×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tajemnicza wyprawa Tomka - Alfred Szklarski, Pojedynek (2)

Pojedynek (2)

Smuga z niepokojem śledził Tomka. Jednocześnie gubił się w domysłach, co mogło skłonić zazwyczaj rozsądnego młodzieńca do tak nierozważnego kroku. Było to tym bardziej niezrozumiałe, że Tomek zazwyczaj unikał walki z bronią w ręku, a pojedynki uważał za warcholską farsę. Do czego wobec tego zmierzał i z jakiego powodu? Proponowana przez Naszkina wymiana strzałów nie przedstawiała dla walczących zbyt dużego ryzyka. W starciu na takich warunkach przeciwnicy przeważnie strzelali w powietrze, nie mierząc do siebie.

Cóż jednak za cel mógł mieć Tomek, chcąc doprowadzić do parodii pojedynku?

Smuga nie miał czasu na rozważanie sytuacji, bowiem Tomek ukłonił się Naszkinowi i rzekł:

– Słuszna uwaga, proszę pana. Niech sekundanci ustalą warunki spotkania. Czy pan Smuga i pan Brol zechcą występować w moim imieniu?

– Oczywiście, proszę bardzo – odparł Smuga. – Kto będzie reprezentował pana Gołosowowa?

Oficer żandarmerii z drwiącym uśmiechem zwrócił się z prośbą do Tucholskiego i Naszkina. Nie odmówili. Sztabskapitan zadowolony mierzył przeciwnika lekceważącym spojrzeniem. W swojej karierze wojskowej odbył już przecież kilka pojedynków i ze wszystkich wyszedł bez szwanku. Zabroniona rozprawa orężna, której patronowali tacy dwaj wpływowi ludzie jak Tucholski i Naszkin, nie groziła mu przykrymi następstwami, nawet gdyby zabił przeciwnika.

Zgodnie z przepisami kodeksu honorowego[119] obydwie strony udały się do oddzielnych pokoi w celu omówienia sprawy, potem zaś już tylko sami sekundanci mieli ustalić warunki spotkania.

[119] Kodeks honorowy – zbiór przepisów ustalających postępowanie w sprawach naruszających poczucie honoru.

Zaledwie trzej przyjaciele znaleźli się w zacisznym gabinecie, bosman wybuchnął:

– Jak amen w pacierzu wściekły rekin ugryzł cię w zadek i… oszalałeś! Cóżeś zrobił najlepszego? – Milcz, bosmanie! – zgromił go Smuga. – Zaraz dowiemy się, dlaczego to uczynił.

Młodzieniec, nic nie mówiąc, wyjął z kieszeni list Pawłowa do Gołosowowa i podał go przyjaciołom.

– A więc Pawłow odgadł prawdę – odezwał się Smuga, głośno przeczytawszy pismo.

– Nie posądzałem tej gadziny o taką przebiegłość – zdumiał się bosman. – Ukręcę mu łeb po powrocie do obozu!

– To jeszcze nie wszystko – dodał Tomek i poinformował towarzyszy o swej rozmowie z Nataszą.

Słuchali z napięciem, a gdy wyjaśnił, w jaki sposób doprowadził do zajścia z Gołosowowem, bosman pochwalił:

– Gracko spisałeś się, brachu! Do licha, mdli mnie w dołku na myśl, że masz się nadstawić pod lufę temu żandarmowi! Panie Smuga, czy nie ma żadnych możliwości, żebym stanął do pojedynku zamiast Tomka? – Od samego początku awantury szukam jakiegoś sposobu, by móc to uczynić – z namysłem odpowiedział Smuga. – Hm… Tomek jest niepełnoletni… Opiekun miałby prawo za niego wystąpić.

– Jak amen w pacierzu to przednia myśl! – radował się bosman.

– Naszkin i Tucholski wyglądają na przyzwoitych ludzi, na pewno zgodzą się, abym go zastąpił.

– Nic z tego, szanowny panie! – porywczo zaprotestował marynarz. – Mnie ojciec Tomka zlecił opiekę, więc ja nadstawię karku. Rany boskie, w oczy nie mógłbym spojrzeć ani Wilmowskiemu, ani Sally, gdyby jemu się coś stało!

– Bosmanie! Wiem, że ty za każdego z nas bez namysłu skoczyłbyś w ogień, lecz ja tu jestem dowódcą i ja decyduję. Przyrzekliście bezwzględne posłuszeństwo. Sam stanę do pojedynku, byle tylko sekundanci i Gołosowow nie robili trudności. Musimy unieszkodliwić Gołosowowa…

– Skoro powołujesz się pan na dyscyplinę, to muszę ustąpić, lecz gdyby ci się nie poszczęściło, bez pojedynkowych ceregieli rozprawię się z Gołosowowem.

– Głupstwa pleciesz! Gdyby mnie spotkało coś złego, rozkazuję ci umykać z Tomkiem do ojca i ostrzec o niebezpieczeństwie. Gołosowow już wie zbyt wiele.

– Ech, co tu gadać, przecież zdmuchniesz go pan za jednym pociągnięciem cyngla! A tobie co, do licha? – naraz zdumiał się bosman.

Tomek, blady jak płótno, wbił pałający wzrok w twarze przyjaciół i ciężko oddychał.

– Tomku, co tobie? – zawołał przestraszony Smuga.

Szukając wyjścia z trudnej sytuacji, zapomnieli o Tomku. Ten zaś, wzburzony do głębi duszy, nie mógł wypowiedzieć ani jednego słowa. Dopiero po długiej chwili nieco się opanował i drżącym głosem rzekł:

– Więc wy… chcecie zrobić ze mnie… tchórza! Boicie się, że… on mnie… zastrzeli. Co wszyscy o mnie pomyślą?! I Natasza… i Zbyszek! Jeśli zabronicie mi pojedynku, zabiję się ze wstydu… przysięgam!

Łzy pojawiły się w jego oczach. Bosman poderwał się z fotela:

– Brachu kochany, nie przyszło mi to do łepetyny! Święta racja! Cóż jednak powiedzielibyśmy ojcu?

– Co powiedzielibyście ojcu? A to, co ja bym musiał powiedzieć, gdyby któremuś z was przytrafiło się nieszczęście! – odparł Tomek, wycierając oczy chustką. – Wiem, że chcecie to zrobić przez wzgląd na moje bezpieczeństwo, ale to ja wyzwałem sztabskapitana…

Smuga siedział nieruchomo, wpatrzony w ciemne okno. Gdy odwrócił się do przyjaciół, był już jak zwykle opanowany.

– Ano, bosmanie, zapomnieliśmy, że Tomek mimo młodego wieku jest naprawdę dzielnym mężczyzną – powiedział poważnie. – Podczas wszystkich wypraw na równi z nami spogląda w oczy niebezpieczeństwu. O prawdziwej dojrzałości człowieka nie tyle świadczy wiek, ile jego postępowanie. Staniesz do pojedynku z Gołosowowem.

– Serce mi się kraje na samą myśl… ale widzę, że nie może być inaczej – powiedział bosman, ciężko wzdychając. – Teraz zbierz się do kupy, kochany brachu, i posłuchaj dobrej rady. Strzał z pistoletu nigdy nie jest dość pewny, mierz nisko, prosto w brzuch, wtedy położysz go na pewno!

– Czas nagli, mówmy o sprawie – odezwał się Smuga, gdy znów usiedli naprzeciw siebie. – Powiedz, jaki jest twój plan, Tomku?

– Chcę unieszkodliwić sztabskapitana – odparł. – Jeśli szczęście będzie mi sprzyjać, Gołosowow przez kilkanaście dni nie będzie mógł nam szkodzić. My tymczasem dotrzemy do obozu, uwięzimy Pawłowa i przemkniemy do Ałdanu.

– Nie ulega wątpliwości, że przez pozbycie się Gołosowowa zyskalibyśmy na czasie – potwierdził Smuga. – Tym samym nie możemy się zgodzić jedynie na wymianę strzałów, która by nic nie dała. Bosmanie, idziemy do sekundantów Gołosowowa. Tomku, czy nie zadrży ci dłoń, gdy będziesz mierzył do człowieka? Pamiętaj, że to gra o życie nas wszystkich!

– Niech pan się o to nie obawia – zapewnił Tomek.

Wyszli. Tomek pozostał sam. Teraz dopiero zdał sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką wziął na swoje barki. „Mierz nisko, prosto w brzuch…” – wspomniał słowa bosmana. Zadrżał na myśl o zabójstwie… Wprawdzie Gołosowow w nadgorliwości prześladował zesłańców i szkodził im, jak tylko mógł, jednak we własnym mniemaniu mógł sądzić, że wypełnia swój obowiązek.

„Czy wolno zabić go tylko dlatego, że nam zagraża?” – rozmyślał Tomek. Zdawało mu się, że wyrasta przed nim postać ojca. Widział jego poważną, skupioną twarz. Nie, nie, ojciec byłby przeciwny zabójstwu żandarma! Na pewno powiedziałby, że taki postępek jest nikczemnością i tchórzostwem!

Ojciec na pewno nie pochwali ich za krwawą rozprawę z chunchuzami. Tomek usprawiedliwiał się we własnych myślach, że byli to źli, okrutni ludzie, którzy wyrządzili wiele krzywd spokojnym mieszkańcom. Mimo to nie mógł zagłuszyć wyrzutów sumienia.

„Nie, nie mogę zabić Gołosowowa – postanowił. – Jeśli pokonam własny lęk, na pewno uda mi się go tylko unieszkodliwić”.

Chcąc rozproszyć napływający strach, pobiegł myślą do Sally. Ile to już czasu jej nie widział? Co porabia, czy myśli o nim, czy tęskni jak on za nią? Ciepły uśmiech z wolna pojawił się na jego twarzy. Wspominał wspólnie z nią przeżyte przygody w Australii, Arizonie, a potem spacery i rozmowy w Londynie.

„Tak długo jej nie widziałem – szepnął. – To mój prawdziwy przyjaciel!”

Myśl jednak wracała uporczywie do tego wieczoru. Natasza… To ona chciała zabić Gołosowowa, by umożliwić uprowadzenie Zbyszka. Ona również podsunęła myśl wyzwania wroga na pojedynek!

„A więc tacy są rewolucjoniści: nieustraszeni i zdecydowani na wszystko. Jeśli pokochała Zbyszka, to i on teraz musi być również nie mniej wspaniałym chłopcem!”

Zamyślenie Tomka przerwało wejście przyjaciół. Byli poważni, z trudem kryli niepokój.

– Ustaliliśmy warunki, Gołosowow zgodził się na pistolety[120]. Obydwaj macie prawo do jednego wystrzału – poinformował Smuga. – Odległość dwanaście kroków. Pojedynek ma się odbyć natychmiast. Służba już uprząta salę bilardową.

[120] Pistolet (z wł. pistolese, prawdopodobnie od nazwy miasta Pistoia) – krótka ręczna jednostrzałowa broń palna, nabijana przez lufę, będąca w użyciu od XVI w.

– Więc pojedynek odbędzie się w nocy?! Pierwszy raz słyszę o czymś podobnym – zdumiał się Tomek.

– Ano, Gołosowow czuje się bardzo pewny siebie – powiedział bosman. – Oświadczył sekundantom, że nie ma zamiaru dla byle głupstwa psuć sobie zabawy. Dlatego pojedynek zaraz lub wcale.

– Przypuszczał zapewne, że odstraszy to nas niecodziennością starcia – dodał Smuga.

– Skoro tak, dobrze, jestem gotów! – oświadczył Tomek, powstając z fotela.

– Mamy kilkanaście minut, doktor posłał po narzędzia i opatrunki – powstrzymał go Smuga. – Słuchaj, Tomku, bądź rozważny. Pamiętaj, że strzał z pistoletu nie jest zbyt celny. Lufa niegwintowana… Najpewniej jest mierzyć nisko i mocno trzymać rękojeść. Wtedy nie poderwie dłoni do góry!

– Pamiętam o tym, proszę pana – odparł Tomek. – Pan bosman kupił mi kiedyś na urodziny parę pistoletów, z których często strzelałem dla wprawy.

– Na sześć kroków gasi świecę – chełpliwie zapewnił marynarz. – Moja szkoła, szanowny panie.

– Słuchaj, Tomku, esauł Tucholski szepnął mi, abyśmy nie lekceważyli przeciwnika – odezwał się Smuga. – Podobno jest wprawnym strzelcem.

– Jak to się będzie odbywało? – zapytał Tomek.

– Staniecie w odległości dwunastu kroków plecami do siebie. Na hasło „Gotów” odwracacie się i każdy strzela, kiedy tylko zechce. Masz pewną rękę i celne oko. Radzę strzelać natychmiast, gdy tylko się odwrócisz.

– Dobrze, proszę pana – rzekł Tomek, nadrabiając miną, niepokój bowiem podstępnie wkradał się do jego serca.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że teraz od niego zależą dalsze losy wyprawy. Wiedział również, że obydwaj przyjaciele skrzętnie ukrywają przed nim swoje obawy. Co chwila spostrzegał ich ukradkowe zatroskane spojrzenia.

Ktoś zapukał do drzwi. Wszedł Tucholski.

– Wszystko przygotowane – krótko oświadczył.

– A więc chodźmy, jesteśmy gotowi – odparł Smuga. Ujął Tomka pod ramię.

Wkrótce znaleźli się w sali bilardowej. Tomek poczuł wiele mówiący uścisk dłoni przyjaciela.

– Będę ostrożny, przyrzekam… – szepnął.

Minęła dłuższa chwila, zanim oswoił się z jaskrawym światłem, rzucanym przez trzy duże żyrandole i kilkanaście świeczników. Na stoliku umieszczonym na uboczu lekarz w białym kitlu rozkładał narzędzia i opatrunki. Sztabskapitan Gołosowow pojawił się w towarzystwie Naszkina. Obydwie strony złożyły ceremonialne ukłony.

– Jako sekundant i… gospodarz, poczuwam się do obowiązku jeszcze raz zaproponować panom polubowne załatwienie sprawy – odezwał się Naszkin. – Człowiek strzela, pan Bóg kule nosi… Bez ujmy na honorze pana Wilmowskiego można by spór zakończyć przeprosinami…

– Warunki pojedynku zostały już ustalone, jestem gotów – stanowczo odrzekł Tomek.

– Służę panu – uprzejmie powiedział Gołosowow. – Proszę jednak o dopełnienie pewnej… formalności. Jest pan cudzoziemcem, w razie wypadku mogą zaistnieć kłopoty. Napiszmy oświadczenie, że staję do pojedynku na wyraźne pańskie żądanie, a ja z kolei stwierdzę, że nie roszczę pretensji, jeśli spotka mnie coś złego. Wszyscy obecni przy rozprawie złożą swoje podpisy.

Esauł Tucholski pytająco spojrzał na trójkę przyjaciół.

– Nie mamy nic przeciwko temu, ze swej strony proszę o taki sam egzemplarz pisma dla nas – odpowiedział Smuga.

Wkrótce wszyscy podpisali oświadczenie. Tucholski podał pudło z długimi pistoletami, po czym razem z bosmanem nabili broń. Sztabskapitan skłonił się przed Tomkiem, mówiąc:

– Panu, jako obrażonemu, przysługuje wybór broni.

Tomek ujął rękojeść ciężkiego pistoletu; po nim to samo uczynił Gołosowow. Tucholski odliczył kroki, Smuga zaś ustawił przeciwników na wyznaczonych miejscach.

– Możemy zaczynać – rzekł, spojrzeniem dodając Tomkowi otuchy.

Gołosowow niedbałym ruchem, wolno, uniósł ciężki pistolet na wysokość głowy, kierując lufę ku sufitowi. Tomek mocno zacisnął dłoń na rękojeści opuszczonego w dół pistoletu i zajął pozycję.

Bosman uważnie śledził każdy ruch młodego przyjaciela. Odetchnął z ulgą, widząc zacięty wyraz jego twarzy.

„Dobra nasza, chłopak wziął się w garść” – pomyślał.

– W tył zwrot – zakomenderował Tucholski. – Liczę do trzech, na „gotów” proszę odwrócić się do siebie i… strzelać. Uprzedzam, że bez względu na wynik mają panowie prawo oddać tylko po jednym strzale.

Tomek w skupieniu nasłuchiwał komendy.

– Raz, dwa, trzy… gotów!

Tomek wykonał szybki jak mgnienie oka obrót. Błyskawicznym ruchem uniósł broń do góry, mierząc w pistolet, którym Gołosowow jeszcze osłaniał swoją głowę. Nacisnął spust…

Huknął strzał! Obłok dymu na krótki moment przesłonił Tomkowi przeciwnika. Mimo woli przymknął powieki i czekał…

– Doktorze!

Tomek nie mógł zdać sobie sprawy, kto to krzyknął. Otworzył oczy. Sztabskapitan słaniał się na nogach. Pochylony do przodu, dłońmi zakrywał twarz. Pistolet leżał u jego stóp. Sekundanci podbiegli do niego razem z lekarzem. Podprowadzili go do kanapy. Tomek zbliżył się tam akurat wtedy, gdy doktor odsunął dłonie rannego od twarzy.

– Narzędzia i opatrunki! – zawołał lekarz.

Tomek zbladł straszliwie. Odwrócił się, by nie patrzeć na zalane krwią usta przeciwnika.

Esauł Tucholski podszedł do Tomka z pistoletem Gołosowowa.

– Cóż za osobliwy przypadek – powiedział. – Trafił pan w zamek pistoletu, który z kolei wybity z oprawy uderzył Gołosowowa prosto w usta.

– Czy on żyje? – zapytał Tomek, nie mogąc zapanować nad drżeniem głosu.

– O, wyliże się z tego.

Tomek usiadł na uboczu. Po jakimś czasie bosman, który razem ze Smugą pomagał doktorowi, przybliżył się do niego.

– Zamek pistoletu wybił mu zęby, poranił usta i język – informował zafrasowany. – Medyk właśnie kończy rozpoczęte przez ciebie dzieło. Usuwa połamane zęby.

– Czy nic nie zagraża jego życiu? – upewniał się Tomek.

– Ano, jego pistolet ocalił mu łepetynę, ale nieprędko będzie mógł znów broić. Rana diabelnie bolesna. Co chwila mdleje.

– Dzięki Bogu – szepnął Tomek.

– Ejże, brachu, czyżbyś żałował tego… żandarma?! Mówisz, jakbyś przed chwilą nie zamierzał wyprawić go na tamten świat!

– Nie chciałem go zabić, mierzyłem w pistolet… – szczerze przyznał się Tomek.

– O, do stu zdechłych rekinów! A jak by mu się nic nie stało?

Do sali weszło kilku służących. Na rękach wynieśli jęczącego Gołosowowa. Smuga, Naszkin i Tucholski podeszli do Tomka.

– Powinszować, Gołosowow otrzymał bolesną pamiątkę – mówił zakłopotany Naszkin. – Poleży ze dwa, trzy tygodnie. Naznaczył go pan na całe życie.

– Chciałem panom udzielić przyjacielskiej rady – zaczął Tucholski. – Tak czy inaczej, pojedynki są zakazane. Na wszelki wypadek dobrze by było, aby panowie możliwie szybko opuścili Nerczyńsk. Jutro sprawa będzie głośna, zacznie się śledztwo. Nieobecnych nie można przesłuchiwać. Pokażę Jego Ekscelencji gubernatorowi oświadczenie podpisane przez poszkodowanego i sprawie ukręci się łeb.

– Rada słuszna i dobra – przyznał bosman. – Kiedy odchodzi najbliższy pociąg?

– Dopiero jutro w południe… – wyjaśnił Tucholski.

– Każę zaraz przygotować mój powóz – zaproponował Naszkin. – Do południa ujadą panowie ładny szmat drogi. Kilka stacji dalej spokojnie wsiądziecie do pociągu. Wyświadczyli mi panowie przysługę, przyczyniając się do schwytania bandy chunchuzów. Nie chciałbym, abyście mieli kłopoty.

– Bardzo dziękujemy, natychmiast wracamy do hotelu Klemensowicza – powiedział Smuga. – Najdalej za pół godziny będziemy gotowi do drogi.

– Pożegnam panów, pójdę do gości, zaintrygowanych zapewne naszą długą nieobecnością – rzekł Naszkin. – Tańce, jak zwykle, przeciągną się do rana, a potem wszyscy mogą gadać, ile dusza zapragnie! Gołosowowa sam będę troskliwie pielęgnował… w moim domu.

Tucholski w zastępstwie gospodarza wyprowadził ich wyjściem wiodącym do ogrodu. W ten sposób uniknęli niepożądanego obecnie spotkania z innymi gośćmi. Jednak mimo tych ostrożności ktoś spostrzegł wychodzących. Mijali właśnie wspaniałą oranżerię, gdy wiotka dziewczęca postać przebiegła im drogę. Była to Natasza.

– A co pani tu robi? – zdziwił się esauł Tucholski.

– Nie mogłam nie podziękować panu Wilmowskiemu za tak rycerską obronę – odparła.

– Ha, wobec tego nie przeszkadzajmy – roześmiał się esauł, pociągając za sobą Smugę i bosmana.

Zaledwie zostali sami, Natasza szepnęła:

– Jest pan niezwykłym mężczyzną… Gdyby nie Zbyszek, mogłabym się w panu zakochać… Do widzenia!

Wspięła się na palce i pocałowała Tomka. Zanim zorientował się, co uczyniła, zniknęła w drzwiach oranżerii.


Pojedynek (2) Duell (2) Duel (2) Duel (2) Дуэль (2)

Smuga z niepokojem śledził Tomka. Jednocześnie gubił się w domysłach, co mogło skłonić zazwyczaj rozsądnego młodzieńca do tak nierozważnego kroku. Było to tym bardziej niezrozumiałe, że Tomek zazwyczaj unikał walki z bronią w ręku, a pojedynki uważał za warcholską farsę. Do czego wobec tego zmierzał i z jakiego powodu? Proponowana przez Naszkina wymiana strzałów nie przedstawiała dla walczących zbyt dużego ryzyka. W starciu na takich warunkach przeciwnicy przeważnie strzelali w powietrze, nie mierząc do siebie.

Cóż jednak za cel mógł mieć Tomek, chcąc doprowadzić do parodii pojedynku?

Smuga nie miał czasu na rozważanie sytuacji, bowiem Tomek ukłonił się Naszkinowi i rzekł:

– Słuszna uwaga, proszę pana. Niech sekundanci ustalą warunki spotkania. Czy pan Smuga i pan Brol zechcą występować w moim imieniu?

– Oczywiście, proszę bardzo – odparł Smuga. – Kto będzie reprezentował pana Gołosowowa?

Oficer żandarmerii z drwiącym uśmiechem zwrócił się z prośbą do Tucholskiego i Naszkina. Nie odmówili. Sztabskapitan zadowolony mierzył przeciwnika lekceważącym spojrzeniem. W swojej karierze wojskowej odbył już przecież kilka pojedynków i ze wszystkich wyszedł bez szwanku. Zabroniona rozprawa orężna, której patronowali tacy dwaj wpływowi ludzie jak Tucholski i Naszkin, nie groziła mu przykrymi następstwami, nawet gdyby zabił przeciwnika.

Zgodnie z przepisami kodeksu honorowego[119] obydwie strony udały się do oddzielnych pokoi w celu omówienia sprawy, potem zaś już tylko sami sekundanci mieli ustalić warunki spotkania.

[119] Kodeks honorowy – zbiór przepisów ustalających postępowanie w sprawach naruszających poczucie honoru.

Zaledwie trzej przyjaciele znaleźli się w zacisznym gabinecie, bosman wybuchnął:

– Jak amen w pacierzu wściekły rekin ugryzł cię w zadek i… oszalałeś! Cóżeś zrobił najlepszego? – Milcz, bosmanie! – zgromił go Smuga. – Zaraz dowiemy się, dlaczego to uczynił.

Młodzieniec, nic nie mówiąc, wyjął z kieszeni list Pawłowa do Gołosowowa i podał go przyjaciołom.

– A więc Pawłow odgadł prawdę – odezwał się Smuga, głośno przeczytawszy pismo.

– Nie posądzałem tej gadziny o taką przebiegłość – zdumiał się bosman. – Ukręcę mu łeb po powrocie do obozu!

– To jeszcze nie wszystko – dodał Tomek i poinformował towarzyszy o swej rozmowie z Nataszą.

Słuchali z napięciem, a gdy wyjaśnił, w jaki sposób doprowadził do zajścia z Gołosowowem, bosman pochwalił:

– Gracko spisałeś się, brachu! Do licha, mdli mnie w dołku na myśl, że masz się nadstawić pod lufę temu żandarmowi! Panie Smuga, czy nie ma żadnych możliwości, żebym stanął do pojedynku zamiast Tomka? – Od samego początku awantury szukam jakiegoś sposobu, by móc to uczynić – z namysłem odpowiedział Smuga. – Hm… Tomek jest niepełnoletni… Opiekun miałby prawo za niego wystąpić.

– Jak amen w pacierzu to przednia myśl! – radował się bosman.

– Naszkin i Tucholski wyglądają na przyzwoitych ludzi, na pewno zgodzą się, abym go zastąpił.

– Nic z tego, szanowny panie! – porywczo zaprotestował marynarz. – Mnie ojciec Tomka zlecił opiekę, więc ja nadstawię karku. Rany boskie, w oczy nie mógłbym spojrzeć ani Wilmowskiemu, ani Sally, gdyby jemu się coś stało!

– Bosmanie! Wiem, że ty za każdego z nas bez namysłu skoczyłbyś w ogień, lecz ja tu jestem dowódcą i ja decyduję. Przyrzekliście bezwzględne posłuszeństwo. Sam stanę do pojedynku, byle tylko sekundanci i Gołosowow nie robili trudności. Musimy unieszkodliwić Gołosowowa…

– Skoro powołujesz się pan na dyscyplinę, to muszę ustąpić, lecz gdyby ci się nie poszczęściło, bez pojedynkowych ceregieli rozprawię się z Gołosowowem.

– Głupstwa pleciesz! Gdyby mnie spotkało coś złego, rozkazuję ci umykać z Tomkiem do ojca i ostrzec o niebezpieczeństwie. Gołosowow już wie zbyt wiele.

– Ech, co tu gadać, przecież zdmuchniesz go pan za jednym pociągnięciem cyngla! A tobie co, do licha? – naraz zdumiał się bosman.

Tomek, blady jak płótno, wbił pałający wzrok w twarze przyjaciół i ciężko oddychał.

– Tomku, co tobie? – zawołał przestraszony Smuga.

Szukając wyjścia z trudnej sytuacji, zapomnieli o Tomku. Ten zaś, wzburzony do głębi duszy, nie mógł wypowiedzieć ani jednego słowa. Dopiero po długiej chwili nieco się opanował i drżącym głosem rzekł:

– Więc wy… chcecie zrobić ze mnie… tchórza! Boicie się, że… on mnie… zastrzeli. Co wszyscy o mnie pomyślą?! I Natasza… i Zbyszek! Jeśli zabronicie mi pojedynku, zabiję się ze wstydu… przysięgam!

Łzy pojawiły się w jego oczach. Bosman poderwał się z fotela:

– Brachu kochany, nie przyszło mi to do łepetyny! Święta racja! Cóż jednak powiedzielibyśmy ojcu?

– Co powiedzielibyście ojcu? A to, co ja bym musiał powiedzieć, gdyby któremuś z was przytrafiło się nieszczęście! – odparł Tomek, wycierając oczy chustką. – Wiem, że chcecie to zrobić przez wzgląd na moje bezpieczeństwo, ale to ja wyzwałem sztabskapitana…

Smuga siedział nieruchomo, wpatrzony w ciemne okno. Gdy odwrócił się do przyjaciół, był już jak zwykle opanowany.

– Ano, bosmanie, zapomnieliśmy, że Tomek mimo młodego wieku jest naprawdę dzielnym mężczyzną – powiedział poważnie. – Podczas wszystkich wypraw na równi z nami spogląda w oczy niebezpieczeństwu. O prawdziwej dojrzałości człowieka nie tyle świadczy wiek, ile jego postępowanie. Staniesz do pojedynku z Gołosowowem.

– Serce mi się kraje na samą myśl… ale widzę, że nie może być inaczej – powiedział bosman, ciężko wzdychając. – Teraz zbierz się do kupy, kochany brachu, i posłuchaj dobrej rady. Strzał z pistoletu nigdy nie jest dość pewny, mierz nisko, prosto w brzuch, wtedy położysz go na pewno!

– Czas nagli, mówmy o sprawie – odezwał się Smuga, gdy znów usiedli naprzeciw siebie. – Powiedz, jaki jest twój plan, Tomku?

– Chcę unieszkodliwić sztabskapitana – odparł. – Jeśli szczęście będzie mi sprzyjać, Gołosowow przez kilkanaście dni nie będzie mógł nam szkodzić. My tymczasem dotrzemy do obozu, uwięzimy Pawłowa i przemkniemy do Ałdanu.

– Nie ulega wątpliwości, że przez pozbycie się Gołosowowa zyskalibyśmy na czasie – potwierdził Smuga. – Tym samym nie możemy się zgodzić jedynie na wymianę strzałów, która by nic nie dała. Bosmanie, idziemy do sekundantów Gołosowowa. Tomku, czy nie zadrży ci dłoń, gdy będziesz mierzył do człowieka? Pamiętaj, że to gra o życie nas wszystkich!

– Niech pan się o to nie obawia – zapewnił Tomek.

Wyszli. Tomek pozostał sam. Teraz dopiero zdał sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką wziął na swoje barki. „Mierz nisko, prosto w brzuch…” – wspomniał słowa bosmana. Zadrżał na myśl o zabójstwie… Wprawdzie Gołosowow w nadgorliwości prześladował zesłańców i szkodził im, jak tylko mógł, jednak we własnym mniemaniu mógł sądzić, że wypełnia swój obowiązek.

„Czy wolno zabić go tylko dlatego, że nam zagraża?” – rozmyślał Tomek. Zdawało mu się, że wyrasta przed nim postać ojca. Widział jego poważną, skupioną twarz. Nie, nie, ojciec byłby przeciwny zabójstwu żandarma! Na pewno powiedziałby, że taki postępek jest nikczemnością i tchórzostwem!

Ojciec na pewno nie pochwali ich za krwawą rozprawę z chunchuzami. Tomek usprawiedliwiał się we własnych myślach, że byli to źli, okrutni ludzie, którzy wyrządzili wiele krzywd spokojnym mieszkańcom. Mimo to nie mógł zagłuszyć wyrzutów sumienia.

„Nie, nie mogę zabić Gołosowowa – postanowił. – Jeśli pokonam własny lęk, na pewno uda mi się go tylko unieszkodliwić”.

Chcąc rozproszyć napływający strach, pobiegł myślą do Sally. Ile to już czasu jej nie widział? Co porabia, czy myśli o nim, czy tęskni jak on za nią? Ciepły uśmiech z wolna pojawił się na jego twarzy. Wspominał wspólnie z nią przeżyte przygody w Australii, Arizonie, a potem spacery i rozmowy w Londynie.

„Tak długo jej nie widziałem – szepnął. – To mój prawdziwy przyjaciel!”

Myśl jednak wracała uporczywie do tego wieczoru. Natasza… To ona chciała zabić Gołosowowa, by umożliwić uprowadzenie Zbyszka. Ona również podsunęła myśl wyzwania wroga na pojedynek!

„A więc tacy są rewolucjoniści: nieustraszeni i zdecydowani na wszystko. Jeśli pokochała Zbyszka, to i on teraz musi być również nie mniej wspaniałym chłopcem!”

Zamyślenie Tomka przerwało wejście przyjaciół. Byli poważni, z trudem kryli niepokój.

– Ustaliliśmy warunki, Gołosowow zgodził się na pistolety[120]. Obydwaj macie prawo do jednego wystrzału – poinformował Smuga. – Odległość dwanaście kroków. Pojedynek ma się odbyć natychmiast. Służba już uprząta salę bilardową.

[120] Pistolet (z wł. pistolese, prawdopodobnie od nazwy miasta Pistoia) – krótka ręczna jednostrzałowa broń palna, nabijana przez lufę, będąca w użyciu od XVI w.

– Więc pojedynek odbędzie się w nocy?! Pierwszy raz słyszę o czymś podobnym – zdumiał się Tomek.

– Ano, Gołosowow czuje się bardzo pewny siebie – powiedział bosman. – Oświadczył sekundantom, że nie ma zamiaru dla byle głupstwa psuć sobie zabawy. Dlatego pojedynek zaraz lub wcale.

– Przypuszczał zapewne, że odstraszy to nas niecodziennością starcia – dodał Smuga.

– Skoro tak, dobrze, jestem gotów! – oświadczył Tomek, powstając z fotela.

– Mamy kilkanaście minut, doktor posłał po narzędzia i opatrunki – powstrzymał go Smuga. – Słuchaj, Tomku, bądź rozważny. Pamiętaj, że strzał z pistoletu nie jest zbyt celny. Lufa niegwintowana… Najpewniej jest mierzyć nisko i mocno trzymać rękojeść. Wtedy nie poderwie dłoni do góry!

– Pamiętam o tym, proszę pana – odparł Tomek. – Pan bosman kupił mi kiedyś na urodziny parę pistoletów, z których często strzelałem dla wprawy.

– Na sześć kroków gasi świecę – chełpliwie zapewnił marynarz. – Moja szkoła, szanowny panie.

– Słuchaj, Tomku, esauł Tucholski szepnął mi, abyśmy nie lekceważyli przeciwnika – odezwał się Smuga. – Podobno jest wprawnym strzelcem.

– Jak to się będzie odbywało? – zapytał Tomek.

– Staniecie w odległości dwunastu kroków plecami do siebie. Na hasło „Gotów” odwracacie się i każdy strzela, kiedy tylko zechce. Masz pewną rękę i celne oko. Radzę strzelać natychmiast, gdy tylko się odwrócisz.

– Dobrze, proszę pana – rzekł Tomek, nadrabiając miną, niepokój bowiem podstępnie wkradał się do jego serca.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że teraz od niego zależą dalsze losy wyprawy. Wiedział również, że obydwaj przyjaciele skrzętnie ukrywają przed nim swoje obawy. Co chwila spostrzegał ich ukradkowe zatroskane spojrzenia.

Ktoś zapukał do drzwi. Wszedł Tucholski.

– Wszystko przygotowane – krótko oświadczył.

– A więc chodźmy, jesteśmy gotowi – odparł Smuga. Ujął Tomka pod ramię.

Wkrótce znaleźli się w sali bilardowej. Tomek poczuł wiele mówiący uścisk dłoni przyjaciela.

– Będę ostrożny, przyrzekam… – szepnął.

Minęła dłuższa chwila, zanim oswoił się z jaskrawym światłem, rzucanym przez trzy duże żyrandole i kilkanaście świeczników. Na stoliku umieszczonym na uboczu lekarz w białym kitlu rozkładał narzędzia i opatrunki. Sztabskapitan Gołosowow pojawił się w towarzystwie Naszkina. Obydwie strony złożyły ceremonialne ukłony.

– Jako sekundant i… gospodarz, poczuwam się do obowiązku jeszcze raz zaproponować panom polubowne załatwienie sprawy – odezwał się Naszkin. – Człowiek strzela, pan Bóg kule nosi… Bez ujmy na honorze pana Wilmowskiego można by spór zakończyć przeprosinami…

– Warunki pojedynku zostały już ustalone, jestem gotów – stanowczo odrzekł Tomek.

– Służę panu – uprzejmie powiedział Gołosowow. – Proszę jednak o dopełnienie pewnej… formalności. Jest pan cudzoziemcem, w razie wypadku mogą zaistnieć kłopoty. Napiszmy oświadczenie, że staję do pojedynku na wyraźne pańskie żądanie, a ja z kolei stwierdzę, że nie roszczę pretensji, jeśli spotka mnie coś złego. Wszyscy obecni przy rozprawie złożą swoje podpisy.

Esauł Tucholski pytająco spojrzał na trójkę przyjaciół.

– Nie mamy nic przeciwko temu, ze swej strony proszę o taki sam egzemplarz pisma dla nas – odpowiedział Smuga.

Wkrótce wszyscy podpisali oświadczenie. Tucholski podał pudło z długimi pistoletami, po czym razem z bosmanem nabili broń. Sztabskapitan skłonił się przed Tomkiem, mówiąc:

– Panu, jako obrażonemu, przysługuje wybór broni.

Tomek ujął rękojeść ciężkiego pistoletu; po nim to samo uczynił Gołosowow. Tucholski odliczył kroki, Smuga zaś ustawił przeciwników na wyznaczonych miejscach.

– Możemy zaczynać – rzekł, spojrzeniem dodając Tomkowi otuchy.

Gołosowow niedbałym ruchem, wolno, uniósł ciężki pistolet na wysokość głowy, kierując lufę ku sufitowi. Tomek mocno zacisnął dłoń na rękojeści opuszczonego w dół pistoletu i zajął pozycję.

Bosman uważnie śledził każdy ruch młodego przyjaciela. Odetchnął z ulgą, widząc zacięty wyraz jego twarzy.

„Dobra nasza, chłopak wziął się w garść” – pomyślał.

– W tył zwrot – zakomenderował Tucholski. – Liczę do trzech, na „gotów” proszę odwrócić się do siebie i… strzelać. Uprzedzam, że bez względu na wynik mają panowie prawo oddać tylko po jednym strzale.

Tomek w skupieniu nasłuchiwał komendy.

– Raz, dwa, trzy… gotów!

Tomek wykonał szybki jak mgnienie oka obrót. Błyskawicznym ruchem uniósł broń do góry, mierząc w pistolet, którym Gołosowow jeszcze osłaniał swoją głowę. Nacisnął spust…

Huknął strzał! Obłok dymu na krótki moment przesłonił Tomkowi przeciwnika. Mimo woli przymknął powieki i czekał…

– Doktorze!

Tomek nie mógł zdać sobie sprawy, kto to krzyknął. Otworzył oczy. Sztabskapitan słaniał się na nogach. Pochylony do przodu, dłońmi zakrywał twarz. Pistolet leżał u jego stóp. Sekundanci podbiegli do niego razem z lekarzem. Podprowadzili go do kanapy. Tomek zbliżył się tam akurat wtedy, gdy doktor odsunął dłonie rannego od twarzy.

– Narzędzia i opatrunki! – zawołał lekarz.

Tomek zbladł straszliwie. Odwrócił się, by nie patrzeć na zalane krwią usta przeciwnika.

Esauł Tucholski podszedł do Tomka z pistoletem Gołosowowa.

– Cóż za osobliwy przypadek – powiedział. – Trafił pan w zamek pistoletu, który z kolei wybity z oprawy uderzył Gołosowowa prosto w usta.

– Czy on żyje? – zapytał Tomek, nie mogąc zapanować nad drżeniem głosu.

– O, wyliże się z tego.

Tomek usiadł na uboczu. Po jakimś czasie bosman, który razem ze Smugą pomagał doktorowi, przybliżył się do niego.

– Zamek pistoletu wybił mu zęby, poranił usta i język – informował zafrasowany. – Medyk właśnie kończy rozpoczęte przez ciebie dzieło. Usuwa połamane zęby.

– Czy nic nie zagraża jego życiu? – upewniał się Tomek.

– Ano, jego pistolet ocalił mu łepetynę, ale nieprędko będzie mógł znów broić. Rana diabelnie bolesna. Co chwila mdleje.

– Dzięki Bogu – szepnął Tomek.

– Ejże, brachu, czyżbyś żałował tego… żandarma?! Mówisz, jakbyś przed chwilą nie zamierzał wyprawić go na tamten świat!

– Nie chciałem go zabić, mierzyłem w pistolet… – szczerze przyznał się Tomek.

– O, do stu zdechłych rekinów! A jak by mu się nic nie stało?

Do sali weszło kilku służących. Na rękach wynieśli jęczącego Gołosowowa. Smuga, Naszkin i Tucholski podeszli do Tomka.

– Powinszować, Gołosowow otrzymał bolesną pamiątkę – mówił zakłopotany Naszkin. – Poleży ze dwa, trzy tygodnie. Naznaczył go pan na całe życie.

– Chciałem panom udzielić przyjacielskiej rady – zaczął Tucholski. – Tak czy inaczej, pojedynki są zakazane. Na wszelki wypadek dobrze by było, aby panowie możliwie szybko opuścili Nerczyńsk. Jutro sprawa będzie głośna, zacznie się śledztwo. Nieobecnych nie można przesłuchiwać. Pokażę Jego Ekscelencji gubernatorowi oświadczenie podpisane przez poszkodowanego i sprawie ukręci się łeb.

– Rada słuszna i dobra – przyznał bosman. – Kiedy odchodzi najbliższy pociąg?

– Dopiero jutro w południe… – wyjaśnił Tucholski.

– Każę zaraz przygotować mój powóz – zaproponował Naszkin. – Do południa ujadą panowie ładny szmat drogi. Kilka stacji dalej spokojnie wsiądziecie do pociągu. Wyświadczyli mi panowie przysługę, przyczyniając się do schwytania bandy chunchuzów. Nie chciałbym, abyście mieli kłopoty.

– Bardzo dziękujemy, natychmiast wracamy do hotelu Klemensowicza – powiedział Smuga. – Najdalej za pół godziny będziemy gotowi do drogi.

– Pożegnam panów, pójdę do gości, zaintrygowanych zapewne naszą długą nieobecnością – rzekł Naszkin. – Tańce, jak zwykle, przeciągną się do rana, a potem wszyscy mogą gadać, ile dusza zapragnie! Gołosowowa sam będę troskliwie pielęgnował… w moim domu.

Tucholski w zastępstwie gospodarza wyprowadził ich wyjściem wiodącym do ogrodu. W ten sposób uniknęli niepożądanego obecnie spotkania z innymi gośćmi. Jednak mimo tych ostrożności ktoś spostrzegł wychodzących. Mijali właśnie wspaniałą oranżerię, gdy wiotka dziewczęca postać przebiegła im drogę. Była to Natasza.

– A co pani tu robi? – zdziwił się esauł Tucholski.

– Nie mogłam nie podziękować panu Wilmowskiemu za tak rycerską obronę – odparła.

– Ha, wobec tego nie przeszkadzajmy – roześmiał się esauł, pociągając za sobą Smugę i bosmana.

Zaledwie zostali sami, Natasza szepnęła:

– Jest pan niezwykłym mężczyzną… Gdyby nie Zbyszek, mogłabym się w panu zakochać… Do widzenia!

Wspięła się na palce i pocałowała Tomka. Zanim zorientował się, co uczyniła, zniknęła w drzwiach oranżerii.