×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tajemnicza wyprawa Tomka - Alfred Szklarski, Nieoczekiwana pomoc (2)

Nieoczekiwana pomoc (2)

„Sungasza” płynęła w dół rzeki, prowadząc na bocznym holu dwie barki. Kapitan nie schodził z pomostu nawigacyjnego. Błagowieszczeńsk był już blisko. Według wszelkiego prawdopodobieństwa w tym mieście skupiały się główne ogniwa pogoni rozesłanej za uciekinierami. Wyprawa rzekomych łowców dzikich zwierząt właśnie z Kraju Nadamurskiego przekradła się do Ałdanu w Jakucji i tą też drogą najdogodniej mogła umykać w kierunku wybrzeża morskiego lub granicy chińskiej. Należało się spodziewać, że Błagowieszczeńsk, jako siedziba gubernatora Kraju Nadamurskiego, stanowi najostrzejszy punkt kontrolny. Przecież na wszystkich stacjach zaopatrujących statki w opał rozprawiano o licznych kontrolach wojskowych przebiegających kraj wzdłuż i wszerz.

Niekrasow zdawał sobie sprawę, że udzielając pomocy uciekinierom, rozpoczął niebezpieczną grę, w której stawką było życie garstki nieustraszonych ludzi. Wiedział również, że w przypadku niepowodzenia podzieli ich los. Mimo to nie zawahał się ani przez chwilę. Podczas długich lat katorgi sam marzył o tym, na co porwali się ci szaleńcy. Czyż mógł teraz odmówić im pomocy? Wiedział już, dlaczego policja carska prześladowała Wilmowskiego, bosmana oraz młodego zesłańca i Nataszę: oni również walczyli przeciwko caratowi.

Niekrasow ćmił fajkę. Spokojnym pozornie wzrokiem spoglądał na nadbudówkę, mieszczącą się na rufie barki. Pod jej podłogą znajdowała się komora. Tam właśnie ukrył uciekinierów.

Chmurny, słotny dzień dobiegał końca. Niekrasow wychylił się z pomostu nawigacyjnego. Spojrzał w niebo. Najdalej za dwie godziny miał nadejść wieczór.

– Iwan, na stanowisko! – rozkazał. Potem polecił zwiększyć szybkość „Sungaszy”.

Iwan z zawiniątkiem pod pachą pobiegł do nadbudówki na barce. Na lewym brzegu już wyrastał Błagowieszczeńsk.

Niekrasow uniósł lornetkę do oczu. Na przystani na nabrzeżu przycumowany był jakiś statek. Na przednim pokładzie stali stłoczeni pasażerowie. Otaczała ich umundurowana policja. Na przystani widać było uzbrojonych żołnierzy. Zachmurzone niebo nie rokowało, aby statek mógł tego dnia jeszcze wyruszyć w dalszą drogę. Ciemna noc przerywała zazwyczaj żeglugę na Amurze.

Kapitan „Sungaszy” wsunął dłoń pod kurtkę. Dotknął rękojeści rewolweru. Upewniwszy się, że broń jest gotowa do strzału, zapalił wygasłą fajkę i rzucił krótki rozkaz:

– Przybijamy! Wszyscy na stanowiska!

„Sungasza” krótkim, urywanym gwizdem oznajmiła swe przybycie. Ostrożnie przylgnęła lewym bokiem do statku zakotwiczonego przy pomoście. Naczelnik policji przybiegł do burty.

– Wszystkich ludzi zawołać na pokład! – zakomenderował.

Niekrasow znał policyjnego dostojnika. Pozdrowił go przyłożeniem ręki do daszka czapki i odparł:

– Jak pan sobie życzy, proszę jednak o zabranie z pokładu ciężko chorego!

– Cóż to za chory? – podejrzliwie zapytał naczelnik.

– Człowiek z załogi…

– Nie jestem pewny, ale… obawiam się pozostawić go na statku.

– Zaraz się nim zajmiemy. Masz pan jakichś pasażerów?

– Nie. Hej, Milutin, zwołaj wszystkich na pokład!

Załoga „Sungaszy” zaczęła się grupować przy lewej burcie statku, gdzie leżał zwój lin. W nim ukryta była krótka broń. Jeden z palaczy trzymał w dłoni ciężki żelazny klucz, drugiemu zza pasa wystawała rękojęść noża. W tej chwili naczelnik policji wkroczył na pokład w asyście mundurowej i tajnej policji oraz kilku żołnierzy.

– Nie widzę tu nikogo chorego – rzekł szorstko, mierząc wzrokiem milczącą załogę. – Gdzie on?

– W nadbudówce na barce – powiedział Niekrasow.

– Dlaczego tam? – podejrzliwie indagował naczelnik.

Niekrasow pochylił się ku niemu.

– Niech wasze wysokobłagorodje go obejrzy, a na pewno wszystko zrozumie…

– Przeszukać holownik! Ktokolwiek nie wyszedł na pokład, zakuć w dyby – rzucił rozkaz policjantom, po czym dodał: – Sześciu żołnierzy za mną!

Niekrasow przelazł przez burtę holownika na barkę. Naczelnik otoczony uzbrojonymi żołnierzami szedł za nim. Niekrasow otworzył drzwi nadbudówki.

– Dlaczego tu ciemno? – warknął policjant, mierząc kapitana podejrzliwym wzrokiem.

– Chory mówi, że razi go światło – odparł Niekrasow. – Zaraz uchylę zasłony.

Podniósł z pokładu tykę, wsunął ją do izdebki i trochę odchylił worek zaciemniający okienko. Naczelnik przekroczył próg nadbudówki. Za nim wszedł żołnierz z karabinem gotowym do strzału. Obydwaj zatrzymali się na widok człowieka leżącego na drewnianej koi. Pierś jego unosiła się w nierównym oddechu. Zewnętrzną stroną dłoni osłaniał oczy. Naczelnik pochylił się nad nim. Ręce i zarośnięta twarz chorego pokrywały czerwone plamy i czarne strupy. Policjant cofnął się gwałtownie do drzwi.

– Co mu jest? – zapytał zmienionym głosem.

– Wygląda na ospę[148] – cicho wyjaśnił Niekrasow. – Ale czort go wie, może prokaza[149], nie znam się na tym. Trzymam go tutaj, by nie zaraził reszty załogi… Każ, wasze wysokobłagorodje, zabrać go do szpitala.

[148] Ospa – ciężka epidemiczna choroba zakaźna objawiająca sie gorączką, ogólnym zatruciem organizmu oraz wysypką, która pozostawia charakterystyczne blizny. Przed wprowadzeniem szczepień ochronnych ospa była jedną z najcięższych plag ludzkości.

[149] Prokaza (ros.) – trąd.

Naczelnik szybko wycofał się na pokład.

– Chcesz pan zarazę roznieść po mieście? – rzekł wzburzony. – Precz z portu! Jaki transport wieziecie i dokąd?

– Kożuchy do Kamienia Rybołowa.

– Wyłaź stamtąd! – krzyknął naczelnik do żołnierza, który omal nie rozbił sobie głowy o futrynę niskich drzwi, wybiegając z nadbudówki.

Niekrasow teraz dopiero nieznacznie wysunął dłoń spod kożucha. Zmarszczył brwi i powiedział:

– Ten człowiek powinien być zabrany ze statku. Nie mogę pozostać bez załogi.

– Z rozkazu Jego Ekscelencji gubernatora ma pan zaraz opuścić port!

– Nie mogę płynąć nocą – zaprotestował Niekrasow.

– To zakotwicz pan statek gdzieś na środku rzeki z dala od miasta. Eskorta! Zajrzeć do pak na barkach! Ścisła rewizja!

Naczelnik wycofał się na holownik wraz z dowódcą żołnierzy. Niekrasow zapalił fajkę i spod oka przyglądał się buszowaniu żołnierzy na barkach. Nikt już więcej nie zbliżył się do pomieszczenia, gdzie leżał chory. Po kilku minutach policjanci i żołnierz opuścili holownik, zaraz też odcumowano go od statku.

„Sungasza” wolno odpływała. Niekrasow stał na pomoście, dopóki domów Błagowieszczeńska nie zatarł mrok. Wtedy dopiero poszedł do nadbudówki na barce.

– Iwan, na wachtę, ale umyty! – krzyknął w progu.

– Rozkaz, kapitanie… Strupy same poodpadały, bo chleb wysechł…

Kapitan roześmiał się, po czym zapalił świecę. Otworzył klapę w podłodze.

– Ostre pogotowie odwołane! Proszę na holownik na kolację! – zawołał.

– Ha, zaczynam wierzyć, że wydostaniemy się z matni – odezwał się bosman, z trudem przeciskając swe cielsko przez mały otwór w podłodze. – Przedni pomysł z tą ospą…

– Tym lepiej… dla nich i dla nas – odparł Niekrasow. – No, teraz możecie odłożyć broń. Noc będziemy mieli spokojną.


Nieoczekiwana pomoc (2) Unerwartete Hilfe (2) Unexpected help (2)

„Sungasza” płynęła w dół rzeki, prowadząc na bocznym holu dwie barki. Kapitan nie schodził z pomostu nawigacyjnego. Błagowieszczeńsk był już blisko. Według wszelkiego prawdopodobieństwa w tym mieście skupiały się główne ogniwa pogoni rozesłanej za uciekinierami. Wyprawa rzekomych łowców dzikich zwierząt właśnie z Kraju Nadamurskiego przekradła się do Ałdanu w Jakucji i tą też drogą najdogodniej mogła umykać w kierunku wybrzeża morskiego lub granicy chińskiej. Należało się spodziewać, że Błagowieszczeńsk, jako siedziba gubernatora Kraju Nadamurskiego, stanowi najostrzejszy punkt kontrolny. Przecież na wszystkich stacjach zaopatrujących statki w opał rozprawiano o licznych kontrolach wojskowych przebiegających kraj wzdłuż i wszerz.

Niekrasow zdawał sobie sprawę, że udzielając pomocy uciekinierom, rozpoczął niebezpieczną grę, w której stawką było życie garstki nieustraszonych ludzi. Wiedział również, że w przypadku niepowodzenia podzieli ich los. Mimo to nie zawahał się ani przez chwilę. Podczas długich lat katorgi sam marzył o tym, na co porwali się ci szaleńcy. Czyż mógł teraz odmówić im pomocy? Wiedział już, dlaczego policja carska prześladowała Wilmowskiego, bosmana oraz młodego zesłańca i Nataszę: oni również walczyli przeciwko caratowi.

Niekrasow ćmił fajkę. Spokojnym pozornie wzrokiem spoglądał na nadbudówkę, mieszczącą się na rufie barki. Pod jej podłogą znajdowała się komora. Tam właśnie ukrył uciekinierów.

Chmurny, słotny dzień dobiegał końca. Niekrasow wychylił się z pomostu nawigacyjnego. Spojrzał w niebo. Najdalej za dwie godziny miał nadejść wieczór.

– Iwan, na stanowisko! – rozkazał. Potem polecił zwiększyć szybkość „Sungaszy”.

Iwan z zawiniątkiem pod pachą pobiegł do nadbudówki na barce. Na lewym brzegu już wyrastał Błagowieszczeńsk.

Niekrasow uniósł lornetkę do oczu. Na przystani na nabrzeżu przycumowany był jakiś statek. Na przednim pokładzie stali stłoczeni pasażerowie. Otaczała ich umundurowana policja. Na przystani widać było uzbrojonych żołnierzy. Zachmurzone niebo nie rokowało, aby statek mógł tego dnia jeszcze wyruszyć w dalszą drogę. Ciemna noc przerywała zazwyczaj żeglugę na Amurze.

Kapitan „Sungaszy” wsunął dłoń pod kurtkę. Dotknął rękojeści rewolweru. Upewniwszy się, że broń jest gotowa do strzału, zapalił wygasłą fajkę i rzucił krótki rozkaz:

– Przybijamy! Wszyscy na stanowiska!

„Sungasza” krótkim, urywanym gwizdem oznajmiła swe przybycie. Ostrożnie przylgnęła lewym bokiem do statku zakotwiczonego przy pomoście. Naczelnik policji przybiegł do burty.

– Wszystkich ludzi zawołać na pokład! – zakomenderował.

Niekrasow znał policyjnego dostojnika. Pozdrowił go przyłożeniem ręki do daszka czapki i odparł:

– Jak pan sobie życzy, proszę jednak o zabranie z pokładu ciężko chorego!

– Cóż to za chory? – podejrzliwie zapytał naczelnik.

– Człowiek z załogi…

– Nie jestem pewny, ale… obawiam się pozostawić go na statku.

– Zaraz się nim zajmiemy. Masz pan jakichś pasażerów?

– Nie. Hej, Milutin, zwołaj wszystkich na pokład!

Załoga „Sungaszy” zaczęła się grupować przy lewej burcie statku, gdzie leżał zwój lin. W nim ukryta była krótka broń. Jeden z palaczy trzymał w dłoni ciężki żelazny klucz, drugiemu zza pasa wystawała rękojęść noża. W tej chwili naczelnik policji wkroczył na pokład w asyście mundurowej i tajnej policji oraz kilku żołnierzy.

– Nie widzę tu nikogo chorego – rzekł szorstko, mierząc wzrokiem milczącą załogę. – Gdzie on?

– W nadbudówce na barce – powiedział Niekrasow.

– Dlaczego tam? – podejrzliwie indagował naczelnik.

Niekrasow pochylił się ku niemu.

– Niech wasze wysokobłagorodje go obejrzy, a na pewno wszystko zrozumie…

– Przeszukać holownik! Ktokolwiek nie wyszedł na pokład, zakuć w dyby – rzucił rozkaz policjantom, po czym dodał: – Sześciu żołnierzy za mną!

Niekrasow przelazł przez burtę holownika na barkę. Naczelnik otoczony uzbrojonymi żołnierzami szedł za nim. Niekrasow otworzył drzwi nadbudówki.

– Dlaczego tu ciemno? – warknął policjant, mierząc kapitana podejrzliwym wzrokiem.

– Chory mówi, że razi go światło – odparł Niekrasow. – Zaraz uchylę zasłony.

Podniósł z pokładu tykę, wsunął ją do izdebki i trochę odchylił worek zaciemniający okienko. Naczelnik przekroczył próg nadbudówki. Za nim wszedł żołnierz z karabinem gotowym do strzału. Obydwaj zatrzymali się na widok człowieka leżącego na drewnianej koi. Pierś jego unosiła się w nierównym oddechu. Zewnętrzną stroną dłoni osłaniał oczy. Naczelnik pochylił się nad nim. Ręce i zarośnięta twarz chorego pokrywały czerwone plamy i czarne strupy. Policjant cofnął się gwałtownie do drzwi.

– Co mu jest? – zapytał zmienionym głosem.

– Wygląda na ospę[148] – cicho wyjaśnił Niekrasow. – Ale czort go wie, może prokaza[149], nie znam się na tym. Trzymam go tutaj, by nie zaraził reszty załogi… Każ, wasze wysokobłagorodje, zabrać go do szpitala.

[148] Ospa – ciężka epidemiczna choroba zakaźna objawiająca sie gorączką, ogólnym zatruciem organizmu oraz wysypką, która pozostawia charakterystyczne blizny. Przed wprowadzeniem szczepień ochronnych ospa była jedną z najcięższych plag ludzkości.

[149] Prokaza (ros.) – trąd.

Naczelnik szybko wycofał się na pokład.

– Chcesz pan zarazę roznieść po mieście? – rzekł wzburzony. – Precz z portu! Jaki transport wieziecie i dokąd?

– Kożuchy do Kamienia Rybołowa.

– Wyłaź stamtąd! – krzyknął naczelnik do żołnierza, który omal nie rozbił sobie głowy o futrynę niskich drzwi, wybiegając z nadbudówki.

Niekrasow teraz dopiero nieznacznie wysunął dłoń spod kożucha. Zmarszczył brwi i powiedział:

– Ten człowiek powinien być zabrany ze statku. Nie mogę pozostać bez załogi.

– Z rozkazu Jego Ekscelencji gubernatora ma pan zaraz opuścić port!

– Nie mogę płynąć nocą – zaprotestował Niekrasow.

– To zakotwicz pan statek gdzieś na środku rzeki z dala od miasta. Eskorta! Zajrzeć do pak na barkach! Ścisła rewizja!

Naczelnik wycofał się na holownik wraz z dowódcą żołnierzy. Niekrasow zapalił fajkę i spod oka przyglądał się buszowaniu żołnierzy na barkach. Nikt już więcej nie zbliżył się do pomieszczenia, gdzie leżał chory. Po kilku minutach policjanci i żołnierz opuścili holownik, zaraz też odcumowano go od statku.

„Sungasza” wolno odpływała. Niekrasow stał na pomoście, dopóki domów Błagowieszczeńska nie zatarł mrok. Wtedy dopiero poszedł do nadbudówki na barce.

– Iwan, na wachtę, ale umyty! – krzyknął w progu.

– Rozkaz, kapitanie… Strupy same poodpadały, bo chleb wysechł…

Kapitan roześmiał się, po czym zapalił świecę. Otworzył klapę w podłodze.

– Ostre pogotowie odwołane! Proszę na holownik na kolację! – zawołał.

– Ha, zaczynam wierzyć, że wydostaniemy się z matni – odezwał się bosman, z trudem przeciskając swe cielsko przez mały otwór w podłodze. – Przedni pomysł z tą ospą…

– Tym lepiej… dla nich i dla nas – odparł Niekrasow. – No, teraz możecie odłożyć broń. Noc będziemy mieli spokojną.