×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tajemnicza wyprawa Tomka - Alfred Szklarski, Oko w oko z tygrysicą

Oko w oko z tygrysicą

Wyiskrzone gwiazdami niebo rozpościerało się nad tajgą. Wieczór był ciepły i bezwietrzny. W obozie łowców płonęło kilka ognisk.

Bosman jeszcze przed zapadnięciem zmroku zaszył się w namiocie. Nie zdjął nawet ochronnej siatki. Z okutaną w muślin głową siedział przy dymokurze, to jest trzynożnym koszu uplecionym z drutu, i co pewien czas dorzucał na rozżarzone węgle suchego końskiego nawozu. Łzy ciekły mu z oczu podrażnionych gryzącym dymem, pocił się niepomiernie, lecz z gorliwością rzymskiej westalki czuwał nad ogniskiem. Zapowiedział, że woli utonąć we własnych łzach, niż narażać swe ciało na kąśliwość meszek. Przebywał więc samotnie w zadymionym namiocie i popijał z płaskiej butelki swój ulubiony rum.

Tomek siedział na uboczu pod drzewem. Przymrużonymi oczami spoglądał na obozowisko, nie zwracając uwagi na meszki wprost szalejące w nieruchomym, wilgotnym powietrzu. Konie i psy trwożliwie cisnęły się do dymiących ognisk; przerażało je przeciągłe, żałosne warczenie tygrysicy, dobiegające od czasu do czasu z głębi tajgi.

Tygrysy w klatkach były bardzo niespokojne, coraz to uderzały cielskami o kraty oddzielające je od wolności. Tomek wsłuchiwał się w te odgłosy gniewu i jednocześnie obserwował odpoczywających towarzyszy. Ojciec gawędził z synami Nucziego, Smuga opatrywał psy pokaleczone podczas łowów, a Pawłow, napchawszy waty w uszy, przysiadł z nieodstępującym go Udadżalaką przy ognisku, jak najdalej od klatek z rozdrażnionymi tygrysami. Nuczi natomiast nie odstępował czworonożnych więźniów na krok. Słowami usiłował nakłonić je do spokoju.

Zamyślony Tomek mechanicznie zgarniał dłonią meszki lgnące do spoconej twarzy, wydmuchiwał je z nosa, wypluwał cisnące się do ust i coraz więcej uwagi poświęcał staremu Goldowi. Od porannej poufnej rozmowy ze Smugą wciąż zastanawiał się, w jaki sposób mogliby ukryć Zbyszka w obozie po uprowadzeniu go z miejsca zesłania. Najdziwaczniejsze pomysły przychodziły mu do głowy, lecz na żaden jakoś nie mógł się zdecydować. Naraz spojrzał na Pawłowa. Agent osłaniał dłońmi zapchane watą uszy i spode łba nieufnie spoglądał na siedzącego u jego boku milczącego Udadżalakę. W tej właśnie chwili Tomkowi błysnęła wspaniała myśl. Podniecony podniósł się i podszedł do Golda.

– Słuchaj Nuczi, może by tak rozpalić więcej ognisk wokół klatek? Meszek jest dzisiaj bez liku – zagadnął.

– Nasza dosyć pali ogień. To nie gnus je drażni – odparł Gold. – Mnóstwo blisko krąży matka amby, co nasz łapać dzisiaj.

– Czy orientujesz się, gdzie krąży tygrysica?

Gold skinął głową.

– No tak, skrzywdziliśmy ją, tęskni za swoimi młodymi – rzekł Tomek, spod oka obserwując Nucziego.

– Twoja dobrze mówi – potaknął tropiciel. – Ale nasza kocha małe amby i nie krzywdzi. Nasza da jeść, nasza uczy.

– Gdyby tygrysica to wszystko wiedziała, na pewno zostawiłaby nas w spokoju – powiedział Tomek.

Gold mruknął coś, znów spojrzał w ciemną tajgę.

– Nuczi, pomóż mi odszukać tygrysicę – szepnął Tomek.

– Nie, nie, amba gniewa się mnóstwo bardzo. Źle być z nasza – zaoponował Nuczi.

Tomek się zafrasował; niebawem znów powziął jakiś pomysł, gdyż nieznacznie uśmiechnął się i rzekł:

– Jeśli nie powiesz nikomu, to zdradzę ci pewną tajemnicę.

– Stary Gold mówi mnóstwo mało – zapewnił.

– Posiadam ukrytą władzę nad dzikimi zwierzętami. Potrafię wzrokiem zmusić je do posłuszeństwa.

Gold spojrzał zdziwiony; z przekornym błyskiem w oczach odparł:

– To niech twoja mówi oczami ambom w klatkach, żeby było cicho!

Tomek wzruszył ramionami i powiedział:

– Jeśli twoi synowie robią coś na twoje polecenie, czy mogę ich od tego odwodzić? A widzisz! Młode tygrysy odpowiadają jedynie na zew matki. To tygrysicę należy jakoś przekonać, żeby przestała je przywoływać. Wytłumaczę jej, że będzie im u nas dobrze.

– Czy naprawdę możesz to zrobić? – zdziwił się Gold.

– Zaprowadź mnie do niej, to sam się przekonasz.

Stary tropiciel wahał się jeszcze, ale naiwna ciekawość już brała w nim górę nad przezornością. Badawczym wzrokiem mierzył młodzieńca, jakby widział go po raz pierwszy. Po krótkiej chwili odezwał się:

– Moja zaprowadzi do amby!

– Dobrze, Nuczi, ale to, co ujrzysz, musisz zachować w tajemnicy, dopóki nie wyjedziemy z Syberii. Zgoda? Przyrzeknij!

Gold poważnie skinął głową.

– A więc dobrze! Czekaj tu na mnie, powiem panu Smudze, że pójdziemy odegnać tygrysicę.

Tomek nieznacznie odwołał Smugę na bok.

– Już wiem, w jaki sposób możemy ukryć Zbyszka w obozie – szepnął przyjacielowi wprost do ucha, przytrzymując go za ramię.

– Oby tylko pomysł był dobry – odpowiedział Smuga. – Cóż takiego wymyśliłeś?

– A więc, niech pan uważnie słucha…

Przez długą chwilę wyjawiał swój plan.

– No i co pan na to? – zakończył.

– Zaskoczyłeś mnie tym pomysłem – odparł Smuga. Strzepnął meszki z twarzy i dodał: – To wcale nie jest zły fortel, chociaż na pozór wydaje się dość naiwny. Na szczęście dla nas carska policja nie grzeszy zbytnią lotnością umysłu.

– Więc zgadza się pan?

– Do wszystkich diabłów, zgadzam się! I tak już straciliśmy wiele cennego czasu. Musimy wykorzystać najlepszą porę roku do ucieczki, gdyż potem nadejście surowej zimy może udaremnić wykonanie naszych zamiarów. Słuchaj, Tomku, trzeba jednak będzie urządzić próbę.

– Zrobimy oczywiście, zrobimy!

Tomek znów się pochylił do ucha Smugi.

– Niech tak będzie, bierz się do dzieła, ale bądź bardzo ostrożny. Tygrysica jest rozdrażniona. Chyba powinienem pójść z tobą – szepnął Smuga.

– Nie, proszę pana. Nuczi by nabrał podejrzeń. Przecież na niego mogę liczyć!

Uścisnął dłoń przyjacielowi, po czym zdjął sztucer zawieszony na gałęzi drzewa. Starannie sprawdził działanie spustu i nabił broń. Tropiciel czekał na niego przy klatkach z tygrysami. Na ramieniu miał przewieszoną swoją starą berdankę.

Gold poprowadził. Otoczyła ich czarna, przepastna tajga. Z wolna wzrok łowców przywykał do ciemności. W mroku zaczęły się zarysowywać pnie potężnych drzew, powalone kłody i krzewy. Stary Gold szedł posuwistym, kocim krokiem. Czasem przystawał i nasłuchiwał, to znów przyklękał, przykładając ucho do ziemi, zmieniał kierunek. Tomkowi zdawało się, że wciąż krążą w pobliżu obozowiska. Po jakimś czasie był już tego pewny, albowiem pomruki tygrysów w klatkach oddalały się bądź przybliżały.

Nocne kluczenie po dziewiczej tajdze rychło ich zmęczyło, toteż Tomek ucieszył się, gdy Nuczi przysiadł na pniaku. Spoczął obok niego.

– Nasza czeka na księżyc. Ciemno, nasza amby nie widzi – szepnął Gold.

– Czy uda ci się w nocy odnaleźć trop tygrysicy? – także szeptem zapytał Tomek.

– Nasza nie mówić, amba całkiem blisko nasza.

Tomek od razu zamilkł. Jeśli stary tropiciel się nie mylił, należało zachować jak najdalej idącą ostrożność. Zaczął nasłuchiwać; jednocześnie wodził wzrokiem po chaszczach.

Czas dłużył się Tomkowi. Łowił uchem tajemnicze odgłosy płynące z ciemnych głębin tajgi. Po dziewiczym lesie niosły się jakby głębokie westchnienia, pogwary i pomruki przerywane jakimś dziwnym szumem. Gdzieś trzasnęło walące się drzewo, plusnęła woda w bajorze, a potem zapanowała cisza. Naraz dłonie Tomka silnie ujęły sztucer leżący na kolanach. W krzewach dokładnie na wprost niego na króciutki moment zamigotały dwie fosforyzujące iskierki. Tomek złożył się do strzału z biodra. Tygrysica więc przyszła! Gdy jeszcze raz spojrzy, strzeli pomiędzy płonące ślepia. Lecz co to?! Niebieskie ogniki błyskają bardziej na lewo, inne fosforyzują z prawej strony, teraz jednocześnie zbliżają się bezszelestnie. Serce mocno uderzyło w piersi młodzieńca. Skąd się tu nagle wzięło tyle tygrysów? Pochylił się, uniósł lufę sztucera. Dlaczego Nuczi nic nie mówi? Czyżby zasnął? Zerknął w jego kierunku. Tropiciel siedział spokojnie na kłodzie, opierając się plecami o drzewo. Stara berdanka nieruchomo spoczywała na jego kolanach. Nie spał. Jak gdyby nic nadzwyczajnego się nie działo, spoglądał w górę na gałęzie drzew.

„On naprawdę czeka, aż ja wzrokiem zmuszę tygrysy do posłuszeństwa” – przemknęło Tomkowi przez myśl. Użył podstępu, aby nakłonić przesądnego Golda do odszukania tygrysicy w tajdze, i teraz sam wpadł we własne sidła! W jednej chwili zrozumiał, że nie może liczyć na jego pomoc w tej rozprawie.

Już się sprężył, aby powstać na równe nogi, gdy wtem chmary niebieskawych iskierek rozbłysnęły wokoło. Świeciły wśród krzewów, na gałęziach drzew, migotały w powietrzu, nawet trawa u jego stóp skrzyła się niby drgający ognikami kobierzec.

Tomek odetchnął głęboko – rozluźnił mięśnie.

„A niech to licho porwie!” – zaklął w duchu. Omal nie parsknął śmiechem. To maleńkie świetliki[28], zwane robaczkami świętojańskimi, napędziły mu strachu!

[28] Świetliki (Lampyris noctiluca i inne gatunki) – owady należące do rzędu chrząszczy (Coleoptera). Obie płcie świetlików, a niekiedy już nawet jaja, larwy i poczwarki posiadają zdolność świecenia. Pozostaje ona w związku z szybkimi przemianami chemicznymi pewnych substancji, znajdujących się w ciele tych chrząszczy. Przypuszczalnie zresztą świecenie chrząszczy dorosłych ma właśnie znaczenie przy wzajemnym odszukiwaniu się płci przeciwnych.

Oparł się o drzewo. Dłonią otarł pot z czoła. Zerknął na Golda, czy przypadkiem nie spostrzegł jego pomyłki. Na szczęście Nuczi z zadartą do góry głową wpatrywał się w iskierki tańczące wśród gałęzi drzew.

Świetliki skróciły Tomkowi czas oczekiwania. Wodził za nimi wzrokiem, podziwiał piękną grę miłosną maleńkich chrząszczyków. Samiczki, nieposiadające zazwyczaj zdolności lotu, iskrzyły się, siedząc w trawie i tam wabiły swych wielbicieli, krążących w powietrzu ponad nimi. Było to wspaniałe widowisko.

Gdzieś w górze w pobliżu rozbrzmiało naraz potężne hukanie. „Uhu, uhu!” – donośnie rozniosło się po lesie. To puchacz[29], zwany niekiedy w podaniach ludowych królem sów, wyruszył na nocne łowy.

[29] Puchacz (Bubo bubo) – najpospolitszy i najlepiej znany przedstawiciel sów. Osiąga długość do 75 cm, charakteryzują go więc pokaźne rozmiary; ma wydłużone piórka na przodzie głowy, tak zwane uszy, i krótkie skrzydła. Upierzenie ma gęste, z wierzchu ciemne, rdzawożółte, na gardzieli żółtobiałe, na spodzie rdzawożółte, uszy ciemne. Gnieździ się w skałach lub gęstych gałęziach, szczególnie drzew iglastych, a czasem wprost na ziemi przy drzewie lub pniaku. Łowi cietrzewie, głuszce i inne leśne ptaki, zające, szczury, wiewiórki, żaby i większe żuki, a często bije młode sarny. Żyje na całej północy Starego Świata. Lubi błotniste, ciemne ostępy, gdzie poluje nocami.

W dali rozległ się głuchy tętent racic; zaraz po nim przetoczył się jękliwy, żałosny ryk jelenia. Gdzieś, znacznie już bliżej, zaszeleściły gałęzie roztrącane przez poroża.

Świetliki zniknęły niemal tak nagle, jak się uprzednio pojawiły. Nuczi drgnął zaniepokojony. Pochylił się i nadstawił ucha.

– Amba idzie… – szepnął po chwili.

Tomek cały zamienił się w słuch. Za nimi szeleściły krzewy. Ręką dał znak tropicielowi, ostrożnie powstał z pnia i przywarł plecami do potężnego drzewa. Nuczi uczynił to samo. Szelest stawał się coraz bliższy. Przytłumiony pomruk rozbrzmiewał w pobliżu, potem zapadła długa, niepokojąca cisza.

Łowcy zatapiali wzrok w czarne chaszcze. Niemal nieuchwytny szelest gałęzi rozległ się znów za ich plecami. Odwrócili się twarzą ku niebezpieczeństwu, stale opierając plecy o drzewo.

– Nie możemy tutaj sterczeć do rana, musimy coś zrobić – po dłuższej chwili szepnął Tomek.

– Teraz robić nic; zaraz będzie księżyc – lakonicznie odparł Gold.

Nuczi dobrze radził. Niebawem pierwsze promienie księżyca nieśmiało wpełzły pomiędzy drzewa. W srebrzystej poświacie pnie i krzewy przybierały dziwaczne kształty. W tej okolicy las nie był gęsty, więc stopniowo robiło się coraz jaśniej. Czas mijał.

– Nasza już może szukać amby – odezwał się Nuczi.

Tomek ze sztucerem gotowym do strzału ruszył za tropicielem, który niemal bezszelestnie zagłębił się w zarośla. Krążył wokół drzewa nisko pochylony. Rękoma ostrożnie rozsuwał gałęzie krzewów, wypatrywał tropów. Trwało to jakiś czas. Tomek już zaczynał powątpiewać w pomyślny wynik nocnych poszukiwań, gdy nagle Nuczi przyklęknął. W skupieniu macał ziemię.

– Tu ruszyła wielka amba, twoja niech dobrze patrzy – cicho oznajmił.

Tomek przykucnął. Dłońmi odszukał wyciśnięte ślady potężnych łap tygrysicy.

Gold był niezwykle doświadczonym tropicielem. Gdy natrafił nawet w nocy na świeże ślady, nie gubił ich już później ani na chwilę. Czasem trop był mniej wyraźny na twardszym gruncie, wtedy Nuczi głęboko wciągał nosem powietrze, obwąchiwał krzewy, o które mogło się otrzeć zwierzę, i odnajdując węchem charakterystyczną woń jego ciała, nieomylnie podążał za nim.

Tomek był pełen podziwu dla myśliwskich umiejętności starego Golda. Sam przecież także potrafił tropić zwierzynę, lecz odnalezienie śladów w tak trudnych warunkach było niecodziennie spotykanym mistrzostwem.

Nuczi, dążąc śladami, jeszcze raz obszedł dookoła drzewo, pod którym przedtem czatowali. Był to niezbity dowód, że drapieżnik okrążał ich i obserwował. Tomek nie był już teraz pewny, czy tylko fosforyzujące świetliki stały się uprzednio powodem jego przestrachu.

Spod drzewa ślady tygrysicy zaczęły się oddalać w kierunku obozowiska myśliwych, po pewnym jednak czasie znów zawracały. Obydwaj łowcy idąc za nimi, zatoczyli niewielkie koło, a gdy w końcu na własnych, dopiero co pozostawionych śladach odkryli powtórny trop tygrysicy, stanęli przerażeni. Nie mogli mieć jakichkolwiek wątpliwości: tygrysica wywabiła ich z dogodnego do obrony miejsca i obecnie sama skradała się za nimi.

Znajdowali się w niesamowitej sytuacji. Tygrysica mogła się czaić za każdym drzewem czy krzakiem. Tomek przywykły do niebezpieczeństw rychło zapanował nad podstępnie wkradającym się do jego serca strachem. Przecież po to jedynie nakłonił Golda na nocną wyprawę do ostępu, aby stanąć z tygrysicą oko w oko. Wsunął kolbę sztucera pod prawą pachę, palec wskazujący oparł na spuście. Był gotów. Teraz spojrzał na Nucziego.

Tropiciel stał lekko pochylony do przodu. Nasłuchiwał, jednocześnie penetrując wzrokiem okoliczne zarośla. Gdzieś w nich czaił się drapieżnik. Nuczi widocznie nie miał zamiaru użyć broni palnej w razie spotkania tygrysicy. Nadżarta przez ząb czasu berdanka spokojnie zwisała na pasie na ramieniu. Naiwny jak dziecko krajowiec zapewne wierzył, że Tomek potrafi wzrokiem nakłonić zwierzę do posłuszeństwa. Zaledwie młodzieniec spojrzał na niego, natychmiast zdał sobie sprawę z własnej odpowiedzialności za rozwój dalszych wypadków. Przysunął się do Nucziego.

– Zrobiłeś swoje, teraz mnie pozwól działać! – rozkazał. – Idź tuż za mną, gdybyś ujrzał ambę, trąć mnie w łokieć.

Tyle było stanowczości w słowach Tomka, że Gold, podniecony niezwykłością sytuacji, bez sprzeciwu uległ jego woli.

Tomek ruszył pierwszy… Krok za krokiem obchodził najbliższe zarośla. Lufą sztucera wolniutko rozsuwał gałęzie, przetrząsnął okoliczne krzewy, lecz nie wytropił tygrysicy. Nuczi postępował za nim.

Poszukiwania wciąż były bezskuteczne. Tomek z wolna się odprężał; ustępowało napięcie nerwowe. Tygrysica na pewno stąd odeszła, był to więc koniec niesamowitej nocnej przygody. Wprawdzie takie jej zakończenie komplikowało plany Tomka, ale mimo to doznał uczucia ulgi.

Przystanął, rezygnując z dalszego bezcelowego tropienia. Odetchnął pełną piersią i wtem… poczuł nikły odór dzikiego zwierzęcia. W tej właśnie chwili Nuczi dał mu umówiony znak.

Tygrysica wynurzyła się zza wielkiego jałowca. Ujrzawszy tuż przed sobą prześladowców, stanęła jak wryta. Przez chwilę Tomek i bestia spoglądali sobie prosto w oczy. Potem tygrysica pochyliła łeb, wstrząsnęła nim, jakby drażniła ją siła ludzkiego wzroku. Skurczyła grzbiet, prężąc się do skoku. Tomek szybkim jak myśl ruchem uniósł sztucer do ramienia.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności niebezpieczne spotkanie nastąpiło na małym wiatrołomie, to jest miejscu, gdzie drzewa zostały powalone przez wichurę. Wiatrołom porastały jedynie rzadkie krzewy, a teraz rozjaśniała je poświata księżycowa. Dzięki temu Tomek mógł dość pewnie złożyć się do strzału. Gdy ciemne cielsko poderwało się z ziemi, młody łowca mierzył już pomiędzy fosforyzujące ślepia. Nacisnął spust. Zaraz też odepchnął plecami Nucziego i sam uskoczył w bok.

Tygrysica padła łbem na ziemię. Przez krótką chwilę cielsko jej drgało konwulsyjnie, pazury darły poszycie, potem znieruchomiała.

– Wiernyj wystrieł[30] – półgłosem odezwał się Nuczi. – Amba nie słucha mowa oczy?

[30] Celny strzał.

– Nuczi, musiałem zabić – usprawiedliwiał się Tomek.

– Amba nie słucha, twoja zabić. Twoja dobrze zabić – przyznał Gold.

Usiedli na pniu. Tomek wydobył pudełko papierosów. Zamyślony zerkał na starego tropiciela. Oto pierwsza część planu została pomyślnie wykonana, lecz teraz jakoś nie mógł się zdobyć na to, aby w dalszym ciągu wykorzystywać łatwowierność uczciwego człowieka. Na Syberii, carskiej kolonii, nikt się nie troszczył o szerzenie oświaty i postępu wśród krajowców. Przecież im bardziej byli zacofani, tym łatwiej ulegali bezwzględnym rosyjskim zarządom. Goldowie również byli ofiarami zaborczego caryzmu. Z tego względu Tomek nabierał coraz więcej przekonania, że Nucziemu można zaufać. Dawna przyjaźń Golda z polskim zesłańcem oraz jego niemal wrogi stosunek do agenta Pawłowa umacniały go w tym przeświadczeniu. Tomek również zaobserwował, że ustawiczne docinki rubasznego bosmana Nowickiego pod adresem carskiego agenta zjednały im sympatię Goldów.

Po krótkiej chwili rozmyślań przestał się wahać. Zgasił niedopałek papierosa, po czym zagadnął:

– Nuczi, powiedz mi, co sądzisz o Pawłowie?

Gold wzruszył ramionami i odparł lakonicznie:

– Krzywe oko, złe oko. Patrzy tu, patrzy tam, słucha i pisze. Potem naczalstwo mówi: priestupnik w tiuremnyj zamok! [31]

[31] Przestępca do więzienia!

– Czy nie obawiasz się, że mu to powtórzę?

Gold spojrzał Tomkowi prosto w oczy.

– Moja myśli: twoja swój człowiek – odpowiedział.

– Nie mylisz się, Nuczi. Ja i moi towarzysze jesteśmy przeciwnikami caryzmu. Natomiast darzymy przyjaźnią wszystkich pokrzywdzonych przez cara ludzi. Teraz mogę wyznać, że muszę uczynić coś takiego, o czym Pawłow nigdy nie powinien się dowiedzieć. Zapewniam cię jednak, że czyn mój będzie służył dobrej sprawie. Czy zechcesz mi dopomóc?

– Dobry człowiek, dobra sprawa. Twoja powie, moja zrobi.

– Czy przyrzekasz, że nikomu nie powiesz?

– Twoja mówi, Gold zrobi i zaraz zapomni.

– Dziękuję ci, Nuczi. Byłem pewny, że możemy na ciebie liczyć. Wiemy, że jesteś biedny. Ciężko pracujesz na kawałek chleba. Mam tu dla ciebie sto rubli w złocie, przydadzą ci się na pewno.

Tomek odpinał kurtkę, by wydobyć pieniądze. Gold zmarszczył brwi. Przytrzymał jego dłoń.

– Przysługa dla przyjaciela, ruble nie! Matka tajga karmi swój człowiek.

– Przepraszam, Nuczi. Naprawdę nie chciałem cię obrazić! – zawołał Tomek, mocno ściskając twardą dłoń starego Golda.

– Twoja przyjaciel. Twoja mówi, moja zrobi i zapomni.


Oko w oko z tygrysicą

Wyiskrzone gwiazdami niebo rozpościerało się nad tajgą. Wieczór był ciepły i bezwietrzny. W obozie łowców płonęło kilka ognisk.

Bosman jeszcze przed zapadnięciem zmroku zaszył się w namiocie. Nie zdjął nawet ochronnej siatki. Z okutaną w muślin głową siedział przy dymokurze, to jest trzynożnym koszu uplecionym z drutu, i co pewien czas dorzucał na rozżarzone węgle suchego końskiego nawozu. Łzy ciekły mu z oczu podrażnionych gryzącym dymem, pocił się niepomiernie, lecz z gorliwością rzymskiej westalki czuwał nad ogniskiem. Zapowiedział, że woli utonąć we własnych łzach, niż narażać swe ciało na kąśliwość meszek. Przebywał więc samotnie w zadymionym namiocie i popijał z płaskiej butelki swój ulubiony rum.

Tomek siedział na uboczu pod drzewem. Przymrużonymi oczami spoglądał na obozowisko, nie zwracając uwagi na meszki wprost szalejące w nieruchomym, wilgotnym powietrzu. Konie i psy trwożliwie cisnęły się do dymiących ognisk; przerażało je przeciągłe, żałosne warczenie tygrysicy, dobiegające od czasu do czasu z głębi tajgi.

Tygrysy w klatkach były bardzo niespokojne, coraz to uderzały cielskami o kraty oddzielające je od wolności. Tomek wsłuchiwał się w te odgłosy gniewu i jednocześnie obserwował odpoczywających towarzyszy. Ojciec gawędził z synami Nucziego, Smuga opatrywał psy pokaleczone podczas łowów, a Pawłow, napchawszy waty w uszy, przysiadł z nieodstępującym go Udadżalaką przy ognisku, jak najdalej od klatek z rozdrażnionymi tygrysami. Nuczi natomiast nie odstępował czworonożnych więźniów na krok. Słowami usiłował nakłonić je do spokoju.

Zamyślony Tomek mechanicznie zgarniał dłonią meszki lgnące do spoconej twarzy, wydmuchiwał je z nosa, wypluwał cisnące się do ust i coraz więcej uwagi poświęcał staremu Goldowi. Od porannej poufnej rozmowy ze Smugą wciąż zastanawiał się, w jaki sposób mogliby ukryć Zbyszka w obozie po uprowadzeniu go z miejsca zesłania. Najdziwaczniejsze pomysły przychodziły mu do głowy, lecz na żaden jakoś nie mógł się zdecydować. Naraz spojrzał na Pawłowa. Agent osłaniał dłońmi zapchane watą uszy i spode łba nieufnie spoglądał na siedzącego u jego boku milczącego Udadżalakę. W tej właśnie chwili Tomkowi błysnęła wspaniała myśl. Podniecony podniósł się i podszedł do Golda.

– Słuchaj Nuczi, może by tak rozpalić więcej ognisk wokół klatek? Meszek jest dzisiaj bez liku – zagadnął.

– Nasza dosyć pali ogień. To nie gnus je drażni – odparł Gold. – Mnóstwo blisko krąży matka amby, co nasz łapać dzisiaj.

– Czy orientujesz się, gdzie krąży tygrysica?

Gold skinął głową.

– No tak, skrzywdziliśmy ją, tęskni za swoimi młodymi – rzekł Tomek, spod oka obserwując Nucziego.

– Twoja dobrze mówi – potaknął tropiciel. – Ale nasza kocha małe amby i nie krzywdzi. Nasza da jeść, nasza uczy.

– Gdyby tygrysica to wszystko wiedziała, na pewno zostawiłaby nas w spokoju – powiedział Tomek.

Gold mruknął coś, znów spojrzał w ciemną tajgę.

– Nuczi, pomóż mi odszukać tygrysicę – szepnął Tomek.

– Nie, nie, amba gniewa się mnóstwo bardzo. Źle być z nasza – zaoponował Nuczi.

Tomek się zafrasował; niebawem znów powziął jakiś pomysł, gdyż nieznacznie uśmiechnął się i rzekł:

– Jeśli nie powiesz nikomu, to zdradzę ci pewną tajemnicę.

– Stary Gold mówi mnóstwo mało – zapewnił.

– Posiadam ukrytą władzę nad dzikimi zwierzętami. Potrafię wzrokiem zmusić je do posłuszeństwa.

Gold spojrzał zdziwiony; z przekornym błyskiem w oczach odparł:

– To niech twoja mówi oczami ambom w klatkach, żeby było cicho!

Tomek wzruszył ramionami i powiedział:

– Jeśli twoi synowie robią coś na twoje polecenie, czy mogę ich od tego odwodzić? A widzisz! Młode tygrysy odpowiadają jedynie na zew matki. To tygrysicę należy jakoś przekonać, żeby przestała je przywoływać. Wytłumaczę jej, że będzie im u nas dobrze.

– Czy naprawdę możesz to zrobić? – zdziwił się Gold.

– Zaprowadź mnie do niej, to sam się przekonasz.

Stary tropiciel wahał się jeszcze, ale naiwna ciekawość już brała w nim górę nad przezornością. Badawczym wzrokiem mierzył młodzieńca, jakby widział go po raz pierwszy. Po krótkiej chwili odezwał się:

– Moja zaprowadzi do amby!

– Dobrze, Nuczi, ale to, co ujrzysz, musisz zachować w tajemnicy, dopóki nie wyjedziemy z Syberii. Zgoda? Przyrzeknij!

Gold poważnie skinął głową.

– A więc dobrze! Czekaj tu na mnie, powiem panu Smudze, że pójdziemy odegnać tygrysicę.

Tomek nieznacznie odwołał Smugę na bok.

– Już wiem, w jaki sposób możemy ukryć Zbyszka w obozie – szepnął przyjacielowi wprost do ucha, przytrzymując go za ramię.

– Oby tylko pomysł był dobry – odpowiedział Smuga. – Cóż takiego wymyśliłeś?

– A więc, niech pan uważnie słucha…

Przez długą chwilę wyjawiał swój plan.

– No i co pan na to? – zakończył.

– Zaskoczyłeś mnie tym pomysłem – odparł Smuga. Strzepnął meszki z twarzy i dodał: – To wcale nie jest zły fortel, chociaż na pozór wydaje się dość naiwny. Na szczęście dla nas carska policja nie grzeszy zbytnią lotnością umysłu.

– Więc zgadza się pan?

– Do wszystkich diabłów, zgadzam się! I tak już straciliśmy wiele cennego czasu. Musimy wykorzystać najlepszą porę roku do ucieczki, gdyż potem nadejście surowej zimy może udaremnić wykonanie naszych zamiarów. Słuchaj, Tomku, trzeba jednak będzie urządzić próbę.

– Zrobimy oczywiście, zrobimy!

Tomek znów się pochylił do ucha Smugi.

– Niech tak będzie, bierz się do dzieła, ale bądź bardzo ostrożny. Tygrysica jest rozdrażniona. Chyba powinienem pójść z tobą – szepnął Smuga.

– Nie, proszę pana. Nuczi by nabrał podejrzeń. Przecież na niego mogę liczyć!

Uścisnął dłoń przyjacielowi, po czym zdjął sztucer zawieszony na gałęzi drzewa. Starannie sprawdził działanie spustu i nabił broń. Tropiciel czekał na niego przy klatkach z tygrysami. Na ramieniu miał przewieszoną swoją starą berdankę.

Gold poprowadził. Otoczyła ich czarna, przepastna tajga. Z wolna wzrok łowców przywykał do ciemności. W mroku zaczęły się zarysowywać pnie potężnych drzew, powalone kłody i krzewy. Stary Gold szedł posuwistym, kocim krokiem. Czasem przystawał i nasłuchiwał, to znów przyklękał, przykładając ucho do ziemi, zmieniał kierunek. Tomkowi zdawało się, że wciąż krążą w pobliżu obozowiska. Po jakimś czasie był już tego pewny, albowiem pomruki tygrysów w klatkach oddalały się bądź przybliżały.

Nocne kluczenie po dziewiczej tajdze rychło ich zmęczyło, toteż Tomek ucieszył się, gdy Nuczi przysiadł na pniaku. Spoczął obok niego.

– Nasza czeka na księżyc. Ciemno, nasza amby nie widzi – szepnął Gold.

– Czy uda ci się w nocy odnaleźć trop tygrysicy? – także szeptem zapytał Tomek.

– Nasza nie mówić, amba całkiem blisko nasza.

Tomek od razu zamilkł. Jeśli stary tropiciel się nie mylił, należało zachować jak najdalej idącą ostrożność. Zaczął nasłuchiwać; jednocześnie wodził wzrokiem po chaszczach.

Czas dłużył się Tomkowi. Łowił uchem tajemnicze odgłosy płynące z ciemnych głębin tajgi. Po dziewiczym lesie niosły się jakby głębokie westchnienia, pogwary i pomruki przerywane jakimś dziwnym szumem. Gdzieś trzasnęło walące się drzewo, plusnęła woda w bajorze, a potem zapanowała cisza. Naraz dłonie Tomka silnie ujęły sztucer leżący na kolanach. W krzewach dokładnie na wprost niego na króciutki moment zamigotały dwie fosforyzujące iskierki. Tomek złożył się do strzału z biodra. Tygrysica więc przyszła! Gdy jeszcze raz spojrzy, strzeli pomiędzy płonące ślepia. Lecz co to?! Niebieskie ogniki błyskają bardziej na lewo, inne fosforyzują z prawej strony, teraz jednocześnie zbliżają się bezszelestnie. Serce mocno uderzyło w piersi młodzieńca. Skąd się tu nagle wzięło tyle tygrysów? Pochylił się, uniósł lufę sztucera. Dlaczego Nuczi nic nie mówi? Czyżby zasnął? Zerknął w jego kierunku. Tropiciel siedział spokojnie na kłodzie, opierając się plecami o drzewo. Stara berdanka nieruchomo spoczywała na jego kolanach. Nie spał. Jak gdyby nic nadzwyczajnego się nie działo, spoglądał w górę na gałęzie drzew.

„On naprawdę czeka, aż ja wzrokiem zmuszę tygrysy do posłuszeństwa” – przemknęło Tomkowi przez myśl. Użył podstępu, aby nakłonić przesądnego Golda do odszukania tygrysicy w tajdze, i teraz sam wpadł we własne sidła! W jednej chwili zrozumiał, że nie może liczyć na jego pomoc w tej rozprawie.

Już się sprężył, aby powstać na równe nogi, gdy wtem chmary niebieskawych iskierek rozbłysnęły wokoło. Świeciły wśród krzewów, na gałęziach drzew, migotały w powietrzu, nawet trawa u jego stóp skrzyła się niby drgający ognikami kobierzec.

Tomek odetchnął głęboko – rozluźnił mięśnie.

„A niech to licho porwie!” – zaklął w duchu. Omal nie parsknął śmiechem. To maleńkie świetliki[28], zwane robaczkami świętojańskimi, napędziły mu strachu!

[28] Świetliki (Lampyris noctiluca i inne gatunki) – owady należące do rzędu chrząszczy (Coleoptera). Obie płcie świetlików, a niekiedy już nawet jaja, larwy i poczwarki posiadają zdolność świecenia. Pozostaje ona w związku z szybkimi przemianami chemicznymi pewnych substancji, znajdujących się w ciele tych chrząszczy. Przypuszczalnie zresztą świecenie chrząszczy dorosłych ma właśnie znaczenie przy wzajemnym odszukiwaniu się płci przeciwnych.

Oparł się o drzewo. Dłonią otarł pot z czoła. Zerknął na Golda, czy przypadkiem nie spostrzegł jego pomyłki. Na szczęście Nuczi z zadartą do góry głową wpatrywał się w iskierki tańczące wśród gałęzi drzew.

Świetliki skróciły Tomkowi czas oczekiwania. Wodził za nimi wzrokiem, podziwiał piękną grę miłosną maleńkich chrząszczyków. Samiczki, nieposiadające zazwyczaj zdolności lotu, iskrzyły się, siedząc w trawie i tam wabiły swych wielbicieli, krążących w powietrzu ponad nimi. Było to wspaniałe widowisko.

Gdzieś w górze w pobliżu rozbrzmiało naraz potężne hukanie. „Uhu, uhu!” – donośnie rozniosło się po lesie. To puchacz[29], zwany niekiedy w podaniach ludowych królem sów, wyruszył na nocne łowy.

[29] Puchacz (Bubo bubo) – najpospolitszy i najlepiej znany przedstawiciel sów. Osiąga długość do 75 cm, charakteryzują go więc pokaźne rozmiary; ma wydłużone piórka na przodzie głowy, tak zwane uszy, i krótkie skrzydła. Upierzenie ma gęste, z wierzchu ciemne, rdzawożółte, na gardzieli żółtobiałe, na spodzie rdzawożółte, uszy ciemne. Gnieździ się w skałach lub gęstych gałęziach, szczególnie drzew iglastych, a czasem wprost na ziemi przy drzewie lub pniaku. Łowi cietrzewie, głuszce i inne leśne ptaki, zające, szczury, wiewiórki, żaby i większe żuki, a często bije młode sarny. Żyje na całej północy Starego Świata. Lubi błotniste, ciemne ostępy, gdzie poluje nocami.

W dali rozległ się głuchy tętent racic; zaraz po nim przetoczył się jękliwy, żałosny ryk jelenia. Gdzieś, znacznie już bliżej, zaszeleściły gałęzie roztrącane przez poroża.

Świetliki zniknęły niemal tak nagle, jak się uprzednio pojawiły. Nuczi drgnął zaniepokojony. Pochylił się i nadstawił ucha.

– Amba idzie… – szepnął po chwili.

Tomek cały zamienił się w słuch. Za nimi szeleściły krzewy. Ręką dał znak tropicielowi, ostrożnie powstał z pnia i przywarł plecami do potężnego drzewa. Nuczi uczynił to samo. Szelest stawał się coraz bliższy. Przytłumiony pomruk rozbrzmiewał w pobliżu, potem zapadła długa, niepokojąca cisza.

Łowcy zatapiali wzrok w czarne chaszcze. Niemal nieuchwytny szelest gałęzi rozległ się znów za ich plecami. Odwrócili się twarzą ku niebezpieczeństwu, stale opierając plecy o drzewo.

– Nie możemy tutaj sterczeć do rana, musimy coś zrobić – po dłuższej chwili szepnął Tomek.

– Teraz robić nic; zaraz będzie księżyc – lakonicznie odparł Gold.

Nuczi dobrze radził. Niebawem pierwsze promienie księżyca nieśmiało wpełzły pomiędzy drzewa. W srebrzystej poświacie pnie i krzewy przybierały dziwaczne kształty. W tej okolicy las nie był gęsty, więc stopniowo robiło się coraz jaśniej. Czas mijał.

– Nasza już może szukać amby – odezwał się Nuczi.

Tomek ze sztucerem gotowym do strzału ruszył za tropicielem, który niemal bezszelestnie zagłębił się w zarośla. Krążył wokół drzewa nisko pochylony. Rękoma ostrożnie rozsuwał gałęzie krzewów, wypatrywał tropów. Trwało to jakiś czas. Tomek już zaczynał powątpiewać w pomyślny wynik nocnych poszukiwań, gdy nagle Nuczi przyklęknął. W skupieniu macał ziemię.

– Tu ruszyła wielka amba, twoja niech dobrze patrzy – cicho oznajmił.

Tomek przykucnął. Dłońmi odszukał wyciśnięte ślady potężnych łap tygrysicy.

Gold był niezwykle doświadczonym tropicielem. Gdy natrafił nawet w nocy na świeże ślady, nie gubił ich już później ani na chwilę. Czasem trop był mniej wyraźny na twardszym gruncie, wtedy Nuczi głęboko wciągał nosem powietrze, obwąchiwał krzewy, o które mogło się otrzeć zwierzę, i odnajdując węchem charakterystyczną woń jego ciała, nieomylnie podążał za nim.

Tomek był pełen podziwu dla myśliwskich umiejętności starego Golda. Sam przecież także potrafił tropić zwierzynę, lecz odnalezienie śladów w tak trudnych warunkach było niecodziennie spotykanym mistrzostwem.

Nuczi, dążąc śladami, jeszcze raz obszedł dookoła drzewo, pod którym przedtem czatowali. Był to niezbity dowód, że drapieżnik okrążał ich i obserwował. Tomek nie był już teraz pewny, czy tylko fosforyzujące świetliki stały się uprzednio powodem jego przestrachu.

Spod drzewa ślady tygrysicy zaczęły się oddalać w kierunku obozowiska myśliwych, po pewnym jednak czasie znów zawracały. Obydwaj łowcy idąc za nimi, zatoczyli niewielkie koło, a gdy w końcu na własnych, dopiero co pozostawionych śladach odkryli powtórny trop tygrysicy, stanęli przerażeni. Nie mogli mieć jakichkolwiek wątpliwości: tygrysica wywabiła ich z dogodnego do obrony miejsca i obecnie sama skradała się za nimi.

Znajdowali się w niesamowitej sytuacji. Tygrysica mogła się czaić za każdym drzewem czy krzakiem. Tomek przywykły do niebezpieczeństw rychło zapanował nad podstępnie wkradającym się do jego serca strachem. Przecież po to jedynie nakłonił Golda na nocną wyprawę do ostępu, aby stanąć z tygrysicą oko w oko. Wsunął kolbę sztucera pod prawą pachę, palec wskazujący oparł na spuście. Był gotów. Teraz spojrzał na Nucziego.

Tropiciel stał lekko pochylony do przodu. Nasłuchiwał, jednocześnie penetrując wzrokiem okoliczne zarośla. Gdzieś w nich czaił się drapieżnik. Nuczi widocznie nie miał zamiaru użyć broni palnej w razie spotkania tygrysicy. Nadżarta przez ząb czasu berdanka spokojnie zwisała na pasie na ramieniu. Naiwny jak dziecko krajowiec zapewne wierzył, że Tomek potrafi wzrokiem nakłonić zwierzę do posłuszeństwa. Zaledwie młodzieniec spojrzał na niego, natychmiast zdał sobie sprawę z własnej odpowiedzialności za rozwój dalszych wypadków. Przysunął się do Nucziego.

– Zrobiłeś swoje, teraz mnie pozwól działać! – rozkazał. – Idź tuż za mną, gdybyś ujrzał ambę, trąć mnie w łokieć.

Tyle było stanowczości w słowach Tomka, że Gold, podniecony niezwykłością sytuacji, bez sprzeciwu uległ jego woli.

Tomek ruszył pierwszy… Krok za krokiem obchodził najbliższe zarośla. Lufą sztucera wolniutko rozsuwał gałęzie, przetrząsnął okoliczne krzewy, lecz nie wytropił tygrysicy. Nuczi postępował za nim.

Poszukiwania wciąż były bezskuteczne. Tomek z wolna się odprężał; ustępowało napięcie nerwowe. Tygrysica na pewno stąd odeszła, był to więc koniec niesamowitej nocnej przygody. Wprawdzie takie jej zakończenie komplikowało plany Tomka, ale mimo to doznał uczucia ulgi.

Przystanął, rezygnując z dalszego bezcelowego tropienia. Odetchnął pełną piersią i wtem… poczuł nikły odór dzikiego zwierzęcia. W tej właśnie chwili Nuczi dał mu umówiony znak.

Tygrysica wynurzyła się zza wielkiego jałowca. Ujrzawszy tuż przed sobą prześladowców, stanęła jak wryta. Przez chwilę Tomek i bestia spoglądali sobie prosto w oczy. Potem tygrysica pochyliła łeb, wstrząsnęła nim, jakby drażniła ją siła ludzkiego wzroku. Skurczyła grzbiet, prężąc się do skoku. Tomek szybkim jak myśl ruchem uniósł sztucer do ramienia.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności niebezpieczne spotkanie nastąpiło na małym wiatrołomie, to jest miejscu, gdzie drzewa zostały powalone przez wichurę. Wiatrołom porastały jedynie rzadkie krzewy, a teraz rozjaśniała je poświata księżycowa. Dzięki temu Tomek mógł dość pewnie złożyć się do strzału. Gdy ciemne cielsko poderwało się z ziemi, młody łowca mierzył już pomiędzy fosforyzujące ślepia. Nacisnął spust. Zaraz też odepchnął plecami Nucziego i sam uskoczył w bok.

Tygrysica padła łbem na ziemię. Przez krótką chwilę cielsko jej drgało konwulsyjnie, pazury darły poszycie, potem znieruchomiała.

– Wiernyj wystrieł[30] – półgłosem odezwał się Nuczi. – Amba nie słucha mowa oczy?

[30] Celny strzał.

– Nuczi, musiałem zabić – usprawiedliwiał się Tomek.

– Amba nie słucha, twoja zabić. Twoja dobrze zabić – przyznał Gold.

Usiedli na pniu. Tomek wydobył pudełko papierosów. Zamyślony zerkał na starego tropiciela. Oto pierwsza część planu została pomyślnie wykonana, lecz teraz jakoś nie mógł się zdobyć na to, aby w dalszym ciągu wykorzystywać łatwowierność uczciwego człowieka. Na Syberii, carskiej kolonii, nikt się nie troszczył o szerzenie oświaty i postępu wśród krajowców. Przecież im bardziej byli zacofani, tym łatwiej ulegali bezwzględnym rosyjskim zarządom. Goldowie również byli ofiarami zaborczego caryzmu. Z tego względu Tomek nabierał coraz więcej przekonania, że Nucziemu można zaufać. Dawna przyjaźń Golda z polskim zesłańcem oraz jego niemal wrogi stosunek do agenta Pawłowa umacniały go w tym przeświadczeniu. Tomek również zaobserwował, że ustawiczne docinki rubasznego bosmana Nowickiego pod adresem carskiego agenta zjednały im sympatię Goldów.

Po krótkiej chwili rozmyślań przestał się wahać. Zgasił niedopałek papierosa, po czym zagadnął:

– Nuczi, powiedz mi, co sądzisz o Pawłowie?

Gold wzruszył ramionami i odparł lakonicznie:

– Krzywe oko, złe oko. Patrzy tu, patrzy tam, słucha i pisze. Potem naczalstwo mówi: priestupnik w tiuremnyj zamok! [31]

[31] Przestępca do więzienia!

– Czy nie obawiasz się, że mu to powtórzę?

Gold spojrzał Tomkowi prosto w oczy.

– Moja myśli: twoja swój człowiek – odpowiedział.

– Nie mylisz się, Nuczi. Ja i moi towarzysze jesteśmy przeciwnikami caryzmu. Natomiast darzymy przyjaźnią wszystkich pokrzywdzonych przez cara ludzi. Teraz mogę wyznać, że muszę uczynić coś takiego, o czym Pawłow nigdy nie powinien się dowiedzieć. Zapewniam cię jednak, że czyn mój będzie służył dobrej sprawie. Czy zechcesz mi dopomóc?

– Dobry człowiek, dobra sprawa. Twoja powie, moja zrobi.

– Czy przyrzekasz, że nikomu nie powiesz?

– Twoja mówi, Gold zrobi i zaraz zapomni.

– Dziękuję ci, Nuczi. Byłem pewny, że możemy na ciebie liczyć. Wiemy, że jesteś biedny. Ciężko pracujesz na kawałek chleba. Mam tu dla ciebie sto rubli w złocie, przydadzą ci się na pewno.

Tomek odpinał kurtkę, by wydobyć pieniądze. Gold zmarszczył brwi. Przytrzymał jego dłoń.

– Przysługa dla przyjaciela, ruble nie! Matka tajga karmi swój człowiek.

– Przepraszam, Nuczi. Naprawdę nie chciałem cię obrazić! – zawołał Tomek, mocno ściskając twardą dłoń starego Golda.

– Twoja przyjaciel. Twoja mówi, moja zrobi i zapomni.