×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tajemnicza wyprawa Tomka - Alfred Szklarski, Pogrzeb zesłańca (2)

Pogrzeb zesłańca (2)

Wilmowski dłuższą chwilę stał w milczeniu. Z wolna wzrok jego przyzwyczajał się do półmroku. Zesłaniec leżał z przymkniętymi oczami. Długie, czarne rzęsy opadały na pociągłą, wybladłą twarz. Ręce złożone na piersiach jak do modlitwy były nieruchome. Pod łachmanem kołdry rysowały się kontury wychudłego ciała. Wilmowski milczał. Fala głębokiego wzruszenia chwyciła go za gardło, nie mógł wymówić ani słowa.

Nie wiedział przecież, kim jest dziewczyna czuwająca u łoża konającego chłopca, a obawiał się okazać, jak bardzo go obchodzi jego los.

Dziewczyna mierzyła Wilmowskiego podejrzliwym wzrokiem. Powstała w końcu i zapytała:

– Kim pan jest i czego tutaj szuka? Moglibyście dać mu chociaż umrzeć w spokoju…

Oschły głos dziewczyny otrzeźwił Wilmowskiego. Odetchnął głęboko i cicho zagadnął:

– Czy naprawdę nie ma już ani cienia nadziei?

– Widzisz pan przecież…

– Czy on… jest przytomny? Czy może mówić?

– Czego pan chce od niego?

– Jestem urzędnikiem policji śledczej do specjalnych poruczeń gubernatora. Muszę pomówić z nim na osobności. Czy może pani zostawić nas samych? Moje nazwisko… Pawłow.

Dziewczyna postąpiła ku niemu. Rozszerzonymi ze zdumienia oczami zajrzała Wilmowskiemu prosto w twarz, potem cofnęła się aż pod ścianę, przyciskając kurczowo dłonie do piersi. Wewnętrzne łkanie wstrząsnęło jej drobnymi ramionami. Z oczu popłynęły łzy. Powstrzymując szloch, zaczęła szeptać:

– Zbyszku, Zbyszku, spojrzyj na niego… spojrzyj!

Zesłaniec uchylił powieki. Natężonym wzrokiem szukał twarzy przybysza. Wilmowski krok za krokiem przybliżał się do pryczy. Przystanął przy niej, po czym wolnym ruchem ściągnął z głowy futrzaną czapkę. Nieszczęsny zesłaniec zatopił w nim oczy. Jak w półśnie uniósł się na łokciach, z wysiłkiem usiadł na posłaniu. Naraz krzyknął zdławionym głosem:

– Wujek…!

Płacząc jak dziecko, rzucił się Wilmowskiemu na szyję, kurczowo objął ramionami. Wilmowski w milczeniu tulił chłopca. Po jego męskiej, surowej twarzy spływały łzy. Natasza serdecznie objęła uściskiem obydwu mężczyzn.

– Widzisz, Zbyszku, nie chciałeś wierzyć… a oni mimo wszystko przedarli się tutaj do ciebie – szepnęła.

Wilmowski delikatnie oswobodził się z ich uścisku.

– Dzięki Bogu, że żyjesz, nie mamy czasu do stracenia – odezwał się cicho. – Kładź się, chłopcze, a ty, panienko, powiedz mi, kim jesteś.

– Wujku drogi, to jest Natasza Władimirowna Bestużewa! Moja narzeczona – gorączkowo mówił Zbyszek, jakby obawiał się, aby mu nie przerwano. – To ją spotkał Tomek w Nerczyńsku! To ona pomogła mu sprowokować Gołosowowa do pojedynku. Tomek powiedział jej, że mnie nie opuści, że przyjedziecie tutaj po mnie, więc wyjednała u Naszkina, aby wysłał ją do Ałdanu w sprawach faktorii.

– Więc to pani! – przerwał mu Wilmowski, uśmiechając się do Nataszy.

Już nie płakała. Opanowana, dodała rzeczowo:

– Postanowiłam ułatwić wam uprowadzenie Zbyszka. On jest naprawdę chory, ale daleko mu do śmierci. Gdyby jednak wszyscy uwierzyli, że umarł, nikt by się nim więcej nie interesował.

– A więc to pani zawdzięczam ten przestrach, że przybyliśmy za późno! – powiedział Wilmowski. – Uriadnik istotnie jest przekonany, że on umrze lada chwila.

– Dobrze! Skoro już tu jesteście, to umrze dziś jeszcze przed wieczorem. Do trumny nakładziemy kamieni i jutro o świcie pogrzeb! Przygotowaliśmy kryjówkę, w której poczeka na pana…

– Powoli, powoli, omówmy spokojnie sprawę – przerwał jej Wilmowski. – Ciekawi mnie jedna rzecz. Mianowicie, gdy wymieniłem nazwisko agenta, pod którego podszyłem się u uriadnika, pani odezwała się do Zbyszka i kazała mu na mnie spojrzeć.

– Właśnie wtedy się zorientowałam, że to jakiś podstęp, gdyż ja i Zbyszek doskonale znamy agenta Pawłowa. Przecież to on prześladował nas w Nerczyńsku.

– Ach, więc to tak! Sprytna z pani dziewczyna. Ale jakim cudem ty, Zbyszku, poznałeś mnie od razu?

– Natasza jest wprost cudowna, wujku! Gdyby nie ona, byłoby ze mną bardzo źle. Tylko na jej prośby Naszkin wstawił się za mną, gdy Pawłow przyłapał list napisany przeze mnie do Tomka. A ciebie poznałem, bo przecież dopiero w Nerczyńsku spaliłem waszą fotografię, którą Tomek przysłał mi z podróży do Afryki.

Wilmowski wydobył chustkę. Obtarł zroszone potem czoło. Entuzjastyczne słowa Zbyszka o Nataszy nasunęły mu przypuszczenie, że sprawa uprowadzenia może się skomplikować.

– Według pani planu Zbyszek umrze dzisiaj. Nietrudno będzie mi upewnić o tym uriadnika – odezwał się na głos. – Wobec tego jutro zaraz po pogrzebie możemy wyruszyć w drogę. Uprzedziłem uriadnika, iż jadę do Jakucka. Gdzie pani zamierza ukryć Zbyszka?

– Upatrzyłam kryjówkę w gąszczu przy drodze za miastem – odparła Natasza. – Gdzie oczekują pana towarzysze?

Wilmowski wydobył z kieszeni skrawek papieru. Ołówkiem nakreślił prowizoryczny szkic okolicy.

– Dobrze się składa! – zawołała Natasza, przestudiowawszy plan. – Musi pan przejeżdżać obok jego kryjówki. O, to tutaj…

Sprawnie uzupełniła szkic.

– Już będę wiedział. Zresztą chyba razem będziemy na „pogrzebie”?

– Oczywiście, muszę pilnować, aby komuś nie przyszła ochota zajrzeć do trumny z rzekomym nieboszczykiem – potwierdziła Natasza.

– A co pani ma zamiar uczynić później? – zapytał Wilmowski, bacznie przyglądając się dziewczynie.

Zarumieniła się i spuściła oczy. Zbyszek natomiast poderwał się z posłania.

– Wujku! Ja bez niej… nie ucieknę! Ona także jest zesłańcem! To rewolucjonistka, a ja… ja ją kocham!

Wilmowski skinął przyzwalająco głową. Więc jego przewidywania szybko się sprawdziły! Rozważał sytuację. Zabranie Nataszy jeszcze bardziej wikłało ryzykowną ucieczkę. Czy jednak postąpiłby uczciwie, pragnąc rozdzielić tych dwoje młodych? Ba, gdyby mógł, uprowadziłby z Syberii wszystkich carskich więźniów.

– Czy decyduje się pani towarzyszyć Zbyszkowi? – zapytał krótko.

Kurczowo chwyciła jego rękę w swoje delikatne dłonie.

– Czy… czy zabierze mnie pan? – zapytała nieśmiało.

– Zabiorę, lecz muszę uprzedzić, że droga do wolności daleka i najeżona niebezpieczeństwami. Kto wie, czy zdołamy wynieść cało nasze głowy!

– Pójdę z wami i zginę bez słowa skargi – zapewniła.

– A więc dobrze! Zabierzemy panią, Nataszo. Czy zaraz będą tu pani szukać?

– Nie, o to nie ma obawy. Przyjechałam pod pretekstem uporządkowania interesów faktorii. Jeszcze dzisiaj oznajmię policji, że wracam do Nerczyńska. Przepadnę jak kamień w wodę.

– Świetnie ułożyła pani to wszystko – przyznał Wilmowski. – Po pogrzebie przemknie się pani do kryjówki Zbyszka. Ja tymczasem pożegnam uriadnika i pospieszę do was. Jutro po południu będziemy już daleko od Ałdanu.

– Proszę wracać do uriadnika – oświadczyła Natasza. – Niech mu pan powie, że zesłaniec zmarł w pana obecności. Resztę biorę na siebie. Zbyszek zasłoni twarz prześcieradłem, gdyby nas ktoś odwiedził. Jakuci boją się zmarłych, policja zaś nie będzie zbyt ciekawa. Przygotowani są na jego śmierć. Zaraz zamówię trumnę. Pogrzeb wczesnym rankiem…

– Podejmuje się pani trudnego i… nieprzyjemnego zadania.

– Dam sobie radę, wszystko już obmyśliłam.

Dopiero koło południa Wilmowski opuścił samotną chatę zesłańca. Już znów opanowany udał się do cyrkułu na spotkanie z uriadnikiem.


Pogrzeb zesłańca (2)

Wilmowski dłuższą chwilę stał w milczeniu. Z wolna wzrok jego przyzwyczajał się do półmroku. Zesłaniec leżał z przymkniętymi oczami. Długie, czarne rzęsy opadały na pociągłą, wybladłą twarz. Ręce złożone na piersiach jak do modlitwy były nieruchome. Pod łachmanem kołdry rysowały się kontury wychudłego ciała. Wilmowski milczał. Fala głębokiego wzruszenia chwyciła go za gardło, nie mógł wymówić ani słowa.

Nie wiedział przecież, kim jest dziewczyna czuwająca u łoża konającego chłopca, a obawiał się okazać, jak bardzo go obchodzi jego los.

Dziewczyna mierzyła Wilmowskiego podejrzliwym wzrokiem. Powstała w końcu i zapytała:

– Kim pan jest i czego tutaj szuka? Moglibyście dać mu chociaż umrzeć w spokoju…

Oschły głos dziewczyny otrzeźwił Wilmowskiego. Odetchnął głęboko i cicho zagadnął:

– Czy naprawdę nie ma już ani cienia nadziei?

– Widzisz pan przecież…

– Czy on… jest przytomny? Czy może mówić?

– Czego pan chce od niego?

– Jestem urzędnikiem policji śledczej do specjalnych poruczeń gubernatora. Muszę pomówić z nim na osobności. Czy może pani zostawić nas samych? Moje nazwisko… Pawłow.

Dziewczyna postąpiła ku niemu. Rozszerzonymi ze zdumienia oczami zajrzała Wilmowskiemu prosto w twarz, potem cofnęła się aż pod ścianę, przyciskając kurczowo dłonie do piersi. Wewnętrzne łkanie wstrząsnęło jej drobnymi ramionami. Z oczu popłynęły łzy. Powstrzymując szloch, zaczęła szeptać:

– Zbyszku, Zbyszku, spojrzyj na niego… spojrzyj!

Zesłaniec uchylił powieki. Natężonym wzrokiem szukał twarzy przybysza. Wilmowski krok za krokiem przybliżał się do pryczy. Przystanął przy niej, po czym wolnym ruchem ściągnął z głowy futrzaną czapkę. Nieszczęsny zesłaniec zatopił w nim oczy. Jak w półśnie uniósł się na łokciach, z wysiłkiem usiadł na posłaniu. Naraz krzyknął zdławionym głosem:

– Wujek…!

Płacząc jak dziecko, rzucił się Wilmowskiemu na szyję, kurczowo objął ramionami. Wilmowski w milczeniu tulił chłopca. Po jego męskiej, surowej twarzy spływały łzy. Natasza serdecznie objęła uściskiem obydwu mężczyzn.

– Widzisz, Zbyszku, nie chciałeś wierzyć… a oni mimo wszystko przedarli się tutaj do ciebie – szepnęła.

Wilmowski delikatnie oswobodził się z ich uścisku.

– Dzięki Bogu, że żyjesz, nie mamy czasu do stracenia – odezwał się cicho. – Kładź się, chłopcze, a ty, panienko, powiedz mi, kim jesteś.

– Wujku drogi, to jest Natasza Władimirowna Bestużewa! Moja narzeczona – gorączkowo mówił Zbyszek, jakby obawiał się, aby mu nie przerwano. – To ją spotkał Tomek w Nerczyńsku! To ona pomogła mu sprowokować Gołosowowa do pojedynku. Tomek powiedział jej, że mnie nie opuści, że przyjedziecie tutaj po mnie, więc wyjednała u Naszkina, aby wysłał ją do Ałdanu w sprawach faktorii.

– Więc to pani! – przerwał mu Wilmowski, uśmiechając się do Nataszy.

Już nie płakała. Opanowana, dodała rzeczowo:

– Postanowiłam ułatwić wam uprowadzenie Zbyszka. On jest naprawdę chory, ale daleko mu do śmierci. Gdyby jednak wszyscy uwierzyli, że umarł, nikt by się nim więcej nie interesował.

– A więc to pani zawdzięczam ten przestrach, że przybyliśmy za późno! – powiedział Wilmowski. – Uriadnik istotnie jest przekonany, że on umrze lada chwila.

– Dobrze! Skoro już tu jesteście, to umrze dziś jeszcze przed wieczorem. Do trumny nakładziemy kamieni i jutro o świcie pogrzeb! Przygotowaliśmy kryjówkę, w której poczeka na pana…

– Powoli, powoli, omówmy spokojnie sprawę – przerwał jej Wilmowski. – Ciekawi mnie jedna rzecz. Mianowicie, gdy wymieniłem nazwisko agenta, pod którego podszyłem się u uriadnika, pani odezwała się do Zbyszka i kazała mu na mnie spojrzeć.

– Właśnie wtedy się zorientowałam, że to jakiś podstęp, gdyż ja i Zbyszek doskonale znamy agenta Pawłowa. Przecież to on prześladował nas w Nerczyńsku.

– Ach, więc to tak! Sprytna z pani dziewczyna. Ale jakim cudem ty, Zbyszku, poznałeś mnie od razu?

– Natasza jest wprost cudowna, wujku! Gdyby nie ona, byłoby ze mną bardzo źle. Tylko na jej prośby Naszkin wstawił się za mną, gdy Pawłow przyłapał list napisany przeze mnie do Tomka. A ciebie poznałem, bo przecież dopiero w Nerczyńsku spaliłem waszą fotografię, którą Tomek przysłał mi z podróży do Afryki.

Wilmowski wydobył chustkę. Obtarł zroszone potem czoło. Entuzjastyczne słowa Zbyszka o Nataszy nasunęły mu przypuszczenie, że sprawa uprowadzenia może się skomplikować.

– Według pani planu Zbyszek umrze dzisiaj. Nietrudno będzie mi upewnić o tym uriadnika – odezwał się na głos. – Wobec tego jutro zaraz po pogrzebie możemy wyruszyć w drogę. Uprzedziłem uriadnika, iż jadę do Jakucka. Gdzie pani zamierza ukryć Zbyszka?

– Upatrzyłam kryjówkę w gąszczu przy drodze za miastem – odparła Natasza. – Gdzie oczekują pana towarzysze?

Wilmowski wydobył z kieszeni skrawek papieru. Ołówkiem nakreślił prowizoryczny szkic okolicy.

– Dobrze się składa! – zawołała Natasza, przestudiowawszy plan. – Musi pan przejeżdżać obok jego kryjówki. O, to tutaj…

Sprawnie uzupełniła szkic.

– Już będę wiedział. Zresztą chyba razem będziemy na „pogrzebie”?

– Oczywiście, muszę pilnować, aby komuś nie przyszła ochota zajrzeć do trumny z rzekomym nieboszczykiem – potwierdziła Natasza.

– A co pani ma zamiar uczynić później? – zapytał Wilmowski, bacznie przyglądając się dziewczynie.

Zarumieniła się i spuściła oczy. Zbyszek natomiast poderwał się z posłania.

– Wujku! Ja bez niej… nie ucieknę! Ona także jest zesłańcem! To rewolucjonistka, a ja… ja ją kocham!

Wilmowski skinął przyzwalająco głową. Więc jego przewidywania szybko się sprawdziły! Rozważał sytuację. Zabranie Nataszy jeszcze bardziej wikłało ryzykowną ucieczkę. Czy jednak postąpiłby uczciwie, pragnąc rozdzielić tych dwoje młodych? Ba, gdyby mógł, uprowadziłby z Syberii wszystkich carskich więźniów.

– Czy decyduje się pani towarzyszyć Zbyszkowi? – zapytał krótko.

Kurczowo chwyciła jego rękę w swoje delikatne dłonie.

– Czy… czy zabierze mnie pan? – zapytała nieśmiało.

– Zabiorę, lecz muszę uprzedzić, że droga do wolności daleka i najeżona niebezpieczeństwami. Kto wie, czy zdołamy wynieść cało nasze głowy!

– Pójdę z wami i zginę bez słowa skargi – zapewniła.

– A więc dobrze! Zabierzemy panią, Nataszo. Czy zaraz będą tu pani szukać?

– Nie, o to nie ma obawy. Przyjechałam pod pretekstem uporządkowania interesów faktorii. Jeszcze dzisiaj oznajmię policji, że wracam do Nerczyńska. Przepadnę jak kamień w wodę.

– Świetnie ułożyła pani to wszystko – przyznał Wilmowski. – Po pogrzebie przemknie się pani do kryjówki Zbyszka. Ja tymczasem pożegnam uriadnika i pospieszę do was. Jutro po południu będziemy już daleko od Ałdanu.

– Proszę wracać do uriadnika – oświadczyła Natasza. – Niech mu pan powie, że zesłaniec zmarł w pana obecności. Resztę biorę na siebie. Zbyszek zasłoni twarz prześcieradłem, gdyby nas ktoś odwiedził. Jakuci boją się zmarłych, policja zaś nie będzie zbyt ciekawa. Przygotowani są na jego śmierć. Zaraz zamówię trumnę. Pogrzeb wczesnym rankiem…

– Podejmuje się pani trudnego i… nieprzyjemnego zadania.

– Dam sobie radę, wszystko już obmyśliłam.

Dopiero koło południa Wilmowski opuścił samotną chatę zesłańca. Już znów opanowany udał się do cyrkułu na spotkanie z uriadnikiem.