×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Emigracja - Malcolm XD, Audi A4

Audi A4

Pomiędzy maturą a rozpoczęciem edukacji wyższej w stolicy, na którą miałem nadzieję, miały jednak minąć 4 miesiące, czyli tak zwane najdłuższe wakacje w życiu, bo matury skończyliśmy w maju, a studia zaczynają się w październiku. O ile to okres wyjątkowy, jak sama nazwa wskazuje, to nie można powiedzieć, żebym ja lub moi rówieśnicy-maturzyści zagospodarowali go w jakiś sposób wyjątkowy jak na standardy miejscowości o liczbie ludności 10 000–19 999. Prawie każdy z nas pracował gdzieś na ćwierć czy pół etatu, ew. pomagał w interesie starym, jeżeli prowadzili franczyzę sklepu małopowierzchniowego, jak rodzice Gośki, czy mieli średnio łamany przez słabo prosperujący warsztat lakierniczy, jak stary Stomila. Stomil to mój przyjaciel jeszcze z podstawówki, który pseudonim swój zawdzięcza temu, że najpóźniej z nas wszystkich miał Internet w domu i będąc w gimnazjum, niechcący ujawnił, że jest głęboko przekonany, że prezerwatywy zakłada się na język, na co koronnym dowodem miało być, że istnieją prezerwatywy smakowe. A wiecie, taki ciąg myślowy prezerwatywa – guma – opony – zakłady przemysłu gumowego Stomil i tak drogą skojarzeń powstała jego ksywa. Internet odgrywał kluczową rolę w naszej edukacji w zakresie antykoncepcji, bo przeznaczone na nią godziny szkolne w systemie oświaty zostały podporządkowane zagrożeniu o wyższym priorytecie niż choroby weneryczne czy nieplanowane ciąże, czyli chińskiej ofensywie przeciwko gospodarce polskiej, ze szczególnym uwzględnieniem dumpingowych praktyk w rolnictwie.

Po pracy szło się do domu na obiad, potem grało na kompie, a wieczorem ustawiało z ekipą ze szkoły. Patrząc z perspektywy czasu, to nasza ekipa była bardzo egalitarna, bo jak się mieszka w mieście o liczbie mieszkańców 10 000–19 999, to nie można sobie pozwolić na taki luksus, żeby przyjaźnić się tylko z ludźmi, których się lubi i którzy są do ciebie podobni, bo takich było zwyczajnie za mało. W naszej ekipie był więc zarówno Kudłaty z Olgą, czyli para kucy, jak i Adaś-dresik, który już nawet czasami dostawał w klubie Paradise do sprzedania trochę piguł od starszych dresów. Był Tadzio, który nie miał matki, tylko ojca na rencie, dzięki czemu był z nas najbardziej obrotny, bo żeby mieć na browar czy nowe ubranie, to zawsze musiał się nazapierdalać, a z drugiej strony była też Klaudia, która była chrześnicą samego magnata Kąckiego, potentata agrestowego, a jej matka była radną, i Klaudia z tego tytułu miała dwutygodniową przerwę od siedzenia z nami „na lasku”, „na parku” czy na rynku, bo pojechała na obóz angielskiego na Maltę. Według relacji Klaudii ten wypad dobrze wyglądał tylko na zdjęciach na portale społecznościowe, bo trafiła na taki turnus, gdzie połowa ludzi była z Hiszpanii, a druga z Belgii, więc nikt ze sobą nie rozmawiał po angielsku, tylko po hiszpańsku, walońsku i niderlandzku, bo tak w Belgii mówią, bo się nie mogą dogadać, żeby był jeden język. A kursy na Malcie jak widać nie spełniają swojej roli.

Łącznie stałej ekipy było nas z 10 osób, a w szczytowych momentach, jak ktoś np. robił urodziny, to nawet 20, i szczęśliwie wszyscy mówili po polsku. Wyjątkiem był Łukasz pseudonim Babcia, bo on nieźle mówił też po niemiecku, co zawsze chciał wszystkim udowadniać, jak się najebał – A ZAPYTAJ MNIE NA PRZYKŁAD, JAK JEST WÓZEK WIDŁOWY, NO ZAPYTAJ! NIE MUSISZ, JA SAM POWIEM! GABELSZTAPLER! Cała jego rodzina siedziała od kilku lat pod Leipzig i przyjeżdżała tylko 2 razy do roku – na Boże Narodzenie i na Dni Agrestu. Babcia chodził na niemiecki dodatkowo po szkole, bo nie wiązał swoich planów życiowych z Polską, tylko składał papiery do jakiejś szkoły policealnej w Niemczech. Co istotne, ksywa Babci wzięła się stąd, że był w na tyle dobrej sytuacji, że był eurosierotą. Bo, jak wspominałem, jego starzy i dwóch braci byli w Niemczech, a on w Polsce mieszkał tylko z babcią, żeby już tutaj skończyć liceum. Babcia Babci miała się nim teoretycznie opiekować, ale była mocno niedołężna, więc to Babcia zajmował się babcią i codziennie o 20:00, niezależnie od okoliczności, mówił ZARAZ BĘDĘ, BO DO BABCI MUSZĘ i ukręcał się na pół godziny np. z ogniska i szedł do domu dać babci jeść i ją położyć spać, a potem mógł już robić, co mu się żywnie podobało. Ta wolność budziła oczywiście zazdrość, bo ja, wracając z imprez, wchodziłem do domu na palcach, żeby nie obudzić matki, bo by mi kazała chuchać, a odkąd w domu kultury wpadła jej w ręce broszura edukacyjna dla rodziców BLIŻEJ SIEBIE – DALEJ OD NARKOTYKÓW, to nawet patrzyła w oczy, czy nie mam czerwonych od hehehuany. Naszą zazdrość budziło również audi A4, które jego brat przywiózł z Niemiec na handel, ale nie zdążył sprzedać, więc stało w szopie za domem. Audi nie było nawet przerejestrowane, a Babcia nie miał prawa jazdy, ale w tamtym okresie spotykaliśmy się głównie na ogniskach w lesie, a tam przecież drogówka nie stoi. Babcia więc często przywoził nam aprowizację, do 20:00 sam nie pił, jechał na chwilę do babci i potem wracał samochodem. Jak mocniej popił, zostawiał go w lesie i zabierał następnego dnia.

Z audi A4, Babcią i Stomilem była potem opcja dosyć tragiczna. Stomil miał w czerwcu urodziny, zrobiliśmy z tej okazji ognisko na aż 30 osób, bo Stomil był w naszym mieście popularny ze względu na to, że dużo pił. W środku nocy dwóch typów zaczęło się kłócić, a cała reszta ich rozdzielać – wiecie, jak to jest na takich imprezach, jak nagle się ujawnia kilkanaście talentów mediatorskich. Gdy nasza uwaga skupiona była na awanturze, to Babcia i Stomil wskoczyli do samochodu z zamiarem pojechania na stację, żeby dokupić wódki. Trzeba przyznać, że to nie był pierwszy raz, jak Babcia prowadził po spożyciu, ale było to do pewnego stopnia tolerowane, bo jeździł tylko po lesie, w sensie drogą leśną dojeżdżał do drogi krajowej i tam w krzakach zostawiał samochód i szedł kilkaset metrów na stację z buta, żeby nie było przypału. Ewentualne uwagi zbywał stwierdzeniem, że nawet jak go złapią, to i tak nie ma prawka, więc mu nie zabiorą. Umówmy się, że z taką argumentacją trudno było polemizować. Tym razem Babcia nie prowadził jednak po kilku piwach, a po kilku piwach i pół litra – w końcu okazję taką jak urodziny Stomila trzeba było godnie uczcić. Włączył mu się Hołowczyc i tą leśną drogą zapierdalał ze 100 kilometrów na godzinę, bo jeszcze akurat w radiu leciał jakiś kawałek, co lubił, co według relacji Stomila miało go podkręcić i przełożyć się na dodatkową brawurę kierowcy.

Co istotne, przejeżdżali koło leśniczówki. Znaliśmy nieźle leśniczego, który tam mieszkał, bo często jak robiliśmy ogniska, to podjeżdżał do nas swoim starym mitsubishi pajero i dobrodusznie mówił NO DOBRA MŁODZIEŻ, BAWCIE SIĘ, TYLKO SYFU NIE RÓBCIE I LASU MI NIE SPALCIE i rzeczywiście żyliśmy z leśniczym w zgodzie, nie spalaliśmy lasu, a po każdym ognisku było wysprzątane. Więc koło tej leśniczówki przed audi chłopakom wyskoczyło jakieś zwierzę – do dzisiaj się nie da ustalić właściwie jakie, bo w opowieściach Stomila mieści się ono rozmiarowo w przedziale pomiędzy kotem a niedźwiedziem. Zależy, ile akurat wypije i komu opowiada. Babcia się wystraszył, odbił kierownicą w prawo, wypadł z drogi, wleciał na podwórko do leśniczego, gdzie tamten miał tak zwaną ziemiankę, czyli taką małą górkę, pod którą jest piwnica, i tam się trzyma ogórki kiszone i grzyby marynowane. Ziemianka zadziałała jak rampa, samochód wzbił się w powietrze i wleciał przez okno wraz z fragmentami ściany leśniczemu do sypialni na parterze, lądując prostu na łóżku. Stomil miał zapięte pasy, a Babcia nie, więc wyjebał banią w kierownicę, ale mimo tego nie stracił przytomności. Chłopaki w szoku wyskoczyli z samochodu, Stomil się drze na Babcię CO TY ZROBIŁEŚ IDIOTO, aż zorientowali się, że są u leśniczego w sypialni, a pod 1,5 tony samochodu jest sprasowane łóżko. Wtedy zapadło 10 sekund ciszy, które przerwał Stomil, mówiąc TY KURWA DEBILU, ZABIŁEŚ LEŚNICZEGO, na co Babcia zaczął ryczeć, a Stomil zakomenderował SPIERDALAMY W LAS, KAŻDY W SWOJĄ STRONĘ. Będąc w szoku, zaczęli uciekać na oślep w różnych kierunkach.

Stomil biegł z pół godziny przed siebie, a potem zadzwonił do mnie i zdążył powiedzieć tylko MIELIŚMY WYPADEK, LEŚNICZY NIE ŻYJE, NIE WIEM, GDZIE JESTEM, po czym padł mu telefon. My, szczerze mówiąc, nawet nie zauważyliśmy, że chłopaków nie ma, bo sytuacja na ognisku była dynamiczna, ale po odebraniu tak dramatycznego komunikatu rozpoczęliśmy poszukiwania zaginionych kolegów, ale też się wszyscy pogubiliśmy. Więc koniec końców idę sam przez ten las o 6 rano, na telefonie mi się wyświetla, że dzwoni stary Stomila, bo często było tak, że jak chłopak poszedł w melanż, to jego stary właśnie do mnie dzwonił, żeby go namierzyć, bo się już 100 lat przyjaźniliśmy w końcu. No i patrzę na ten telefon i nie wiem, czy odebrać, bo byłem już przekonany, że Stomil się wykrwawił gdzieś w lesie, więc nie wiedziałem, jak jego ojcu przekazać wiadomość, że syn nie żyje. Odbieram po 10 sygnale i łamiącym się głosem mówię H-H-HALO, na co wydziera się ojciec Stomila MALCOLM KURWA, TEN IDIOTA ZNOWU SIĘ NACHLAŁ I MÓWI, ŻE JEST NA WESELU JAKIMŚ PRZY SZOSIE I COŚ PIERDOLI, ŻE MIAŁ WYPADEK I ŻEBYM POJECHAŁ PO NIEGO, ALE CHYBA KŁAMIE, JAK ZWYKLE PIJANY, BO MU SIĘ NA PIECHOTĘ NIE CHCE WRACAĆ.

Ja w euforii krzyczę

PANIE JACKU, TO ON ŻYJE? A CO MA KURWA NIE ŻYĆ? PIJANY JAK ZWYKLE! ILE RAZY WAM MÓWIŁEM, ŻE TO JEST CHORY CZŁOWIEK, ALKOHOLIK, Z NIM NIE MOŻNA PIĆ!! I tu się zagadka rozwiązała: Stomil uciekał przez las zszokowany i z rozładowanym telefonem. Po drodze z upicia, przeżytego stresu i lekkich obrażeń głowy miał halucynacje (jak twierdzą racjonaliści) lub objawienie (jak twierdzą wierzący), bo objawiła mu się św. Dorota patronka agrestu i powiedziała, żeby już nigdy w życiu nie pił wódki, tylko napoje bezalkoholowe. Stomil św. Doroty wystraszył się jeszcze bardziej – szczególnie że stawiała tak wygórowane żądania – i uciekał dalej, aż wybiegł na drogę krajową, przy której jest nie tylko tablica informacyjna ufundowana przez Unię Europejską i stacja benzynowa, ale również dom weselny. Skierował się tam po pomoc, bo usłyszał głosy jakichś ludzi – mimo że była 6 rano w niedzielę. Tam wydarzył się drugi w ciągu pół godziny cud, bo pierwszą osobą, którą zobaczył, był rzekomo zmiażdżony samochodem we własnym łóżku leśniczy. Był on nie tylko cały, zdrowy i zupełnie wypukły jak na człowieka przygniecionego dopiero co przez półtorej tony, ale w dodatku w szampańskim nastroju. Ten cud jednak miał podłoże mniej mistyczne od objawienia św. Doroty, bo leśniczy po prostu był na weselu siostrzeńca w tej sali weselnej, przez co siłą rzeczy nie było go w jego domu w łożu, które miało rzekomo stać się jego grobowcem.

Przyjechał trzeźwy pan Jacek, ojciec Stomila, wsiedli we trzech w samochód i pojechali do leśniczówki szukać Babci. Leśniczy był w takim dobrym humorze, że wystający mu z okna samochód nie zrobił większego wrażenia – PRZEŚPIĘ SIĘ NA KANAPIE I ZADZWONIĘ DO CHŁOPAKÓW Z LEŚNICTWA OBOK I CIĄGNIKIEM PRZYJADĄ I MI TO AUTKO Z DOMU WYJMĄ. MÓJ SIOSTRZENIEC JEST BUDOWLANIEC, TO MI CEGŁY POWKŁADA, A ZA OKNO I ŁÓŻKO TO MI PAN POLAKIERUJESZ PAJERO I BĘDZIEMY KWITA.

Gorzej było z Babcią, bo pies leśniczego go wywąchał ze 100 metrów od leśniczówki, gdzie leżał nieprzytomny i poraniony w krzakach. Normalnie go helikopterem wieźli do miasta wojewódzkiego do szpitala, a potem jeszcze rok jeździł na wózku, bo mu się coś stało w kręgosłup i głowę. Rodzina Babci wymyśliła, że go razem z babcią (w sensie tą prawdziwą – nestorką) wezmą do siebie pod Leipzig, bo tam podobno lepsza służba zdrowia, ale babcia powiedziała, że ona już była w Niemczech na robotach przymusowych i drugi raz się nie wybiera. Matka Babci wróciła więc na rok do Polski, żeby zajmować się matką i synem i małżeństwo się jej przez to rozpadło, bo mężowi samemu pod tym Leipzig było smutno.

Poza tym, od razu po powrocie do Polski matka Babci rozpoczęła prześladowania wszystkich osób z feralnego ogniska, że DZIECKO MI NA WÓZEK INWALIDZKI POSADZILI, bo wszyscy byli winni, tylko nie jej syn, który prowadził ten samochód. Najbardziej była zawzięta na Stomila i opowiadała na niego takie farmazony, że się w głowie nie mieściło: że Babci groził nożem, żeby go zmusić, żeby go samochodem zawiózł po wódkę, albo że mu dosypał do piwa pigułkę gwałtu i tym sposobem, pozbawionego wolnej woli, wpakował za kierownicę, żeby go wywieźć gdzieś w las.

Znaleźliśmy się ze Stomilem w trudnej sytuacji życiowej. Ja wcześniej dorabiałem przy ulotkach, ale ta opcja już się skończyła, bo jak wiecie, mieszkałem w małym mieście, więc każdy mieszkaniec dostał już każdą możliwą ulotkę. Ulotki pizzerii Vezuvio niejeden dostał nawet dwie, bo zwiększyła nakłady na reklamę z powodu rosnącej konkurencji z kebabem. Apogeum tego konfliktu miało miejsce, gdy w pizzerii wprowadzono do menu PIZZA KEBAB, która wyglądała jak normalna pizza, tylko mięso było jak z kebaba, a w kebabie wprowadzono KEBAB PIZZA, który w istocie rzeczy był normalnym kebabem, tylko niezwiniętym.

W przypadku Stomila jego stary był na niego tak wkurwiony za opcję z lądowaniem samochodem w leśniczówce, że nie pozwalał mu nawet zbliżać się do jakiegokolwiek samochodu w jego słabo prosperującym warsztacie lakierniczym, nie wspominając o lakierowaniu w celach zarobkowych. Dodatkowo ciągnęły się za nim rozpowiadane przez matkę Babci plotki, co jeszcze bardziej obniżało jego i tak już nieduże szanse na rynku pracy, bo połowa starych bab w mieście jak go widziała na ulicy, to zaczynała coś szeptać pod nosem. Nasze położenie było o tyle przykre, że potrzebowaliśmy środków nie tylko na bieżącą konsumpcję, ale i realizację ambitniejszych planów. Chciałem przez te wakacje odłożyć kilka tysięcy na nowy start w Warszawie – o ile miałbym się tam dostać na studia. Matka obiecała mi się dokładać do życia, ale głupio by mi było od niej brać na picie Harnasi pod muzykę Kazika na juwenaliach, mając świadomość, że przepijam jej wdowi grosz. Że wdowi, to w sensie metaforycznym oczywiście, bo ojciec żył, tylko nic nie robił. Stomil z kolei chciał przez wakacje oszczędzić pieniądze na wyjazd last minute do Bułgarii we wrześniu, bo kilka osób z naszej ekipy miało plan się tam wybrać. Pewnego dnia przyszedł do mnie i powiedział, że słyszał w telewizji, że w Wielkiej Brytanii pomocnik glazurnika zarabia miesięcznie 2000 funtów, czyli ponad 10 000 złotych. Ja na to powiedziałem, że co ty pierdolisz, a on na to powiedział, że NO. Mój ojciec, który siedział w dużym pokoju obok i nas słuchał, zaczął nas dopingować, prowadząc sam przed sobą wywód, że każdy, kto w tym kraju miał trzy szare komórki na krzyż, to już dawno spierdolił za granicę i zostali tylko tacy naiwni frajerzy-idealiści jak on, którzy za ten frajerski idealizm zapłacili zmarnowanym życiem. Wtedy włączyła się matka z kuchni, że Jezus Maria, żeby tylko ktoś nas nie okradł albo nie zabił na tej emigracji, ale jak już będziemy mieli jakieś kłopoty, to żebyśmy pamiętali, że tam w Londynie mieszka Krystianek, czyli jej siostrzeniec, i że jak coś, to zawsze możemy się do niego zwrócić o pomoc, bo to w końcu rodzina. Nie wiem do końca, jak to się stało, ale rozmowa potoczyła się jakoś tak, że pół godziny później już było właściwie postanowione, że ze Stomilem jadę do UK. Przez Internet kupiliśmy bilety na autokar odjeżdżający za 3 dni, który co prawda miał do Londynu jechać 26 godzin, ale za jedyne 300 złotych w dwie strony i to w obydwie z kiblem na pokładzie.


Audi A4 Audi A4

Pomiędzy maturą a rozpoczęciem edukacji wyższej w stolicy, na którą miałem nadzieję, miały jednak minąć 4 miesiące, czyli tak zwane najdłuższe wakacje w życiu, bo matury skończyliśmy w maju, a studia zaczynają się w październiku. O ile to okres wyjątkowy, jak sama nazwa wskazuje, to nie można powiedzieć, żebym ja lub moi rówieśnicy-maturzyści zagospodarowali go w jakiś sposób wyjątkowy jak na standardy miejscowości o liczbie ludności 10 000–19 999. Prawie każdy z nas pracował gdzieś na ćwierć czy pół etatu, ew. pomagał w interesie starym, jeżeli prowadzili franczyzę sklepu małopowierzchniowego, jak rodzice Gośki, czy mieli średnio łamany przez słabo prosperujący warsztat lakierniczy, jak stary Stomila. Stomil to mój przyjaciel jeszcze z podstawówki, który pseudonim swój zawdzięcza temu, że najpóźniej z nas wszystkich miał Internet w domu i będąc w gimnazjum, niechcący ujawnił, że jest głęboko przekonany, że prezerwatywy zakłada się na język, na co koronnym dowodem miało być, że istnieją prezerwatywy smakowe. Stomil ist mein Freund aus der Grundschule, der seinen Spitznamen der Tatsache verdankt, dass er spätestens bei uns allen das Internet zu Hause hatte und in der Realschule versehentlich verriet, dass er zutiefst davon überzeugt war, dass Kondome übergezogen werden die zunge, die der krönende beweis sein sollte, dass es aromatisierte kondome gibt. A wiecie, taki ciąg myślowy prezerwatywa – guma – opony – zakłady przemysłu gumowego Stomil i tak drogą skojarzeń powstała jego ksywa. Und wissen Sie, so ein Gedankengang Kondom - Gummi - Reifen - Fabriken der Stomil-Gummiindustrie und so entstand sein Spitzname durch Assoziationen. Internet odgrywał kluczową rolę w naszej edukacji w zakresie antykoncepcji, bo przeznaczone na nią godziny szkolne w systemie oświaty zostały podporządkowane zagrożeniu o wyższym priorytecie niż choroby weneryczne czy nieplanowane ciąże, czyli chińskiej ofensywie przeciwko gospodarce polskiej, ze szczególnym uwzględnieniem dumpingowych praktyk w rolnictwie.

Po pracy szło się do domu na obiad, potem grało na kompie, a wieczorem ustawiało z ekipą ze szkoły. Patrząc z perspektywy czasu, to nasza ekipa była bardzo egalitarna, bo jak się mieszka w mieście o liczbie mieszkańców 10 000–19 999, to nie można sobie pozwolić na taki luksus, żeby przyjaźnić się tylko z ludźmi, których się lubi i którzy są do ciebie podobni, bo takich było zwyczajnie za mało. W naszej ekipie był więc zarówno Kudłaty z Olgą, czyli para kucy, jak i Adaś-dresik, który już nawet czasami dostawał w klubie Paradise do sprzedania trochę piguł od starszych dresów. Był Tadzio, który nie miał matki, tylko ojca na rencie, dzięki czemu był z nas najbardziej obrotny, bo żeby mieć na browar czy nowe ubranie, to zawsze musiał się nazapierdalać, a z drugiej strony była też Klaudia, która była chrześnicą samego magnata Kąckiego, potentata agrestowego, a jej matka była radną, i Klaudia z tego tytułu miała dwutygodniową przerwę od siedzenia z nami „na lasku”, „na parku” czy na rynku, bo pojechała na obóz angielskiego na Maltę. Według relacji Klaudii ten wypad dobrze wyglądał tylko na zdjęciach na portale społecznościowe, bo trafiła na taki turnus, gdzie połowa ludzi była z Hiszpanii, a druga z Belgii, więc nikt ze sobą nie rozmawiał po angielsku, tylko po hiszpańsku, walońsku i niderlandzku, bo tak w Belgii mówią, bo się nie mogą dogadać, żeby był jeden język. A kursy na Malcie jak widać nie spełniają swojej roli.

Łącznie stałej ekipy było nas z 10 osób, a w szczytowych momentach, jak ktoś np. robił urodziny, to nawet 20, i szczęśliwie wszyscy mówili po polsku. Wyjątkiem był Łukasz pseudonim Babcia, bo on nieźle mówił też po niemiecku, co zawsze chciał wszystkim udowadniać, jak się najebał – A ZAPYTAJ MNIE NA PRZYKŁAD, JAK JEST WÓZEK WIDŁOWY, NO ZAPYTAJ! NIE MUSISZ, JA SAM POWIEM! GABELSZTAPLER! Cała jego rodzina siedziała od kilku lat pod Leipzig i przyjeżdżała tylko 2 razy do roku – na Boże Narodzenie i na Dni Agrestu. Babcia chodził na niemiecki dodatkowo po szkole, bo nie wiązał swoich planów życiowych z Polską, tylko składał papiery do jakiejś szkoły policealnej w Niemczech. Co istotne, ksywa Babci wzięła się stąd, że był w na tyle dobrej sytuacji, że był eurosierotą. Bo, jak wspominałem, jego starzy i dwóch braci byli w Niemczech, a on w Polsce mieszkał tylko z babcią, żeby już tutaj skończyć liceum. Babcia Babci miała się nim teoretycznie opiekować, ale była mocno niedołężna, więc to Babcia zajmował się babcią i codziennie o 20:00, niezależnie od okoliczności, mówił ZARAZ BĘDĘ, BO DO BABCI MUSZĘ i ukręcał się na pół godziny np. z ogniska i szedł do domu dać babci jeść i ją położyć spać, a potem mógł już robić, co mu się żywnie podobało. Ta wolność budziła oczywiście zazdrość, bo ja, wracając z imprez, wchodziłem do domu na palcach, żeby nie obudzić matki, bo by mi kazała chuchać, a odkąd w domu kultury wpadła jej w ręce broszura edukacyjna dla rodziców BLIŻEJ SIEBIE – DALEJ OD NARKOTYKÓW, to nawet patrzyła w oczy, czy nie mam czerwonych od hehehuany. Naszą zazdrość budziło również audi A4, które jego brat przywiózł z Niemiec na handel, ale nie zdążył sprzedać, więc stało w szopie za domem. Audi nie było nawet przerejestrowane, a Babcia nie miał prawa jazdy, ale w tamtym okresie spotykaliśmy się głównie na ogniskach w lesie, a tam przecież drogówka nie stoi. Babcia więc często przywoził nam aprowizację, do 20:00 sam nie pił, jechał na chwilę do babci i potem wracał samochodem. Jak mocniej popił, zostawiał go w lesie i zabierał następnego dnia.

Z audi A4, Babcią i Stomilem była potem opcja dosyć tragiczna. Stomil miał w czerwcu urodziny, zrobiliśmy z tej okazji ognisko na aż 30 osób, bo Stomil był w naszym mieście popularny ze względu na to, że dużo pił. W środku nocy dwóch typów zaczęło się kłócić, a cała reszta ich rozdzielać – wiecie, jak to jest na takich imprezach, jak nagle się ujawnia kilkanaście talentów mediatorskich. Gdy nasza uwaga skupiona była na awanturze, to Babcia i Stomil wskoczyli do samochodu z zamiarem pojechania na stację, żeby dokupić wódki. Trzeba przyznać, że to nie był pierwszy raz, jak Babcia prowadził po spożyciu, ale było to do pewnego stopnia tolerowane, bo jeździł tylko po lesie, w sensie drogą leśną dojeżdżał do drogi krajowej i tam w krzakach zostawiał samochód i szedł kilkaset metrów na stację z buta, żeby nie było przypału. Ewentualne uwagi zbywał stwierdzeniem, że nawet jak go złapią, to i tak nie ma prawka, więc mu nie zabiorą. Umówmy się, że z taką argumentacją trudno było polemizować. Tym razem Babcia nie prowadził jednak po kilku piwach, a po kilku piwach i pół litra – w końcu okazję taką jak urodziny Stomila trzeba było godnie uczcić. Włączył mu się Hołowczyc i tą leśną drogą zapierdalał ze 100 kilometrów na godzinę, bo jeszcze akurat w radiu leciał jakiś kawałek, co lubił, co według relacji Stomila miało go podkręcić i przełożyć się na dodatkową brawurę kierowcy.

Co istotne, przejeżdżali koło leśniczówki. Znaliśmy nieźle leśniczego, który tam mieszkał, bo często jak robiliśmy ogniska, to podjeżdżał do nas swoim starym mitsubishi pajero i dobrodusznie mówił NO DOBRA MŁODZIEŻ, BAWCIE SIĘ, TYLKO SYFU NIE RÓBCIE I LASU MI NIE SPALCIE i rzeczywiście żyliśmy z leśniczym w zgodzie, nie spalaliśmy lasu, a po każdym ognisku było wysprzątane. Więc koło tej leśniczówki przed audi chłopakom wyskoczyło jakieś zwierzę – do dzisiaj się nie da ustalić właściwie jakie, bo w opowieściach Stomila mieści się ono rozmiarowo w przedziale pomiędzy kotem a niedźwiedziem. Zależy, ile akurat wypije i komu opowiada. Babcia się wystraszył, odbił kierownicą w prawo, wypadł z drogi, wleciał na podwórko do leśniczego, gdzie tamten miał tak zwaną ziemiankę, czyli taką małą górkę, pod którą jest piwnica, i tam się trzyma ogórki kiszone i grzyby marynowane. Ziemianka zadziałała jak rampa, samochód wzbił się w powietrze i wleciał przez okno wraz z fragmentami ściany leśniczemu do sypialni na parterze, lądując prostu na łóżku. Stomil miał zapięte pasy, a Babcia nie, więc wyjebał banią w kierownicę, ale mimo tego nie stracił przytomności. Chłopaki w szoku wyskoczyli z samochodu, Stomil się drze na Babcię CO TY ZROBIŁEŚ IDIOTO, aż zorientowali się, że są u leśniczego w sypialni, a pod 1,5 tony samochodu jest sprasowane łóżko. Wtedy zapadło 10 sekund ciszy, które przerwał Stomil, mówiąc TY KURWA DEBILU, ZABIŁEŚ LEŚNICZEGO, na co Babcia zaczął ryczeć, a Stomil zakomenderował SPIERDALAMY W LAS, KAŻDY W SWOJĄ STRONĘ. Będąc w szoku, zaczęli uciekać na oślep w różnych kierunkach.

Stomil biegł z pół godziny przed siebie, a potem zadzwonił do mnie i zdążył powiedzieć tylko MIELIŚMY WYPADEK, LEŚNICZY NIE ŻYJE, NIE WIEM, GDZIE JESTEM, po czym padł mu telefon. My, szczerze mówiąc, nawet nie zauważyliśmy, że chłopaków nie ma, bo sytuacja na ognisku była dynamiczna, ale po odebraniu tak dramatycznego komunikatu rozpoczęliśmy poszukiwania zaginionych kolegów, ale też się wszyscy pogubiliśmy. Więc koniec końców idę sam przez ten las o 6 rano, na telefonie mi się wyświetla, że dzwoni stary Stomila, bo często było tak, że jak chłopak poszedł w melanż, to jego stary właśnie do mnie dzwonił, żeby go namierzyć, bo się już 100 lat przyjaźniliśmy w końcu. No i patrzę na ten telefon i nie wiem, czy odebrać, bo byłem już przekonany, że Stomil się wykrwawił gdzieś w lesie, więc nie wiedziałem, jak jego ojcu przekazać wiadomość, że syn nie żyje. Odbieram po 10 sygnale i łamiącym się głosem mówię H-H-HALO, na co wydziera się ojciec Stomila MALCOLM KURWA, TEN IDIOTA ZNOWU SIĘ NACHLAŁ I MÓWI, ŻE JEST NA WESELU JAKIMŚ PRZY SZOSIE I COŚ PIERDOLI, ŻE MIAŁ WYPADEK I ŻEBYM POJECHAŁ PO NIEGO, ALE CHYBA KŁAMIE, JAK ZWYKLE PIJANY, BO MU SIĘ NA PIECHOTĘ NIE CHCE WRACAĆ.

Ja w euforii krzyczę

PANIE JACKU, TO ON ŻYJE? A CO MA KURWA NIE ŻYĆ? PIJANY JAK ZWYKLE! ILE RAZY WAM MÓWIŁEM, ŻE TO JEST CHORY CZŁOWIEK, ALKOHOLIK, Z NIM NIE MOŻNA PIĆ!! I tu się zagadka rozwiązała: Stomil uciekał przez las zszokowany i z rozładowanym telefonem. Po drodze z upicia, przeżytego stresu i lekkich obrażeń głowy miał halucynacje (jak twierdzą racjonaliści) lub objawienie (jak twierdzą wierzący), bo objawiła mu się św. Dorota patronka agrestu i powiedziała, żeby już nigdy w życiu nie pił wódki, tylko napoje bezalkoholowe. Dorota, patron of gooseberries, told him never to drink vodka in his life, only soft drinks. Stomil św. Doroty wystraszył się jeszcze bardziej – szczególnie że stawiała tak wygórowane żądania – i uciekał dalej, aż wybiegł na drogę krajową, przy której jest nie tylko tablica informacyjna ufundowana przez Unię Europejską i stacja benzynowa, ale również dom weselny. Skierował się tam po pomoc, bo usłyszał głosy jakichś ludzi – mimo że była 6 rano w niedzielę. Tam wydarzył się drugi w ciągu pół godziny cud, bo pierwszą osobą, którą zobaczył, był rzekomo zmiażdżony samochodem we własnym łóżku leśniczy. Był on nie tylko cały, zdrowy i zupełnie wypukły jak na człowieka przygniecionego dopiero co przez półtorej tony, ale w dodatku w szampańskim nastroju. Ten cud jednak miał podłoże mniej mistyczne od objawienia św. This miracle, however, was less mystical than the revelation of St. Doroty, bo leśniczy po prostu był na weselu siostrzeńca w tej sali weselnej, przez co siłą rzeczy nie było go w jego domu w łożu, które miało rzekomo stać się jego grobowcem.

Przyjechał trzeźwy pan Jacek, ojciec Stomila, wsiedli we trzech w samochód i pojechali do leśniczówki szukać Babci. Leśniczy był w takim dobrym humorze, że wystający mu z okna samochód nie zrobił większego wrażenia – PRZEŚPIĘ SIĘ NA KANAPIE I ZADZWONIĘ DO CHŁOPAKÓW Z LEŚNICTWA OBOK I CIĄGNIKIEM PRZYJADĄ I MI TO AUTKO Z DOMU WYJMĄ. MÓJ SIOSTRZENIEC JEST BUDOWLANIEC, TO MI CEGŁY POWKŁADA, A ZA OKNO I ŁÓŻKO TO MI PAN POLAKIERUJESZ PAJERO I BĘDZIEMY KWITA.

Gorzej było z Babcią, bo pies leśniczego go wywąchał ze 100 metrów od leśniczówki, gdzie leżał nieprzytomny i poraniony w krzakach. Normalnie go helikopterem wieźli do miasta wojewódzkiego do szpitala, a potem jeszcze rok jeździł na wózku, bo mu się coś stało w kręgosłup i głowę. Rodzina Babci wymyśliła, że go razem z babcią (w sensie tą prawdziwą – nestorką) wezmą do siebie pod Leipzig, bo tam podobno lepsza służba zdrowia, ale babcia powiedziała, że ona już była w Niemczech na robotach przymusowych i drugi raz się nie wybiera. Matka Babci wróciła więc na rok do Polski, żeby zajmować się matką i synem i małżeństwo się jej przez to rozpadło, bo mężowi samemu pod tym Leipzig było smutno.

Poza tym, od razu po powrocie do Polski matka Babci rozpoczęła prześladowania wszystkich osób z feralnego ogniska, że DZIECKO MI NA WÓZEK INWALIDZKI POSADZILI, bo wszyscy byli winni, tylko nie jej syn, który prowadził ten samochód. Najbardziej była zawzięta na Stomila i opowiadała na niego takie farmazony, że się w głowie nie mieściło: że Babci groził nożem, żeby go zmusić, żeby go samochodem zawiózł po wódkę, albo że mu dosypał do piwa pigułkę gwałtu i tym sposobem, pozbawionego wolnej woli, wpakował za kierownicę, żeby go wywieźć gdzieś w las.

Znaleźliśmy się ze Stomilem w trudnej sytuacji życiowej. Stomil and I found ourselves in a difficult life situation. Ja wcześniej dorabiałem przy ulotkach, ale ta opcja już się skończyła, bo jak wiecie, mieszkałem w małym mieście, więc każdy mieszkaniec dostał już każdą możliwą ulotkę. Ulotki pizzerii Vezuvio niejeden dostał nawet dwie, bo zwiększyła nakłady na reklamę z powodu rosnącej konkurencji z kebabem. Apogeum tego konfliktu miało miejsce, gdy w pizzerii wprowadzono do menu PIZZA KEBAB, która wyglądała jak normalna pizza, tylko mięso było jak z kebaba, a w kebabie wprowadzono KEBAB PIZZA, który w istocie rzeczy był normalnym kebabem, tylko niezwiniętym. The apogee of this conflict took place when the pizzeria introduced PIZZA KEBAB to the menu, which looked like a normal pizza, only the meat was like a kebab, and the kebab introduced KEBAB PIZZA, which in fact was a normal kebab, only unrolled.

W przypadku Stomila jego stary był na niego tak wkurwiony za opcję z lądowaniem samochodem w leśniczówce, że nie pozwalał mu nawet zbliżać się do jakiegokolwiek samochodu w jego słabo prosperującym warsztacie lakierniczym, nie wspominając o lakierowaniu w celach zarobkowych. Dodatkowo ciągnęły się za nim rozpowiadane przez matkę Babci plotki, co jeszcze bardziej obniżało jego i tak już nieduże szanse na rynku pracy, bo połowa starych bab w mieście jak go widziała na ulicy, to zaczynała coś szeptać pod nosem. Nasze położenie było o tyle przykre, że potrzebowaliśmy środków nie tylko na bieżącą konsumpcję, ale i realizację ambitniejszych planów. Chciałem przez te wakacje odłożyć kilka tysięcy na nowy start w Warszawie – o ile miałbym się tam dostać na studia. Matka obiecała mi się dokładać do życia, ale głupio by mi było od niej brać na picie Harnasi pod muzykę Kazika na juwenaliach, mając świadomość, że przepijam jej wdowi grosz. Że wdowi, to w sensie metaforycznym oczywiście, bo ojciec żył, tylko nic nie robił. Stomil z kolei chciał przez wakacje oszczędzić pieniądze na wyjazd last minute do Bułgarii we wrześniu, bo kilka osób z naszej ekipy miało plan się tam wybrać. Pewnego dnia przyszedł do mnie i powiedział, że słyszał w telewizji, że w Wielkiej Brytanii pomocnik glazurnika zarabia miesięcznie 2000 funtów, czyli ponad 10 000 złotych. Ja na to powiedziałem, że co ty pierdolisz, a on na to powiedział, że NO. Mój ojciec, który siedział w dużym pokoju obok i nas słuchał, zaczął nas dopingować, prowadząc sam przed sobą wywód, że każdy, kto w tym kraju miał trzy szare komórki na krzyż, to już dawno spierdolił za granicę i zostali tylko tacy naiwni frajerzy-idealiści jak on, którzy za ten frajerski idealizm zapłacili zmarnowanym życiem. Wtedy włączyła się matka z kuchni, że Jezus Maria, żeby tylko ktoś nas nie okradł albo nie zabił na tej emigracji, ale jak już będziemy mieli jakieś kłopoty, to żebyśmy pamiętali, że tam w Londynie mieszka Krystianek, czyli jej siostrzeniec, i że jak coś, to zawsze możemy się do niego zwrócić o pomoc, bo to w końcu rodzina. Nie wiem do końca, jak to się stało, ale rozmowa potoczyła się jakoś tak, że pół godziny później już było właściwie postanowione, że ze Stomilem jadę do UK. Przez Internet kupiliśmy bilety na autokar odjeżdżający za 3 dni, który co prawda miał do Londynu jechać 26 godzin, ale za jedyne 300 złotych w dwie strony i to w obydwie z kiblem na pokładzie.