×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tajemnicza wyprawa Tomka - Alfred Szklarski, W pułapce (1)

W pułapce (1)

O świcie „Sungasza” ruszyła w dalszą drogę. Pozostawiła już za sobą chińskie miasteczko Ajgun[59] na prawym brzegu Amuru, a obecnie mijała Taheiho[60], oddalone zaledwie o kilkanaście kilometrów od Błagowieszczeńska, założonego na przeciwległym brzegu w 1856 roku.

[59] Ajgun – miasto w Mandżurii nad Amurem w odległości około 36 km od Błagowieszczeńska. Znane z traktatu podpisanego tam w r. 1858, na mocy którego Chiny oddały Rosji lewy brzeg Amuru, od rzeki Argun, oraz prawy od Ussuri do ujścia; obecnie Aihui, miasto w Chinach.

[60] Taheiho (Ta'hei'ho) lub Chejcho od japońskiej oficjalnej nazwy Hei'ho. Chińskie miasteczko 14 km na północ od Ajgunu.

Łowcy po nocy spędzonej na pogawędce odpoczywali na pokładzie barki. Z zainteresowaniem obserwowali prawy brzeg, albowiem coraz bardziej mętna woda świadczyła, że już zbliżają się do miejsca, w którym Zeja wpada do Amuru. W tych właśnie stronach Pojarkow, jako pierwszy Kozak, ujrzał potężny Amur, znany wówczas w Rosji jedynie z opowiadań. Wilmowski, doskonały geograf, przypomniał towarzyszom to brzemienne w następstwa wydarzenie sprzed około dwustu pięćdziesięciu lat i zaraz nawiązała się interesująca rozmowa na temat historii rosyjskich odkryć we Syberii Wschodniej.

O Amurze usłyszeli Rosjanie po raz pierwszy w 1636 roku. W trzy lata później rozpoczęli penetrację doliny Witimu, na wschód od jeziora Bajkał, po czym podjęli próby znalezienia drogi do Amuru. Na rozkaz wojewody irkuckiego znaczna ekspedycja wyruszyła z Jakucka w kierunku południowo-wschodnim. Źle zorganizowana wyprawa poniosła poważne straty. Tylko jej część pod dowództwem Pojarkowa przedostała się rzeką Ałdan do Gór Stanowych, gdzie natrafiła na źródła Zei, a potem płynąc nią, dotarła w końcu do brzegów Amuru. Stąd Kozacy pożeglowali w dół rzeki aż do ujścia. Posuwając się wzdłuż wybrzeża Morza Ochockiego, przybyli do Ochocka.

Następcy Pojarkowa, zachęceni jego odkryciem, znaleźli dogodniejszą drogę wzdłuż rzek Olokma i Uran. W latach 1650 do 1653 Chabarow na czele małego oddziału przedarł się aż nad dolny Amur.

Chabarow w kilku punktach założył forty i obsadził je Kozakami. Malowniczy widok, roztaczający się ze szczytów górskich w okolicy ujścia rzeki Ussuri do Amuru, zachwycił Chabarowa. Pasmo Sichote Aliń, biegnące w Kraju Ussuryjskim z południa na północ i oddzielające wybrzeże morskie od dorzecza rzeki Ussuri, w północnej swej partii stopniowo zniżało się ku zachodowi i ostatnią, skalistą wyniosłością dotykało bezpośrednio brzegów Amuru i Ussuri. Wyniosłość ta tarasami zniżała się ku nabrzeżu, otwierając wspaniałą panoramę na doliny obydwu rzek. W miejscu tym, w dwieście lat później, Murawiow Amurski założył osadę Chabarówkę, przemianowaną na Chabarowsk dla upamiętnienia zdobywcy tego kraju.

Do oddziału Chabarowa przyłączyły się grupy awanturników grasujące nad Zeją i Ussuri. Krajowcy oraz sąsiadujący przez rzekę Mandżurowie stawili zacięty opór żywiołowej brutalności awanturników. Chińczycy zaczęli wnosić skargi na grabieże Kozaków nad dolnym Amurem. Do Nerczyńska przybył poseł chiński. Potem do Chin udały się dwa kolejne poselstwa rosyjskie. Chiny, pod pretekstem, iż otrzymały zezwolenie Rosji, siłą przepędziły Kozaków znad dolnego i środkowego Amuru. Kozacy ustąpili aż nad górny bieg rzeki. Tutaj ufortyfikowali się w Ałbazinie, w którym w roku 1685 było już około 40 domów, cerkiew i klasztor.

Chińczycy, zachęceni dość łatwym zwycięstwem, niebawem uderzyli na Ałbazin. Kozacy zostali wyparci dalej na zachód, lecz gdy wojska chińskie odeszły, znów powrócili do Ałbazinu. W roku 1686 Chińczycy po raz drugi oblegli fortecę. Jej mężny obrońca, naczelnik Tołbuzin, długo wytrzymywał ataki, w końcu jednak, z powodu braku amunicji i szkorbutu szerzącego się wśród żołnierzy, musiał skapitulować. Chińczycy zniszczyli fort. Rosjanie odeszli znad Amuru.

W dwadzieścia lat później gubernator Syberii Wschodniej, słynny Mikołaj Murawiow Amurski, po raz drugi rozpoczął podbój bogatej, pięknej Krainy Nadamurskiej. W roku 1854 wojna krymska spowodowała konieczność szybkiego zaopatrzenia w żywność i amunicję rosyjskiej floty na Oceanie Spokojnym. Droga wodna – Amurem – była najtańsza i najdogodniejsza, dlatego Murawiow postanowił zdobyć krainy leżące nad rzeką. Przewieziony w częściach parowiec zmontował na Szyłce, kazał zbijać setki promów, na których ruszył z tysiącem Kozaków w dół rzeki. Zbuntował liczne stanice, założył Błagowieszczeńsk i Chabarówkę, rozpoczął systematyczną kolonizację. Pierwszymi osadnikami byli zesłańcy-więźniowie obojga płci i żołnierze wcieleni za karę do oddziałów syberyjskich. Murawiow nie tylko przymusowo osiedlał ich nad Amurem oraz w nowo zdobytym Kraju Ussuryjskim, lecz nawet kojarzył tam „przymusowo” małżeństwa. Mianowicie ustawiał więźniów w dwa równoległe szeregi: w jednym mężczyzn, a w drugim kobiety. Na odpowiednią komendę obydwa szeregi odwracały się twarzą do siebie i każdy mężczyzna pojmował za żonę kobietę, którą przypadkowo wybrał mu kapryśny los.

Na tej ciekawostce Wilmowski zakończył opowiadanie. Tomek szturchnął bosmana i śmiejąc się, zawołał:

– Szkoda, że pana wtedy tutaj nie było! Na pewno byłby pan już żonaty!

– Tobie tylko żeniaczka w głowie – ofuknął go marynarz. – Mnie to do szczęścia niepotrzebne, lecz ty, choć jeszcze goło masz pod nosem, niedługo zapewne zaprosisz mnie na drużbę! Gdy Sally weźmie cię pod pantofel, raz-dwa spokorniejesz!

– Tak pan uważa?! – odparł Tomek urażony. – Poinformuję Sally, co pan o niej opowiada.

– W duchu przyzna mi rację! Ho, ho, miła to i roztropna sikorka! Jak to się kiedyś ucieszyła, gdy powiedziałem, że na starość będę niańczył wasze bachory.

– Ładnie by na tym wyszły! – roześmiał się Tomek. – W takie delikatne rączki można by powierzyć co najmniej kilkuletnie niedźwiadki, a i to jeszcze musiałby pan być ostrożny, żeby nie pogruchotać im kości.

Bosman potraktował te słowa jako komplement. Zarechotał basem. Z zadowoleniem przyjrzał się swoim olbrzymim, sękatym dłoniom.

– Ano, moi staruszkowie nie poskąpili mi krzepy – odparł po chwili. – Ale nie martw się, na starość pewno trochę osłabnę, a poza tym, przez wzgląd na tę miłą sikorkę i ciebie, będę ostrożny.

Tak wspominając historię odkryć w Kraju Nadamurskim oraz żartując, łowcy ani spostrzegli, gdy przy ujściu Zei na równinnym stepie jak spod ziemi wyrósł Błagowieszczeńsk, rozbudowany z dawnej Ust'-zejskiej stanicy. W tej chwili agent Pawłow chyłkiem wysunął się na pokład. Ubrany był w czarny surdut, a na głowę włożył również czarny melonik, czyli sztywny kapelusz o okrągłej główce i podgiętym do góry rondzie. Kapelusze tego rodzaju często wówczas nosili agenci tajnej policji.

– Patrzcie tylko, jak to nasz Anioł Stróż wystroił się dzisiaj – cicho zauważył bosman. – W czarnej gali i dęciaku przypomina kominiarza lub karawaniarza.

– Raczej karawaniarza! Jego widok nikomu szczęścia nie przynosi – dodał Tomek. – W Błagowieszczeńsku na pewno zaraz pobiegnie złożyć raport isprawnikowi.

– Masz rację, będzie miał doskonałą okazję odpłacić nam pięknym za nadobne – niechętnie rzekł Smuga. – Oby nam tylko nie nabruździł.

– Jego ponura mina nie wróży nic dobrego – dodał Wilmowski. – Miejmy nadzieję, że nasze listy polecające do gubernatora nieco złagodzą w oczach władz donosy Pawłowa.

– Do stu beczek zjełczałego tranu, przestańcie krakać jak te złowróżbne kruki – rozgniewał się bosman. – Robicie z igły widły! Nachmurzony jest, bo wnętrzności palą go po wczorajszej libacji. O co mógłby mieć żal? Przecież ugościliśmy go, jak się patrzy!

– Zapomniałeś już o karcerze i szczurach – odparował Smuga. – To nierozsądnie bawić się zapałkami, siedząc na beczce prochu!

– To nie był mój pomysł – bronił się bosman. – Niekrasow zaś nie ma zielonego pojęcia, co my mamy w zanadrzu!

Przerwali rozmowę. „Sungasza” zwolniła barki z holu, aby przycumować je do swego boku. Po sprawnym manewrze wzięła kurs prosto na przystań.

Przy wybrzeżu było zakotwiczonych kilka barek, a obok pomostu przygotowywał się do odpłynięcia parostatek pocztowo-pasażerski, zwrócony dziobem w kierunku biegu rzeki.

Niekrasow podprowadził „Sungaszę” do brzegu. Zaledwie marynarze holownika przerzucili pomost na ląd, Pawłow podszedł do grupki łowców i oznajmił, że udaje się do swoich władz.

– Czy będzie pan na statku na obiedzie? – uprzejmie zapytał Wilmowski.

– Nie, wolę zjeść w mieście, nie lubię jeździć krypami po wodzie – opryskliwie odparł agent, po czym dodał: – Niech panowie nie zapomną pójść do tutejszego isprawnika. Nie zaszkodziłoby również złożyć oficjalną wizytę Jego Ekscelencji gubernatorowi. Zapewne spotkamy się w kancelarii policji.

– Dziękujemy za radę, na pewno tam się zobaczymy – odparł Wilmowski. – Mamy nadzieję, że przy pana pomocy szybko załatwimy wszelkie formalności.

– Och, zapewne! Przecież panowie jesteście pod moją opieką – rzekł Pawłow, siląc się na uśmiech. Uchylił melonika i znikł na wybrzeżu.

Zaraz po południu czterej łowcy z Udadżalaką wyruszyli do urzędu policji, aby zgłosić swe przybycie do Błagowieszczeńska i uzyskać zgodę na polowanie w górze rzeki.

Miasto składało się z kilkuset drewnianych parterowych domów. Ponad nimi górowała jedynie błyszcząca w słońcu kopuła cerkwi. Na niewybrukowanych ulicach panował znaczny ruch. Mieszkańcy Błagowieszczeńska utrzymywali wymianę handlową z Mandżurami i Chińczykami zza rzeki, którzy przyjeżdżali tutaj łodziami głównie z miasta Ajgun. Każdy poważniejszy kupiec przynajmniej raz w miesiącu wyruszał na kilka dni w celach handlowych do Błagowieszczeńska. Ożywione zazwyczaj stosunki handlowe ustawały tylko na początku zimy aż do czasu, gdy gruba pokrywa lodowa skuła rzekę. Wtedy Chińczycy i Mandżurowie znów gromadnie przybywali do Błagowieszczeńska; w przenośnych straganach, ustawionych na brzegu rzeki, sprzedawali mąkę, kaszę i wódkę oraz przywożone z południa Mandżurii orzechy i jabłka.

W zimie Błagowieszczeńsk stawał się głównym ośrodkiem handlowym kraju. Buriaci, Tunguzi, Ostiacy i Jakuci na saniach o psich zaprzęgach ściągali tutaj nawet z najodleglejszych zakątków tajgi, by pęk skórek lisich, sobolich lub biełek wymienić na woreczek mąki, kaszy, trochę tytoniu czy też flaszkę wódki. Był to dla kupców szczególnie korzystny handel, ponieważ dobroduszni mieszkańcy tajgi często nie znali prawdziwej wartości przywożonych futer.

Nadziratel, czyli inspektor policji, przyjął łowców nadzwyczaj uprzejmie. Na ich widok powstał zza stołu, wylewnie uścisnął im dłonie i poczęstował herbatą z rumem.

– Kolega Pawłow zapowiedział mi wizytę panów. Oczekiwałem z prawdziwą niecierpliwością – mówił, zacierając dłonie. – Wiele ciekawych rzeczy usłyszałem… To zapewne pan jest owym panem Brolem, pogromcą zwierząt?

Przy tych słowach zwrócił się w kierunku bosmana.

„Aha, Pawłow już uszył mi buty” – pomyślał marynarz, lecz nie okazując jakiegokolwiek zmieszania, spokojnie odparł:

– Faktycznie tak się nazywam.

– Kolega Pawłow bardzo pana wychwalał – zawołał inspektor. – On mi doradził, aby przygotować rum do herbaty…

– Owszem, lubię rum, to prawdziwie męski napitek – potaknął bosman.

– Wiem o tym, wiem również, że odnosi się pan z szacunkiem do miłościwie panującego nam cara i jego rodziny. Chwali się to, chwali. Zdrowie panów!

Bosman przymrużonymi oczami wpatrywał się w inspektora policji, jakby chciał odgadnąć, co on naprawdę wie o nim, ale twarz urzędnika nie zdradzała jego myśli. Uśmiechnął się uprzejmie, prawił komplementy.

Dopiero po półgodzinnej rozmowie zapytał, dokąd łowcy chcieliby się udać i jak długo zamierzają tam przebywać. Otrzymawszy wyjaśnienia, powiedział:

– Ja nie widzę przeszkód. Pozostaje mi tylko życzyć panom szczęśliwych łowów. Czy mogę prosić o paszporty?

Łowcy zadowoleni z takiego obrotu sprawy wręczyli mu swoje dokumenty. Inspektor przejrzał je tylko pobieżnie, a potem niedbałym ruchem wrzucił wszystkie paszporty do szuflady.

– W porządku, jutro przedstawię sprawę panów isprawnikowi.

– Jak to, więc zatrzymuje pan nasze paszporty? – zdziwił się Smuga.

– Isprawnik razem z Jego Ekscelencją gubernatorem wyjechał z miasta na inspekcję. Z tego powodu dopiero rano będę mógł zreferować mu panów sprawę. To zwykła formalność.

– Czy możemy bez dokumentów poruszać się po mieście? – zagadnął Wilmowski.

– Przecież w towarzystwie panów przebywa kolega Pawłow. Mogą panowie na nim polegać, to bardzo zdolny człowiek – dwuznacznie odparł inspektor.

– Chcieliśmy również złożyć oficjalną wizytę panu gubernatorowi… – zaczął Smuga, lecz inspektor uśmiechnął się i zaraz wtrącił:

– Wiem o tym, wiem i już prosiłem ekscelencję o łaskawe wyznaczenie audiencji. Jutro o godzinie jedenastej osobiście przyjmie panów.

– Bardzo dziękujemy za uprzejmość, a kiedy otrzymamy z powrotem paszporty? – indagował Smuga.

– Z całą pewnością przed opuszczeniem Błagowieszczeńska – odpowiedział inspektor. – Dzisiaj będą panowie moimi gośćmi. Chciałbym pokazać panom ciekawostkę. Zapraszam na chińską kolację do restauracji Czang Sena. Ponieważ z powodu nieobecności isprawnika mam jeszcze do załatwienia kilka pilnych spraw, wieczorem zastąpi mnie kolega Pawłow. Już omówiliśmy to między sobą. A teraz żegnam panów. Życzę miłej zabawy.

Łowcy podziękowali za zaproszenie. Wkrótce znaleźli się na ulicy.

– A to żmija! – wybuchnął bosman. – Niby to gnie się w ukłonach, chwali, zaprasza na kolację, a jednocześnie odbiera paszporty…

– Ciekawe, co ten Pawłow na nas nagadał – głowił się Tomek. – Może powiedział też o karcerze i szczurach…

– Nie sądzę, aczkolwiek zdawało mi się, że w tonie inspektora brzmiała nuta złośliwości, gdy mówił o rzekomym szacunku bosmana do cara i jego rodziny – zauważył Smuga.

– Ja również odniosłem takie wrażenie – dodał Wilmowski. – Szkoda, że nie udało nam się jakoś wykręcić z tego zaproszenia na kolację.

– Chińczycy mają faktycznie bardzo osobliwy smak. Pamiętam, jak ten znajomek Davasarmana w Chotanie potraktował nas pijawkami w cukrze – powiedział bosman.

W kwaśnych humorach wrócili na „Sungaszę”. Niekrasow powitał ich na pokładzie. Okazało się, że Pawłowa jeszcze nie było na holowniku, więc korzystając z okazji, wstąpili na herbatę do kajuty kapitańskiej. Niekrasow z zainteresowaniem wysłuchał relacji o przebiegu wizyty u inspektora policji. Zamyślony, wolno popijał herbatę z arakiem.

– To zastanawiające, po co on zaprosił was do tej chińskiej spelunki? – odezwał się w końcu.

– Czy pan zna restaurację Czang Sena? – zaciekawił się Wilmowski.

– Owszem, znam – potwierdził kapitan. – W lokalu tym mieści się tajna palarnia opium.

– W towarzystwie agenta policji chyba nic tam nie będzie nam groziło – powiedział Tomek.

– Być może ma pan rację. W każdym razie powinniście tam pójść, skoro przyjęliście zaproszenie – zakończył Niekrasow.

Tuż przed wieczorem przybiegł zadyszany Pawłow. W imieniu komisarza zaprosił Niekrasowa na kolację do Czang Sena. Kapitan zgodził się przyjść. Łowcy wydobyli z juków odpowiednie stroje. Nim minęła godzina, razem z Pawłowem i Niekrasowem opuścili holownik.


W pułapce (1)

O świcie „Sungasza” ruszyła w dalszą drogę. Pozostawiła już za sobą chińskie miasteczko Ajgun[59] na prawym brzegu Amuru, a obecnie mijała Taheiho[60], oddalone zaledwie o kilkanaście kilometrów od Błagowieszczeńska, założonego na przeciwległym brzegu w 1856 roku.

[59] Ajgun – miasto w Mandżurii nad Amurem w odległości około 36 km od Błagowieszczeńska. [59] Ajgun - a town in Manchuria on the Amur River about 36 km from Blagoveshchensk. Znane z traktatu podpisanego tam w r. 1858, na mocy którego Chiny oddały Rosji lewy brzeg Amuru, od rzeki Argun, oraz prawy od Ussuri do ujścia; obecnie Aihui, miasto w Chinach.

[60] Taheiho (Ta'hei'ho) lub Chejcho od japońskiej oficjalnej nazwy Hei'ho. Chińskie miasteczko 14 km na północ od Ajgunu.

Łowcy po nocy spędzonej na pogawędce odpoczywali na pokładzie barki. Z zainteresowaniem obserwowali prawy brzeg, albowiem coraz bardziej mętna woda świadczyła, że już zbliżają się do miejsca, w którym Zeja wpada do Amuru. W tych właśnie stronach Pojarkow, jako pierwszy Kozak, ujrzał potężny Amur, znany wówczas w Rosji jedynie z opowiadań. Wilmowski, doskonały geograf, przypomniał towarzyszom to brzemienne w następstwa wydarzenie sprzed około dwustu pięćdziesięciu lat i zaraz nawiązała się interesująca rozmowa na temat historii rosyjskich odkryć we Syberii Wschodniej.

O Amurze usłyszeli Rosjanie po raz pierwszy w 1636 roku. W trzy lata później rozpoczęli penetrację doliny Witimu, na wschód od jeziora Bajkał, po czym podjęli próby znalezienia drogi do Amuru. Na rozkaz wojewody irkuckiego znaczna ekspedycja wyruszyła z Jakucka w kierunku południowo-wschodnim. Źle zorganizowana wyprawa poniosła poważne straty. Tylko jej część pod dowództwem Pojarkowa przedostała się rzeką Ałdan do Gór Stanowych, gdzie natrafiła na źródła Zei, a potem płynąc nią, dotarła w końcu do brzegów Amuru. Stąd Kozacy pożeglowali w dół rzeki aż do ujścia. Posuwając się wzdłuż wybrzeża Morza Ochockiego, przybyli do Ochocka.

Następcy Pojarkowa, zachęceni jego odkryciem, znaleźli dogodniejszą drogę wzdłuż rzek Olokma i Uran. W latach 1650 do 1653 Chabarow na czele małego oddziału przedarł się aż nad dolny Amur.

Chabarow w kilku punktach założył forty i obsadził je Kozakami. Malowniczy widok, roztaczający się ze szczytów górskich w okolicy ujścia rzeki Ussuri do Amuru, zachwycił Chabarowa. Pasmo Sichote Aliń, biegnące w Kraju Ussuryjskim z południa na północ i oddzielające wybrzeże morskie od dorzecza rzeki Ussuri, w północnej swej partii stopniowo zniżało się ku zachodowi i ostatnią, skalistą wyniosłością dotykało bezpośrednio brzegów Amuru i Ussuri. Wyniosłość ta tarasami zniżała się ku nabrzeżu, otwierając wspaniałą panoramę na doliny obydwu rzek. W miejscu tym, w dwieście lat później, Murawiow Amurski założył osadę Chabarówkę, przemianowaną na Chabarowsk dla upamiętnienia zdobywcy tego kraju.

Do oddziału Chabarowa przyłączyły się grupy awanturników grasujące nad Zeją i Ussuri. Krajowcy oraz sąsiadujący przez rzekę Mandżurowie stawili zacięty opór żywiołowej brutalności awanturników. Chińczycy zaczęli wnosić skargi na grabieże Kozaków nad dolnym Amurem. Do Nerczyńska przybył poseł chiński. Potem do Chin udały się dwa kolejne poselstwa rosyjskie. Chiny, pod pretekstem, iż otrzymały zezwolenie Rosji, siłą przepędziły Kozaków znad dolnego i środkowego Amuru. Kozacy ustąpili aż nad górny bieg rzeki. Tutaj ufortyfikowali się w Ałbazinie, w którym w roku 1685 było już około 40 domów, cerkiew i klasztor.

Chińczycy, zachęceni dość łatwym zwycięstwem, niebawem uderzyli na Ałbazin. Kozacy zostali wyparci dalej na zachód, lecz gdy wojska chińskie odeszły, znów powrócili do Ałbazinu. W roku 1686 Chińczycy po raz drugi oblegli fortecę. Jej mężny obrońca, naczelnik Tołbuzin, długo wytrzymywał ataki, w końcu jednak, z powodu braku amunicji i szkorbutu szerzącego się wśród żołnierzy, musiał skapitulować. Chińczycy zniszczyli fort. Rosjanie odeszli znad Amuru.

W dwadzieścia lat później gubernator Syberii Wschodniej, słynny Mikołaj Murawiow Amurski, po raz drugi rozpoczął podbój bogatej, pięknej Krainy Nadamurskiej. W roku 1854 wojna krymska spowodowała konieczność szybkiego zaopatrzenia w żywność i amunicję rosyjskiej floty na Oceanie Spokojnym. Droga wodna – Amurem – była najtańsza i najdogodniejsza, dlatego Murawiow postanowił zdobyć krainy leżące nad rzeką. Przewieziony w częściach parowiec zmontował na Szyłce, kazał zbijać setki promów, na których ruszył z tysiącem Kozaków w dół rzeki. Zbuntował liczne stanice, założył Błagowieszczeńsk i Chabarówkę, rozpoczął systematyczną kolonizację. Pierwszymi osadnikami byli zesłańcy-więźniowie obojga płci i żołnierze wcieleni za karę do oddziałów syberyjskich. Murawiow nie tylko przymusowo osiedlał ich nad Amurem oraz w nowo zdobytym Kraju Ussuryjskim, lecz nawet kojarzył tam „przymusowo” małżeństwa. Mianowicie ustawiał więźniów w dwa równoległe szeregi: w jednym mężczyzn, a w drugim kobiety. Na odpowiednią komendę obydwa szeregi odwracały się twarzą do siebie i każdy mężczyzna pojmował za żonę kobietę, którą przypadkowo wybrał mu kapryśny los.

Na tej ciekawostce Wilmowski zakończył opowiadanie. Tomek szturchnął bosmana i śmiejąc się, zawołał:

– Szkoda, że pana wtedy tutaj nie było! Na pewno byłby pan już żonaty!

– Tobie tylko żeniaczka w głowie – ofuknął go marynarz. – Mnie to do szczęścia niepotrzebne, lecz ty, choć jeszcze goło masz pod nosem, niedługo zapewne zaprosisz mnie na drużbę! Gdy Sally weźmie cię pod pantofel, raz-dwa spokorniejesz!

– Tak pan uważa?! – odparł Tomek urażony. – Poinformuję Sally, co pan o niej opowiada.

– W duchu przyzna mi rację! Ho, ho, miła to i roztropna sikorka! Jak to się kiedyś ucieszyła, gdy powiedziałem, że na starość będę niańczył wasze bachory.

– Ładnie by na tym wyszły! – roześmiał się Tomek. – W takie delikatne rączki można by powierzyć co najmniej kilkuletnie niedźwiadki, a i to jeszcze musiałby pan być ostrożny, żeby nie pogruchotać im kości.

Bosman potraktował te słowa jako komplement. Zarechotał basem. Z zadowoleniem przyjrzał się swoim olbrzymim, sękatym dłoniom.

– Ano, moi staruszkowie nie poskąpili mi krzepy – odparł po chwili. – Ale nie martw się, na starość pewno trochę osłabnę, a poza tym, przez wzgląd na tę miłą sikorkę i ciebie, będę ostrożny.

Tak wspominając historię odkryć w Kraju Nadamurskim oraz żartując, łowcy ani spostrzegli, gdy przy ujściu Zei na równinnym stepie jak spod ziemi wyrósł Błagowieszczeńsk, rozbudowany z dawnej Ust'-zejskiej stanicy. W tej chwili agent Pawłow chyłkiem wysunął się na pokład. Ubrany był w czarny surdut, a na głowę włożył również czarny melonik, czyli sztywny kapelusz o okrągłej główce i podgiętym do góry rondzie. Kapelusze tego rodzaju często wówczas nosili agenci tajnej policji.

– Patrzcie tylko, jak to nasz Anioł Stróż wystroił się dzisiaj – cicho zauważył bosman. – W czarnej gali i dęciaku przypomina kominiarza lub karawaniarza.

– Raczej karawaniarza! Jego widok nikomu szczęścia nie przynosi – dodał Tomek. – W Błagowieszczeńsku na pewno zaraz pobiegnie złożyć raport isprawnikowi.

– Masz rację, będzie miał doskonałą okazję odpłacić nam pięknym za nadobne – niechętnie rzekł Smuga. – Oby nam tylko nie nabruździł.

– Jego ponura mina nie wróży nic dobrego – dodał Wilmowski. – Miejmy nadzieję, że nasze listy polecające do gubernatora nieco złagodzą w oczach władz donosy Pawłowa.

– Do stu beczek zjełczałego tranu, przestańcie krakać jak te złowróżbne kruki – rozgniewał się bosman. – Robicie z igły widły! Nachmurzony jest, bo wnętrzności palą go po wczorajszej libacji. O co mógłby mieć żal? Przecież ugościliśmy go, jak się patrzy!

– Zapomniałeś już o karcerze i szczurach – odparował Smuga. – To nierozsądnie bawić się zapałkami, siedząc na beczce prochu!

– To nie był mój pomysł – bronił się bosman. – Niekrasow zaś nie ma zielonego pojęcia, co my mamy w zanadrzu!

Przerwali rozmowę. „Sungasza” zwolniła barki z holu, aby przycumować je do swego boku. Po sprawnym manewrze wzięła kurs prosto na przystań.

Przy wybrzeżu było zakotwiczonych kilka barek, a obok pomostu przygotowywał się do odpłynięcia parostatek pocztowo-pasażerski, zwrócony dziobem w kierunku biegu rzeki.

Niekrasow podprowadził „Sungaszę” do brzegu. Zaledwie marynarze holownika przerzucili pomost na ląd, Pawłow podszedł do grupki łowców i oznajmił, że udaje się do swoich władz.

– Czy będzie pan na statku na obiedzie? – uprzejmie zapytał Wilmowski.

– Nie, wolę zjeść w mieście, nie lubię jeździć krypami po wodzie – opryskliwie odparł agent, po czym dodał: – Niech panowie nie zapomną pójść do tutejszego isprawnika. Nie zaszkodziłoby również złożyć oficjalną wizytę Jego Ekscelencji gubernatorowi. Zapewne spotkamy się w kancelarii policji.

– Dziękujemy za radę, na pewno tam się zobaczymy – odparł Wilmowski. – Mamy nadzieję, że przy pana pomocy szybko załatwimy wszelkie formalności.

– Och, zapewne! Przecież panowie jesteście pod moją opieką – rzekł Pawłow, siląc się na uśmiech. Uchylił melonika i znikł na wybrzeżu.

Zaraz po południu czterej łowcy z Udadżalaką wyruszyli do urzędu policji, aby zgłosić swe przybycie do Błagowieszczeńska i uzyskać zgodę na polowanie w górze rzeki.

Miasto składało się z kilkuset drewnianych parterowych domów. Ponad nimi górowała jedynie błyszcząca w słońcu kopuła cerkwi. Na niewybrukowanych ulicach panował znaczny ruch. Mieszkańcy Błagowieszczeńska utrzymywali wymianę handlową z Mandżurami i Chińczykami zza rzeki, którzy przyjeżdżali tutaj łodziami głównie z miasta Ajgun. Każdy poważniejszy kupiec przynajmniej raz w miesiącu wyruszał na kilka dni w celach handlowych do Błagowieszczeńska. Ożywione zazwyczaj stosunki handlowe ustawały tylko na początku zimy aż do czasu, gdy gruba pokrywa lodowa skuła rzekę. Wtedy Chińczycy i Mandżurowie znów gromadnie przybywali do Błagowieszczeńska; w przenośnych straganach, ustawionych na brzegu rzeki, sprzedawali mąkę, kaszę i wódkę oraz przywożone z południa Mandżurii orzechy i jabłka.

W zimie Błagowieszczeńsk stawał się głównym ośrodkiem handlowym kraju. Buriaci, Tunguzi, Ostiacy i Jakuci na saniach o psich zaprzęgach ściągali tutaj nawet z najodleglejszych zakątków tajgi, by pęk skórek lisich, sobolich lub biełek wymienić na woreczek mąki, kaszy, trochę tytoniu czy też flaszkę wódki. Był to dla kupców szczególnie korzystny handel, ponieważ dobroduszni mieszkańcy tajgi często nie znali prawdziwej wartości przywożonych futer.

Nadziratel, czyli inspektor policji, przyjął łowców nadzwyczaj uprzejmie. Na ich widok powstał zza stołu, wylewnie uścisnął im dłonie i poczęstował herbatą z rumem.

– Kolega Pawłow zapowiedział mi wizytę panów. Oczekiwałem z prawdziwą niecierpliwością – mówił, zacierając dłonie. – Wiele ciekawych rzeczy usłyszałem… To zapewne pan jest owym panem Brolem, pogromcą zwierząt?

Przy tych słowach zwrócił się w kierunku bosmana.

„Aha, Pawłow już uszył mi buty” – pomyślał marynarz, lecz nie okazując jakiegokolwiek zmieszania, spokojnie odparł:

– Faktycznie tak się nazywam.

– Kolega Pawłow bardzo pana wychwalał – zawołał inspektor. – On mi doradził, aby przygotować rum do herbaty…

– Owszem, lubię rum, to prawdziwie męski napitek – potaknął bosman.

– Wiem o tym, wiem również, że odnosi się pan z szacunkiem do miłościwie panującego nam cara i jego rodziny. Chwali się to, chwali. Zdrowie panów!

Bosman przymrużonymi oczami wpatrywał się w inspektora policji, jakby chciał odgadnąć, co on naprawdę wie o nim, ale twarz urzędnika nie zdradzała jego myśli. Uśmiechnął się uprzejmie, prawił komplementy.

Dopiero po półgodzinnej rozmowie zapytał, dokąd łowcy chcieliby się udać i jak długo zamierzają tam przebywać. Otrzymawszy wyjaśnienia, powiedział:

– Ja nie widzę przeszkód. Pozostaje mi tylko życzyć panom szczęśliwych łowów. Czy mogę prosić o paszporty?

Łowcy zadowoleni z takiego obrotu sprawy wręczyli mu swoje dokumenty. Inspektor przejrzał je tylko pobieżnie, a potem niedbałym ruchem wrzucił wszystkie paszporty do szuflady.

– W porządku, jutro przedstawię sprawę panów isprawnikowi.

– Jak to, więc zatrzymuje pan nasze paszporty? – zdziwił się Smuga.

– Isprawnik razem z Jego Ekscelencją gubernatorem wyjechał z miasta na inspekcję. Z tego powodu dopiero rano będę mógł zreferować mu panów sprawę. To zwykła formalność.

– Czy możemy bez dokumentów poruszać się po mieście? – zagadnął Wilmowski.

– Przecież w towarzystwie panów przebywa kolega Pawłow. Mogą panowie na nim polegać, to bardzo zdolny człowiek – dwuznacznie odparł inspektor.

– Chcieliśmy również złożyć oficjalną wizytę panu gubernatorowi… – zaczął Smuga, lecz inspektor uśmiechnął się i zaraz wtrącił:

– Wiem o tym, wiem i już prosiłem ekscelencję o łaskawe wyznaczenie audiencji. Jutro o godzinie jedenastej osobiście przyjmie panów.

– Bardzo dziękujemy za uprzejmość, a kiedy otrzymamy z powrotem paszporty? – indagował Smuga.

– Z całą pewnością przed opuszczeniem Błagowieszczeńska – odpowiedział inspektor. – Dzisiaj będą panowie moimi gośćmi. Chciałbym pokazać panom ciekawostkę. Zapraszam na chińską kolację do restauracji Czang Sena. Ponieważ z powodu nieobecności isprawnika mam jeszcze do załatwienia kilka pilnych spraw, wieczorem zastąpi mnie kolega Pawłow. Już omówiliśmy to między sobą. A teraz żegnam panów. Życzę miłej zabawy.

Łowcy podziękowali za zaproszenie. Wkrótce znaleźli się na ulicy.

– A to żmija! – wybuchnął bosman. – Niby to gnie się w ukłonach, chwali, zaprasza na kolację, a jednocześnie odbiera paszporty…

– Ciekawe, co ten Pawłow na nas nagadał – głowił się Tomek. – Może powiedział też o karcerze i szczurach…

– Nie sądzę, aczkolwiek zdawało mi się, że w tonie inspektora brzmiała nuta złośliwości, gdy mówił o rzekomym szacunku bosmana do cara i jego rodziny – zauważył Smuga.

– Ja również odniosłem takie wrażenie – dodał Wilmowski. – Szkoda, że nie udało nam się jakoś wykręcić z tego zaproszenia na kolację.

– Chińczycy mają faktycznie bardzo osobliwy smak. Pamiętam, jak ten znajomek Davasarmana w Chotanie potraktował nas pijawkami w cukrze – powiedział bosman.

W kwaśnych humorach wrócili na „Sungaszę”. Niekrasow powitał ich na pokładzie. Okazało się, że Pawłowa jeszcze nie było na holowniku, więc korzystając z okazji, wstąpili na herbatę do kajuty kapitańskiej. Niekrasow z zainteresowaniem wysłuchał relacji o przebiegu wizyty u inspektora policji. Zamyślony, wolno popijał herbatę z arakiem.

– To zastanawiające, po co on zaprosił was do tej chińskiej spelunki? – odezwał się w końcu.

– Czy pan zna restaurację Czang Sena? – zaciekawił się Wilmowski.

– Owszem, znam – potwierdził kapitan. – W lokalu tym mieści się tajna palarnia opium.

– W towarzystwie agenta policji chyba nic tam nie będzie nam groziło – powiedział Tomek.

– Być może ma pan rację. W każdym razie powinniście tam pójść, skoro przyjęliście zaproszenie – zakończył Niekrasow.

Tuż przed wieczorem przybiegł zadyszany Pawłow. W imieniu komisarza zaprosił Niekrasowa na kolację do Czang Sena. Kapitan zgodził się przyjść. Łowcy wydobyli z juków odpowiednie stroje. Nim minęła godzina, razem z Pawłowem i Niekrasowem opuścili holownik.