×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Tajemnicza wyprawa Tomka - Alfred Szklarski, Groźne ostrzeżenie (1)

Groźne ostrzeżenie (1)

Do stu beczek zjełczałego tranu, przerwij z łaski swojej to polowanie na karaluchy! – ofuknął bosman Tomka. – Zdrzemnąć się nie mogę, gdy co chwila te wstrętne robaki trzaskają ci pod nogami!

Tomek przystanął przed przyjacielem spoczywającym na sienniku położonym wprost na podłodze i odparł nieco oburzony:

– Jednemu przeszkadzają meszki, a drugiemu karaluchy. Widzę, że pan jakoś dziwnie szybko pokumał się z tą plagą syberyjskich mieszkań. Proszę, robak włazi panu na poduszkę!

– A cóż mi to szkodzi? Pewno wyczuł moje dobre serce. Przecież to też stworzenie boże! – filozoficznie odparł bosman. – Brać marynarska nie może być wrażliwa na takie drobiazgi. Czasem różnie bywa na statku. Wiesz, brachu, raz płynąłem na starym pudle do Chin. Wieźliśmy same rury, ale gdybym tego nie widział na własne oczy, pomyślałbym, że płyniemy z ładunkiem karaluchów i szczurów. Bestie wpadały nawet do kotła z zupą.

– Nie pracowałbym ani jednej godziny na takim statku! – zawołał Tomek.

– Tak mówisz? Ha, może taki zuch jak ty zaraz wskoczyłby do morza! Ja zaś wolałem dopłynąć do Kolombo na Cejlonie, i dopiero tam z jednym koleżką przezornie spóźniliśmy się na krypę. Dalej pożeglowała już bez nas.

– Nie do żartów mi teraz – mruknął Tomek. – Gdyby pan Klemensowicz nie odziedziczył tej nory po swoim ojcu, polskim zesłańcu, podpaliłbym ją bez wahania.

– Pomysł niezły, ale wtedy musielibyśmy mieszkać pod gołym niebem, bo to przecież jedyny hotel w Nerczyńsku. No, no, przedsiębiorczy to był człek, skoro założył interes pozbawiony konkurencji!

Tomek zniecierpliwiony kpinami bosmana wzruszył ramionami. Podszedł do okna wychodzącego na ciemny, brudny dziedziniec. Smuga jakoś długo nie wracał z miasta. Na podwórzu kudłate psisko buszowało koło cuchnącego śmietnika. Młodzieniec, nie doczekawszy się widoku powracającego Smugi, zniechęcony odwrócił się tyłem do okna. Powiódł wzrokiem po nędznym pokoiku. Przypominał on bardziej spelunkę niż pomieszczenie hotelowe. Farba dawno już poodpadała z ram i okien, w wypaczonych deskach brudnej podłogi ziały czernią dziury służące za schronienie robactwu i szczurom, a ze ścian zwisały strzępy tapet, które poruszane wiatrem, powiewały niczym chorągiewki. Jedynym stałym umeblowaniem był chwiejący się na nogach stół, przykryty poplamionym, starym obrusem. Trzy wypchane słomą sienniki oraz miedziana powyginana miska pojawiły się w pokoju dopiero na usilne prośby podróżników, poparte sutym napiwkiem. Przyniósł je z prywatnego mieszkania pana Klemensowicza brudny jak wszystko w tym hotelu chłopak, posługacz i kucharz zarazem.

– Oszaleć można, czekając bezczynnie w tej norze – mruknął Tomek.

– A cóż innego możemy robić, skoro Smuga zakazał nam afiszować się po ulicach? – zapytał bosman. – Nudno tu i jedzenie kiepskie. Nawet drzemać nie mogę, bo już wyspałem się za wszystkie czasy.

– Pan Smuga słusznie postępuje – dodał Tomek. – W takiej kilkutysięcznej mieścinie jak Nerczyńsk każdy obcy człowiek natychmiast zwraca na siebie uwagę. Im mniej nas tu widzą, tym lepiej! Poza tym, cóż tu jeszcze jest do oglądania? Prawie wszystkie domy znam już na pamięć: biblioteka, muzeum, trzy szkoły, bank i jedynie naprawdę wspaniały pałac Naszkina.

– Pominąłeś szpital, w którym niby to leczy się Smuga – wtrącił bosman.

– Na szczęście pan Smuga szybko odzyskał siły po leku buddyjskiego mnicha. W tym nędznym szpitaliku niewiele by mu mogli pomóc.

– Smuga wszystko to dobrze wykombinował!

– Ma pan rację! Udaje chorego, żeby stworzyć pretekst do przedłużenia pobytu w Nerczyńsku i jednocześnie usiłuje zebrać informacje o Zbyszku.

– Jakoś długo nie wraca – zauważył bosman. – Ciekawe, co mu też dzisiaj powie ten znajomek Pandita Davasarmana? Przecież obiecał nam pomóc!

– Miejmy nadzieję, że nie zawiedzie! Jak to się nisko kłaniał, gdy powiedzieliśmy, z czyjego polecenia przychodzimy do niego – zauważył Tomek.

– Święta racja – potaknął bosman. – Kto by się spodziewał, że Pandit Davasarman ma takie długie ręce!

– To niezwykły człowiek!

– Musi być nie byle jaką szyszką między pundytami. Nawet Anglicy liczą się z jego zdaniem. Mieliśmy tego dowody podczas poprzedniej wyprawy do Tybetu.

Obydwaj przyjaciele pogrążyli się w rozmowie na temat wpływów Davasarmana, a potem pochyleni ku sobie roztrząsali plan uprowadzenia zesłańca z Nerczyńska. Karaluchy nienapastowane przez Tomka wspinały się spokojnie nawet na stół…

Skrzypnięcie drzwi przerwało cichą rozmowę. W progu stanął Smuga. Tomek i bosman podskoczyli ku niemu, on zaś najpierw starannie zamknął drzwi, zdjął kurtkę, po czym spoczął na sienniku i zapalił swą ulubioną fajkę. Teraz dopiero spojrzał na przyjaciół. Wzrokiem wskazał im miejsce obok siebie. Usiedli przy nim.

– Czy dowiedział się pan czegoś? – niecierpliwie zapytał Tomek.

Bosman chrząknął i zaczął nabijać fajkę tytoniem.

– Przynoszę niepomyślne wiadomości – po dłuższej chwili odezwał się Smuga. – Zbigniew Karski został wywieziony z Nerczyńska osiem miesięcy temu.

Tomek pobladł, zamarł w bezruchu wpatrzony w Smugę. Bosman z rozmachem strzepnął robaka spacerującego po poduszce i powiedział:

– Zaraz mi się wydało, że pańska mina nie wróży nic dobrego… No tak, biedaczysko przepadł jak w paszczy wieloryba…

– A więc wszystko stracone… – drżącym, łamiącym się głosem szepnął Tomek.

– Tego nie powiedziałem! – zaprzeczył Smuga. – Wprawdzie wywiezienie Zbyszka z Nerczyńska znacznie skomplikowało sprawę, lecz tym bardziej należy mu pomóc w odzyskaniu wolności.

– Czy istnieje jeszcze jakaś szansa? – gorączkowo zapytał Tomek, chwytając dłoń przyjaciela.

– Uspokój się, Tomku, wiesz, że uczynię wszystko, co w mej mocy, by ocalić tego chłopca – odpowiedział Smuga.

– To są prawdziwie męskie słowa! – pochwalił bosman. – Jak amen w pacierzu wskoczę w ogień, jeśli zajdzie potrzeba!

Smuga z uśmiechem spojrzał na olbrzyma i rzekł:

– Cieszy mnie, bosmanie, twoja gotowość, bo wkrótce będzie nam gorąco.

– Wal pan prosto z mostu, jak przedstawia się sprawa. Na mnie możesz liczyć – zapewnił marynarz. – Łepetyna do góry, Tomku! Nie opuścimy w niedoli tamtego nieboraka!

– Wyjmij mapę z mojej torby – rozkazał Smuga.

Po chwili mapa leżała rozłożona na podłodze, a wtedy Smuga wyjaśnił:

– Osiem miesięcy temu Zbyszek został przetransportowany z Nerczyńska do Ałdanu. O, to tutaj, w Jakucji.

– A niech to wieloryb połknie! Przecież z naszego obozu bliżej nam było do Ałdanu niż do Nerczyńska! – zdumiał się bosman.

– Będzie około sześciuset kilometrów – dodał Tomek, wymierzywszy na mapie odległość.

– Cóż, należało się liczyć z przykrymi niespodziankami – ciągnął Smuga. – Teraz zastanówmy się, w jaki sposób moglibyśmy dotrzeć do Ałdanu.

– Ba, a co na to powie policja? Przecież Pawłow siedzi nam na karku – zafrasował się bosman.

– Tyle trudu kosztowało nas przedostanie się z Kraju Nadamurskiego do Zabajkala! Jak teraz upozorujemy konieczność udania się do Jakucji? – zawtórował Tomek. – Będziemy musieli się przedzierać przez dziką tajgę! Czy to jednak pewne, że Zbyszek przebywa w Ałdanie?

– Nasz informator uczynił wszystko, co leżało w jego mocy, aby udzielić nam jak najpewniejszych wiadomości. Zastałem u niego jego krewnego, który pracuje u Naszkina. To on właśnie podał mi te dane!

– Czy może osobiście znał Zbyszka! – porywczo zawołał Tomek.

Smuga skinął głową.

– Co powiedział? Wal pan prosto z mostu – zachęcił bosman.

– Zbyszek wykazywał duże zainteresowanie handlem futrami. Dzięki temu zyskał sobie dobrą opinię u zwierzchnika. Protekcja syberyjskiego magnata mogła zesłańcowi ułatwić przetrwanie okresu kary. Naszkina łączą dobre stosunki z gubernatorem i władzami policyjnymi.

– Więc dlaczego Zbyszka stąd wywieźli? – wtrącił bosman.

– Nic z tego nie rozumiem…

– Słuchaj cierpliwie, to wszystko pojmiesz – odparł Smuga. – Chłopiec nie przerwał na zesłaniu działalności przeciwko carskiemu rządowi.

– Co pan mówisz! A to rogata dusza! Zuch chłopak! – pochwalił marynarz.

– Policja wykryła, że utrzymywał zażyłe stosunki z młodymi rosyjskimi studentami, zesłanymi na Sybir za knowania rewolucyjne. Wszystkich podejrzanych policja powywoziła do innych miejscowości. Naszkin wstawił się za Zbyszkiem, lecz nic nie wskórał. Na domiar złego policja podobno przechwyciła list napisany przez niego do kogoś w Anglii, w którym prosił o jak najszybszą pomoc.

– Mój Boże, to na pewno był list do mnie – szepnął Tomek.

– I ja tak przypuszczam – powiedział Smuga. – W każdym razie Naszkin postąpił bardzo przyzwoicie. Nie mogąc zatrzymać Zbyszka w Nerczyńsku, wyjednał wysłanie go do swej placówki handlowej w Jakucji, w Ałdanie. Niestety surowy klimat źle wpłynął na zdrowie chłopca. Podobno choruje… Ostatnią wiadomość o nim przyniósł przed trzema miesiącami jakiś agent handlowy.

– A niech to tajfun porwie! Nie mamy chwili do stracenia – stanowczo rzekł bosman.

– Musimy go ratować! – zawołał Tomek, zrywając się z posłania.

– Słuchajcie dalej – powstrzymał ich Smuga. – Nie powiedziałem jeszcze najważniejszego. Agent policji, który wykrył konszachty Zbyszka z rosyjskimi zesłańcami, nazywał się Pawłow.

Bosman i Tomek zaniemówili na chwilę. Zdumionym wzrokiem spoglądali na Smugę.

Pierwszy otrząsnął się marynarz.

– Fiu, fiu – gwizdnął przez zęby. – Czy to tylko to samo nazwisko, czy też jest to jeden i ten sam człowiek. Ho, ho, naprawdę robi się gorąco.

– Czy nie dowiedział się pan niczego więcej o tym agencie? – gorączkowo pytał Tomek, z trudem tłumiąc wzburzenie.

– A jakże, dowiedziałem się – potwierdził Smuga. – W jakiś czas później przeniesiono go do Chabarowska.

– Więc to nasz Pawłow! – syknął bosman. – A to gadzina! Nic dziwnego, że łapska swędziały mnie na sam jego widok!

– Musimy jak najprędzej wracać do ojca – powiedział Tomek. – Wydaje mi się, że nie doceniliśmy przebiegłości tego szpicla!

– Ano faktycznie, ziemia pali się nam pod nogami – przyznał bosman. – Zbierajmy manatki i… wiejmy stąd!

– Zaraz pójdę na stację sprawdzić, kiedy odchodzi pociąg – rzekł Tomek, powstając z siennika.

– Siadaj – stanowczo rozkazał Smuga i dodał: – Wiedziałem, że ta wiadomość wytrąci was z równowagi, dlatego właśnie oznajmiłem ją wam na końcu. Teraz należy zachować zimną krew i rozwagę. Dzisiaj nie możemy stąd wyjechać, ponieważ Naszkin zaprosił nas na bankiet, jaki wyprawia na naszą cześć. Zakomunikował mi to sotnik Tucholski. Szedł do nas, gdy wracałem do hotelu. Naszkin chce nam podziękować za pomoc w schwytaniu chunchuzów.

– Niech go wieloryb połknie z jego bankietem – zaklął bosman. – Akurat teraz będziemy tracili czas na zabawę!

– Powinniśmy jak najszybciej uprzedzić ojca o Pawłowie!

– Co nagle, to po diable – studził ich Smuga. – Nie wolno nam nierozważnie postępować, by nie popełnić jakiegoś błędu. Niebezpieczeństwo grozi nie tylko zesłańcowi.

– Prawda, proszę pana, prawda! Ojciec i bosman są szczególnie zagrożeni, lecz gdyby policja odkryła cel ekspedycji, kiepsko by było z nami wszystkimi. Co teraz zrobimy?

– Dzisiaj wieczorem udamy się na przyjęcie – odpowiedział Smuga. – Już zamówiłem dorożkę, która przyjedzie po nas. Gdy będziemy przejeżdżać koło dworca, powiesz, Tomku, że zapomniałeś kupić papierosów. Zatrzymasz dorożkę i pójdziesz do bufetu na stacji. Przy okazji sprawdzisz, kiedy odjeżdża pociąg na wschód.

– Sprytnie pan to wykombinowałeś! – roześmiał się bosman, który powoli odzyskiwał humor. – Dorożkarz może pozostawać na usługach policji, nie domyśli się więc, że chcemy czmychnąć stąd jak najprędzej.

– Ostrożność nie zawadzi – rzekł Smuga. – W Rosji agenci policyjni zazwyczaj śledzą cudzoziemców. Chociaż dobrze miałem się na baczności, mogli wyniuchać moje odwiedziny u znajomka Pandita Davasarmana.

– Dmuchajmy na zimne, nie sparzymy się na gorącym – zawtórował bosman. – Czy nie obawiasz się pan, że agenciaki mogą poszperać w naszych jukach w hotelu?

Smuga poważnie skinął głową.

– Dlatego właśnie trzymałem was obydwu tutaj w pokoju – odparł.

– Czemuś pan tego od razu nie powiedział?! – obruszył się marynarz.

– I tak byłem pewny, że ściśle wykonacie moje polecenie.

– Gdy dzisiaj wieczorem wszyscy pójdziemy do Naszkina, policja może skorzystać z okazji – zafrasował się Tomek. – Sąsiednie pokoje są obecnie niezajęte przez gości, w jednym z nich możemy ukryć juk z ekwipunkiem dla Zbyszka.

– Bardzo dobry pomysł, Tomku – pochwalił Smuga. – Rekwizyty przeznaczone do charakteryzacji zaintrygowałyby policję. Bosmanie, pójdziesz zagadać pana Klemensowicza i jego sługę, a my tymczasem…

– Dobra nasza, załatwię ten drobiazg!

Bosman znikł za drzwiami. Po chwili jego tubalny głos rozbrzmiewał gdzieś w głębi domostwa.


Groźne ostrzeżenie (1)

Do stu beczek zjełczałego tranu, przerwij z łaski swojej to polowanie na karaluchy! – ofuknął bosman Tomka. – Zdrzemnąć się nie mogę, gdy co chwila te wstrętne robaki trzaskają ci pod nogami!

Tomek przystanął przed przyjacielem spoczywającym na sienniku położonym wprost na podłodze i odparł nieco oburzony:

– Jednemu przeszkadzają meszki, a drugiemu karaluchy. Widzę, że pan jakoś dziwnie szybko pokumał się z tą plagą syberyjskich mieszkań. Proszę, robak włazi panu na poduszkę!

– A cóż mi to szkodzi? Pewno wyczuł moje dobre serce. Przecież to też stworzenie boże! – filozoficznie odparł bosman. – Brać marynarska nie może być wrażliwa na takie drobiazgi. Czasem różnie bywa na statku. Wiesz, brachu, raz płynąłem na starym pudle do Chin. Wieźliśmy same rury, ale gdybym tego nie widział na własne oczy, pomyślałbym, że płyniemy z ładunkiem karaluchów i szczurów. Bestie wpadały nawet do kotła z zupą.

– Nie pracowałbym ani jednej godziny na takim statku! – zawołał Tomek.

– Tak mówisz? Ha, może taki zuch jak ty zaraz wskoczyłby do morza! Ja zaś wolałem dopłynąć do Kolombo na Cejlonie, i dopiero tam z jednym koleżką przezornie spóźniliśmy się na krypę. Dalej pożeglowała już bez nas.

– Nie do żartów mi teraz – mruknął Tomek. – Gdyby pan Klemensowicz nie odziedziczył tej nory po swoim ojcu, polskim zesłańcu, podpaliłbym ją bez wahania.

– Pomysł niezły, ale wtedy musielibyśmy mieszkać pod gołym niebem, bo to przecież jedyny hotel w Nerczyńsku. No, no, przedsiębiorczy to był człek, skoro założył interes pozbawiony konkurencji!

Tomek zniecierpliwiony kpinami bosmana wzruszył ramionami. Podszedł do okna wychodzącego na ciemny, brudny dziedziniec. Smuga jakoś długo nie wracał z miasta. Na podwórzu kudłate psisko buszowało koło cuchnącego śmietnika. Młodzieniec, nie doczekawszy się widoku powracającego Smugi, zniechęcony odwrócił się tyłem do okna. Powiódł wzrokiem po nędznym pokoiku. Przypominał on bardziej spelunkę niż pomieszczenie hotelowe. Farba dawno już poodpadała z ram i okien, w wypaczonych deskach brudnej podłogi ziały czernią dziury służące za schronienie robactwu i szczurom, a ze ścian zwisały strzępy tapet, które poruszane wiatrem, powiewały niczym chorągiewki. Jedynym stałym umeblowaniem był chwiejący się na nogach stół, przykryty poplamionym, starym obrusem. Trzy wypchane słomą sienniki oraz miedziana powyginana miska pojawiły się w pokoju dopiero na usilne prośby podróżników, poparte sutym napiwkiem. Przyniósł je z prywatnego mieszkania pana Klemensowicza brudny jak wszystko w tym hotelu chłopak, posługacz i kucharz zarazem.

– Oszaleć można, czekając bezczynnie w tej norze – mruknął Tomek.

– A cóż innego możemy robić, skoro Smuga zakazał nam afiszować się po ulicach? – zapytał bosman. – Nudno tu i jedzenie kiepskie. Nawet drzemać nie mogę, bo już wyspałem się za wszystkie czasy.

– Pan Smuga słusznie postępuje – dodał Tomek. – W takiej kilkutysięcznej mieścinie jak Nerczyńsk każdy obcy człowiek natychmiast zwraca na siebie uwagę. Im mniej nas tu widzą, tym lepiej! Poza tym, cóż tu jeszcze jest do oglądania? Prawie wszystkie domy znam już na pamięć: biblioteka, muzeum, trzy szkoły, bank i jedynie naprawdę wspaniały pałac Naszkina.

– Pominąłeś szpital, w którym niby to leczy się Smuga – wtrącił bosman.

– Na szczęście pan Smuga szybko odzyskał siły po leku buddyjskiego mnicha. W tym nędznym szpitaliku niewiele by mu mogli pomóc.

– Smuga wszystko to dobrze wykombinował!

– Ma pan rację! Udaje chorego, żeby stworzyć pretekst do przedłużenia pobytu w Nerczyńsku i jednocześnie usiłuje zebrać informacje o Zbyszku.

– Jakoś długo nie wraca – zauważył bosman. – Ciekawe, co mu też dzisiaj powie ten znajomek Pandita Davasarmana? Przecież obiecał nam pomóc!

– Miejmy nadzieję, że nie zawiedzie! Jak to się nisko kłaniał, gdy powiedzieliśmy, z czyjego polecenia przychodzimy do niego – zauważył Tomek.

– Święta racja – potaknął bosman. – Kto by się spodziewał, że Pandit Davasarman ma takie długie ręce!

– To niezwykły człowiek!

– Musi być nie byle jaką szyszką między pundytami. Nawet Anglicy liczą się z jego zdaniem. Mieliśmy tego dowody podczas poprzedniej wyprawy do Tybetu.

Obydwaj przyjaciele pogrążyli się w rozmowie na temat wpływów Davasarmana, a potem pochyleni ku sobie roztrząsali plan uprowadzenia zesłańca z Nerczyńska. Karaluchy nienapastowane przez Tomka wspinały się spokojnie nawet na stół…

Skrzypnięcie drzwi przerwało cichą rozmowę. W progu stanął Smuga. Tomek i bosman podskoczyli ku niemu, on zaś najpierw starannie zamknął drzwi, zdjął kurtkę, po czym spoczął na sienniku i zapalił swą ulubioną fajkę. Teraz dopiero spojrzał na przyjaciół. Wzrokiem wskazał im miejsce obok siebie. Usiedli przy nim.

– Czy dowiedział się pan czegoś? – niecierpliwie zapytał Tomek.

Bosman chrząknął i zaczął nabijać fajkę tytoniem.

– Przynoszę niepomyślne wiadomości – po dłuższej chwili odezwał się Smuga. – Zbigniew Karski został wywieziony z Nerczyńska osiem miesięcy temu.

Tomek pobladł, zamarł w bezruchu wpatrzony w Smugę. Bosman z rozmachem strzepnął robaka spacerującego po poduszce i powiedział:

– Zaraz mi się wydało, że pańska mina nie wróży nic dobrego… No tak, biedaczysko przepadł jak w paszczy wieloryba…

– A więc wszystko stracone… – drżącym, łamiącym się głosem szepnął Tomek.

– Tego nie powiedziałem! – zaprzeczył Smuga. – Wprawdzie wywiezienie Zbyszka z Nerczyńska znacznie skomplikowało sprawę, lecz tym bardziej należy mu pomóc w odzyskaniu wolności.

– Czy istnieje jeszcze jakaś szansa? – gorączkowo zapytał Tomek, chwytając dłoń przyjaciela.

– Uspokój się, Tomku, wiesz, że uczynię wszystko, co w mej mocy, by ocalić tego chłopca – odpowiedział Smuga.

– To są prawdziwie męskie słowa! – pochwalił bosman. – Jak amen w pacierzu wskoczę w ogień, jeśli zajdzie potrzeba!

Smuga z uśmiechem spojrzał na olbrzyma i rzekł:

– Cieszy mnie, bosmanie, twoja gotowość, bo wkrótce będzie nam gorąco.

– Wal pan prosto z mostu, jak przedstawia się sprawa. Na mnie możesz liczyć – zapewnił marynarz. – Łepetyna do góry, Tomku! Nie opuścimy w niedoli tamtego nieboraka!

– Wyjmij mapę z mojej torby – rozkazał Smuga.

Po chwili mapa leżała rozłożona na podłodze, a wtedy Smuga wyjaśnił:

– Osiem miesięcy temu Zbyszek został przetransportowany z Nerczyńska do Ałdanu. O, to tutaj, w Jakucji.

– A niech to wieloryb połknie! Przecież z naszego obozu bliżej nam było do Ałdanu niż do Nerczyńska! – zdumiał się bosman.

– Będzie około sześciuset kilometrów – dodał Tomek, wymierzywszy na mapie odległość.

– Cóż, należało się liczyć z przykrymi niespodziankami – ciągnął Smuga. – Teraz zastanówmy się, w jaki sposób moglibyśmy dotrzeć do Ałdanu.

– Ba, a co na to powie policja? Przecież Pawłow siedzi nam na karku – zafrasował się bosman.

– Tyle trudu kosztowało nas przedostanie się z Kraju Nadamurskiego do Zabajkala! Jak teraz upozorujemy konieczność udania się do Jakucji? – zawtórował Tomek. – Będziemy musieli się przedzierać przez dziką tajgę! Czy to jednak pewne, że Zbyszek przebywa w Ałdanie?

– Nasz informator uczynił wszystko, co leżało w jego mocy, aby udzielić nam jak najpewniejszych wiadomości. Zastałem u niego jego krewnego, który pracuje u Naszkina. To on właśnie podał mi te dane!

– Czy może osobiście znał Zbyszka! – porywczo zawołał Tomek.

Smuga skinął głową.

– Co powiedział? Wal pan prosto z mostu – zachęcił bosman.

– Zbyszek wykazywał duże zainteresowanie handlem futrami. Dzięki temu zyskał sobie dobrą opinię u zwierzchnika. Protekcja syberyjskiego magnata mogła zesłańcowi ułatwić przetrwanie okresu kary. Naszkina łączą dobre stosunki z gubernatorem i władzami policyjnymi.

– Więc dlaczego Zbyszka stąd wywieźli? – wtrącił bosman.

– Nic z tego nie rozumiem…

– Słuchaj cierpliwie, to wszystko pojmiesz – odparł Smuga. – Chłopiec nie przerwał na zesłaniu działalności przeciwko carskiemu rządowi.

– Co pan mówisz! A to rogata dusza! Zuch chłopak! – pochwalił marynarz.

– Policja wykryła, że utrzymywał zażyłe stosunki z młodymi rosyjskimi studentami, zesłanymi na Sybir za knowania rewolucyjne. Wszystkich podejrzanych policja powywoziła do innych miejscowości. Naszkin wstawił się za Zbyszkiem, lecz nic nie wskórał. Na domiar złego policja podobno przechwyciła list napisany przez niego do kogoś w Anglii, w którym prosił o jak najszybszą pomoc.

– Mój Boże, to na pewno był list do mnie – szepnął Tomek.

– I ja tak przypuszczam – powiedział Smuga. – W każdym razie Naszkin postąpił bardzo przyzwoicie. Nie mogąc zatrzymać Zbyszka w Nerczyńsku, wyjednał wysłanie go do swej placówki handlowej w Jakucji, w Ałdanie. Niestety surowy klimat źle wpłynął na zdrowie chłopca. Podobno choruje… Ostatnią wiadomość o nim przyniósł przed trzema miesiącami jakiś agent handlowy.

– A niech to tajfun porwie! Nie mamy chwili do stracenia – stanowczo rzekł bosman.

– Musimy go ratować! – zawołał Tomek, zrywając się z posłania.

– Słuchajcie dalej – powstrzymał ich Smuga. – Nie powiedziałem jeszcze najważniejszego. Agent policji, który wykrył konszachty Zbyszka z rosyjskimi zesłańcami, nazywał się Pawłow.

Bosman i Tomek zaniemówili na chwilę. Zdumionym wzrokiem spoglądali na Smugę.

Pierwszy otrząsnął się marynarz.

– Fiu, fiu – gwizdnął przez zęby. – Czy to tylko to samo nazwisko, czy też jest to jeden i ten sam człowiek. Ho, ho, naprawdę robi się gorąco.

– Czy nie dowiedział się pan niczego więcej o tym agencie? – gorączkowo pytał Tomek, z trudem tłumiąc wzburzenie.

– A jakże, dowiedziałem się – potwierdził Smuga. – W jakiś czas później przeniesiono go do Chabarowska.

– Więc to nasz Pawłow! – syknął bosman. – A to gadzina! Nic dziwnego, że łapska swędziały mnie na sam jego widok!

– Musimy jak najprędzej wracać do ojca – powiedział Tomek. – Wydaje mi się, że nie doceniliśmy przebiegłości tego szpicla!

– Ano faktycznie, ziemia pali się nam pod nogami – przyznał bosman. – Zbierajmy manatki i… wiejmy stąd!

– Zaraz pójdę na stację sprawdzić, kiedy odchodzi pociąg – rzekł Tomek, powstając z siennika.

– Siadaj – stanowczo rozkazał Smuga i dodał: – Wiedziałem, że ta wiadomość wytrąci was z równowagi, dlatego właśnie oznajmiłem ją wam na końcu. Teraz należy zachować zimną krew i rozwagę. Dzisiaj nie możemy stąd wyjechać, ponieważ Naszkin zaprosił nas na bankiet, jaki wyprawia na naszą cześć. Zakomunikował mi to sotnik Tucholski. Szedł do nas, gdy wracałem do hotelu. Naszkin chce nam podziękować za pomoc w schwytaniu chunchuzów.

– Niech go wieloryb połknie z jego bankietem – zaklął bosman. – Akurat teraz będziemy tracili czas na zabawę!

– Powinniśmy jak najszybciej uprzedzić ojca o Pawłowie!

– Co nagle, to po diable – studził ich Smuga. – Nie wolno nam nierozważnie postępować, by nie popełnić jakiegoś błędu. Niebezpieczeństwo grozi nie tylko zesłańcowi.

– Prawda, proszę pana, prawda! Ojciec i bosman są szczególnie zagrożeni, lecz gdyby policja odkryła cel ekspedycji, kiepsko by było z nami wszystkimi. Co teraz zrobimy?

– Dzisiaj wieczorem udamy się na przyjęcie – odpowiedział Smuga. – Już zamówiłem dorożkę, która przyjedzie po nas. Gdy będziemy przejeżdżać koło dworca, powiesz, Tomku, że zapomniałeś kupić papierosów. Zatrzymasz dorożkę i pójdziesz do bufetu na stacji. Przy okazji sprawdzisz, kiedy odjeżdża pociąg na wschód.

– Sprytnie pan to wykombinowałeś! – roześmiał się bosman, który powoli odzyskiwał humor. – Dorożkarz może pozostawać na usługach policji, nie domyśli się więc, że chcemy czmychnąć stąd jak najprędzej.

– Ostrożność nie zawadzi – rzekł Smuga. – W Rosji agenci policyjni zazwyczaj śledzą cudzoziemców. Chociaż dobrze miałem się na baczności, mogli wyniuchać moje odwiedziny u znajomka Pandita Davasarmana.

– Dmuchajmy na zimne, nie sparzymy się na gorącym – zawtórował bosman. – Czy nie obawiasz się pan, że agenciaki mogą poszperać w naszych jukach w hotelu?

Smuga poważnie skinął głową.

– Dlatego właśnie trzymałem was obydwu tutaj w pokoju – odparł.

– Czemuś pan tego od razu nie powiedział?! – obruszył się marynarz.

– I tak byłem pewny, że ściśle wykonacie moje polecenie.

– Gdy dzisiaj wieczorem wszyscy pójdziemy do Naszkina, policja może skorzystać z okazji – zafrasował się Tomek. – Sąsiednie pokoje są obecnie niezajęte przez gości, w jednym z nich możemy ukryć juk z ekwipunkiem dla Zbyszka.

– Bardzo dobry pomysł, Tomku – pochwalił Smuga. – Rekwizyty przeznaczone do charakteryzacji zaintrygowałyby policję. Bosmanie, pójdziesz zagadać pana Klemensowicza i jego sługę, a my tymczasem…

– Dobra nasza, załatwię ten drobiazg!

Bosman znikł za drzwiami. Po chwili jego tubalny głos rozbrzmiewał gdzieś w głębi domostwa.