×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tajemnicza wyprawa Tomka - Alfred Szklarski, Syberyjski Legion Wolnych Polaków (1)

Syberyjski Legion Wolnych Polaków (1)

W lesistym parowie otoczonym pasmami niezbyt wysokich, płaskich wzgórz rozbrzmiewał huk siekier i łomot padających drzew. Przy nowo zbudowanym nasypie kolejowym krzątali się robotnicy: jedni ociosywali pnie oraz przecinali je piłami, inni zaś taczkami wwozili na nasyp tłuczeń na podsypkę, na której układano podkłady i szyny. Tor kolejowy wolno wrzynał się w dziewiczą tajgę.

Wśród gromady syberyjskich brodatych chłopów w zatłuszczonych półkożuszkach i w niezgrabnym, plecionym z łyka obuwiu wyraźnie odcinała się grupa robotników, odzianych w jednakowe, zniszczone szare kaftany, koszule, zgrzebne spodnie oraz łapcie przywiązane rzemieniami do nóg. Byli to katorżnicy, czyli zesłańcy, skazani na ciężkie roboty. Na głowach ogolonych do połowy z prawej strony nosili okrągłe czapki bez daszka. Na nogach mieli kajdany, a niektórzy byli ponadto przykuci łańcuchami do taczek.

Robotnicy wolnonajemni i więźniowie oraz żołnierze z eskorty z jednakową ciekawością spoglądali co chwila ku barakowi stojącemu nieopodal, wymieniając uwagi na temat niezwykłego wydarzenia. Przedmiotem ich zainteresowania byli łowcy dzikich zwierząt, którzy stoczyli zaciekłą walkę z bandą chunchuzów. Wiadomość rozniosła się po obozie rankiem tego dnia, kiedy to konny Buriat wezwał dowódcę sotni[95] Kozaków do pobliskiego ułusu. W kilka godzin później żołnierze przywiedli wziętych w łyka bandytów. Wraz z nimi przybyli czterej obcy podróżnicy. Teraz sotnik Tucholski prowadził śledztwo, podejrzewając chunchuzów o udział w niedawnym napadzie na budowniczych kolei.

[95] Sotnia – konny pododdział Kozaków odpowiadający szwadronowi. Sotnik – odpowiednik kapitana.

Podczas gdy robotnicy snuli fantastyczne domysły, czterech bohaterów dnia siedziało w baraku jak na rozżarzonych węglach. W tej właśnie chwili decydowały się dalsze losy całej niebezpiecznej wyprawy. Nawet tak zawsze opanowany Smuga niecierpliwie zerkał na drzwi, za którymi sotnik Tucholski badał więźniów. Kozacy kolejno wprowadzali ich na śledztwo. Razy nahajek i jęki bez przerwy dobiegały zza ściany.

Tomek starał się nie słuchać ponurych odgłosów. Kurczowo zacisnął szczęki i pobladły spoglądał przez okno. Nie mógł wprost oderwać wzroku od więźniów pracujących przy budowie toru. Może wśród nich znajdowali się Polacy…? Widok ludzi w kajdanach, przykutych łańcuchami do taczek, był wymownym dowodem katuszy i upokorzenia tysięcy zesłańców, na jakie byli narażeni za bohaterską walkę o wolność swej ojczyzny.

Bosman, na pozór spokojny, pykał z fajeczki, lecz i jego myśli nie musiały być zbyt wesołe. Zasępionym wzrokiem śledził Kozaków wprowadzających chunchuzów na badanie, a w końcu mruknął:

– Z naszymi zesłańcami zapewne również nie lepiej się obchodzą…

– Spójrz, bosmanie, przez okno, a zaraz pozbędziesz się jakichkolwiek wątpliwości – szepnął Tomek.

Smuga ciężko westchnął, wspomniawszy swego przyrodniego brata. Tylko Udadżalaka zdawał się niczym nie przejmować. W jego ojczyźnie, jak i w wielu krajach Azji, często wówczas stosowano tortury podczas śledztwa.

Minęło sporo czasu, zanim Kozacy wyprowadzili ostatniego chunchuza. Sotnik Tucholski stanął w progu drzwi. Zamyślony spoglądał na podróżników, jakby się zastanawiał, co ma im powiedzieć. Dopiero po dłuższej chwili milczenia odezwał się niepewnie:

– Przyznali się do winy… To oni właśnie przed miesiącem napadli na naszych budowniczych kolei. Generał-gubernator wówczas przysłał mnie tutaj w celu zorganizowania pościgu. Niestety, banda uciekła do Mandżurii… A szkoda, awans i nagroda przeszły mi koło nosa…

Tomek i bosman poruszyli się niespokojnie ożywieni jakąś myślą.

Smuga wzrokiem nakazał im milczenie. Zapalił fajkę. Oparłszy się na łokciach, rzekł dwuznacznie:

– Przecież obecnie ma pan tych chunchuzów w swoim ręku… Nasz udział w ich ujęciu można pominąć.

Sotnik Tucholski przymrużył oczy i milczał wyczekująco.

– Wyratował nas pan z opresji – mówił Smuga. – Nie w głowie nam teraz chunchuzi, dochodzenia i… nagroda. Stan mego zdrowia budzi obawy. Po postrzale zadanym przez chunchuzów dawna dolegliwość dała o sobie znać. Potrzebuję porady dobrego lekarza, aby móc pomyślnie dokończyć łowów.

Wyraz zadowolenia i nadziei odmalował się na twarzy sotnika. Czyżby awans i nagroda nie były jeszcze całkowicie zaprzepaszczone?

– Mało mamy lekarzy na Syberii. Nikt tu nie chce się osiedlać dobrowolnie – wtrącił. – Krajowcy leczą się u swoich mnichów lub szamanów, my zaś, Rosjanie, jesteśmy zdani na łaskę kilku podrzędnych lekarzy europejskich, zatrudnionych w szpitalach w Czycie bądź Nerczyńsku. Żaden z nich nie zgodzi się przyjechać tutaj.

– Czyż nie można znaleźć jakiejś rady? – westchnął Smuga, spod oka obserwując Tucholskiego. – Całą wyprawę weźmie licho przez tę bandycką kulę…

Oficer zatarł dłonie, po czym rzekł:

– A gdybym tak zawiózł pana do szpitala?

– Duża to strata czasu dla nas – odparł Smuga. – Poza tym sam w takim stanie nie mógłbym jechać. Jestem bardzo osłabiony, a droga daleka.

– Towarzysze by się panem zaopiekowali. Postarałbym się jakoś to urządzić.

– Hm, zastanówmy się nad tą propozycją – z wahaniem odpowiedział Smuga. – W każdym razie jeden z nas musiałby natychmiast wrócić do obozu w pobliżu Błagowieszczeńska, by powiadomić resztę towarzyszy o wypadku. Trudno się zdecydować, czekałaby go bowiem niebezpieczna samotna jazda przez tajgę…

– Można temu zaradzić – rzekł oficer. – Jeszcze nie zdążyłem ujawnić panom całego wyniku śledztwa. Otóż chunchuzi zdradzili swego szpiega, grasującego na naszym brzegu Amuru. Jest nim stary przewoźnik, zwany kapitanem Wangiem. On także doniósł bandzie o panach.

– A to obłudnik! – zawołał Tomek. – Podczas przeprawy promem zwróciłem uwagę na jego natarczywe myszkowanie po jukach!

– Warto założyć mu postronek na szyję – mruknął bosman.

– Niech pan będzie spokojny, spotka go surowa kara – zapewnił oficer. – Już wydałem rozkaz aresztowania. Kilku moich ludzi przygotowuje się do drogi. Przewoźnik kursuje na swoim promie w pobliżu obozu panów, wobec tego jeden z was może zaraz jechać z żołnierzami.

Smuga uśmiechnął się nieznacznie. Sotnik Tucholski poinformował ich o odkryciu bandyckiego szpiega dopiero wtedy, gdy nabrał pewności, że nie mają zamiaru ubiegać się o nagrodę.

Po krótkiej chwili powiedział:

– Skoro tak przedstawia się cała sprawa, pozostaje nam tylko sporządzić formalne zeznanie o napadzie chunchuzów.

Tucholski natychmiast przyniósł przybory do pisania. Smuga podyktował Tomkowi treść oświadczenia, z którego wynikało, że dowódca Kozaków, Tucholski, uratował łowiecką wyprawę przed napaścią chunchuzów.

Czterej podróżnicy podpisali zeznania.

Sotnik nie krył zadowolenia. Starannie schował dokument do kieszeni.

– Zabieram panów do Nerczyńska specjalnym pociągiem – odezwał się wylewnie. – W tamtejszym szpitalu pracuje europejski lekarz. Złożę odpowiedni raport Jego Ekscelencji generałowi-gubernatorowi, aby panowie nie mieli kłopotów z policją. No, poza tym Naszkin także na pewno się panami zainteresuje! Szepnę mu kilka ciepłych słówek! To on przecież wyznaczył nagrodę za ujęcie chunchuzów.

Podróżnicy ukradkiem wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

– Któż to jest ów Naszkin? Czy to ktoś z policji? – obojętnym tonem zagadnął Smuga.

– Zaraz widać, że panowie nietutejsi – odparł oficer. – To syberyjski milioner. Dorobił się na handlu futrami. Nieźle łupi skórę ciemnym krajowcom.

– A dlaczego interesuje się sprawą napadu na budowniczych kolei? – zapytał Tomek.

– Chunchuzi ciężko zranili jego bratanka, inżyniera kierującego robotami – wyjaśnił kapitan.

– Ach, tak – zdziwił się Smuga. – Dziękujemy za obietnicę zaprotegowania nas Naszkinowi. Jego pomoc może nam się przydać w Nerczyńsku.

– Ekscelencja generał-gubernator i Naszkin na pewno nie poskąpią panom opieki za lojalne współdziałanie z rosyjskimi władzami wojskowymi. Przecież panowie ponieśli szkody w walce ze zbrodniczą bandą.

– Przede wszystkim oddajemy się pod pana opiekę – odparł Smuga. Zadowolony mrugnął do przyjaciół. Plan dotarcia do Nerczyńska przybrał realne kształty.

– Który z panów wyruszy z moimi ludźmi w dół rzeki? – zapytał sotnik Tucholski nie mniej zadowolony od podróżników.

Smuga niby to zastanawiał się przez chwilę.

– Niech jedzie Udadżalaka – odparł, a zwracając się do Hindusa, dodał: – Powiadomisz pana Browna i Pawłowa o wszystkim, co się nam przytrafiło.

– Co zrobimy z końmi? – wtrącił bosman. – Chyba nie będziemy ich wlec do Nerczyńska?

– Wierzchowcami panów zaopiekuje się komendant obozu przy ostatnim przystanku kolei – zaproponował Tucholski. – Stamtąd jutro rano zastępca naczelnego inżyniera udaje się specjalnym pociągiem do Czyty z raportem o stanie robót. Zabierzemy się razem z nim. Zaraz wydam rozkazy, a pan Udadżalaka niech tymczasem przygotuje się do drogi. Kozacy wyruszą jeszcze dzisiaj.

Oficer wyszedł z baraku. Smuga skorzystał z okazji, by wtajemniczyć Udadżalakę w swe dalsze plany. Zesłaniec miał być wywieziony z Nerczyńska odpowiednio ucharakteryzowany i przebrany, posługując się w razie kontroli fałszywym paszportem. Na przedostatniej stacji przed końcem linii kolejowej powinien wysiąść z pociągu i tam, kryjąc się w pobliżu, poczekać na nich, dopóki nie przybędą z końmi. Następnie razem przekradną się bocznymi ścieżkami w pobliże obozu, w którym uciekinier zostanie ukryty w klatce.

W godzinę później żegnali Udadżalakę. Tomek gawędził z eskortą, podczas gdy bosman przepijał z nią strzemiennego przed wyruszeniem w drogę.


Syberyjski Legion Wolnych Polaków (1)

W lesistym parowie otoczonym pasmami niezbyt wysokich, płaskich wzgórz rozbrzmiewał huk siekier i łomot padających drzew. Przy nowo zbudowanym nasypie kolejowym krzątali się robotnicy: jedni ociosywali pnie oraz przecinali je piłami, inni zaś taczkami wwozili na nasyp tłuczeń na podsypkę, na której układano podkłady i szyny. Tor kolejowy wolno wrzynał się w dziewiczą tajgę.

Wśród gromady syberyjskich brodatych chłopów w zatłuszczonych półkożuszkach i w niezgrabnym, plecionym z łyka obuwiu wyraźnie odcinała się grupa robotników, odzianych w jednakowe, zniszczone szare kaftany, koszule, zgrzebne spodnie oraz łapcie przywiązane rzemieniami do nóg. Byli to katorżnicy, czyli zesłańcy, skazani na ciężkie roboty. Na głowach ogolonych do połowy z prawej strony nosili okrągłe czapki bez daszka. Na nogach mieli kajdany, a niektórzy byli ponadto przykuci łańcuchami do taczek.

Robotnicy wolnonajemni i więźniowie oraz żołnierze z eskorty z jednakową ciekawością spoglądali co chwila ku barakowi stojącemu nieopodal, wymieniając uwagi na temat niezwykłego wydarzenia. Przedmiotem ich zainteresowania byli łowcy dzikich zwierząt, którzy stoczyli zaciekłą walkę z bandą chunchuzów. Wiadomość rozniosła się po obozie rankiem tego dnia, kiedy to konny Buriat wezwał dowódcę sotni[95] Kozaków do pobliskiego ułusu. W kilka godzin później żołnierze przywiedli wziętych w łyka bandytów. Wraz z nimi przybyli czterej obcy podróżnicy. Teraz sotnik Tucholski prowadził śledztwo, podejrzewając chunchuzów o udział w niedawnym napadzie na budowniczych kolei.

[95] Sotnia – konny pododdział Kozaków odpowiadający szwadronowi. Sotnik – odpowiednik kapitana.

Podczas gdy robotnicy snuli fantastyczne domysły, czterech bohaterów dnia siedziało w baraku jak na rozżarzonych węglach. W tej właśnie chwili decydowały się dalsze losy całej niebezpiecznej wyprawy. Nawet tak zawsze opanowany Smuga niecierpliwie zerkał na drzwi, za którymi sotnik Tucholski badał więźniów. Kozacy kolejno wprowadzali ich na śledztwo. Razy nahajek i jęki bez przerwy dobiegały zza ściany.

Tomek starał się nie słuchać ponurych odgłosów. Kurczowo zacisnął szczęki i pobladły spoglądał przez okno. Nie mógł wprost oderwać wzroku od więźniów pracujących przy budowie toru. Może wśród nich znajdowali się Polacy…? Widok ludzi w kajdanach, przykutych łańcuchami do taczek, był wymownym dowodem katuszy i upokorzenia tysięcy zesłańców, na jakie byli narażeni za bohaterską walkę o wolność swej ojczyzny.

Bosman, na pozór spokojny, pykał z fajeczki, lecz i jego myśli nie musiały być zbyt wesołe. Zasępionym wzrokiem śledził Kozaków wprowadzających chunchuzów na badanie, a w końcu mruknął:

– Z naszymi zesłańcami zapewne również nie lepiej się obchodzą…

– Spójrz, bosmanie, przez okno, a zaraz pozbędziesz się jakichkolwiek wątpliwości – szepnął Tomek.

Smuga ciężko westchnął, wspomniawszy swego przyrodniego brata. Tylko Udadżalaka zdawał się niczym nie przejmować. W jego ojczyźnie, jak i w wielu krajach Azji, często wówczas stosowano tortury podczas śledztwa.

Minęło sporo czasu, zanim Kozacy wyprowadzili ostatniego chunchuza. Sotnik Tucholski stanął w progu drzwi. Zamyślony spoglądał na podróżników, jakby się zastanawiał, co ma im powiedzieć. Dopiero po dłuższej chwili milczenia odezwał się niepewnie:

– Przyznali się do winy… To oni właśnie przed miesiącem napadli na naszych budowniczych kolei. Generał-gubernator wówczas przysłał mnie tutaj w celu zorganizowania pościgu. Niestety, banda uciekła do Mandżurii… A szkoda, awans i nagroda przeszły mi koło nosa…

Tomek i bosman poruszyli się niespokojnie ożywieni jakąś myślą.

Smuga wzrokiem nakazał im milczenie. Zapalił fajkę. Oparłszy się na łokciach, rzekł dwuznacznie:

– Przecież obecnie ma pan tych chunchuzów w swoim ręku… Nasz udział w ich ujęciu można pominąć.

Sotnik Tucholski przymrużył oczy i milczał wyczekująco.

– Wyratował nas pan z opresji – mówił Smuga. – Nie w głowie nam teraz chunchuzi, dochodzenia i… nagroda. Stan mego zdrowia budzi obawy. Po postrzale zadanym przez chunchuzów dawna dolegliwość dała o sobie znać. Potrzebuję porady dobrego lekarza, aby móc pomyślnie dokończyć łowów.

Wyraz zadowolenia i nadziei odmalował się na twarzy sotnika. Czyżby awans i nagroda nie były jeszcze całkowicie zaprzepaszczone?

– Mało mamy lekarzy na Syberii. Nikt tu nie chce się osiedlać dobrowolnie – wtrącił. – Krajowcy leczą się u swoich mnichów lub szamanów, my zaś, Rosjanie, jesteśmy zdani na łaskę kilku podrzędnych lekarzy europejskich, zatrudnionych w szpitalach w Czycie bądź Nerczyńsku. Żaden z nich nie zgodzi się przyjechać tutaj.

– Czyż nie można znaleźć jakiejś rady? – westchnął Smuga, spod oka obserwując Tucholskiego. – Całą wyprawę weźmie licho przez tę bandycką kulę…

Oficer zatarł dłonie, po czym rzekł:

– A gdybym tak zawiózł pana do szpitala?

– Duża to strata czasu dla nas – odparł Smuga. – Poza tym sam w takim stanie nie mógłbym jechać. Jestem bardzo osłabiony, a droga daleka.

– Towarzysze by się panem zaopiekowali. Postarałbym się jakoś to urządzić.

– Hm, zastanówmy się nad tą propozycją – z wahaniem odpowiedział Smuga. – W każdym razie jeden z nas musiałby natychmiast wrócić do obozu w pobliżu Błagowieszczeńska, by powiadomić resztę towarzyszy o wypadku. Trudno się zdecydować, czekałaby go bowiem niebezpieczna samotna jazda przez tajgę…

– Można temu zaradzić – rzekł oficer. – Jeszcze nie zdążyłem ujawnić panom całego wyniku śledztwa. Otóż chunchuzi zdradzili swego szpiega, grasującego na naszym brzegu Amuru. Jest nim stary przewoźnik, zwany kapitanem Wangiem. On także doniósł bandzie o panach.

– A to obłudnik! – zawołał Tomek. – Podczas przeprawy promem zwróciłem uwagę na jego natarczywe myszkowanie po jukach!

– Warto założyć mu postronek na szyję – mruknął bosman.

– Niech pan będzie spokojny, spotka go surowa kara – zapewnił oficer. – Już wydałem rozkaz aresztowania. Kilku moich ludzi przygotowuje się do drogi. Przewoźnik kursuje na swoim promie w pobliżu obozu panów, wobec tego jeden z was może zaraz jechać z żołnierzami.

Smuga uśmiechnął się nieznacznie. Sotnik Tucholski poinformował ich o odkryciu bandyckiego szpiega dopiero wtedy, gdy nabrał pewności, że nie mają zamiaru ubiegać się o nagrodę.

Po krótkiej chwili powiedział:

– Skoro tak przedstawia się cała sprawa, pozostaje nam tylko sporządzić formalne zeznanie o napadzie chunchuzów.

Tucholski natychmiast przyniósł przybory do pisania. Smuga podyktował Tomkowi treść oświadczenia, z którego wynikało, że dowódca Kozaków, Tucholski, uratował łowiecką wyprawę przed napaścią chunchuzów.

Czterej podróżnicy podpisali zeznania.

Sotnik nie krył zadowolenia. Starannie schował dokument do kieszeni.

– Zabieram panów do Nerczyńska specjalnym pociągiem – odezwał się wylewnie. – W tamtejszym szpitalu pracuje europejski lekarz. Złożę odpowiedni raport Jego Ekscelencji generałowi-gubernatorowi, aby panowie nie mieli kłopotów z policją. No, poza tym Naszkin także na pewno się panami zainteresuje! Szepnę mu kilka ciepłych słówek! To on przecież wyznaczył nagrodę za ujęcie chunchuzów.

Podróżnicy ukradkiem wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

– Któż to jest ów Naszkin? Czy to ktoś z policji? – obojętnym tonem zagadnął Smuga.

– Zaraz widać, że panowie nietutejsi – odparł oficer. – To syberyjski milioner. Dorobił się na handlu futrami. Nieźle łupi skórę ciemnym krajowcom.

– A dlaczego interesuje się sprawą napadu na budowniczych kolei? – zapytał Tomek.

– Chunchuzi ciężko zranili jego bratanka, inżyniera kierującego robotami – wyjaśnił kapitan.

– Ach, tak – zdziwił się Smuga. – Dziękujemy za obietnicę zaprotegowania nas Naszkinowi. Jego pomoc może nam się przydać w Nerczyńsku.

– Ekscelencja generał-gubernator i Naszkin na pewno nie poskąpią panom opieki za lojalne współdziałanie z rosyjskimi władzami wojskowymi. Przecież panowie ponieśli szkody w walce ze zbrodniczą bandą.

– Przede wszystkim oddajemy się pod pana opiekę – odparł Smuga. Zadowolony mrugnął do przyjaciół. Plan dotarcia do Nerczyńska przybrał realne kształty.

– Który z panów wyruszy z moimi ludźmi w dół rzeki? – zapytał sotnik Tucholski nie mniej zadowolony od podróżników.

Smuga niby to zastanawiał się przez chwilę.

– Niech jedzie Udadżalaka – odparł, a zwracając się do Hindusa, dodał: – Powiadomisz pana Browna i Pawłowa o wszystkim, co się nam przytrafiło.

– Co zrobimy z końmi? – wtrącił bosman. – Chyba nie będziemy ich wlec do Nerczyńska?

– Wierzchowcami panów zaopiekuje się komendant obozu przy ostatnim przystanku kolei – zaproponował Tucholski. – Stamtąd jutro rano zastępca naczelnego inżyniera udaje się specjalnym pociągiem do Czyty z raportem o stanie robót. Zabierzemy się razem z nim. Zaraz wydam rozkazy, a pan Udadżalaka niech tymczasem przygotuje się do drogi. Kozacy wyruszą jeszcze dzisiaj.

Oficer wyszedł z baraku. Smuga skorzystał z okazji, by wtajemniczyć Udadżalakę w swe dalsze plany. Zesłaniec miał być wywieziony z Nerczyńska odpowiednio ucharakteryzowany i przebrany, posługując się w razie kontroli fałszywym paszportem. Na przedostatniej stacji przed końcem linii kolejowej powinien wysiąść z pociągu i tam, kryjąc się w pobliżu, poczekać na nich, dopóki nie przybędą z końmi. Następnie razem przekradną się bocznymi ścieżkami w pobliże obozu, w którym uciekinier zostanie ukryty w klatce.

W godzinę później żegnali Udadżalakę. Tomek gawędził z eskortą, podczas gdy bosman przepijał z nią strzemiennego przed wyruszeniem w drogę.