×

Мы используем cookie-файлы, чтобы сделать работу LingQ лучше. Находясь на нашем сайте, вы соглашаетесь на наши правила обработки файлов «cookie».


image

Emigracja - Malcolm XD, Pogrom (2)

Pogrom (2)

Poza incydentem na zawodach pod magazynem to na OSIEDLU atmosfera panowała raczej szampańska, jak to zazwyczaj w sobotę wieczór. Ze Stomilem usiedliśmy u nas w domku i odpaliliśmy flaszkę dla uczczenia dostania się przeze mnie na studia oraz awansu życiowego mojej matki. Zaraz przysiadło się dwóch naszych współlokatorów z browarkami, a po chwili przyszedł jeszcze ten typ z rudym wąsem od palenia, postawił na stół pół litra od siebie i powiedział, że słyszał, że się na studia dostałem, i on gratuluje i z nami to chętnie uczci. Wszystko fajnie, zaczął się robić taki przyjemny ciepły wieczór, ludzie chodzili odwiedzać znajomych albo na świetlicę, gdzieniegdzie organizowano jakieś okolicznościowe domówki-holenderki i ogólnie było sympatycznie. A jak jest sympatycznie, to wiadomo, że czas szybko mija, i ani się nie obejrzeliśmy, a już była 21, czyli godzina, o której zamykają halę i magazyn. Szuki i Wano jeszcze nie przyszli, ale założyliśmy, że albo jeszcze negocjują z tym supervisorem, co miał kupić kampera, albo już udało im się dobić interesu, tylko jeszcze go uczą, jak prowadzić ze skrzyżowanymi rękami.

Nagle przed domkiem słyszymy jakieś niepokojące hałasy, wychodzimy wszyscy na zewnątrz sprawdzić, co się stało, a tam alejką pomiędzy domkami leci jakiś spanikowany typ i krzyczy LUDZIEEEE, LUDZIEEEE, NA HALI CZŁOWIEKA ZABILI!!! No to biegniemy wszyscy na halę, zresztą podobnie jak chyba większość mieszkańców osiedla, bo pod wejściem zrobił się już pokaźny tłum, bo każdy chciał się dowiedzieć, co się tak właściwie stało. Nagle z wnętrza hali wychodzi kilku mężczyzn, którzy w różnych językach Europy Środkowej i Wschodniej krzyczą PRZEJŚCIE, ZRÓBCIE PRZEJŚCIE! i wynoszą nieżywego, a przynajmniej nieprzytomnego Ządkowskiego. Wszyscy pracownicy farmy w głębokim szoku. Bezwiednie uformowany kondukt zaczął go odprowadzać do bramy. W tym czasie nam udało się wypytać jednego typka pracującego na hali, co tam się właściwie odpierdoliło, a on powiedział, że jak kończyła się zmiana i już halę sprzątali i mieli ją zamykać, to Ządkowskiego znaleźli w tym wielkim bębnie, co odwirowuje kapustę w celu osuszenia. Podobno tak się tam zakleszczył, że musieli rozkręcać całą maszynę, żeby go wyciągnąć. Jak nam to mówił, to przyjechała karetka i Ządkowskiego odwieźli na sygnale do szpitala do Peterborough. Zaraz spotkaliśmy tę Polkę z recepcji, która nas pierwszego dnia wpuściła na farmę, a która teraz twierdziła, że stała blisko karetki, jak go ładowali, i słyszała, że lekarze mówili, że jest w bardzo ciężkim stanie i nawet jeżeli z tego wyjdzie, to może być warzywem do końca życia – co potwierdzało wersję z bębnem osuszającym kapustę.

W tłumie pracowników obserwujących odjazd karetki zaraz zaczęły roznosić się różne pomruki, szepty i plotki. Gdy rozchodziliśmy się z miejsca zdarzenia, zdążyłem już podsłuchać teorię, że podobno Ządkowskiego tak urządzili Tokarowie, bo kwestionował ważność jakiegoś zawartego z nimi zakładu, a takie numery z nimi nie przechodzą. Po powrocie do domku znowu usiedliśmy do flaszki ze współokatorami, a Szukiego i Wano nadal nie było. Po kilku kolejkach do typa z rudym wąsem przyszedł jakiś kolega z jego gangu i mówi, że OOO PANOWIE, WIDZĘ, ŻE WÓDKĘ PIJECIE, to my mówimy, że NO, a on mówi, że ALE MAM NADZIEJĘ, ŻE TO NIE OD TYCH LITWINÓW Z MAGAZYNU. Dopytujemy, dlaczego nie, bo do tej pory z tej wódki wszyscy byli zadowoleni, a on zaczyna opowiadać, że przecież już wszyscy wiedzą, że to właśnie oni Ządkowskiego zabili, bo miał u nich podobno 400 funtów długu za ćwiartki-chwilówki, co brał na kredyt i nie spłacał, więc go tak załatwili, żeby jeszcze dać przykład innym. Ja się wkurwiłem i mu mówię, że idę na dwór zapalić, bo takie pan farmazony ciśniesz, że się nie da słuchać. Wychodzę przed domek, ale się okazuje, że zapomniałem ognia. Na szczęście akurat przechodziła ta para Rumunów z naszego gangu z pola, więc podbijam do tej panny, co mówiła po angielsku, i zagaduję, czy oni może nie mają, a ona na to, że owszem, mają, ale nie dla Polaków. Ja pytam, co im nagle się nie podoba w Polakach, bo jak robiliśmy w polu, to nigdy żadnych uprzedzeń ksenofobicznych nie wykazywała, a ona mi zaczyna pierdolić, że tego Polaka co zabili, to zabili za to, że jedną Bułgarkę próbował molestować i ona się poskarżyła swojemu bratu i on z kolegami tego Polaka tak urządzili. Ale że to dobrze, bo mu się zboczeńcowi należało, i Polacy sobie w ogóle za dużo pozwalają, bo myślą, że jak ich jest na farmie więcej, to są ważniejsi. Tłumaczę jej, co ty dziewczyno w ogóle wkręcasz, przecież robicie razem z nami w gangu i nikt was nigdy nie cisnął za to, że jesteście z Rumunii. Ządkowski był kanalią i szczurem i sami o tym dobrze wiecie, bo widzieliście, jak się zachowywał przy robocie, więc właściwie każdy go mógł tak załatwić, bo nikt go nie lubił. A zresztą najbardziej prawdopodobne, że sam się do tego bębna wpierdolił, bo może wbrew przepisom BHP włożył tam łeb, żeby popatrzeć, jak się kapusta kręci.

Jej najwidoczniej moja argumentacja nie przekonała, bo centralnie napluła mi pod nogi, wzięła tego swojego chłopaka pod rękę i poszli dalej. No to wracam do domku jeszcze bardziej wkurwiony, niż byłem, bo nie dosyć, że nie zapaliłem, to jeszcze się nasłuchałem kocopołów. A w środku jeszcze gorzej, niż jak wychodziłem, bo Stomil już tym wszystkim naszym współlokatorom oraz przychodnemu gościowi od teorii z Litwinami tłumaczy, że on wie z pewnego źródła, że jak wszyscy nieśli Ządkowskiego do karetki, to jeden manadżer Anglik już latał ze szmatą i z maszyny na hali czyścił ślady, żeby nie było potem w sądzie dowodu, że miał miejsce wypadek na terenie zakładu i nie musieli płacić odszkodowania. Po prostu wszystkim kurwa coś padło na mózg, jak by były jakieś zawody, kto nagada większych farmazonów. Narzuciłem trochę szybsze tempo picia, bo naiwnie liczyłem, że uczyni to całą tę sytuację znośniejszą.

Było już jakoś koło północy, a sytuacja w naszym domku mimo wszystko raczej się nie zmieniła i ciągle są snute różne teorie, kto Ządkowskiego tak urządził i za co. Nagle z zewnątrz holendra słyszymy POWIEDZ KURWO JESZCZE RAZ, ŻE TO JA, NO POWIEDZ. Wyglądamy przez okno, a tam jeden z Tokarów napierdala jakiegoś zwolennika teorii, ŻE TO ON. Tamten typ już na ziemi, cała twarz we krwi, a Tokar go trzyma za kołnierz i dalej bije pięścią po twarzy, powtarzając NO POWIEDZ, ŻE TO JA. A tu nagle nie wiadomo skąd przybiega z 5 osób, wśród których kilka rozpoznałem jako ludzi od Tokarów z gangu, i zaczynają tego konkretnego Tokara w 5 napierdalać. Być może nawet nie o tyle w obronie tego typa leżącego na ziemi, co za wszystkie krzywdy wyrządzone przy pracy. W pięciu go od razu na glebę i na kopy po brzuchu, po głowie, po wszystkim. Wybiegamy przed domek, bo takie coś to trzeba zobaczyć z bliska, a tutaj z 10 metrów dalej jakaś Litwinka się z Bułgarką ciągną za włosy i wyzywają. Nagle z drugiej strony, dosłownie z 3 metry za naszymi plecami, z wnętrza sąsiedniego domku wylatuje przez okno krzesło – nie wiadomo do końca, z jakiego powodu, ale słychać, że w środku też jest gruba awantura. Jeszcze dobrze nie rozkminiliśmy, co tam się dzieje, a tu pomiędzy nami przebiega jakiś typ z koszulką zawiązaną na twarzy i prawdopodobnie kradzionym magnetofonem pod pachą, a goni go jakaś Hiszpanka krzycząc BANDIDO! BANDIDO!

Myślę, ja pierdolę, czy to ten słynny koniec świata? Ten dopiero jednak miał dopiero nadejść, bo nagle na terenie całej farmy włącza się alarm, a kilka osób zaczyna rozpaczliwie krzyczeć w różnych językach, że się pali – i faktycznie, od strony osiedla supervisorów leci dym. Biegniemy ze Stomilem na miejsce, a tam już dwie przyczepy całe płoną, a sąsiedni domek holenderski się właśnie od nich zajmuje ogniem. Część ludzi próbuje gasić jakimiś garnkami z wodą, ale w tym samym czasie ktoś łapie stojącego przed płonącą przyczepą grilla i z nim ucieka, ktoś zaczyna kogoś napierdalać za jakieś dawne nieporozumienia, a ktoś jeszcze inny z kopa wypierdala drzwi do zupełnie innej przyczepy i nawet nie wchodzi do środka, żeby ją okraść czy coś, tylko wypierdala je dla samego wypierdolenia i idzie dalej. Wracamy biegiem do naszego domku, żeby bronić własnego dobytku, skoro takie rzeczy już się na osiedlu dzieją. Alejkami biegają ekipy ludzi z koszulkami ponaciąganymi na twarze, zaczyna się plądrowanie, pożoga i lada moment pewnie jeszcze będą gwałcić, więc zapierdalamy byle szybciej do schronienia. Dobiegamy do swojego holendra, a tam nie wiadomo skąd wziął się Szuki i od razu do nas z mordą, czy my nie widzimy, co się dzieje, i żebyśmy łapali co się da z naszych rzeczy i spierdalali. Ja w rozpaczy pytam

SZUKI, ALE GDZIE SPIERDALALI? !

A ZNASZ TAKIE POWIEDZENIE: KOWAL UKRADŁ, A CYGANA POWIESILI?

NO ZNAM.

No to ono się nie wzięło znikąd. Tak jak tutaj to się każdy pogrom zaczyna i za chwilę na pewno wyjdzie tak, że to wszystko jest wina jego i Wano, więc oni właśnie w tym momencie biorą swojego kampera i spierdalają do Polski, a jak nam życie miłe, to powinniśmy z nimi. Patrzymy się ze Stomilem po sobie i w ułamku sekundy się nawzajem zrozumieliśmy, że nasza kariera tutaj jest skończona, bo przecież po takich niepokojach społecznych to zajmie kilka miesięcy, żeby przywrócić fabrykę kapusty do pracy. Za darmo nam nikt nie będzie tygodniówki płacił, a dla jakiejś symbolicznej odprawy to nie ma co tu siedzieć i ryzykować życia. Złapaliśmy z domku hajs, dokumenty, dosłownie kilka ciuchów i biegniemy z Szukim do jego kampera, który zaparkowany był w części supervisorów, czyli tam, gdzie były najgrubsze zamieszki i jak się teraz biegło, to trzeba było rękami zasłaniać łeb, żeby czymś w niego nie dostać, bo w powietrzu latały rożne przedmioty. Wano już siedzi za kierownicą z odpalonym silnikiem i macha do nas przez okno, żeby szybciej, a tu nagle w biegu mijamy klęczącego przed płonącą obok przyczepą kempingową pana Wojtka, kierownika naszego gangu. Myślałem, że może czymś dostał i dlatego jest na ziemi, więc go łapię za ręce i podnoszę, i wtedy widzę, że fizycznie chyba jest cały, ale psychicznie na pewno nie, bo płacze. Krzyczę do niego PANIE WOJTKU, CO JEST, ŻYJESZ PAN?! A on otarł łzy i mówi tak nawet dosyć spokojnie, biorąc pod uwagę okoliczności, że żyje, tylko w tej przyczepie mu się spaliły te wszystkie pieniądze, co przez 5 lat odkładał na emigracji. Domyśliłem się, że pewnie chował je do skarpety, bo miał uraz do banków po tym, jak mu cofnęli te kredyty na budowę stacji paliw przy drodze krajowej pod Łodzią. Tymczasem Szuki już stoi w drzwiach od kampera, a Wano za kierownicą drze mordę, że oni odjeżdżają. Sytuacja była patowa, bo nie chciałem pana Wojtka w takim stanie zostawiać samego, bo przez cały pobyt na farmie był dla nas bardzo dobry. W tym momencie podbiega Stomil i mówi NO PANIE WOJTKU, PAN TO JUŻ SIĘ TROCHĘ ZA DŁUGO NA TEJ EMIGRACJI NASIEDZIAŁ, CO NIE? I go normalnie za chabety wciągnął do Cyganów do kampera, ja wskoczyłem za nimi i długa.

Pogrom (2)

Poza incydentem na zawodach pod magazynem to na OSIEDLU atmosfera panowała raczej szampańska, jak to zazwyczaj w sobotę wieczór. Ze Stomilem usiedliśmy u nas w domku i odpaliliśmy flaszkę dla uczczenia dostania się przeze mnie na studia oraz awansu życiowego mojej matki. Zaraz przysiadło się dwóch naszych współlokatorów z browarkami, a po chwili przyszedł jeszcze ten typ z rudym wąsem od palenia, postawił na stół pół litra od siebie i powiedział, że słyszał, że się na studia dostałem, i on gratuluje i z nami to chętnie uczci. Wszystko fajnie, zaczął się robić taki przyjemny ciepły wieczór, ludzie chodzili odwiedzać znajomych albo na świetlicę, gdzieniegdzie organizowano jakieś okolicznościowe domówki-holenderki i ogólnie było sympatycznie. A jak jest sympatycznie, to wiadomo, że czas szybko mija, i ani się nie obejrzeliśmy, a już była 21, czyli godzina, o której zamykają halę i magazyn. Szuki i Wano jeszcze nie przyszli, ale założyliśmy, że albo jeszcze negocjują z tym supervisorem, co miał kupić kampera, albo już udało im się dobić interesu, tylko jeszcze go uczą, jak prowadzić ze skrzyżowanymi rękami.

Nagle przed domkiem słyszymy jakieś niepokojące hałasy, wychodzimy wszyscy na zewnątrz sprawdzić, co się stało, a tam alejką pomiędzy domkami leci jakiś spanikowany typ i krzyczy LUDZIEEEE, LUDZIEEEE, NA HALI CZŁOWIEKA ZABILI!!! No to biegniemy wszyscy na halę, zresztą podobnie jak chyba większość mieszkańców osiedla, bo pod wejściem zrobił się już pokaźny tłum, bo każdy chciał się dowiedzieć, co się tak właściwie stało. Nagle z wnętrza hali wychodzi kilku mężczyzn, którzy w różnych językach Europy Środkowej i Wschodniej krzyczą PRZEJŚCIE, ZRÓBCIE PRZEJŚCIE! i wynoszą nieżywego, a przynajmniej nieprzytomnego Ządkowskiego. Wszyscy pracownicy farmy w głębokim szoku. Bezwiednie uformowany kondukt zaczął go odprowadzać do bramy. W tym czasie nam udało się wypytać jednego typka pracującego na hali, co tam się właściwie odpierdoliło, a on powiedział, że jak kończyła się zmiana i już halę sprzątali i mieli ją zamykać, to Ządkowskiego znaleźli w tym wielkim bębnie, co odwirowuje kapustę w celu osuszenia. Podobno tak się tam zakleszczył, że musieli rozkręcać całą maszynę, żeby go wyciągnąć. Jak nam to mówił, to przyjechała karetka i Ządkowskiego odwieźli na sygnale do szpitala do Peterborough. Zaraz spotkaliśmy tę Polkę z recepcji, która nas pierwszego dnia wpuściła na farmę, a która teraz twierdziła, że stała blisko karetki, jak go ładowali, i słyszała, że lekarze mówili, że jest w bardzo ciężkim stanie i nawet jeżeli z tego wyjdzie, to może być warzywem do końca życia – co potwierdzało wersję z bębnem osuszającym kapustę.

W tłumie pracowników obserwujących odjazd karetki zaraz zaczęły roznosić się różne pomruki, szepty i plotki. Gdy rozchodziliśmy się z miejsca zdarzenia, zdążyłem już podsłuchać teorię, że podobno Ządkowskiego tak urządzili Tokarowie, bo kwestionował ważność jakiegoś zawartego z nimi zakładu, a takie numery z nimi nie przechodzą. Po powrocie do domku znowu usiedliśmy do flaszki ze współokatorami, a Szukiego i Wano nadal nie było. Po kilku kolejkach do typa z rudym wąsem przyszedł jakiś kolega z jego gangu i mówi, że OOO PANOWIE, WIDZĘ, ŻE WÓDKĘ PIJECIE, to my mówimy, że NO, a on mówi, że ALE MAM NADZIEJĘ, ŻE TO NIE OD TYCH LITWINÓW Z MAGAZYNU. Dopytujemy, dlaczego nie, bo do tej pory z tej wódki wszyscy byli zadowoleni, a on zaczyna opowiadać, że przecież już wszyscy wiedzą, że to właśnie oni Ządkowskiego zabili, bo miał u nich podobno 400 funtów długu za ćwiartki-chwilówki, co brał na kredyt i nie spłacał, więc go tak załatwili, żeby jeszcze dać przykład innym. Ja się wkurwiłem i mu mówię, że idę na dwór zapalić, bo takie pan farmazony ciśniesz, że się nie da słuchać. Wychodzę przed domek, ale się okazuje, że zapomniałem ognia. Na szczęście akurat przechodziła ta para Rumunów z naszego gangu z pola, więc podbijam do tej panny, co mówiła po angielsku, i zagaduję, czy oni może nie mają, a ona na to, że owszem, mają, ale nie dla Polaków. Ja pytam, co im nagle się nie podoba w Polakach, bo jak robiliśmy w polu, to nigdy żadnych uprzedzeń ksenofobicznych nie wykazywała, a ona mi zaczyna pierdolić, że tego Polaka co zabili, to zabili za to, że jedną Bułgarkę próbował molestować i ona się poskarżyła swojemu bratu i on z kolegami tego Polaka tak urządzili. Ale że to dobrze, bo mu się zboczeńcowi należało, i Polacy sobie w ogóle za dużo pozwalają, bo myślą, że jak ich jest na farmie więcej, to są ważniejsi. Tłumaczę jej, co ty dziewczyno w ogóle wkręcasz, przecież robicie razem z nami w gangu i nikt was nigdy nie cisnął za to, że jesteście z Rumunii. Ządkowski był kanalią i szczurem i sami o tym dobrze wiecie, bo widzieliście, jak się zachowywał przy robocie, więc właściwie każdy go mógł tak załatwić, bo nikt go nie lubił. A zresztą najbardziej prawdopodobne, że sam się do tego bębna wpierdolił, bo może wbrew przepisom BHP włożył tam łeb, żeby popatrzeć, jak się kapusta kręci.

Jej najwidoczniej moja argumentacja nie przekonała, bo centralnie napluła mi pod nogi, wzięła tego swojego chłopaka pod rękę i poszli dalej. No to wracam do domku jeszcze bardziej wkurwiony, niż byłem, bo nie dosyć, że nie zapaliłem, to jeszcze się nasłuchałem kocopołów. A w środku jeszcze gorzej, niż jak wychodziłem, bo Stomil już tym wszystkim naszym współlokatorom oraz przychodnemu gościowi od teorii z Litwinami tłumaczy, że on wie z pewnego źródła, że jak wszyscy nieśli Ządkowskiego do karetki, to jeden manadżer Anglik już latał ze szmatą i z maszyny na hali czyścił ślady, żeby nie było potem w sądzie dowodu, że miał miejsce wypadek na terenie zakładu i nie musieli płacić odszkodowania. Po prostu wszystkim kurwa coś padło na mózg, jak by były jakieś zawody, kto nagada większych farmazonów. Narzuciłem trochę szybsze tempo picia, bo naiwnie liczyłem, że uczyni to całą tę sytuację znośniejszą.

Było już jakoś koło północy, a sytuacja w naszym domku mimo wszystko raczej się nie zmieniła i ciągle są snute różne teorie, kto Ządkowskiego tak urządził i za co. Nagle z zewnątrz holendra słyszymy POWIEDZ KURWO JESZCZE RAZ, ŻE TO JA, NO POWIEDZ. Wyglądamy przez okno, a tam jeden z Tokarów napierdala jakiegoś zwolennika teorii, ŻE TO ON. Tamten typ już na ziemi, cała twarz we krwi, a Tokar go trzyma za kołnierz i dalej bije pięścią po twarzy, powtarzając NO POWIEDZ, ŻE TO JA. A tu nagle nie wiadomo skąd przybiega z 5 osób, wśród których kilka rozpoznałem jako ludzi od Tokarów z gangu, i zaczynają tego konkretnego Tokara w 5 napierdalać. Być może nawet nie o tyle w obronie tego typa leżącego na ziemi, co za wszystkie krzywdy wyrządzone przy pracy. W pięciu go od razu na glebę i na kopy po brzuchu, po głowie, po wszystkim. Wybiegamy przed domek, bo takie coś to trzeba zobaczyć z bliska, a tutaj z 10 metrów dalej jakaś Litwinka się z Bułgarką ciągną za włosy i wyzywają. Nagle z drugiej strony, dosłownie z 3 metry za naszymi plecami, z wnętrza sąsiedniego domku wylatuje przez okno krzesło – nie wiadomo do końca, z jakiego powodu, ale słychać, że w środku też jest gruba awantura. Jeszcze dobrze nie rozkminiliśmy, co tam się dzieje, a tu pomiędzy nami przebiega jakiś typ z koszulką zawiązaną na twarzy i prawdopodobnie kradzionym magnetofonem pod pachą, a goni go jakaś Hiszpanka krzycząc BANDIDO! BANDIDO!

Myślę, ja pierdolę, czy to ten słynny koniec świata? Ten dopiero jednak miał dopiero nadejść, bo nagle na terenie całej farmy włącza się alarm, a kilka osób zaczyna rozpaczliwie krzyczeć w różnych językach, że się pali – i faktycznie, od strony osiedla supervisorów leci dym. Biegniemy ze Stomilem na miejsce, a tam już dwie przyczepy całe płoną, a sąsiedni domek holenderski się właśnie od nich zajmuje ogniem. Część ludzi próbuje gasić jakimiś garnkami z wodą, ale w tym samym czasie ktoś łapie stojącego przed płonącą przyczepą grilla i z nim ucieka, ktoś zaczyna kogoś napierdalać za jakieś dawne nieporozumienia, a ktoś jeszcze inny z kopa wypierdala drzwi do zupełnie innej przyczepy i nawet nie wchodzi do środka, żeby ją okraść czy coś, tylko wypierdala je dla samego wypierdolenia i idzie dalej. Wracamy biegiem do naszego domku, żeby bronić własnego dobytku, skoro takie rzeczy już się na osiedlu dzieją. Alejkami biegają ekipy ludzi z koszulkami ponaciąganymi na twarze, zaczyna się plądrowanie, pożoga i lada moment pewnie jeszcze będą gwałcić, więc zapierdalamy byle szybciej do schronienia. Dobiegamy do swojego holendra, a tam nie wiadomo skąd wziął się Szuki i od razu do nas z mordą, czy my nie widzimy, co się dzieje, i żebyśmy łapali co się da z naszych rzeczy i spierdalali. Ja w rozpaczy pytam

SZUKI, ALE GDZIE SPIERDALALI? !

A ZNASZ TAKIE POWIEDZENIE: KOWAL UKRADŁ, A CYGANA POWIESILI?

NO ZNAM.

No to ono się nie wzięło znikąd. Tak jak tutaj to się każdy pogrom zaczyna i za chwilę na pewno wyjdzie tak, że to wszystko jest wina jego i Wano, więc oni właśnie w tym momencie biorą swojego kampera i spierdalają do Polski, a jak nam życie miłe, to powinniśmy z nimi. Patrzymy się ze Stomilem po sobie i w ułamku sekundy się nawzajem zrozumieliśmy, że nasza kariera tutaj jest skończona, bo przecież po takich niepokojach społecznych to zajmie kilka miesięcy, żeby przywrócić fabrykę kapusty do pracy. Za darmo nam nikt nie będzie tygodniówki płacił, a dla jakiejś symbolicznej odprawy to nie ma co tu siedzieć i ryzykować życia. Złapaliśmy z domku hajs, dokumenty, dosłownie kilka ciuchów i biegniemy z Szukim do jego kampera, który zaparkowany był w części supervisorów, czyli tam, gdzie były najgrubsze zamieszki i jak się teraz biegło, to trzeba było rękami zasłaniać łeb, żeby czymś w niego nie dostać, bo w powietrzu latały rożne przedmioty. Wano już siedzi za kierownicą z odpalonym silnikiem i macha do nas przez okno, żeby szybciej, a tu nagle w biegu mijamy klęczącego przed płonącą obok przyczepą kempingową pana Wojtka, kierownika naszego gangu. Myślałem, że może czymś dostał i dlatego jest na ziemi, więc go łapię za ręce i podnoszę, i wtedy widzę, że fizycznie chyba jest cały, ale psychicznie na pewno nie, bo płacze. Krzyczę do niego PANIE WOJTKU, CO JEST, ŻYJESZ PAN?! A on otarł łzy i mówi tak nawet dosyć spokojnie, biorąc pod uwagę okoliczności, że żyje, tylko w tej przyczepie mu się spaliły te wszystkie pieniądze, co przez 5 lat odkładał na emigracji. Domyśliłem się, że pewnie chował je do skarpety, bo miał uraz do banków po tym, jak mu cofnęli te kredyty na budowę stacji paliw przy drodze krajowej pod Łodzią. Tymczasem Szuki już stoi w drzwiach od kampera, a Wano za kierownicą drze mordę, że oni odjeżdżają. Sytuacja była patowa, bo nie chciałem pana Wojtka w takim stanie zostawiać samego, bo przez cały pobyt na farmie był dla nas bardzo dobry. W tym momencie podbiega Stomil i mówi NO PANIE WOJTKU, PAN TO JUŻ SIĘ TROCHĘ ZA DŁUGO NA TEJ EMIGRACJI NASIEDZIAŁ, CO NIE? I go normalnie za chabety wciągnął do Cyganów do kampera, ja wskoczyłem za nimi i długa.