×

We use cookies to help make LingQ better. By visiting the site, you agree to our cookie policy.


image

Studium w szkarłacie Arthur Conan Doyle, 14

14

Rozdział siódmy. Zakończenie.

Otrzymaliśmy wszyscy wezwanie do sądu na czwartek, ale gdy dzień ten nadszedł

zeznania nasze stały się zbyteczne. Najwyższy sędzia wziął tę sprawę w

swoje ręce, a Jefferson Hope powołany został przez jedyny trybunał,

który wymierza ścisłą sprawiedliwość. W nocy po aresztowaniu nastąpiło u Hope'a

pęknięcie aorty i dozorca znalazł go rano wyciągniętego na podłodze w celi.

Twarz miał uśmiechniętą, spokojną, jak gdyby w chwili zgonu oczyma duszy

spoglądał na życie spędzone użytecznie, na spełnione zadanie swego

przeznaczenia. Gregson ile strat będą wściekli,

że umarł. Zauważył Holmes, gdy mówiliśmy o tym

następnego wieczoru. Co się stanie z ich wielką reklamą?

Nie uważam, żeby mieli jakiś udział w schwytaniu Hope'a.

Odparłem. Na tym świecie nie tyle znaczy to,

co człowiek zrobi istotnie, odparł mój towarzysz z goryczą,

lecz to, co zdoła wmówić w innych, że zrobił.

Mniejsza oto. Ciągnął po chwili weselszym tonem.

Byłbym niepocieszony, gdyby mnie ta sprawa ominęła.

Nie pamiętam równie zajmującej. Jakkolwiek taka prosta, niemniej

zawierała kilka bardzo pouczających dla mnie faktów.

Taka prosta? Zawołałem.

Oczywiście, nie można do prawdy określić jej inaczej, rzekł Sherlock

Holmes uśmiechając się z mojego zdumienia. A dowodem, jak dalece była prosta jest

fakt, że bez żadnej pomocy, z wyjątkiem kilku bardzo zwykłych

wniosków, zdołałem pochwycić przestępcę w ciągu trzech dni.

To prawda? Odrzekłem.

Wyjaśniłem już panu, że wszystko, co przekracza granice zwykłych wydarzeń

jest raczej wskazówką niż przeszkodą. W sprawie tego rodzaju główną rzeczą jest

snucie wniosków wstecz. Jest to bardzo proste i bardzo

użyteczne, ale ludzie mało się tym posługują.

W życiu powszednim istotnie użyteczniejsze jest wysnuwanie wniosków

na przyszłość i dlatego ludzie zaniedbują tamten system.

Na pięćdziesięciu ludzi działających na zasadzie syntezy zaledwie jeden swoje

działanie opiera na analizie. Wyznaję, rzekłem, że nie bardzo pana

rozumiem. Domyślam się tego.

Spróbuję wtedy wytłumaczyć się jaśniej.

Większość ludzi, gdy im pan poda szereg następujących po sobie faktów opowie panu

zawsze, co z nich wynika. Połączą bowiem w myśli te fakty i

wywnioskują z nich, co może się stać.

Mało bardzo wszakże jest osób, które jeśli im pan poda wynik,

zdołają odtworzyć sobie w umyśle różne okoliczności, jakie do tego wyniku

doprowadziły. Te zdolność odtwarzania nazywam

właśnie wysnuwaniem wniosków wstecz lub analizą.

Rozumiem? Rzekłem.

Rzekłem. Otóż w tej ostatniej sprawie mieliśmy

wynik, a resztę trzeba było odnaleźć samemu.

Spróbuję teraz wykazać panu mój system działania.

Zacznijmy od samego początku. Zbliżyłem się, jak panu wiadomo,

do domu owego pieszo, mając umysł wolny od wszelkich wrażeń w danym kierunku.

Zacząłem naturalnie od oglądania drogi i jak panu już mówiłem, dostrzegłem

wyraźnie ślady dorożki, która nie mogła tam być kiedy indziej niż w nocy.

O tym zaś, że była to dorożka, a nie powóz prywatny, wywnioskowałem z

wąskiego odstępu między kołami. Koła pospolitej londyńskiej dorożki są

znacznie węziej osadzone niż koła powozu prywatnego.

Zdobyłem wtedy pierwszą wskazówkę. Następnie szedłem wolno ścieżką

ogrodową, na której, ponieważ była gliniasta, odciskały się nader wyraźnie

wszelkie ślady. Pan widział tam niewątpliwie tylko

błotnistą zdeptaną we wszystkich kierunkach drogę, lecz dla mego wprawnego

oka każdy z tych śladów na jej powierzchni miał znaczenie.

Nie ma gałęzi wiedzy policyjnej, która byłaby tak ważna i taka zaniedbana,

jak sztuka odczytywania śladów odciśniętych na ziemi.

Na szczęście zawsze przywiązywałem do tego wielką wagę i dzięki długiej

praktyce doszedłem do niemałej wprawy w tym kierunku.

Oto dostrzegłem tam ślady ciężkiego chodu policjantów, ale także i ślady stóp

dwóch mężczyzn, którzy pierwsi przechodzili przez ogród.

Nie trudno było odgadnąć, że byli tam przed policjantami, bo miejscami ślady

ich stóp były zupełnie zatarte przez ślady tych, którzy przyszli później.

W ten sposób zyskałem już drugie ogniwo łańcucha, które mi wykazało,

że gości nocnych było dwóch. Z tych jeden niezwykle wysokiego

wzrostu, wywnioskowałem to z długości jego kroków, a drugi modnie ubrany,

sądząc z niewielkiego i zgrabnego kształtu śladów, jakie pozostawiły jego

obuty. Wszedłszy do domu, przekonałem się,

że moje ostatnie przypuszczenie się potwierdziło, mój wykwintnie obuty

jegomość leżał przede mną. Ten wysoki zatem był sprawcą

morderstwa, jeżeli w ogóle zostało popełnione morderstwo.

Nieboszczyk nie miał nigdzie rany, ale wzburzony wyraz jego twarzy wskazał mi,

że zmarły przewidział los, jaki go spotkał.

Ludzie, którzy umierają skutkiem wady serca lub innej nagłej naturalnej

przyczyny, nie mają nigdy takiej wzburzonej twarzy.

Powąchawszy usta nieboszczyka odczułem lekką kwaskową woń i stąd

wywnioskowałem, że zmuszono go do zażycia trucizny.

A że go zmuszono, dowiodła mi nienawiść i trwoga, jaka malowała się na jego

martwym obliczu. Żadna inna hipoteza nie odpowiada tym

faktom. Niech Pan nie sądzi, że to taka

niezwykła rzecz. Zmuszanie do zażycia trucizny nie jest

bynajmniej rzeczą nową w rocznikach kryminalistyki.

Wszystkim, którzy zajmowali się toksykologią znane są sprawy Dolskiego

w Oddeście i Le Touriera w Montpellier.

A teraz nasuwała się kwestia najpoważniejsza, powód zbrodni.

Nie popełniono jej dla rabunku, gdyż zmarłemu nic nie zabrano.

Jakaż więc była pobudka? Polityka czy kobieta?

Zadałem sobie pytanie i od razu ta druga wydała mi się prawdopodobniejsza.

Zabójcy polityczni działają śpiesznie, a gdy zrobią swoje, myślą już tylko o

ucieczce. To zabójstwo zaś dokonane było z

największym spokojem, a morderca pozostawił ślady swoje w całym pokoju,

co wykazało, że pozostał do samego końca.

Tak, systematycznie wykonaną zemstę mogła wywołać tylko krzywda prywatna,

nie zaś polityczna. Po odkryciu napisu na ścianie byłem

jeszcze bardziej przeświadczony o słuszności mego przypuszczenia.

Ten napis był widocznie tylko zasadzką dla zmylenia śladów, a znaleziona

obrączka potwierdziła ostatecznie moje domysły.

Najwidoczniej morderca użył jej dla przypomnienia swojej ofierze jakiejś

zmarłej lub nieobecnej kobiety. Wówczas spytałem Gregsona, czy w depesze

wysłanej do Cleveland pytał o jakiś specjalny szczegół z dawniejszego życia

Drebera. Przypomina pan sobie sądzę, że otrzymałem

odpowiedź przeczącą. Zabrałem się następnie do dokładnego

obejrzenia pokoju, a to badanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie

omyliłem się co do wzrostu mordercy i dostarczyło mi dodatkowych szczegółów

dotyczących cygara Trichinopoly oraz długości paznokci zabójcy.

Poprzednio już doszedłem do wniosku, że skoro nie było śladów walki

znajdujące się na ziemi krew, polała się z nosa mordercy, skutkiem jego

nadmiernego uniesienia. Dostrzegłem, że ślady krwi idą równo

ze śladami jego kroków. Rzadko się zdarza, żeby podobny

przypadek zdarzył się skutkiem wzruszenia człowieka, który nie jest bardzo krwisty.

Zaryzykowałem wtedy przypuszczenie, że zabójca jest człowiekiem silnym i ma

rumianą cerę. Dalsze wypadki dowiodły znów,

że wnioskowałem słusznie. Opuściwszy ten dom, zrobiłem to,

czego Gregson zaniedbał. Zatelegrafowałem do naczelnika policji

w Cleveland, ograniczając się do zapytania, co wie o okolicznościach

związanych z małżeństwem Drebera. Odpowiedź była decydująca.

Doniosła mi, że Dreber zwracał się już z prośbą o opiekę prawa przeciw dawnemu

rywalowi w miłości, Jeffersonowi Hope i że tenże Hope przebywa obecnie w

Europie. Miałem zatem już wszystkie nici tajemnicy

w ręku. Chodziło jeszcze tylko o schwytanie

mordercy. Nie wątpiłem już, że człowiek,

który wszedł z Dreberem do domu był woźnicą do rożki, którą ten przyjechał.

Ślady kopyt na ulicy wykazały mi, że koń powlókł się trochę dalej,

czego nie mógłby zrobić, gdyby ktoś go pilnował.

Gdzie zatem mógł być woźnica, jeśli nie w domu?

Nadto trudno przypuścić, żeby człowiek przy zdrowych zmysłach popełniał z góry

obmyśloną zbrodnię wobec osoby trzeciej, która by go niechybnie zdradziła.

Wreszcie, jeśli ktoś chciał ścigać wroga w Londynie, jak iż mógł obrać lepszy zawód

niż zostać doroszkarzem? Te wszystkie rozważania doprowadziły

mnie do niezbitego wniosku, że Jeffersona Hope'a należy szukać wśród doroszkarzy

przy stolicy. Jeśli bowiem był istotnie doroszkarzem,

nie miał teraz powodu porzucać rzemiosła, przeciwnie, z jego punktu

widzenia jakakolwiek nagła zmiana zwróciłaby na niego uwagę.

Byłem zatem pewien, że przynajmniej jeszcze przez jakiś czas pozostanie przy

dotychczasowym zawodzie. Nie było też powodu przypuszczać,

że ukrywał się pod przebranym nazwiskiem, bo cóż by miał zmieniać nazwisko w kraju,

w którym nikt jego prawdziwego nie znał. Z tego powodu zorganizowałem swój oddział

uliczników i posyłałem ich systematycznie do każdego właściciela

dorożek w Londynie, dopóki nie wykryli tego, którego szukałem.

Jak się wywiązali z zadania i jak szybko skorzystałem z ich odkrycia,

pamięta Pan chyba dobrze. Zamordowanie Stangersona było wypadkiem

zupełnie niespodziewanym, ale niepodobna mu było za pobiec.

Skutkiem tej zbrodni w szagrze wpadły mi w ręce pigułki, których istnienia już

się domyślałem. Jak Pan widzi, cała ta sprawa stanowi

nieprzerwany i zupełnie logiczny łańcuch przyczyn i skutków.

Ależ to kapitalne, zawołałem. Pańskie zasługi powinny być znane

publiczności, musi Pan opisać tę sprawę, a jeśli Pan tego nie uczyni,

ja to zrobię za Pana. Może Pan robić, co zechce,

doktorze, odparł Sherlock Holmes. Ale proszę spojrzeć, ciągnął dalej

podając mi dziennik. Przeczytać to tutaj.

Było to echo z tego samego dnia, a wskazany artykulik mówił właśnie

o naszej sprawie. Publiczność, brzmiał artykuł,

straciła sensacyjny proces skutkiem nagłej śmierci niejakiego Hołpa podejrzanego

o zamordowanie Enocha Drebera i Josepha Stangersona.

Szczegóły morderstwa nie będą już prawdopodobnie wobec tego nigdy znane,

chociaż wiemy z wiarygodnego źródła, że zbrodnia była wynikiem dawnego

romantycznego zajścia, w którym wchodzą w grę miłość i mormonizm.

Zdaje się, że obie ofiary należały za młodych lat do sekty mormonów,

a hołp zmarły więzień również pochodził z Salt Lake City.

Sprawa ta nie dała żadnego rezultatu, lecz ma przynajmniej tę zasługę,

że wykazała w świetny sposób zdolność naszej policji i posłuży za naukę

wszystkim cudzoziemcom, iż lepiej uczynią, gdy załatwiać będą swoje

zatargi w domu, nie przenosząc ich na ziemię brytyjską.

Jawną tajemnicą jest, że niełatwe, a tak zręczne schwytanie domniemanego

mordercy, to zasługa wyłącznie dobrze znanych urzędników z Cotland Yardu,

panów Lastrada i Gregsona. Zbrodniarz został aresztowany podobno

w mieszkaniu niejakiego Sherlocka Holmesa, który uprawia amatorsko

rzemiosło detektywa i wykazał niejednokrotnie pewien spryt.

Jest nadzieja, że mając takich nauczycieli, z czasem dojdzie w pewnej

mierze do tej samej doskonałości, co oni.

Spodziewać się należy, iż obaj urzędnicy policyjni w uznaniu położonych

zasług otrzymają odpowiednią nagrodę.

Ha, ha, ha, ha. Czy nie przypowiedziałem tego od samego

początku? Zawołał ze śmiechem Sherlock Holmes.

Oto wynik wszystkich naszych zabiegów.

Zdobyć dla nich nagrodę. Mniejsza oto, odparłem.

Mam całą tę sprawę zapisaną w dzienniku i publiczność dowie się o

wszystkim. Ten audiobook pochodzi z biblioteki

internetowej Wolne Lektury. Znajdziesz w niej tysiące darmowych e-booków

i audiobooków. Jesteśmy niekomercyjną organizacją

pozarządową i działamy dzięki wsparciu darczyńców, takich jak Ty.

Wspólnie możemy udostępnić kolejne książki.

Wspieraj Wolne Lektury stałą, comiesięczną kwotą lub wesprzy nas

jednorazowo. Wejdź na wolnelektury.pl i dorzuć się do nowych nagrań.


14 14

Rozdział siódmy. Zakończenie.

Otrzymaliśmy wszyscy wezwanie do sądu na czwartek, ale gdy dzień ten nadszedł

zeznania nasze stały się zbyteczne. Najwyższy sędzia wziął tę sprawę w

swoje ręce, a Jefferson Hope powołany został przez jedyny trybunał,

który wymierza ścisłą sprawiedliwość. W nocy po aresztowaniu nastąpiło u Hope'a

pęknięcie aorty i dozorca znalazł go rano wyciągniętego na podłodze w celi.

Twarz miał uśmiechniętą, spokojną, jak gdyby w chwili zgonu oczyma duszy

spoglądał na życie spędzone użytecznie, na spełnione zadanie swego

przeznaczenia. Gregson ile strat będą wściekli,

że umarł. Zauważył Holmes, gdy mówiliśmy o tym

następnego wieczoru. Co się stanie z ich wielką reklamą? am folgenden Abend. Was wird aus ihrer großen Bekanntheit?

Nie uważam, żeby mieli jakiś udział w schwytaniu Hope'a. Ich glaube nicht, dass sie an der Entführung von Hope beteiligt waren.

Odparłem. Na tym świecie nie tyle znaczy to, Ich antwortete. In dieser Welt bedeutet das nicht so viel,

co człowiek zrobi istotnie, odparł mój towarzysz z goryczą,

lecz to, co zdoła wmówić w innych, że zrobił. Aber er schafft es, andere glauben zu lassen, dass er es getan hat.

Mniejsza oto. Ciągnął po chwili weselszym tonem. Eher weniger. Nach einer Weile fuhr er in einem fröhlicheren Ton fort.

Byłbym niepocieszony, gdyby mnie ta sprawa ominęła. Ich wäre untröstlich, wenn ich diese Ausgabe verpassen würde.

Nie pamiętam równie zajmującej. Jakkolwiek taka prosta, niemniej Ich kann mich nicht an eine ebenso fesselnde erinnern. Wenn auch einfach, so doch

zawierała kilka bardzo pouczających dla mnie faktów.

Taka prosta? Zawołałem. So einfach? rief ich aus.

Oczywiście, nie można do prawdy określić jej inaczej, rzekł Sherlock

Holmes uśmiechając się z mojego zdumienia. A dowodem, jak dalece była prosta jest

fakt, że bez żadnej pomocy, z wyjątkiem kilku bardzo zwykłych die Tatsache, dass ohne jegliche Hilfe, abgesehen von einigen ganz gewöhnlichen

wniosków, zdołałem pochwycić przestępcę w ciągu trzech dni. Schlussfolgerungen gelang es mir, den Verbrecher innerhalb von drei Tagen zu fassen.

To prawda? Odrzekłem. Ist das wahr? Ich habe geantwortet.

Wyjaśniłem już panu, że wszystko, co przekracza granice zwykłych wydarzeń Ich habe Ihnen bereits erklärt, dass alles, was über die Grenzen der gewöhnlichen Ereignisse hinausgeht

jest raczej wskazówką niż przeszkodą. W sprawie tego rodzaju główną rzeczą jest ist eher ein Hinweis als ein Hindernis. Die Hauptsache in einem Fall dieser Art ist

snucie wniosków wstecz. Jest to bardzo proste i bardzo Schlussfolgerungen im Nachhinein zu ziehen. Es ist sehr einfach und sehr

użyteczne, ale ludzie mało się tym posługują. nützlich, aber die Menschen machen wenig Gebrauch davon.

W życiu powszednim istotnie użyteczniejsze jest wysnuwanie wniosków

na przyszłość i dlatego ludzie zaniedbują tamten system. für die Zukunft, und deshalb vernachlässigen die Menschen dort das System.

Na pięćdziesięciu ludzi działających na zasadzie syntezy zaledwie jeden swoje Von fünfzig Personen, die nach dem Prinzip der Synthese handeln, hat nur eine von ihnen

działanie opiera na analizie. Wyznaję, rzekłem, że nie bardzo pana

rozumiem. Domyślam się tego.

Spróbuję wtedy wytłumaczyć się jaśniej.

Większość ludzi, gdy im pan poda szereg następujących po sobie faktów opowie panu Die meisten Menschen werden Ihnen, wenn Sie ihnen eine Reihe von aufeinanderfolgenden Fakten nennen, sagen

zawsze, co z nich wynika. Połączą bowiem w myśli te fakty i

wywnioskują z nich, co może się stać.

Mało bardzo wszakże jest osób, które jeśli im pan poda wynik, Schließlich gibt es nur sehr wenige Menschen, die, wenn man ihnen das Ergebnis gibt,

zdołają odtworzyć sobie w umyśle różne okoliczności, jakie do tego wyniku es schaffen, die verschiedenen Umstände, die zu diesem Ergebnis geführt haben, gedanklich zu rekonstruieren

doprowadziły. Te zdolność odtwarzania nazywam

właśnie wysnuwaniem wniosków wstecz lub analizą.

Rozumiem? Rzekłem.

Rzekłem. Otóż w tej ostatniej sprawie mieliśmy

wynik, a resztę trzeba było odnaleźć samemu.

Spróbuję teraz wykazać panu mój system działania.

Zacznijmy od samego początku. Zbliżyłem się, jak panu wiadomo,

do domu owego pieszo, mając umysł wolny od wszelkich wrażeń w danym kierunku.

Zacząłem naturalnie od oglądania drogi i jak panu już mówiłem, dostrzegłem

wyraźnie ślady dorożki, która nie mogła tam być kiedy indziej niż w nocy.

O tym zaś, że była to dorożka, a nie powóz prywatny, wywnioskowałem z

wąskiego odstępu między kołami. Koła pospolitej londyńskiej dorożki są

znacznie węziej osadzone niż koła powozu prywatnego.

Zdobyłem wtedy pierwszą wskazówkę. Następnie szedłem wolno ścieżką

ogrodową, na której, ponieważ była gliniasta, odciskały się nader wyraźnie

wszelkie ślady. Pan widział tam niewątpliwie tylko

błotnistą zdeptaną we wszystkich kierunkach drogę, lecz dla mego wprawnego

oka każdy z tych śladów na jej powierzchni miał znaczenie.

Nie ma gałęzi wiedzy policyjnej, która byłaby tak ważna i taka zaniedbana,

jak sztuka odczytywania śladów odciśniętych na ziemi.

Na szczęście zawsze przywiązywałem do tego wielką wagę i dzięki długiej

praktyce doszedłem do niemałej wprawy w tym kierunku.

Oto dostrzegłem tam ślady ciężkiego chodu policjantów, ale także i ślady stóp

dwóch mężczyzn, którzy pierwsi przechodzili przez ogród.

Nie trudno było odgadnąć, że byli tam przed policjantami, bo miejscami ślady

ich stóp były zupełnie zatarte przez ślady tych, którzy przyszli później.

W ten sposób zyskałem już drugie ogniwo łańcucha, które mi wykazało,

że gości nocnych było dwóch. Z tych jeden niezwykle wysokiego

wzrostu, wywnioskowałem to z długości jego kroków, a drugi modnie ubrany,

sądząc z niewielkiego i zgrabnego kształtu śladów, jakie pozostawiły jego

obuty. Wszedłszy do domu, przekonałem się,

że moje ostatnie przypuszczenie się potwierdziło, mój wykwintnie obuty

jegomość leżał przede mną. Ten wysoki zatem był sprawcą

morderstwa, jeżeli w ogóle zostało popełnione morderstwo.

Nieboszczyk nie miał nigdzie rany, ale wzburzony wyraz jego twarzy wskazał mi,

że zmarły przewidział los, jaki go spotkał.

Ludzie, którzy umierają skutkiem wady serca lub innej nagłej naturalnej

przyczyny, nie mają nigdy takiej wzburzonej twarzy.

Powąchawszy usta nieboszczyka odczułem lekką kwaskową woń i stąd

wywnioskowałem, że zmuszono go do zażycia trucizny.

A że go zmuszono, dowiodła mi nienawiść i trwoga, jaka malowała się na jego

martwym obliczu. Żadna inna hipoteza nie odpowiada tym

faktom. Niech Pan nie sądzi, że to taka

niezwykła rzecz. Zmuszanie do zażycia trucizny nie jest

bynajmniej rzeczą nową w rocznikach kryminalistyki.

Wszystkim, którzy zajmowali się toksykologią znane są sprawy Dolskiego

w Oddeście i Le Touriera w Montpellier.

A teraz nasuwała się kwestia najpoważniejsza, powód zbrodni.

Nie popełniono jej dla rabunku, gdyż zmarłemu nic nie zabrano.

Jakaż więc była pobudka? Polityka czy kobieta?

Zadałem sobie pytanie i od razu ta druga wydała mi się prawdopodobniejsza.

Zabójcy polityczni działają śpiesznie, a gdy zrobią swoje, myślą już tylko o

ucieczce. To zabójstwo zaś dokonane było z

największym spokojem, a morderca pozostawił ślady swoje w całym pokoju,

co wykazało, że pozostał do samego końca.

Tak, systematycznie wykonaną zemstę mogła wywołać tylko krzywda prywatna,

nie zaś polityczna. Po odkryciu napisu na ścianie byłem

jeszcze bardziej przeświadczony o słuszności mego przypuszczenia.

Ten napis był widocznie tylko zasadzką dla zmylenia śladów, a znaleziona

obrączka potwierdziła ostatecznie moje domysły.

Najwidoczniej morderca użył jej dla przypomnienia swojej ofierze jakiejś

zmarłej lub nieobecnej kobiety. Wówczas spytałem Gregsona, czy w depesze

wysłanej do Cleveland pytał o jakiś specjalny szczegół z dawniejszego życia

Drebera. Przypomina pan sobie sądzę, że otrzymałem

odpowiedź przeczącą. Zabrałem się następnie do dokładnego

obejrzenia pokoju, a to badanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie

omyliłem się co do wzrostu mordercy i dostarczyło mi dodatkowych szczegółów

dotyczących cygara Trichinopoly oraz długości paznokci zabójcy.

Poprzednio już doszedłem do wniosku, że skoro nie było śladów walki

znajdujące się na ziemi krew, polała się z nosa mordercy, skutkiem jego

nadmiernego uniesienia. Dostrzegłem, że ślady krwi idą równo

ze śladami jego kroków. Rzadko się zdarza, żeby podobny

przypadek zdarzył się skutkiem wzruszenia człowieka, który nie jest bardzo krwisty.

Zaryzykowałem wtedy przypuszczenie, że zabójca jest człowiekiem silnym i ma

rumianą cerę. Dalsze wypadki dowiodły znów,

że wnioskowałem słusznie. Opuściwszy ten dom, zrobiłem to,

czego Gregson zaniedbał. Zatelegrafowałem do naczelnika policji

w Cleveland, ograniczając się do zapytania, co wie o okolicznościach

związanych z małżeństwem Drebera. Odpowiedź była decydująca.

Doniosła mi, że Dreber zwracał się już z prośbą o opiekę prawa przeciw dawnemu

rywalowi w miłości, Jeffersonowi Hope i że tenże Hope przebywa obecnie w

Europie. Miałem zatem już wszystkie nici tajemnicy

w ręku. Chodziło jeszcze tylko o schwytanie

mordercy. Nie wątpiłem już, że człowiek,

który wszedł z Dreberem do domu był woźnicą do rożki, którą ten przyjechał.

Ślady kopyt na ulicy wykazały mi, że koń powlókł się trochę dalej,

czego nie mógłby zrobić, gdyby ktoś go pilnował.

Gdzie zatem mógł być woźnica, jeśli nie w domu?

Nadto trudno przypuścić, żeby człowiek przy zdrowych zmysłach popełniał z góry

obmyśloną zbrodnię wobec osoby trzeciej, która by go niechybnie zdradziła.

Wreszcie, jeśli ktoś chciał ścigać wroga w Londynie, jak iż mógł obrać lepszy zawód

niż zostać doroszkarzem? Te wszystkie rozważania doprowadziły

mnie do niezbitego wniosku, że Jeffersona Hope'a należy szukać wśród doroszkarzy

przy stolicy. Jeśli bowiem był istotnie doroszkarzem,

nie miał teraz powodu porzucać rzemiosła, przeciwnie, z jego punktu

widzenia jakakolwiek nagła zmiana zwróciłaby na niego uwagę.

Byłem zatem pewien, że przynajmniej jeszcze przez jakiś czas pozostanie przy

dotychczasowym zawodzie. Nie było też powodu przypuszczać,

że ukrywał się pod przebranym nazwiskiem, bo cóż by miał zmieniać nazwisko w kraju,

w którym nikt jego prawdziwego nie znał. Z tego powodu zorganizowałem swój oddział

uliczników i posyłałem ich systematycznie do każdego właściciela

dorożek w Londynie, dopóki nie wykryli tego, którego szukałem.

Jak się wywiązali z zadania i jak szybko skorzystałem z ich odkrycia,

pamięta Pan chyba dobrze. Zamordowanie Stangersona było wypadkiem

zupełnie niespodziewanym, ale niepodobna mu było za pobiec.

Skutkiem tej zbrodni w szagrze wpadły mi w ręce pigułki, których istnienia już

się domyślałem. Jak Pan widzi, cała ta sprawa stanowi

nieprzerwany i zupełnie logiczny łańcuch przyczyn i skutków.

Ależ to kapitalne, zawołałem. Pańskie zasługi powinny być znane

publiczności, musi Pan opisać tę sprawę, a jeśli Pan tego nie uczyni,

ja to zrobię za Pana. Może Pan robić, co zechce,

doktorze, odparł Sherlock Holmes. Ale proszę spojrzeć, ciągnął dalej

podając mi dziennik. Przeczytać to tutaj.

Było to echo z tego samego dnia, a wskazany artykulik mówił właśnie

o naszej sprawie. Publiczność, brzmiał artykuł,

straciła sensacyjny proces skutkiem nagłej śmierci niejakiego Hołpa podejrzanego

o zamordowanie Enocha Drebera i Josepha Stangersona.

Szczegóły morderstwa nie będą już prawdopodobnie wobec tego nigdy znane,

chociaż wiemy z wiarygodnego źródła, że zbrodnia była wynikiem dawnego

romantycznego zajścia, w którym wchodzą w grę miłość i mormonizm.

Zdaje się, że obie ofiary należały za młodych lat do sekty mormonów,

a hołp zmarły więzień również pochodził z Salt Lake City.

Sprawa ta nie dała żadnego rezultatu, lecz ma przynajmniej tę zasługę,

że wykazała w świetny sposób zdolność naszej policji i posłuży za naukę

wszystkim cudzoziemcom, iż lepiej uczynią, gdy załatwiać będą swoje

zatargi w domu, nie przenosząc ich na ziemię brytyjską.

Jawną tajemnicą jest, że niełatwe, a tak zręczne schwytanie domniemanego

mordercy, to zasługa wyłącznie dobrze znanych urzędników z Cotland Yardu,

panów Lastrada i Gregsona. Zbrodniarz został aresztowany podobno

w mieszkaniu niejakiego Sherlocka Holmesa, który uprawia amatorsko

rzemiosło detektywa i wykazał niejednokrotnie pewien spryt.

Jest nadzieja, że mając takich nauczycieli, z czasem dojdzie w pewnej

mierze do tej samej doskonałości, co oni.

Spodziewać się należy, iż obaj urzędnicy policyjni w uznaniu położonych

zasług otrzymają odpowiednią nagrodę.

Ha, ha, ha, ha. Czy nie przypowiedziałem tego od samego

początku? Zawołał ze śmiechem Sherlock Holmes.

Oto wynik wszystkich naszych zabiegów.

Zdobyć dla nich nagrodę. Mniejsza oto, odparłem.

Mam całą tę sprawę zapisaną w dzienniku i publiczność dowie się o

wszystkim. Ten audiobook pochodzi z biblioteki

internetowej Wolne Lektury. Znajdziesz w niej tysiące darmowych e-booków

i audiobooków. Jesteśmy niekomercyjną organizacją

pozarządową i działamy dzięki wsparciu darczyńców, takich jak Ty.

Wspólnie możemy udostępnić kolejne książki.

Wspieraj Wolne Lektury stałą, comiesięczną kwotą lub wesprzy nas

jednorazowo. Wejdź na wolnelektury.pl i dorzuć się do nowych nagrań.