ukazało się trochę wyszabrowanych mebli, niepasujących do siebie w żaden sposób, podobnie zresztą do tych na squacie. Jakieś kanapy, fotele, ławka z parku i nawet taki bujany leżak ogrodowy. Some sofas, armchairs, a bench from the park and even a garden rocking chair. Zostaliśmy przedstawieni typowi o ksywie Ramzes, który był współwłaścicielem firmy, po czym Rafałel opisał pokrótce naszą sytuację. Że chłopaki dopiero co z Polski, że mają chęć do pracy, że jesteśmy jego współlokatorami. That the boys have just come from Poland, that they are willing to work, that we are his roommates. Ramzes wskazał ręką ogrodową bujankę i zaproponował, żebyśmy w takim razie sobie spoczęli i na spokojnie pogadamy o interesach. Wtedy z jednego z foteli podniósł się jakiś ciężko skacowany typek i zaczął głośno protestować, przestrzegając nas, żeby na leżance nie siadać, bo jest skażona. Wtedy wciąż jeszcze żywa była pamięć o sprawie Litwinienki, czyli tym rosyjskim szpiegu, co uciekł z kraju, i którego w Londynie otruto materiałami radioaktywnymi. Z tego powodu moją pierwszą myślą było, że i na tej leżance ogrodowej targnięto się na życie jakiegoś kolejnego rosyjskiego dysydenta. For this reason, my first thought was that another Russian dissident had been attempted on this garden couch as well. Jak wspominałem, przed przyjazdem moje wyobrażenia na temat Londynu ukształtowane były głównie przez filmy z Harrym Potterem i Jamesem Bondem, więc wyobraźnia działała mocno. Że zaraz wpadną służby jej królewskiej mości MI6 w żółtych kombinezonach ochronnych i maskach gazowych, teren odgrodzą, a nas poddadzą kwarantannie i przesłuchaniom, a potem będziemy musieli przysięgać na grób własnej matki, że nikomu nie powiemy o tym, co widzieliśmy. Przyczyna skażenia okazała się jednak bardziej prozaiczna, bo WCZORAJ W NOCY PO PRACY Z CHŁOPAKAMI POCHLALIŚMY I WYOBRAŹ SOBIE, ŻE MECHANIK TU NORMALNIE TAK JAK SIEDZIAŁ, TO ZASNĄŁ, I SIĘ PRZEZ SEN ZESZCZAŁ! Ramzes nachylił się nad leżanką i powąchał, a potem ja, Stomil i Rafałel uczyniliśmy to samo. Decyzją jury określono, że rzeczywiście jest naszczane, na co zza leżących pod ścianą kartonów dobiegł nas głos dogorywającego tam – jak mogliśmy się domyślać – mechanika: MÓWIŁEM JUŻ KURWA, ŻE SORRY! CO, DO KOŃCA ŻYCIA MAM PRZEPRASZAĆ? WHAT, SHOULD I APOLOGIZE FOR THE REST OF MY LIFE? !

Usiedliśmy więc na ławce z parku i zaczęliśmy zapoznawać się z ofertą. Płacimy 100 funtów za tydzień za wynajęcie rikszy i w tej cenie mamy jej przechowywanie oraz niezbędne naprawy – jak mechanik już dojdzie do siebie. Otrzymamy też gratis krótkie szkolenie, jak i gdzie należy rikszą jeździć. Płaci się zasadniczo z góry, ale mając na uwadze naszą sytuację życiową, to Ramzes był w stanie zgodzić się, żebyśmy 50 funtów zapłacili teraz, a drugie 50 na koniec tygodnia. Na rikszy jeździ się wtedy, gdy się chce, a poza tą stówą tygodniowo całe zarobki idą dla kierowcy, w żargonie zwanego RAJDEREM. Najniższa cena za jeden kurs wynosiła 10 funtów, więc teoretycznie wystarczyło złapać przez cały tydzień 10 klientów, żeby inwestycja się zwróciła, dlatego zgodziliśmy się na ofertę Ramzesa, daliśmy mu nasze dane z paszportów do spisania umowy wynajmu, a potem wysłuchaliśmy jego wykładu teoretycznego na temat budowy rikszy i trudów, jak i radości pracy rikszarza.

Oprócz naszej istniało jeszcze kilka konkurencyjnych firm rikszarskich, które funkcjonowały trochę jak więzienia w Ameryce, to znaczy wszyscy z grubsza trzymali się ze swoimi nacjami. Tak więc były firmy polskie, były hinduskie, hiszpańsko-portugalskie czy czecho-słowackie, w których pracowali ludzie pochodzący właśnie z tych krajów. So there were Polish companies, there were Indian, Spanish-Portuguese or Czecho-Slovak companies, in which people from these countries worked. Zdarzały się małe wyjątki i na przykład w firmie hinduskiej pracowało dwóch typów ze Śląska, którzy z naszej firmy zostali wyrzuceni, bo wszystkich wkurwiali. Na ich miejsce przyszło do nas z kolei dwóch Hindusów, którzy wszystkich tam wkurwiali. In their place, two Indians came to us, who pissed everyone off. U nas natomiast starali się nie wkurwiać już nikogo, bo wiedzieli, że są wśród obcych i lepiej się nie wychylać. Aby zrekompensować sobie niemożność wkurwiania swoich bezpośrednich współpracowników, zaczęli jednak wkurwiać za dwóch (czyli właściwie za czterech, bo dwóch ich było) kolegów z poprzedniej firmy, krzycząc do nich losowe głupoty, gdy spotykali ich podczas pracy jeżdżących gdzieś na mieście. Tamci Ślązacy od nas robili zresztą to samo i raz nawet my mieliśmy z nimi przygodę. Mianowicie podjechali do nas koło Covent Garden, bo rozpoznali nas po rikszach. Patrząc na kolorystykę i budowę rikszy, dało się z dużym prawdopodobieństwem ustalić, przedstawiciel jakiej narodowości na niej jeździ: na przykład riksze hinduskie były niebiesko-żółto-pomarańczowe i miały fotele dla pasażerów z przodu, a nasze były całe czarne i miały fotele z tyłu. W każdym razie Ślązacy podjechali we dwóch i zaczęli do nas nawijać po polsku, że O SIEMANO CHŁOPAKI, JAKI TAM ZAROBEK DZISIAJ. Na początku nie zajarzyliśmy, kto to jest, więc po koleżeńsku mówimy, że raczej chujowo – Stomil 35 funtów, a ja 20 z groszami. At first, we didn't know who it was, so we say in a friendly way that it's rather shitty - Stomil 35 pounds, and I 20 with pennies. Oni wtedy beka, że oni to już wyciągnęli po ponad stówkę na głowę i za tyle, co my zarobiliśmy, to nawet nie damy rady opłacić czynszu i czeka nas bezdomność i deportacja do Polski, więc mogą nam zrobić przysługę i dać się przewieźć za 5 funtów. Po tym wkurwianiu ich rozpoznaliśmy, bo chłopaki od nas z firmy nam o nich coś wspominali, więc już wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia. Stomil więc im odpowiedział, żeby spierdalali wozić za 5 funtów węgiel z kopalni, co musiało ich dotknąć, bo jeden zszedł z rikszy i zapytał Stomila, czy ma jakiś problem do węgla. Stomil na to odpowiedział, że tak, że ma problem, że jest chujowy i że śmierdzi, i że truje. Drugi Ślązak na to zripostował w sposób mniej merytoryczny, bo pytając Stomila, czy mu wyjebać w ryj, krawacikowi jebanemu z Warszawy, co mu węgiel śmierdzi. The second Silesian retorted to this in a less substantive way, because he asked Stomil whether to fuck him in the face, fucking krawacikowi from Warsaw, what his coal smells like. Nie wiem, skąd on wymyślił tę Warszawę, może stąd, że jak były protesty górnicze, to odbywały się właśnie w Warszawie (w domyśle nieprzypadkowo) i tym samym w oczach tego typa każdy przeciwnik spalania węgla musiał być warszawiakiem. Pewnie by mu wyjebał, bo istnieje bardzo niewiele odpowiedzi na takie pytanie, które mogą zapewnić inny rezultat, gdyby nie podjechał akurat ten typ od nas z firmy, co ciągle palił crack, i nie kazał im obydwu spierdalać do Indii. Nie mam pewności, czy w Indiach w ogóle mają węgiel, ale podobno tam jest prawie takie zanieczyszczenie powietrza jak w Polsce, więc może tak. Tamci Ślązacy też pewnie nie wiedzieli, ale bali się tego typa od cracku, więc spierdolili.

Wszyscy rajderzy, bez względu na swoją przynależność etniczną, robili z grubsza to samo. Najpierw należało stanąć sobie rikszą w jakimś uczęszczanym miejscu, jak London Eye (ten wielki diabelski młyn nad Tamizą), pod Big Benem, na Trafalgar Square, Piccadilly Circus, Covent Garden czy ShaftesburyAvenue, gdzie są wszystkie teatry i opery. Będąc już tam, można było przyjąć jedną z dwóch strategii pozyskiwania klienta: pasywną, czyli siedzieć na rikszy i czekać, aż ktoś podejdzie i powie, że chce się przejechać, lub aktywną, czyli siedzieć na rikszy i pytać ludzi, czy nie chcą się przejechać. Gdy już jakiś chętny się znalazł, to należało dowieźć go we wskazane miejsce. Once there was someone willing, he had to be delivered to the indicated place. Zalecane było, aby w trakcie jazdy odbyć z klientem jakąś niezobowiązującą, acz ciekawą rozmowę, co zwiększało szanse na napiwek. Potem pozostawało już tylko odebrać zapłatę i wrócić do punktu wyjścia.

Wszyscy rajderzy, bez względu na swoją przynależność etniczną, mają też jednego arcywroga, którym są londyńscy taksówkarze. Jeżeli słyszeliście o nienawiści taryfiarzy do uberowców (których jeszcze wtedy nie było), to pomnóżcie ją razy trzy:

• Raz za brak egzaminu czy choćby prawa jazdy na rikszę, w porównaniu do rygorystycznego egzaminu na licencję taksówkarską

• Dwa za brak działalności gospodarczej wśród rikszarzy, w porównaniu do rządowo regulowanego licznika podpiętego pod kasę fiskalną w taksówkach

• Trzy za kwestie rasowo-etniczno-obywatelskie, bo spora część taryfiarzy w Londynie to biali Brytyjczycy, a nie mniejsza to potomkowie imigrantów z Indii czy Pakistanu (bo z Polski jeszcze wtedy nie przyjeżdżali, bo była komuna), którzy są pierwszym czy drugim pokoleniem obywateli UK w swoich rodzinach, z czego czerpią wielką dumę, jednak w konfliktach drogowych przeradza się ona nierzadko w ksenofobię.

Jedne z najgorszych obelg na tym tle, jakie słyszałem w UK, padały, gdy na przykład droga taksówki prowadzonej przez Anglika o korzeniach hinduskich została zajechana przez rikszę Hindusa o korzeniach hinduskich. Ci pierwsi bardzo często kazali tym drugim wypierdalać do domu – w domyśle znajdującego się poza granicami Wielkiej Brytanii. The former very often told the latter to get the fuck out of their home - implicitly located outside the UK. Jeżeli natomiast za kierownicą taksówki siedział biały Brytyjczyk, pole do popisu było jeszcze większe, bo mógł dodać też kilka epitetów odnośnie koloru skóry. Przysięgam jednak, że raz byłem świadkiem sytuacji, gdy taksówkarz-o-obywatelstwie-brytyjskim-i-korzeniach-pakistańskich nawyzywał rikszarza-o-obywatelstwie-pakistańskim-i-korzeniach-pakistańskich od ciapatych. Gdy rikszarz zripostował, że ten, co go wyzywa, jest obiektywnie rzecz biorąc, patrząc po pigmencie skóry, jeszcze ciapatszy od niego, to taksiarz odpowiedział, że chuj z tego, bo ma brytyjski paszport, po czym wyciągnął ze schowka w samochodzie rzeczony paszport i zaczął nim machać przez okno na potwierdzenie swoich słów. Wtedy rikszarz wyrwał mu ten paszport, rzucił do kałuży i uciekł. Then the rickshaw driver snatched the passport from him, threw it in a puddle and ran away.